lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
W zasadzie nawet podobało mu się to miejsce. W sensie wizualnie dalej było beznadziejne i nieco przerażające, ale przynajmniej nikogo tu nie było, mogli się drzeć, rozwalać rzeczy i się wyżyć, i nikt ich by nie nakrył. Mogli być sobą i się nie martwić osobami trzecimi, a tego ostatnio potrzebowali. W zasadzie to głównie dzisiaj, bo wcześniej mieli trasę na której było… zupełnie inaczej. Swobodnie, luźno, dobrze. Nie całkowicie tak jak być powinno, bo nie mogli przesadzić z tymi swoimi czułościami wobec siebie na antenie i wśród fanów, ale wiadomo, nikt ich nie nękał. A raczej nikt nie nękał Danona, a przez to też Kang miał spokój ducha. No ale wszystko co dobre szybko się kończy, więc oberwali obydwoje mocnym piaskiem od rzeczywistości. I nagłym wyjazdem Kima, który był pewnie planowany jak oni nieświadomie i szczęśliwie żyli swoim życiem dając występy przed tysiącami ludzi.
I szczerze mówiąc, to trochę spuścił z pary. Nie dużo, ale te kilka porządnych zamachów na imitację szefa mu podpasowała, dzięki czemu mógł wyrzucić z siebie część złości, która w nim kipiała od czasu wizyty w gabinecie. I tak na dobrą sprawę, to było to satysfakcjonujące. Szkoda tylko, że szef miał absolutnie gdzieś zdanie Kima, bo przecież zgodnie z kontraktem to go posiadał. Był jego własnością, mógł zrobić z nim co chciał. Zapisywać na wszystkie aktywności, zmieniać jego wygląd, kreować go tak jak mu się żywnie podoba… i tak też robił, a wszelkie „ale” były ignorowane i zamiatane pod dywan. Witamy w industry gdzie idol jest traktowany przedmiotowo i rzadko kiedy może być faktycznie sobą. Wcześniej nie specjalnie mu to przeszkadzało, ale z biegiem kolejnych lat i po związaniu się z Songiem, to wszystko zaczęło go coraz bardziej męczyć. I to nie tylko jego, ale Danon i Kang byli w bardzo… nieprzyjemnej sytuacji. Innej niż u reszty chłopaków.
Uśmiechnął się na jego słowa i wzruszył niewzruszony ramionami.
- Endless Suffering na pewno znalazłaby sposób, aby ci w tym pomóc. - no bo ta to miał doświadczenie jeśli chodziło o śmierć i te wszystkie paranormalne rzeczy, nie? Ogarniała świat martwych jak się okazywało, te całe rytuały, tabliczki ouija i resztę, więc w razie problemów pewnie wystarczyłby jeden telefon do Lii, aby porozmawiała ze swoją dziewczyną. - Gdzieś kiedyś czytałem, że kto wyruchał kiedyś ducha, więc… - puścił tu do niego wymowne oczko, bo jakby faktycznie Kimowi umarło się przed Songiem, to mieli jakieś wyjście! Nie żeby faktycznie planował umierać, bo jednak nie uśmiechało mu się rzucać się na szefa, nieważne jak bardzo go denerwował swoim podejściem i faworyzacją innych członków zespołu.
Zerknął po wszystkich starych przedmiotach na wysypisku szukając tych wszystkich znajomych. Nawet chyba znalazł Ezrę, to ten zardzewiały kubeł na śmieci. No ale Mingiego to się tu chyba nie spodziewał, bo to ich taki upośledzony brat na którego często każdy się wkurzał, ale… no też szybko im przechodziło jak ten udowadniał, że naprawdę ma tylko jedną szarą komórkę mózgową, która i tak rzadko kiedy się budziła do życia. Uśmiechnął się jednak wymownie pod nosem słysząc kolejne słowa chłopaka. Spojrzał na niego wymownie poprawiając swój chwyt na rękojeści kija, bo wybrał już sobie kolejny cel. I nie był to Song.
- Nie martw się, zdążymy zrobić wszystko na co masz ochotę. - bo zamierzał mu wynagrodzić to, że go tu nie będzie przez całe dwa tygodnie! Nawet jeśli miałby nie spać przez dwie kolejne doby, najwyżej odeśpi w samolocie bo i tak czekał go długi lot, a szczerze mówiąc, raczej nie zamierzał spędzać czasu na rozmowy z Abigail. Najchętniej to by wziął miejsce na drugim końcu samolotu… najgorzej, że będą lecieć prywatnymi liniami, więc chuj mu w dupę. Ten Kanga, aby nie było niedomówień.
Starał się nie myśleć o wakacjach, ale na dobrą sprawę się nie dało, bo to już za niecałe dwa dni, a z tyłu umysłu to cały czas siedziało. I dlatego był taki zły, i musiał się wyżyć. Podszedł więc do tego nieszczęsnego kubła na śmieci zwanego też Ezrą i zamachnął się, aby mu wyjebać. Potem znowu. I znowu. I szczerze mówiąc, to uderzał we wszystko po kolei co mu się nawinęło pod kij, bo jak tylko wracał pamięcią do gabinetu, to znowu wchodził w niego wkurw, który musiał rozładować. I tak raz za razem, aż w końcu nie miał dosyć. A trochę mu to czasu zajęło. W końcu nie miał siły, aby o tym wszystkim myśleć. Stanął pośrodku tego rozgardiaszu, mnóstwo części różnych śmieci leżało dookoła niego. Oddychał dość ciężko, bo się zmęczył, a swoje spojrzenie utkwił w Kangu. Spoglądał na niego w milczeniu przez pewien czas, po prostu opanowując swój oddech. Odrzucił w końcu kij i gogle na bok, i podszedł do niego pewnym krokiem, a kolejno ujął jego twarz, aby bez słowa ostrzeżenia wcisnąć mu na usta wygłodniały, ale pełny uczucia pocałunek. Przedłużał go do granic możliwości, a zaraz potem go ponowił, a potem znowu, jak gdyby się tym karmił. Odzyskiwał w ten sposób chyba siły. Przerzucił dłonie na dół jego pleców, zjeżdżając w dół na jego tyłek, a kolejno na uda, aby nie odrywając się od niego i nie przerywając pocałunku, poderwać go pewnym ruchem od ziemi i posadzić go na starej masce zdezelowanego auta za nimi. Położył obie ręce po bokach chłopaka, na masce z której lakier już dawno zszedł i całował go bez tchu jeszcze przez moment, nie tylko dziękując mu za to, że go tu przyprowadził dzięki czemu mógł się wyżyć, ale też za to, że po prostu był, że był jego wsparciem i siłą, która mu dawała energię na to, aby wciąż siedzieć w tym gównie. Bo cokolwiek się nie działo, to przecież miał jego, nie?
No… wydawało mu się, że to też przetrwają, że to tylko kolejna kłoda na ich drodze.
Chyba sobie nie zdawał sprawy, że te pocałunki mogły być jednymi z ostatnich.
W końcu jednak należało złapać oddech. Oderwał się od nie go na milimetry, a potem przeniósł swoje czoło na jego ramię, aby się o nie oprzeć.
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. - pewnie by już dawno zrezygnował ze wszystkiego. Nawet by nie zadebiutował! A jakie smutne byłoby jego życie bez takiego upierdliwego, atencyjnego Kanga, który swoją obecnością tak bardzo poprawiał mu dzień. Nawet jeśli go czasami wkurzał, to jednak nie wyobrażał sobie, aby chłopaka miało zabraknąć, bo od długiego czasu po prostu był częścią jego życia. Codziennie. - Teraz pewnie siedziałbym w Australii i robił na farmie u Shelbych. - dodał, podnosząc głowę. Albo załapałby się jednak jako choreograf w szkole tanecznej do której niegdyś uczęszczał! Chociaż z jego dawną pewnością siebie to jednak pierwsza opcja byłaby bardziej prawdopodobna.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  — Dlaczego wydaje mi się, że tą osobą też była Endless. — Mruknął. Nie byłoby to takie prawdopodobne, może Endless kręciły takie klimaty. Gorzej dla Lii bo jak potem taką zdradę udowodnić A poza tym: co jeśli Endless zabije Lię tylko po to by ta się stała duchem, żeby mogła potem ją ruchać bo tylko to ją podniecało? Czy należało Lię ostrzec? Czy ona o tym wiedziała?
   — Śmiałe stwierdzenie, zacznę myśleć, że mnie nie doceniasz. — Odpowiedział na jego słowa, zaraz po tym jak uniósł wymownie brew. Nie to, żeby w niego wątpił, ale co jeśli Kang miał bardzo długą listę rzeczy, które chciał robić z Damonem i te dwa dni to było zdecydowanie za mało. W sumie lista była nieskończona, zawsze powstanie coś nowego, a tym bardziej moc twórcza Kanga mogłaby się stać jeszcze większa w momencie, w którym wiedział po co miałby Damona oddać i, przede wszystkim, komu. Niestety, nawet jeśli bardzo by tego nie chciał to nie miał tutaj nic do gadania w kwestii tego wyjazdu, zupełnie jak Damon.
  Obserwował go już w milczeniu, kiedy się zwyczajnie wyżywał na losowych elementach znajdujących się na złomowisku. W zasadzie o to chodziło – by się zmęczyć na tyle, że nie będzie się miało siły na dalsze złoszczenie bo też całą tę furię wyładowywało się właśnie tutaj – w formie zamachów, rozwalając poszczególne przedmioty. A to nawet nie było niszczenie mienia! Mogli sobie folgować tutaj do woli. A w zasadzie Damon, bo Kang… on nie czuł potrzeby by to robić. W tym momencie był bardziej przybity niż zły, a przede wszystkim – skupiał się na chłopaku. Nie miał jak m pomóc, nie miał jak pomóc im, ale mógł mu nieco ułatwić to funkcjonowanie.
  Ba, czasami to go nawet podpuszczał, żeby władował w to wszystko więcej siły. Faktycznie chciał go zmęczyć! Znaczy bardziej, żeby sam się zmęczył, ale wiadomo o co chodzi. Jednak kiedy przestał to Song przechylił głowę, przyglądając mu się badawczo, przynajmniej dopóki jego wzrok nie padł bezpośrednio na niego. I tak stali i patrzyli na siebie nawzajem. W zasadzie to Song po prostu „odpatrzał”, nie bardzo wiedząc jak ma interpretować jego wzrok. Nawet zerknął na bok, chyba sprawdzając czy to chodzi o niego samego czy jednak o coś co było obok niego, ale… No wątpliwości nie miał w momencie, w którym chłopak ruszył w jego stronę, po wcześniejszym ciepnięciu kijem bejsbolowym na bok. Ale z szacunkiem do pały! Zwrócić mu uwagi jednak nie mógł – a chciał! – bo Damon zatkał mu mordę swoimi ustami. I na początku, przez tę sekundę, się zwiesił – chyba zaskoczony tym, w jaki sposób Kim go teraz pocałował, ale zaraz potem gest odwzajemnił, jednocześnie zaciskając palce swoich dłoni na kołnierzu jego kurtki na wysokości klatki piersiowej, by przyciągnąć go do siebie bliżej. Nie dalej jak parę chwil później podrosło mu się trochę, kiedy to Damon posadził go na masce wysłużonego pickupa. Dopóki dalej mógł go całować to mu nie robiło większej różnicy gdzie się znajdował i w jakim ustawieniu. Zwykle ku chwale tzw. autofilla w jednej z popularnych gier to był Bottom, ale no. Nieważne. W tym momencie faktycznie nieważne było gdzie, bo Kang potrzebował tego wszystkiego, tej bliskości w każdej odsłonie, by uśpić te wszystkie swoje lęki i demony – nie Damony – które w nim siedziało. I działało to skutecznie.
  Uśmiechnął się słabo pod nosem, słysząc jego pierwsze słowa, jednocześnie przenosząc jedną dłoń na jego kark, a drugą na szyję, przy linii włosów. Skórę na jego szyi zaczął gładzić kciukiem, jednocześnie swój wzrok wbijając w przestrzeń, którą miał przed sobą.
  — I tak pewnie byśmy na siebie wpadli. — Stwierdził, zerkając na niego krótko. — Z jakiegoś powodu moją matkę też wywlokło do LB. — A nie od dziś wiadomo, że Kang od rozwodu rodziców walczył o to by móc zamieszkać z nią, a nie z ojcem. No ale po drodze wpadł też casting, więc… Ale gdyby castingu nie było lub któryś by go nie przeszedł do pewnie by się spotkali w Australii. — Acz bardzo chętnie zobaczyłbym cię w wydaniu farmera. — Dodał jeszcze, uśmiechając się lekko do siebie, bez większego wyrazu, po prostu mając przed oczami wizję Damona w jakiejś flaneli i słomkowym kapeluszu, dojącego krowę czy strzygącego owcę. Uśmiech jego jednak szybko wyblakł, bo myśli miał skupione na czymś zupełnie innym. Choć ta wizualizacja była całkiem miłym przerywnikiem.
  Ale teraz po umyśle to stepował mu Rhys i powtarzane jak mantra słowa by w końcu powiedział Damonowi o tym, że naprawdę źle się czuje w tym układzie i, co gorsze, mocno wpływa to na jego psychikę i poczucie komfortu. I nie, nie chodziło o to, że będąc z Damonem myślał o Rhysie! Bardziej o tym, co tamten mu prawił.
  Może faktycznie trzeba było to zrobić. Zwłaszcza, że tego wyjazdu to się po prostu… obawiał.
  Westchnął ciężko, wracając spojrzeniem do chłopaka.
  — Naprawdę musisz jechać? — spytał, czy może raczej – wyrwało mu się to pytanie. Bo zreflektował się dość szybko, że niekoniecznie chciał to powiedzieć a raczej: nie powinien był. Bo przecież doskonale znał odpowiedź na to. A nie chciał wprowadzać niepotrzebnego zamieszania czy wyrzutów. — Znaczy… no przecież, że musisz. — Taka praca w końcu. Machnął więc zbywająco jedną dłonią, nie ma tematu, zaraz na powrót kładąc ją na karku chłopaka. — Nah, nieważne. — Nawet się uśmiechnął, jak gdyby to, co właśnie palnął było głupie i nieistotne. Trzeba być dziarskim i nie dać po sobie poznać. To na pewno dobry pomysł. — Po prostu pamiętaj, że cokolwiek by się nie odjebało — romantyczny dobór słów — naprawdę, cokolwiek — po co on to powtarzał, tego chyba sam nie wiedział — to eee… — chrząknął nerwowo, jak to zwykle kiedy przychodziło do mówienia o czymś głębszym, więc zwykle to był ten moment, w którym Song sobie wszystko w umyśle upraszczał i tłumaczył na swój język — niezmiennie będziesz moją ultraligą. I dalej będę za tobą szalał. We wszystkim możliwych wymiarach tego słowa. — Dodał, a kącik jego ust drgnął mu do tego klasycznego, nerwowego półuśmiechu, gdzie jednocześnie wzrok spadł. Raz jeszcze chrząknął, potem odkaszlnął, bo coś go chyba w gardle drapało, a następnie ostrożnie zsunął się z pojazdu.— Idziemy? Przypomnę ci, że zamówiłem nam jedzenie.] — Rhys odebrał. Oby nie zeżarł. Taktyczna zmiana tematu.
  No to tyle z robienia tego.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
- Nie zdziwiłbym się. - no bo nie oszukujmy się, każdy kto poznał Endless by ją o to podejrzewał. I w zasadzie Danon to po takim czasie dalej nie wiedział dlaczego Lia, taka szczęśliwa, radosna kulka związała się z opętaną wiedźmą. Przecież to się kupy nie trzymało, ale Kim to by też się nie dziwił jakby ta planowała dziewczynę pewnego dnia złożyć w ofierze z jakiegoś powodu, bo głosy w głowie jej tak powiedziały.
- Ja? Ciebie? W życiu. - odpowiedział z uśmiechem, bo on to był ostatni do niedoceniania Kanga. Jakby się dało to pewnie przesunąłby ten wyjazd, tak najlepiej na nigdy, ale… no. To co on chciał, a co mógł to zupełnie różne rzeczy, więc zostawały im te nieszczęsne, niecałe dwie doby przed wyjazdem, aby się sobą nacieszyć zanim Kim wyjedzie na dwa tygodnie z ich wrogiem numer jeden. Zamierzał jednak oddać Kangowi każdą swoją wolną godzinę, którą jeszcze mieli i jeśli miałby przy tym zarwać nockę lub dwie, to nie było sprawy. Zwłaszcza, że Damon naprawdę chciał ten czas mu poświęcić, aby nabrać tym samym energii i sił na przetrwanie „wakacji” w piekle.
Należało przyznać, że wyżycie się było mu potrzebne. Wyrzucenie tej całej złości i bezsilności po rozmowie trochę mu pomogło, bo już nie mordowało go to tak od środka. Może powinien zapisać się na ten boks z Hazel i Letty? W ten sposób mógłby trenować i przy okazji wyrzucać z siebie nieprzyjemne uczucia, które się gromadziły od długiego czasu. Od ostatniego roku było ich coraz więcej, wystarczyło iść rozmawiać z szefem, albo natknąć się na Abigail, która wszystkim robiła na złość swoim dotykalstwem. Tak więc jak nie złomowisko, to może oberwanie i danie komuś po mordzie by mu wystarczyło…
Po wyrzuceniu z siebie negatywnych emocji, wstąpiły w niego te dobre. Zwłaszcza, kiedy skupił swoje spojrzenie na chłopaku. Musiał dorwać się do Kanga, aby się nim nasycić póki mógł. Czuł w tym momencie taką paskudną potrzebę, aby go pocałować tak, jak gdyby miał to być ostatni raz. Jednak było w tym też coś więcej, bo podziękowanie za to wszystko i cała masa uczucia, którym darzył chłopaka. Nawet jeśli był zmęczony to zawsze znalazł siły do tego, aby go wziąć! Ale nie planował go teraz ruchać na masce zdezelowanego pickupa, chociaż takiego miejsca jeszcze nie, heh, zaliczyli. Zawsze jednak, kiedy Song odwzajemniał jego gesty, Kim się jedynie bardziej nakręcał i pewnie całowały go jeszcze dłużej w ten swój wygłodniały sposób, gdyby… no, nie musiał mu powiedzieć jak bardzo się cieszy, że go ma. Jeszcze. Znaczy co.
Zlustrował go spojrzeniem i uniósł lekko kącik ust w uśmiechu.
- Mówisz? Nie znam wszystkich w LB… może byśmy się mijali. Albo byśmy się znienawidzili z jakiegoś powodu. - no co? Może byliby wtedy w dwóch osobnych grupach społecznych i jego znajomi nienawidzili by znajomych Kanga? Albo wpadliby na siebie w złym czasie i złym miejscu? Może gdyby nie ten casting to wszystko byłoby inaczej? Chociaż podobno jak ktoś jest sobie przeznaczony, to nieważne co, gdzie i kiedy się dzieje, zawsze znajdą do siebie drogę. I jakkolwiek cliche to nie było, to Damon naprawdę myślał, że Kang był jego happily ever after… gdyby tak nie było, to nie kupiłby z Isaaciem pierścionka, który zamierzał mu wkrótce wręczyć z pewnym zapytaniem. Musiał tylko wrócić z Hawajów. - Roleplay? - spytał, unosząc wymownie łuk brwiowy. No co? Często bawili się w tego typu akcje! Cosplay’owe środy i w ogóle. Jak nie zabawki, skórzane paski, kajdanki i w ogóle, to przebrania! Chłopaki to wiedzieli, aby im w środy nie przeszkadzać! Poza Mingim, ale on i jego jedna komórka mózgowa to nie bardzo ogarniali życie.
Przez cały czas go dokładnie obserwował. Przymrużył nieco oczy w konsternacji i sięgnął palcami do jego włosów, aby zgarnąć je za ucho, zanim ten wyskoczył do niego z pytaniem. Brew mu lekko drgnęła, ale zaraz potem westchnął pod nosem i uśmiechnął się smutno, przepraszająco. Już chciał mu odpowiedzieć, kiedy Song się wtrącił. No… musiał jechać. Próbował się z tego wywinąć, ale szefa nie interesowało samopoczucie Kima w tym przypadku. Liczyły się pieniądze jakie zbiją na nowym programie, którego domagali się fani Dabigail. A miały być to naprawdę nie małe pieniądze. Nie woleli Rhysa i Chunghę? Ci to chociaż się cieszą ze swojego towarzystwa.
Kącik ust mu drgnął lekko na jego słowa, że cokolwiek by się nie działo, to Danon zawsze będzie jego ultraligą, ale… nie był zbyt przekonany. Wiedział, że dla Kanga musiało to być niesamowicie trudne i doceniał to, że to wytrzymywał, ale chyba nie zdawał sobie sprawy, albo raczej nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że to co mają między sobą mogłoby nie wystarczyć, aby przetrwać jego wyjazd.
- Nie wiem co miałoby się odjebać… ale teraz trochę się boję. - bo brzmiało to jak zapowiedź czegoś złego. A Danon to naprawdę wolałby, aby nic złego się nie stało, bo już mieli za dużo problemów w życiu, aby jeszcze coś miało im dowalić. Pewnie, że czuł się jak kawał ostatniego chuja, że musiał go zostawiać i jechać z jakąś randomową, klejącą się do niego typiarą na wakacje, ale w tym momencie naprawdę nie czuł, że ma jakikolwiek wybór. Zwłaszcza po tym co usłyszał w gabinecie. - Nie chcę jechać, naprawdę, mam nadzieję, że to wiesz. - dodał, pijąc do jego zapytania. Jakby mógł to nawet by się nie wahał, aby rezygnować. Oddałby komukolwiek swoje miejsce w wyjeździe, aby móc posiedzieć z Kangiem. Bez problemu wymieniłby magiczne Hawaje na siedzenie w łóżku przy pizzy z Songiem, milionowy raz oglądając ten sam film. Nie było niczego lepszego od jego towarzystwa. - Mogę jutro znowu iść do szefa, spróbować pogadać, ale chyba obydwoje wiemy jak to się skończy. - dodał, przerzucając spojrzenie gdzieś w bok. Czuł się naprawdę źle, beznadziejnie i bezsilnie z tym, że nie mógł o sobie decydować, że nawet nie mógł niczego zmienić, ale co miał zrobić? Jeśli się postawi, to wyślą go na hiatus, odetną od wszystkiego i tyle z niego będzie. Chłopaki dalej będą brać udział w aktywnościach, występować, jeździć po świecie, a on sam będzie siedział odizolowany w swoim apartamencie w Seoulu, nie mogąc się pokazywać światu, bo nie może. I to byłoby chyba najgorsze.
Gdy zsunął się na ziemię, złapał go za kark i zbliżył usta do jego czoła, aby je powoli ucałować.
- Jak zostało naruszone to urwę komuś ręce. - powiedział, po czym złapał go za rękę, aby wyprowadzić ze złomowiska. Przeskoczyli raz jeszcze przez płot, a póki mieli zasięg, całą jedną kreskę, to zamówili Ubera do domu, który na szczęście nie okazał się być mordercą i bezpiecznie odstawił ich do domu, słuchając… PTS(D) na fulla i śpiewając cały tekst. A jak stali na czerwonym to nawet choreo odwalał. Ciekawe co by zrobił jakby ogarnął, że z tyłu wiezie Kanona.
Wrócili tyłami do dorma, zaszli do Rhysa po żarcie, którego na szczęście nie tknął i przeszli do pokoju Danona jako, że Isaaca w dalszym ciągu nie było. Kolega znikał na coraz dłużej! A to niegdyś oni byli tymi co większość wolnego czasu spędzała poza dormem! Czasy się zmieniały. Ale dla nich to teraz nawet lepiej, mieli dorma dla siebie! Danon po wcześniejszym zdjęciu kurtki, butów, maski i czapki, zaległ na łóżku. Podał Songowi jego porcję, wziął pałeczki i zaraz zaczął żreć, bo naprawdę był w cholerę głodny. Zaraz jednak po zjedzeniu dwóch kęsów, sięgnął do Kanga, aby go nakarmić.
- To co jeszcze masz w planach? - spytał, bo chyba nie zamierzał iść grzecznie spać. Mieli napięty grafik! I bardzo mało czasu.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  — Mi byś nie umknął. — W obu znaczeniach tego słowa: nie umknąłby w tłumie, a samo Lorne Bay przecież nie było jakieś wielkie, no i nie umknąłby w sensie – nie uciekł. Nawet jeśli by próbował. Kang by go dorwał. Przecież jak ogłosił kiedyś, że Damon jest jego, a tylko go zobaczył, to tak się stało. Miał taką moc!
  Kącik ust mu już tylko drgnął delikatnie, kiedy Damon wspomniał roleplay. Nie odpowiedział jednak, a pokręcił głową, dalej z tym samym wyrazem na twarzy. Prawdopodobnie zostanie to wykorzystane, choć na dobrą sprawę to obawiał się, że akurat w tym przypadku to by po prostu skisnął na widok Damona. Jeszcze jakby podszedł do niego i zapytał czy go wydoić. Nie był pewien czy potrafiłby zachować powagę, albo wczuć się w rolę w tym wypadku. Były pewne granice, każdy je miał. A jakby w tle poleciał „Old McDonald had a farm”.
  Naprawdę przez chwilę myślał, że powie mu o tym wszystkim, ale… Wycofał się głównie z tego powodu, że Damon już spróbował sytuację jakoś zmienić i zagrożono mu… komplikacjami w pracy. A przecież tego Song nie chciał
  — Taaa, zabrzmiało to źle, pardon. Nie umiem się wysławiać. — Ale to chyba już wiedział. No kto jak kto, ale Damon? Zwłaszcza gdy przychodziło co do mówienia o rzeczach większych. Kolejny upośledzony emocjonalnie. Niemniej: Kang wcale nie chciał złowróżyć, chciał jedynie przekazać, że w jakimkolwiek syfie się nie znajdą i jakkolwiek to życie ich nie przeciora no to… on dalej będzie cały za Danonem. I to w przenośni. Dosłownie też mógł być, ale to inna bajka. Bajka dla dorosłych.
  Kiwnął głową, bo przecież doskonale wiedział, że Damon nie chciał tam jechać. Wiedział, że nie udawał tej niechęci, że nie podskakiwał z radości, kiedy Song nie patrzył.
  — Wiem. — Powiedział, uśmiechając się lekko. — Wiem, że zawsze robisz wszystko, co możesz, by nam na głowę nie wleźli. — Bo doskonale był tego świadom. Tylko problemem było to, że ich robota była, jaka była – za wiele do gadania nie mieli, jeśli już coś im narzucono. I to taka patowa sytuacja: za wiele poświęcili by się wycofać, a przy tym było im bardzo niewygodnie. Dla Kanga, kogoś kto od początku miał wszystko – dobrze zarabiających rodziców, o których nie musiał się martwić by wspomóc, to sytuacja byłaby prosta – rzuciłby to w pizdu, nawet gdyby Damona miał już wspierać tylko jako fan i były członek zespołu. Ale inaczej postrzegał sytuację chłopaka, bo on startu wcale takiego dobrego nie miał, a i w rodzinie się nie przelewało, toteż wiedział jak istotna jest dla niego ta praca. A poza tym – wiedział, że mimo trudności to kocha to, co robi. Nigdy, absolutnie nigdy by nie wymagał od niego, aby rzucił to wszystko i to tylko dlatego, że było niewygodnie. Ba, nawet nie zgodziłby się na taki układ.
  I tylko kręceniem głowy przekazał, że nie chciał, aby Damon jeszcze raz przez tę rozmowę z szefem przechodził, bo to się mijało z celem. A tylko więcej nerwów by wywołało i niepotrzebnie energię zabrało. Trzeba było to zaakceptować. I przygotować się na najgorsze.
  A takie gesty ze strony Damona mu pomagały. Jego bliskość też pomagała. Czuł się wtedy silny. Silny na tyle, by nie dawać sobie wejść na głowę.
  Wrócił w towarzystwie chłopaka ze złomowiska do domu, jedynie przyłączając się do pana kierowcy w refrenach, jak tamten odwalał choreo, bo kto tego nie znał, nie? A potem mogli odebrać swoje jedzenie i… no przejść do tych wszystkich planów, które miał wobec Damona. Więc zapytany o to, co ma jeszcze w planach, a konkretniej takie „what would you like to do now?” to oczywiście, że odpowiedział „you”. Hehe. He.
~*~
  — Fuuuuuck — jęknął załamanym głosem Rhys, krążąc po pokoju, mając splecione ze sobą dłonie ułożone na swojej głowie. Chodził w tę i na zad po dormitorium. I tylko bluzgał pod nosem, jednocześnie spojrzeniem przeskakując między trzema obiektami. Kangiem, drzwiami i podłogą. On był zdenerwowany, a bardziej: zmartwiony, w pewnym sensie: zestresowany. — Jesteś tego pewien? — zatrzymał się w końcu na chwilę, by utrzymać dłużej spojrzenie na przyjacielu.
  Kang siedział na swoim łóżku, wspierając – a raczej ukrywając – twarz w swojej dłoni, której łokieć miał oparty na kolanie. Drugą ręką mielił w uścisku jakiś niepotrzebny mu świstek, ale w jakiś sposób pomagało mu to się nieco rozluźnić. Ułamkowy stopień.
  — Rhys… — mruknął wręcz prosząco, mocno zmęczonym, wyprutym z mocy tonem.
  — Przepraszam — powiedział lider, reflektując się, że to samo pytanie zadał mu właśnie siódmy raz w przeciągu kilkunastu minut. I do tej pory odpowiedź była taka sama. „Tak”. To było to „tak”, z którym Rhys chyba nie chciał się pogodzić. — Po prostu… — westchnął, spoglądając na spakowaną walizkę obok łóżka — kurwaaaa. — Warknął pod nosem z bezsilności, z nerwami puszczając ręce wzdłuż siebie. — Dobra, kurwa… Stary, jakkolwiek się to nie potoczy to pamiętaj, że jestem z tobą. — Powiedział, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka.
  Akurat wtedy otworzyły się drzwi.
  — Danon wrócił! —ogłosił uradowany Mingi. — Chodźcie się przywitać! — Powiedział, by zaraz potem polecieć na dolne piętro mieszkania by faktycznie przywitać się z kolegą, bo się stęsknił za nim przez te dwa tygodnie.
  Ani Rhys, ani Kang się jednak nie ruszyli w kierunku parteru. Ten pierwszy tylko podszedł do drzwi by je zamknąć, bo Mingi to chyba miał ogon (albo wierzył, że wyjdą za nim, aby przywitać kolegę). Zaraz potem ustawił się obok nich, splatając ramiona na torsie i wlepiając spojrzenie w podłogę.
  I panowała cisza. W pomieszczeniu atmosfera gęsta. Song, podobnie jak i Rhys, spiął się nieco na dźwięk otwieranych drzwi. Lider jednak uśmiechnął się na widok Damona, i to faktycznie wiarygodnie. Tylko taki uśmiech, który nie objął oczu.
  — Się strzaskałeś, mistrzu. — Powiedział, zamykając go w powitalnym uścisku. Po plecach go poklepał nawet. — Witaj w domu. — Rzucił, zaraz potem odsuwając się od niego, jednocześnie wypuszczając go z tego miśka. Zerknął kontrolnie w stronę Songa, który dalej siedział w tej samej pozycji jak na początku, nawet nie podnosząc spojrzenia na nich. Więc Rhys chrząknął. — Zostawię was samych, chłopaki. — Powiedział w końcu, kładąc Damonowi dłoń na ramieniu, posyłając mu spojrzenie, które chyba miało mu przekazać, aby się trzymał, a potem ulotnił się za drzwi. Pilnować by nikt się nie wjebał. Bo nikt poza Rhysem nie wiedział, że bomba zaraz wybuchnie.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Najważniejsze było to, aby Kang wiedział, że Damon był za nim sto procent i zrobiłby wszystko co w jego mocy, aby mu to udowodnić, ale w tym przypadku niektórych rzeczy nie dało się przeskoczyć. A raczej dało, ale wiązało się to z poważnymi konsekwencjami, których chyba aktualnie nie chciał przerabiać. Chyba był jeszcze zdania, że dopóki dają radę, to jest dobrze. I może wkrótce faktycznie się to skończy z jakiegoś powodu, chociaż się na to nie zanosiło, bo szef był bardzo za jego kurą znoszącą złote jajka - Dabigail, jedną z najpopularniejszych i najbardziej uwielbianych par świata kpopu. Każdy kontent z ich strony przynosił masę zysków, dlatego JYP był zdania, że ten wyjazd jest najlepszym pomysłem na jaki wpadł ostatniego czasu. A Abigail nie mogła być z tego powodu bardziej szczęśliwa. Jedynie Damon i Kang w tym cierpieli, bo żadnemu to nie było na rękę. Co mogli jednak zrobić? Kim próbował, ale został sprowadzony na ziemię. Jasno dano mu do zrozumienia, że jego rezygnacja w ogóle nie wchodzi w grę… i tu wszystko się komplikowało, bo naprawdę kochał to co robił, a dzięki temu zapewniał byt nie tyle co sobie, ale swojej kochanej nad życie matce oraz dziadkom, którzy przygarnęli ich pod dach, kiedy nie mieli gdzie mieszkać i co jeść. Był im wszystkim wdzięczny za całe to poświęcenie i wychowanie, dlatego odkąd tylko został trainee poprzysiągł sobie wszystko im wynagrodzić i już nigdy nie pozwolić, aby wrócili do czasów skrajnej biedy.
A to by się stało, jakby nie zgodził się na warunki JYP.
Cieszył się jednak, że Kang wiedział, że on się nie cieszy na to wszystko. Że naprawdę się stara. Że jest z nim… i cieszył się, że miał chłopaka przy sobie w tym całym syfie. Pewnie, że się bał, że nadejdzie moment w którym już będzie miał dosyć, ale póki słyszał zapewnienia z jego strony, że jest dobrze i daje radę, to wierzył, że faktycznie tak jest. Domyślał się, że jest mu niesamowicie ciężko, ale przez to jedynie bardziej doceniał jego wytrwałość, dzięki czemu każdego dnia mu tylko coraz bardziej dziękował za to, że przy nim trwał.
No, ale ile to mogło trwać?

________________________

Te dwa tygodnie to było cholerne piekło.
Hawaje z Abigail, program, który kręcili miał pokazać wszystkim jaka z nich super udana, zakochana w sobie para. I szczerze? To im się to udało. Nie obyło się bez miliona powtórzeń, obróbek i wybierania najlepszych ujęć, których było niesamowicie mało, ale to co sklecili wspólnie dało ogromną satysfakcję JYP. Piękne zdjęcia na piaszczystej plaży, mnóstwo ujęć, głównie tego jak Abigail się przystawiała, wspólne „żarciki” i wygłupy oraz cała reszta. Wszystko przesłodzone i romantyczne aż do granic możliwości, każdego cholernego dnia. Damon był tym niesamowicie zmęczony. Strasznie. W ogóle nie wypoczął, miał dosyć i jedyne co dawało mu siły na kolejny dzień to to, że był coraz bliżej powrotu do domu. Do Kanga. Każdego dnia do niego pisał, zawsze jak tylko mógł. Między ujęciami, jak tylko wstał i zanim poszedł spać.
W końcu nadszedł ten wytęskniony czas powrotu. Nie mógł się go doczekać. Nawet lot nie był taki męczący, chciał po prostu jak najszybciej znaleźć się w dormitorium, wrócić do chłopaka za którym się tak niesamowicie stęsknił. I szczerze mówiąc… to myślał, że to jego jako pierwszego zobaczy w drzwiach jak wróci. Ale zamiast Kanga zobaczył Mingiego, który przyleciał do niego jak na skrzydłach, aby wjebać się w tulka z subtelnością rozpędzonego tarana. Spojrzeniem instynktownie szukał tej jednej osoby na której widoku najbardziej mu zależało, ale ku swojemu zdziwieniu, w ogóle jej nie znalazł. Przywitał się z chłopakami dość szybko, pytając przy okazji czy Kang jest w domu, ale usłyszał, że tak. Teraz zaczął się podświadomie martwić, bo skoro był, to co się stało, że nie przyszedł się przywitać po tych dwóch tygodniach rozłąki? A może to on jest po prostu jest przewrażliwiony?
Przeszedł do dormitorium Rhysa i Kanga, aby w środku znaleźć lokatorów. Jego spojrzenie momentalnie utkwiło w Songu, ale zaraz przerzucił je na lidera, który się z nim przywitał. Odwzajemnił uścisk.
- Dzięki. - rzucił krótko, chyba niezbyt przekonany, widząc, a raczej czując tą dziwną atmosferę, która panowała w pokoju. Coś było nie tak, jego przeczucie, które nieprzyjemnie ściskało mu żołądek podpowiadało, że coś jest na rzeczy, ale chyba nigdy by nie pomyślał, że bomba, którą na niego zrzucą będzie miała tak cholernie wielkie pole rażenia.
Odprowadził chłopaka spojrzeniem, a gdy drzwi się zamknęły, przeniósł ciemne, zmartwione tęczówki na Songa.
- Cześć… - mruknął przyjaźnie, unosząc nawet kącik ust, bo cieszył się, że go widzi. Wciąż stał jednak w miejscu. Nawet chyba nie zauważył jeszcze walizki, która stała spakowana, bo nie spuszczał na razie wzroku z sylwetki chłopaka. - Nie przywit- - urwał, bo wyraz twarzy chłopaka oraz jego reakcje były bardzo dalekie od normy, którą znał i do której przywykł. Song był chodzącym szczęściem, lepiącą się ciągle kulką atencji, która zawsze była obok. To, że nie zerwał się z łóżka, aby do niego doskoczyć było… dziwne. Inne. Nie tego się spodziewał po powrocie.
Podszedł do niego zmartwiony i ukucnął przed chłopakiem, aby sięgnąć dłonią do jego policzka, gładząc palcami jego skórę, wpatrując się w niego ostrożnym spojrzeniem.
- Co się stało? - spytał, bo musiało się coś stać. No, kurwa, musiało. Rękę dałby sobie uciąć za pewność, że coś było nie tak, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że mogło chodzić o niego i ten cały wyjazd. W końcu miało być wszystko dobrze, nie? To tylko kolejna kłoda na ich drodze z którą mieli sobie poradzić. Może to coś znowu z jego ojcem? A może coś z mamą? Zachowanie Rhysa też było wymowne.
Dopiero teraz kątem oka dostrzegł zapakowaną walizkę na którą na sekundę przerzucił wzrok.
- Jedziemy gdzieś? - spytał niby żartobliwie, chociaż miał dziwne wrażenie, że odpowiedź wcale mu się nie spodoba. Głupi nie był, ale jeśli Kang miał gdzieś jechać, to chciał jechać z nim, nawet jeśli sam był zjebany po kilkunastu godzinach lotu. Już za długo był z dala od niego… a miał być chyba jeszcze dłużej.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Chyba jeszcze jednym zwiastunem nadchodzącej katastrofy był fakt, że od pewnego moment Kang… nie odpisywał tak często jak na samym początku. Teoretycznie był ku temu powód bo różnica czasowa wynosiła prawie całą dobę, dziewiętnaście godzin. Ale przecież początkowo mu to nie przeszkadzało – jak mogli to nawet rozmawiali. Później była jakaś tendencja spadkowa. Winą może i była obarczona różnica czasowa, ale Kang także przyznał, że nie czuje się ostatnio za dobrze. A to alibi przyklepał mu nawet Rhys, choć ten to stwierdził, że chyba trochę choruje, więc chłopak ma przerwę nawet od treningów żeby się wykurować. I obiecał oddelegować Isaaca by ten robił mu ramyun. A tak naprawdę to Kang… potrzebował czasu dla samego siebie. Bez chłopaków, bez Damona, część informacji wyczytanych w Internecie bardzo mocno weszła mu na psychę. A miał nie czytać. Nie czytał – do momentu, w którym Abigail nie wysłała mu pięknego kolażu z ich romantycznych, ustawionych fotek z „gorącymi pozdrowieniami z wakacji”. Wtedy to ściana, którą Song postawił między sobą a wszelkimi informacjami i samym programem po prostu runęła, a on głupio najpierw obejrzał kilka odcinków, a potem zrobił to, co najgorsze – przeczytał dyskusje na ten temat. A Traumas były zachwycone, życzyły parze jak najlepiej, pisały że Dabigail to ich model dla związku, że przywracają wiarę w prawdziwą miłość. Cóż… Song i tak miał już sporo tych demonów, które go nawiedzały i wzmagały jego niepewnośc siebie, ale tutaj to chyba szambo wylało.
  To nie była decyzja podjęta z dnia na dzień. To było coś, co spędzało mu sen z powiek przez kolejne dni, aż do przyjazdu Damona. Przez te kilka dni przespał się raptem kilka godzin, kiedy faktycznie już odleciał, z wycieńczenia. Dobrze, że pod kocykiem i już wtedy spacyfikowany przez Rhysa.
  Ani drgnął w momencie, w którym Rhys wyszedł. Jedynie zacisnął mocniej palce na tym paragonie z dostawy jedzenia, które zamawiał niedawno lider. Każdy miał swój antystresor, a ten co miał Kang… tak średnio się teraz spisywał.
  Nie podniósł spojrzenia na Damona, gdy ten powiedział cześć, ale kiwnął dość bezwiednie głową, chyba na to powitanie odpowiadając w tym sposób. Ale to tyle – normalnie przecież wskoczyłby na niego od razu, jeszcze w drzwiach. Uczepił nogi wołając, aby nigdy więcej go nie zostawiał. A robił mu tak na przykład wtedy, gdy Damon po prostu wychodził na chwilę gdzieś, nawet do sklepu po gumy. Do żucia. Ale teraz po prostu siedział tak jak siedział, nie patrząc na chłopaka. To dlatego, że miał wrażenie, że jeśli na niego spojrzy to pęknie i znowu zapomni o… o sobie. Tak, o sobie.
  W pierwszym odruchu, oczywiście, wtulił policzek w tę jego dłoń. Nie było co się dziwić. Niezmiennie serce Songa, wraz z całym ciałem rwało się ku chłopakowi, ale rozsądek chyba już wysiadł z tego autobusu.
  Musiał też myśleć o sobie. Cały czas był w stu procentach zadedykowany Damonowi, że nie zauważył, jak beznadziejny wpływ miało na niego to, co się działo wokół ich związku. A on nie był twardzielem. Był już i tak wcześniej zmęczony kilkoma kwestiami.
  Temu też zaraz sięgnął dłonią do jego ręki by ją powoli odjąć od swojej twarzy. Nie wypuścił jej jednak. Przynajmniej nie od razu.
  Wypadałoby jednak się w końcu odezwać. Pomimo tej narastającej guli w gardle.
  Opuścił spojrzenie na swoją dłoń, w której dalej trzymał jego dłoń, a potem powiedział:
  — Ja… jadę. — To było wypowiedziane tak słabym głosem, a gdzieś nawet, na tych trzech sylabach zdołał mu zadrżeć, czego Song absolutnie się obwiał. Dlatego po wyrzuceniu z siebie tego sprostowania, że nie jedziemy a jadę, potrzebował chwili dla siebie na zebranie myśli. Nawet jeśli próbował sobie przejść przez tę rozmowę w umyśle, przygotować się jakoś, to i tak teraz, jak go widział, to wszystko szlag trafił. Wyprostował się w końcu, biorąc głęboki wdech, jednocześnie wypuszczając jego rękę, by klepnąć miejsce obok siebie. — Siadaj. — To było proste słowo, bo też nie nawiązywało do tematu rozmowy. Gorzej było już potem, gdy trzeba było przejść do sedna. Nawet jeśli czasu miał odpowiednio dużo, by tę rozmowę rozwlec. — Ja… — No i tutaj pomysły, a raczej odwaga mu się skończyły. Westchnął ciężko, przenosząc spojrzenie z Damona na swoje dłonie, które miał splecione przed sobą – dalej mielił ten i tak już wymemłany świstek. — Bo… — Z tej strony ciężko było mu zacząć. Pokazał tylko, że umie rzucać sylabami. Gratulacje, Kang. Jeszcze jeden głęboki oddech. — Źle mi to wychodzi, Damon. — Ale co? Choreografia mu pewnie nie wychodzi. Sam chyb zreflektował się, że to tak naprawdę nic nie przekazało. — W sensie… Bycie z tobą. — A no to chuj, jednak nie choreografia. — W sensie… — no było mu coraz trudniej mówić. A to przecież on go zostawiał, tak? Nie powinno mu to przyjść jakoś łatwiej? Otóż nie, bo to przecież tak wyglądało, kiedy zostawiało się kogoś, do kogo dalej żywiło się pełnię uczucia. — N-no. — I już opadł z sił na ten moment, chyba nie mogąc dalej tłumaczyć tego, o co mu chodziło.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Szczerze? Gdyby ktoś powiedział Damonowi, że Kang po powrocie będzie chciał go rzucić, to by zwyczajnie wyśmiał tą osobę. Tyle ze sobą przeszli i tak bardzo do siebie byli przywiązani, że nawet przez myśl by mu nie przeszło to, że Song faktycznie mógłby go zostawić. Pewnie, nie było idealnie, było… daleko od ideału, zwłaszcza, że o ich związku wiedzieli głównie najbliżsi, a ta cała szopka z Dabigail wcale im nie pomagała, ale Kim był zdania, że są w zasadzie dla siebie z Kangiem stworzeni. Przy nikim innym nie czuł się tak dobrze, z nikim innym się tak nie dogadywał, z nikim innym nie wyobrażał sobie bycia w związku, więc nawet jeśli mieli ciężko, to wierzył, albo chciał wierzyć, że są ponad to. Dlatego nie uwierzyłby jakby ktoś mu powiedział co go czeka. Tłumaczył sobie nawet mniejszą częstotliwość odpowiedzi chłopaka, bo różnica czasu oraz jego gorsze samopoczucie się zbiegały w czasie. A może spał. A może trenował. Kiedy mógł, to odpisywał, a przynajmniej tak myślał. Nie podejrzewał go o to, że faktycznie w tym czasie mógłby walczyć z samym sobą i właśnie podejmować jedną z najcięższych decyzji w jego życiu. No bo gdzie tam… byli ze sobą szczęśliwi, prawda?
No ale niektóre rzeczy były silniejsze niż to.
Dlatego też mocno się zmartwił widząc Kanga w takim stanie. I podejrzewał wszystko: upadek zdrowia kogoś z rodziny, złe wieści, śmierć bliskiego, jakiś wypadek, nawet tego cholernego Ezry, ale nie zdawał sobie sprawy, że mogło chodzić o niego. Żył w błogiej nieświadomości, mając wciąż nadzieję, że jego związek ma się świetnie i jest trwały oraz pewny jak nigdy. Ignorował wszystkie alarmy, sygnały i aluzje, które mogłyby dać mu do myślenia. Głupi on.
Kącik ust mu drgnął w tym swoim zadowolonym uśmiechu, gdy Song wtulił policzek w jego dłoń. Wtedy jedynie raz jeszcze otarł kciukiem jego skórę, a gdy ją odjął od siebie, Kim dalej wlepiał w niego swoje ciemne, troskliwe spojrzenie wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi na zadane przez niego pytania. Bardziej niż pewne było, że stało się coś poważnego, błaha sprawa, którą mogli się zająć aż tak nie spartaczyłaby mu humoru, ale z każdą kolejną minutą ciszy jego niepewność narastała. A także jakiś dziwny, wewnętrzny strach przed tym czego się dowie.
- Ja… jadę.
- Oh? Gdzie? - spytał z automatu, bo to akurat nie było takie złe, że miał jechać. Jeśli musiał sam, to Kim nie miał z tym problemu. Pewnie, wolałby z nim posiedzieć po tych dwóch tygodniach rozłąki, ale jeśli musiał gdzieś jechać, to musiał. Zdawał sobie sprawę, że kto jak kto, ale Song po tym wszystkim jeśli nie musiałby jechać bez niego, to by go zabrał. Wiele razy tak robili przecież, ale nie byli papużkami nierozłączkami. Czasami.
Biedny chyba jednak nie chciał wiedzieć dlaczego Kang ma zamiar gdzieś jechać i to sam. Bez niego. Ale ta wiadomość miała spaść na niego nieuchronnie. Song w końcu zamierzał zadbać o swoje zdrowie psychiczne, które przez ten cały czas było mocno nadwyrężone. Problem w tym, że Kim nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo chłopak przeżywał to co było w internecie, to co ludzie tam pisali i o czym mówili. Przecież wciąż powtarzał, że jest dobrze, że daje sobie radę, że między nimi nic się nie zmienia. A pytał. Pytał wielokrotnie, za każdym razem, po prostu Song mu się nigdy nie przyznał… tylko co by to zmieniło? Czy Damon by poszedł i to zakończył mimo wszystko? A może nic by to nie zmieniło w kwestii Dabigail i po prostu wiedziałby, że jego partner bardzo źle się z tym czuje, ale wtedy tylko żyłby ze świadomością, że jest gównianym i totalnie bezsilnym partnerem, który nie potrafi o niego zadbać, bo nie umie się wyrwać z umowy? A może jednak coś by się zmieniło w tej kwestii, może wziąłby się za siebie i próbował ratować związek, a także komfort psychiczny osoby, którą kochał?
Usiadł grzecznie obok chłopaka nie spuszczając z niego spojrzenia, ale zaczynał mieć złe przeczucia z jakiegoś powodu. Tak nagle w niego uderzyły. Im dłużej go obserwował, tym bardziej się nasilały. Kiedy Kang w końcu zaczął mówić, Damon próbował chyba wyłapać o co mu chodzi, ale gdy mówił do niego półsłówkami to nie potrafił wyłapać aluzji.
- Co? - spytał, gdy ten przyznał, że źle mu to wychodzi. W sensie co? Bo on naprawdę nie rozumiał i chyba się trochę zgubił o co tu chodziło. Kiedy jednak przyznał, że chodzi o bycie z nim, Damon pokręcił w zaprzeczeniu głową. - Wcale nie, idzie ci świetnie. - brawo Kim, dokładnie o to mu chodziło! Damon żył w wyparciu, dalej nie dopuszczał do siebie myśli, że Song faktycznie właśnie z nim zrywał. No jak miał to z tego wyczytać?
Im dłużej jednak na niego patrzył tym gorsze myśli i pomysły przychodziły mu do głowy, a te już mu się bardzo nie podobały. Poprawił się na łóżku, aby siedzieć do chłopaka frontem.
- Ch-chyba nie rozumiem co chcesz powiedzieć. - powiedział, wciąż nie dopuszczając do siebie najbardziej oczywistej opcji. Tej, która miałaby rozdzielić kogoś, kto nie powinien być rozdzielany.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  U Songa względem Damona absolutnie nic się nie zmieniło. Wciąż darzył go ogromnym uczuciem, chyba jeszcze silniejszym niż na początku tego związku, ponad rok temu. Razem to wszystko budowali, zawsze mogli na siebie liczyć, a nawet jak się żarli to przecież wszędzie się tak działo, a poza tym – i tak potem się godzili. Kang chciał dla Damona jak najlepiej i viceversa. Dbał o niego, często też denerwował, ale to też nieuchronna część, zwłaszcza jak się miało taki charakter jak właśnie on. Ale to przez to, jak mocno był z nim związany, jak wiele uczucia do niego miał, przez cały ten czas starał się nie zwracać uwagi na to, jak mocno burzy jego komfort psychiczny ta praca „dodatkowa” Damona. Jako partnera Abigail. Potem jak sobie to uświadomił, bo zrobiło się to uciążliwe to nie powiedział mu o tym. Oczywiście, że nie bo nie chciał stawiać go w niekomfortowej sytuacji, po prostu z góry zakładając, że z tego komunikatu nie wyniknie nic – nic się nie zmieni, bo jaki był szef to wszyscy wiedzieli. Rhys, odkąd tylko się dowiedział, to od razu nalegał by Song porozmawiał z Damonem, twierdząc, że powinien się o tym dowiedzieć, zwłaszcza że z miesiąca na miesiąc odporność Kanga nie tyle co wzrastała a podupadała. To stąd te przechadzki na złomowisko. Ale nawet Rhys zamknął mordę i nie nalegał już, kiedy Song mu powiedział jak sprawę przedstawił Damonowi JYP po tym, jak tamten zawnioskował o przerwanie wędrownego cyrku o brzydkiej nazwie Dabigai. Bo byli w sytuacji bez wyjścia. Co prawda lider próbował jeszcze przebąkiwać, że naprawdę warto by było powiadomić partnera Songa o tym, że jest jak jest, ale… Ale nawet on w swoich przekonaniach tracił moc a to przecież on był ich chodzącym rozsądkiem.
  Właśnie przez to, że Song dalej był mocno, całym sercem przywiązany do Damona, teraz tak ciężko mu było w ogóle cokolwiek zrobić. Bo chodziło o jego komfort – to wszystko już było uciążliwe na tyle, że nie dało się tego bagatelizować. Mniej jadł, mniej spał, bo przytłaczały go te wszystkie demony, które niestety, jako że już się nie mieściły w tym schowku, zaczęły wypełzać i go po prostu nękać. Przeszłość, teraźniejszość. Źle to na niego działało. Zwłaszcza, że on już dawno, zwłaszcza po rozmowie z ojcem, miał mocno zaburzone poczucie własnej wartości. I choć udawał, że jest supermanem to był po prostu mocno zmęczony.
  Milczeniem tylko odpowiedział na zapytanie „gdzie”. Bo to nie kwestia celu była tu istotna, ale liczby osób podróżujących. Jedna. Niemniej nie zamierzał po prostu zostawiać go z taką informacją i kazać się domyślać o co tak naprawdę chodzi, nawet jeśli to byłoby dla niego znacznie prostsze. Bo dalej pokazał, że naprawdę, ale to naprawdę ciężko było mu mówić, ciężko było przejść do meritum. Nie potrafił powiedzieć od razu „słuchaj, chcę się rozstać”. A to też dlatego, że sam do końca nie był z tą decyzją pogodzony. Nie zaakceptował jej, nie całym sobą. I prawdopodobnie miną tygodnie, miesiące, może jeszcze dłużej, zanim faktycznie zaakceptuje. O ile kiedyś.
  Uśmiechnął się, a raczej po prostu podniósł kącik ust w słabej, beznadziejnej wręcz parodii smutnego uśmiechu, bo w jakimś stopniu to było ujmujące, że jednak go nie zrozumiał, tak jakby Song sobie tego życzył, a przy okazji zapewniał go, że jednak dobrze mu szło bycie w tej relacji. Przynajmniej recenzję dostał dobrą na koniec.
  — Wydaje ci się. — Odpowiedział, w tym momencie przeklinając samego siebie w duchu, że w momencie w którym on słyszy potwierdzenie, że naprawdę dobrze mu idzie, on jednak postanawia kopnąć Damona w dupę. Ale na dobrą sprawę co by to dało? W końcu by po prostu pękł, gdyby musiał to kontynuować, zwłaszcza że słyszał od chłopaków, że JYP jest programem tak zachwycony, że planował kolejną serię. A więc na pewno by nie pozwolił w końcu tego zrezygnować. Co najwyżej hiatus dopóki Damon się nie ugnie co do woli szefa.
Milczał jeszcze dłuższą chwilę, kiedy Damon przyznał, że po prostu nie rozumie. Właśnie tego się obawiał. Że takie hasła na nic się zdadzą. A przyznawał, że ma kłopot z wysławianiem się. Problem w tym, że chodziło o to że nie umie mówić o uczuciach, a tutaj… po prostu nie bardzo chciał mówić o sednie sprawy. Ale inaczej się chyba nie dało.
  — Damon… Kiepsko mi idzie bycie z tobą — ale to nie był koniec wypowiedzi, sporu „wcale nie” i „wcale tak”, on jeszcze miał coś do powiedzenia tylko urwał, bo potrzebował tej krótkiej przerwy, by w końcu podjąć: — bo nie dam już dłużej rady — wyrzucił, potrzebując kolejnej przerwy, bo na ostatniej sylabie po prostu głos mu zadrżał — znosić tego wszystkiego. Tego co ludzie piszą, co mówią, tego że tak na dobrą sprawę niby jesteś mój, ale… no to twój drugi „związek” jest tak uwielbiany, tak podziwiany, jest traktowany jako dowód istnienia „prawdziwej” miłości. — Nawet jeśli to chłam. — Jeszcze to, że czasami cię po prostu nie ma bo musisz w tym siedzieć i pajacować. To, że jeszcze więcej cię nie będzie w związku z tym. — Nadmienił. Bo jak pójdzie kolejna edycja to chuj. — I nie potrafię, przepraszam, ale nie potrafię nie przejmować się tym, co mówią i piszą inni, bo tego jest zwyczajnie za dużo, a ja… Ja nie jestem typem, który potrafi wiecznie dostawać rykoszetem i nawet się nie zachwiać. — Wyznał w końcu. A jak poszło, to przynajmniej mówił więcej niż trzy sylaby na pięć minut. — To dla mnie za dużo. Myślałem, że z czasem się przyzwyczaję, albo że ten cały układ pójdzie w pizdu, ale ja zamiast mieć coraz bardziej wywalone, to coraz mocniej dostaję obuchem, a ten cyrk zamiast zanikać to się tylko coraz bardziej rozpędza. — I naturalnie zdawał sobie sprawę, był przygotowany, że Damon wpadnie na tak durny pomysł, że rzuci to w pizdu, prawdopodobnie dlatego, że poczuje się wtedy postawiony pod ścianą, ale na to absolutnie nie zmierzał pozwolić z powodów wiadomych. Za ciężko za to pracował i to on, choć był najmłodszy, odpowiadał za swoją rodzinę. Za matkę, za dziadków. To on nie miał nic, a teraz miał wszystko, co opłacił krwią, potem i łzami. I to jego największe marzenie by występować.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Do samego końca żył w wyparciu, że cokolwiek teraz miałoby nie paść, nie byłyby to słowa, które prowadziłyby do ich rozstania. Przecież byli nierozerwalni, niepokonani, byli nie do zdarcia. To oni byli prawdziwą parą, której nie było nic straszne, doskonałym przykładem tego jak ktoś może być dopasowany. Damon to właśnie Kanga uważał za swój ideał, za swoją prawdziwą miłość, która przy nim była i odnalazła go w beznadziejnych czasach. To on go wyprowadził, wierzył w niego zanim on sam w siebie uwierzył. Dzięki Kangowi Kim chciał być lepszą wersją samego siebie. Dlatego walczył do końca, dlatego też starał się i podnosił za każdym razem jak upadał, bo miał w nim pełne wsparcie. I zawsze tak było. Dlatego też Damon chciał z nim spędzić resztę swojego życia wierząc całym sercem w to, że Song jest jego szczęśliwym zakończeniem. Drugą połówką na którą niektórzy czekają całe swoje życie. Ledwo wrócił z Hawajów, a już w samolocie myślał o tym jak i kiedy mu się oświadczy. Pierścionek tylko czekał, leżał schowany przed światem. Tak bardzo go kochał, że planował datę, kiedy się go spyta czy będzie jego już na zawsze.
A teraz wszystko zaczynało się walić.
Ta różowa bańka w której żył przez cały czas właśnie powoli zaczynała pękać. Pojawiały się pierwsze rysy, kiedy nie powiedział mu gdzie jedzie. Nie przypuszczał jeszcze wtedy, że to jakiś większy problem, że gdzieś jedzie sam. Naprawdę. Może do matki? Może coś się stało? Może musiał być gdzieś, gdzie nie mógł go wziąć ze sobą? No wiele było powodów, a nie zamierzał się tego czepiać zaraz po powrocie, był zbyt stęskniony za nim, aby się o cokolwiek kłócić. Po prostu chciał się do niego przytulić i poczuć jego obecność. I czuł… tylko nie była ona zbyt radosna.
I w końcu Kang zaczął mówić.
Milczał przez cały czas czując jak serducho nerwowo mu przyspiesza. On… go chciał zostawić. I to przez Dabigail. Dabigail, które było jednak o wiele większym problemem niż wcześniej zdawało się wydawać. Przełknął ślinę czując nieprzyjemną gulę w gardle wraz z jego kolejnymi słowami. Lustrował go swoim nieco wystraszonym spojrzeniem, w połowie chyba chcąc mu już przerwać.
- C-co. - wyrzucił z siebie tylko, zupełnie niekontrolowanie, kiedy ten jeszcze mówił. Właśnie do niego to wszystko dochodziło. Te… znaki, aluzje oraz symptomy, które objawiał Song. Te wszystkie „i’m fine” oraz jego słabe humory na wspólnych imprezach, które miały być „niczym”. Ostatni słaby kontakt. Nagle rzeczy zaczynały się łączyć, a on przeklinał siebie w duchu, że tego nie zauważył i zwyczajnie stwierdził, że na pewno w dalszym ciągu wszystko jest okay. Co z niego za partner, aby nie zauważyć, że z drugą połówką na której tak ci zależy i którą niby znasz od podszewki coś się dzieje? Od początku czuł się gównianie, kiedy musiał wcielić się w rolę kochanego chłopaka Abigail, ale teraz… teraz czuł się jeszcze gorzej, że bagatelizował wszystkie objawy i znaki, które miał tuż przed oczami.
Nawet nie zauważył, kiedy oddech mu się spłycił w narastającej powoli panice.
- Kang… czemu nic nie mówiłeś? - spytał, automatycznie sięgając dłonią do jego ręki. No to było dla niego naturalne, to był odruch, którego nie musiał wcześniej hamować. Teraz też nie hamował. - Pójdę do JYP, powiem mu, że to rzucam… nie chcę cię tracić przez jakąś idiotkę. - to było oczywiste zagranie. Najbardziej oczywiste. Próbował wcześniej to skończyć, ale nie wyszło. Tylko, że wtedy był pewien, że Kang mimo wszystko przy nim zostanie, nawet jeśli będzie zmuszony do ciągnięcia tego całego przedstawienia dalej. Teraz? Teraz wiedział, że albo zostało mu to, albo straci Songa. A tego nie chciał. Za nic w świecie. Dla niego to było oczywiste, że musi iść raz jeszcze do szefa. Teraz po programie czekała go jeszcze cięższa rozmowa z prawdopodobnie kurewsko niewygodnymi konsekwencjami, ale… zdawał się być na nie gotowy. Albo tylko mu się tak wydawało. W tej chwili po prostu był zdeterminowany, aby to zakończyć. Definitywnie. - Cokolwiek się nie stanie, to trudno, coś się wymyśli, dam radę, tylko proszę- zawiesił się na chwilę, aby sięgnąć dłonią raz jeszcze do jego policzka, aby delikatnie go pogładzić. - Jagi, nie zostawiaj mnie… - dodał prosząco, czując jak głos mu drży. Bał się, paskudnie się bał, że Kang go zostawi, więc teraz… teraz chciał jakoś temu zapobiec. Przecież planował z nim przyszłość. Nigdy nie chciał go ranić. Nie chciał, aby cierpiał, dlatego jeśli aby go zatrzymać przy sobie musiał skończyć z tym cholernym cyrkiem, to zamierzał to zrobić. Bez chwili wahania.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Najtrudniej było zacząć, najtrudniej było przekazać to, w czym rzecz leżała. Później już miało być łatwiej. Wyjaśnienie było łatwiejsze do przekazania niż treść samej decyzji, którą miał przedstawić Damonowi. I to takiej, od której raczej nie widział odwołania. Sporo czasu poświęcił na zastanowienie się, wszystko sobie przekalkulował i… No nie było zbyt wielu rozwiązań, a nie widział żadnego takiego, które byłoby w stu procentach happy endem.
  A potem faktycznie padły słowa, których się spodziewał. Najpierw pytanie, dlaczego o niczym nie mówił. Na to znał odpowiedź. Ale zaraz potem w zasadzie Damon sam sobie udzielił odpowiedzi, chociaż jeszcze o tym nie wiedział. Niemniej Song postanowił go o tym uświadomiść.
  — Właśnie dlatego ci nie mówiłem. — Odpowiedział, uśmiechając się dość smutno, zerkając na niego na moment. Właśnie dlatego, aby nie robił takiej głupoty jak rzucanie w pizdu wszystkiego, na co pracował latami tylko dla niego, dla Songa. Bo on nie był na tyle odporny by zrozumieć, że to po prostu część pracy Kima, że nie ma wpływu na jego podejście do niego. Znaczy to Song rozumiał – rozumiał, że pseudozwiązek z Abigail nie ma wpływu na to, że Damon dalej był jego, był Kanga, ale spokoju mu nie dawało to, co inni pisali, a także to, że znowu musiał udawać, w tym wypadku przed całym światem. A przecież były momenty, bardzo wiele, kiedy chciał podejść do niego, przytulić się, pocałować go, ale nie mógł. Za to mógł oglądać jak robi to Abigail. — Zachowałbyś się nierozsądnie i, o ironio, to ja ci o tym mówię. — Dodał. A przecież Kang to był chyba ten najmniej rozsądny w zespole, a już na pewno w tym duecie. Jasne, nie był głupi, to inna kwestia, którą pozostawią Mingiemu, ale miał nieco… inne podejście do życia. Taki z niego lekkoduch był. I czasem kiepsko kalkulował zagrożenia i inne takie. No z matmy nigdy nie był dobry,
  Westchnął na jego kolejne słowa, choć chyba nie liczył, że Damon od razu przyjmie to racjonalne myślenie, o którym przed chwilą mówił Kang, „Coś się wymyśli”. Nawet nie miał planu, po prostu chciał to zrobić. I z jednej strony Kang jedynie utwierdzał się w przekonaniu, że Kim był (a nie: mógł być) tym jedynym, przy którym chciałby być do końca, a z drugiej… z drugiej po prostu był coraz bardziej przekonany, że trzeba to skończyć, zanim Damon zrobi coś głupiego, czego potem będzie żałował.
  Tak się przejął tym, żeby Kim nie zrobił takiej rzeczy, której potem nie odżałuje, że sam nie zauważał, że takową popełniał.
  Zatrzymał jednak jego rękę, w ostatniej chwili, zanim ta dotknęła jego twarzy. Ujął ją lekko, a potem opuścił na dół, tym samym rezygnując z tej formy bliskości. Zadziałał tu wbrew sobie, bo dalej lgnął do chłopaka, ale zarówno samego siebie jak i Damona musiał trzymać już na coraz większy dystans, bo takie drobne gesty, choć wydawały się małe, to na pewno tego nie ułatwiały.
  Utkwił spojrzenie w ziemi, gdzieś obok, słysząc jego słowa. Pękało mu teraz serce, bo ostatnim czego chciał widzieć to Damon w takim stanie i miał wrażenie, że naprawdę go krzywdził, ale jak mantrę powtarzał sobie, że tak musi być, że to dla ich wspólnego dobra. A już na pewno dla dobra samego siebie.
  — Cały majątek, nieruchomości są zapisane na ciebie — bo holderem przez pięć lat, by uniknąć płacenia podatku w wyniku darowizny, musiał być nabywca, a nabywcą był ten, który wykazywał przychód, a Song może i lekkoduch to jednak orientował się co nieco w tych sprawach, zwłaszcza jeśli chodziło o nieruchomości bo to też dotyczyło jego. I jego ewentualnej rezygnacji z kariery. — Więc jeśli „rzucisz to”, Damon, to wytwórnia bardzo szybko zyska prawo do wszystkiego. — Bo tak pisany był kontrakt, żeby w razie „ucieczki” czy właśnie „nieposłuszeństwa” nie pozostawić swoim chłopakom absolutnie nic, utopić ich w karach umownych i kosztach sądowych, a także uniemożliwić przez długi czas wejście na rynek muzyczny w Korei. Ale jeśli wytwórnia zajmie nieruchomości to również te, które Damon nabył swojej rodzinie. A tego przecież Song nie chciał. — Nie mogę pozwolić by wszystko, na co tak ciężko pracowałeś, do czego doszedłeś, tak po prostu przepadło, bo ja… Ja nie umiem sobie poradzić ze sobą. — A raczej z własnymi demonami. Przecież o wiele łatwiej było znaleźć partnera niż znaleźć się w miejscu, gdzie był teraz Damon, prawda? Idolem nie było łatwo zostać, a co dopiero być częścią zespołu, który jest na topie całej hallyu, który dosłownie na niej surfuje i zgarnia najlepsze noty i kradnie serca fanów na całym świecie. A przynajmniej takiego zdania był Kang. I tak mówił rozsądek. Zwłaszcza ktoś taki jak Damon, on nie będzie miał problemu by kogoś znaleźć. W końcu był zajebiście przystojny, miał cudowną osobowość, Song pewnie wystawiłby mu rekomendację, gdyby nie to, że musiałby się wtedy pogodzić faktycznie z tym, że oddaje Kima w ręce kogoś innego. A to przecież on go pierwszy zaklepał. — Zrozum to, proszę. — Dodał, podnosząc na niego spojrzenie. Na podłogę już się napatrzył. Nie chciał tego robić, ale nie mógł o tym przecież powiedzieć. Gdyby to wyjawił, to Damon by się tego chwycić i byłoby to jeszcze trudniejsze.
  Bądź racjonalny Kang, nie poddawaj się sercu, bo ono wiadomo gdzie cię wyprowadzi. Teraz to nawet nie było odwrotu, zwłaszcza, że Damon faktycznie deklarował gotowość rzucenia tego wszystkiego w pizdu, a tego Song by sobie nie darował.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Jak to paskudnie bolało. To… wszystko. Ta świadomość, że właśnie odbywał jedną z najgorszych rozmów w swoim życiu, taką, która nigdy miała nie mieć miejsca. Ta wiedza, że Kang właśnie chciał z nim zerwać. Jego słowa, jego nastawienie, atmosfera, która tu panowała. To okropne uczucie, które wypełniało go od środka. Ta okropna niemoc, bezsilność, że nic nie może teraz zrobić chociaż stara się jak może. Chociaż nie chce, aby jego związek się skończył. Nie chciał dać mu odejść. Był jego światełkiem w tunelu, jego cholerną latarnią morską, która prowadziła do domu, jego ukojeniem i szczęściem, a teraz miał odejść. On.. nie chciał tego zaakceptować, dlatego walczył i próbował zapobiec decyzji, która miała nieuchronnie się zbliżać.
Oczywiście, że był w stanie iść do szefa, aby rzucić do wszystko w cholerę. Dopiero potem myślałby o wszystkich konsekwencjach, które by się za tym ciągnęły, ale był w tym momencie w stanie zrobić absolutnie wszystko, aby tylko Song nie odchodził. I dla niego to nie był problem. Przynajmniej w tej chwili. Był zdeterminowany aby coś zrobić, ale… Kang chyba nie chciał, aby on gdziekolwiek szedł i z kimkolwiek rozmawiał. Dlatego też Damon patrzył się na niego z lekkim niezrozumieniem, bo to przecież by rozwiązało ich problemy. Namnożyłoby wiele nowych, ale w tej chwili o nich nie myślał, po prostu chciał chłopaka zatrzymać przy sobie. Za wszelką cenę.
- Trudno, czasami mogę. - odpowiedział automatycznie na to, że byłaby to nierozsądna decyzja. No nie miał planu, nie miał nic, ale jeśli zakończenie Dabigail miało zapobiec jego wyjazdowi i ich rozstaniu, to był w stanie zaraz iść do szefa.
Zabolało gdy zatrzymał jego rękę. To… było takie inne. Nieprzyjemne. Ukuło go to w serce. Nie przywykł do tego, że Song nie pozwalał się dotykać. Że nie chciał być przez niego dotykany w taki sposób. To się nie działo naprawdę. Niech go ktoś obudzi z tego koszmaru.
Zacisnął mocniej palce w pięść, kiedy Kang mu uświadomił, że wszystkie nieruchomości zapisane są na niego. Piękna posiadłość matki, wielki dom z działką dziadków, jego apartamenty… wszystko podchodziło pod niego, a jeśli zrezygnowałby z Dabigail, musiałby wszystko oddać, a jego rodzina znowu wróciłaby do biedy, bo chociaż jego matka pracowała, to nie były to te same pieniądze co jej syna. Nigdy nie utrzymałaby domu sama. Nie mówiąc już o dziadkach. Musieliby znowu zamieszkać razem w jakimś małym mieszkanku na obrzeżach mimo oszczędności na koncie. Nie byłoby łatwo, ale…
- Już raz byłem biedny, poradzę sobie. Wszyscy sobie poradzimy, zawsze sobie radzimy. Poza tym, teraz nie będziemy sami. - odpowiedział. W końcu chłopaki z zespołu by się od niego nie odwrócili tylko dlatego, że zostałby wykopany. Poza tym, miałby ich wsparcie, tak samo wsparcie mamy Kanga z którymi się teraz przyjaźnili, Shelby na pewno też by ich wsparli chociaż sami wiele nie mieli… byli przyzwyczajeni do nie posiadania niczego. Biednego można było wyrwać z pałacu i dalej wiedział jak o siebie zadbać. Tego się nie zapomina. Sztuka przetrwania.
Miał wrażenie, że zaraz się posypie. Coś go rozrywało od środka. Serce go bolało, oddech się spłycał, a on trzymał się z całych sił, aby nie runąć, chociaż panika przez to co się działo coraz bardziej przejmowała nad nim kontrolę. Drżał nie wiedząc już co ma robić, jak zmienić jego zdanie. Jak on to miał zaakceptować? Kochał go całym swoim sercem, chciał z nim spędzić życie, a teraz… teraz miał mu dać odejść? Tak po prostu?
- Nie potrafię… - przyznał ledwo trzymającym się głosem, prawie szeptem, czując, że jakby powiedział to głośniej, to jego głos by się zwyczajnie złamał. Nie spuszczał z niego swojego błagalnego spojrzenia, mając dziwne wrażenie, że oczy mu się świecą. I to nie z radości. - Błagam, nie odchodź.- mruknął prosząco, powstrzymując się z całych sił, aby do niego nie sięgnąć i go nie pocałować. Aby go do siebie nie przycisnąć i nie wcisnąć w jego szyję nosa. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko, że to bolało. Fizycznie bolało. - Jesteś moim domem, Kang. - dodał ledwo, czując jak strach spłyca mu oddech, jak serce pęka mu na kawałki. Nie widział siebie bez niego. Już nie. - Chcę z tobą być, chcę dalej z tobą żyć... Tylko powiedz, że chcesz tego samego, a zrobię wszystko… zrobię wszystko jeśli zostaniesz. - mówił drżącym głosem, wciąż starając się zmienić jego zdanie, które zdawało się już być postanowione. I to bolało jeszcze bardziej, bo miał wrażenie, że cokolwiek by nie powiedział, to to Kanga już nie przekona. Ale próbował. Naprawdę próbował. Wystarczyło słowo, chwila wahania ze strony chłopaka, aby Kim nie przestawał…
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Jak raz to Kang na zaś myślał o konsekwencjach a nie odwrotnie. Damon czasami też odpierdalał nie myśląc – shoutout do wjazdu na niewykonalny podjazd w Los Angeles – ale z reguły był chyba tym bardziej rozsądnym. No, nie dzisiaj. Dzisiaj role się odwróciły i to Kang musiał pomyśleć i, chyba, zdecydować za niego. W zasadzie to gdyby tamten się uparł to Song mimo wszystko powiedziałby mu, że jeśli i tak rzuci to w pizdu, to do niego nie wróci. Pewnie by wrócił, pewnie chciałby mu pomóc, ale o tym by nie mówił, bo może Damona należałoby w takiej chwili postawić pod jeszcze inną ścianą.
  Jaki był rygor to każdy wiedział i każdy pamiętał, ale w tym momencie to chyba dla Damona nie był w ogóle rygor. Po to miał Kanga, by mu przypomniał, że sprawa nie jest taka prosta, bo gdyby była, to nie byłoby tej rozmowy, a raczej: nie wyglądałaby ona tak, jak teraz.
  — Byłeś, mówiłeś jak to wyglądało, więc za nic nie chciałbym, żebyś jakkolwiek miał się z powrotem do tego zbliżyć. — Powiedział. Wiedział, że tym razem mogłoby nie być już „jak kiedyś”, ale też wiedział, że zagonienie rodziny z powrotem do harówy dla Damona byłaby ciężkim krokiem, a najpewniej i najchętniej to by pracował za wszystkich jeszcze na osiem etatów by wszystkich odciążyć jak się da. Syndrom Jezusa Zbawiciela czy coś. Chłopaki pewnie by się nie odwrócili, ale let’s be real, czy Damon nie traktowałby pomocy finansowej potem jako jałmużny? Na wszystko sam zapracował a teraz miałby polegać na innych? Zresztą przychów jako idole miesięcznie, po odciągnięciu podatku też nie mieli milionowych. Cztery miliony rocznie, nie lepiej. I to bez odprowadzenia podatku.
  Nieważne jak bardzo Song teraz nie pękał to musiał się trzymać i obstawać przy swojej decyzji. W zasadzie fakt, że walizkę miał już spakowaną, oznaczał że to nie było coś do dyskusji tylko coś, co zostało podjęte. Jednak nie mógł przecież powiedzieć „rozstajemy się, elo” i wyjść, bo chciał aby Damon dokładnie zrozumiał dlaczego tak się dzieje, dlaczego Song to zrobił, w jakim celu. Cóż… podobnież tylko winny się tłumaczy. Ale tak, czuł się winny temu wszystkiemu, temu co się teraz działo.
  A nie było mu łatwo. Na pewno sto razy prościej by było, gdyby nie żywił uczucia do chłopaka, bo wtedy miałby naprawdę gdzieś to, jak tamten reaguje i przeżywa. Po prostu chłodno wyłożyłby mu, że to koniec i tyle, nie zwracałby uwagi na to, że tamtemu ewidentnie w tym momencie łamie serce. No i nie łamałby wtedy serca także sobie.
  Im rzewniej go prosił tym bardziej go to wszystko bolało, ale tym bardziej utwierdzało go to w przekonaniu, że jednak powinien to zrobić. Bo faktycznie nie było możliwości, aby się to ułożyło super dla nich wszystkich. Song może mógłby powiedzieć, że dobra, weźmie się w garść, spróbuje się wyłączyć na to wszystko, ale ile by to potrwało? Jeszcze kilka miesięcy może, zanim skończyłoby się to dla niego jeszcze gorzej. Bo wypady na złomowisko już przestały mu tak pomagać.
  — Hyung — powiedział, utrzymując na nim spojrzenie, choć dla niego nie było to łatwe, nie było łatwe patrzeć na niego w takim stanie. — Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało i może kiedyś, w przyszłości, będę miał okazję znowu się z tobą spotkać, tylko teraz… nie da się tego inaczej rozegrać. Absolutnie nie zgadzam się, żebyś szedł i rzucał to wszystko, na co tyle pracowałeś, dla czego tyle poświęciłeś dla mnie. Zależy mi na tobie — tu się złapał, że nie powinien był tego mówić w czasie takiej rozmowy, bo jednak znaczyłoby, że wcale nie przestało, niemniej zreflektował się o tym o ułamek sekundy za późno — …więc powinienem pomóc ci się rozwijać a nie podcinać skrzydła. — I to w czasie lotu. Nad betonem. To by było dopiero skurwielstwo z jego strony. Przynajmniej tak to widział. Kim przecież uwielbiał tę robotę, nie rzuciłby tego tak po prostu, więc nie chciał aby się to teraz zmieniało. — Ani nie doprowadzać do ruiny. — Ani nie narażać na niepotrzebny stres związany ze sprawami sądowymi, gdzie będzie topiony jego majątek na rzecz JYP. Traumas mogłyby krzyczeć i się buntować, ale prawo, w dodatku zapisy umowne, były bezlitosne.
  Jak się kogoś kochało to się chciało dla tej osoby jak najlepiej, by się realizowała, by mogła rozwijać. Jasne, by była także szczęśliwa, ale nie dało się być zawsze szczęśliwym. Na przykład teraz. Ale na dłuższą metę to to miało być to lepsze rozwiązanie. Song miał iśc najpierw na wolne, potem to wolne przekształcić na hiatus, w dodatku z terminem nieokreślonym bo… bo nawet nie wiedział kiedy i czy dojdzie do siebie na tyle, by wrócić. Tutaj, do tego domu. Do tego wszystkiego. Po tym wszystkim.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
ODPOWIEDZ
cron