lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
No Damon to zdecydowanie miał już zapewniony humor na cały wieczór i… kolejne dni, tygodnie, miesiące, lata. Mało co byłoby w stanie go dzisiaj ponownie zniszczyć, chyba, że Ezra znowu odjebałby coś podobnie głupiego, ale to chyba było mało prawdopodobne. Raz się już przejechał, a teraz chyba dowiedział się, że Kang się zaręczył. Nie tylko wrócił do swojego eks chłopaka, ale jeszcze przyjął od niego pierścionek zaręczynowy! Tak więc… temu to się dopiero humor musiał spierdolić. Nie żeby Kim miałby się nim przejmować. Był ostatnią osobą na którą mógłby zwracać uwagę, chyba, że kontrolnie. Tak na wszelki wypadek jakby znowu się zapomniał. Dlatego był też taki pełny energii i dobrego nastawienia! Chciał pić, bawić się i odbić sobie te ostatnie trzy tygodnie mordęgi - najpierw na Hawajach, a potem w cholernym Meksyku. Miał zamiar świętować! I miał zamiar wkręcić w to Isaaca, zadając mu przy okazji chyba cios poniżej pasa, bo to taka bezczelna zagrywka! No ale trzeba mu było to wybaczyć, nie myślał trzeźwo w tej chwili. Był upojony wizją wspólnego życia z Kangiem!
- To tylko jeden shot! Nikt się chyba nie obrazi! - powiedział, bo widział, że dziewczyna to teraz była trochę zajęta podtapianiem jego narzeczonego! Czy się martwił? Nah, Lią akurat nie, jej bratem tak. Ale był tam też Rhys, który przecież pilnował, aby jego synowi i młodszemu bratu jednocześnie nic się nie stało, nie? Ojciec dzieci zawsze na straży, zwłaszcza jak chodziło o Songa. No ale Lilith to się akurat z Isaaciem zgodziła, że lepiej, aby poczekali na dziewczynę i w ogóle resztę gości. Nieważne, że ci tam mieli swoje własne pool… ocean party. Dlatego Shelby zgodnie ze swoim chłopakiem odmówiła szota, ale reszta to wypiła bez problemu. Solenizantka będzie zdrowsza!
I wtedy pojawił się Rhys, ku któremu wszyscy skupili swoje spojrzenie. A zwłaszcza Effie! Znaczy co. I tak podążyli za nim na schody, posłuchali w ciszy jak przesuwa jakieś szuflady, a potem schodzi w dół, aby wyjść z ręcznikami. Damonowi morda się uśmiechnęła, Lilith pokręciła głową w rozbawieniu, zwłaszcza jak pojawił się ze swoją dwójką adoptowanych dzieci, wyraźnie przemokniętymi i zmarzniętymi. Damon, idź go rozgrzej! Chociaż może lepiej nie, bo tak za dużo ludzi i świadków. A właśnie… jak chodziło o świadków.
Ej wiedzieliście, że Kang się zaręczył?
No to chuj w tajemnicę. Alice to się tam prawie zapowietrzyła z takim „coooooo”. Effie to się oczy zaświeciły i jako pierwsza wystrzeliła jak taka mała proca ze swojego siadu na ziemi do Songa, aby uwiesić mu się na szyi, co by pogratulować chłopakowi i go wyściskać. Pokiwała się z nim na boki z hiszpańską gadką gratulacyjną na mordzie, gdzie mówiła jaka jest szczęśliwa, że jej mały duży braciszek w końcu dorasta! Przynajmniej w statusie miłosnym. No i pierścionek. Koniecznie chciała zobaczyć! Jebać kolejkę. Ona była pierwsza i musiała mieć swój czas, aby poprzeżywać i popodziwiać. I jak ktoś mówił, aby się ruszyła, to uciszała go po hiszpańsku w takim tonie, że już nikt jej nie przeszkadzał. W końcu jednak wróciła do stolika i spojrzała na Danona z takim „I know what u did last summer”, a potem poczochrała go po włosach. I tak nie były ułożone! Reszta kolejki się też ustawiała, mijała, aż w końcu Lilith się w końcu na nim uwiesiła z takim „omgomgomg”. No ta to zdecydowanie się cieszyła! Pomagała pierścionek wybierać, ok? Zaangażowała się w te zaręczyny emocjonalnie! Zwłaszcza, że chodziło o jej ulubiony Kanon! A Danona to Rhys nie przytuli? Bez sensu. Ale chyba to byłby mocny cringe. I tequila jeszcze w nich nie pierdolnęła. Kim widząc więc jego gest, strzelił do niego z fingergunów i puścił oczko, bo co złego to nie on!
I tak ostatecznie wszyscy czekali na dwójkę topielców aż zejdą na dół.
- Kiedy ktoś ogarnia dzieci, reszta musi się napić. Nowa zasada. Teraz musisz nadrobić. - powiedziała i polała mu jednego dodatkowego szota, aby przypadkiem nie narzekał, że jest z tyłu. Patrzcie ją jaka kochana! Dwójce nieobecnych gwiazd też nalała, napełnione kieliszki grzecznie czekały!
Marshall usiadł sobie po drugiej stronie Damona, oczywiście, z tym swoim sutkiem na wierzchu, obok Effie na ziemi, a potem zeszła solenizantka. No i to był entuzjazm! Effie zaklasnęła w ręce w podekscytowaniu.
- Chodź, chodź, cumpleañera! - rzuciła do kuzynki i kiedy ta zajęła wolne miejsce przy Lilith, podsunęła w jej stronę napełniony kieliszek. Effie była samozwańczym barmanem. Pewnie miała głowę mocniejszą od większości w tym skupisku. A Shelby? Raczej nie widziała w dziewczynie żadnego zagrożenia, ani nic w tym typie. Po prostu kumpela usiadła obok. Nic nadzwyczajnego. Chyba nie widziała tego co Isaac. Po była tylko koleżanką z którą dobrze się rozmawiało. Nie oceniała, nie obrażała, była normalna… taki no, jej typ osoby z którym się zwykle dogaduje! Tylko na stopie koleżeńskiej bo Lilith grała w przeciwnej drużynie. Więc jak ta ją zagadywała, to Shelby odpowiadała i żartowała razem z nią, starając się też włączyć w rozmowę samego Isaaca! Zwłaszcza, że szybko nawet przeszły na temat ewentualnego ślubu. I kawalerskiego! Panieńskiego? Co Kang i Danon będą mieli? Podwójny kawalerski? Kim to odchrząknął głośno, bo on je słyszał! Wtedy też Lilith poczuła jak ktoś ją za rękę łapie. Zerknęła na swoją dłoń, potem na Isaaca i… uśmiechnęła się jakoś tak rozczulona, a potem splotła z nim palce, zaraz odwracając głowę na moment do gadającej do niej wciąż Lii.
- Co… czy wy… omg, to ty?! Nie? Czy oni?! OMG. - wszyscy nagle skupili spojrzenie na Alice, która znowu się zapowietrzała i nie potrafiła się wysłowić.
- Masz wylew? - spytała Effie, zerkając na machającą w podekscytowaniu rękoma dziewczynę. Well… Alice zauważyła. Szybko. Przecież ona cały czas obserwowała Isaaca do którego się śliniła.
- Trzymają się za ręce! O mój boże! Czyli to ty! Oni są razem! - poinformowała wszystkich, ale… chyba na nikim nie zrobiło to większego wrażenia. Para jak para! No ale Traumas przeżywają takie rzeczy o wiele, wiele bardziej, zwłaszcza kiedy rozchodzi się o twojego biasa oraz wielką tajemnicę fandomu!
- …woooow, Alice, ale ty jesteś spostrzegawcza. Zapłon szachisty.
- Wiedzieliście?!
- rozejrzała się po wszystkich.
- Wystarczy spojrzeć jak na siebie patrzą, Alice. - powiedziała spokojnie, nawet na nią nie patrząc, jakby informowała dziecko o czymś super oczywistym, bo Effie to ledwo nowi weszli do budynku, a już wyczuła kto z kim! Zwłaszcza, że ta dwójka się trzyma blisko siebie od początku. No to teraz Alice będzie to przeżywać jak mrówka okres. Ciekawe czy ktoś jej uwierzy po imprezie. - Anyway… wiemy kogo trzeba upić, aby zapomniał rzeczy.
- EEEEEEJ.
- Kangito, no w końcu królewiczu! - rzuciła z uśmiechem do chłopaka, który zszedł nareszcie ze swojego poddasza. Damon obejrzał się za siebie z uśmiechem, a potem przygarnął go do siebie między nogi (hehe), obejmując ramionami i sięgając po kieliszek, drugi podając Kangowi. Bo ten to musiał się z nim napić po tym wszystkim! I kiedy wszyscy sięgnęli po swoje…
- OMG! OMG. CZYLI CZEKAJCIE. ALE ŻE WY? KANON IS REAL? KANON SIĘ ZARĘCZYŁ? - spojrzał na nich jak na największy skarb, który właśnie odkryła.
- No raczej. - odpowiedział jej z uśmiechem, sięgając po lewą rękę Kanga, aby ucałować ją w miejscu gdzie znajdował się pierścionek, który wszystkim oświadczał, że Song jest oficjalnie jego. I to na zawsze! No powiedział, że nie będzie ukrywał Kanga przed światem, nie? Przed Traumas, nieznajomymi, przed nikim. Że nie będzie udawał, że go nie kocha. No to już zaczął i Alice była pierwszą fanką, która się o tym dowiedziała.
- O MÓJ BOŻE, TO NAJLEPSZY DZIEŃ MOJEGO ŻYCIA. - się podjarała tak, że wszyscy falowali na tej kanapie jak podskakiwała z ekscytacji. Nie dość, że poznała tożsamość dziewczyny Szczeniaczka, to jeszcze się dowiedziała, że jej ukochany Kanon faktycznie istnieje. I się w dodatku zaręczył! Widać, że zdecydowanie nie była into Dabigail.
Danon zerknął po chłopakach, Kangu, po reszcie nieco skonsternowanych gości, a potem odchrząknął z uśmiechem, zwracając uwagę tych, którzy nie przeżywali nowych wiadomości jak zachwycona pięciolatka. Bo Alice to tam miała oczy jak pięć złotych. Teraz to pewnie każda możliwa Traumas by jej zazdrościła! Szkoda, że jak się pochwali to i tak nikt jej nie uwierzy.
- Uhm, także tego. Wszystkiego najlepszego, Lia! Mam nadzieję, że nie będziesz chciała mnie już zabić. - rzucił Kim z niewinnym uśmiechem, wciąż jedną ręką obejmując w pasie Kanga (teraz to już go nie puści), drugą trzymając kieliszek w powietrzu. I potem mogli wypić za zdrowie solenizantki. Wszyscy! Kim nie wypił dopóki Isaac się jednak nie przemógł. Teraz nie miał wymówki! Nawet Lilith się przełamała, chociaż ta to i tak zwykle małe ma opory przed alkoholem. Ale ledwo skończyli, a Effie podsunęła Kanonowi i Lii po kolejnym szocie. Na drugą nóżkę.
- Wasza trójka pije jeszcze jednego, Cariños. - bo to ich święto, więc tego piją podwójnego! I tak byli w tyle! No… może poza Danonem. Tak więc Kim podniósł tego szota, stuknął się z Kangiem (grzecznie, na razie tylko szkłem) i Lią, a potem wychlał zawartość. O jak go pierdolnie wkrótce po tym szybkim tempie, to wyrzyga tego posta. Znaczy jakiego posta.
- Ugh, obrzydliwe. - wzdrygnął się, odstawiając szkło. - To ja proponuję stare dobre „prawda czy wyzwanie”. - rzucił, dodając drugą rękę do swojego objęcia, zerkając w stronę solenizantki, jako, że miała zaczynać! A Lia to się w tańcu jak zawsze nie pierdoliła, więc zaczęła z grubej rury - wyzwanie. - Spraw, aby ktoś się zarumienił. - jak jej się uda - nie pije, jak zawiedzie to wiadomo!
A swoją drogą, gdzie April?
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  — Ojcostwo mi się nie opłaca w takim razie. — Stwierdził Rhys. Bo on to chodził i ogarniał dzieci, podczas gdy reszta się super bawiła pijąc. Spojrzał jednak na napełniany mu kieliszek, a potem na jego nową, hehe, koleżankę. No i na jej kieliszek. — Sam nie mogę pić. Moja religia mi nie pozwala. — Oznajmił śmiertelnie poważnie, tym swoim bardzo płynnym angielskim. Ale hej, przecież składał zdania! I to nie był ten poziom by uznać nagle, że ma dziewczynę. A szkoda. Znaczy co? On miał przecież dziewczynę. No i nie miał żadnej takiej religii, która nie pozwalałaby mu pić samemu, chyba że wyznawał EXO – Love Shot. No to wtedy może.
  Pojawienie się Lii wywołało oczywiście spore poruszenie bo oto solenizantka wróciła. A nie było jej bo przecież ogarniała jakieś dramaty. Zwłaszcza brata, który wyglądał na mocno przybitego. Ale chyba szybko o nim zapomniała gdy Kang wyszedł z nimi pogadać bo potem to już topiła Kanga, podobno z radości. A to podobno Song sobie z emocjami nie radzi. No ale Ezrę teraz pocieszały dziewczyny, chociaż… Chyba kiepsko im to sżło.
  No i dziewczyna porwała Lilith do rozmowy, taki Moon to wyglądał na mocno niepocieszonego. Nie to, żeby Lilith miała być jego przez cały ten czas, ale… No właśnie. Nie angażował się jednak w rozmowy za bardzo, choć też nie olał dziewczyny. Co on tam będzie planował kawalerski jednego i drugiego, jak to na razie tylko pierścionek i żadnych detali więcej! Może to był shut-up ring? Taki co się daje, żeby nie było marudzenia, ale do ślubu się nie idzie latami od zaręczyn bo po co? Nie to, żeby o to podejrzewał Damona, ale… no. Zresztą jemu ciężko było to omawiać, bo w Korei, w kraju według zasad którego był wychowywany, nie było ślubów wśród partnerów tej samej płci, więc nie wiedział jak to dokładnie wyglądało. Pewnie przyjrzy się temu, jak już będzie dla niego jasne na jakich zasadach w ogóle miałoby to być. Bo co kraj to obyczaj. Tutaj świadkowie, tam drużbowie, tam w ogóle bez wesela, więc… no gdybanie. I jarał się, oczywiście, że się jarał. Ale tym, że chłopakom się poukładało wszystko.
  Isaac, you’re such a buzzkill.
  Przeskoczył spojrzeniem na Alice, która zaczęła przeżywać… Och, no tak. Spojrzał na swoją dloń, w której trzymał rękę Lilith, ale nie zmieszał się jakoś bardzo. Dziewczyną się chciało chwalić, nie? No i przyznawać do niej publicznie. Na dobrą sprawę brał poprawkę na to, w jakiej sytuacji był Kanon przez ten czas.
  Kangito. Na pewno Damona ulubione określenie na Songa. Zwłaszcza, że było tak blisko Despacito. Ale tak właśnie na niego mówili znajomi ci konkretni, z otoczenia Lii i Effie. Śpiewali mu nawet Song Kangito na melodię Despacito. Ale przybył, zadekował się tam, gdzie jego miejsce, jeszcze na moment wzrocząc na Marshalla ze swoim sutkiem na wierzchu. A potem Alice znów zaczęła się drzeć – wcześniej słyszał ją na górze, jak przeżywała najpewniej Isaaca i Lilith. Potem zerknął na Damona, który potwierdził prawdziwość Kanona i uśmiechnął się do siebie pod nosem, wyraźnie zadowolony z tego, co się właśnie zadziało. I reakcja Alice, która była Traumas i podjarała się tym oficjalnym-nieoficjalnym oświadczeniem mimo wszystko dobrze na niego wpłynęła. Nawet jeśli to była Alice.
  Rhys z kolei trzymał kieliszki swoje i Effie (pewnie po drodze urobił ją, że jego wiara to uznaje, że jak się z kimś zapoznaje, to też trzeba się napić), próbując uchronić zawartość przed wylaniem, gdy gruba zaczęła falować w przypływie ekstazy. Jak już namówił Effie, żeby wypili jeszcze jednego ponadprogramowego w czasie, gdy tu się działy… rzeczy, no to nie wyleje tego teraz. Wcale nie próbował jej upić!
  Ale ledwo przełknął alkohol, a zaraz został zarządzony kolejny toast. A on nawet soli swojej nie zdołał zlizać. I zagryźć limonką. Fajne tempo.
  Lia spojrzała na Damona, słysząc jego toast, a potem wzruszyła ramionami.
  — Nic nie obiecuję. — Odpowiedziała niewinnie. Bo może jeszcze będzie chciała go zabić, kto go tam wiedział. Nie mogła odwołać, bo potem zostanie to wykorzystane przeciwko niej. Wzniosła swój kieliszek i dodała: — Zdrowie moich dwóch braciszków. — Powiedziała, by zaraz potem wychylić zawartość.
  Isaac chyba miał związane ręce. Nie dość, że był to toast za solenizantkę, która mimo wszystko ich przyjęła, to jeszcze wplotła ona w to toast za chłopaków, a temu… no nie mógł odmówić. Spojrzał, westchnąwszy bezgłośnie, na swój kieliszek, by zaraz potem wychylić jego zawartość, a mordę to wykrzywiało. Zwłaszcza, że on nie gustował w ciężkich trunkach. Zaraz sięgnął po wodę. Mądrze, Isaac.
  Song grzecznie chlapnął, a kiedy sięgał do stołu po pojemnik z ciastkami – bo trzeba było jeść, najlepiej słodkie by być chłopcem, który przeżył, zatrzymało go w połowie trasy ogłoszenie Effie.
  — No weź!
  — Seniorita ma rację, Kang. Proszę się z nią nie wykłócać.
  I kiedy ojciec zwrócił się właśnie przeciwko tobie i poparł twojego kata, to wiedz, że ten kat może potencjalnie zostać twoją macochą. Song łypnął spode łba na dwójkę, zaraz potem podsuwając kieliszki do polania.
  I tak oto kolejny szot za nimi. Songa otrzepało, bo on to nigdy nie przywyknie do tego chujowego smaku. Sięgnął po ten pojemnik z ciastkami i przywłaszczył go sobie, wybierając jedno z nich, z uroczym napisem „Go fuck yourself”. Napracował się! Czcionka ładna była. Zadekował się wygodniej na swoim miejscu, co chwila wzrocząc na Marshalla, który za każdym razem, kiedy Damon się odzywał, zdawał się przysuwać jeszcze bliżej. On i jego sutek.
  Lia po wybraniu wyzwania i usłyszenia jego treści to… cóż. Zatarła swoje ręce, zakrzyknęła że kto jak kto ale ona da radę, by zaraz potem nachylić się nad… uchem Lilith i zacząć szeptać jej, swoim czarującym, wręcz uwodzicielskim głosem na uszko bardzo sprośne rzeczy, które mogłyby razem robić, przeplatając w to wszystko swoje hiszpańskie wstawki, bo przecież… język flirtu i pożądania, nie? Rhys coś o tym wiedział. I w sumie to tylko Lilith mogła to usłyszeć, nawet jeśli reszta siedziała i próbowała się wsłuchać.
  Udało się czy nie – no kiedyś przestać musiała. Tym bardziej, że Isaac to szyję zaczynał mieć jak żyrafa, tak starał się nadstawić by usłyszeć co ona tam gadała dziewczynie. Zawsze mogła zarumienić się z zawstydzenia, z cringe’u czy innych rzeczy, nie było doprecyzowane o co chodziło! Tak czy siak Lia zatarła dłonie i odwróciła się do reszty, jak gdyby nigdy nic, i przeskanowała wszystkich spojrzeniem, aż w końcu jej wzrok padł na… Damona. Uśmiechnęła się do niego, bardzo niewinnie, zaraz jednak celując w niego palcem.
  — Ty! Ty pewnie chcesz wyzwanie.
  Nawet o zdanie nie pytała. To jej urodziny i ona decyduje. Już wiadomo po kim Kang miał manię wymuszania wszystkiego na hasło „mam urodziny”.
  — O! O! Ja wiem! — Powiedział Song, by zaraz potem wyciągnąć się w stronę Lii, by konspiracyjnie wyszeptać jej coś na ucho. A ona parsknęła cicho pod nosem, potem spojrzała na Damona (i to chyba w taki sposób, że już powinien wiedzieć, że łatwo nie będzie miał – w sumie co się dziwić, skoro wyzwanie podsuwał jej Kang), a zaraz potem zerknęła na Rhysa.
  — Damon — zaczęła oficjalnie, wracając spojrzeniem do Kima. — Przez trzy rundy masz być… — zerknęła kontrolnie na Songa — słodkim, japońskim kotkiem Rhysa. — Wyrecytowała to, co chłopak ewidentnie jej podpowiedział.
  Kang z kolei podniósł spojrzenie na Damona.
  — Nyan nyan, baby. — Powiedział, poruszywszy wymownie brwiami.
  — Oh hell no! — Zaprotestował Rhys, robiąc ten X ze swoich przedramion, jak to emoji! — Za dobrze wiem o co chodzi, skąd to i nie ma mowy, żeby mi teraz nyannyanował.
  — No to pijesz — ogłosił Kang, ignorując Alice, która zaczęła wypytywać „a skąd się to wzięło”.
  — Czemu niby?!
  — Bo to moje urodziny i ja dyktuję warunki, proste. I nie jednego szota a nasze słynne Mexicomachen.
  — Czym jest, kurwa, Mexicomachen?
  — Uwierz mi – nie chcesz tego pić. — Odpowiedział Song, zerkając na Rhysa. I na Damona też spojrzał bo do niego też to było zaadresowane. Ten to się szybko poskłada jak tak dalej będzie pił po jednak tequila to był… inny poziom trunku, wszyscy potwierdzą. Nawet Jay czy Eugene. Tak, Jay też był. A na imprezie, na której Damon się kłócił z Rhysem o „here and there” to właśnie były skutki tequili.
  — No raz, raz. Lecicie chłopcy. I, Damon, jak będziesz dyktował komuś zadanie to pamiętaj, że dalej jesteś słodkim kotkiem!
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
- Oh, really? No to nie mogę nie tolerować twojej religii, nie chcę być niegrzeczna. - no, teraz ci nagle przeszkadza bycie niegrzeczną, Effie! I wcale nie uśmiechała się flirciarsko, tylko tak zwyczajnie, grzecznie! Więc polała też sobie, aby wraz z nowym kolegą napić się kolejki, bo skoro robiła za gospodarza, kiedy Lia była zajęta, i zabawiała gości, to musiała zadbać o wszystkich, nie? A jej tequila była niestraszna! Poza tym, nie mogła przecież zignorować zasad jego religii czy coś tam. Jeśli Love Shot będzie religią to ona z chęcią się zapisze.
Dziewczyny to się chyba podjarały wizją ewentualnego ślubu i kawalerskich, bo co z tego, że to ledwo co wyszło na jaw, a narzeczeństwem można przecież było być wiele lat. Pogdybać przecież nikt nie zabraniał! No ale mimo rozmowy, to wciąż kontrolnie zerkała na Isaaca, zaciskając mocniej palce na jego dłoni, kciukiem zataczając powolne kółka na jego skórze. To na pewno nie był shut up ring! Po zaangażowaniu chłopaka można było zobaczyć, że on to raczej faktycznie planował coś większego, po za tym… Kang z nim zerwał! Po co przeżywałby piekło w Meksyku, aby dać swojemu eks shut up ring, skoro i tak już miał być ucieszony! No a jak już mowa o przeżywaniu, to Alice tam miała najlepszy dzień swojego życia, bo dowiedziała się rzeczy o których wszystkie Traumas mogłyby jedynie śnić! Teraz każda gdybała kim może być tajemnicza dziewczyna Isaaca, gdybały czy Kanon może się kiedykolwiek ziścić, a ona już była kilka poziomów do przodu! Wiedziała takie rzeczy, które znał tylko najbliższy krąg! Mogła się poczuć wyróżniona czy coś.
Nic dziwnego, że jej entuzjazm to prawie cały dom poruszył.
Effie i Rhys to chyba tam powoli zaczynali mieć swoją własną, dodatkową mini imprezę, bo jakoś tak się dobrze im rozmawiało ze sobą! I była zauroczona tym jego angielskim, ok? No to co, z przyjacielem Kanga się nie napije? Jak już się dowiedziała, że to ten Rhys o którym tyle opowiadał, no to należało się dogadywać z bliskim otoczeniem twojego małego-starszego braciszka! Więc nie dawała mu się długo przekonywać do tych szotów. I kto tu próbował kogo upić! Chyba ona jego. Znaczy co. Tak więc wypiła z nim za „nową znajomość” i za „dobrą imprezę” i „za nowych narzeczonych” i w ogóle… za wiele rzeczy pili nadprogramowo. Znaczy tylko dwa szoty są do przodu! Chyba. No ale picia za zdrowie solenizantki i chłopaków to nie można było odmówić, więc… westchnęła cicho i mimo wszystko wypiła z nimi, chociaż to tempo to wiedziała, że się na niej też odbije. Ale na razie nic nie czuła!
Wszyscy grzecznie wypili kolejki, jedni pierwsze, inni… któreś z kolei, ale nikt nie odmówił! Nawet Isaac! A Effie to kazała tamtej uroczej trójce się napić znowu, tylko, że Kang się coś tam stawiał. I już miała mu odpowiadać kiedy włączył się jej nowy super kolega. Zerknęła na niego z wymownym uśmiechem na mordce
- Widzisz, Kang? Jak ojciec każe, to nie możesz się stawiać! - powiedziała zwycięsko, poganiając chłopaka do szota i nawet chyba nie zauważyła, że jej ręka na moment zawędrowała na udo lidera, w geście „dzięki za wsparcie”. Bo to taki miał być gest. A nie… flirt. W życiu. Gdzie tam. Znaczy, ona chyba nie wiedziała, że ziomeczek miał dziewczynę. No i chyba też nie wiedziała, że Rhys nie lubił skintouchu. Może jej wybaczy ten błąd!
Danon ukradł jedno ciastko z pojemniczka kiedy Kang wziął pojemnik bliżej z napisem „Fuck off”, nawet nie odrywając za bardzo rąk od swojego narzeczonego, bo teraz to jak już go przy sobie miał, to nie za bardzo chciał puszczać! A Marshall to chyba myślał, że nikt go nie widzi, bo też sięgnął po ciastko, wyłaniając się z boku Danona jakoś tak bardzo powoli to ciacho wybierając. Tylko czekać aż Song mu rękę odgryzie kiedy tak nad nimi wisiał z tym swoim smutkiem.
Lilith nie puszczając ręki Isaaca, wysłuchała słów Lii, która szeptała jej tam do uszka i z każdym kolejnym słowem coraz wyżej brewka jej się unosiła do góry. No musiała jej przyznać, że Lia ma gadane, ale to co mówiła to bardziej było bliższe cringe’u i zawstydzenia, więc w końcu nie wytrzymała i schowała mordę w Isaacu z takim „pomusz”. No ale zadanie było zaliczone!
- Chcę? - bo on nie był tego taki przekonany! A jak Kang się jeszcze nagle obudził, to zerknął na niego z takim „co ty wymyśliłeś”, a potem jedynie patrzył na to co kombinowali… zaraz się jednak przekonał, bo jak usłyszał co Lia mu zadała to parsknął pod nosem i spojrzał w kierunku Rhysa z takim „dude, masz przejebane”. No bo Danon odkąd odzyskał chęci do życia i swój dobry humor nie miał problemów z odpierdalaniem. - Nie ma sprawy. - powiedział, ale to nie on wnosił sprzeciw tylko ich lider. Więc teraz tylko musiało się wyjaśnić czy Rhys zamierza pić Mexicomachen czy jednak zdusi w sobie cringe, kiedy Danon będzie jego uroczym kotkiem! No ale… chyba wolał Kima. Tak więc Damon zwinął dłonie w łapki i ruszył nimi kilka razy przy policzkach patrząc się na lidera.
- Nyaaaaaan, Rhys-oppaaa. Nyan nyan! Saranghaeeeee. - mówił to takim przesłodzonym, przeciągającym głosem, że Rhys to pewnie miał flashbacki.
Głośne parsknięcie Effie, która chyba nie spodziewała się tego dzisiaj zobaczyć. Zwłaszcza, że Kim to tam nawet zamruczał! Purr purr motherfucker.
- O matko jakie złoto.
Lilith to się zaśmiała głównie na reakcję Rhysa, bo na pewno była jedyna w swoim rodzaju. Danon to tam nie przestawał gadać jak taka kocia, mała dziewczynka z anime. Nawet wygramolił się od Kanga, aby zbliżyć się do Rhysa i się o niego otrzeć kilka razy, ponownie ruszając rękoma przy policzkach jak japońska, urocza dziewczynka. Potem przeszedł przez Effie, która tam pizgała ostro i jebnął się grzbietem na kolana niedotykalskiego lidera i machnąć mu „kocią łapką” przed mordą.
- Nyaaaa, Rhys-oppaaaaaa, pocky challenge dla ciebie. Pańcio może sobie wybrać osobę! Mrrrau. - ten to się kurwa wczuł, ale w środeczku to tak srogo kisnął. A Marshall to się rozpływał obok! On chyba chciał być na miejscu Rhysa.
- Awwwwh! Jaki słodziak! - rzucił łapiąc się za serce, bo chyba został ujęty.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Rhys przeniósł spojrzenie na tę rękę, która wylądowała na jego udzie, potem na twarz właścicielki tejże ręki, a jego brewka uniosła się na krótko ku górze. Zaraz potem przyklepał swoją dłonią ten atak na jego „nietykalność osobistą”, odwracając spojrzenie na resztę imprezy, jak gdyby nigdy nic, w kąciku mając swój markowy uśmiech, który przecież kładł od dawna na kolana najpierw EXO-l a potem Traumas. Jak coś to przecież on nic złego nie robił. Jak coś to przecież było po prostu przybicie leżącej, odwróconej piątki, okay?
  Alice była zbyt zajęta i nie w pozycji by go przyskrzynić. Poza tym przeżywała dalej Kanon i Lilaac. Rhys to chyba już zapomniał, że ma dziewczynę. No kłopoty z pamięcią przychodzą w różnym wieku.
  Co Lia szeptała Lilith na uszko pozostawało tajemnicą, jednak Moonowi się nie podobało. Inna sprawa, że jemu to się niewiele podobało z tego, co robiła Lia w obecności Lilith, bo… No bo był zazdrosny, musiał to przyznać przed samym sobą. Nie był z tego dumny, oczywiście, nie mógł też jednak nic na to poradzić. Więc kiedy ostatecznie Lilith wtuliła się w niego, to zagarnął ją ramieniem i zerknął w stronę Lii, która właśnie wykonywała taniec zwycięstwa na swoją własną cześć. Taka była super. Nieważne jakie zawstydzenie, ale zawstydzenie.
  Dalej już poszło. Damon, a raczej Rhys, miał być kolejną ofiarą. Bo Damonowi to chyba różnicy nie robiło – a Song to pewnie myślał, że on to tylko dla niego takim kocurem umiał się stać. No ale Rhys wyglądał na mocno zdegustowanego. Zwłaszcza jak tamten zaczął się zbliżać do niego. Wtedy to lider wycelował w niego palcem, jednocześnie wypuszczając tę przyklepaną dłoń klepaczki (to była długo trwająca piąteczka).
  — Nie! Nie podchodź do mnie. Nie. Stay. STAAAAY. — Ale Damon to na wyjebaniu wlazł na niego i jeszcze zaczął się ocierać o niego. O niego! O człowieka, który nie przepadał za dwiema rzeczami. Za skinshipem i za Damonem! Hehe, żart. — Ja pierdolę. — Rhys miał srogi cringe na mordzie. Tymczasem Kang tam kisnął, Isaac był nieco zmieszany, a reszta to no. Lider i jego „zabijcie mnie” na twarzy. Ale nie wycofywał się, jakby nie było. Nie przegra przecież z Damonem. Nawet resztki godności ku temu odda. I tak Damon miał szczęście, że nikt tego nie mógł nagrać i wrzucić do sieci bo to by było dopiero viralem.
  — Liczysz na „Who’s Rhys’s little kitty”? — spytał, wzrocząc na niego z góry, dalej ze zdegustowanym wyrazem twarzy. Już on dobrze wiedział o co chodzi. I jeszcze Rhys ten tekst odpowiednio zaakcentował. Jak Kang. Na Kanga też łypnął zaraz po tym, bo on był współwinny cringe’owi lidera. On się potem za to wszystko doigra, niech sobie nie myśli.
  Wywrócił oczami, gdy Damon znów się odezwał, a zaraz potem uniósł brew słysząc treść swojego wyzwania. Zaraz, czemu wyzwania? Czyli grają już teraz jednak w wyzwanie czy wywanie? Przynajmniej mógł wybierać. Problem w tym, że nie mieli pocky. Ani kabanosa, by zrobić polski odpowiednik. Ale spoko, Lia zorganizowała paluszka solonego i podała go chłopakowi, żeby mógł sobie faktycznie wybrać „osobę”. Rhys teatralnie udał, że się rozgląda, na razie skutecznie ignorując Cringenona na swoich kolanach, ale już po chwili spojrzał na swoją sąsiadkę. Oczywiście ją wylosował.
  — No to co? — zagadnął, a uzyskawszy względną zgodę to zrzucił Damona z siebie jednym ruchem na podłogę, bo oto on miał zadanie do zrobienia, jego little kitty mógł przecież poczekać, bo on nie będzie odpierdalał pocky challenge z cringem na kolanach.
  — Kto przegra ten pije! — ogłosiła Lia, jako Mistrz Gry. Ona mogła wprowadzać specjalne zasady, prawda? Jej urodziny.
  Och nie, no to na pewno nie może przegrać! Odwrócił się w stronę swojej przeciwniczki, wcale na mordzie nie mając wyzywającego półuśmiechu. No a zaraz potem rozpoczęli walkę o patyczek. Kawałek po kawałku, aż byli coraz bliżej. Rhys, ten który nie lubił skinshipu, a już na pewno nie lubił być obcałowywany (przez chłopaków) nie panikował.
  Kang aż się wychylił nieco naprzód, bo chciał zobaczyć kto wygra. Lia zaczęła wydawać z siebie jakieś hiszpańskie skandowanie, no a Isaac uniósł lekko brwi, chyba zaskoczony postawą Rhysa. Zwykle przejebywał w tym wyzwaniu na pierwszym gryzie, pochłaniany przez cringe. A tu proszę. Chyba bardzo nie chciał pić! Alice to się chyba zapowietrzyła już dawno z tych emocji, bo ona na sto procent chciałaby pocky challenge z idolem, zwłaszcza z Isaaciem, ale Rhysem by nie pogardziła. Aż w końcu patyczek się skończył, lider przypadkowo wpadł na wargi swojej przeciwniczki, stykając się z nimi jakoś dłużej, niż ustawa przewidywała. Aż Kang otworzył usta, a Isaac zasłonił sobie oczy. No nieprzyzwoite to było! Rhys, ty masz dziewczynę!
  Lider odsunął się, przeżuwając ten wywalczony patyczek, brew uniósł, spoglądając na przeciwniczkę wymownie.
  — Wygrałem. — Ogłosił bezpardonowo, zaraz potem przenosząc spojrzenie na resztę. Zwłaszcza na Kanga, który naprawdę miał srogie „oh shit” na twarzy. Nie zamierzał oceniać! — No co? Gramy dalej czy nie? — No co oni tak przeżywali.
  Song chrząknął, brewkami ruszył, miał to po Damonie. Po swojej kici.
  — No gramy, gramy, nie?
  Rhys przekazał kolejkę koledze obok, znajomemu Kanga, potem ten sprzedał zadanie swojemu partnerowi, potem zmusili Eugene’a, żeby zatańczył Rasputina, aż w końcu padło na Lilith. Eugene spojrzał na nią, tą swoją mordą zmęczoną życiem i wkurwioną na wszystko dookoła. A jej zadaniem czy tam pytaniem było:
  — Na pewno jest rzecz, która nie odpowiada ci w twoim chłopaku, a której wolałabyś mu nie mówić z jakichkolwiek powodów. No nie wiem, bo się wstydzisz, bo będzie mu przykro, no wiesz… To teraz masz okazję mu ją powiedzieć. — Kiwnął głową, wskazując zaraz brodą na Isaaca. — Na sto procent macie coś takiego — skąd ty możesz wiedzieć Eugene? — Jak nie chcesz mówić przy wszystkich to powiedz jemu i Lii lub Kangowi, żeby nie było, że oszukujesz. Nie chcesz mówić – pijesz Mexicomachen. Jak nie ma nic takiego to też pijesz, bo jesteście wtedy za mało pijani i nudni. — Eugene czemu ty masz takie mroczne wyzwania?
  Rhys sięgnął po garść żelków i wcisnął je sobie do mordy, obserwując uważnie dwójkę. No jakby nie było to nie byli taką parą z długoletnim stażem, może coś było! Trochę chujowe pytanie, podobne było na imprezie pierwszej z Lilith, ale chyba… nie aż tak chujowe. Zaraz potem oparł się grzbietem o oparcie, zarzucając na nie swoje ramię, jakoś tak podejrzanie od strony Effie, wcale nie bawiąc się jej włosami. Kang zerknął na Damona, ale on to był zdania, że raczej nie ma nic takiego ciężkiego. Chociaż on to musiał się przyznać, że kontroluje wiadomości swojego partnera, więc… No.
  No a Moon? Moon spojrzał łagodnie na dziewczynę, bo przecież jemu mogła powiedzieć wszystko i on postara się zrozumieć wszystko. Zresztą mieli sobie mówić o wszystkim. Ale każdy z nich miał coś takiego! On też miał! Coś, co mu nie pasowało, ale musiał się z tym pogodzić, bo takie było życie!
  — Eugene, ale z ciebie dupek! — powiedziała Lia, wywracając oczami. — Za to cię szanuję. — Dodała. No ta to już miała konkretnie popite, więc troszeczkę się nie pilnowała. Może liczyła na rozpad Lilaac. Hehe. Co?
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Effie jako, że nie śledziła tego co się działo w świecie kpopu nawet nie wiedziała, że Rhys ma dziewczynę! I nie lubi skinshipu. Ale chyba jego przyjaciele i on sam wiedzieli, tylko liderowi chyba to nie przeszkadzało. Nie żeby coś, możliwe, że Effie też by to nie przeszkadzało. Znaczy co? Nie była osobą, która specjalnie rozbija związki! Ona tu grzecznie zarywała do chłopaka, a to że odpowiadał, to było jednoznaczne z tym, że był zainteresowany! Więc… może kiedyś ktoś ją uświadomi, że jej kolega jest oficjalnie zajęty. Możliwe, że będzie to Alice, bo chłopaki pewnie nie będą chcieli się wpierdalać. Tak samo jak Lilith. Nie jej sprawa dopóki nie jest to Isaac! Ewentualnie jeszcze Kanon by opierdoliła jakby coś odwalali, ale oni to akurat wątpliwe. Danon by nie zapierdalał przez cały Meksyk i pół świata dla kogoś, kogo chciałby zdradzić, a Kang… no to Kang, był zbyt wpatrzony w Kima, aby w ogóle przyszło mu to do głowy.
Gdy Lilith wtuliła się w Moona, tak jak oderwała od niego swoją twarz, to już została przy nim. Dokładniej oparła się bardziej plecami o jego klatkę piersiową, bo skoro już się kryć przed nikim nie musiała, a on ją zgarnął, to było jej tutaj dobrze! Alice to się na nich patrzyła z takim westchnięciem i rozmarzeniem. Pewnie chciała być na miejscu Shelby! Na pewno. Lilith pokręciła jeszcze głową w niedowierzaniu na ten taniec zwycięstwa, bo chociaż się stawiała jak mogła, to jednak Lia miała dość niewyparzoną gębę. I najwyraźniej mocno wprawioną jeśli chodziło o gadanie sprośności. A Lilith zawstydzić to już talent!
A potem Danon stał się najbardziej cringe’owym, słodkim kotkiem na jakiego było go stać. Robił z siebie debila głównie po to, aby Rhys musiał pić. Chociaż on to widział ten dotyk na udzie od Effie. I to jeszcze przyklepany! Przez lidera! On jak był zbyt blisko to już dostawał wpierdol, a ona, w zasadzie obca osoba, którą poznał dzisiaj, mogła go już macać. Co to się działo? O co chodziło? Nie miał jednak okazji wymienić się z Kangiem wymownym spojrzeniem, bo musiał władować się na Rhysa. Kochaj mnie, Rhys!
- MEOW! - rzucił do niego, machając kocimi łapkami. Sam miał mocnego cringe’a, ale jednocześnie srogo kisł w środeczku, zwłaszcza jak widział mordę lidera. Miał szczerą nadzieję, że ten zaraz powie „stop” i wypije ten cholerny Mexicanmachen czy co to tam było, ale nie, skubany się ostro trzymał. Więc jak lider zadał mu pytanie, Kim uśmiechnął się bardzo, bardzo wymownie. - Liczę na odrobinę mleczka! - odpowiedział jakże słodziutko, puszczając mu przy okazji oczko i machając zaczepnie łapką. Kurwa, niech ktoś to przerwie, bo Danon to już miał dobrze po tych trzech szybkich szotach i raczej za szybko nie odpuści.
No i jak tak leżał sobie grzecznie grzbietem… to nagle został wyjebany z kolan na ziemię. Pizgnął, ale asekurował się rękoma. I jak spadł to też wydał z siebie takie „nyan”. Jak piszcząca, kocia zabawka. Patrzcie na niego, nigdy z roli nie wychodzi! No ale wrócił do Kanga, do swojej pozycji „to moje”, gdzie miał go między nogami, przyciągniętego do siebie i objętego ciasno. Nawet położył mu brodę na ramieniu, czekając wyczekująco aż Rhys przejebie. Bo powinien przejebać, nie? On zawsze przegrywa w tę grę! Co do Effie…
- Nie przegrywam w pocky, cariño. - odpowiedziała mu zadziornie, uśmiechając się przy tym wymownie. Więc kiedy dostali tego paluszka, to bez żadnego wstydu przystąpiła do zadania. Kawałek po kawałku, będąc coraz bliżej. Danonowi to już brewka podchodziła wyżej, bo to był moment do którego Rhys zwykle, heh, nie dochodził podczas tej gry. Lilith to aż dwie brewki lekko uniosła, bo obydwoje byli coraz bliżej siebie. Aż w końcu paluszek się skończył i Effie chyba nawet się nie kryła z tym, że… pocałowała swojego przeciwnika. Pewnie chciała wyciągnąć mu z ust jak najwięcej tego paluszka czy coś! Kimowi to też morda opadła w szoku, kiedy ta dwójka wymieniła się śliną, a Rhys zdecydowanie nie miał przed tym żadnych oporów. Zerknął nawet wtedy, z tymi rozdziabionymi ustami, na Kanga z takim „co do kurwy”, bo nie tego się spodziewał, kiedy dawał mu zadanie! Miał przejebać, a nie make-outować się z kuzynką Lii! Rhysa by o to akurat nie podejrzewał! Lilith to chyba też miała error na mordzie. I że ona będzie musiała to ukrywać przed Chunghą? Chyba będzie musiała jej unikać, bo jej w oczy nie spojrzy.
Dobrze, że Effie i Rhys mieli time of their lifes!
- Chyba cię Bóg opuścił, ja wygrałam. - odpowiedziała z bezczelnym uśmiechem na mordzie, zerkając po reszcie zszokowanych uczestników gry. No co? Czemu mieli takie wyrazy twarzy! Ona niczego nie żałowała! Ludzie byli chyba zbyt zaskoczeni, aby zdecydować kto w tym wyzwaniu przegrał. Poza tym… żadne się nie wycofało, więc obydwoje nie musieli pić. Tak, niech tak zostanie.
- Uhm, tak, tak, nyaaa! - przytaknął w końcu jako kociak Kangowi, odwracając spojrzenie od tej dwójki. No nikt się tego chyba nie spodziewał. Alice to już też tam przeżywała. Jej to już na pewno nikt nie uwierzy w to co się tu działo. Że niby Rhys całował się z jakąś randomową Meksykanką na imprezie? Pfff, jasne. On? Nigdy.
Kolejne wyzwania były śmieszne, inne ciekawe, jedna osoba się wyłamała. Damon cały czas w tym czasie dzielnie odgrywał rolę kota i kilka razy zaczepiał Rhysa słownie, a nawet nogą się o niego otarł! W końcu jednak padło na Lilith, która dalej nie zmieniała swojej pozycji i zalegała wtulona na Moonie. Przeskoczyła spojrzeniem na Eugene’a i wysłuchała jego zadania z tym swoim lekkim uśmiechem na twarzy, który towarzyszył jej przez cały czas póki się nie odpierdalało nic śmiesznego czy cringe’owego.
- Żenada, Eugene! Na pewno nic jej w Isaacu nie przeszkadza! Jest przecież taki idealny… - westchnęła z zachwytem, patrząc się na niego jakby zaraz miała się rozpłynąć. Zamknij się, Alice. Jej to nigdy by w nim nic nie przeszkadzało, przecież była w niego wpatrzona jak w obrazek. Mógłby ją napierdalać, a ona by mu jeszcze młotek do mięsa podała. Teraz to za każdym razem jak patrzyła na Lilith, to wyobrażała sobie, że jest na jej miejscu. Shelby to chyba wiedziała, dlatego też swoim ułożeniem dodatkowo zaznaczała teren. Łapy precz, Alice!
Wszyscy chyba byli ciekawi odpowiedzi. Damon przerzucił na nich spojrzenie zaciekawiony, wcześniej krzyżując się wzrokiem z Kangiem, bo w sumie jemu to się nie wydawało, aby dzieciaki się nie dogadywały, zwłaszcza, że Moon był przecież bardzo ugodową osobą! Effie zaciekawiona, ze złośliwym uśmieszkiem (bo jej to pytanie pasowało!) oparła się plecami o oparcie kanapy, jakoś tak dziwnie, że akurat głowę sobie wsparła o ramię Rhysa. I część pleców o jego bok. Wygodnie było. Zgięła sobie jeszcze jedną nogę w kolanie, biorąc ją na kanapę i owinęła ją rękoma, wyczekująco spoglądając na dziewczynę.
Lilith poprawiła się z tej swojej pozycji, bardziej się wyprostowała, bo chyba zamierzała odpowiadać. Westchnęła cicho pod nosem i odwróciła się trochę bokiem, aby spojrzeć na chłopaka, bo przecież nie będzie tego mówić w przestrzeń, nie? Chociaż pewnie byłoby łatwiej. Nie lubiła mówić, to było super trudne.
- Okay… Umm.
- Oh cmon! Nie uwierzę, że niby jest coś co ci prz-
- Cállate, Alice. - uciszyła ją ostro Effie, a ta chyba już była zaznajomiona z tego typu odzywkami skoro woziła się z Lią i jej kuzynką, dlatego grzecznie się wycofała i oparła o oparcie kanapy z jakimś mruczeniem pod nosem. No ona to na pewno wiedziała, że z dziewczyną się nie dyskutuje. Więc kiedy ta się uciszyła, Lilith zerknęła na nią, potem na Effie i w końcu znowu na Isaaca, ale jakoś tak gula ugrzęzła jej w gardle.
- Hola, niños. - machnęła ręką Effie, zatrzymując ich. - Kangito, idź z nimi do kuchni na chwilę, bo widocznie się dziewczyna krępuje gadać o tym przy wszystkich. Zwłaszcza przy Cara Cabreada - w sensie Eugene’ie aka Wkurwionej Twarzy - i Corneo Admiradora. - aka Napalonej Fance. Tak więc Damon był zmuszony puścić swoją przytulankę, bo ona miała zadanie do wykonania!
Lilith więc wstała i poszła z nimi do tej nieszczęsnej kuchni. Przy Kangu to chociaż łatwiej będzie jej mówić. Mogłaby wypić jakieś dwa dodatkowe szoty, tak teraz. Na odwagę! Zerknęła w końcu na Moona, opierając się tyłem o blat kuchennej szafki, łapiąc się rękoma po jego bokach.
- To nie jest coś co mi przeszkadza, znaczy czasami, w sensie… - dobrze ci idzie Lilith - Czasami chciałabym, abyś się trochę bardziej… Umm, wyluzował. Wiesz, zapomniał na chwilę o byciu odpowiedzialnym i pełnym zasad, i się trochę z nami, ze mną, pobawił, bo czasem mam wrażenie, że jak tylko ja odwalam coś głupiego, czy na trzeźwo, czy po alkoholu to masz żenadę życia. - mruknęła w końcu chyba czując się źle z tym, że mogło jej to jakkolwiek przeszkadzać. W sumie chyba nie wiedziała skąd wzięło się to dlaczego taki jest! Po prostu wiedziała, że jest Koreańczykiem, miał inną kulturę, inne wychowanie, był spokojniejszy i grzeczniejszy niż ona, ale… no, czasami chyba chciałaby coś z nim poodwalać, powygłupiać się, zrobić coś nieodpowiedzialnego i niegrzecznego! Bo tak często działała. Chciała się z nim poprzekomarzać, rzucać sarkastycznym odzywkami czy coś, bo jak tylko ona to robiła to… no. Znaczy wiedziała, że wiele rzeczy należało po prostu zaakceptować, bo każdy człowiek był inny, a go uwielbiała też za to, że jest właśnie… no taki, ale chyba chciałaby też jakiegoś takiego dodatku z jej środowiska. - Znaczy, nie chcę abyś to jakoś źle odebrał, uwielbiam cię takiego jaki jesteś, po prostu trochę mi tego czasem brakuje. - dodała, chyba bojąc się, że odbierze to jako „jesteś nudny, powinieneś się napierdalać na każdej imprezie, powinnam odstawiać cię do domu i w ogóle”. No, nie o to chodziło.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Niech się potem Damon nie dziwi, że Rhys jest tak sceptycznie do niego nastawiony. Po tym występie to jeszcze więcej rezerwy do niego nabierze, bo to już był cringe na całego. Jak się na nim rozkładał, jak się wczuwał w rolę, w dodatku jeszcze Rhys wiedział skąd ten słodki, japoński kotek się wziął, co wcale nie pomogło mu w odbieraniu tego doświadczenia. Ten go jeszcze o mleczko pytał. No to nie dziwne, że potem wylądował na ziemi. Ale to nie bez powodu, wiadomo. Rhys miał swoje zadanie. Damon myślał, że go udupi, a się pewnie srogo zdziwił, jak mógł podziwiać rozwój tychże wydarzeń. Kang też miał otwartą mordę, bo tego to się po przyjaciel chyba nie spodziewał. Znaczy wiedział, że z Chunghą to on tam miał różnie, zdarzało się, że mocno na nią narzekał, ale publicznie przecież wypadali perfekcyjnie. Kang na Damona też narzekał, ale to nie znaczyło, że przy pocky poszedłby w ślinę z nowopoznanym typem!
  Rhys to podjął chyba sprzeczkę, że jednak on wygrał, aby w końcu jako truce zaproponować, żeby oboje wypili. No co? Brzmiało bardziej fair, niż gdyby mieli całe życie się przepychać kto wygrał. Tak to oboje wygrali. Albo oboje przejebali. No mieli pić. Chyba tam wygrywali w piciu. Ale Rhys miał swoje gabaryty, a Effie krew meksykańską. Mogli pić.
  Dla niego wcale nie było awkward. Dla Kanga… trochę, temu chciał, żeby wrócili do grania, to by zajął myśli czymś innym. I niby zajął, bo poszła gra dalej, było śmiesznie, było pite, ale ostatecznie odezwał się Eugene. No ten to jak wymyślił to… No.
  Kang zerknął na Damona, a potem na Lilith. Osobiście miał kilka typów, które by mogła wskazać. Może nie znał jej aż tak dobrze, jak Isaaca, ale wystarczyło to, co miał by wskazać tych parę różnic. Zaczynając od konserwatywnego podejścia Moona do pójścia do łóżka z partnerką. No albo kwestia takiej Amandy. Jak Kang nawet Damona przeciągnął na tę „dobrą” stronę i otworzył mu oczy na laskę, co przecież nie było łatwe, bo Amanda naprawdę była mocno zakorzeniona w grupie.
  I widząc jak Lilith się zbiera do powiedzenia tego, a raczej że idzie jej to średnio, to spodziewał się jakiejś bomby. I się stresował nieco! Jednak to wtedy Effie oddelegowała go do kuchni z dwójką na krótką terapię dla par.
  — A muszę? — wypalił, średnio przekonany, ale jednak wstał.
  Z dwójką poszedł w stronę kuchni, w tym czasie Han włączył muzykę, by inni nie podsłuchiwali. Song spojrzał na nich, a potem otworzył usta by powiedzieć:
  — Ej jak chcecie to mogę sobie pó- — Lilith zaczęła mówić. — Nieważne.
  Isaac, który stał naprzeciwko Lilith skupił swoją uwagę tylko na niej, ignorując w tym momencie Kanga. Był po prostu ciekaw tego, co dziewczyna chciała mu powiedzieć, co mogłoby jej przeszkadzać w nim. To co usłyszał to była chyba taka gorzka prawda. I nie zaskoczyło go to, nie był zdziwiony tym, że wskazała coś takiego. W jakimś stopniu chyba spodziewał się, że mogłaby wskazać akurat to. Jakby nie patrzeć to mieli różne charaktery, ale jego był bardzo elastyczny, toteż wszelkie te różnice nie doskwierały mu. Nie na tyle, by mówić o nich dopiero teraz, w wyniku jakiegoś zadania. Może to dobrze, że to nie na niego padło, bo chyba musiałby się napić. Wszelkie swoje problemy wyjaśniał od razu. Chociaż kto wie.
  Moon uśmiechnął się. Problem w tym, że to był ten grzeczny, wyuczony uśmiech, a kto znał go właśnie bliżej, kto poznał ten prawdziwy uśmiech chłopaka ten raczej nie miał problemu z rozpoznaniem, że był to jeden z tych grymasów, by wyjść grzecznie i uprzejmie, pod opinię publiczną. Dodał jeszcze, swoim klasycznym, cichym i spokojnym głosem a’la Seonghwa:
  — Arasso.
  W chwilę potem Lilith jednak dodała coś, co miało być sprostowaniem dla jej słów, albo coś co miałoby sprawić, że chłopak nie czułby się źle z tym, co powiedziała, z tą prawdą, ale on dalej trzymał ten grzeczny uśmiech na twarzy, skinął głową i podjął:
  — Uwielbiasz mnie takiego, jakim jestem, ale jednak są we mnie cechy, które chciałabyś aby były nieco inne. Nawet jeśli „czasami”. — Kiwnął głową, zaraz w ślad za tą wypowiedzią dodając, bardzo spokojnym tonem, wyprutym z wszelkich pretensji: — Nie jestem w stanie wgrać sobie przełącznika, bardzo często słyszę od chłopaków, że mam, cytując: kija w dupie. — Hehe, he. He. Gulp, Kang. Gulp. — Jestem mniej rozrywkowy od reszty bo większość rzeczy mnie po prostu nie bawi, mam inne poczucie humoru. — Na pewno nie takie jak Kang, którego bawi to, że się ktoś zbeka na vlive i najczęściej on sam. A mówiąc o Kangu to on stał pośrodku tego wszystkiego z takim awkward spojrzeniem przeskakującym z jednego na drugie, jak ten taki czarnoskóry chłopiec z gifa, tylko on zamiast szklanki miał ciastko dojedzone do połowy, z napisem „i hope you choke”. — Może nie mam go wcale. — Dodał. — Niemniej rozumiem, że trochę się różnię od twojej definicji partnera, przy którym możesz czuć się swobodnie. — Dorzucił, spoglądając zaraz potem kątem oka na Kanga, który mu pasował do tej rozmowy jak pięść do nosa. Kang odwrócił spojrzenie gdziekolwiek indziej, zaraz potem wychylił się w stronę wyjścia z kuchni:
  — Co mówisz Danon? — krzyknął. Tyle, że Damon nic nie wołał w jego stronę. Absolutnie. Może nawet zapomniał o jego istnieniu, ale Kang chyba słyszał głosy, bo: — Och, no już idę! — Zerknął nerwowo na dwójkę. Hehe. — No… ten… To ja ten… — pokazał na wyjście i spierdolił z kuchni do salonu, a raczej wyszedł przyspieszonym krokiem, wpierdalając sobie resztkę ciastka do mordy. Minę to miał jakby zobaczył ducha, albo ktoś mu powiedział coś strasznego. W dodatku nieco zmieszaną. Wcisnął się na swoje miejsce przy Kimie, a potem sięgnął po pojemnik z ciastkami i ilekroć ktoś go pytał, a pytali, co się tam dzieje, to wciskał sobie kolejne ciastko do mordy. I kolejne. I kolejne. Pokazując tylko, że on to mówić nie może bo ma coś w mordzie.
  Eugene wyglądał na zadowolonego.
  I nie bez powodu Moon użył takich słów na koniec swojej wypowiedzi, bo to Lilith oznajmiła, że jak ona odwala to ma wrażenie, że on ma żenadę życia, temu też kwestia wyluzowania miałaby jej jakkolwiek „przeszkadzać”. Nawet jeśli „czasami”.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Danon to już tam miał dobrze po tych szybkich szotach. Tequila potrafiła zdziałać cuda jeśli chodziło o sponiewieranie ludzi, a on i tak był wymęczony i wygłodniały po podróży, więc nic dziwnego, że szybko go wzięło! Znaczy, miał już bardzo dobry humor, ale nie był jeszcze mocno pijany. Był podpity na tyle, aby móc odwalać i cringe’ować Rhysowi jak za starych dobrych czasów, kiedy Kanon zwykle uprzykrzał mu życie swoimi odpałami. A Kim był mocno zdeterminowany, aby wygrać, więc jak wypalił z tym mleczkiem, to miał szczerą nadzieję, że lider się w końcu przełamie. Ale zamiast tego zjebał go ze swoich kolan, bo miał ważniejsze rzeczy do roboty. Okrutne! Ale szanował go mocno za cierpliwość. Chociaż gdyby Effie nie odwracała skutecznie jego uwagi, to może by w końcu uległ! Nie wytrzymałby tak długo! Chyba. Oby.
No ale Rhys zadziwił wszystkich, nikt jednak tego nie skomentował. Chyba nie mieli na to jaj w tej chwili i jak już to się go spytają o co chodzi na osobności, bez niepotrzebnych osób trzecich, które mogłyby wykorzystać to do dramy. Jak na przykład Eugene! Jemu chyba brakowało kłótni. Odkąd Ezra i Damon prawie się nie pobili to chyba chciał więcej. I teraz wypalił ze swoim pytaniem, które mogło spowodować wiele złego. Znaczy chyba nikt się nie spodziewał, że faktycznie wyniknie z tego jakaś kłótnia, no ale Lilith z Isaaciem musieli przejść do kuchni, aby pogadać na osobności. No, prawie osobności, bo Effie też kopsnęła tam Kanga jako, że miał być świadkiem czy Shelby nie oszukuje w zadaniu! Więc tak, musiał iść.
No i chcąc nie chcąc, Lilith powiedziała mniej więcej co jej mogło nie pasować. Wiadomo, to był dość mocny aspekt jeśli chodziło o różnice w ich temperamentach. Shelby była dość głośną, często wygłupiającą się, łamiącą zasady, nie szczędzącą w słowach dziewczyną, która miała doktorat w sarkazmie i ironii, a Moon był praktycznie jej przeciwieństwem. Było jeszcze kilka różnic i rzeczy, które mogła ująć, jak faktycznie ta nieszczęsna Amanda, ale o niej już kiedyś mu mówiła i… nie wyszło z tego nic. Więc teraz chyba postanowiła poruszyć to, bo wydawało się być… heh, najmniej dramatyczne. No ale ledwo skończyła mówić, a poczuła się dziwnie źle z tym, że mu to powiedziała, bo miała wrażenie, że zostanie to źle odebrane.
I wtedy zobaczyła ten uśmiech. I już wiedziała, że tak było.
Wysłuchała go w milczeniu, nie odwracając od niego spojrzenia. Teraz faktycznie Kang zaczynał jej przeszkadzać, znaczy, bez urazy, ale no. W każdym razie, na moment odwróciła spojrzenie od chłopaka gdzieś na bok, na ścianę. Bardzo ładna ściana. Kiedy jednak Isaac dodał ostatnie zdanie, wróciła do niego lekko zaskoczonym spojrzeniem.
- Nie mówię, że nie czuję się swobodnie, Isaac.
Co mówisz Danon? I wtedy Kang się ulotnił, a Lilith zdawała się tego nie zauważyć, bo swoją uwagę i spojrzenie miała skupione przede wszystkim na Moonie.
- Mówię, że mamy różnice w naszym zachowaniu, które respektuję i szanuję, wierz lub nie. Gdybym nie czuła się przy tobie swobodnie, to bym mimo wszystko się nie wygłupiała, tylko siedziała grzecznie i cicho, analizując każde słowo i ruch. - a jednak odwalała, nawet jeśli Isaac faktycznie miałby się potem tłumaczyć przed znajomymi, że ona już taka jest. - Po prostu nie chcę, abyś przez te różnice pewnego dnia zaczął się mnie wstydzić, bo w końcu moja tożsamość wyjdzie na jaw i ludzie zaczną mnie oceniać, a widzę oczami wyobraźni jak po mnie jadą za każdy głupi odpał do którego jestem zdolna, jak wyciągają z kontekstu i mojej przeszłości rzeczy, jak mówią, że różnimy się tak bardzo, że musisz umierać z żenady i wstydu, bo nie wpisuję się w ten wasz świat i przede wszystkim w twój charakter. Bo przecież jesteś „klasę, a nawet trzy wyżej” ode mnie, a ja tu nie pasuję. - no a będą po mniej cisnąć za każdą najmniejszą rzecz, która nie będzie im pasować. Słowa Amandy, które miały po niej spłynąć na dobrą sprawę odcisnęły na niej naprawdę solidne piętno, zwłaszcza, że potem na spotkaniu w „kawiarence” je praktycznie ponowiła. Ona chyba tylko czekała, aż Lilith sama zrezygnuje po tym jak zauważy, że Korea jej nie akceptuje i jedynie źle oddziaływuje na reputację Isaaca. - Więc myślałam, że może gdybyś czasem odwalił coś ze mną, to… - westchnęła bezradnie - w sumie nie wiem co. - dodała, przeczesując nerwowo włosy, opierając się bardziej tyłkiem o szafkę kuchenną. - Nie chcę cię zmieniać, przecież nie o to mi chodzi. Gdybym źle się przy tobie czuła, to uwierz mi, nie byłabym z tobą. - nawet jeśli był idolem o którego zabijały się miliony. Jak wiadomo nie od dzisiaj, ona nie była jedną z tych osób, które go idealizowały, ubóstwiały i miały jego ołtarzyk w pokoju. Ona nie widziała w nim idola, tylko normalnego chłopaka w którym się… - Po prostu obawiam się, że pewnego dnia zacznie ci to przeszkadzać i będziesz… za dobry i grzeczny, aby mi o tym powiedzieć. - znowu słowa Amandy. Nawet jeśli powiedziane dawno temu, to jednak miały moc. Kij ci w oko, Sramanda. - Chociaż już zdążyłam zauważyć, że masz lepsze zdolności komunikacji ode mnie, bo nie są tak upośledzone jak moje. - mruknęła, patrząc się w ziemię.
Damon to zerknął w kierunku wyjścia z kuchni, bo zadziwiająco szybko ktoś przez nie wracał! Czyżby Lilaac już sobie- oh, to Kang. I to z miną, która zwiastowała kłopoty. Chyba nic dobrego jednak nie wyniknie z tego zadania.
- I co tam, Kangito? Gdzie parka? - spytała Effie, ale Song jej nie odpowiedział tylko wymownie wcisnął do mordy ciastko. I chyba wszyscy załapali aluzję, poza Eugenem, który bardzo chciał wiedzieć czy zadanie zostało wykonane i jeśli tak, to jaka była treść wyznania! Jebaniec. Kim zagarnął chłopaka do siebie i pogładził go po głowie, nerwowo zerkając w stronę kuchni. A widząc, że ludzie mimo wszystko chcą podsłuchiwać, zwłaszcza Alice i Eugene, to Effie zgłośniła trochę muzykę. - Okay, to może zagramy w coś innego dopóki nie wrócą. - o ile w ogóle wrócą.
- A ja też mogę pocky challenge z Rhysem-oppą? - spytała Alice, zerkając jakże ponętnie w kierunku lidera.
- O! To ja chcę z Damonem! Mogę? - obudził się Marshall, zerkając po Kangu i Kimie, z czego ten drugi to z automatu jakoś tak bardziej się odsunął, mocniej wtulając się w plecy Songa. - To przecież tylko gra, Kang, nie? - dodał wielce niewinnie. Chyba się napalili obydwoje po tym jak zobaczyli jaki finał miało pocky challenge Effie i Rhysa.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  No i chuj, no i poszło.
  Szkopuł w tym, że zarówno sarkazm, ironia jak i pospolity cynizm były po prostu bronią. Nie były naturalne, ludzie nie rodzili się strzelając docinkami, tylko wykształcali w sobie ten mechanizm, głównie z jakiegoś powodu. I Moon trochę o tym wiedział bo… bo brakowało mu wiedzy o tym wszystkim, a raczej chciał rozumieć skąd to się to bierze, bo w grzecznym społeczeństwie, wywodząc się z dobrego i niepatologicznego środowiska, to nie było praktycznie używane. Więc robił research. Sporo tego robił. Jak zwykle, kiedy nie mógł czegoś pojąć. I starał się zaakceptować, że taka jest, ale czasem myślał, że jest taka, ale niepotrzebnie, że to też nie jest naturalne. Bo to tak jakby miała dwa oblicza – potrafiła przecież być po prostu dobrą dziewczyną. A potem zdarzało się coś, przez co podnosiła gardę. Na przykład taka Amanda.
  Wysłuchał jej od początku do końca, w zamyśleniu analizując jej słowa, w pełni się na nich skupiając. Wolałby rozmawiać w nieco innych warunkach niż takie… polowe, ale wyboru nie było.
  — Mówisz mi, że czasem masz wrażenie, że mam żenadę życia, kiedy coś robisz. Więc jak mam ie interpretować tego, jakobyś faktycznie nie czuła się w pełni swobodnie? — Bo chyba nie lubiła mieć żenady. Nikt nie lubił. — Ale teraz zaczynam myśleć, że nie chodzi tutaj, w tym wszystkim o mnie, Lilith. Bardziej o to co ludzie pomyślą o tobie. Bo ty odwalasz a ja nie. To tak jakbyś się bała po prostu być sobą, bo boisz się co inni pomyślą. Gdyby liczyło się dla ciebie przede wszystkim, co ja o tobie myślę, co o tobie mówię, co tobie mówię to może nie chciałabyś, żebym wygłupiał się razem z tobą, żeby inni widzieli, że jest ktoś jeszcze, kto tak robi. Mam wrażenie, że martwisz się bardziej tym, co inni pomyślą i to zrozumiałe. — Rodzice przecież nierzadko podczas wychowywania używali argumentów typu „nie zakładaj tego bo ludzie będą się z ciebie śmiali” albo „co sobie ludzie pomyślą” albo „i co ja teraz powiem znajomym, ich syn wygrał olimpiadę”. Jedni radzili sobie lepiej, inni gorzej. Przykładem był przecież ich przyjaciel – Kang. On sobie… kiepsko radził z tym, co ludzie mówili. Niby nieco inna sytuacja, ale wciąż – bomba wybuchła bo Internet zagrzmiał. — Dlatego też nie chcę by twoja tożsamość wyszła na jaw. Bo ludzie w Internecie są wredni, zawistni, bo czują się potężni i myślą, że są anonimowi. — Wyjaśnił, spoglądając na nią uważnie. — I choć naprawdę chcę, żeby cały świat wiedział z kim jestem i przestał mnie zestawiać z Amandą, to jednak uważam, że nie będzie to dla ciebie zdrowe. — Zlustrował ją spojrzeniem, podsuwając się nieco bliżej. Żeby lepiej go słyszała bo tam nie dość, że muzyka to jeszcze jakieś okrzyki zaczęły grzmieć. Pewnie doszło do starcia Kanga i Marshalla. — Wygłupiam się z tobą na tyle, na ile jest to dla mnie komfortowe. Ale zdecydowanie bardziej wolę po prostu patrzeć jak robisz to ty, bo wiem, że wtedy jesteś sobą. Bo taka byłaś od początku, jak cię poznałem. I może jestem dobry i grzeczny, ale to nie znaczy, że nie umiem powiedzieć kiedy coś mi przeszkadza, zwłaszcza tobie. — No tak nie do końca bo raczej nie powiedział jeszcze, że nie podoba mu się zachowanie Lii i to, że Lilith jej uwagi nie zwróciła. No, ale może tutaj coś źle rozumiał. — Więc powiedz mi o co tak naprawdę chodzi. — No bo on swoją teorię przedstawił przed chwilą, mógł się przecież mylić i może to problem był w nim i jego sztywniactwie a nie tym, że Lilith się bała tak naprawdę co ludzie o niej pomyślą jak będzie odwalała. On przecież mówił jej wielokrotnie, że jest słodka. Nawet jak odwalała moment wcześniej.

  W salonie było spoko. Wszyscy czekali na powrót Lilaac, a tu Alice i Marshall chcieli zabić czas grając w pocky, a raczej paluszek challenge. Oferta Rhysa została po prostu potraktowana ciszą bo on nawet na grubą nie spojrzał, tak pochłonięty był smyraniem Effie kciukiem po kark, a także obserwowaniem dziewczyny w ten sam sposób i z tą samą mordą co Kai na telebimie co się nagle smirknął a EXO-L zaczęły drzeć mordę.
  No a propozycja Damona to no. Song łypnął na Marshalla nieprzychylnie, gdy ten się zaoferował do gry. A jak tamten się przyjebał, pewnie napotkawszy to Song w końcu rzucił:
  — Kopnę cię zaraz w ryj, Marshall — burknął ostrzegawczo Song, który chyba zaliczył porządny sulking. Bo Marshall i jego sutek, a w zasadzie obydwa sutki, działały mu na nerwy. Znaczy pal sześć jego sutki, nawet na nie wcale nie spoglądał, pomimo ich konkretnego wyeksponowania za tą jego bokserką. Ale to, że on był tak bezczelny by najpierw go obrażać i wywracać oczami, że niby Kang jest drama queen bo nie chciał być przy tym jak sobie Damon z Ezrą skakali do gardeł, potem mimo wiadomości, że ta dwójka się zaręczyła, ewidentnie przez cały czas próbował się otrzeć sutem o Kima i teraz bezczelnie chciał się z nim w pocky challenge bawić, że niby to tylko gra. Ezra przynajmniej miał o tyle klasy, że jak już Song został przyklepany, to się do niego nie przypierdalał, tylko siedział w innym miejscu.
  — A czemu ty się w ogóle wypowiadasz za Damona. Może on by chci-
  — No i może chce. Jak chce to na zdrowie.— odburknął Song, próbując chyba wyplątać się z chwytu Damona, ale albo nie chciał albo zrobił to nieskutecznie bo i tak tam został.
  Rhys odwrócił spojrzenie od swojej sąsiadki, mając minę „co się właśnie dzieje”. Bo jakkolwiek starał się nie angażować w dramy, tak jak drama miała dotyczyć jego syna, który w dodatku miał pouty face teraz, to się musiał obudzić. Nie żeby faworyzował dzieci, ale faworyzował. Z jakiegoś powodu to najgłośniejsze i najbardziej niesforne. Oczywiście, że Damon miał w takim układzie przejebane, bo wiadomo jak to jest, jeśli coś się działo. Więc to on dostał spojrzeniem ojca, jakby to on był wszystkiemu winien.
  A przekupy to tam nie przestawały się przepychać. Bo chciał czy nie chciał to Marshall mimo wszystko planował podsumować Kanga. W dupie tam, że ludzie próbowali ich ogarnąć. Oni chyba mieli do siebie problem. Nie musiało się rozchodzić o Damona samego w sobie!
  — Ale jesteś drażliwy, Song.
  — Ale ty jesteś zjebany, Marshall.
  — Twoja morda jest zjebana, Song.
  No generalnie lecieli w pokaz intelektu i to tak grubo. Jeden z drugim. Rhys przytulił swoją twarz ze swoją dłonią, w geście „boże, dopomóż”.
  — Oh my god this is awesome.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Mechanizm obronny był konieczny w jej środowisku, a kiedy bardzo długo się go używa, to w końcu po prostu z nami zostaje przez cały czas, nawet nie zauważamy, że faktycznie posługujemy się sarkazmem czy ironią, bo są one naturalne. I świetnie sobie z nimi radziła, nie dawała się zaskoczyć i sponiewierać, czuła się z nimi bezpieczniej z jakiegoś powodu. Pewniej. Oczywiście, że potrafiła żyć bez nich, zwykle się to działo w otoczeniu Isaaca bo wpływał na nią… pokojowo, uspokajająco i nie czuła nigdy większej potrzeby, aby się bronić. No chyba, że wpływał na języki niewygodny temat lub po prostu była złośliwa, wtedy zasięgała po swoje ukochane sarkastyczne odzywki, które świetnie się sprawdzały w takich warunkach.
Tak więc teraz słuchała go w milczeniu dając mu odpowiedzieć na to co powiedziała, nieświadomie zaciskając mocniej dłonie w pięści. Przełknęła gulę w gardle i odwróciła na moment spojrzenie gdzieś na bok, czując to narastające napięcie w środku. A kiedy jeszcze wspomniał o tej cholernej Amandzie, to nawet zęby zacisnęła, bo samo jej imię powodowało, że krew jej wrzała. Nie miała z nią dobrych wspomnień. Ani, kurwa, jednego. Dała jej tyle dodatkowych szans na wybronienia się i z żadnej nie skorzystała, jedynie bardziej jej dopierdalała za każdym razem.
Więc powiedz mi o co tak naprawdę chodzi.
Wciąż milczała, patrząc gdzieś w bok, zbierając się w sobie, a także uspokajając te nabuzowane emocje, bardzo różne. Niewygodny temat. Znowu sarkastyczny ton wchodził jej na usta.
- Cały czas mam w głowie słowa Amandy, okay? Twojej super przyjaciółki, która mnie gnoi za każdym razem jak mnie widzi. - odpowiedziała w końcu, lustrując go nieco rozżalonym i rozemocjonowanym spojrzeniem. - Co spotkanie, jak tylko sobie pójdziesz, jej uroczy uśmieszek znika i pojawia się sucz, która nijak nie przypomina twojej kochanej, milutkiej do bólu przyjaciółeczki. - bo kto jak kto, ale Lilith już wielokrotnie była świadkiem dwulicowości Amandy, która przy chłopakach była do rany przyłóż, ale kiedy tylko zostawała z nią sama… to stawała się najgorszym możliwym bully. - Co spotkanie wypomina mi, że nie pasuje do waszego świata, do waszego towarzystwa, bo jest „coś nie tak w tym jak się prowadzę”. Że Traumas to na pewno mnie nie zaakceptują, bo jestem przecież nikim, wiejską dziewczyną z Australii, a ja w zasadzie i tak jestem tylko chwilową przygodą, bo wkrótce ci się znudzę, albo będziesz miał mnie dosyć przez moje dziecinne zachowanie. - tak powiedziała na ich super spotkaniu w kawiarni! Było super. - Że w zasadzie to cię w ogóle nie znam, na pewno nie tak jak ona, ale za to o mnie wie sporo. Miała nawet czelność, na twojej imprezie urodzinowej, mnie zastraszać, że wie o mnie jakieś rzeczy o których pewnie lepiej wolałabym zapomnieć, bo co już raz trafi do internetu, zostaje tam na zawsze. Cokolwiek to miało być. A wiesz co zasugerowała jako mój prezent urodzinowy dla ciebie? Rozłożenie nóg, bo przecież ludzie mojego pokroju na pewno uważają to za najlepszy prezent. Ale szybko mi na szczęście wyjaśniła, że jesteś kilka klas wyżej ode mnie, więc cię to nie jara. Taka była kochana, nie wiem co bym zrobiła bez niej. - dodała ironicznie, przypominając sobie tą bezczelną zagrywkę ze strony dziewczyny. To nawet Shelby była wtedy w szoku, że oberwała takim tekstem w pysk. - Co ciekawsze, sugerowała mi też, że jesteś ze mną, bo jesteś dobry i grzeczny, i zaproponowałeś mi związek, abym nie poczuła się wykorzystana skoro już między nami do czegoś doszło, dlatego też powinnam wykazać się zdrowym rozsądkiem i sama z tobą zerwać, bo ta relacja jest nie na miejscu, i wkrótce się o tym przekonam. - dodała, wyrzucając w końcu z siebie ten cały syf, który w niej siedział i się piętrzył każdego dnia. Wielokrotnie starała się go zakopać, wyciszyć, cokolwiek z nim zrobić, ale ilekroć czytała w internecie kolejne artykuły o Amandzie Moon, komentarze Traumas, które się nią zachwycały, bo jest „idealna dla Isaaca”, to ponownie wracała do tych wszystkich rozmów, a raczej jednostronnych gnojeń i przeświadczenia, że ją zgnoją, wyśmieją i zwyczajnie zniszczą. To tylko kwestia czasu, bo jej zachowanie nie jest odpowiednie do ich świata. - Ale w zasadzie ostrzegała mnie, że mi nie uwierzysz, bo przecież bardzo ją lubisz i darzysz ogromnym zaufaniem, a my znamy się o wiele krócej, więc ma większy wpływ na ciebie. - mocno się tym szczyciła, prawie za każdym razem! Lilith to już się nie mogła doczekać kolejnych spotkań z tą przemiłą osóbką, zwłaszcza jeśli miały być sam na sam. - W każdym razie, oczywiście, że liczy się dla mnie to co mi mówisz, cholernie, ale z jakiegoś powodu, z tyłu głowy, dalej mam jej słowa, że jesteś ze mną tylko po to, aby nie było mi przykro czy cholera wie. Że w zasadzie nic nas nie łączy, poza moimi wyobrażeniami i twoją grzecznością. Dlatego też czułam się źle kiedy po twoich urodzinach przypadkowo zasnąłeś ze mną w łóżku i rano zachowywałeś się dziwnie. Potem to wyjaśniłeś i teraz rozumiem, ale to była moja pierwsza myśl, że nie chciałeś tam być, bo w zasadzie nie lubisz mnie tak jak ja ciebie. Dlatego też publicznie mnie nie całujesz. - tu już trochę jej głos zadrżał, ale wzięła większy oddech, aby go uspokoić. - Chociaż to też po prostu różnica kultur i już to wiem. - wyjaśniła spokojniej, wciąż czując poddenerwowanie. Miała wrażenie, że zaraz się rozklei, ale to Lilith, dzielna, silna dziewczynka, która przecież nie płacze. A przynajmniej starała się tego nie robić publicznie, przed innymi. - Więc martwię się nie tylko tym co inni sobie pomyślą, bo przecież nie będziesz mnie ukrywać w nieskończoność, ale też tym co o mnie faktycznie myślisz. Nawet jeśli zdaję się to wiedzieć, bo jakkolwiek chciałam nie dać na siebie wpłynąć, tak jednak słowa Amandy wywarły na mnie o wiele większy wpływ niż myślałam i muszę jej przyznać, że świetnie to rozegrała, zwłaszcza udawanie kozła ofiarnego. - przyznała z udawanym, gorzkim uznaniem. Zrobiła z siebie ofiarę, że to niby Lilith jest niemiła i jej nie lubi, kiedy tak naprawdę była bezczelną, manipulatorską suką. No strateg z niej zajebisty, doskonale wiedziała gdzie i jak wbić szpilę, aby zabolało i przypominało o sobie cały czas, nawet jak jej nie ma w pobliżu. - I teraz nie bardzo potrafię sobie z tym poradzić, okay? - dodała już poddenerwowana z drżącym głosem, chyba nawet nie bardzo wiedząc czy jej uwierzy, czy jednak znowu wyskoczy z tym, że „to nieporozumienie” i „coś jej się wydaje”. Bo jeśli tak, to ona będzie mieć już dosyć i po prostu wyjdzie, a Amanda wygra po raz kolejny.

Nikt nie bardzo wiedział co się działo w kuchni, tam była rozgrywana prywatna drama, którą rozpoczął dumny z siebie Eugene. Tutaj nastała propozycja, aby zagrali dalej, ale… wtedy rzuciły się wygłodniałe sępy. Tylko oppa Alice nie zwrócił na nią uwagi, ani, na jej szczęście, Effie, bo ta flirciarskim spojrzeniem i z zawadiackim pół-uśmiechem wgapiona była w Rhysa, zagadując go, rzucając przy tym… dwuznaczne aluzje i żarciki. Oni tu mieli swój własny świat. Nie dość, że znajdowała się bardzo blisko, bokiem oparta o oparcie kanapy i jego ramię, będąc zwróconą frontem do niego, to jeszcze jedną z nóg miała przerzuconą przez jego nogi. Halo, a gdzie zakaz nadmiernego dotykania? Chyba Effie go nie zauważyła. Ktoś tu ostro flirtował.
Kanon może by to skomentował gdyby nie to, że do Damona przyjebał się nie kto inny jak Marshall. I Kang mu zaraz odpowiedział. No… zaczynało się robić groźnie. Dobrze, że Effie jeszcze Alice podobnie nie odpowiedziała, bo jak ta się odpali, to nawet Grubą zmiecie z powierzchni ziemi. Znaczy, nie żeby Rhys był jej, ale wyraźnie go sobie już zaklepała!
- Pocky challenge robię tylko z narzeczonym. - odpowiedział, mocniej zaciskając ramiona dookoła Kanga, przyciągając chłopaka do siebie, aby nigdzie nie uciekał. Ucałował go jeszcze w zagłębienie szyi, aby się tak nie buntował, bo on to przecież był zapatrzony tylko w niego!
Ale Marshall nie dawał za wygraną. Effie zerknęła w tamtym kierunku wyrwana z tego swojego transu i uniosła brew z takim „co do kurwy”.
- Twoja morda jest zjebana. Jeszcze raz obrazisz Kanga, a tego paluszka wsadzę ci tak głęboko w dupę, że zaczniesz się nim dławić.
- Oyas, daddy, do that! - rzucił prowokacyjnie. - Kang, jesteś żałosny i nie rozumiem czemu ktoś taki jak on czy Ezra się tobą interesują.
- Ok, wystarczy. - Danon się wkurwił. Znowu. A miał taki dobry humor! Już wstawał z ziemi, Marshall razem z nim i miał jakiś taki zadowolony uśmiech na mordzie. Bij mnie! Mocniej!
No ale do tego nigdy nie miało dojść.
- EJEJEJ, Niños! - Effie wstała i stanęła między nimi. Małe, poirytowane metr sześćdziesiąt, po mamie. - Marshall, ogarnij dupę. To, że ciśnienia dawno nie spuściłeś nie znaczy, że masz się zachowywać jak niewyżyty dupek.- rzuciła do niego, dźgając go oskarżająco w tą jego nagą pierś.
- Ale jak ty chcesz ruchać idola, to już możesz się zachowywać jak napalona dziwka? - o Marshall. O, stary. Ale żeś sobie teraz przejebał. Masz dziesięć sekund zanim dojdzie do niej co żeś właśnie do niej powiedział. Chyba, że prędzej dorwie cię Danon za znieważanie kobiety i obrażanie mu narzeczonego. To masz pięć sekund.
Lia, Marshallowi już nie polewamy.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
Isaaca chyba zaskoczyło jednak to, że tak nagle przeszli na temat Amandy, gdzie on ją wspomniał tylko i wyłącznie po to, by zaznaczyć, że chce aby zakończył się w końcu ten shipping z Amandą. W zasadzie nie zwracał na to uwagi, ale nauczony doświadczeniem kolegów wiedział, że jednak może to być w znacznym stopniu przytłaczające. Jeśli nie dla niego to może dla drugiej osoby. Niemniej rozmowa poszła w kierunku, którego on się nie spodziewał. Bo przecież on najdłużej będzie wierzył, że Amanda jest w porządku. Rhys dalej wierzył. Damona przeciągnął Kang, ale to też nie było takie proste. Songa najłatwiej było przełamać, bo on jednak do dziewczyny podchodził z pewną rezerwą a to przez to, że się kumplowała z Abigail. I mocno wspierała Dabigail. No wiadomo. I prawdopodobnie Damon też z rezerwą podchodził do tego, jak Song próbował go zwerbować bo jednak „Kang, nie jesteś obiektywny”. Well, ale się udało. Trochę to trwało, ale się udało. No ale weź teraz przekonaj takiego Isaaca, z którym dziewczyna spędzała też najwiecej czasu i zawsze była… grzeczna, ułożona, miła. Ile razy wpadał na jej broadcast, ile razy wychodzili gdzieś razem. No skąd się te Amandy Moon musiały wziąć. Właśnie stąd, że Isaac przebywał w jej towarzystwie sporo. Bo ją lubi. Po prostu lubił. A nie lubił-lubił.
I przez całą, mocno rozbudowaną wypowiedź Lilith po prostu na nią patrzył, w dodatku wyglądając na mocno zaskoczonego. Właśnie tym, że teraz przerabiali właśnie to. Nie przerywał jej jednak, nie stroił min, nic z tych rzeczy. Po prostu był nieco zagubiony w tym, co słyszał i nie powinno być w tym nic dziwnego. Tym bardziej, że Lilith sama wyglądała na mocno tematem przejętą, a też jej nie podejrzewałby o okłamywanie go, o zmyślanie. Bardziej właśnie o to, że naprawdę nie mogą się dogadać, chociaż przecież obie bardzo chcą. No on wierzył, że Amanda chce. Obiecywała mu!
Ale to, co mu referowała, co miało być słowami Amandy, brzmiało po prostu okropnie. I tak niezgodnie z obrazem dziewczyny, jaki miał u siebie utworzony i jaki był przyjęty przez te wszystkie lata.
— Lilith… — zaczął w końcu, gdy ona przestała mówić. Problem tylko w tym, że pan wyuczony i wyszczekany, nie bardzo wiedział co ma powiedzieć. Więc ledwo wypowiedział jej imię i zapadła cisza. On opuścił głowę, by podrapać się zaraz potem po karku, w ewidentnym wyrazie zakłopotania. Już nawet nie próbował jej powiedzieć, że na pewno coś źle zrozumiała. Że to nieporozumienie. Że sobie to wyjaśnią. Bo najwyraźniej wcale nie było możliwej opcji wyjaśnienia sobie tego nieporozumienia. — Wierzę ci tylko… jest mi ciężko to zrozumieć. — Powiedział w końcu, dość szczerze do tego podchodząc. Bo na swoją szczerość postawił. Mógł powiedzieć, że jej wierzy i na tym koniec, ale co by to dało? A prawda była taka, że nie był w stanie zrozumieć tego, że ktoś taki jak Amanda… — Przecież znam ją już tyle czasu, nigdy nie zachowała się jak nie należy. — On w tym momencie chyba bardziej myślał na głos, niż próbował porozumiewać się z Lilith. W umyśle naprawdę miał spore spięcie.
W końcu jednak odwrócił się od niej, odchylając głowę i przesuwając po twarzy obiema dłońmi, próbując się pozbierać, coś sobie poukładać, ale problem w tym, że nie potrafił. Nie wiedział jak ma do tego podejść. Rozmawiał przecież z Amandą na ten temat i ona mówiła, że wcale do Lilith nic nie ma. Więc co on miał zrobić? Bo przecież chciał, aby było dobrze. Nie chciał by Lilith musiała się denerwować, a teraz wyglądała na mocno podminowaną, a on nie wiedział jak ma temu zaradzić. Miał wrażenie, że czegoś od niego oczekiwała – na pewno oczekiwała jakiegoś działania.
Zerknął na nią, odejmując dłonie od twarzy. Zaraz potem cały się odwrócił w jej stronę, tyle że dalej nie wiedział, co ma jej powiedzieć.
Więc po prostu zadziałał dość… dyplomatycznie.
— Czego ode mnie oczekujesz? — spytał, bo skoro on nie wiedział co ma zrobić to może Lilith mu powie. Sam był po prostu na ten moment bez pomysłu, a przecież ważnym było w związku by przedyskutować i problemy i ewentualne, podejmowane kroki. Albo zasięgać porady.

No tam w salonie to już były kłótnie na poziomie gimnazjum. Brakowało tylko, aby ktoś zawołał „twoja stara” a ktoś inny „chyba ty”. Kang usłyszawszy groźbę – chyba groźbę – ze strony Damona to spojrzał się na niego mocno skonsternowany, chcąc go zapytać, czy on teraz aby na pewno grozi Marshallowi czy jednak obiecuje. No i kolega sutek chyba też to zrozumiał w opaczny sposób, bo słysząc jego tekst to Song już tylko wywrócił oczami. Naprawdę, lecz się Marshall. Nie wiedział jednak czemu to on miałby być żałosny, ale Marshall to od początku ich znajomości zawsze się przypierdalał. Pewnie dlatego, że Kang też był gejem i „żerował” na tym samym terytorium.
Nie zdołał nawet odpowiedzieć bo to Damon zadziałał szybko, najwyraźniej planując zabić Marshalla. Song wstał za nim i zdołał rzucić tylko, aby go nie dotykał bo jemu to się jeszcze spodoba.
Zainterweniowała Effie, która chyba zamierzała zatrzymać bardzo możliwą śmierć Marshalla-Przypierdolki. Jakby to Yiren zobaczyła to by się za niego wstydziła!
Rhys też się podniósł, bo niestety ktoś mu i tak przerwał jego dotychczasowe zajęcie, ale miał być tylko w gotowości by pacnąć w łeb jednego i drugiego, gdyby jednak zamierzali się szamotać mimo koleżanki-koszykarki między nimi.
Miał nic nie robić, ale Marshall to chyba serio chciał umrzeć. Rhys przez ułamek sekundy wyglądał jak typek z gifa
— Przepraszam, przechodzę — powiedział, bardzo uprzejmie, swoim pięknym, jakże płynnym angielskim. W tym samym czasie przeciskał się na miejsce przed Effie, by zaraz potem odwrócić się do Marshalla, dosłownie w ułamku sekundy sprzedając mu w twarz takiego samego plaska zewnętrzną stroną dłoni, jak koledze z Meksyku. Nie był to punch, bo tym to możliwe, że by zabił, podobnie jak Damon, ale taki bardzo… dżentelmeński atak! Ustawiczny plask. Mocno za mocny. Ale gdyby to nie był plask a uderzenie z taką siłą to naprawdę musieliby odklejać Marshalla z przeciwległej ściany, a daleko miał.
— Ja to widzę tak: kolega zaraz przeprosi panią, zaraz potem przeprosi Kanga za bycie irytującym. Przestanie pić i będzie trzymał zamkniętą mordę, bo kolega zalazł nam wszystkim za skórę i jest bezczelny, a ja naprawdę, ale to naprawdę nie lubię, kiedy ktoś źle traktuje innych. W najgorszym możliwym rozdaniu: kobiety i moich bliskich. — Hej, właśnie z podobnego powodu przecież wdał się w bójkę z Wonho. Także to było jego pole do wypowiedzenia się. Ale ostrzegł go zanim zabił. Tego by na pewno zabił, to nie był byczek Wonho ze swoją świtą. Chyba, że Marshall okaże się zaraz mistrzem Krav Magi i wszystkich poskłada. To by się zdziwili! Albo jakby przytłoczył ich swoją gibkością.
Marshall to się prawie wykoleił od tego plaska, ale zachował równowagę. Przyłożył dłoń do policzka i spojrzał z wyrzutem na Rhysa, gdy ten do niego mówił. A mówił bardzo wyraźnie, nawet jeśli nie był płynny z angielskiego.
— Nie zamie-
— Jesteście okropni. — Powiedziała Lia, mocno załamanym tonem. Nawet na nich nie patrzyła, a po prostu siedziała z przybitym wyrazem twarzy. — Naprawdę. To moje urodziny, a wy zachowujecie się jak dupki. Ty Alice, ty Damon, ty Rhys, ty Effie, ty Eugene, ty Marshall i ty… — tutaj nawet spojrzała na pewną osobę — Kang. — No to Songowi zrobiło się teraz mega głupio. — Zachowujecie się beznadziejnie. Nie mam ochoty dalej się z wami bawić w cokolwiek. — Przyznała, spoglądając teraz po wszystkich. — A teraz przepraszam tych, którzy przyszli tu dla mnie a nie dla kręcenia dramy, ale pójdę się przewietrzyć. — Zaraz potem wstała i skierowała się do przeszklonego wyjścia na taras. Olała nawet Ezrę, który się nią zainteresował i poszła na plażę. No to jej brat, ku niezadowoleniu towarzyszek, za nią.
Well this is awkward.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
To wszystko się ze sobą łączyło, tylko początkowo nie dla Isaaca, bo… wszystko było ciężko zrozumieć, ale dla Lilith to było jasne. Po tym co jej nagadała Amanda bała się zwyczajnie tego co będzie i tego co faktycznie mogło się dziać teraz. Więc pewnie pomyślała sobie, że gdyby połączyło ją z Isaaciem coś jeszcze, to może miałaby dodatkowy argument za tym, że jednak nie jest z nią tylko z obowiązku „bo tak wypada”, ale też dlatego, że faktycznie dobrze bawi się i czuje w jej towarzystwie. Więc kiedy tylko ona odwalała, zwykle też z Kangiem, lub taką Echo, a Moon stał z boku, to bała się, że Amanda mogła mieć rację. Nawet jeśli podświadomie wiedziała, że tak nie jest, to słowa dziewczyny dość porządnie wkręciły jej się w umysł. Potrafiły mieć o wiele mocniejsze działanie niż niektóre akcje, a wiadomo, to co negatywne wpływa na nas potrójnie.
I chyba bała się, że Moon zwyczajnie jej nie uwierzy. Pojawiła się taka Lilith i nagle oskarża tą kochaną, przemiłą Amandę o coś tak okropnego? Jego bliską przyjaciółkę? I miałby jej uwierzyć bez żadnych podstaw? Bez dowodów? Tylko na słowo? Przecież Amandę znał tyle lat! I ona to doskonale wiedziała, dlatego Shelby wciąż się czuła na przegranej pozycji, niezbyt przekonana, że ma Isaaca po swojej stronie. Już raz zbagatelizował jej zapaloną, czerwoną lampkę, więc chyba nie spodziewała się nagłych cudów.
W momencie którym usłyszała więc swoje imię podniosła na niego spojrzenie, ale wtedy też nastąpiła cisza. Gdy on opuścił głowę, ona odwróciła wzrok w bok, mieląc wszystkie te wypowiedziane słowa w głowie. Z każdą kolejną sekundą ciszy była coraz bardziej zestresowana. I tak już była podminowana przez te wszystkie emocje, które się w niej kumulowały. To to uczucie, kiedy jesteś tak zła i bezradna, że chce ci się płakać, ale nie płaczesz, bo nie chcesz, aby ktokolwiek widział, że sobie nie radzisz.
- Co jest ciężko zrozumieć? To, że na ciebie leci i chciała być na moim miejscu, ale wpieprzyłam się niespodziewanie w jej plan bycia „panią Moon”, więc teraz chce się mnie pozbyć? - spytała spokojnie, wyprana chwilowo z czegokolwiek. - Dla mnie to jasne. - mruknęła, biorąc głębszy oddech, próbując się uspokoić, chociaż w tym momencie to było ciężkie, bo ten temat był… no jednym z najgorszych, bo wiedziała jak w nim wypada i jak bardzo jest drażliwa na tym punkcie. Gdyby jeszcze chociaż się czuła pewnie, ale nie czuła. Miała wrażenie, że Amanda ma u Isaaca o wiele większą siłę przebicia niż ona, a to… no już bolało i potrafiło dopierdolić. - Przy tobie może i nie. - dodała bardziej do siebie niż do niego, w dalszym ciągu nie potrafiąc podnieść na niego spojrzenia. Oczywiście, że przy Moonie była najlepszą wersją samej siebie. Chciała mu zaimponować, się do niego zbliżyć, nawiązać więź… nie zachowywałaby się przy nim w sposób, który mógłby go odstraszyć, zwłaszcza, że takie zachowanie jakie przedstawiała przy Lilith, Moon zdecydowanie by potępiał i nie chciałby mieć z taką osobą nic wspólnego.
Czego ode mnie oczekujesz?
- Nie wiem, Isaac. Czego się oczekuje, kiedy bliska, dwulicowa, manipulacyjna przyjaciółka twojego chłopaka chce go wyraźnie przelecieć, a ciebie gnoi na każdym kroku, kiedy nikt nie patrzy, chcąc sprawić, że się sama wycofasz, przy okazji zgrywając kochanego, milutkiego kozła ofiarnego, bo przecież wszyscy jej ufają i ją uwielbiają?- spytała sarkastycznie, bo… no to był jej model działania, to pomagało jej funkcjonować i jakoś przeżywać ten cały syf. Odwróciła się od niego plecami i przeszła kilka kroków, nerwowo obiema dłońmi przeczesując długie włosy. Pokręciła w niedowierzaniu głową, prychając pod nosem niby rozbawiona. Śmiech przez łzy. - Nie wierzę, że drugi raz przechodzę przez to samo. - bo ostatnio jej super koleżanka, a przyjaciółka Ethana, też chciała wyruchać jej chłopaka, więc się przy nim kręciła, przymilała, a Lilith dupę obrabiała. Tylko tam się to skończyło jej wygraną i złamanym sercem Shelby. Westchnęła i odwróciła się do niego, aby w końcu na niego spojrzeć. - Nie wiem, Isaac, naprawdę. Nie chcę cię od niej odcinać, chociaż mam cholerną ochotę, bo wiem, że... jest ci bliska. - ledwo jej to przez gardło przeszło, ale naprawdę chuj ją przez to strzelał. - A nie chcę być tym typem dziewczyny, co zabrania ci z kimś gadać. - jak już, to musiałby to być jego wybór, a nie jej nakaz. - Nie chcę, abyś z nią też pogadał, aby dała mi święty spokój, bo wyjdzie, że wysyłam na nią chłopaka, bo sama nie potrafię sobie poradzić. Poza tym, nagadałaby ci pewnie znowu jakiegoś gówna jaka to jestem zakłamana, niewdzięczna czy cholera wie co, i nawet się nie zdziwię jeśli znowu jej uwierzysz. - bo musiała przyznać, że Amanda miała świetny manipulacyjny talent, którym doskonale potrafiła się posługiwać. Ale hej, przynajmniej Kanon miała po swojej stronie. - Chcę tylko wiedzieć co mam zrobić, aby zostawiła mnie w spokoju i przestała gnębić za to, że zakochałam się w kimś, kto według niej nie jest dla mnie. - o ktoś tu się przyznał w emocjach, że się zakochał, a nie jest wciąż na etapie „zakochiwania się m”! No ale co by nie było, chyba tego nie zauważyła. Teraz skupiała się na tym, że samej nie bardzo już wiedziała co ma robić. Nadrobiła całą wiedzę o kpopie, nadrobiła artykuły, nowostki, stare fakty, największe wydarzenia, znała dużo piosenek, zespołów, choreografii, uczyła się koreańskiego i z pomocą Isaaca szło jej coraz lepiej, podłapała styl idoli i dzięki Kangowi nie chodziła „jak ze wsi”, kiedy miała się gdzieś pokazać jako „dziewczyna Moona”… a dalej wszystko było nie tak, dalej nie była odpowiednio dobra, dalej się nie wpasowywała, dalej było źle. I Amanda jej to wszystko wypominała. A chociaż Lilith naprawdę chciała mieć zdanie dziewczyny w absolutnym poważaniu… to jednak nie potrafiła tak całkowicie się odciąć od ciągłych obelg i oceny.
Tymczasem w salonie zaraz miała wybuchnąć wojna i to taka poważna, bo Damon to już chodził nabuzowany, aby wyjebać kolejnemu koledze Kanga w domu Ezry za te wszystkie odzywki i chujowe zachowanie. Song też miał już dosyć. Alice to tam tylko przeskakiwała spojrzeniem między chłopakami, zasłaniając usta w wielkim szoku, bo jej idol miał się właśnie bić, Eugene był przeszczęśliwa, że doszło do dramy… a Effie, jak tylko doszło do niej jak Marshall ją nazwał, to poczuła jak jej Meksykańska krew zawrzała. No po każdym by się spodziewała, ale że po tym zwykle pociesznym geju?
- Co żeś powiedział? - warknęła, zaciskając pięść, która aż ją świerzbiła, aby mu nie przyjebać, ale wtedy to Rhys się pojawił przed nią skutecznie ją hamując i… jak sprzedał plaska Marshallowi, to chyba cała okolica to słyszała. Danon to aż się skrzywił z takim „ouch” bo to musiało boleć. Effie jedynie brewka drgnęła w zaskoczeniu, ale zaraz za tym kącik ust, gdy przeskoczyła ciemnymi tęczówkami na trzymającego się za mordę chłopaka. Słyszysz? Wszyscy czekają na przeprosiny Marshall. A przynajmniej zamierzali do czasu w którym nie wtrąciła się Lia, wszystkich momentalnie przywracając na ziemię. Wszyscy zwrócili ku niej swoje spojrzenie. Damonowi to też się głupio zrobiło, bo nie dość, że wbił na krzywy ryj, to najpierw chciał zajebać jej brata… a potem ziomeczka. I to w jej urodziny. A Effie to słowa ugrzęzły w ustach, bo ona też w tej chwili żałowała, ale ona przecież chciała tylko opanować sytuację! Nie jej wina, że Marshall nagle na nią wjechał! Dlatego też, kiedy Lia skierowała się, aby wyjść, dziewczyna odprowadziła ją spojrzeniem.
- Lia! - zawołała za nią, a potem potruchtała do drzwi, aby ją jakoś zatrzymać, ale wymieniła się wymownym spojrzeniem z Ezrą, że on to pójdzie za nią, więc… ona zrezygnowała. Westchnęła ciężko pod nosem przeklinając po hiszpańsku. Podniosła spojrzenie na resztę ekipy w domu. - Impreza skończona. - postanowiła hardo.
- Dlaczego niby? - rzuciła Alice, wstając oburzona z miejsca, że prawie stolik przewróciła swoim cielskiem, bo ona chciała chyba jeszcze pobawić się z idolami, więc bardzo jej nie pasowało, że miałaby iść do domu. Ona mogła tu siedzieć całą noc!
- Bo rozwaliliśmy solenizantce urodziny, więc bardzo grzecznie proszę cię o to, abyś zebrała swoją dupę i wróciła do domu, Alice.
- A ty kim niby jeste-
- Jeszcze jedno słowo Marshall, a poprawię ci w drugi policzek tak, że sam wypierdolisz przez drzwi. Masz szczęście, że jestem dzisiaj niesamowicie miła, ale następnym razem jak cię zobaczę, to urwę ci jaja, entendiste? - warknęła podchodząc do niego trzy kroki, a chłopak te trzy kroki na wszelki wypadek się cofnął. Prychnął pod nosem, zabrał swoje obnażone sutki i kurtkę, i bez słowa, obrażony wyszedł nie żegnając się z nikim. Alice się solidnie ociągała z wyjściem, Ryuu z Hanem czekali na Ubera, który przyjechał po chwili, a Eugene najwyraźniej nie zamierzał uciekać jeszcze, bo drama dalej się rozgrywała. Effie w tym czasie sprzątała i ogarniała bałagan po gościach, zanosząc rzeczy częściowo do kuchni (musiała przerwać dramę Lilaaca w końcu, informując ich też, że już po imprezie, bo kiedy ich nie było, to w salonie wybuchła jeszcze kolejna drama). Kiedy zostali w swoim… skromnym gronie, Damon zerknął po wszystkich, rozmasowując sobie w zakłopotaniu kark, co jakiś czas zerkając na Kanga, aby się upewnić czy wszystko z nim w porządku.
- Też chyba powinniśmy się zmyć, Lia raczej nie chce nas tu oglądać. - mruknął, zerkając po wszystkich. Tylko… że Kang musiałby być ich sugar daddy i postawić nockę w hotelu, bo oni dalej nie mieli swoich pieniędzy. No może poza Effie! - Jaki jest tu najbliższy hotel?
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  — Trochę przesadzasz w tym momencie — odezwał się, spoglądając w tym momencie na jej… no plecy, skoro była do niego tyłem. — To, że trzyma się blisko mnie, że ma ze mną dobry kontakt nie znaczy od razu, że chce mnie, jak to ujęłaś, przelecieć. — Stwierdził, wcale nie mijając się tak bardzo z prawdą. Może miała crusha na nim, może chciała się zbliżyć, ale żeby tak od razu oskarżyć ją o to, że zwyczajnie chce go zaciągnąć do łóżka. Może w kręgach, z którymi miała styczność Lilith tak to działało, zwłaszcza iż sama została zdradzona, ale były obszary, gdzie to wyglądało trochę inaczej. Tym bardziej, jeśli angażowało Moona. Bo tego to raczej jest ciężko przelecieć. Komukolwiek.
  Co najwyżej odbić! Nakłonić go do zerwania z Lilith, a to co innego! To już nie wpisywało się w, heh, kanon zdrady. Może po prostu chciała związek z nim. Znaczy oczywiście, że chciała. Jak się oglądało jej broadcasty to wyglądali dokładnie tak samo jak Bang Chan z Saną. Heszki, śmieszki, no i Sunwoo z Q w tle zastanawiający się „why are we still here? Just tu suffer”.
  I naprawdę, ale to naprawdę nie wiedział co ma zrobić. Ale to tak samo jak gdyby on próbował nagle przekazać Lilith, że taka Echo jest zupełnie inna niż ta, którą zna od lat. Że nie bluzga, że mówi przepraszam i dziękuję, że zamiast szastać kasą to lata ratować sierotki w Afryce. Gdyby taka była prawda, a przed Lilith by była inna. No też pewnie zbyt łatwo by mu nie uwierzyła! Jak się kogoś zna i to bardzo długo prezentuje nam taką a nie inną swoją postawę to zmiana spojrzenia na tę drugą osobę była trudna. Ale nie była niewykonalna.
  Moon już otwierał usta by coś dziewczynie na to wszystko odpowiedzieć, mimo iż sam miał mętlik w głowie, bo nie wiedział czy właśnie chodzi o to, żeby ograniczył kontakt czy jednak nie. Niby nie, ale na pewno Lilith byłoby lepiej gdyby tak i… no taka patowa sytuacja. Chciał podjąć dyskusję, dopóki jego umysł nie zarejestrował tego, co powiedziała na sam koniec. Raz kolejny pan wygadany i wyuczony nie powiedział nic, japę po prostu zamykając, to wszystko przeprocesowując.
  — Li-
  I wtedy wkroczyła ona. Effie. Ze zgarniętymi talerzami i wyjaśnieniem, że impreza to już zakończona bo wybuchła drama. Owszem, Moon słyszał, że tam coś się działo, ale i tak poświęcał sto procent uwagi dziewczynie. Mogłoby się palić i walić a by nie zareagował! Teraz to już musiał. Zwłaszcza, że niezręcznie mu się teraz by rozmawiało z migrującymi między salonem a kuchnią ludźmi. Zerknął tylko kontrolnie na Lilith i przeszedł do salonu.
  Ale żeby tak od razu imprezę dziewczynie rozganiać? Może chciała tylko ochłonąć i wrócić do zabawy z resztą, bo też nie wymieniła wszystkich, a tutaj znajdowało się trochę osób, które niczemu nie zawiniły. Taki Waldi, Ryuu z Hanem, nawet koleżanki Lii. No i Ezra. Może chodziło o przegonienie tych, którzy kręcili dramę tutaj i to od samego początku. Damon, patrzymy na ciebie. Znowu podpadłeś Lii. Rhys nie był lepszy bo będąc zajętym – a Lia wiedziała, że jest – otwarcie podwalał się do Effie. A Kangowi chyba miała też za złe to w jakim stanie znalazł się jej brat. Bo chociaż się cieszyła szczęściem przyjaciela, tak szkoda jej było jej brata.
  Kang wyszedł na taras i poszedł do Lii i Ezry, chyba chcąc za swoich przeprosić, więc kiedy służby porządkowe ogarniały pobojowisko imprezowe, to on próbował porozmawiać z Lią. Jak wrócili to dalej rozmawiali, aż Lia szarpnęła drzwi, otwierając je:
  — … po prostu czasami są towarzystwa, których się nie miesza, Kang. Naprawdę cieszę się, że masz drugą rodzinę z Korei, ale nie powinna się mieszać z tą stąd. Zresztą teraz na pewno będzie lepiej, mój brat potrzebuje przerwy i potrzebuje skupić się na nadchodzących zawodach.
  — O-och. Jasne. To… um… zgarnę tylko swoje rzeczy.
  Lia nie odpowiedziała, po prostu się z tym zgadzając.
  — I niech nikt nic do mnie nie mówi. — Dodała w eter, kiedy Kang poszedł na górę. Ezra przejął część rzeczy od Effie, samemu je odnosząc, zaraz włączając się do ogarniania. Song wskoczył do Zgredkolandii by zebrać co jego, a zaraz potem znalazł się na dole, w telefonie ogarniając już rzeczy. Zaraz potem spojrzał po wszystkich, zatrzymując spojrzenie na Lii:
  — Lia.
  Ale Lia odwróciła wzrok. No chyba lepiej będzie jak pójdą. Do drzwi odprowadził ich Ezra, który uśmiechnął się pociesznie do Songa, który już miał zawał przez to, co usłyszał od Lii. Hernandez sięgnął dłonią do blond włosów chłopaka i poczochrał go.
  — Przejdzie jej, daj jej trochę czasu. — Oznajmił, zaraz potem się odsuwając od chłopaka, żeby przypadkiem Damon go nie pogryzł. I tak musiał uważać, żeby ręki mu nie urżnął. — Zobaczymy się w sobotę. Lia też będzie. — Obiecał, a następnie odwrócił się do Effie, by zmierzyć ją uważnym spojrzeniem. — Zostajesz, prawda? — zagadnął po hiszpańsku, chyba samemu nie wiedząc czemu o to pyta. Ale co widział przez szklane okno panoramiczne to jego. A widział, że jego kuzynka to się chyba strasznie polubiła z przyjacielem Kanga. Więc wolał dopytać, bo może zmieniła zdanie, mimo iż to u nich zostawała. A kto Lię ogarnie, co?
  Niech rzuci kamieniem ten, komu nie było głupio przez to, co tu zaszło. A Uber (biały van, hehe, no bo było więcej niż 4 pasażerów) zajechał pod dom by zabrać ich do hotelu. Także… sinusoida trwa. Raz dobrze, raz chujowo.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
ODPOWIEDZ