lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Lilith nie zdawała sobie sprawy z tego ile spała i jak stresujące musiało to być, ale kiedy wstała, to pomimo tych kilkunastu godzin wciąż czuła zmęczenie. Pewnie dlatego, że była na silnych lekach plus wciąż nie mogła się czuć całkiem bezpiecznie będąc w innym kraju, w obcym miejscu i wciąż mając wizję poprzednich wydarzeń w swojej głowie. Na całe szczęście kiedy się obudziła i zobaczyła przy łóżku Moona to poczuła swego rodzaju ulgę, zwłaszcza, jak ten się do niech uśmiechnął. Oczywiście, że się o niego martwiła kiedy widziała go w takiej pozycji i gdy zdała sobie sprawę, że musiał tu być przez cały ten czas jak leżała. Nie wyglądał na wypoczętego, wciąż nie wyglądał dobrze, chociaż dla niej zawsze przystojnie! No ale ta cała podróż odbijała się na jego twarzy mimo pogodnego, ciepłego uśmiechu, którym ją uraczył.
- Miewałam lepsze. - przyznała, poprawiając się na łóżku z lekkim skrzywieniem na twarzy. Jak się bardziej ruszała to bolało, ale ból był do zniesienia. Przynajmniej nie miała wrażenia, że zaraz zejdzie. Teraz przynajmniej czuła, że żyje. Jak się jednak okazało, że spała kilkanaście godzin, to… - Ohh. - sporo. Naprawdę więc miała nadzieję, że chłopaki też chociaż częściowo odpoczęli po tym horrorze, który los im zgotował. Chociaż na dobrą sprawę, to pewnie wypoczną dopiero jak pojawią się w LA, wśród ludzi, których znają i którym ufają. Tam chociaż nie będą nikogo podejrzewać o próbę zatrucia, morderstwa, okradzenia ich czy pobicia. No, może Danon Ezrę.
Gdy Isaac przyznał, że Rhysowi udało się coś ogarnąć kiedy ona sobie spała, to odetchnęła z ulgą. Mieli chociaż dokumenty i załatwioną przewózkę do Los Angeles. Teraz naprawdę nic już nie mogło się wydarzyć, prawda? Jak cholernie dobrze, że chłopaki mieli znane mordy i ktoś ich w końcu rozpoznał dzięki czemu mogli liczyć na pomoc. Traumas jednak faktycznie były rozrzucone po całym świecie, na ich szczęście.
- Brzmi jakby w końcu miało się wszystko układać. - mruknęła, chyba mając nadzieję, że chłopakom to faktycznie nic nie jest i po prostu dostali możliwość nocowania u doktora. Farciarze mieli swoje łóżko! Znaczy wspólne, ale jednak normalne łóżko! No i mogli wrócić na chwilę do cywilizacji i skoro byli zaproszeni na kolację, to na pewno też zjedli coś normalnego, a nie podejrzanego strogonowa. Chociaż pewnie też mieli hamulce przed ponownym zjedzeniem czegoś od nieznajomych. - Nareszcie. - odetchnęła, jak Moon powiedział, że za kilka godzin mają odjazd, który miał ich dzielnie zawieść na miejsce. Instynktownie sięgnęła do jego dłoni, aby ją ująć od zewnątrz i bardziej wcisnąć w nią swój policzek.
I wtedy pojawili się oni, cali na biało… kolorowo. I w wyraźnie imprezowym nastroju. Lilith to aż brewka drgnęła, bo żaden z nich od kilku dni nie wyglądał na szczęśliwego, a teraz to byli najlepszymi przyjaciółmi.
- AYAYAYAY AYAY MI AMOR! - wszedł, kurwa, śpiewnie, kłaniając się w pas w przywitaniu. Spojrzał na Lilith, ona spojrzała nieco rozbawiona po nich i odsunęła nogi, kiedy ten wjebał jej się na łóżko prawie siadając jej na łydkach.
- Si. - odpowiedziała krótko, kręcąc głową w niedowierzaniu. No aż im zazdrościła tego humoru, ale… to dobrze, że tacy byli. Zdecydowanie tego potrzebowali, takiego resetu i odpoczynku. Wyłączenia myślenia na chwilę. Pewnie jak wytrzeźwieją to znowu będą narzekać i na siebie warczeć, no ale jak tak się na nich patrzyło, to… to tak pewnie z kilka godzin.
- Tortillas! Ohesu, jakie to były zajebiste tortillas, guys. - wyznał, bo były zajebiste! I takie dobre ze wszystkim co możliwe w środku. Pani domu była niesamowicie hojną i zajebistą kucharką, to musiał przyznać. Jak nienawidził Meksyku tak wszystkie dania były wyśmienite i jak się nawpierdalał, tak nikt mu tego nie zabierze! Zerknął zaraz potem na Rhysa i poklepał go po plecach z jakimś takim ucieszonym wyrazem mordy. - Rhys to musi zaliczyć. Ja też, ale on bardziej, bo Guadalupe to tak pod pięćdziesiątkę i daleko jej do Salmy Hayek. - wyznał swoim okiem, ale co on się tam znał, jak on to głównie na Kanga patrzył i nie oceniał innych za bardzo. Znaczy doceniał ładny wygląd innych, ale pani domu mimo, że zajebiście gotowała, to jednak tak mało w jego guście była. A ta córka to jak Mikayla, a dwanaście lat nie wyglądała.
Lilith krótko uśmiechnęła się do Isaaca, gdy ten powiedział, że pójdzie się wykąpać, a Danon to pokiwał energicznie głową na jego pomysł.
- No idź idź, bo czuć cię na korytarzu. - wyznał miło, a potem nawet mu pomachał, by zająć jego miejsce na krzesełku koło łóżka. - Patrz, Lilith! To córki Jose, bo tak stwierdziliśmy, że jej rozmiarówka bardziej na ciebie pasuje. A wiesz ile merchu miała?! - rzucił, jakby nigdy własnego merchu nie widział. No ale dziewczynka też była zajarana chłopakami i nawet koszulkę do kolacji ubrała ze wszystkimi! Danon to dostał od nich jakiś szary podkoszulek z dziwnym nadrukiem, trochę za duży bo należał do Jose, ale to taki oversize, nie? A dziewczynie wyciągnął z tej ich magicznej siateczki jakąś sukienkę hiszpankę, a jakby nie pasowała to mieli też leginsy i jakiś podkoszulek z nazwą fandomu na plecach. Danon to jej zafalował tą sukieneczką patrząc się na nią wymownie. - Patrz jaka super! Mała jak ty.
Lilith pokręciła głową w niedowierzaniu, a niedługo potem pojawił się Jose z pielęgniarkami, którzy pytali o jej stan zdrowia, jak się czuje, czy boli, czy wszystko okay. Podali jej jeszcze jakieś leki, zmienili opatrunek, spojrzeli na szwy i powiedzieli, że wszystko się ładnie goi, więc spokojnie będzie mogła się udać w podróż do LA. Dał jej nawet maść i kilka cosmoporów, aby mogła sobie sama zmieniać opatrunek po wyjściu! Dziewczyna grzecznie podziękowała, a kiedy Isaac wrócił, to wszyscy mogli zjeść w końcu normalne śniadanie z tortilli, które przynieśli chłopcy i dopóki Shelby nie poczuła jedzenia to nie zdawała sobie sprawy z tego jak głodna była. Teraz wszystko smakowało zajebiście. Kiedy nadeszła pora Lilith poszła się też wykąpać, zmienić przy okazji po raz kolejny opatrunek i dojść do siebie, a nawet suszarkę mieli jak na basenach. Przebrała się w tą sukienkę i poszła do chłopaków, teraz przynajmniej już nie wyglądała jak żywy trup. Czerwień ubrania zdecydowanie dodawała kolorów!
Jose przyszedł pomiędzy pacjentami, aby powiedzieć im, że szwagier podjechał pod szpital, specjalnie aby ich zabrać. Przytulił ich wdzięcznie, każdego osobno, i życzył powodzenia na dalszej trasie. I kazał się trzymać z dala od kłopotów, bo jego córka już mu żyć nie daje, że chce na kolejny koncert. Gdy w końcu mogli wyjść ze szpitala, pod budynkiem stał mały bus. Przed wejściem do niego palił fajkę jakiś niziutki bo miał tak z metr sześćdziesiąt wysokości… i chyba szerokości też, Meksykanin z wąsem, który jak ich zobaczył odrzucił fajkę na bok i wyrzucił ręce w górę.
- Ayayay, carramba, PTS(D) jak żywe! No nie robił sobie ze mnie drań żartów! - podjarał się, a potem zachęcił ich do wejścia ręką. - Zapraszam, zapraszam! Będziecie mieć towarzystwo, ale bardzo śpiewne! Na pewno wam podpasuje! - zapewnił z uśmiechem, a potem wszedł do środka i powiedział coś po hiszpańsku do reszty ekipy, a potem raz jeszcze zachęcił chłopaków i Lilith, aby weszli do środka. - O tam są dwa miejsca, tam z tyłu! I tu obok mnie kolejne dwa. - pokazał, a potem odwrócił się do stanowiska kierowcy i zatuptał nóżkami w miejscu jak podniecony pies. - Pierwszy raz będę wozić celebrytów! - powiedział zachwycony i usiadł na foteliku, zerkając czy jego nowi pasażerowie zajmują miejsca.
A kiedy oni weszli to mogli w środku zobaczyć… cały bus zakonnic. W różnym wieku. Wszystkie z uśmiechami na twarzy, krzyżykami na szyjach i wpatrzone w nich jakby pierwszy raz widziały innych ludzi. Były miejsca albo w samym środku religijnej ekipy, albo tu, na odosobnieniu.
- Biorę p-
- Shotgun! - powiedziała, zajmując miejsce z przodu, Danon to został z otwartą mordą z takim „oh no u didn’t”. Patrzcie kto tu odzyskał siły, a jeszcze nie tak dawno się słaniała na nogach. I widać, że zdecydowanie za dużo czasu spędzała z Kangiem. A jako, że Moon siedział z nią, to jemu i Rhysowi zostały miejsca z tyłu. Przynajmniej żaden z nich nie będzie musiał siedzieć sobie znowu na kolanach.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Jak dobrze było się odświeżyć. Nie był to jakiś długi prysznic, wiadomo – nie był u siebie. Ale wystarczyło by zmyć z siebie cały ten pot, brud i krew. No i wreszcie czuł się lepiej bo naprawdę nie lubił chodzić ujebany, nie lubił śmierdzieć, no i w ogóle był sto procent za higieną, a tu w tym Meksyku przez te cztery czy tam pięć dni to mógł zapomnieć. Nie było mu dane ani się kąpać w normalnych miejscach, ani też spać. Więc taki prysznic, mimo że krótki, to dla niego był miłą odmianą. Tak to się źle czuł sam ze sobą!
  Ale przed nimi jeszcze dwunastogodzinna (żeby wiedział, że dłuższa tak naprawdę). W dziwnych warunkach bo… z siostrami zakonnymi. Isaac nie zamierzał narzekać na transport bo jednak załatwili im to za darmo, w czasie kiedy oni nie mieli dalej pieniędzy, więc po prostu z godnością to przyjął. I jeszcze jego Lilith wywalczyła mu miejsce z przodu, a nie między siostrami! No wygryw. Opłacało się widać siedzieć z Kangiem, bo Lilith shotguna miała opanowanego.
  Rhys zapakował się do busa, potem poklepał miejsce obok siebie, patrząc na Damona:
  — Chodź, przyjacielu! – Awh, gdyby Kang mógł to zobaczyć. Pewnie by mu się łezka w oku zakręciła, że tych dwoje się tak super dogaduje! Ale inna sprawa, że to było przecież takie ulotne, w końcu kwestia tego, kiedy cała ta tequila z nich wyparuje – a i tak mocno się trzymała, prawie jak w pannie Breloczek, która swój walk of shame wykonała w szampańskim nastroju. A potem Rhys zaczął zagadywać do sióstr zakonnych, pytać czy jadą do Las Vegas wziąć ślub – ale śmieszek – czy jednak rozbić bank w kasynie. A potem go nauczyły piosenki. Więc Rhys śpiewał razem z nimi jakieś Bevilo Tutto, a jak kończyły to on krzyczał „one more”. Bardzo mu się ta piosenka spodobała.
  Isaac obejrzał się za siebie i pokręcił lekko głową w rozbawieniu, patrząc jak Rhys, z Damonem zagarniętym ramieniem, wyśpiewuje jakąś włoską piosenkę, myśląc że to po hiszpańsku.
  Bevilo Tutto to nie było wszystko, bo Rhys – po przepchnięciu się na przody autobusu – nakazał włączenie piosenek PTSD z okrzykiem „nauczę was fanchantu”. I tak oto dziesięć minut później cały autobus śpiewał. Chłopaki piosenkę samą w sobie a zakonnice fanchanty. Dalej przełączyli repertuar…
  — DON’T. MAKE. ME. CLOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOSE ONE MORE DOOOOR, I DON’T WANNA HUUUUURT ANYMOREEEE — darł się Rhys z siostrą Albertą przy jednym boku i Damonem przy drugim.
  Ta Tequila naprawdę długo trzymała.
  Rhys przytulił się do Damona.
  — UN-BREAK MY HEAAAARTwdech — SAAAAAAAAAAY YOU’LL LOOOOOOVE MEEEEE AGAIN
  Naprawdę długo. Aż strach zapytać w jakim stanie kładli się spać.
  — MY LONELINESS. IS KILLING ME. DAWAJ ALBERTA
  — AND IIIIIII
  — I MUST CONFESS I STILL BELIEVE. TERAZ TY DAMON!
  Isaac pochylił tylko głowę w lekkim zażenowaniu, ale uśmiechał się pod nosem. Mocno rozbawiony. Aż Rhys nagle znalazł się koło nich, wciskając głowę między Isaaca a Lilith:
  — I WSZYSCY RAZEM! HIT ME BABY ONE MORE TIME!
  Boże miej litość.
  Bóg litości długo nie miał.
  A potem złapali kapcia. Na dwóch oponach. Pośrodku niczego. Rhys już nie był w takim zabawowym nastroju, bo alkohol to z niego schodził, więc bardziej chciał umrzeć niźli się udzielać, więc on czas oczekiwania na pomoc drogową po prostu przespał. Cztery godziny w dupę. Tyle czekali na tym pustkowiu aż nie przyjechał jakiś Julio Eglesias z lewarkiem i kołami na wymianę.
  Już pomijając fakt, że na samym przejściu granicznym była spora, wręcz kilkukilometrowa kolejka. Wszystkich wjeżdżających z Meksyku USA przecież wnikliwie sprawdzało, zwłaszcza pod kątem wizy i przewożonego towaru. Toteż stali długo, naprawdę długo bo aż dziesięć godzin. Byli świadkami wszystkiego – jak cofano wyjeżdżających, jak aresztowano, nawet jakieś pościgi były. Dlatego im bliżej przejścia granicznego tym Isaac czuł się coraz mniej pewnie, bo nawet jeśli mieli odpowiednie dokumenty, autoryzowane przez Ambasady tożsame z narodowością ich, nawet jeśli mieli ważne wizy i nie mieli niczego za uszami (zwłaszcza, że jechali w świętym busie z siostrami zakonnymi, które z jakiegoś powodu jechały do… Las Vegas, do miejsca, które chyba najmniej kojarzone było z kościołem) to jednak obawiał się, że ich szczęście to się znów wyczerpało i z jakiegoś powodu tego przejścia granicznego nie przejdą.
  Dwóch amerykańskich strażników granicznych weszło do busa, dwóch pozostałych z psami sprawdzało bagaże. Moon podał dokumenty mężczyźnie, a on sprawdził je, a zaraz potem odwrócił się do kolegi z zapytaniem, po angielsku, czy to jest w porządku. Kolega zerknął na papiery, potem na ekipę, wzruszył ramionami i powiedział, że zaraz się dowie – zabrał papiery i wyciągnął swoją krótkofalówkę. W tym czasie jego kumpel sprawdzał dalej pozostałe pasażerki.
  Czwórka została wywołana przed autobus, mężczyzna trzymał ich wizy. Jak się okazało – był problem. Isaac uruchomił się z tłumaczeniem, że w Ambasadzie powiedziano im, że wydruki paszportów w ich sytuacji będą respektowane, ale pan pokręcił głową i zwrócił mu paszporty, tłumacząc iż to nie z nimi jest problem. Skinął głową aby za nim podążyli do budynku i tam zaczął ich wypytywać, rozdzielonych do różnych pomieszczeń. Przede wszystkim? O cel wizyty – bo wychodziłoby, że chyba ma jakieś podejrzenia co do legalności tej wycieczki. Nie kleiła mu się ta historia i to bardzo, ba – w pewnym momencie chciał nawet dzwonić do Kanga, bo skoro zgodnie podali, że do niego jadą to… Miał telefon w ręce, kiedy pojawił się przełożony. Zamienili kilka słów, po czym szef kazał ich puścić po szybkiej weryfikacji historii i tożsamości.
  Esteban i siostry zakonne zaczekali na nich. Mimo wszystko czekali! Po stronie amerykańskiej, bo oni przejechali normalnie. Ale gdy już weszli na pokład to Esteban powiedział, że za cztery godziny będą w Santa Monica, więc niech się już nie stresują.
  I cały imprezowy nastrój chuj wziął.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Chyba wszyscy potrzebowali tego prysznica. Chłopaki po nim byli jak nowo narodzeni. Zyskali siły, energię i chęci do picia. Musieli się przecież odstresować i odreagować po tym wszystkim i jak widać było, bardzo ładnie ich dalej trzymało bo humory to mieli wyraźnie szampańskie. A jak się jeszcze okazało, że mają jechać z siostrami zakonnymi to Danon był bardziej niż ucieszony x jakiegoś powodu. Nie wiedział w sumie czemu go to tak jarało, ale grzecznie wszedł do busa i jak Lilith bezczelnie zajęła mu miejsce w przodu, spojrzał na Rhysa i uśmiechnął się promiennie do swojego nowego super bliskiego przyjaciela. Przyjaciela do czasu wyparowania alkoholu z organizmu. Ale wcisnął się tam koło niego, grzecznie przeprosił a także przywitał się z siostrami, które się do niego ładnie uśmiechały, zwłaszcza Alberta, a potem mogli zacząć swoją podróż do miejsca docelowego - cholernego LA! W końcu. I dzięki temu Kim był w jeszcze lepszym nastroju bo skoro byli z zakonnicami to Bóg na pewno nie ześle na nich żadnej katastrofy czy jakiegoś kolejnego pecha, nie?
Na zakonnice może nie, ale oni to inna bajka.
W każdym razie Rhys i Danon to humor mieli wyjątkowo genialny. I jak lider dołączył się do śpiewania z siostrami zakonnymi jakiejś włoskiej piosenki to Danon razem z nim. I się tak bujali na boki zachwyceni i ubawieni, jak na naprawdę dobrym weselu. Oj ta tequila to długo ich trzymała, naprawdę długo! Ale może to i dobrze? Lilith jak na nich patrzyła to tez nie mogła się powstrzymać od uśmiechania się, bo chłopaki to wszystkim humor poprawiali! Byli tacy uroczy! A jak zakonnice ich pokochali! Shelby aż żałowała ze nie miała żadnego telefonu aby to nagrać, bo stałoby się viralem. PTS(D) z zakonnicami. Ale poszłoby w świat!
Lilith co chwila zerkała na tyły bo co się tam działo, to było złoto. Zwłaszcza jak chłopaki wjechali ze swoimi piosenkami i uczyli fanchantu siostry, potem Whitney w duecie… ale jak nadeszła kolej Unbreak My Heart to Danon się tam prawie popłakał, bo od razu pomyślał o swojej sytuacji i Kangu, który był gdzieś w Ameryce, daleko od niego! No ale Rhys to go tam wziął za fraki i kazał się ogarnąć bo przecież do niego jechał! I wszystko naprawi! Tak więc pijany Danon się trochę ogarnął i już z dobrym humorem zacząć śpiewać Britney, bo Britney to przecież życie. Każdy znał Britney i jej piosenki! Nawet pewnie w takiej Ugandzie. Więc się chłopaki ubawili! A jak lider zaczepił Lilith i Isaaca, to ta się zaśmiała, ale dołączyła! Bo to było zbyt zaraźliwe, a ona tez czuła się już lepiej. Dobre środki przeciwbólowe!
Wszystko co dobre szybko się kończy. W końcu złapali kapcia i Danon to już miał wrażenie, że to jakiś znak od wszechświata, że dalej o nich pamięta! I jeszcze z nimi nie skończył. Więc on wyszedł zbitego autobusu i panikował. Lilith siedziała na miejscu, poszła tylko na chwile rozprostować nogi kiedy mogła, pogadała z Isaaciem i tak podpatrzyła co ciekawego robi. I szczerze mówiąc serce jej się krajało kiedy widziała, jak ten na jakimś świstku pisze dalszą część tamtej piosenki. No naprawdę, aż jej się przykro zrobiło, ale co mogła zrobić? Obserwowała go dopóki jakiś Enrique czy inny Julio nie przyjechał z lewarkiem. Wtedy mogli jechać dalej tylko po to, aby zatrzymać się w kilometrowym korku do bramek granicznych. Tak blisko a jednocześnie tak daleko! Jeszcze tylko trochę i będą po drugiej stronie, tam już dadzą sobie radę, nie?
Oczywiście że były kłopoty na granicy. Lilith wcześniej się nie stresowała, ale jak zobaczyła jak wloką jakiegoś ziomka po ziemi, a innego gonią z psami to troszkę się napięła. Zerknęła na Isaaca i wtedy weszli do ich busa strażnicy. Po ich minach już chyba wiedziała, że będą mieli do nich jakiś problem. Niedługo potem musieli wyjść z busa i zaczęli ich przesłuchiwać osobno. No wtedy to już faktycznie się zaczęła stresować nawet jeśli nie miała nic na sumieniu. Odpowiadała zgodnie z prawdą, Danon tez, zeznania wszystkich się pokrywały, ale strażnicy nie wydawali się być przekonani. Maglowali ich dość długo, aż ktoś nie kazał ich w końcu puścić. Boże, jak dobrze.
Wrócili od busa i pojechali dalej. I chociaż mogli poczuć ulgę, to jednak humory wszystkim podupadły. Nic dziwnego, zmęczeni byli, plus po kolejnych kłopotach, a no i alkohol z Rhysa oraz Damona już zszedł. Siedzieli tacy przymuleni z tylu, niektóre zakonnice spały z otwartymi ustami, jedna chrapała, a oni wciąż jechali. Do czasu aż nie trzeba było zatankować. Mogli rozprostować nogi i kiedy wyszli, a Lilith i Danon to na pewno wyszli. Lilith przeszła się sniki do sklepu na stacji i obczaiła co mają ciekawego, a potem zaczepiła Kima i Rhysa tak ukradkiem, kiedy Isaac był czymś zajęty, aby powiedzieć im o pomyśle z odtworzeniem jego słynnego dziennika, bo chłopak jest wyraźnie przybity po jego stracie. Pogadali, że jest tu sklep i mają tam zeszyty i nawet tani, mały polaroid, tylko trzeba by było zorganizować jakiś hajs. No to Kim szturchnął Rhysa, bo ten to miał super, heh, stosunki z zakonnicami.
- Rhys, dawaj, użyj swojego uroku raz jeszcze i weź idź z koszyczkiem jak w kościele. Oni zbierają na budowę kościoła, by na nowy dziennik i polaroid. - rzucił, uśmiechając się do lidera wymownie. Alberta na pewno będzie chętna, aby się złożyć na prezent! Tylko trzeba było być sneaky, aby Moon się niczego nie domyślił!
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Trasa koncertowa była męcząca, ale to co przerabiali w Meksyku? Jeszcze bardziej! A tutaj nawet nie mieli morderczych treningów i występów! Za to cały czas jakieś przygody, różnej jakości. W większości tej beznadziejnej, ale nie można powiedzieć, że przez ostatnią noc los nie był dla nich łaskawy. Był! Isaac pospał (co z tego, że cały powyginany), Lilith też miała okazję wypocząć w jakimś stopniu – a głównym szczęściem było to, że się nie wykrwawiła. No i chłopaki. Ci to się najedli, napili i jeszcze wyspali w miękkim łóżeczku, najpewniej wtuleni w siebie bo jakże inaczej? W końcu po tequili zostawali swoimi najlepszymi przyjaciółmi! I to trwało w busiku nawet. Do czasu, aż faktycznie nie zaczęło z nich schodzić bo po tym zrobili się jacyś mniej przytulaśni i mniej rozśpiewani. Nawet jeśli zakonnice próbowały ich na nowo uruchomić, ale od tego złapanego kapcia i to na dwóch kołach to już… Już nie było tak jak dawniej. Może gdyby dały im wino mszalne to by się na nowo rozkręcili. Albo porzygali na sam zapach alkoholu. A ten kapeć to było nic w porównaniu z przekraczaniem granicy. Na upartego jednak można było stwierdzić, że ktoś nad nimi czuwał. Bo mimo wszystko pojawił się ten przełożony i ich puścił, nie zważywszy na wątpliwości tego jednego strażnika, który maglował ich przez dwie godziny.
  W tym samym czasie Moon po prostu musiał się pogodzić z tym, że ten dziennik, który prowadził od lat, który był pełen nie tylko piosenek i pomysłów na nie, ale także wspomnień i wklejonych fotografii, przepadł na dobre. Był z nim mocno emocjonalnie związany, nie dziwota. Dlatego strata ta go zabolała, ale przecież nikt nie był temu winien. Stało się, po prostu. Dlatego też część czasu podróży poświęcił na komponowanie piosenki – odciął się na wszelkie hałasy, głównie śpiewy, które brzmiały z tyłu, starając się jakoś odtworzyć to, co już wtedy napisał i jednocześnie jakoś to rozwinąć. Właśnie wena miała to do siebie, że przychodziła w dziwnych momentach. Nawet jak chłopaki odwalają Britney Spears.
  I przeszła kiedy mieli przekroczyć granicę, a raczej – za bardzo się chłopak tym wszystkim zestresował by nawet po tym, jak udało im się znaleźć na terytorium Stanów Zjednoczonych, wrócić do pisania. Musiał papierek po prostu złożyć i schować do kieszeni w swoich spodniach. Usadowił się nieco wygodniej na fotelu, chyba próbując się zdrzemnąć, ale co zrobić skoro plecy go bolały – w busiku wcale nie było lepiej zasnąć.
  Zjechali na stację kawałek za San Diego, przy samym nabrzeżu. Esteban poprosił Isaaca do siebie, żeby zapytać go gdzie dokładnie ma zajechać, do którego regionu Los Angeles bo on się zobowiązał, że zawiezie ich bezpośrednio do celu. W tym samym czasie Rhys wytoczył się z autobusu by pójść do toalety i kiedy wracał to Lilith przedstawiła mu plan. Zerknął on w kierunku Moona, który siedział i rozmawiał z panem kierowcą, a potem na Damona, który go szturchnął. Jak go szturchnął to Rhys odsunął się powoli, bo naprawdę nie lubił być dotykany. A to by znaczyło, że był już trzeźwy.
  Westchnął ciężko i podszedł do jednej z sióstr by zagadać do niej po prostu o pożyczkę, deklarując, że odda i to z nawiązką, kiedy tylko odzyska dostęp do konta. Kobieta nie widziała w tym wszystkim problemu i bardzo chętnie im te pieniądze pożyczyła. Zapytała tylko o kwotę a potem jak gdyby nigdy nic wyciągnęła ze swojej fancy portmonetkę hajs. I niby kościół taki biedny był. Rhys przeszedł z gotówką do Lilith i przekazał ją jej, aby mogła ona zrobić zakupy.
  — Co wy chcecie mu tam wstawić? Isaac przecież to latami zbierał. — Rzucił, pan maruda chyba. Gdzie ten jego entuzjazm? Nie było entuzjazmu, był sceptycyzm. No ale prawda. Isaac miał w swoim dzienniku pełno wspomnień. No i piosenek. Chyba nie sądzili, że teraz na kolanie piosenkę im napisze! Jasne, że z Moonem byli w większości odpowiedzialni za komponowanie utworów dla PTS(D), ale no to się nie działo tak od razu. No i ile czasu mieli? Chyba że zamierzali sniki działać w busie, zanim dojadą do Los Angeles, ale… ale to były jakieś trzy godziny. Słońce już zachodziło, kolejny dzień w dupę. Mieli być w Los Angeles około drugiej nad ranem, a będą grubo po dziewiątej. I to wieczorem.
  Tym bardziej, że postój powoli się kończył. Musieli działać szybko! I z pomysłem! Z drugiej strony przecież to niekoniecznie musiało trafić do Moona tuż przed dojazdem do Los Angeles, prawda? Ważne tylko, żeby nie odkrył jaki Lilith miała sniki plan! A będzie na nią patrzył. Bo on dużo na nią patrzył! Nawet jak myślała, że nie patrzy! Bo tak się działo. Jak się kimś było zainteresowanym to właśnie długo się wgapiało w taką osobę.
  No ale co tam. Oni nie dadzą rady? Dla Isaaca? Dla mamy drużyny? No właśnie! Kwestia tylko tego, jak chcieli to rozegrać. Bo że sniki to wiedzieli już, ale… Co dalej? Randomowe zdjęcia z ukrycia? Nie musiało być z ukrycia! Przecież nic by nie podejrzewał!
  — Wsiadajcie, wsiadajcie, companieros! Jeszcze trochę. Myślę, że tutaj nic się nie odstawi! — zawołał Esteban, machając do nich, stojąc koło busika.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Chyba nikt nigdy się nie spodziewał, że ich podróż o Los Angeles może przerodzić się w walkę o przetrwanie, i to dosłownie. Wszystko co mogło pójść źle, szło źle i jeszcze musieli się z tym mierzyć na obcym terenie, bez pomocy od kogokolwiek, licząc na siebie nawzajem. Po tym tygodniu powinni mieć taki cholerny bonding, że już nic nie powinno ich nigdy poróżnić, no ale… wiadomo jak to było. Tragedie łączą ludzi. Podobnie jak alkohol. Tutaj Danon i Rhys mieli combo, ale jak już z nich zeszło, to wróciła paskudna rzeczywistość, dwa kapcie, straż graniczna i humor podupadł już tak totalnie. Wszyscy mieli dosyć kłopotów i ciągłej podróży pod górkę, teraz chyba kolejne kłody pod nogami nie robiły na nich już wrażenia, a jedynie mocno irytowały. No ale co potracili i co przeżyli, to było ich. I jebać te telefony, zegarki i inne takie. W tej chwili nawet się też nie przejmowała tym swoim nadzieniem, bo jak patrzyła się na Isaaca bez swojego dziennika, a przecież wielokrotnie go z nim widziała, to… no serce ją bolało. Niby nie była to niczyja wina, bo musieli zostawić rzeczy jeśli chcieli uciec od tamtych psychopatów, ale no.
Dlatego Lilith chciała jakoś… no poprawić mu humor, albo chociaż naprawić szkodę, która się stała. Jakoś. Wiedziała, że w zasadzie nie da się tego zrobić, bo Isaac faktycznie latami pisał ten dziennik i miał tam rzeczy, których zwyczajnie nie dało się odtworzyć, ale to nie znaczyło, że nie mogła chociaż spróbować, nie? Dlatego poprosiła chłopaków o pomoc, bo sama by sobie z tym nie poradziła, a oni na szczęście (przynajmniej Danon) podeszli do sprawy raczej z entuzjazmem. No i lider pożyczył hajs! Na pewno im to zwrócą z nawiązką, wpłacą na kościół czy coś.
- Ale zrzędzisz. Wolałem cię jak byłeś pijany. - wywrócił oczami, Kim.
- Może nie odzyskamy starego dziennika, ale możemy stworzyć nowy, z nowymi wspomnieniami, chociaż zalążek tego co miał, który potem będzie sam uzupełniał. Takie… wiesz, dziedzictwo. - powiedziała, biorąc od niego pieniądze. - No i nie musimy mu tego dawać zaraz, ale możemy już teraz zacząć. Możemy go przez jakiś czas uzupełniać za niego, aby potem mu go wręczyć, ze zdjęciami, jakimiś cytatami, inside-joke’ami, przemyśleniami, może najdzie was wena na piosenkę, to będziecie mogli coś zapisać, no nie wiem Rhys, nie mogę na niego patrzeć jak udaje, że wszystko jest w porządku. - bo chociaż były rzeczy ważne i ważniejsze, to jednak utrata czegoś tak sentymentalnego musiała go zaboleć. - Tylko no, nie może o tym wiedzieć. Jako idole często robicie zdjęcia, więc zamiast telefonu, możecie użyć polaroidu i zatrzymywać wszystko, aby potem wkleić, albo dacie mi i ja to zrobię. I niekoniecznie muszą być to selfie, Damon. - wymowny zerk, bo ten to już usta otwierał, ale szybko je zamknął. - Tylko takie chwile godne zapamiętania, śmieszne, ważne, grupowe, z ukrycia, no różne. Można nawet teraz strzelić foty z zakonnicami na tle busu. - no kurde! To było super przeżycie akurat! I będzie miał pamiątkę po ich super beznadziejnym horrorze z Meksyku. - Możemy też spróbować odtworzyć część z tego co miał, nie wiem czy któryś z was widział bardziej co tam było. - dodała, bo może oni mieli więcej okazji do zobaczenia zawartości dziennika. Shelby widziała wnętrze tylko raz i nie przyjrzała mu się za bardzo. Widziała głównie to co miało być kolejną piosenką.
Zerknęła badawczo w kierunku Isaaca czy dalej jest zajęty, a potem przeszła do sklepu na stacji, aby kupić baterie, mały polaroid i kilka wkładów do niego, które były w przecenie (pewnie dlatego, aby się ich pozbyć, bo nikt tego nie kupował), a także zeszyt i długopis. Już na stacji odpakowała aparat i wsadziła do niego pierwszy wkład. Podziękowała ładnie za pomoc, spakowała wszystko do siatki i wyszła do chłopaków. Kim przejął siatkę i wtedy też Esteban do nich machnął, że mają wsiadać. Damon jeszcze do niego zagadał czy mogą sobie cyknąć pamiątkowe foto z siostrami. Siostry to aż się ożywiły, zwłaszcza Alberta, kierowca powiedział, że on to chętnie im strzeli zdjęcie, więc chłopaki zebrali się na tle busa z zakonnicami, Lilith zaciągnęła Moona i dostali super polaroid z wygłupiającymi się siostrami w podróży, gdzieś w Ameryce. Jeśli ten się pytał po co, to Shelby się tłumaczyła wspomnieniami i „czymś pozytywnym na koniec podróży”. Potem mogli wsiadać i jechać dalej w trasę. Kim to już się stresował i wyglądał przez okno, a noga mu z nerwów chodziła jak pojebana. Też oberwał fotką z zaskoczenia, Isaac jeśli pisał piosenkę na kolanie, to też dostał zdjęciem z ukrycia i tak… no, należało zacząć zbierać materiał, nie?
Kolejne kilka godzin zaczęło im przelatywać, bo oczywiście był wypadek na drodze, więc dodatkową godzinę musieli doliczyć. Już minął tydzień odkąd wylecieli samolotem z Korei. Tydzień bez telefonów, portfeli, pieniędzy i patrzcie na nich, jakoś sobie poradzili! Może nie wyglądali najlepiej i mieli rany wojenne, Lilith na brzuchu, a chłopaki jeszcze trochę na mordach, ale przynajmniej żyli i byli coraz bliżej celu. Aż w końcu pojawił się znak mówiący im, że przekraczają granicę miasta. I wtedy Damon już czuł dziwny ucisk w żołądku. Przez całą trasę od stacji myślał o tym co powiedzieć, co zrobić, ale nie bardzo mógł znaleźć słowa. Pewnie jak zobaczy Kanga to i tak o wszystkim zapomni i będzie leciał na żywioł.
Bus zatrzymał się w końcu pod jednym z oświetlonych domów. Było ciemno, ale wciąż ciepło. Esteban oświadczył im, że są już na miejscu. Żegnając się życzył im powodzenia, poklepał każdego po plecach, siostry zakonne to się rzewnie i głośno z nimi pożegnały dziękując za wspólną podróż, a także trzymając kciuki za Danona, bo wiedziały, że jedzie do LA w celach miłosnych, aby odzyskać swoją miłość! Powiedziały też, że się za nich pomodlą! Wysypali się więc przed wejście domu, Kim wziął głębszy oddech, spojrzał po reszcie wyraźnie zestresowany. Żołądek mu się ścisnął i już nie wyglądał na takiego szczęśliwego co podczas śpiewania z zakonnicami, czy nawet podczas robienia foteczek. No ale nic dziwnego, bał się tego co mogło nadejść. Wszechświat już srogo dał mu popalić i wystawił na cholerną próbę, jakby co chwila dając mu do zrozumienia, że zwyczajnie nie powinien pojawiać się w LA, bo tam czekają go kolejne problemy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że nie powinno go tu być. A jednak był. Stał pod drzwiami domu za którymi miał się spotkać z nim. Odetchnął głęboko, przeczesał palcami włosy i postąpił kilka kroków, aby nacisnąć dzwonek. W oczekiwaniu na otwarcie patrzył się w dół, w ziemię. Chwila oczekiwania trwała dla niego całymi godzinami, a napięcie z każdą minutą narastało coraz bardziej. Kiedy tylko klamka opadła, a wejście się otworzyło, podniósł swoje spojrzenie na panią gospodarz i pierwsze co z siebie wydał, to jedno, krótkie pytanie.
- Gdzie Kang?
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Się sprowokować lider nie dał na to ogłoszenie, że Kim go wolał jak był pijany. Vice-versa, Damon. Choć nie powiedział nic, nie będzie się kłócił ze swoim pyskaty dzieciakiem. Bezczelny gówniarz! Skupił się za to na tym, co mówiła do niego Lilith i pokiwał głową, słownie zaraz przyznając jej rację. Bo pomysł jednak był niezgorszy. Mieli opcję stworzenia czegoś nowego, poczynając już od teraz, albo płakania za tamtym dziennikiem. Chyba, że po odzyskaniu pieniędzy czołgiem najadą na tamtą chatę pośrodku niczego. Też była opcja! Ale może tamci się stamtąd przenieśli przez to, że jedzenie im uciekło, więc obawiali się, że sprowadzą służby porządkowe.
  Rhys zadeklarował, że spróbuje coś napisać, bo przecież w dzienniku były piosenki, w nim powstawały. Więc jak sobie weźmie ten zeszyt od Lilith potem to zacznie coś skrobać dla tej swojej żony, która zupełnie niczego nie nie spodziewała.
  Moon nie był świadomy ich spisku. Nawet kiedy robili to zdjęcie polaroidem z siostrami zakonnymi, to zapytał nie tyle o „po co” a raczej o to skąd miała polaroid. Bo skąd? Byli spłukani! Ale nie miał przecież powodów by ich o cokolwiek podejrzewać, każde wyjaśnienie łyknął.
  Te kolejne godziny Rhys wykorzystał właśnie na pisanie. Jego pomocą zwykle był Isaac, czasem Kang, ale tutaj był zdany albo na Damona albo na siostrę Albertę… Więc pytał jej o to, co myśli o tym, co napisał. Bo przecież nie zapyta Damona. Zresztą ten miał swoje zmartwienia. Rhys nawet niezdarnie poklepał go po ramieniu, kiedy wjechali na terytorium potężnego miasta o nazwie Los Angeles. Wiecznie zakorkowanego.
  Ale w końcu stanęli pod znanym już im domem, który należał do Ezry i Lii. Bardziej tego pierwszego, bo to on był reprezentantem Ameryki w motocrossie, ale Lia mieszkała z nim! Moon chyba z pięćdziesiąt razy podziękował Estebanowi za pomoc, wysiadł jako ostatni. A gdy mężczyzna ze swoją wesołą gromadką ruszył dalej, zostawiajac ich pod budynkiem przy plaży, Isaac odwrócił się do Damona by spojrzeć na niego. No nie wyglądał dobrze! I nie była tu mowa o tych śladach, które odcisnęła na nim ta cała wyprawa.
  Moon oparł obie dłonie na ramionach Damona, wbijając spojrzenie w jego twarz. Przyjacielem trzeba było potrząsnąć, zmotywować go, zagrzać do, heh, walki.
  — You got this — powiedział, nie spuszczając z niego wzroku. — Wszystko będzie dobrze, jasne? — dodał, potrząsając nim minimalnie. Bo będzie! Niekoniecznie mógł mu obiecać, że tutaj się wszystko ułoży tak, jak sobie teraz zaplanował, ale ostatecznie przecież będzie dobrze. Poza tym liczyło się pozytywne myślenie. Jak się myślało pozytywnie to ściągało się te dobre fluidy. I jak się z góry zakładało najgorsze to potem się brutalnie zderzało ze zjawiskiem tzw. samospełniającej się przepowiedni. Zaraz potem przyciągnął go do siebie i przytulił. Chciał czy tam nie chciał – dostał. Potem jeszcze pokazał mu gest „hwaiting”, kiedy już go wypuścili, a do tego dorzucił się i lider. Przytulał Damona nie będzie bo – fu, skinship, ale gest wsparcia zawsze w porządku.
  Potem już faktycznie zadzwonił do drzwi, rozległa się El Jarabe Tapatio zamiast zwykłego dzwonka, no co kto lubił. Niedługo otworzyły się drzwi – dzięki czemu muzyka już nie była taka przytłumiona – a w przejściu pojawiła się Lia. Obrzuciła spojrzeniem trójkę z tylu, wyrzuciła obie ręce w górę, wołając:
  — No kto by pomyślał! Czy to nie moi przyjaciele z dalekiego wschodu? — przeskoczyła spojrzeniem na Damona. Ręce opuściła. — I Damon we własnej osobie. — tutaj już mniej tego entuzjazmu było. Chrząknęła.
  Gdzie Kang? Lia spojrzała na Damona z pewną rezerwą, chyba chcąc zachować neutralny wyraz twarzy, tyle że nie bardzo jej to wychodziło. Podobnie jak z tonem głosu:
  — Tutaj — odpowiedziała lakonicznie. No kto by pomyślał, że tutaj? Zwłaszcza jeśli faktycznie miał zostawać u Hernandezów przez ten czas swojego wyjazdu. Dziewczyna przeskoczyła spojrzeniem na pozostałych gości. — Jeju, wyglądacie okropnie! Znaczy bez obrazy, wszyscy piękni, zwłaszcza ty Lilith — Isaac przysunął się nieco bliżej dziewczyny — ale umęczeni i pogrzebani. Co wy? Walczyliście o życie? — Hehe, jakbyś zgadła. Ale było dość niezręcznie bo… Lia nie odsunęła się z progu, jak gdyby nie bardzo chcąc ich wpuścić do środka. Mimo tego początkowego entuzjastycznego podejścia. Ale ono było względem trójki, co do Damona? Miało być neutralnie, w końcu nic jej takiego nie zrobił, a wyszło dość chłodno, wręcz sceptycznie. Jak nie ona! Przecież Lia była pełna energii i to tej pozytywnej Charakter adekwatny do tego Kanga. Zresztą czy ostatnio czasem nie ogłaszała, że mi casa es su casa? Najwyraźniej odwołała.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Oj stresował się. Przeszedł przez cholerne, tygodniowe piekło, oni wszyscy i to tylko po to, aby znaleźć się tutaj, przed progiem domu w którym miał się znajdować Kang. To on go trzymał przy życiu i dawał wolę walki, aby przetrwać ten syf, który się u nich rozgrywał. Dzięki niemu był w stanie funkcjonować, motywował do wydostania się z Meksyku za wszelką cenę, a ta szczerze mówiąc była wysoka. Nikt poza nimi nie zdawał sobie sprawy przez jakie gówno musieli przejść, aby się tu dostać. Wyglądali jak gówno, przeszli przez gówno, pachnieli… nie no, wykąpali się, więc nie było aż tak źle z nimi, ale ostatni tydzień odcisnął na nim swoje własne piętno. Nie wyglądali na szczęśliwych, nienagannych idoli, raczej jakby faktycznie walczyli o życie. Dlatego też teraz nie mógł zrezygnować. Nawet nie chciał zrezygnować. Za daleko zaszli, aby miał się teraz wycofać. Nawet jeśli się stresował, nawet jeśli miało pójść nie po jego myśli, to musiał się spotkać z Kangiem, porozmawiać z nim i wszystko wyjaśnić. Zamierzał walczyć do samego końca i nie chciał się poddawać, ale kiedy stanął pod drzwiami domu… to się chłopak zestresował. Wszystkie złe i negatywne myśli, a także czarne scenariusze pojawiły się w jego głowie.
Na całe szczęście miał przy sobie Isaaca, który go wspierał. I nawet Rhys był w tym z nim. Wszyscy tu byli ze względu na Kanon i próbę jego ratowania. To dodawało mu sił, że nie był w tym wszystkim sam i ludzie faktycznie trzymali za niego, za nich, kciuki.
Przytaknął głową na słowa przyjaciela i już tylko czekał na otwarcie drzwi. I wtedy pojawiła się ona, Lia, przyjaciółka Kanga, a Damon widząc jej wzrok już wiedział, że ma przejebane, ale mało go to obchodziło co ona w tej chwili o nim myśli. Nawet nie wiedział czemu miałaby źle o nim myśleć. Telefonu nie miał od tygodnia, nie mógł wiedzieć, że Kang próbował się z nim skontaktować. W sumie z nimi wszystkimi. To on przecież napisał mu wiadomość, ale nigdy nie dostał odpowiedzi zwrotnej. A może dostał, ale nie zdążył jej zobaczyć bo zostali ograbieni. I chociaż ton głosu mógł mu już zdradzić, że coś się odjebało, to jednak on głównie chciał wiedzieć gdzie jest Song, bo jak najszybciej chciał się przy nim znaleźć. Tylko, że Lia nie ruszała się z przejścia. Stała tam jak jebany Gandalf najwyraźniej nie zamierzając ich wpuścić do środka. Jak miło z jej strony! Przecież wyglądali jakby przeszli piekło. Podróżnych w dom przyjąć czy coś tam, nie?
Lilith się jedynie uśmiechnęła do Lii.
- Tak, żebyś wiedziała. - odpowiedział jej Damon i westchnął pod nosem, wzrokiem za jej ramieniem skanując otoczenie w poszukiwaniu chłopaka. - A teraz będę wdzięczny jak nas przepuścisz, bo przeszliśmy przez jebane, tygodniowe piekło, aby się tu znaleźć. - dodał zmęczony, bo już stracił wystarczająco dużo czasu, aby teraz jeszcze się przepychać z dziewczyną na wejściu. Wszechświat już wystarczająco dał im popalić. Miał tu być siedem dni temu. Nie chciał dłużej czekać. - Więc, proszę cię, Lia, miej litość i
Urwał. Zza ramienia dziewczyny dostrzegł osobę, która go najbardziej interesowała w tym tłumie. Tyle, że nie była ona sama. Ten cholerny szmaciarz, Ezra, był z nim. Oczywiście, że był. Trzymał się go jak rzep psiego ogona. I rozmawiali zanim ten przypadkowo nie wymienił się z Kimem krótkim spojrzeniem. Sekunda wystarczyła, aby dać mu kopa do działania. Chłopak się spiął na widok Damona, a zaraz potem sięgnął do ramienia Kanga, aby go odwrócić, powiedzieć kilka szybkich rzeczy o tym, że przeprasza, że to tak wychodzi i dopiero teraz, że nie zwracał na niego wcześniej uwagi, ale od jakiegoś czasu nie może na niego patrzeć jak tylko na „przyjaciela”… i wtedy przycisnął go do ściany, aby wcisnąć mu na usta pocałunek.
No to się, kurwa, Kim zagotował.
Lilith jak zobaczyła to na co patrzył Damon to miała takie „o, no to chuj, ktoś tu dzisiaj umrze”. Damon się spiął i bez większych ceregieli, nie zważając na to, że Lia zagradza mu drogę, minął ją, nie dając się w żaden sposób zatrzymać i jak wkurwiony pitbull poszedł w kierunku Ezry, który całował mu chłopaka. Złapał go za fraki, oderwał od Songa i pieprznął nim o ścianę obok. Jak się do niego dorwał to miał wrażenie, że zaraz go rozszarpie. Chyba jeszcze nigdy nie czuł aż takiego wkurwienia. Oczy to aż mu się z tej złości świeciły. Zacisnął mocno palce na tej jego fancy koszuli i przycisnął go mocniej do ściany, praktycznie go w nią wciskając, jedynie ostatkami zdrowego rozsądku powstrzymując się przed tym, aby go nie zabić.
- Wiedziałem, aby ci, kurwa, nie ufać. Nie potrzebowałeś dużo czasu, co? - warknął, gromiąc go swoim spojrzeniem. Balansował na naprawdę cieniutkiej granicy, a po ich przeżyciach, było to niebezpieczne. A kusiło w cholerę, aby mu nie zajebać. Jedno złe słowo, Ezra.
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Lia naprawdę wyglądała na nieprzekonaną. Pewnie zaraz zaproponuje, żeby trójka weszła a Damon to może sobie posiedzieć na wycieraczce, a i tak jest zdecydowanie za blisko tego domu. Była gotowa wykłócać się z Damonem, zwłaszcza że to on próbował z nią „negocjować” o ile w ogóle było można to tak nazwać. Wyglądali jak wyglądali, jakby życie ich przeżuło i wypluło i to tak kilka razy. Wymemłani na koniec tą ponad dobową podróżą busem. Oddelegowałaby całą trójkę pod prysznic a Damonowi kazałaby się wykapać co najwyżej w oceanie, najlepiej aby się utopił. Znaczy nie życzyła mu przecież źle, ale… mogłoby go tu nie być! W końcu ona teraz chroniła Kanga, który przechodził ten swój break-up.
  Ale w międzyczasie zapanowało zamieszanie. Lia nie mogła wiedzieć, co jej brat kombinuje. Znaczy wiedziała, że leci na Kanga, nawet jej to powiedział i klamalaby gdyby powiedziała, że nie trzyma za nich kciuków (zwłaszcza jak Danon po prostu olał Kanga kiedy ten próbował wszystko naprawić!), aczkolwiek powtarzała mu, żeby dał chłopakowi czasu. Mnóstwo czasu. Jak tak siedziała z Songiem te kilka dni to wiedziała, że potrzebował w chuj tego czasu.
  Ezra chyba nie zrozumiał tego, co mu mówiła, albo jak w większości przypadków postanowił zrobić wszystko po swojemu. I w taki sposób, którego raczej nikt się nie spodziewał.
Zwłaszcza taki Kang.
  Ezra w ciągu jednej chwili zrzucił mu na łeb zbyt wiele informacji by zdążył to sobie przeprocesować. Zanim w ogóle doszło do rękoczynów. Czy tam ustoczynów. W momencie, gdy Hernandez mu to wszystko powiedział, umysł Kanga dopiero zaczynał pracować, więc był zbyt otępiały by reagować na to, co zadziało się zaraz potem. Pewnie w normalnych okolicznościach Kang miałby szyję dłuższą niż żyrafa, tak by się odchylał z unikiem i to nie dlatego, że Ezra był jakimś nieurodziwym pasztetem, ale przez to, że Song był emocjonalnie dalej obciążony i przytłoczony tym wszystkim no i w momencie, w którym deklarował Damonowi, wraz ze słowem na K., że on długo nie przestanie to miał rację. Nawet jeśli dawało mu to teraz po dupie bo to przecież Danon się od niego odciął. A on naprawdę chciał to wszystko naprawić, tyle że było już za późno!
  Jak się Hernandez do niego przykleił, najwyraźniej nieprzejęty tym, że Song to miał ewidentnie srogi error, to już chuj. Tylko w tle tam zakrzyknął ktoś przeciągłe „uuuu” i był to jakiś taki typ w camo pants i bokserce, która nawet sutków mu nie zasłaniała. A to nowy pan! Nie było chyba czasu na podziwianie bo oto odpalił się Kim. Chuj w Gandalfa, bo Gandalf chociaż próbował zatrzymać chłopaka to nawet nie zatrzymał. Zresztą jak Gandalf zorientował się, co się działo, to sam się zawiesił na widok brata przyklejonego do twarzy przyjaciela.
  Gandalf skończył z otwartą mordą.
  Rhys wprosił się do środka, do wiatrołapu, skoro już i tak było otwarte i nikt nie stał w przejściu, widząc już jak Damon łapie za fraki pana sklejkę.
  Pan Sklejka z kolei wylądował na ścianie.
  Pan Niekontaktujący był ledwie kawałek dalej. Też na ścianie.
  Ogólnie jakieś naścienne zajęcia to chyba były.
  — Nie bardzo rozumiem o co się wściekasz, Damon. — Odpowiedział Ezra, czujnie obserwując chłopaka, chyba będąc w gotowości by się po prostu bronić przed ewentualnym atakiem. Wychowywał się jako Meksykanin w Ameryce. Naprawdę nie miał lekko, więc musiał cały czas być czujny. Jak pies podwójny. Cokolwiek to znaczy, Caitlyn. — Ty i Kang nie jesteście już razem. — Przypomniał mu, zaraz dodając: — A twój przekaz potem był dla Kanga przecież jasny. Odciąłeś się od niego. Nie chciałeś go. Zaakceptowałeś rozstanie.— Powiedział, zerkając krótko w stronę Songa, który – choć chyba kontaktował – w żaden sposób nie włączał się do tego całego zajścia. On się tylko powoli odsunął od ściany, przez chwilę mając spojrzenie ulokowane w Damonie, chyba po prostu nie wierząc, że go tutaj widzi. Ale zaraz spadło na cokolwiek innego, nie na chłopaka. — Mam teraz uwierzyć, że nagle ci się zmieniło? Nie odzywałeś się bo co? Potrzebowałeś się wyszaleć, skorzystać ze swojej wolności? — To sobie chłopak pokorzystał z wolności! I to w Meksyku! No tam to tej wolności miał sporo. Ale ton Hernandeza nie był jadowity, a jednak z jakiegoś powodu wbijał szpile. Może chodziło o treść, o to co powiedział – o ten przekaz dla Songa, o to że się odciął od niego, bo przecież nie odpisywał, a to przecież chłopak mógł już zinterpretować odpowiednio.
  Nie odzywa się i nagle wraca. Po tygodniu. I z jaką wymówką? Że go kanibale przetrzymywali? Pff, jasne!
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
18 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
My heart is in two different places, I got you in my life and I wanna do right but it's hard to let it go...
Oj, jak Danon zobaczył co się odpierdala za plecami Lii to chyba nic by go nie zatrzymało. Nawet kilkumetrowy mur i to taki z umocnieniami. W życiu nie był tak podminowany, więc jak włączyła mu się adrenalina i chęć mordu, to to mikre metr sześćdziesiąt dziewczyny było absolutnie żadną przeszkodą. W tej chwili Kim miał ochotę jedynie zamordować Ezrę za to, że tak bezczelnie, zaledwie tydzień po ich zerwaniu, ten zamierzał się dobierać do Kanga. I to jeszcze na jego oczach. Bo bezczelny widział, że Damon przyjechał. Pojawił się w drzwiach i wtedy chłopak postanowił przyspieszyć swój plan działania. Skubany chyba myślał, że ma o wiele więcej czasu, zwłaszcza jak Kim się nie odzywał do Songa, bo „sobie odpuścił”. No to zgadzając się z Lią spokojnie mógł poczekać, aż Kangowi przejdzie faza na Danona. Jakby nie było, to Ezra był cierpliwy, ale widząc chłopaka w drzwiach… chyba wiedział, że już nie miał czasu do stracenia.
I poszło. To był najgorszy możliwy ruch, Ezra. Teraz balansujesz na granicy cierpliwości Kima, a i tak powinien dostać jebany order za to, że naprawdę go jeszcze nie zabił. Nawet jeśli Kanon nie był już razem. Tak więc gromił go spojrzeniem, chyba tylko czekając na jedno złe słowo. Słysząc więc jego odpowiedź, instynktownie mocniej zacisnął palce na jego koszuli.Nie spodziewałby się chyba po Ezrze niczego innego jak tego, że będzie mu wbijał szpilę i jeszcze wypomni to, że ta dwójka już razem nie jest. Przecież miał drogę wolną, nie? No… w zasadzie to tak, tylko, że Kang chyba nie był gotowy na to, aby iść dalej. Kim na pewno nie.
- Mój przekaz? Chuja wiesz o moim przekazie, Ezra. - warknął podminowany, bo ten ostro działał mu na nerwy. Nie odzywał się, bo miał powód. I to taki, że nie miał telefonu, walczył o życie i przetrwanie w pierdolonym Meksyku, w najgorszych możliwych dzielnicach na jakie człowiek mógł natrafić.
Pieprznął nim o ścianę raz jeszcze, gdy ten zaczął pierdolić, że Kim to potrzebował się wyszaleć i dlatego się nie odzywał, bo korzystał z wolności. Co on myślał, że Damon to pierwsze co zrobił po rozstaniu to poszedł na kluby, aby wyruchać każdego kto mu się spodobał? Że zadzwonił do jakichś ziomeczków? A może poszedł ruchać się z Abigail skoro już nic go nie trzymało w ryzach? Że przez tydzień imprezował z Rhysem, Isaaciem i Lilith? Zgadza się ekipa, ale zdecydowanie nie zgadzają się przeżycia.
- Przez pierdolony tydzień próbowaliśmy się tu dostać. - warknął, zirytowany, że w ogóle tłumaczy się takiemu Ezrze, chuja go to interesowało! Muzyka nagle ucichła. Tłum patrzył się tylko na nich, mocno skonsternowany czy ktokolwiek powinien coś zrobić, ale chyba nikt nie miał jaj, aby podchodzić do wkurwionego Damona. - Tego samego wieczora wsiedliśmy w samolot do Chicago, bo wszystko do LA odwołali z powodu burz. Pomyliliśmy jebane pociągi, wylądowaliśmy w śmierdzącym Puerto Lobos, okradli nas z pieniędzy, telefonów, dokumentów, wszystkich kosztowności, nie mieliśmy nawet jak się skontaktować ze światem zewnętrznym, bo w tym zasranym mieście jedyny telefon miał przecięte kable. Zostaliśmy pobici przez lokalsów, porwani, przetrzymywani, Lilith kurwa nadziała się na pieprzony pręt i prawie nam umarła w rękach. Jeszcze ledwo przedostaliśmy się przez granicę w busie z cholernymi zakonnicami, bo ktoś się w końcu nad nami zlitował. - a na to mają nawet dowód w postaci zdjęć! Poza tym, wystarczyło na nich spojrzeć. Daleko im do samych siebie. Chłopaki na twarzach wciąż mieli ślady walki, nie mówiąc już o cieniach pod oczami, wyraźnym zmęczeniu i przemieleniu przez wszechświat. A czemu się zwierzał Ezrze? Bo wiedział, że Kang też tego teraz słuchał. - Przeszedłem przez jebane piekło, aby tu przyjechać, aby do niego wrócić, a ty mi będziesz mówić, że zaakceptowałem rozstanie? Że kurwa szalałem w waszym cholernym Meksyku? Nienawidzę Meksyku. - dodał. Naprawdę, jebać Meksyk. To co się tam wydarzyło zostanie z nimi na zawsze, jako trauma, ale też końcówka była swego rodzaju przyjemną przygodą, bo śpiewające zakonnice były fajne, ale no. Ogółem to sześć na siedem dni było przejebane i to tak totalnie. Lilith też miała świeży opatrunek jako dowód! - Tak więc, Ezra, dla twojej wiedzy, od nikogo się nie odcinam, nikogo nie zostawiam, niczego nie akceptuję. Jestem tu, po tym syfie, bo zamierzam o niego walczyć i go odzyskać. - dodał, tu przeskakując spojrzeniem z tego chuja, Ezry, na Kanga z jakimś takim o wiele łagodniejszym wyrazem, zdecydowanie innym, chyba też z jakąś nadzieją. Zaraz jednak wrócił do chłopaka przy ścianie, przywracając też swój ostry wyraz mordy. - Więc jeszcze raz zobaczę twoją mordę w jego pobliżu, a przysięgam, że następnym razem się już nie powstrzymam. - gdzie jest jego order? Halo?
I wanna tell you it's over, that I ain't thinking of him
I wanna really mean it, that I want you to see it
That I'm really trying to leave him behind.

Obrazek
And I'm trying not to make you cry
I wanna tell you that I ain't playing games
And I'm dedicated to receive a change.
towarzyska meduza
Kaided
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Dla Songa to był… no spory szok. Nie mówiąc już o tym, że Ezra tak nagle po prostu się przyznał, że widzi w nim kogoś więcej jak przyjaciela, a potem pocałował, to właśnie w głównej mierze skupiając się na tym, że w domu, w Los Angeles, pojawił się Damon. Ktoś, kto – według Songa – postawił kreskę na ich relacji, bo zwyczajnie się nie odzywał. Bo go zablokował! W końcu nie docierało nic do niego. Ani wiadomości, ani te dwa połączenia, które próbował nawiązać. Dwa i tylko dwa, bo przecież nie będzie się narzucał, prawda? I nie wiedział co czuł na widok Kima. Znaczy jasne – cieszył się. Do tego swojego rodzaju ulga, ale przy tym wszystkim niepokój, bo… bo czemu go tu widział? Po co przyjechał? Lia mówiła, że nie zaprasza go na swoje urodziny.
  A Song był zdania, że Kanon już nie istniał. Nieodwołanie. Co nie znaczyło, że się z tym pogodził i tego nie przeżywał.
  Hernandez nie dał sobą poniewierać, bo nawet jeśli nikt nie skoczył by mu pomóc, to najpewniej będąc przekonania, że kto jak kto ale on sobie poradzi. I kiedy tylko Damon znów nim trzaskał o ścianę, to Ezra złapał go za gardziel, odsuwając go nieco od siebie. Nie na tyle mocno by go całkowicie dusić, ale tyle stanowczo by odsunąć, a jednocześnie zostawiając mu możliwość w miarę swobodnego oddychania. W razie czego to przecież się bronił, sam widziałeś Kang kto na kogo napadł.
  Ale Kanga chyba już miało tam nie być. Miał szczerze dość tej eskalacji przemocy między nimi, tym bardziej że do spięcia doszło między dwiema osobami, które były dla niego bliskie. W tym jedna jako przyjaciel, a druga… no jako ktoś znacznie więcej. Absolutnie nie podobało mu się to, że Damon odgrażał się Hernandezowi, nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy miał tę radochę, że Kim tę agresywną postawę przyjął zasadniczo tylko po to, żeby o niego „walczyć i go odzyskać”. Tyle, że nie chciał aby to hasło „walczyć” brał dosłownie. Przecież wiedział, że Damon większą chęcią nie pała do Ezry. Teraz może zrozumie dlaczego, bo wcześniej Kang nie dopuszczał do siebie myśli, czy nawet informacji, że Hernandez mógłby być nim zainteresowany.
  Nie chciał się wciskać między nich. Usłyszał już… dużo, w przeciągu ostatnich kilku minut.
  Cofnął się, a potem podniósł spojrzenie na Damona. Tak, on tutaj dalej był. Jak żywy. Wyglądający na wymemłanego przez życie, może ta historia miała sens. Był tutaj.
  A jego obecność, to wszystko, zwyczajnie przytłoczyło Songa. Na tyle, by nie stać tutaj z nimi, w tym pokoju. Przed tymi ludźmi, którzy oglądali ich jak telenowelę. Effie to pewnie popcorn jadła nawet.
  — Hej, zaczekaj, pícaro! — zawołał za nim Ezra, który chyba jako pierwszy dostrzegł, co się działo – że Kang zmierza w stronę zakręconych schodów, które prowadziły na piętro domostwa. Song nie spojrzał na niego, a jedynie machnął zbywająco ręką, chyba sygnalizując, że nie chce rozmawiać. Ezra pewnie tego nie wiedział, ale Kang był na niego zły! Niemniej Hernandez wyrwawszy się z chwytu Damona postanowił chyba pójść za przyjacielem, ale znów – daleko nie zaszedł.
  — Dajcie mu spokój, Ezra. — Powiedziała Lia, podchodząc bliżej chłopaków, żeby przypadkiem się nie spięli znowu. A nawet jeśli – to ona zareaguje. I niech jej przypadkiem nie lekceważą! Hasło: wściekła Meksykanka. Ktoś znał? No właśnie! Chyba też specjalnie użyła liczby mnogiej, nie tylko bratu chcąc zasugerować takie zachowanie. No ale co ona się tam znała. Na brata przynajmniej miała jakiś wpływ.
  — Boże, jaka z niego Drama Queen — rzucił ktoś z ekipy, przewracając oczami. Uosobienie homoseksualizmu. Człowiek z sutkami na wierzchu. Marshall.
  — Zamknij się, Marshall — fuknęła Lia w kierunku chłopaka.
  — No co? Prawdę mówię.
  — Naprawdę, zaraz Effie cię jebnie jak się nie zamkniesz. — Zagroziła dziewczyna, spoglądając na swoją kuzynkę bardzo wymownie. Miała najbliżej by ewentualnie „jebnąć Marshalla”. Lia zaraz potem sięgnęła palcami do swoich skroni i rozmasowała je, przymykając oczy. Wzięła głęboki wdechy, a zaraz potem spojrzała na gościa z wyrazem mordy jakby cię nienawidził. — Włącz z powrotem tę muzykę, Eugene. Przestańcie się gapić. — Posłuchał się jej. Znowu zaczęły grać jakieś hity lat 2000. Lia odwróciła się do trójki, która wprosiła się do domu zaraz za Damonem. Spojrzała, oczywiście, na Lilith. — To prawda? To co powiedział ten — Damon to imię stracił u Lii, możliwe że można było się od tego odwołać, ale na razie był „tym”. Bezimienny. Gestem kiwnęła by przeszli za nią do kuchni. — Przepraszam, że pytam, ale no… brzmi to jak brzmi, jak taki film. — Dodała Lia. Ale zaraz się zreflektowała i powiedziała: — Jeju, moje biedactwa. Jak wam mogę pomóc? Czego potrzebujecie? Jedzenie jest, częstujcie się! Mogę wam też pożyczyć jakieś ciuchy, na piętrze są łazienki, jeśli chcecie. — Teraz chciała im pomóc. — Boże, teraz to ma sens. Bo wiecie, Kang pisał do Damona, kilka razy. Dzwonił też, ale odbił się od ściany, więc uznał, że go po prostu zablokował. No i że Isaac solidarnie. I ty też. A ty... — odwróciła się by spojrzeć na Rhysa. Ale Rhys nie brał udziału w rozmowie bo jak stał w przejściu do kuchni to ślepił się na imprezie w salonie. — Halo — pomachała dłonią przed jego oczami.
  Dopiero wtedy zwrócił na resztę uwagę.
  — Hę?
  — Idź się wykąp. Wszyscy idźcie. Nie jesteście pierwszej świeżości. Potem was zapoznam z resztą. Lilith, jeśli chcesz, to mogę umyć ci plecy!
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Chyba nikt się nie spodziewał, że sytuacja się tak rozwinie. W zasadzie Damon był tak podminowany tym co zobaczył, tym, że Ezra przystawiał się do jego Kanga, że nie zdawał sobie sprawy chyba z własnego potoku słów oraz czynów. Wywalał z siebie wszystko czując jak w zasadzie nim to trzęsie, jak bardzo to na niego oddziałuje, jak bardzo to przeżywa. Dopiero jak wyrzucił to z siebie na głos to mógł sobie zdać sprawę z tego jak jego mięśnie się napięły. Nic więc dziwnego, że w napadzie siły i emocji ciskał Ezrę po ścianach. Tylko, że ten nie zamierzał być mu dłużny i zaczął mu oddawać. I tego Kim się chyba spodziewał, bo przecież… to Ezra, może nie był jego bliskim przyjacielem i ziomeczkiem, ale przez to też wiedział mniej więcej na co się przygotować. Nigdy nie pałali do siebie entuzjazmem i sympatią, a teraz to już zdecydowanie nie będą. Dlatego też kiedy poczuł na sobie chwyt chłopaka, instynktownie sięgnął do jego ręki swoją, aby go odepchnąć. Tylko fakt, że Kang się wycofał i zdecydował wyjść z pokoju powstrzymał go, aby gospodarzowi nie jebnąć w mordę. Bo zasłużył, zdecydowanie zasłużył. Więc gromił Ezrę, ale jak tylko dostrzegł kątem oka, że Song się oddala, ciśnienie z niego zeszło. Obejrzał się za nim, ale napiął się raz jeszcze kiedy ten zjeb zamierzał za nim pójść. No kurwa chyba po twoim trupie, Despacito. Już miał podjąć kroku, kiedy zatrzymała ich Lia, obrończyni swojego przyjaciela. Kim nawet na nią nie patrzył, po prostu odprowadzał chłopaka spojrzeniem po krętych schodach. Przeklął pod nosem, bo znowu Kang od niego odchodził… tylko tym razem nie zamierzał znowu dać mu odejść. Raz popełnił ten błąd, nie mógł go popełnić znowu. Nie chciał kolejnego tygodnia w Meksyku. I nie chciał siedzieć bezczynnie. Ostatnio jak poczekał kilka minut za długo, to nie zdążył go zatrzymać.
Naprawdę, zaraz Effie cię jebnie jak się nie zamkniesz.
- Pfff, myślisz, że boję się Eff
I wtedy Marshall poczuł mocny plask w potylicę od kuzynki Lii.
- Callate, Marshall.- wyjaśniła go, a ten jojknął łapiąc się za tył głowy i… no się przymknął. Niedługo później muzyka wróciła, a ludzie… ludzie jako tako zaczęli znowu rozmawiać. Większość jednak skupiła się na tym co miało miejsce przed chwilą i teraz o tym plotkowali między sobą, ale tak, aby ani Lia, ani Effie tego nie słyszały. I kiedy kuzynka Lii chciała wrócić do chłopaków, to… jednego nie było. Konkretnie Damona, który najwyraźniej nie posłuchał się dziewczyny i poszedł za Kangiem na górę, aby ostatecznie się z nim skonfrontować. Po takim czasie oczekiwania i po takich przygodach, to nic dziwnego, że Meksykanka go nie zatrzymała. W tej chwili chyba nic, poza samym Songiem, by go nie powstrzymało.
I oni zostali na dole. Lilith odprowadziła spojrzeniem wcześniej Damona, a potem zerknęła na Lię, uśmiechając się do niej przepraszająco za tą całą aferę oraz nieproszone wtargnięcie, przytakując przy okazji głową.
– Chciałabym, aby to było filmem, naprawdę. - odpowiedziała jej. No, po ich mordach było widać, że ledwo żyją, a jak Lia zobaczy ładny opatrunek Lilith to już na pewno nie zwątpi w ich pojebaną historię.
Przeszli za nią, opowiadając przy okazji o tym co ciekawego ich spotkało i że to co mówił Damon to nawet wyolbrzymione nie jest, a skrócone. Mocno skrócone.
– Błagam, daj mi jakieś ciuchy, bo już mi się podwija do góry ta sukienka. To sukienka dwunastolatki, ok? Zdecydowanie za krótka. - młodej pewnie sięgała do kolana, ale Lilith? Może za wysoka nie była, ale nogi to długie miała! Brewka jej drgnęła, ale potem uśmiechnęła się taka zmęczon umęczon, siadając na jednym z krzesełek w kuchni. – No… nie mamy telefonów od tygodnia. Damon pisał, ale nawet nie wiemy czy Kang odpowiedział, bo jak się obudziliśmy to już nie mieliśmy przy sobie niczego. Potem było już tylko gorzej. - wyznała Lilith, przeczesując włosy. Teraz przynajmniej czuła się bezpieczniej. Lię znała i lubiła, tu im raczej nic nie groziło. Uśmiechnęła się jeszcze nieco rozbawiona do dziewczyny. Hehe, fajny żart! - Nie, dzięki, aż taką kaleką nie jestem. - powiedziała, a potem poprosiła, aby dziewczyna zaprowadziła ją do jakiejś łazienki. A mieli chyba ze dwie! Więc chłopaki mogli skorzystać z tej drugiej! Tak więc oni poszli się ogarniać…

Tymczasem na poddaszu.
Kim podążył za Kangiem, bo tym razem nie zamierzał dać mu odejść ot tak, tak po prostu. Już o wiele spokojniejszy, bez nabuzowania wszedł po schodach, aby odnaleźć sylwetkę chłopaka i… zatrzymać się w dość bezpiecznej odległości, nie chcąc przypadkiem naruszać jego prywatności, bo może teraz, po tym tygodniu się coś zmieniło. Mimo wszystko czuł ogromną ulgę, że go widział, że był cały, że po prostu tu był. I nawet jeśli faktycznie miał go kopnąć w dupę, to cieszył się, że miał jeszcze raz okazję się z nim spotkać. Teraz jeszcze tylko miał nadzieję, że będzie chciał z nim porozmawiać.
- Kang? - mruknął spokojnie, podchodząc kilka kroków do przodu, ale ostatecznie się zatrzymując, spojrzenie wciąż mając utkwione w chłopaku. - Możemy porozmawiać? - tym razem bez obecności osób trzecich, bez wizji odlotu i z odpowiednią ilością czasu? Miał tylko nadzieję, że ludzie będą pilnować, aby przypadkiem nikt tu nieproszony nie wchodził.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Lia nie bała się wygrażać swoją kuzynką. Gdzie ona nie sięgnie tam Effie pośle, a Effie miała zdecydowanie bliżej do Marshalla; dosłownie miała ją pod ręką. I ze swojej ręki zrobiła użytek, bo Marshall to jakiś taki sassy i pyskaty był, ale szybko dziewczyna go oduczyła i przypomniała, że jednak lepiej się posłuchać. Ale się chłopak nadąsał, bo pewnie mu fryzurę zniszczyła, a on planował wyrwać to nowe ciacho, co się pojawiło. Tyle, że ciacho zniknęło. Wbrew temu, co mówiła Lia! Czy powinni jej poskarżyć czy jednak… spodziewała się tego zdarzenia? Raczej się spodziewała. I chyba tylko dlatego taktycznie przeniosła się do kuchni, jeszcze tylko sprawdzając, co robi jej jaśnie brat, a jaśnie brat wyszedł przed dom, od strony plaży i rozwalił się na fotelu na tarasie.
  — No to… musicie mi wszystko opowiedzieć ze szczegółami. A teraz chodź, Lilith! Wybierzesz sobie ode mnie coś super! — Powiedziała Lia, łapiąc dziewczynę za rękę. Isaac spokojnie, nie szczekaj. Nie rzucaj się do Lii. Przecież to po prostu koleżanki, prawda? No ale już mu podpadła tym myciem pleców i tym powitaniem. Oczywiście niczego nie mówił, nie warczał, trzymał to sobie w środeczku, a to też tylko dlatego, że Lilith nie przeszkadzało chyba zachowanie dziewczyny. To była ta zazdrość, którą trzymał w sobie. Bo z drugiej strony przecież Lilith mogłaby się ona wydawać bezsensowna. No ale była.
  I Lia zaprowadziła ich na piętro, gdzie pokazała chłopakom w łazience co gdzie mieli – świeże ręczniki i przybory do mycia. Wybrała też część ciuchów Ezry, Rhysowi wydała nawet jego gumę do włosów, bo przecież on musi mieć stylizację. Tak więc chłopaki zagrali w kamień-papier-nożyce o to, kto pierwszy idzie się kąpać i wygrał Isaac, wobec czego Rhys poszedł siedzieć do pokoju tego całego Ezry. Oglądać te jego puchary i medale. No miał ich sporą kolekcję.
  Za to Lia otworzyła swoją szafę i zrobiła „tada” pokazując zawartość. Głównie tanktopy i szorty. No sukienek to ona nie miała wcale, nie ma co się dziwić. Nie była sukienkowym typem. Fu, sukienki. Po co to na co to?
  — Jakby nie było, mimo okoliczności, cieszę się, że wpadliście! Strasznie was lubię. Przecież wiesz! Damona może teraz nieco mniej, ale ty to inna liga! — Powiedziała, przycupnąwszy na krawędzi łóżka, obserwując jak Lilith szuka sobie outfitu. — I jeszcze potrzebuję porady… — zagadnęła, zerkając na zamknięte drzwi. Przeczesała nerwowo włosy palcami, a zaraz potem zerknęła na dziewczynę. — Nie wiem jak mam zerwać z Endless… — Tak a propos rozstań (i ewentualnych zejść). — W sensie… no. Chyba nie bardzo do siebie pasujemy — „Nie bardzo”? Taki Damon, który znał Lię nieco lepiej zaraz by powiedział, że wcale, no ale… Nie trzeba było ich znać jakoś dłużej, żeby widzieć jak skrajnie różne są dziewczyny. A w ogóle to gdzie była Endless na tej całej imprezie? Pewnie w piwnicy jakiś rytuał odprawiała. Ciul ją wie.
  A Kang był jak Zgredek. Dostał swoje poddasze. Więc to on był w tym domu na topie, bo piętro to taki mid, a tam spali Lia i Ezra. Do niego oprócz schodów prowadziła także fancy drabinka i fancy klapa. Ale szczęśliwie nie usiadł na klapie, żeby nikt nie mógł wejść. Zamiast tego Song przycupnął na krawędzi tego swojego materaca, który łaskawie Lia pomogła mu tu wtoczyć na górę. I kiedy do Zgredkolandii zajrzał Damon. Song spojrzał na niego, gdy wypowiedział jego imię i nawet nie mógł się nie uśmiechnąć – słabo bo słabo, bo dalej był tym wszystkim przytłoczony, ale tak. Na jego usta wstąpił delikatny, wyraźnie rozbrojony grymas. Taki wyraz ulgi. Na chwilę, wręcz ułamek sekundy. Ale było.
  — Yeah… — odmruknął na jego pytanie, bo przecież… chyba nie było przeciwwskazań. Skoro, tak jak mówił Damon, zadał sobie on tyle trudu by się tu znaleźć to czemu miałby mu odmawiać rozmowy? Zwłaszcza skoro podobno nie mogli porozmawiać wcześniej bo zdarzyło się… wszystko. — Się nie jebnij tylko. — Powiedział, uśmiechając się słabo. Bo skośny strop (hehe skośny) w najwyższym punkcie był niższy od takiego Kanga, więc co dopiero dla Damona. Skinął na miejsce na materacu obok siebie, samemu wyciągając nogi. No to prawie jakby siedzieli na ziemi. Ale takiej miękkiej. Zaraz potem przyjrzał się dokładniej jego twarzy, tym wszystkim gojącym się śladom po napierdalance z ekipią z El Paso. Ba, nawet wyciągnął swoją dłoń z zamiarem sięgnięcia do jego łuku brwiowego, ale… No zawiesił dłoń w połowie drogi.
  I chrząknął nerwowo.
  — To… — zazwyczaj był mistrzem nawet w small-talku i morda mu się nie zamykała. No ale teraz było mu jakoś dziwnie. To było nienaturalne. — Meksyk? — Bo mówił, że wylądowali w Meksyku. I że go nienawidzi! Dobrze, że nie dostał za tamto wyznanie fangi w nos od Lii. A może jeszcze dostanie. — W coś ty się władował…
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
ODPOWIEDZ