Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Gdzieś w środku czuła, że ze swoimi sto siedemdziesięcioma dwoma centymetrami wzrostu oraz zawrotnymi pięćdziesięcioma pięcioma kilogramami wagi zapewne miałaby pewne problemy w starciu z jadem tajpana, nawet jeśli dokładnie wiedziała jak zachowywać się po podobnym wydarzeniu, a wszystkie znane jej podręczniki optymistycznie zakładały, że jad potrzebuje całych czterdziestu pięciu minut aby rozpocząć swoje działanie. Nie podjęła jednak tego tematu, nie czując się na siłach aby analizować każdy możliwy przypadek, jaki mógł mieć miejsce w jej pracy. To nie był odpowiedni ku temu czas, zwłaszcza teraz, gdy jej ciało przeszył dreszcz wędrujący tuż pod dłonią towarzysza sunącą po jej plecach, a myśli uporczywie gnały w jednym kierunku, nie pozwalając skupić się na kolejnych słowach. Ciche westchnienie satysfakcji wyrwało się gdzieś spomiędzy jej warg gdy ten odpowiedział na jej, jakże subtelne, próby przekonania go do swoich racji. Do tej pory, w swojej jakże krótkiej związkowej historii, nie zaznała nigdy podobnego przyciągania; aż tak silnej chęci aby trwać w czyichś ramionach niezależnie od okoliczności, a ten fakt zapewne wpływał na to, iż niezwykle łatwo zapominała się w jego objęciach. Zupełnie jakby ktoś zabrał jej te ostatnie resztki rozsądku, choć tego nigdy nie posiadała zbyt wiele. Smukłe palce zatańczyły nawet niebezpiecznie blisko pierwszych guzików jego koszuli gdy zatracali się w kolejnych pocałunkach, nim jednak zdążyła cokolwiek z nimi począć alarm oraz swąd dymu wyrwały ich z miłosnych obmacywań.
Zaskoczenie prześlizgnęło się przez twarzyczkę panny Clark.
- Przecież nawet nie miałam jak! - Odpowiedziała z paniką w głosie, a brązowe oczęta przez chwilę wędrowały między buzią towarzysza a dymem ulatującym z okna szkoły gotowania… Cóż, zanosiło się na to, iż więcej tego miejsca nie odwiedzą. Nim jednak zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, już siedziała w swoim samochodzie, o zgrozo, na siedzeniu pasażera. Nie, żeby uważała Jeba za złego kierowcę (choć do tej pory nie miała okazji z nim nigdzie jechać), zwyczajnie stary Ford był jej oczkiem w głowie… Które wymagało fachowej ręki, aby nie rozkraczyć się kilka przecznic dalej. - Włącz światła dopiero za rogiem… - Bo tak zrobili by w każdym filmie, jakie zwykł wieczorami oglądać jej ojciec. I była pewna, że miało to jakiś sens. - I jak już masz jechać moim autem to uważaj, skrzynia biegów czasem się przycina, a hamulec łapie dopiero od połowy. - Uprzedziła posyłając mu spojrzenie z kategorii tych niewinnych, zupełnie jakby jeszcze kilka dni temu nie upierała się w wiadomościach, że jej samochód nie posiada żadnych, choćby najmniejszych wad. Ups.
Brązowe oczęta co jakiś czas wędrowały za tylną szybę, zupełnie jakby chciała się upewnić, że nikt nie siedzi im na ogonie… Nawet jeśli taka myśl wydawała jej się niezwykle abstrakcyjna. Mięśnie dziewczęcia rozluźniły się dopiero, kiedy śmiech jej mężczyzny wybrzmiał w kabinie pickupa. I ona się roześmiała, czując jak napięcie przyjemnie schodzi z jej ciała, a brązowe tęczówki powędrowały w kierunku jego buzi. - Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą pianek… Lubisz pianki? - Rozbawienie wybrzmiewało w jej głosie, gdy bezwiednie przesunęła się na samochodowej kanapie tak, aby siedzieć bliżej swojej, jakże gorącej randki. Pewnym był fakt, że to spotkanie zapamięta na długo, nigdy wcześniej nie mając okazji przypadkiem czegoś podpalić, zwłaszcza w tak wyśmienitym towarzystwie.
Audrey przeciągnęła się niczym kotka, wygodniej rozsiadając się na kanapie jej Forda.
- Skoro będziemy teraz spędzać ze sobą więcej czasu… - Zaczęła, pomijając jednak wszelkie jeśli czy kiedy - ten fakt zwyczajnie wydawał jej się jasny niczym australijskie słońce w samo południe. Czuła, że przyciąganie nie było jednostronne; że nie potrafił zabrać od niej swoich rąk, a w niebieskim spojrzeniu widziała, że mu zależało… I to wszystko sprawiło, że gdzieś w środku wyrosła w niej pewność, że nie będzie to ich ostatnie spotkanie. - Czy jest coś, o czym na wszelki wypadek powinnam o panu wiedzieć, panie Ashworth? Po za niechęcią do martwego drobiu i ciągotkami do piromanii, oczywiście. - Spytała, a szeroki uśmiech w jaki ułożyły się pełne wargi miał być zapewnieniem, iż żarcik był zupełnie niewinny. A ona zwyczajnie nie potrafiła go przepuścić. Brązowe oczęta błyszczały zauroczeniem gdy miękko, nienachalnie przyglądała się jego profilowi, a smukła dłoń powędrowała w kierunku jego dłoni, tej której nie trzymał na kierownicy, by nieśmiało spleść się z jego palcami. - Nie chcę jeszcze jechać do domu… - Dodała nieco ciszej, niemal proszącym tonem głosu i spojrzeniem ciągle utkwionym w jego buzi. Nie chciała, aby dzisiejszy wieczór dobiegł końca, zwyczajnie zbyt dobrze czując się w jego towarzystwie. A zwłaszcza aby kończył się przedwcześnie w skutek jednego, niewielkiego wypadku z palnikami... Noc była w końcu jeszcze młoda, czyż nie?

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Może i to było lekkie seksistowskie, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna jest delikatna i że za mało doświadczona by radzić sobie z takimi wytworami natury. Doprawdy Australia może i była piękną krainą, a i Jeb bywał patriotą, ale trochę miał wrażenie, że wszystko tutaj usiłuje go zeżreć. Nic więc dziwnego, że się przeraził i zapomniał o czymś tak prozaicznym jak wyłączenie palników. Musiał wierzyć, że pewnego dnia Audrey nie przyprowadzi na ich randkę jakiegoś przeklętego torbacza i nie powie, że to jest Pasta i jest ich związkowym zwierzątkiem. Wówczas nawet jego żarliwa miłość mogłaby zostać wystawiona na niezłą próbę, a przecież starał się robić wszystko, by ogień między nimi został podtrzymany albo nawet jeszcze bardziej rozniecony.
Sam Ashworth był całkiem rozochocony i dopiero powoli docierało do niego, że jak tak dalej pójdzie, to zostanie postawiony przed swoistego rodzaju ultimatum. Jego ciało bowiem domagało się jej bliskości, zaś umysł ciągle mruczał, że jest za wcześnie i są jeszcze na etapie drugiej randki. Musiał poczytać w niezależnej prasie - czytaj w jakimś protestanckim periodyku - ile wypada mieć spotkań zanim, skoro zawodziły przy niej staroświeckie metody. I swoim entuzjazmem przyszło im wywołać pożar.
- Dobra, mea culpa - odpowiedział jej, gdy już znaleźli się w samochodzie, ale na wszystkie jej uwagi zareagował wznoszeniem oczu do sufitu, to znaczy do dachu tego grata, który pewnie był w jego wieku.
Najwyraźniej panienka Audrey była rozmiłowana w rzeczach starych, ale z duszą. Dobra prognoza dla ich związku, ale nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy zaczęła nim kierować. - Dziecko, miałem prawo jazdy jak ciebie jeszcze na świecie nie było. Przynajmniej na maszyny rolnicze - wyjaśnił, gdy z gracją i z szybkością niegodną tego gruchota minął jakiegoś mercedesa, który wziął sobie za punkt honoru ponownie ich wyprzedzić. Jak tak dalej będzie, to niebawem dostaną awans do Szybkich i wściekłych. choć to ostatnie będzie pewnie dotyczyć właściciela tej przeklętej szkoły gotowania.
Jeśli mówiła, że najlepiej poznawać się przez wspólne działania, to podpalenie tego przybytku na pewno im pomoże w zacieśnianiu więzi.
- To zostaje między nami - zastrzegł i wolą dłonią złapał ją za paluszek, by złożyć niemal wieczystą przysięgę, która miała połączyć ich na wieki. - Chcesz kiedyś wpaść na barbecue z piankami? Poznasz moich przyjaciół - w wieku jej rodziców, ale przecież chyba już zdołali przywyknąć do jebowego gustu w kwestii kobiet. Z tym, że wiedział jedno - będzie musiał bardzo długo ukrywać przed nimi taką kobietę, bo inaczej zdradzą wszystkie jego słabości.
A może niepotrzebnie zawracał tym swoją siwą głową, bo panienka Audrey najwyraźniej sama sobie potrafiła radzić i postanowiła go wypytać. Śmieszne, bo nie miał tak naprawdę gdzie uciec ani też przygotować gotowej odpowiedzi, a słowa, które miał wypowiedzieć, mogły sprawić, że na dobre zwieje i skończy się sen o przyszłości Jebbediaha Ashwortha. Nie mógł też kłamać, bo przecież już mu pokazała, że nie może i że każda jego nieprawda może być użyta przeciwko niemu. Patowa sytuacja, doprawdy i sam nie wiedział, co ma zrobić, ale wreszcie po długich minutach ciszy i zastanawiania się nad wyborem odpowiedniej ścieżki postępowania, spojrzał na nią przelotnie.
- Prawdopodobnie w wieku pięćdziesięciu lat oszaleję i będę biegać nago po mieście, głosząc upadek Wielkiego Babilonu. Poza tym jestem, byłem też alkoholikiem, ale ostatnio nie piję, bo nareszcie nie czuję, żebym był samotny - uśmiechnął się do siebie. - A moja matka jest naprawdę czasami wrzodem na tyłku i chyba przez nią zaliczyłem zawał na moim ostatnim odwołanym ślubie - był gotowy po tych słowach zatrzymać się i wyjść z samochodu, jeśli dla niej to było za dużo.
Tak naprawdę wyczekiwał na jej odpowiedź z napięciem, modląc się do swojego Stwórcy, by dała mu szansę, bo jeśli nie ona to… I tym razem nie znał nawet żadnej innej możliwości, tak mu zależało.
A kiedy padła propozycja kontynuowania randki dalej, bez słowa odbił w kierunku plaży, bo tak chyba było romantycznie i bezpiecznie dla jego mocno spracowanego już umysłu, który domagał się jej bliskości i fizyczności, a przecież dopiero się poznawali i nie chciał tego mówić, ale nadal byli o krok od zupełnego rozpadu, skoro on był tak cholernie niedopasowany do niej.
Mimo wszystko jednak przeczuwał, że tym razem wszystko będzie dobrze. Może i był niespełna rozumu, ale zakochani ludzie tak mają, prawda?

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey zacisnęła usta w wąską linię, posyłając mu niezadowolone spojrzenie. Nie miała najmniejszego problemu z tym, że był od niej odrobinę starszy, ostatnim jednak na co miała ochotę to słyszeć z ust jej chłopaka teksty, jakimi nie raz zwracał się do niej jej własny ojciec. Zwłaszcza kilka chwil po tym, jak przez rozkojarzenie udało im się puścić z dymem szkołę gotowania.
- Jeb, naprawdę cię lubię, ale jak jeszcze raz mnie tak nazwiesz, przestanę się do ciebie odzywać. - Oświadczyła poważnie, na chwilę krzyżując ramiona na piersi w geście mającym podkreślić jej niezadowolenie. Co prawda w jej wykonaniu to złowieszcze przestanę trwałoby maksymalnie kilka godzin (co i tak byłoby całkiem niezłym wynikiem) ale tego nie miała zamiaru w tym momencie przyznawać, niech poczuje na plecach dreszcz. - Mówisz jak mój ojciec, a w tym roku skasował już dwa samochody. - Rzuciła jeszcze, choć tym razem w jej głosie dało się usłyszeć zwyczajne rozbawienie. Nigdy nie było tajemnicą, że jej staruszek był prawdopodobnie najgorszym kierowcą w całej Australii i ktoś powinien zabrać mu prawo jazdy nim komukolwiek stanie się krzywda.
- No dobra. - Zgodziła się, zaciskając swój palec na jego palcu w potwierdzeniu zawartego paktu milczenia… Który wbrew wszelkim pozorom miał całkiem sporo sensu - Audrey z pewnością nie chciała, aby jej rodzina dowiedziała się o tym, jak to prawie spaliła szkołę gotowania na randce z panem Ashworth. Przynajmniej na razie, dopóki nie znajdzie jakiegoś sposobu na uchronienie jej randki przed dubeltówką jej ojca… Bądź popsucie piekielnego urządzenia, opcje były dwie. Chwilę później jasne lico panienki Clark przykryło się delikatnym rumieńcem, gdy propozycja padła z jego ust. - Jeśli nikt nie miałby nic przeciwko… - Stwierdziła, uciekając spojrzeniem gdzieś na bok, gdzieś w środku zwyczajnie niepewna czy jego otoczenie byłoby w stanie ją zaakceptować. Choćby przez fakt, że jej znajomi mogliby mieć z tym spory problem, te myśli jednak odsuwała na bok na tyle, na ile tylko się dało. - Chociaż jednego z twoich znajomych już znam. Kellan Jones? Mówił mi ostatnio, że się znacie… - Napomknęła wzruszając delikatnie ramionami. Fakt, że znała marynarza nie wydawał jej się dziwny, jej zawód i Sanktuarium sprawiały, że przyszło jej poznać naprawdę spore grono ludzi. - Ale jak kiedyś ci powie, że popsułam mu nogę to mu nie wierz, nie mam z tym nic wspólnego. - Zastrzegła z miną niewiniątka, które nigdy, ale to nigdy nie potrafiłoby przyłożyć ręki do jakiegokolwiek nieszczęścia, nawet jeśli jeszcze kilkanaście minut temu była współwinną wybuchu małego pożaru w szkole gotowania.
Pytanie jakie mu zadawała wydawało jej się tym, z kategorii niewinnych; podszytych odrobiną rozbawienia i Audrey spodziewała się odpowiedzi wypowiedzianej półżartem. Zapewne dlatego, gdy mijały kolejne minuty milczenia zmarszczyła brwi w zastanowieniu, nie do końca wiedząc, co też mogło wywołać ponowne zamyślenie jej randki.
- Okej… - Wyrwało się z jej ust w towarzystwie ciężkiego westchnięcia, gdy już uderzył ją ścianą kolejnych słów. Bezwiednie zabrała dłoń od jego dłoni, tylko po to aby przyłożyć ją do pełnych warg w geście zastanowienia. Prawdopodobne szaleństwo, alkoholizm, zawał, upierdliwy rodzic… Całkiem spory balast krył się w tych kilku zdaniach jakie jej sprezentował i gdzieś w środku Audrey zwątpiła, czy aby na pewno jest na odpowiednim miejscu. Bo czy byłaby dobrym towarzyszem dla kogoś z taki balastem samej nie mając choćby odrobinę podobnych doświadczeń? Nie była pewna. I zapewne gdyby bardziej słuchała rozumu, poprosiłaby go o zmianę kursu, by po powrocie na farmę podziękować za mile spędzony czas i już nigdy więcej nie dopuścić do ponownego spotkania. Szkopuł tkwił w tym, iż zwykła kierować się głosem serca, a to wyrywało się z jej piersi, chcąc wyskoczyć i otulić starszego mężczyznę ciasno ramionami i buntując się na każdy, kolejny podszept rozsądku. Rozdarta między rozumiem a sercem nie zauważyła nawet, że od jego słów minęło już kilka, jeśli nie kilkanaście długich minut, z jej strony przepełnionych nie tylko milczeniem ale i brakiem jakiegokolwiek kontaktu.
- Śmiem twierdzić, że twoja mama to nic w porównaniu do mojego ojca. - Zaczęła odrobinę niepewnie, rzucając półżartem aby rozluźnić zebrane w mięśniach napięcie. Jacob Clark, faktycznie, przechodził wszelkie normy nadopiekuńczości. - Panie Ashworth, nie mogę panu obiecać, że to nigdy nie stanie się problemem ani że nigdy nas nie poróżni… - Powoli nabrała powietrza w płuca, ważąc każde kolejne słowa jakie miały wypaść z jej ust. Nie chciała go urazić; nie chciała aby zabolały go jego słowa, zrzucił na nią jednak całkiem ciężkie informacje i w tym wszystkim Audrey doszła do wniosku, że owijanie w bawełnę jest najgorszym co mogła zrobić. - Nie jestem w stanie tego przewidzieć, nie wiem również, czy podług tych informacji jestem odpowiednim wyborem. Bo cholera, nie chciałabym aby kiedykolwiek doszło do sytuacji, gdzie liczyłbyś na moje wsparcie, a ja nie byłabym w stanie ci go zapewnić. O ile sporo jestem w stanie sobie wyobrazić, tak nie jestem pewna, czy będę w stanie wszystko dokładnie zrozumieć… - Wypowiadała kolejne słowa, w tym wszystkim czując się coraz to bardziej niepewnie. Bo o ile wychodziła z przekonania, że przeszłość powinna pozostawać za nimi, tak w kwestii tego co jej powiedział… Nie za bardzo wiedziała, gdzie powinna to wszystko umiejscowić. Smukłe palce odrobinę nerwowo przesuwały między opuszkami materiał jej sukienki i dopiero teraz, po tych wszystkich słowach odważyła się przenieść brązowe oczęta na jego buzię, a kąciki jej ust delikatnie uniosły się ku górze. - Zaraz zacznę brzmieć, jak w jakimś kiepskim filmie… - Zauważyła, z rozbawieniem kręcąc głowę i… Nie mając pojęcia, co jeszcze powinna powiedzieć. Przejmowała się, to jasne, gdyż najzwyczajniej w jakiś pokręcony sposób zaczynało jej zależeć, nawet jeśli nie zauważyła, iż oto właśnie rozpoczyna się sumienny proces tracenia głowy z powodu pana Ashworth. - Ale chyba bardziej byłabym zła, gdybyśmy nie spróbowali, niż jakbyśmy za jakiś czas doszli do wniosku, że to bez sensu. - Dodała, w zawstydzeniu paląc się rumieńcem i uciekając spojrzeniem gdzieś przed siebie, próbując rozszyfrować gdzie też jechali. Zapewne była głupia, chcąc na poważnie wplątać się w tą znajomość, byłaby jednak jeszcze głupsza gdyby zignorowała to całe przyciąganie; to zauroczenie i tego mężczyznę, który nadzwyczaj szybko znalazł drogę do jej serca.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Widział jej wzrok, ale tak naprawdę nic sobie z tego nie robił. W krainie zwanej umysłem Jebbediaha, gdy już przebrnęło się przez krucyfiksy, jedyne prawdziwe wydania Pisma Świętego i magazyny rolnicze znajdywało się miejsce, w którym kwalifikował Audrey. Poza oczywistymi zaletami jej ciała (które już powoli nie dawały mu spać po nocy) była tam jeszcze szufladka, w której widział jej przymioty charakteru. Puchate, dobre i ciepłe. Nic więc dziwnego, że na jej komentarz, zaśmiał się cicho.
- Tak, już to sobie wyobrażam, panienko – zwłaszcza, że nie wydawała mu się jedną z tych dziewcząt, które głupio obrażają się na śmierć z byle powodu. Była na to zbyt mądra, więc dreszczu nie było, a jeśli już to nie z tego powodu, o którym ona myślała. Posiadanie jej na fotelu pasażera groziło wypadkiem komunikacyjnym, ale starał się zachować trzeźwy umysł (pomimo wypitego wcześniej wina prosto z butelki) i dowieźć ją bezpiecznie do punktu celowego. – I twój ojciec może być nieznośnym piratem drogowym, ale ja jestem wręcz kierowcą na medal – jakoś nie chciało mu się powracać do momentów, gdzie zaczynał jeździć i dla kogo się tego uczył. Wszystko co przeszłe wydawało mu się teraz niemalże dziecięcą igraszką, choć przecież to tak nie wyglądało. Mimo wszystko jednak preferował rozmowy o teraźniejszości, która rysowała się w jaśniejszych barwach, nawet jeśli na karku dyszał mu przyszły teść z dubeltówką wycelowaną w niego. Musieli podejść do tego ostrożnie, w czym na pewno nie pomoże im obściskiwanie się publicznie… Do takiego wniosku doszedł, ale nie zdążył się nim nawet podzielić z Audrey, bo oczywiście wędrowali po wspólnych znajomościach. Które tak naprawdę nie interesowały Jeba. Nie chciał mówić tego wprost, ale chyba przerabiał to już kilkakrotnie.
Te spojrzenia, szepty, gwizdy. Nigdy nie przyznałby się (nawet przed samym sobą), że podobne zachowania go raniły jak diabli. Wszystkim wydawało się, że alkohol wyposaża ludzi w naprawdę twardą powłokę, przez którą nie docierają żadne obelgi. Ludzie więc wykorzystywali na potęgę to, że zdarzało się mu być śmierdzącym alkoholikiem, dodając do tego oczywiste konotacje związane z szaleństwem ojca i dziecka. Przy zbieżności imion większość nawet nie wiedziała który jest który i przez to obrywało się jemu za grzechy ojców. Za ten słynny pokaz nagości na cmentarzu i za kaznodziejski ton pastora, który wieszczył koniec świata. Mógłby być najbardziej normalnym i zdrowo myślącym człowiekiem, a i tak wpychali go do szufladki szaleńca i alkoholika, po czym dopychali mocno drzwiczki, żeby nawet nie ważył się stamtąd uciekać. To sprawiało, że w pewnym momencie życia zaczął stronic od ludzi, a kontakty miały na celu jedynie zaliczenie bądź upicie się do nieprzytomności. Tak traktował Jonesa, więc zacisnął wargi, chcąc zaprotestować przeciwko nazwaniu go znajomym.
- Tu piromanka, tu łamaczka nóg. Nieźle – skwitował jednak tylko jej słowa z uśmiechem. Naprawdę pragnął się cieszyć nią, tym związkiem, ale powoli już piętrzyły się nieporozumienia na linii oni – reszta świata i to zapewne prędzej czy później miało przynieść okropny sztorm. Nie mówił jej jednak tego, choć pozwolił sobie na wyjaśnienie jej swoich problemów w skali makro. Mógłby zaciemniać obraz, mówić, że wcale nie jest tak źle, ale zasługiwała na więcej. Samo to, że nadal przyszło jej siedzieć w tym samochodzie świadczyło o tym, że dziewczyna jest warta wszystkich cudów świata, choć musiał przyznać, że jej odpowiedź sprawiła, że sam zwątpił. Nie w nią, w samego siebie. Tak naprawdę ciągle widział tylko krzywdę Jordan wymierzoną w siebie, ale i on zrobił wiele złego i niegodnego w stosunku do tych wszystkich porzuconych istot i mógł jedynie przypuszczać, jakie to spustoszenie wywołało w ich życiu. A jeśli taki był? Zepsuty, połamany, niegodny jakiejkolwiek rodziny? Czy nie dlatego jej nie założył, bo tak naprawdę Bóg wiedział, że nie zasługuje na żadne błogosławieństwo?
Tylko na karę.
Jak dobrze, że musiał uważać na drogę, bo wiedział, że powoli zaczyna dochodzić do bardzo niebezpiecznych wniosków, a przecież pragnął ją ochronić przed wszystkim co złe. Tylko biedny w całym tym huraganie uczuć nie dostrzegał, że to on może stanowić jej największy koszmar. Jeśli nie wytrzyma i ją porzuci. Jeśli jej rodzina odwróci się od niej i stwierdzi, że nie powinna spotykać się ze starszym panem. Jeśli oszaleje szybciej niż jego przodkowie i za miesiąc czy dwa każe jej szukać siebie w polu pełnym kukurydzy, gdzie będzie wypatrywać znaków. Jeśli jej znajomi nie zaakceptują kogoś tak starego i zapijaczonego w jej życiu. Jeśli ona w końcu przejrzy na oczy i będzie żałować. To nie on powinien być tym mądrzejszym i tym bardziej odpowiedzialnym?
W końcu miał swoje lata i powinien pozwolić jej odejść. Ta mantra wydawała się go dusić coraz bardziej, że wreszcie zjechał na pobocze i zaczął oddychać w przyśpieszonym rytmie. Nie chciał jej stracić, a jednocześnie…
Spojrzał na nią przerażony i zanim zdołała cokolwiek powiedzieć odpiął jej pas, a potem delikatnie nachylił się, by ją pocałować. Nie był pewny, wręcz przeciwnie, obecnie przeżywał najgorsze katusze ostatnich tygodni, ale miał nadzieję, że w jej ustach znajdzie odpowiedź na każde zadane wcześniej pytanie.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey wywróciła z rozbawieniem brązowymi oczętami, gdy przyjemny dla ucha, cichy śmiech dodarł do jej uszu. Jebbediah przejrzał ją niezwykle szybko, w tym jednak momencie nie uważała tego za coś złego.
- Mogłeś chociaż udać, że mi uwierzyłeś. - Rzuciła z rozbawieniem w głosie, jednocześnie delikatnie, w odrobinę zaczepnym geście szturchając go w ramię. I choć bardzo ciągnęło ją, aby zaraz owinąć się ciasno wokół tego ramienia, resztkami rozsądku powstrzymała się przed podobnym gestem, nie chcąc rozpraszać kierowcy prowadzącego jej ukochanego Forda, którego braku panienka Clark zapewne by nie zniosła. Faktycznie nie była osobą, która obrażałaby się… w zasadzie o cokolwiek, zwykle preferując szczerą rozmowę na dany temat, to nie oznaczało jednak, że nie lubiła czasem w tej kwestii pożartować.
Zaciekawienie pojawiło się na jej buzi gdy przyznał, że kierowcą jest na medal.
- W takim razie, musimy to kiedyś sprawdzić. - Propozycja sama uleciała z ust panny Clark, a błysk w brązowych oczętach zwiastował kolejny, zapewne genialny pomysł na wspólne spędzanie czasu. Nim jednak zdążyła przedstawić w pełni pomysł, jaki wyrósł w jej głowie rozmowa powędrowała dalej, na tematy powiązane z jego znajomymi… I zapewne gdyby wiedziała, jakie odczucia wywołają one w środku pana Ashworth, zapewne pominęłaby fakt istnienia jakichkolwiek wspólnych powiązań, samej nigdy nie mając okazji doświadczyć podobnych sytuacji. Jej nigdy nie wrzucano do jakichkolwiek szufladek, nie wiedziała również jak bardzo osamotniony mógł czuć się jej towarzysz, to też na jego słowa uśmiechnęła się delikatnie.
- To tylko część z moich tajemnych zdolności. - Rozbawienie ponownie wybrzmiało w jej tonie, a brązowe oczęta na dłuższą chwilę utkwiły w profilu jej towarzysza. Podobnych zdolności, szczerzej nikomu nie znanych, posiadała wiele… I nie miała zamiaru odkrywać choćby rąbka tajemnicy uważając, że wtedy z pewnością straciliby wiele rozrywki.
Tematy niestety zeszły na te poważne i choć serce Audrey wyrywało się w kierunku starszego sąsiada, nie mogła wypowiedzieć innych słów w obawie, że przez swój brak życiowego doświadczenia mogłaby w jakikolwiek sposób go zawieść bądź zranić. A tego z pewnością nie chciała, zbyt urzeczona skrywanym przez niego urokiem i tymi wszystkimi emocjami, których nie potrafiła nawet opisać. Niepokój spiął jej mięśnie gdy nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Bo co, jeśli oto przekreśliła całą tą dopiero tworzącą się relację w momencie, gdy nie chciała jej przekreślać? W końcu mógł zrozumieć jej słowa opacznie bądź zwyczajnie uznać, że jednak faktycznie nie była odpowiednim materiałem na jego dziewczynę… I nie mogłaby mieć mu tego za złe, doskonale o tym wiedziała, jednocześnie zwyczajnie, samolubnie nie chcąc, aby ten doszedł do podobnego wniosku. Domyślała się, że jej rodzina nie będzie zadowolona, a znajomi z pewnością nie zrozumieją jej wyboru, w tym jednak momencie, gdy na ramieniu siedziała jej wizja zaprzestania schadzek z sąsiadem, straciło to dla niej wszelkie znaczenie.
Zmartwienie pojawiło się w jej oczach gdy ten zjechał na pobocze a jego oddech wyraźnie przyspieszył. Cholera, czy aby przypadkiem nie przyprawiła go o drugi zawał? I już, już chciała coś powiedzieć; zdążyła jednak jedynie posłać mu zmartwione spojrzenie nim, ten złączył ich usta w pocałunku. Niemal odetchnęła z ulgą na ten gest, delikatny uśmiech wyrysował się na jej wargach nim ponownie przywarła do pana Ashworth.Nie była pewna, co znaczyło to przerażenie, jakie ujrzała w jego oczach; nie wiedziała też, czemu akurat tym gestem postanowił zareagować zmylona niewiedzą oraz cichymi podszeptami lęku. Całowała go więc jakby świat miał zaraz przestać istnieć, zwinnie wślizgując się na jego kolana aby wygodniej się na nich usadowić, jednocześnie niwelując resztki dystansu, jakie między nimi się znalazły. Tak na wszelki wypadek, jakby miały to być ich ostatnie wspólne chwile i już nigdy więcej miała nie zasmakować jego ust - a ich dotyku nie chciała nigdy zapominać. Gdy w końcu odsunęli się od siebie, panna Clark z lubością wtuliła się w męski tors,, niby przypadkiem muskając ustami skrawek jego skóry. Rączki dziewczyny na chwilę mocniej owinęły się wokół jego ciała.
- O czym myślisz? - Spytała cichutko, eterycznym półszeptem, a roziskrzone spojrzenie brązowych ocząt utkwiło w buzi pana Ashworth przyglądając mu się z niezwykłą uwagą. Ostrożnie, jakby zaraz miała go spłoszyć, uniosła dłoń aby ułożyć ją na męskim policzku, który zaczęła delikatnie gładzić w pełnym czułości geście. W tym momencie, siedząc na jego kolanach, wtulona w szerokie ramię, czuła się w miejscu odpowiednim, pozbawionym wszelkich trosk bądź niebezpieczeństw… A jeśli źle odczytała jego ruch, najwyżej zaraz ją zrzuci.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
- Nie zwykłem niczego udawać – odpowiedział jej i to była najczystsza prawda w jego wykonaniu, choć mógł oczywiście ją ubarwiać do woli, ale wiedział, że musi go zaakceptować z całym dobrodziejstwem tego inwentarza, bo na dłuższą metę nie potrafił grać. Jasne, wstrzymał się jeszcze z tą całą sprawą, dotyczącą wielkiej tajemnicy Jebbediaha Ashwortha, czyli faktu, gdzie i dlaczego znika w każdą niedzielę, sławiąc Pana i jego dobra, ale podejrzewał, że dziewczyna wiedziała. Może z całkiem prozaicznego powodu – przyszło jej w końcu widzieć go na klęczkach przy ich pierwszym spotkaniu. Z tym, że pewnie była na tyle wstawiona i odurzona (oczywiście tylko jego urokiem), by tego nie zauważyć. Nie zamierzał jednak malować jej świat w różowych okularach i za chwilę miał tego zupełnie pożałować, ale na razie prowadziła ich wesoła ścieżka i chciał odkryć wszystkie jej talenty, a przynajmniej zobaczyć kilka z nich.
- Lubię cię taką, wiesz? Planującą nam przyszłość bez cienia zawahania. Taką, która proponuje facetowi randkę przez smsa, a nie czeka jak urażona księżniczka w wieży czy się odezwie czy nie. Czuć w tym ducha Carnelian Land – to nie był najbardziej wyszukany komplement na świecie i taki mistrz oratorstwa jak Ashworth powstydził się go natychmiast i spojrzał za okno, by obserwować słońce, które niebezpiecznie chyliło się ku zachodowi. Jeśli mieli zobaczyć to jak topi się w oceanie (romantyzm taki, że pożary przy tym wysiadają), to powinni się pośpieszyć. Również dlatego, że może zaczynał mieć omamy słuchowe, ale z całą pewnością miał wrażenie, że gdzieś przejechała straż pożarna na sygnale, a to sugerowało, że pożar szkoły stał się jednak poważniejszą sprawą. Albo, że Jebbediah już powoli zaczynał wariować.
Obie opcje nie podobały mu się wcale i najchętniej porzuciłby je w kącie, ale nie sądził, że podobne czynniki zewnętrzne spowodują u niego nagromadzenie się czegoś w rodzaju paniki. Cholera, zazwyczaj podobne objawy występowały u niego w tym jakże szczęśliwym dniu, gdzie dzwony oznajmiały, że mężczyzna stanu wolnego pojmie za żonę kobietę niezwiązaną sakramentem z żadnym jegomościem. Jak się okazało, Audrey miała tak specjalne zdolności, że wywoływała u niego podobne objawy jeszcze bez ślubu i bycia jego oblubienicą. A może właśnie na tym polegał cały dowcip, że zależało mu tak bardzo, że nagle karma postanowiła do niego wrócić i zadać mu rykoszetem cios w imieniu tych wszystkich porzuconych przed ołtarzem? Jak było z Hiobem? Czy gdy zacznie się teraz modlić, to nie będzie tak płytko oddychał i szukał ratunku w jej małej osobie?
Której nie powinien tak obciążać, takie myśli znowu nie dawały mu spokoju, gdy się zatrzymali, a on ją całował i na sekundy, może całe minuty czuł, że każdy strach ma wielkie oczy i powinien po prostu zaświecić mu nimi reflektorem.
Na razie jednak obejmował ją i na pytanie, które zadała po prostu schował głowę w jej piersiach. Zupełnie jak przed laty, gdy był pijanym i bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, a ona przeprowadzała z nim jedną z tych rozmów, które pamięta się na całe życie. Już wtedy wiedział, że panienka Clark jest kimś zupełnie wyjątkowym i teraz nie chciał jej stracić. Żaden z niego Hiob, on zrobiłby wszystko, by zatrzymać ją przy sobie. Uśmiechnął się nieco smutno, ale tego nie widziała.
- Czasami myślę, że jestem potwornym egoistą, bo chcę, byś była moja, rozumiesz? – nie formułował tego inaczej, bo nie chciał niczego przyśpieszać, ale wiedział, że tym razem zakrawa to na coś wyjątkowego i coś więcej, co zdecydowanie nie pachniało mu sakramentem i Bogu niechaj będą za to dzięki! Nie potrzebował bowiem kolejnej narzeczonej, którą lekkomyślnie porzuci przed ołtarzem i wyprawi kolejne wesele stulecia. Potrzebował równoprawnej partnerki i miał wrażenie, że z nią właśnie to osiąga. – I nie zrozum mnie źle, bo chcę, byś była, ale jesteś też bardzo młodziutka i pewnie masz ogromne powodzenie i… marnujesz czas ze starym człowiekiem, któremu niedawno podpięli holtera, bo dostał zawału na widok swojej dwudziestoletniej narzeczonej – parsknął, choć nie do końca mu do śmiechu było. – Obiecasz mi, że jak będzie ci za trudno albo poznasz kogoś, to po prostu się z tego wymiksujesz? A ja zawsze mogę zapraszać cię na szarlotkę, nawet jeśli złamiesz mi serce. Mam w tym chyba doświadczenie – uniósł głowę i spojrzał jej w oczy. – A przywiozłem cię tutaj, bo pięknie widać zachód słońca- dodał trochę bez sensu, bo najchętniej dalej trzymałby ją na kolanach i wtulałby się w jej słodkie i niewinne ciało.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się delikatnie, na słowa jakie padły z jego ust. Audrey Bree Clark bardzo lubiła ludzi, którzy nie bali się być sobą i nie próbowali udawać kogoś, kim tak naprawdę nie był. Doceniała podobną odwagę, zapewne przez fakt, iż panna Clark sama nie zwykła nikogo udawać, będąc sobą w każdej sytuacji, nawet jeśli nie raz kończyło się to zakończeniem znajomości bądź innymi, niezbyt pozytywnymi rezultatami.
- Trudno nie zauważyć, panie Ashworth. - Odpowiedziała ze szczerym uśmiechem wyrysowanym na pełnych wargach. Musiałaby być ślepą, aby po dzisiejszym dniu nie zauważyć tego, że jej towarzysz zwyczajnie ją lubił. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Jebbediah odczuwał identyczne przyciąganie względem niej, co ona względem niego. A Audrey nie miała najmniejszego zamiaru tego ignorować. - Nie wiem czy to duch Carnelian Land czy nie, ale wychodzę z założenia, że aby relacje funkcjonowały poprawnie, potrzeba w nich obopólnego zaangażowania. Nie bawi mnie zgrywanie księżniczki, więc jak jakiś facet mi się podoba, zwyczajnie go gdzieś zapraszam. - Odpowiedziała, a uśmiech nie schodził z jej ust. I jedynie troszkę, gdzieś w środku, zwyczajnie nie mogła doczekać się kolejnego spotkania z panem Ashworth.
Rozmowa pogalopowała w swoją stronę, a zaniepokojenie na dłuższą chwilę zagnieździło się w sercu panienki Clark. Nie chciała w jakikolwiek sposób zranić swojego towarzysza, zwyczajnie obawiając się, że nieodpowiednie słowa mogłyby sprawić, że to, co powoli tworzyło się między nimi mogło ulec rozpadowi. I mimo iż nie znane jej były jego rozterki, nie chciała przepuścić przez palce znajomości z mężczyzną, którego sam dotyk potrafił wywołać dreszcze biegające wzdłuż jej kręgosłupa będąc niemal pewna, że takich okazów nie znajduje się często.
Z ramionami mocno owiniętymi wokół jego torsu bezwiednie chciała zapewnić siebie samą, że ten nie zrzuci jej z kolan i nie ucieknie jej za chwilę, na zawsze zabierając ze sobą te wszystkie uczucia, których nawet nie potrafiła dokładnie opisać. A gdy ten wtulił się głową w jej pierś, smukłe palce wplotły się w oprószone siwizną włosy by począć delikatnie, w czułym geście je przeczesywać w sposób niezwykle podobny do tego, gdy przyszło im się spotkać po raz pierwszy.
Zapewne mógł usłyszeć, że po jego pierwszych słowach serduszko panny Clark przyspieszyło napędzane ekscytacją oraz zwykłą, prostą radością. Bo nawet jeśli nie wierzyła w pełni w ideę bycia czyjąś, zwyczajnie chciała, aby był obok, a ich relacja nie kończyła się w tym momencie… Ani w najbliższym czasie. Kolejne jego słowa jednak sprawiły, że zmarszczyła brwi, a z jej ust wyrwało się ciche westchnienie.
- Nie mogę ci tego obiecać… - Zaczęła odrobinę niepewnie, bezwiednie mocniej przywierając do niego swoim ciałem. Tak, na wszelki wypadek, gdyby opacznie zinterpretował jej słowa i próbował wyplątać się z jej objęć. - Nie umiem grać na dwa fronty, jeśli mam spotykać się z tobą na poważnie, nie możesz ode mnie oczekiwać, że będę rozglądać się za kimś innym w tej samej kategorii. I nigdy więcej nie chcę słyszeć podobnej propozycji. - Odpowiedziała odrobinę szorstko, z pewnością w głosie. Audrey, mimo iż pozbawiona większego związku z rozsądkiem, żyła w przekonaniu, że samo uczucie, bez obopólnego szacunku, zwyczajnie nie było czynnikiem wystarczającym. Jebbediaha lubiła i szanowała, przez co zwyczajnie nie potrafiła wyobrazić sobie umawiania się z nim na randki i jednoczesne poszukiwania kogoś innego, w wieku bardziej do niej zbliżonym. Coś na tę propozycję zwyczajnie skręcało ją w środku. - Ale mogę ci obiecać, że jeśli zrobiłoby się za trudno, to od razu ci o tym powiem i wtedy przegadamy daną kwestię i wspólnie ustalimy odpowiednie rozwiązanie. Co ty na to? - Delikatny uśmiech wyrysował się na jej ustach. Jej propozycja wydawała jej się lepsza w każdym calu, gdyż w tym konkretnym momencie, kiedy siedziała w jego objęciach, zwyczajnie nie potrafiła wyobrazić sobie scenariusza, w którym którekolwiek skończyłoby ze złamanym sercem. Delikatnie musnęła ustami męskie czoło gdy ten uniósł głowę, a brązowe spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku zachodzącego słońca. - Możemy obejrzeć zachód z auta. - Zaproponowała, wygodniej usadawiając się na jego kolanach, z których nie miała najmniejszej ochoty schodzić.


Koniec!
Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ