Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się ślicznie, gdy ramię Jebbediaha owinęło się wokół jej ciała, wywołując przyjemny dreszcz jaki przebiegł gdzieś wzdłuż jej kręgosłupa. Nie wiedziała, co było takiego w towarzystwie sąsiada, za każdym razem nie potrafiła jednak oprzeć się dziwnemu przyciąganiu jakie odczuwała gdy był obok.
- To ty ostatnio chciałeś oglądać wszystkie części. - Rzuciła z rozbawieniem w głosie na wspomnienie filmu, który przyszło im ostatnio oglądać oraz jego entuzjazmu na wieść, że przed nimi czaiły się jeszcze cztery części tego… dzieła. W jej głosie brakowało jednak jakiejkolwiek złośliwości bądź przytyku, nie dało się również odnaleźć podobnych rzeczy w jej spojrzeniu, które na dłużej utkwiło w buzi jej towarzysza. I już chciała coś dodać, gdy pracownik szkoły gotowania wypowiedział słowa, które zmarszczyły jej brwi w wyrazie zwyczajnego niezadowolenia. Bo jak nieznajomy śmiał wyciągnąć na wierzch fakt, który ona tak pięknie ignorowała? Owszem, zdawała sobie sprawę z różnicy wieku jaka między nimi była, nie przywiązywała jednak do tego choćby odrobiny wagi - zwyczajnie nie widząc powodu, aby skreślać go przez ten jeden, niewielki fakt.
Drgnęła gdy szept rozległ się gdzieś koło jej ucha, a męska dłoń przesunęła po jej lędźwiach sprawiając, że bezwiednie przylgnęła mocniej do jego boku. Psotny uśmiech sam wyrysował się na pełnych wargach, gdy panna Clark utkwiła swoje spojrzenie w oczach pana Ashworth. - Liczyłam, na taką propozycję… - Przyznała, beztrosko układając rączki na jego ramionach, a błysk w jej oku zwiastował, iż oto spontaniczny pomysł nawiedził jej umysł, domagając się wprowadzenia w życie. I o ile w normalnych warunkach bez chwili zastanowienia się przystąpiłaby do realizacji pomysłu, tak teraz nawiedziła ją szybka refleksja, że może jednak powinna się pohamować, chcąc zrobić na nim jak najlepsze wrażenie… W tym wszystkim jednak nie chciała jednak udawać przy nim kogoś, kim nie była, nie widząc w tym sensu. Panna Clark wspięła się więc na palce, by powolutku zmniejszyć dzielącą ich odległość i nieśmiało złączyć ich usta w dość jednoznacznym pocałunku. Znała smak jego ust i zapewne dlatego odważyła się na ten gest, jak i delikatne owinięcie swoich ramion wokół jego szyi, by przyciągnąć go do siebie bliżej, prawie zapominając o pomyśle, jaki wykwitł w jej głowie. Odsunęła się dopiero gdy usłyszała poddenerwowane odchrząknięcie instruktora, który chciał rozpocząć lekcje. Lico panny Clark spaliło się rumieńcem, a dziewczyna potrzebowała chwili, aby skupić rozbiegane myśli.
- Przepraszam, ale wie pan jak to jest… Nikt nie kocha bardziej niż własny ojciec, czyż nie? - Mówiła słodko, a spomiędzy pełnych warg wyrwało się rozmarzone westchnienie, jakie w każdym filmie dało się usłyszeć, gdy zakochana kobieta opowiadała o swoim wybranku. - To nasza pierwsza randka, matka nareszcie zniknęła, w końcu możemy przestać się ukrywać i zacząć cieszyć się sobą… prawda kochanie? - Wyćwierkała trzepocząc rzęsami i obserwując, jak twarz instruktora na zmianę czerwienieje i blednie, pokazując coraz większą gamę emocji gdy rysowała przed nim obraz jednoznaczny, kontrowersyjny i… nieprawdziwy. O tym jednak wiedziała tylko ona oraz Jebbediah i choć przez chwilę przeszło jej przez myśl, że mogła przesadzić, było już za późno, a kawa zdążyła się rozlać. Brązowe oczęta powędrowały w kierunku twarzy pana Ashworth zerkając na niego z odrobiną niepewności - trochę obawiała się, że nie pochwali małej uszczypliwości w kierunku wyjątkowo niewychowanego instruktora… Ten jednak w jej ocenie zasłużył na małego psikusa, a Audrey musiała delikatnie przygryźć policzki, by nie roześmiać się na widok pracownika szkoły gotowania, który przyglądał im się z szokiem oraz otwartymi szeroko ustami. Rozbawienie pojawiło się na jej twarzy dopiero, gdy odwróciła się do instruktora plecami, jak gdyby nigdy nic podchodząc do jednego z wolnych stanowisk.
Bez większego zainteresowania słuchała pierwszych instrukcji dotyczących bezpieczeństwa oraz wprowadzenia do tego, co też będą dziś przygotowywać, a instruktor jakoś omijał ich wzrokiem i czasem tracił wątek swojej wypowiedzi.
- Muszę cię ostrzec… - Zaczęła przyciszonym głosem, stojąc bliziutko swojej randki. - Jestem tym beznadziejnym przypadkiem, który nie ma większego pojęcia o gotowaniu. - Dodała z odrobiną rozbawienia w głosie. W jej domuzawsze gotowała matka, a gdy Audrey wyjechała na studia wraz z dziadkiem stołowali się w restauracjach, jedynie czasem wspólnie piekąc gofry. Po za tym jakoś nigdy nie miała okazji, aby poznać tajniki tej sztuki, a to zapowiadało dość ciekawą lekcję, w której to pan Ashworth zapewne będzie wiódł prym, gdyż nadal była pewna, że ogarnia obsługę piekarnika.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
- Chciałem cię po prostu… - zaliczyć, aż cisnęło mu się na usta starym zwyczajem, ale przy Audrey tego typu słowa zamierały mu w gardle, zupełnie jakby nagle język stawał się kołkiem, a on wychodził z roli nieznośnego gbura do jakiegoś niepewnego uczniaka, który udawał się z istotą wyższego rzędu na randkę. Wszystkie lolitki, te podstarzałe matrony z parafialnego klubu do gry w bingo czy panie z ogłoszenia, które szukały miłości, wydawały mu się ani dolara niewarte przy kimś takim jak panna Clark. Może dlatego przyszło mu zważać na słowa, które nagle zaczęły nieść śmierć. Jak nic zrozumiał przekaz biblijny i wiedział, że musi być ostrożny. Może i po Peggy i jej przygodzie z siekierą nauczył się trzymać język za zębami, ale to była czysta teoria, zaś przy tej dziewczynie… praktyka randkowania nakazywała mu zachowywać się jak przystało na dżentelmena. Albo przynajmniej napalonego mniej, choć nadal pozostawał żałosnym mężczyzną, na którego wyobraźnię działała jej sukienka, śliczny uśmiech i to, że tak reagowała na jego dotyk. Chyba musiał wyznać swoje grzechy po tym całym gotowaniu, oczywiście jeśli przyjdzie mu wyjść z tego żywym.
W końcu dla niektórych już ślizgał się nad grobem i jeśli popchnęłoby się go w odpowiedni sposób, to wpadłby prosto w objęcia nieco starszej kobieciny. Kostuchy, która przygarnęłaby go i zapewne dla tego mężczyzny byłby to związek właściwy wiekowo. Mało brakowało, a po prostu zaśmiałby mu się w twarz, bo po pierwsze miłość i metryka to była czysta abstrakcja, a po drugie, nawet ktoś tak konserwatywny jak Jebbediah Ashworth (a już bardziej konserwatywni byli tylko amisze) musiał przyznać, że czasy się zmieniały i skoro geje uzyskiwali coraz więcej praw, to on też mógł przechadzać się z młodszą pewnie o dwie dekady dziewczyną.
I wcale nie było w tym nic niestosownego, że upatrzył ją sobie, gdy pomyliła domy w wieku nastoletnim. Ciekawe, czy od tamtej pory zdołała już posilić się absyntem, a może nadal czekała na niego? To właśnie jest romans, nie jakieś wampiryczne dyrdymały babki po menopauzie, która potrzebowała zarobić grube miliony. Może to jest sposób na jego życie? Przerzucić się z bimbru na pisanie opowieści dziwnej treści? Uśmiechnął się, ale po raz kolejny zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie odpływa, bo tutaj, na tej pierdolonej lekcji gotowania znajduje się wszystko, czego chce.
I na dodatek właśnie ta ona zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go tak jak tylko całują się pary na pierwszych randek, gdy nie wisi nad nimi widmo kłótni. Właściwie nad Jebem wisiała całkiem konkretnie dubeltówka jej ojca, ale raz się żyje, prawda? I raz wkręca się zdumionej publicznej, że jest się rodziną.
- Żona w końcu zrobiła nam tę przysługę i odeszła z ziemskiego padołu – nie miał jej niczego za złego, gruchał do tego idioty, puszczając mu oczko i pokazując samczą przewagę, bo dał sobie uciąć wszystkie kończyny (tak, również), że mu zazdrościł takiej dziewczyny, więc niech idzie i się wypcha. Albo najlepiej niech zamiast kurczaka sam nadzieje się na rożen i niech zniknie w odmętach tego wstydu, który właśnie przeżywał.
Mógł, oczywiście, stwierdzić, że wyrzucą ich, ale z ich dwójki tak naprawdę to Jebbediah pozostawał większym gówniarzem, więc Audrey mogła już tylko sobie współczuć, jeśli pójdzie to o krok dalej. Z tym, że dziewczyna nie wydawała się ani trochę zaalarmowana, a jemu bardzo to odpowiadało, że znalazł podobną wariatkę i aż zacierał rączki na myśl o ich przygodach.
Które teraz rysowały się jednak w barwach zwęglonych. On jej powiedział, że cokolwiek umie – skłamał – ona nie potrafiła niczego. Już mogli podać sobie ręce i uciec na hamburgery, ale przecież Ashworth dał radę wyciągnąć cielaka z łona matki, to chyba da radę z kurczakiem. Te same ręce, akurat teraz nie mógł sobie przypomnieć, czy je na pewno umył i ta sama powaga, bo walczył o względy najpiękniejszej w okolicy.
- To skąd to gotowanie, panienko? Czyżbyś chciała komuś zaimponować? Nauczę cię gotować, a ty przyjmiesz jakiegoś obszczymurka i skusisz go wiśniowym ciastem? – stanął za nią i mruczał jej do ucha, podczas gdy koleś od raka na twarzy wydawał dziwne polecenia. – Patrz, teraz wkładamy ręce do kurczaka – i przesunął dłońmi Audrey do wnętrza martwego ptaka.
Byle by to nie była ponura zapowiedź ich wspólnych przygód dla ludzi 18+.
Z tym, że musiał przyznać, że gdy tak po prostu ją miał blisko i mógł jej dłońmi wykonywać kolejne polecenia, to czuł się absolutnie na miejscu. Nie jak starzec z powieści Nabokova, a to już duży sukces, prawda?
Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Tajemniczy absynt nadal pozostawał zagadką dla panny Clark. Nie, żeby nie miała okazji go spotkać - trzy wigilie spędziła w rodzinnej firmie dziadka Clark z Syndey (nie mylić z dziadkiem Clarke z Lorne Bay) podczas których open bar oferował wszystkie możliwe trunki, jakie ktokolwiek tylko mógł sobie wymarzyć. Nigdy jednak, mimo ciekawości, nigdy o niego nie poprosiła, gdyż zaproszenie jakie usłyszała na dobranoc tamtej pamiętnej nocy dość mocno wyryło jej się w pamięć. I czasem nawet zastanawiała się, czy przypadkiem nie odwiedzić sąsiada o bardziej przyzwoitej porze i skorzystać z zaproszenia… Los jednak najwidoczniej miał inne plany, zrzucając na nią masę pracy i gdzieś za plecami tworząc zupełnie inny scenariusz, na który panna Clark wcale nie była zła. Zwłaszcza teraz, gdy stała owinięta jego ramionami, z policzkiem przytulonym do jego barku, plotąc niesamowite głupoty przyprawiając pracownika Oaks Kitchen & Garden o wstęp do ataku serca. I niemal jakby całą tę sytuację ukartowali, gdy tylko Jebbediah podłapał wymyśloną historyjkę, mocniej owinęła się rączkami wokół jego ciała, by wtulić się w niego z ufnością oraz miną niewiniątka, zupełnie jakby w tym co robią nie było nie było nic nieodpowiedniego. Pracownik szkoły gotowania zaszedł jej z skórę a fakt, że pan Ashworth niemal bezsłownie podłapał wymyśloną gierkę jedynie zachęcał do dobrej zabawy dzisiejszego wieczoru. I przez myśl jej nawet nie przeszło, że ktokolwiek mógłby spróbować wyprosić ich z tego, jakże uroczego miejsca… Którego może, w przypływie łaski oraz wspaniałomyślności, zdecydują się jednak nie spalić do ostatniej, najmniejszej cegiełki. W jej opinii to wszystko zależało od ich dobrej woli, a nie zwykłego szczęścia, gdyż z jej zdolnościami do gotowania mogło wydarzyć się wiele. Na szczęście Audrey cały czas tkwiła w przekonaniu, że jej towarzysz jest bardziej zaznajomiony z kuchnią oraz piekarnikiem. A ten fakt przecież sprawiał, że wszystko miało pójść tak, jak powinno - bez pożaru w kuchni.
Uśmiechnęła się gdy tylko poczuła bliziutką obecność swojej randki, a gęsia skórka delikatnie pokryła jej kark, gdy mruczał jej do ucha kolejne słowa wypowiadane iście radiowym głosem. I mimo iż dopiero byli na etapie poznawania, skłamałaby twierdząc, że nie lubi tego głosu.
- Och, przejrzał pan mój plan, panie Ashworth. - Odpowiedziała z udawanym żalem w głosie. - Muszę więc ostrzec, że jeśli nie będzie pan ze mną współpracować, będę zmuszona zwieść pana na pokuszenie fortelami bardziej bezlitosnymi niż wiśniowe ciasto. - Podczas cichego, eterycznego półszeptu przeznaczonego tylko i wyłącznie dla jego uszu, panienka Clark delikatnie oparła górną część swoich pleców o klatkę piersiową towarzysza, przekręcając delikatnie głowę, aby brązowe oczęta kątem spojrzenia mogły zerknąć na jego twarz. I choć jej słowa w zamierzeniu miały być groźbą straszną i okrutną, zabrzmiały bardziej jak możliwa obietnica. - Może ten tu nadawałby się na zięcia? - Żart nawiązujący do ich wcześniejszego, niewielkiego przedstawienia uciekł z jej ust. I mimo iż instruktor bardziej pasowałby do niej wiekiem, nie miała najmniejszego zamiaru, aby wprowadzać żart w życie.
Grzebanie we wnętrznościach zwierząt nie było Audrey obce, chociaż zwykle odbywało się to na żywych okazach, uśpionych jedynie odpowiednią dawką anestezjologii. Nie skrzywiła się więc z obrzydzeniem, a smukłe palce w wyuczonym geście wpierw przesunęły po klatce żeber martwego zwierzątka. - Zaczynam mieć flashbacki z pracy. Wiesz, że kiedyś operowałam emu? - Rzuciła z rozbawieniem, nie do końca będąc pewną, czy jej towarzysz w ogóle wiedział, czym też przyszło jej zajmować się w życiu, powstrzymała jednak chęci kolejnych, chirurgicznych rozcięć, nie chcąc za bardzo posuć ich kolacji. Pozwalała, aby ten kierował ruchami jej dłoni, uznając to za działanie z pewnością bezpieczniejsze - Audrey w tym konkretnym momencie nie była w stanie skupić myśli na kurczaku, a brązowe oczęta systematycznie uciekły do profilu jej towarzysza.
- Nie lubię oklepanych spotkań, dlatego wybrałam gotowanie. - Dodała wzruszając wątłymi ramionami, zupełnie jakby było to najoczywistszą oczywistością. W końcu ile razy można było chodzić na obiad bądź kawę? Audrey ceniła wspólne doświadczenia.
Właśnie takie, jak to.
- Spróbuj. - Stwierdziła niewinnie, przekręcając się tak by stać do niego bokiem i unosząc drewnianą łyżkę z właśnie przygotowanym farszem do jego ust i zupełnym przypadkiem smarując nim kawalątek jego policzka. Rozbawione: - Ups! - Wyrwało się z jej ust, nim roześmiała się szczerze z tej, jakże dziecinnej, zaczepki.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Jak ciekawie układają się wyroki boskie. Wówczas Jebbediah, który ponownie przeżywał odtrącenie kobiety, z którą pragnął założyć rodzinę, miarkował się jak mógł, by nie wyjść na szaleńca, który zarywa licealistki, a mimo wszystko odbył jedną z ciekawszych rozmów z panną Clark. Konwersacji, która przyniosła mu na tyle ukojenie, że chętnie odszukałby dziewczynę i podzieliłby się z nią każdą ilością absyntu (a alkoholem przecież się nie dzielił tak ochoczo), ale nadal dzieliła ich ogromna cenzura wiekowa. Nie sądził wówczas, że Audrey spędzałaby z chęcią czas z kimś, kto mógłby być jej ojcem. Do tego trzeba było mieć jakiś kompleks tatusia albo być nawiedzonym jak ta mała i ruda z niemieckim nazwiskiem, które brzmiało jak zapowiedź opętania. Teraz jednak po latach zniknęła granica związana nie tyle z wiekiem, co z byciem w różnych etapach życia i mogli razem bawić się doskonale.
Musiał przyznać, że cały ten pomysł ze zrobieniem z nich speców w zakresie gotowania sprawdzał się, bo trzymanie jej tak blisko było znacznie lepsze niż jedzenie czegokolwiek w restauracji i patrzenie jej w oczy. Może sprawdzał się najbardziej wyświechtany frazes, że miłość to sztuka patrzenia w jednym kierunku i dzięki temu czuł się całkiem jak u siebie w tej szkółce, w której chyba musieli bardzo szanować drób, bo masował swojego kurczaka oliwą według porady zdemoralizowanego przez nich pana z takim wyczuciem, że niemal sam się podniecił. Żartował, nie chodziło wcale o ptaka, a o ufne ciało, które opierało się o niego i o zaróżowiony policzek, który sugerował, że jego przyciszone mruknięcie dociera do jej uszka i wywołuje dreszcz.
O tak, Jeb zdawał sobie sprawę, że jego emisja głosu to najmocniejszy punkt w menu jego zagrywek uczuciowych i korzystał z niego nader często, tak, że niemal stał się dla niego szlagierem. Bardziej niż jasne oczy, które zazwyczaj sugerowały głęboką więź, ale to było złudne i niebezpieczne. Zazwyczaj, bo przy Audrey zachowywał się trochę jak zakochana marionetka, której sznurki splatają się z panną Clark i nie chcą jej puścić o krok.
- Może ja bym wolał te wymyślne fortele niż wiśniowe ciasto? – zapytał, ryzykownie sięgnął po zaprawę do kurczaka, pozwalając sobie na muśnięcie jej piersi, ale to był przypadek. Taki z granicy niebezpiecznych dla niego, bo zaraz będzie musiał zaciskać zęby, by nie dać się jej całkiem uwieść. Cholera, robiła to specjalnie, zerknął przelotnie w jej oczy, jego pociemniały i naprawdę już tylko pasja do gotowania (tak sobie wmawiał) utrzymywała go przy stanowisku, bo inaczej pognałby z nią gdzieś, gdzie mogli dzielić się nie tylko spostrzeżeniami.
Tymczasem jednak musiał się skupić na zachowaniu na tyle dżentelmeńskim, by nie wypaść z roli świeżo upieczonego (ach te kulinarne suchary) chłopaka. Tak, w wieku czterdziestu dwóch lat zapewne był chłopakiem, mógł sobie tak dalej wmawiać.
- Ten? – wskazał na instruktora. – Panienko Clark, jego bym przepędził byle widłami – jak osławionego i biednego Laurenta, ale nie wywoływał wilka z lasu. Zdecydowanie wolał skupić się na jej zawodzie, który był dla niego niejako niespodzianką. Dziwne, ale zatrzymał się na etapie, że ta dziewczyna jest palącą nastolatką, która po raz pierwszy spróbowała alkoholu. Teraz musiał wziąć obie te wersje i skleić w jedną całość, tak, by wydały mu się spójne.
- Nie wiedziałem, że jesteś weterynarzem – przyznał. – Ale to raczej naturalne. Masz wielkie serce i dobrze, że ktoś taki jak ty dogląda zwierząt – uśmiechnął się, etap poznawania się wzajemnie też był ważny, choć jakoś nie wyobrażał sobie jej miny, gdy się dowie, że jego idolem jest Johnny Cash i Jezus Chrystus. Albo że jest momentami alkoholikiem, a bycie trzeźwym w jej obecności to spore osiągnięcie. Może faktycznie niech skupią się na niej, a nie na jego terapiach gniewu, lataniu z widłami po sąsiadach i spędzaniu czasu na innych, mało godnych rozrywkach jak pogrzeby.
Jak jeszcze raz ten instruktor obdarzy ich karcącym spojrzeniem, to serio zacznie heblować mu najpiękniejszą trumnę. Tymczasem jednak praca posuwała się do przodu, a oni wspólnymi siłami przygotowywali farsz. Który może i smakował niebiańsko, ale tej zagrywki nie mógł jej przepuścić. Złapał ją za nadgarstek i pocałował.
- Widzisz, za dużo pieprzu – zaśmiał się i wskazał na swój policzek, niech sama spróbuje jak jest taka mądra! – Czyli następnym razem idziemy na lekcję szydełkowania? – upewnił się. – Wiesz, że potrafię? Ale jak komuś powiesz, to ja zdradzę twoją największą tajemnicę związaną z faktem, że nie umiesz trafić do własnego łóżka! – ściszył głos, choć był podekscytowany.
Bo był niezmiernie ciekaw, co panna Clark pamiętała z tamtej przygody i czy już wtedy czuła, że ich losy skrzyżują w tak zaskakujący sposób.
Bóg na to pozwolił. Jeszcze dwie, góra trzy randki, a zabierze ją na nabożeństwo.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Psotny uśmiech wyrysował się na ustach panny Clark, gdy usłyszała odpowiedź na swoje słowa. I niemal jak na komendę przylgnęła bardziej do jego ciała, delikatnie unosząc się na palcach, aby dodać sobie te kilka, brakujących centymetrów.
- Jest pan pewien, panie Ashworth? - Wymruczała zaczepnie gdzieś koło jego ucha, pytanie natury retorycznej by niby przypadkiem przesunąć noskiem wzdłuż linii jego szczęki, zupełnie jakby na chwilę straciła równowagę stojąc prawie na samych czubkach swoich palców. Delikatny prąd rozprzestrzeniał się z każdą chwilą pod membraną jej skóry, gdy niezrażona karcącymi spojrzeniami balansowała z nim na linii… Opanowania? Chyba tak, gdyż myśli Audrey z każdą chwilą wędrowały nieproszone w kierunkach zupełnie odmiennych od kuchennego stanowiska i martwego kurczaka, nad którym przyszło im się dzisiaj pastwić. I jeśli do tej pory w swoim życiu odczuwała magnetyczne przyciąganie tak teraz, stojąc tak bliziutko sąsiada zapewne w wieku jej ojca, miała wrażenie, jakby zderzała się z niewidzialną ciężarówką, wręcz pchającą ją w stronę pana Ashworth. Ona nie miała najmniejszej ochoty, aby opierać się temu uczuciu. I gdy ich spojrzenia na chwilę skrzyżowały się ze sobą, pełne wargi panny Clark ułożyły się w śliczny uśmiech.
Kiwnęła delikatnie głową w potwierdzeniu i mimo iż właśnie rozwodzili się nad możliwością, aby to instruktora zaprosiła na ciasto z wiśniami, panienka Clark nie odsunęła się od swojej randki ni cala, zerkając w kierunku pracownika szkoły gotowania będąc otoczoną męskimi ramionami. - Widłami? Czyżby obawiał się pan konkurencji? - Spytała z rozbawieniem w delikatnym głosie. Idea umawiania się jednocześnie z dwoma mężczyznami wydawała jej się… Abstrakcyjna. I odrobinę nierealna, gdyż Audrey Bree Clark była kobietą, która nie zwykła dzielić swojego zainteresowania - jeśli go już kimś obdarzała, działo się to w pełni i raczej bez większych wyjątków.
Zaskoczenie pojawiło się w jej spojrzeniu, gdy przyznał, że nie miał najmniejszego pojęcia o jej zawodzie. Brwi dziewczęcia powędrowały ku górze, a głowa delikatnie przechyliła się w niemal gołębim odruchu… I jedynie przez ułamek chwili, na wspomnienie o sercu, miała ochotę złożyć mu dość niemoralną propozycję, ta jednak bardzo szybko uleciała z jej głowy, spłoszona faktem, iż niestety, nie byli tutaj sami.
- Naprawdę? Sądziłam, że całe Carnelian Land o tym wie… Specjalizuję się zwierzętach dzikich i hodowlanych, sąsiedzi często do mnie dzwonią, jak coś się dzieje. - Dziewczę wzruszyło delikatnie wątłymi ramionami, jakby to nie były wcale nie było nic wielkiego. Nawet jeśli nie raz wyskakiwała z łóżka w środku nocy, by z torbą najpotrzebniejszych rzeczy polecieć na pomoc psu, krowie, owcy czy dingo, który przypadkiem zapuścił się tam, gdzie nie powinien. Pomoc zwierzakom było nie tylko jej powołaniem ale i pasją, bez której jakoś nie potrafiła wyobrazić swojego życia. Teraz na przykład, była w stanie powiedzieć, ze kurczak którego mieli jeść posiadał prawidłowy kościec oraz brak przerostów mięśniowych… Nie sądziła jednak, aby była to informacja godna jego uwagi. Zwłaszcza teraz, gdy cała ta uwaga skupiona była na niej, przyprawiając o gęsią skórkę oraz niesforne myśli.
Nie protestowała gdy złączył ich usta w pocałunku. Roziskrzone, zauroczone spojrzenie utkwiło w jego buzi, a ust nie schodził szeroki uśmiech sprawiający, że oto w tym momencie panienka Clark prezentowała się nadzwyczaj uroczo.
- Pieprzysz. - Stwierdziła rozbawionym głosem, a gdy wskazał na swój policzek niewiele myśląc wspięła się na palce, aby przesunąć koniuszkiem języka po kawalątku jego skóry przyozdobionej farszem. W innym towarzystwie zapewne nie zdobyłaby się na podobny gest, w towarzystwie pana Ashworth jednak… Czuła, że może być sobą bez większego skrępowania bądź odkrywanych przedstawień. Roześmiała się szczerze, gdy tylko się od niego odsunęła. - W sam raz. - Oznajmiła nadal się śmiejąc, po czym ostrożnie zaczęła pakować farsz do martwego ptaka. Zdążyła jednak włożyć doń ledwie pół łyżki, gdy jego słowa ponownie przykuły jej uwagę. - A co jeszcze lubisz? - Pytanie niemal od razu uleciało z jej ust, a zaciekawienie błysnęło w brązowym spojrzeniu. I faktycznie była tego ciekawa - o ile wiedziała, że szydełkuje (na to pytanie kiwnęła delikatnie głową) tak reszta jego zainteresowań pozostawała dla niej jedną, wielką tajemnicą. Chwilę później jednak zmarszczyła brwi, by pacnąć go dłonią w ramię w udawanym oburzeniu. - Zdarzyło mi się to tylko jeden raz, od tamtej pory zawsze znajduję własne łóżko! - I nie mijało się to z prawdą, gdyż taka pomyłka zdarzyła jej się jeden, jedyny raz i nadal dałaby sobie rękę uciąć, że było to winą felernego klucza magicznie pasującego do dwóch par drzwi. - W karze za te oszczerstwa robisz sos, a ja popatrzę… - Zawyrokowała, wręczając mu w dłonie butelkę czerwonego wina które ponoć miało pasować do całego dania. Audrey mężczyźni panujący w kuchni zawsze się podobali i z chęcią poprzygląda się jak jej towarzysz robi kolejną część ich dzisiejszej kolacji. - Po za tym, ja również mogłabym trochę wygadać. Wiesz, już widzę te nagłówki gazet: Jebbediah Asworth nie jest dupkiem i ma uczucia! Albo, o! Oszukał wszystkich, ale nadal ma serce! - Audrey zaśmiała się pod nosem, pakując kolejną porcję farszu do martwej kury. Ich pierwsze spotkanie w jego sypialni (jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało) sprawiło, że panienka Clark nie potrafiła patrzeć na niego przez pryzmat plotek mieszających go z błotem, ćwierkających o tym, jak to jej obecna randka nie posiada serca bądź choćby odrobiny przyzwoitości… W stosunku do niej był przeciwnością mężczyzny z plotek, Audrey jednak nie była pewna czym było to spowodowane.
- Jeb? - Przebłysk wspomnień sprawił, że niepewne spojrzenie powędrowało w jego kierunku. - Czy to, że umawiamy się na randki znaczy, że pogodziłeś się z przeszłością? - Nieśmiałe pytanie uciekło z jej piersi, a brązowe spojrzenie uciekło na drewnianą igłę, którą miała zaszyć martwą ptaszynę. Pamiętała skrawki jego opowieści o byłej z liceum… I nie chciała, aby demony jego przeszłości zniszczyły to, co powoli zaczynało się między nimi tworzyć.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
O Święta Maryjo Panienko i Józefie, co ona z nim wyprawiała. Mógł się założyć o całą swoją farmę, że za chwilę nie wytrzyma tego napięcia i porwie ją gdzieś, gdzie zostaną sami… Stop, powinien zacząć myśleć o kangurach i o świętym Dionizym. O jego ociekającej krwią głowie, z którą przeszedł tyle kroków, a potem z wdzięczności oddał ją kobiecie i padł martwy. O tym właśnie zamierzał myśleć Jebbediah, choć w jego protestanckim Kościele nie było nawet kultu świętych. Musiał jednak znaleźć sobie cokolwiek odwracającego uwagę od dziewczyny, która właśnie robiła mu z mózgu sieczkę. Postanowił więc poszukać całkiem blisko i znalazł sobie patrona od tracenia głów i przekazywania ich niewiastom. Tak, musiał myśleć o świętym Dionizym, bo inaczej nie wyjdzie z tego przeklętego zakątka, by przypiec kurczaka, bo jego własny ptak… Nie, na pewno szedł w mało pobożnym kierunku, więc postanowił się poprawić i skupić na martwym zwierzęciu, którego nadziewali farszem po wypatroszeniu. Cel nabożny i wprowadzający same dobre myśli. Te niewinne, rzecz jasna.
Tak samo działało zastanawianie się nad konkurencją, która musiała się prędzej czy później pojawić. Owszem, był przystojny, miał hektary i poruszającą wręcz osobowość (zwłaszcza po kieliszkach bądź w kaznodziejskim szale), ale wciąż był mężczyzną starszym o dwie dekady i bliżej mu było wiekowo do jej ojca niż do kumpli, z którymi zapewne kiedyś się spotykała. Jeszcze nie doszli do etapu, w którym dzielili się listą partnerów (Jeb musiał chyba zacząć zapisywać swoją naprawdę drobnym druczkiem), więc miał złudną nadzieję, że temat też nie wybrzmi i że na razie te rozmowy pozostają jedynie w strefie czystej abstrakcji.
Bo jeśli się zakochiwał (a cholera, wiedział, że tak), to potrafił być zaborczy i bardzo zazdrosny. Może i wiele brakowało mu do creepy Edwarda, ale nadal był człowiekiem, który lubił czuć, że wybranka jest tylko jego. To na pewno było staromodne i pewnie większość uznałaby go za nudziarza, który nie preferuje swingowania, ale do cholery, podstawą dobrego trójkąta było niestykanie się penisem z penisem kolegi, więc Ashworth jako niesamowity homofob odpadał w przebiegach. Może za kilka tygodni wyjdzie więc, że jest dla niej za nudny, a widły jakoś mało współczesne? Pierwszy raz w życiu obawiał się tego szalenie i to jeszcze przerażało go bardziej. Niegdyś machnąłby ręką i powiedział, że jak nie ta, to inna – Bóg dał, Bóg odebrał, niech pochwalone będzie Imię Jego – ale teraz to nie było dla niego takie oczywiste. Audrey robiła kolosalną różnicę właśnie przez ten nieporządek w jego głowie i nie był w stanie opanować lekkiego niepokoju na myśl o tym, że kiedyś się skapnie, że jest STARYM CZŁOWIEKIEM i że żyje na tym świecie tak dawno, że dla jej pokolenia jest odpowiedzialny za rzeź dinozaurów.
- Przy takiej pięknej… - i młodej, chciał rzec – dziewczynie każdy by się obawiał konkurencji. Zwłaszcza w postaci dziwnych sąsiadów z atrakcyjnymi pieskami – o Laurenta też przecież był zazdrosny, choć chyba zrobił sporo, by jej pokazać, że jego zachowanie wcale nie jest takie romantyczne, bardziej dziwne i niepokojące. Ciągle jednak musiał sobie powtarzać, że to właśnie on trzyma ją w ramionach, nie żaden inny i to on musi się konwertować na chwilowego katolika, by myśli o świętych nie doprowadziły do jego fizjologicznej erekcji.
Rozmowa na temat jej zawodu była więc całkiem na miejscu, choć wychodził na pieprzonego ignoranta.
- Bo widzisz, trochę się zatrzymałem na etapie dziewczyny, która mi wbiegła do domu – uśmiechnął się. – Teraz usiłuję to wszystko poskładać, bo bardzo mi się podoba, co widzę – i szaleję za tobą, dziewczyno, ale przecież musiała to widzieć, gdy dosłownie nie mógł od niej rąk oderwać, a jego pocałunek był zapowiedzą czegoś innego, do czego (nie)świadomie go nakręcała, gdy przesuwała językiem po jego policzku. Niesamowite, że taka stara wyga jak on mógł się całkowicie zapomnieć w obecności takiej kobiety.
- Co jeszcze lubię robić? – pieprzyć farsz, wszystko mu było jedno, choć zapewne ona chciałaby się wykazać, ale przy takich pytaniach musiał się mocno skupić, by nie wyszło, że jest alkoholikiem bez pasji. – Lubię strugać w drewnie. Kiedyś myślałem, że zostanę cieślą, ale potem mnie pochłonęły alpaki i dziadek chciał komuś zostawić majątek – nie brzmiało to przekonująco, ale parsknął, gdy poczuł jej rączkę na ramieniu. – Halo! Myślałem, że wtedy obudzisz całe miasto, tak krzyczałaś! – zabrał od niej wino, otworzył, napił się i podał jej z cwaniackim uśmieszkiem. – Wszystkiego trzeba spróbować, zanim się doleje, wiesz? – i właśnie w tej krainie świętych, przekomarzań, alkoholu pragnął zostać Jeb, ale wraz z jej pytaniem przeniósł się gdzieś, gdzie temperatura spadała niemal do trzydziestu stopni poniżej zera, a on sam czuł, że robi mu się zimno i niewygodnie. Razem z myślami o Jordan.
- Bo widzisz, Audrey, ona mnie zniszczyła. Może mnie kochała, a może tylko szukała ucieczki przed patologiczną rodziną, bo gdy przyszło do finalnej decyzji, po prostu się spakowała i ruszyła do Melbourne, zostawiając mnie. Potem wracała, zawsze na trochę, z wieloma imionami mężczyzn w telefonie. Miałem ją i obserwowałem, że z każdym rokiem robi się coraz bardziej chłodna i zdystansowana. W tych kozakach Balenciagi czy innego oszołoma nie wyglądała już jak moja dziewczyna. Nie chciałem za nią tęsknić, ale była jedyną osobą, która rozumiała wszystko i której nie musiałem się tłumaczyć z mojego przyszłego szaleństwa. Więc piłem na umór, bo myślałem, że kiedyś wróci i mnie stąd zabierze. I wróciła i wpadła w ramiona kogoś zupełnie innego, a ja zapragnąłem ją zabić… a potem poznałem ciebie i nagle zaczynam się uśmiechać. Boję się, że mnie zostawisz, że to chwilowe, bo dla mnie ty jesteś czymś więcej niż tylko chwilą, niż każdą z tej szóstki narzeczonych. Tak, chyba mam serce – właśnie to jej powiedział, szkoda, że jedynie w myślach, bo byli w miejscu publicznym, więc to nie była pora na takie wyznania.
- Zaszyjesz? – odezwał się głośno i pochylił się, by pocałować ją pod uchem. – Panienko Audrey, ja się w panience zakochuję – dodał ściszonym głosem – ale jeśli chcesz porozmawiać o przeszłości – imienia wolał nie wypowiadać, proszę, doczekali się nawet swojego Voldemorta – to zrobimy to, ale jak będziemy wracać, dobrze?

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Z każdą kolejną chwilą panienka Clark dochodziła do wniosku, że na tych wszystkich ulotkach dotyczących lekcji gotowania idealnych na randkę powinni dodawać ostrzeżenie przed gorącą atmosferą, przyspieszającą bicie serca, rumieniącą policzki i sprawiającą, że skupienie się na martwym drobiu graniczyło z cudem. Bo jak mogła myśleć o martwym mięsie, gdy obok siebie miała spory kawał tego żywego, przystojnego, o radiowym głosie wywołującym ciarki i dotyku który sprawiał, że nie miała ochoty odsunąć się choćby o pół cala? Nie wiedziała, zwłaszcza gdy coraz to bardziej niemoralne myśli pojawiały się w jej głowie, zawstydzając ją samą… Nie wiedziała również, czy każdy z uczestników posiadał podobne odczucia względem swojej randki, już dawno jednak nawet polecenia instruktora zanikały gdzieś w przestrzeni, gdy tkwiła w tych jednych ramionach, przekomarzając się z panem Ashworth na sposoby… wszelakie. I w pewien sposób może nawet wszechstronne.
Dźwięk jego słów sprawił jednak, ze panna Clark uniosła brew w konsternacji, zerkając ku buzi towarzysza. Brązowe oczęta zdradzały odrobinę zdezorientowania.
- To ilu takich mamy jeszcze w okolicy? - Spytała w zamyśleniu, próbując dopasować do znanego schematu kogoś po za panem Buchinskym i jego uroczym Fiodorem… I nikt nie przyszedł jej na myśl, zapewne przez fakt, iż z większością sąsiadów żyła całkiem dobrze, głównie przez fakt wykonywanego przez siebie zawodu. - Ostatnio mówił pan, że mnie przed takimi obroni, nie mamy więc chyba powodu do obaw, czyż nie? - Uśmiech wyrysował się na pełnych wargach, choć mięśnie jej napięły się delikatnie, gdyż sprawa dziwnego sąsiada nadal siedziała jej gdzieś z tyłu głowy, głównie za sprawą obawy, że ten mógłby wpaść na gorsze pomysły. Kolejne komplementy którymi rzucał w nią zupełnie niespodziewanie i dość często sprawiły, że panna Clark na chwilę ufnie wtuliła głowę w męskie ramię, chcąc ukryć kolejny, piekący ciepłem rumieniec… Powoli zaczynała się przyzwyczajać do pochwał płynących z jego ust. - Jeśli masz problem z poskładaniem to pytaj, jeśli tylko chcesz. - Audrey wzruszyła delikatnie wątłym ramieniem. Bo jeśli chciał dowiedzieć się czegoś konkretnego na jej temat, z przyjemnością udzieliłaby mu odpowiedzi… Zwłaszcza, gdy sama pytała dużo, by z zaciekawieniem wypisanym w brązowym spojrzeniu oczekiwać kolejnychodpowiedzi. - Wiesz, jakbyś kiedyś chciał mi pokazać co robisz, z przyjemnością sobie popatrzę… - Nieśmiała propozycja uleciała z jej ust, powodowana dwoma czynnikami. Czynnik pierwszy związany był z faktem, że jakoś nigdy nie miała okazji obserwować takiego zajęcia. Czynnikiem drugim był fakt, iż mógł to być niezwykle… interesujący widok i jeśli był podobny do tego co podsunęła jej dość bogata wyobraźnia to, cholera, nie chciała przegapić takiej możliwości. - Hodujesz coś jeszcze? - Pytanie uleciało z jej ust, nim brązowe oczka wywróciły się w iście teatralnym geście urazy, gdy usłyszała komentarz dotyczący przeszłych wydarzeń oraz jej malutkiej pomyłki. Udawana uraza trwała jednak krótko, gdyż ledwie po kilkunastu uderzeniach serca roześmiała się i odebrała od niego butelkę wina, z której upiła niewielki łyczek. Ktoś w końcu będzie musiał odwieźć ich do domu, gdy ten przyjemny wieczór zacznie dobiegać do końca, nawet jeśli Audrey nie chciała, aby kiedykolwiek się kończył.
Nawet teraz, gdy jej mięśnie spięły się w oczekiwaniu na odpowiedź. Dziwna, nieznana do tej pory hybryda trwogi oraz żałości przetoczyła się gdzieś wzdłuż jej żył. Pamiętała części jego opowieści, pamiętała swoje oburzenie i to wszystko układało się w przykry dla niej wniosek, bowiem jeśli nie zamknął pewnych spraw ich to wszystko co właśnie się między nimi tworzyło miało być krótkotrwałą przygodą. A jeśli Audrey była czegokolwiek pewna, był to fakt, iż nie miała ochoty na zbyt wczesne zakończenie tej, odrobinę zaskakującej, znajomości. Odsunęła się nawet trochę w przypływie niepewności, napędzanej wątpliwościami które jak na złość poczęły wykwitać w jej głowie. Wątpliwościami, o których do tej pory nie przyszło jej myśleć choćby przez jedną, krótką chwilę.
Wszystkie te wątpliwości odegnały usta spotykające się z jej skórą, jednocześnie sprawiające, że brązowe oczęta przymknęły się na chwilkę… Tylko po to by otworzyć się szerzej, na dźwięk jego kolejnych słów. Nie spodziewała się podobnego wyznania, z pewnością nie w chwili, gdy oto byli na ich pierwszej, oficjalnej randce. Ekscytacja mieszała się z niepewnością, a niezrozumiała radość ze zwykłym strachem gdy ostrożnie przekręciła się tak, aby stać twarzą do swojego towarzysza, skupiając spojrzenie na niebieskich oczach. - Jasne, ale nic na siłę, i… - Zaczęła miękko, również przyciszonym głosem. Już miała wdać się w monolog, mający opisać to wszystko co działo się w jej głowie i czego jeszcze w pełni nie rozumiała czując więcej niż zawsze, gdy zrezygnowała ze słów na rzecz czegoś, o wiele łatwiejszego do zrozumienia. Ramiona dziewczyny owinęły się wokół jego szyi, a ciało przylgnęło do mężczyzny w intymnym uścisku. Smukłe palce przesunęły po zarośniętym policzku w czułym geście, gdy usta panienki Clark same ułożyły się w śliczny uśmiech. Wszelkie rozterki mogły poczekać. - Podobają mi się pana słowa, panie Ashworth. - Wyszeptała eterycznym głosem, gdy zauroczone spojrzenie brązowych ocząt nie odrywało się od jego oczu, zupełnie jakby chciała upewnić go w prawdziwości swoich słów. To samo miała na celu, gdy jej usta musnęły jego czoło w najprostszym i najczulszym geście. Trwała tak przez dwa, może trzy uderzenia serca, aż niechętnie wyplątała się z jego objęć.
- Wiesz, że nie żartowałam z tym sosem? Ociągasz się! - Rozbawienie wybrzmiewało w delikatnym głosie, a dźwięczny śmiech uleciał z jej piersi. Sama panna Clark zabrała się za zszywanie martwego ptaszęcia drewnianą igłą… W sposób iście chirurgiczny, zupełnie jakby przyszło jej zszywać rozległą ranę - pewnych nawyków nie dało się wyplenić, zwłaszcza gdy jej dłonie zdawały się same poruszać w odpowiednich ruchach.
- Mówiłam ci, że złapałam ostatnio tajpana na farmie? - Zaczęła, nie będąc pewną, czy w natłoku zajęć nie zapomniała przypadkiem nasmarować mu wiadomości z tą opowieścią. - Ukąsił mojego Demona, a gdy go znalazłam okazało się, że jest cały w poparzeniach, ktoś musiał go oblać czymś żrącym… - Aż wzdrygnęła się na wspomnienie ukochanego rumaka jak i stanu, w jakim znajdował się biedny wąż. - Na szczęście oboje udało mi się odratować, a Noodle dochodzi do siebie w Sanktuarium. - Uśmiechnęła się, wcale nie uważając za dziwnym faktu, że nadała imię najgroźniejszemu z Australijskich węży. A gdy ptaszysko było już zaszyte tak, iż nic nie miało prawa z niego wylecieć, Audrey wsunęła go do piekarnika ustawiając na odpowiednią temperaturę oraz czas. Z zakończonym jej zadaniem oparła się tyłkiem o jedną z szafek, spojrzenie lokując w swojej randce. Prawdą było, iż w mężczyznach przy kuchni było coś pociągającego.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Był zupełnie ślepy na to, co dzieje się w ich otoczeniu. Mogliby na przykład podpalić świat, a Jebbediah zapewne by nawet nie zauważył, bo nie, nie każdy ze zgromadzonych tu mężczyzn przybył za rękę z taką panienką jak Audrey i może nie był typowym przedstawicielem samczego gatunku, ale jego ego rosło niebotycznie z każdą minutą i czuł, że zaraz pęknie z typowo męskiej dumy. Jak wcześniej nie zaliczy wpadki roku z erekcją, ale nadal święty Dionizy sprawdzał się wyśmienicie. Jedyne co zaczynało go martwić (kłuć w mostku i doskwierać), że prędzej czy później palnie coś tak idiotycznego, że jego randka stwierdzi, że jest niewychowany i ucieknie w siną dal. Sam wiedział, że miałaby pod tym względem sporo racji, ale przecież starał się jak cholera. Nawet próbował się nauczyć dla niej gotować, zanim doglądać alpak, a to było chyba synonimem nowoczesnego mężczyzny. Przynajmniej tak lubił sobie myśleć, bo inaczej na starcie byłby już przegrany, a tak całkiem pewnie toczył z nią grę, pełną flirtów i przekomarzanek tak słodkich, że każdy na ich widok musiał mieć odruchy wymiotne. I bardzo dobrze, jak on tęsknił za tymi etapami związku, gdzie wszystko było proste i bardzo oczywiste. Z Jordan swojego czasu poplątało się tak bardzo, że budowanie relacji z nią przypominało skręcanie mebli z Ikei i na dodatek z instrukcją w języku chińskim albo napisanej cyrylicą. Tutaj nic takiego nie miało miejsca, choć tak, nadal Laurent i jego bestia od zamordowanej lamy śnili mu się po nocach. Oczami swojej freudowskiej podświadomości widział jak zabierają mu panienkę Clark daleko, mrucząc coś o starych zboczeńcach, które chcą oszukać ją na ciasto z wiśniami, które niby sami piekli.
- Audrey, muszę ci coś powiedzieć – stwierdził więc nagle i zupełnie bez ładu i składu, ale i do tego musiała przywyknąć. Strumień jego świadomości zwykle działał koślawo, był wręcz przekonany, że jakiś hydraulik (pewnie z Polski) ukradł mu rury przy piciu z nim bimberka i dlatego teraz nagle wpadał na tak poważne wyznania, które na pierwszy rzut niewiele miały wspólnego z sąsiadami czyhającymi na cnotę (albo jej pozostałości) panny Clark albo z tym przeklętym jednym towarzyszem, który imał się samych niegodnych rzeczy, by otrzymać jej serce. Jeb był bowiem przekonany, że na pewno o to chodziło i jeszcze ciaśniej trzymał dziewczynę przy sobie, pieprząc zasady BHP przy obsłudze kuchenki. – Bo to ciasto to moja mamusia piekła, żebym mógł ci zanieść coś takiego od serca. Ja chciałem ci wystrugać stolik, ale stwierdziła, że to mało romantyczne – wytłumaczył i znowu podrapał się w głowę, uciekając myślami do tamtego seansu kinowego. Teraz mu się zdawało, że owszem, trudno byłoby uwieść dziewczynę na kawałek drewna i jakąś fikuśną nóżkę, za to wiśnie kojarzyły się nader bardzo seksualnie. Co jednak nie sprawiało, że jego kłamstwo było czymś dobrym, ale reflektował się bardzo szybko, przyznając się jej, że jest nogą w zakresie kulinarnych umiejętności.
Przynajmniej ten temat miał za sobą, ale gdy zaproponowała bliższe poznanie jej osoby zawahał się, bo nie wiedział, czy to jest ten czas, gdy można pytać o pozostałe miłostki bądź wyłączność. – A co byś chciała mi sama o sobie opowiedzieć? – zadał jedno z najbardziej bezpiecznych pytań, ale mówiące sporo o osobie, która miała na nie odpowiedzieć. Tak chyba przeczytał w poradni planowania rodziny, do którego wysyłali go tak często z kolejnymi narzeczonymi, że dorobił się odpowiedniego pakietu dla stałych bywalców.
Za to jej pytania były trafne i konkretne, najwyraźniej dziewczyna należała do takich ludzi. – Alpaki, lamy, owce, wszystko na przędzę – wyjaśnił, bo chyba nie wyobrażała sobie go jako człowieka, który je mięso z tego typu zwierząt. Hamburgery to była zupełnie inna bajka, ale krowy były głupie. Nawet jeśli miał kilka na farmie, to nie przywiązywał do nich wzmożonej uwagi. I powinni zostać sobie beztrosko w tym zwierzyńcu, w tych opowieściach o swoich ulubionych gatunkach i przygodach, pijąc wino i nie przejmując się konsekwencjami (zawsze mogli tu gdzieś po prostu przenocować, choć mogło się to źle skończyć), podczas gdy dziewczyna otworzyła przypadkiem puszkę Pandory. Jak nie przepadał za mitologizowaniem rzeczywistości (bo i jeden jest Bóg), to porównanie wydawało mu się całkiem trafne do spustoszenia, jakie w jego życiu dokonała Jordan Pollard. To przez tę kobietę został alkoholikiem i to właśnie ona zostawiła go bez żadnego ostrzeżenia, a teraz wracała jak gdyby nigdy nic. Może dlatego czuł, że wszystkie jego mięśnie spinają się i znowu otacza go ciemna dolina jak w Psalmach, ale musiał powiedzieć jej prawdę, nawet jeśli to było znacznie za wcześnie. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przez błędy przeszłości stracił tę dziewczynę i teraz jak skazaniec czekał na ostateczny wyrok. Podejrzewał, że całkiem możliwe, że rzuci go i wyjdzie, bo będzie spodziewała się kolejnych oświadczyn z jego strony, a w przypadku Jeba to zawsze była prognoza zerwania, więc jej pocałunek i przytulenie sprawiły, że na jego twarzy zakwitł uśmiech. Chciał jej, tej radości, młodości, tego uczucia, że znowu może zacząć od początku, choć sprawy przybierały naprawdę szybki obrót i nim nie obejrzał, a już mieszał ten dziwny sos, śmiejąc się i zamykając. To też było znamienne, przy niej w dobry sposób się wyciszał i uspokajał, nie musząc nadrabiać głosem czy czymkolwiek innym.
I tak sobie trwał w błogiej sielance, on, ona i martwy ptak, który był zszyty zapewne najpiękniejszym szwem poprzecznym w całej szkole gotowania, gdy dotarły do niego jej słowa.
- Zaraz, zaraz – machnął ręką, jakby chciał przewinąć jej wypowiedź. – Nazwałaś KLUSKAMI tajpana?! – to było ważne, nie jakiś kurczak już w piekarniku, który pewnie będzie smakował jedynie koneserom. Spojrzał na nią przerażony, a gdyby ją ukąsił?! Gdyby ją stracił przez głupiego węża?! I zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć bądź zrobić, uniósł ją i przełożył przez swoje ramię, a potem wyszedł z sali. – Zajebiste zajęcia, nie ma co! Pilnujcie, żeby nam się kurczak nie spalił! – rzucił na odchodnym i trzasnął drzwiami, zastanawiając się, czy chce ją położyć czy przełożyć przez kolano i sprać jak niesforną dziewczynkę.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Zaciekawienie błysnęło w brązowych oczętach, gdy ten przyznał, że ma jej coś do powiedzenia. Dziewczę przekręciło głowę odrobinę w bok niemal w gołębim odruchu, brązowe włosy spłynęły po jej ramieniu gdy wsłuchiwała się w jego słowa. Z każdym kolejnym odrobinę mocniej marszczyła brwi wyrazie będącym hybrydą zaskoczenia oraz zwykłego niezadowolenia, bowiem ze wszystkich rzeczy na tym świecie panna Clark nie lubiła najbardziej właśnie kłamstw wszelkiego rodzaju. Wiązało się to z jej byłym związkiem jakiego doświadczyła jeszcze w Sydney… Z pewnością jednak nie było to opowieścią na dzień dzisiejszy. W bezwiednym odruchu założyła ręce na piersi, nie odsunęła się jednak za bardzo, zbyt lubiąc dotyk jego dłoni na membranie swojej skóry.
- Panie Ashworth, bardzo nie lubię kłamstw, nawet tych najmniejszych… - Oznajmiła dość poważnie, uznając to za całkiem ważną informację, z rodzaju deal breakerów. Już raz miała okazję spotykać się z nałogowym kłamcą oraz manipulantem i niezależnie od sympatii jaką darzyła Jebbediaha, zwyczajnie nie chciała powtarzać tego doświadczenia. - Tym razem ci wybaczę, ale masz mi więcej nie ściemniać, dobrze? I jak wrócisz do domu, podziękuj mamie ode mnie za ciasto. - Bo zasługiwała na podziękowania, przynajmniej w pojęciu panny Clark. - A tak na przyszłość, doceniam wszystkie prezenty od serca, niezależnie od ich formy. - Dodała, delikatnie unosząc kąciki ust w uśmiechu. I to było prawdą, gdyż każdy prezent dany od serca potrafił roztopić serduszko Audrey, co skutkowało w dużym pudełku schowanym pod jej łóżkiem, pełnym skarbów powiązanych z przyjaciółkami którym przyszło odejść w stanowczo zbyt młodym wieku.
- Och, nie wiem, czy jest o czym opowiadać… - Stwierdziła dość skromnie i nieśmiało, zwyczajnie nie uważając się za osobę, którą można było uznać za na tyle ciekawą, by mogła snuć o sobie długie opowieści. - Raczej nie zaskoczę cię czymś nietypowym. Uwielbiam moją pracę i aktywne spędzanie czasu. Wiesz, jazda konna, surfowanie, wrotki, piesze wycieczki… A na plaży mogłabym siedzieć całe dnie. - Rozbawienie pojawiło się w delikatnym głosie, gdyż miała wrażenie, że podobne słowa mogła wypowiedzieć połowa Australijczyków. - Czasem uczę dzieciaki jak zachowywać się przy dzikich zwierzętach, panicznie boję się latać, mam całkiem pokaźną kolekcję płyt winylowych i uważam, że Zaklinacz Koni to najpiękniejszy film, jaki kiedykolwiek nakręcono. - W kilku krótkich zdaniach zebrała kwestie, które wydawały się jej być tymi najważniejszymi jeśli chodzi o opisanie szczegółów powiązanych z jej osobą. Nie chciała powiedzieć zbyt wiele by nie wyjść na zadufaną w sobie, nie była również w stanie opisać tych wszystkich drobnych szczegółów które ją tworzyły - te z resztą zapewne zaobserwuje sam, gdy przyjdzie im spędzać ze sobą więcej czasu. Jak choćby fakt, iż ciągnęło ją do fontann i nie potrafiła ustać w jednym miejscu, gdy odpowiedni rytm wpadł do jej ucha, niezależnie od miejsca, w którym się znajdowała.
- Alpaki do ciebie pasują. - Odpowiedziała jedynie na jego słowa, tonem znawcy oraz konesera. Te urocze, puchate zwierzątka były niezwykle delikatne jeśli chodzi o ich zdrowie, jednocześnie potrafiąc zamienić się w pokryte futrem demony, jeśli przypadkiem zrobiło się coś, co im nie podpasowało (o tym Audrey boleśnie przekonała się na praktykach). I jeśli miałaby dopasować pana Ashworth do jakiegokolwiek zwierzątka, z pewnością byłaby to właśnie alpaka.
W tej całej, dość poważnej sytuacji, jaka przetoczyła się przez ich spotkanie Audrey Bree Clark chyba wolała usłyszeć takie wyznanie (nawet jeśli wypowiedziane było niezwykle wcześnie) niż chłodne stwierdzenie, iż oto jest dla niego jedynie zabawką na czas, gdy dziewczyna z jego przyszłości bawi się z kimś innnym… Miał jednak rację w przełożeniu tematu na późniejszą godzinę, gdy będą mogli porozmawiać w spokoju i bez publiki.
Kurczak wylądował już w piekarniku i zanosiło się na to, że jej towarzysz niedługo skończy sos doprowadzając lekcję do tej części, w której będą mogli spokojnie zjeść kolację… Ponownie jednak wydarzenia nabrały tempa. Słysząc jego zaskoczenie już chciała wyjaśnić, dlaczego też nazywała każde zwierzątko jakie tylko przewinie się przez Sanktuarium i wspomnieć, że wbrew pozorom wyglądają całkiem uroczo, gdy ten zwyczajnie przerzucił ją sobie przez ramię. Kolejny, przeszło jej przez myśl, choć musiała przyznać, że w przypadku pana Ashworth taki gest nie skutkował strachem.
- Jeb! - Pisnęła w zaskoczeniu, niemal od razu owijając jedną rękę ciasno wokół jego szyi w obawie, że ten przypadkiem mógłby ją upuścić. Wolną dłonią zaś złapała materiał swojej sukienki, nim ten podwinął się bardziej niż powinien, tym samym chroniąc się przed scenariuszem, w której wszyscy uczestnicy lekcji mogliby podziwiać jej bieliznę. - Mam stanowczo za krótką sukienkę, żebyś nosił mnie w taki sposób... - Napomknęła odrobinę ciszej, tak aby tylko on usłyszał jej słowa i starając się nie zerkać na odległość jaka dzieliła ją od ziemi, by przypadkiem nie zakończyć wygłupów paniką związaną z jej lękiem wysokości. Bo panna Clark była przekonana, iż to właśnie o wygłupy chodziło, nie mając najmniejszego pojęcia o tym, że jej słowa mogły go jakkolwiek przerazić. Z ulgą przyjęła trzaśnięcie drzwi oddzielające ich od niechcianych spojrzeń. - Czy byłbyś tak miły i odstawił mnie na ziemię? - Poprosiła słodko, tkwiąc w odrobinę niewygodnej pozycji na jego ramieniu. Nie wiedziała, czemu uznał to rozwiązanie za odpowiednie w momencie, gdy poszłaby za nim wszędzie, jeśli tylko wyszedłby z odpowiednią propozycją.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nie chciał jej okłamywać, to nie tak i mógł przysiąc na ich nienarodzone jeszcze dzieci. Po prostu jeśli miał kiedykolwiek kompleksy małomiasteczkowego głupka, to miały one ujawniać się właśnie w takich sytuacjach. Poznała go przecież, gdy ledwo mógł ustać na nogach i tulił się się do jej cycków, płacząc za kobietą jego życia, która zdążyła do tego czasu olać go tyle razy, że mógł napisać poradnik jak wyjść z toksycznej relacji. Coś w stylu tych gwiazdorskich wspominków, okraszonych cytatami o Bogu na każdy dzień tygodnia. Może powinien przemyśleć to bardziej zamiast marnować się na farmie? Ad rem, poznała go w tak opłakanym stanie i najlepsze, że potem wcale nie zafundował jej zachwycającego kolejnego wrażenia. Trudno było o takim nawet pomarzyć jak spotkała go ponownie w cudownych okolicznościach, kiedy próbował rozszarpać widłami zarówno psa, jak i nowego sąsiada. Czasami nawet myślał, że z braku laku wybrała sobie najpodlejszego kawalera, który się jej trafił. Rozpatrywał to nawet w kategorii cudu i był gotów zgłosić ten fakt do Watykanu, co już w ogóle było dziwaczne, bo Jebbediah miał wysoką samoocenę. Z tym, że przy panience Audrey zaczynała się ona kurczyć. Cholerne zakochanie, robiło z człowiekiem co chciało, miał wrażenie, że ta miłość przeora go jak nic innego i jednocześnie się tego obawiał, jak i był tym faktem podekscytowany.
- A jeśli nie polubisz mnie takim jakim jestem? - zapytał więc logicznie, bo na pewno jeszcze nie znała jego ciemnej strony, a jeśli miał ją do czegoś porównywać to na pewno do Anakina i Dartha Vadera. Nie sądził, by była na to gotowa, jak i nie sądził, że on jest gotowy pytać ją, czy oglądała Gwiezdne wojny. To akurat był jeden z jego dealbreakerów i chyba nawet jej przynależność do Kościoła traciła pod tym względem znaczenia. - Ona cię po prostu lubi, więc tak, pozdrowię. Przynajmniej jeden z rodziców nie będzie nas gonił ze strzelbą, może dlatego, że dobiega już do siedemdziesiątki - zaśmiał się i miała to jak w banku, że wykona dla niej wszystko, co będzie chciała, choć i tak najbardziej specjalizował się w trumnach. Może podrzucą jedną przeklętemu Laurentowi? Uśmiechnął się na samą myśl, ale to pewnie nie był tego typu romantyzm, którego szukała jego ulubiona panienka Audrey.
Z tym, że oczywiście, jeszcze wciąż ją poznawał i jej słowa były miodem na jego poharatane serce, bo wyrastała z jej słów dziewczyna pogodna, życiowa, taka, o którą się modlił, gdy był jeszcze gówniarzem i sądził, że z nieba leci nie tylko manna.
- Wydajesz się taka… Właściwie dokładnie taka, jaką widziałem cię przed laty i to jest cudowne - przyznał i nachylił się, by pocałować ją pod uchem. Mógł powiedzieć znacznie więcej, nawet o alpakach, ale potem sprawy potoczyły się w tak szybkim i zaskakującym tempie, że sam nie wiedział, na ile kurczak był doprawiony i czy to na pewno było to zwierzę, a nie indyk i czy włożyli do piekarnika na odpowiednią temperaturę. Właściwie wszystko przestało mieć znaczenie, gdy zrozumiał, że jego dziewczyna (polizane, zaklepane, chciałoby się rzec) bawi się z najbardziej paskudną zarazą Australii i jeszcze nadaje mu imię! Może to było pierwotne, samcze i głupie, ale nie mógł powstrzymać tej przemożnej potrzeby schowania jej przed całym światem w swoich ramionach, a podejrzewał, że to mogłoby skończyć się dość ciekawym przedstawieniem wśród tych wszystkich ludzi. Dlatego ją trzymał nadal przy sobie i powoli na jej słowa spuszczał w dół, ale zachęcił, by oplotła nogami jego pas i na chwilę zatrzymała się w tej pozycji.
- A jeśli ten skurwysyn by się ugryzł? - autentycznie był przerażony, a dał sobie rękę uciąć, że skoro zależało mu tak bardzo, to coś musiało prawem serii się spieprzyć, a tego by sobie nie darował.
Wiedział, że jest weterynarzem i zapewne to jej chleb powszedni, ale dawno nie był tak przerażony i żadne zdrobnienia nie mogły temu zaradzić. Trzymał ją mocno, opierając dłoń na jej plecach, a drugą powoli odgarniał włosy z jej twarzy. Jeśli tam, na sali miała jakiekolwiek wątpliwości do jego osoby to teraz musiała zauważyć, że mu zależy. Może i nie była to piękna i czysta miłość, bo i on sam był raczej dojrzały i mocno zwariowany, ale już dawno (a może nigdy) nie pozwalał sobie na takie poczucie bliskości i nie przejmował się, czy się sparzy. Teraz mu jedynie zależało na jej odpowiedzi, że jest bezpieczna i żadne węże, pająki czy krokodyle (jak on uwielbiał faunę Australii) jej nie zagrażają. Tę sprawę traktował priorytetowo, choć zapewne musieli śmiesznie wyglądać na środku parkingu, zastygli w pozie zakochanych do szaleństwa nastolatków.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Delikatny uśmiech wyrysował się na pełnych wargach, gdyż doskonale rozumiała jego obawę. Bo i ona mogłaby wypowiedzieć podobne słowa kierowane w jego stronę, podszyte całą masą wątpliwości. W końcu posiadała jedynie połowę jego wieku, a to w jej oczach wiązało się z nieposiadaniem większego doświadczenia bądź zainteresowań na tyle rozwiniętych, aby czyniły z niej interesującą osobę. Doskonale zdawała sobie również sprawę z istnienia swoich wad; z faktu, że czasem jej działania były zbyt spontaniczne, a ona za mocno odpływała w stronę sennych marzeń, nie potrafiąc zapanować nad rzeczywistością… A do tej listy z pewnością można było dopisać pomniejsze przewinienia oraz nawyki. - Równie dobrze ty możesz nie polubić mnie… - Stwierdziła, chociaż nie miała w zwyczaju chować się pod jakimikolwiek maskami, zwyczajnie za bardzo lubiąc być po prostu sobą. - Na razie chcę cię poznać takim, jaki jesteś. Bez ściem. A reszta… Cóż, wyjdzie w praniu. - Kolejny uśmiech powędrował w jego kierunku. I choć wizja, że jednak nie przypadną sobie do gustu wyjątkowo się jej nie podobała (jednocześnie sprawiając wrażenie nieprawdopodobnej), Audrey Bree Clark była kobietą silnie wierzącą w nadprzyrodzoną siłę zwaną losem… Co przyniesie? Tego nie mogli przewidzieć. - Czyli mamy na głowie tylko jednego szaleńca, świetnie! - Stwierdziła z rozbawieniem, nadal nie będąc pewną, jak powinna przygotować ojca na te… rewelacje. Te rozmyślania spędzały jej sen z powiek, szybko więc odsunęła je od siebie, chcąc w pełni skorzystać z czasu jaki mieli dla siebie, bez cienia jej ojca czającego się gdzieś w krzakach z dubeltówką. A Kolejne jego słowa sprawiły, że przyjemne ciepło rozlało się gdzieś w okolicy jej serca, do tej pory nie często słysząc, że te zwyczajne, pozbawione sensacji fakty dotyczące jej osoby sprawiają, że w czyichś oczach jawi się jako cudowna.
Nim jednak zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować już wynosił ją na swoim ramieniu z sali, podążając w tylko sobie znanym kierunku, pozwalając jej przyjąć wygodniejszą pozycję dopiero po opuszczeniu budynku. Rześkie powietrze przyjemnie rozbudzało, a delikatny wiatr poruszał brązowymi pasmami jej włosów. Zachęcona otoczyła jego pas długimi nogami, ściśle przywierając do jego ciała, zupełnie jakby choćby najmniejsza przerwa miała poskutkować jej upadkiem. I to właśnie teraz, w momencie gdy brązowe oczęta skrzyżowały się z przerażonym spojrzeniem, resztki rozbawienia rozpłynęły się.
- Martwisz się… - Pytanie jakie chciała zadać przerodziło się w zwyczajne stwierdzenie. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy ten odgarniał jej włosy, a panna Clark przez chwilę przyglądała się uważnie rysom jego twarzy, trochę jakby chciała zapamiętać ten obrazek. Smukłe palce delikatnie przesunęły po jego policzku, przypadkiem delikatnie zahaczając dolną wargę. Coś w tym przejęciu sprawiało, że gdyby tylko stała zmiękłyby jej nogi. -Nie mogłam pozwolić, żeby szlajał się po farmie. - I było to prawdą, tajpan w obejściu mógł doprowadzić do serii okrutnych nieszczęść nie tylko z udziałem innych zwierząt ale i jego mieszkańców. - Rzadko je łapię. Mam odpowiednie przeszkolenie i porządny sprzęt na takie wypadki, szanse były naprawdę niewielkie, zawsze mam też surowicę w lodówce. - Zapewniła go, zwyczajnie nie chcąc, aby zamartwiał się czymś, co zakończyło się w pełni pomyślnie. Uwielbiała pracę z dzikimi zwierzętami i to tylko w niej odnajdywała rozsądek sprawiający, że zawsze odpowiednio przygotowywała się, jeśli mogło pojawić się jakieś ryzyko. - Zabrałam go do Sanktuarium, dlatego dostał imię - w ten sposób łatwiej nam sporządzać odpowiednią dokumentację. - Wyjaśniła, opierając swoje czoło o czoło swojej randki i przymykając delikatnie brązowe oczęta. I mimo iż poruszali temat trudny oraz delikatny, zwyczajnie nie miała najmniejszej ochoty aby uciekać z jego ramion, czując się w nich zwyczajnie dobrze. Przyjemne poczucie spokoju oraz bezpieczeństwa osiadło na jej ramionach, rozluźniając mięśnie. - Nie martw się. - Poprosiła cichutko, by nieśmiało i przelotnie dotknąć jego warg swoimi. - Nie masz ku temu powodów. - Dodała eterycznym szeptem, ponawiając nieśmiały gest z nadzieją, że ten upewni go w jej słowach. A może same zapewnienia to było za mało? Nie była pewna, to też szybko ciche: - Obiecuję. - Uleciało z jej ust, które ponownie zetknęły się z jego wargami. Do trzech razy sztuka mawiało przysłowie które i tym razem można było wepchnąć w bieg wydarzeń. Dziwne przejęcie przepełniło jej umysł, a resztki rozsądku wyparowały, gdy tylko ponownie wyłapała niebieskie spojrzenie. Z uśmiechem więc ponownie złączyła ich usta, tym razem by scałowywać je zachłannie, dając upust niewielkiej chociaż części napięcia, jakie zdążyło się między nimi skumulować jeszcze w sali przepełnionej ludźmi z nadzieją, że przekieruje jego myśli na przyjemniejsze tory. Audrey mocniej owinęła się wokół jego ciała, zupełnie zapominając się w coraz śmielszych oraz bardziej łapczywych pocałunkach. Miała wrażenie, jakby nagle zrobiło się nieznośnie gorąco, nie była jednak pewna czy to oni czy coś innego, coś gdzieś na brzegach świadomości, teraz nie potrafiącej odkleić się od jej mężczyzny. A może to nie było tylko wrażenie? Nie, to nie mogło być jedynie wrażenie. Nie w momencie, gdy przenikliwy alarm przecinał powietrze drażniąc uszy. Niechętnie oderwała się od pana Ashworth, by zerknąć w kierunku szkoły gotowania, w której jedno okno było teraz otwarte wypuszczając w powietrze kłęby dymu. - Jeb? Zdjąłeś patelnię i garnki z palnika, prawda? - Spytała zdyszana od pocałunków, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Wyszli tak szybko, że Audrey nie miała nawet okazji zerknąć, czy pozostawili miejsce pracy w bezpiecznej konfiguracji…

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Wyjdzie w praniu, stwierdzenie, które było nawet zabawne, jeśli na to spojrzeć głębiej, a nikt tak jak Jebbediah Ashworth nie lubił patrzeć na świat z szerszej perspektywy. Gdy cofał się do czasów, gdy wpadał w szał miłosny, wiedział, że popełniał zawsze jeden kluczowy błąd, który rzutował potem na całą relację. Nigdy nie starał się poznać obiektu swoich westchnień. On sobie te dziewczyny zazwyczaj projektował w swojej głowie, dodając im tak niedorzeczne cechy jak dobra matka czy chrześcijanka, a zazwyczaj polował na istoty, które ledwo przekroczyły dwudziesty rok życia. Te starsze, koło trzydziestki bądź czterdziestki wydawały mu się już przejrzałe. Nie chodziło nawet o to sławetne dziewictwo, bo mimo całego kontaktu z Kościołem nie miał do tego takiego stosunku, ale o fakt, że lubił osoby młode. Pociągała go ich świeżość i energia i poczucie, że mogą jeszcze wszystko. Wiedział, że dla większości swych sąsiadów był po prostu zapijaczonym durniem, który odwala szopki na pogrzebach, ale gdzieś w głębi swojego serca (nieobciążonego procentami) był również wizjonerem, który ciągle szukał sposobności na rozwój. Nie bez kozery jego farma uchodziła za jedną z najlepszych w okolicy, a już oczami wyobraźni widział podpisane umowy z jakimś wielkim domem mody na produkcję ubrań z jego alpak. W sensie z ich wełny, bo oczywiście nie zamierzał obdzierać ich żywcem. Może dlatego długi czas koncentrował się znalezieniu żony idealnej, co przypominało próby wyprania kaszmiru w stu stopniach. Niby można i niby jest fun, gdy pralka kręci się na zwiększonych obrotach, ale po wyjęciu sweterka z pralki okazuje się, że została z niego rasowa szmata. Niesamowite, że to samo działo się z dziewczynami, które pozostawiał samymi sobie przed ołtarzem. Niektóre nawet pisały mu pogróżki, bo prawda sprawiała, że nagle przestawały być uroczymi istotkami i zaczynały zamieniać się w krwiożercze bestie, które obrażają się o byle co. Może dlatego tak naprawdę nie lubił tego prania. Cokolwiek by się nie działo, nigdy nie umiał ustawić odpowiedniej temperatury i czasu, a przecież nie mógł pozwolić, by jego matka ciągle prała mu gacie. Metaforycznie, oczywiście.
Tymczasem jak trzymał Audrey w ramionach, nagle okazywało się, że nawet potrafi prać ręcznie, bo wiedział co i kiedy zrobić. Nadal panikował niesamowicie, że ją do siebie zrazi, że jego przeszłość zacznie rzucać poważne cienie nad ich uroczym skądinąd związkiem, ale mając ją tak blisko, wiedział, że wszystkiemu zaradzi. Pewnie uderzył się przez przypadek w głowę, bo to było dość naiwne myślenie, ale może tak w końcu wygląda miłość? Że nagle ktoś wali cię obuchem w łeb i może jest się obrzydliwie skonfundowanym, ale potem i tak wychodzi ci to na dobre? Bardzo chciał w to wierzyć, jak i w to, że w otoczeniu jadowitych zwierzątek jest bezpieczna, ale to akurat przekraczało granice jego zaufania. Do tych bestii, a nie do niej, rzecz jasna.
- Tajpan mógłby cię powalić w takim tempie, że na nic nie zdałaby się surowica – pokręcił głową i pogładził jej plecy. Coraz trudniej w takich chwilach przychodziło mu zachowanie dystansu między nimi, a jego perwersyjny (w gruncie rzeczy) umysł domagał się dalszego kroku, który jawił mu się na razie jako niemożliwy. Dlatego się ekscytował i męczył, przeżywał najlepsze momenty życia i jednocześnie cierpiał. Jak tak dalej pójdzie to zacznie pisać poematy na ten temat jak wszyscy pedalscy poeci. Westchnął jednak i postanowił jej uwierzyć, choć nie dał tego po sobie poznać, bo bardzo, ale to bardzo podobała mu się gra, w której dziewczyna usiłuje go przekonać. W końcu dał się i na jej pocałunek odpowiedział zachłannie, obejmując ją jeszcze ciaśniej wielkimi dłońmi cieśli i pozwalając, by jego umysł podryfował w kierunku myśli tak nieczystych, że nawet on nie wypowiedziałby ich bez rumieńca wstydu. Z tego też powodu wolał całkiem zatracić się w jej wargach, a jego język nieznośnie powoli przejeżdżał po jej ustach, znajdując w nich odpowiedzi na każde jeszcze niezadane pytanie.
I tak może było najlepiej, bez niepotrzebnych słów i znaków zapytania, bez klusek pałętających się po jej ogródku i bez innych przyjaciół z jej Sanktuarium, ale woń spalenizny, dymu i kiepsko przyrządzonego kurczaka wybiła go z rytmu.
- Myślałem, że ty… O cholera! – wrzasnął i zanim zdążyła zareagować, wsadził ją do samochodu, tym razem od strony pasażera. – Nie stać mnie na szkołę gotowania, zwiewamy! – poinformował ją i dopiero, gdy odjechali na tyle, by nie zostawić za sobą śladów, roześmiał się głośno i tubalnie.
Nie ma jak to pożar uczuć.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
ODPOWIEDZ