26 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Na świat przyszła w Lorne Bay. Kilka lat temu wyjechała na studia do Sydney. Po otrzymaniu dyplomu wraca w rodzinne strony i zostaje nauczycielką w miejscowej szkole. Lecz zupełnie nie po drodze jest jej z klasycznym obrazem poważnej pani profesor! Po godzinach zajmuje się działalnością charytatywną.
- 1 -


Alice poproszona o to by przypisała słowu wolontariat jedno określenie, bez nawet chwili zawahania wybrałaby enigmatyczną huśtawkę emocjonalną. Bo czy nie tak właśnie było? Jednego dnia nieustępliwie zatrzymywała się na samej krawędzi przepaści smutku pozwalając opaść w bezkresną nicość najpierw pojedynczym odłamkom skały by wreszcie i samej sobie. Miało to miejsce, gdy w ten jeden dzień tygodnia poświęcony na wizytę w szpitalu w Cairns zaglądała do doskonale znanej jej już sali małych pacjentów, lecz jedynym co tam zastawała było opustoszałe, idealnie zaścielone, sterylne łóżko - niegdyś zajęte łóżko. Jej osobisty znak odejścia na zawsze. Wtedy to musiało upłynąć sporo czasu nim potrafiła zrozumieć "(...)jak to jest możliwe skoro dopiero tydzień temu bawiliśmy się na korytarzu".
Odejścia nie były tym ciężarem, który mogłaby udźwignąć.
Ale była też przepaść radości - szalona i bezdenna. Wtedy, kiedy wraz z dziesięcioletnim Nickiem i Smithem ukrywali się za gościnnym fotelem by móc spałaszować całe pudełko czekoladek i nie zostać nakrytym przez pielęgniarkę Polly, która była zagorzałą przeciwniczką obecności cukrów w dziecięcej diecie. Albo wtedy, gdy przyniosła Thomasowi niepozorne, kolorowe balony, a na drugi dzień okazało się, że ten, nie wiedzieć czemu, zrobił z nich niespodziewany użytek w postaci wodnych bomb i kilka z nich wylądowało na samochodach lekarzy pracujących w szpitalu.
Na szczęście takich właśnie wspomnień istniało w umyśle dziewczyny zdecydowanie więcej i to one, jak nic innego, sprawiały, że wciąż przychodziła tutaj z sercem na dłoni.
Choć... Był jeszcze jeden powód, poprzez który spędzanie wolnego czasu w taki sposób odnalazło szczególne miejsce w jej planie dnia. Ten moment, kiedy stawała na przyszpitalnym parkingu wieczorową porą, gdy owiewał ją ciepły  wiatr, z poczuciem, że jest komuś potrzebna, że nie jest tylko i wyłącznie bezwartościowym istnieniem, które mogłoby zostać zapomniane w przeciągu kilku chwil.
Jednak o tym głośno nie lubiła mówić.

Kiedy przybyła do centrum medycznego, a przede wszystkim kiedy stanęła na jasnych, chłodnych płytkach wyścielających powierzchnię pomieszczenia dostrzegła, że nie zaszły tutaj żadne zmiany, co poniekąd było chyba najlepszą wiadomością dzisiejszego dnia, a już na pewno czynnikiem powodującym, że uśmiech na twarzy Alice stał się jeszcze bardziej promienny. Podobnie jak bicie serca dziewczyny, nad którym chwilowo utraciła kontrolę odnalazło swój spokój. Choć oczywiście zdecydowanie bardziej cieszyłaby się gdyby jedno z nich opuściło to miejsce na stałe.
Godzina wystarczyła by zdążyli przeczytać całą ilustrowaną książkę o losach kapitana Stevena - godzina, podczas której betonowe ściany wypełniały zduszone okrzyki dzieciaków na wieść o ataku piratów na ogromny statek; godzina, podczas której nie zabrakło także wiwatu na cześć małych bohaterów, a mowa tutaj o chłopcu, który bez uronienia ani jednej łezki pozwolił pobrać sobie krew.
Jednak mimo ciepłej, wspaniałej atmosfery nie mogła spędzić tutaj nieograniczonej ilości czasu. Nie dziś. Wszak powstrzymywały ją przed tym pewne zobowiązania, z których koniecznie musiała się wywiązać.
Równie przyjemne zobowiązania, co warto podkreślić.

Dlatego też po czwartym z kolei pożegnaniu, gdzie każde wcześniejsze miało być tym ostatnim, udało jej się sprawić, że dłoń finalnie naparła na metalową klamkę. W akompaniamencie ostatnich półnut dźwięcznego chichotu wydobywającego się z ust dziewczyny, przystanęła na korytarzu. Ten zdawał się być idealnym synonimem spokoju i harmonii. Poszczególni członkowie personelu medycznego przemierzali go niespiesznie, niekiedy uwikłani w mniej lub bardziej zawodowe rozmowy o trudnych przypadkach swoich podopiecznych. Jeszcze inna pchali wózek z osłabionym pacjentam starając się poprawić mu nastrój na wszelakie możliwe sposoby.
Lecz myśli Alice skupione były już tylko i wyłącznie na jednym celu - by dotrzeć do tej części Oddziału Kardiologii, która przeznaczona została dla pacjentów dorosłych. Ta na szczęście znajdowała się nieopodal.

I kiedy tak od drzwi z przyklejonymi w ich centralnym punkcie czarnymi niczym noc cyframi przedstawiającymi dumne jeden i dziewięć dzieliło ją już zaledwie kilka kroków i kiedy tak w myślach już układała wersję wydarzeń jaką przedstawi Wade'owi opowiadając o swoim pierwszym w życiu mandacie otrzymanym dwa tygodnie po zdobyciu licencji kierowcy (oczywiście kreując się na prawdziwego kierowcę rajdowego, nie zaś na skończoną ofermę)... Nagle wyrosła przed nią sylwetka pielęgniarki Rose.
Ta zatrudniła się w szpitalu zaledwie kilka tygodni temu jednak przez ten czas nie dała się poznać jako osoba o sercu gołębim, przepełnionym łagodnością i dobrocią, emanująca wszystkimi blaskami człowieka empatycznego. Gdyby kogokolwiek interesowało zdanie Alice w tej kwestii, z wielką chęcią przeniosłaby panią Sheffield do wojskowych szeregów. Wystarczyło zadać sobie jedno pytanie - czy istniało lepsze miejsce dla osoby, której nadrzędnym celem było przestrzeganie szpitalnego regulaminu z nie-skłonnością do choćby najmniejszego ustępstwa jeśli mowa o którymkolwiek z punktów? Właśnie.
Sheffield zmierzyła niemal cała sylwetkę Alice poczynając od stóp a kończąc na czubku głowy, po czym wbiła w nią spojrzenie nie tylko przeszywające na wskroś, ale także przepełnione oczekiwaniem. I nie mówiła przy tym zupełnie nic. To spowodowało, że Alice uniosła wzrok z przestrachem nie zdając sobie sprawy w czym tak właściwie tkwi problem, dlaczego uniemożliwiała realizację jej zamiarów i przede wszystkim - czego od niej wymaga.
- Jest dziewiętnasta jeden. Odwiedziny u chorych zakończyły się minutę temu. - barwa głosu Rose była szorstka, bezwzględna, niesamowicie chłodna i powodowała, że dziewczyna poczuła się tak jak gdyby stanęła twarzą w twarz z Najsurowszą Panią Dyrektor, przed którą drżeli nawet największe mięśniaki w szkole. Próbowała otworzyć usta by jakkolwiek odpowiedzieć, ale ta możliwość została jej odebrana szybciej niż przypuszczała.
- Punkt czterdziesty ósmy Regulaminu Ogólnego. Chorych może odwiedzać tylko rodzina. Ty nią nie jesteś.
Na to niestety już argumentu nie posiadała.
powitalny kokos
-
31 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1

Dwa dni w szpitalu, to strata czasu, tak przynajmniej czuł Wade, odkąd został zmuszony, aby przejść rutynowe badania, dające ten sam obraz jak w ciągu kilku ostatnich lat - progresja choroby. Choroby, o której nie chciał rozmawiać, słuchać. Nie chciał podejmować decyzji, ani dzisiaj, ani jutro, ani w najbliższej przyszłości. Czy pogodził się z nieuchronnym czy zwyczajnie się poddał? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Czuł się pokonany, jak gdyby ostatnie lata, kiedy żył rytmem wyznaczanym przez innych, kiedy kroczył po ścieżce wydeptanej przez chorobę, zdały się kompletnie na nic. Po paru dniach wściekłości, nadszedł czas na akceptację, a dwie doby w zamknięciu utwierdziły go w przekonaniu, że mógł zrobić wyłącznie jedno - odpuścić. Bez względu na to czy zostało mu pięć dni, pięć tygodni, pięć miesięcy - chciał je przeżyć po swojemu.
Przeglądając internet w poszukiwaniu najciekawszy tras widokowych w Australii, gdzie mógłby pojechać, sypiać w aucie, nie informując nikogo o swoim pomyśle, usłyszał za drzwiami jednoosobowej sali, jaką traktował poniekąd jak drugi dom, odgłosy rozmowy. Rozpoznał jeden - ten należący do pielęgniarki, która nigdy się nie uśmiechała, mimo jego usilnych prób wciągnięcia jej do pogawędki, flirtu albo żartu. - Rose, Rose, Rose - odłożywszy laptopa na stolik, podniósł się z łóżka, powtarzając dźwięcznie i miękko imię kobiety, a kiedy nacisnął na klamkę uśmiech rozjaśnił mu twarz. Ciężko stwierdzić czy po to, aby zmiękczyć typową pigułę, przed którą drżeli wszyscy pacjenci szpitalnych oddziałów, czy dlatego, iż dostrzegł nieco wystraszoną Alice, zawsze mającą coś do powiedzenia, a teraz milczącą niczym trusia. - Rose - powtórzył raz jeszcze, układając dłonie na ramionach kobiety, aby lekko przesunąć ją na bok. Stała w drzwiach sali niczym stróż broniący wrót do bram. - Nie wiesz kim jest Alice? - uniósł pytająco brew, nonszalancko opierając się o framugę drzwi, jak gdyby nie stał przed kobietami w szpitalnym wdzianku, mając najlepsze dni i szczyt formy zdecydowanie za sobą. - To moja... jakby to powiedzieć? - wlepił spojrzeniem lekko roziskrzonych tęczówek w brunetkę. - Mamy za sobą kilka tete-a-tete, mam nadzieję, że rozumiesz? - teraz na powrót patrzył na pielęgniarkę, która lustrowała spojrzenie to pacjenta, to intruza. - Kiedyś będzie moją żoną - wypuścił teatralnie powietrze na chwilę zatrzymane w płucach i jak gdyby w geście bezradności rozłożył ręce na boki, grając absolutnie szczerego. Przychodziło mu to z łatwością, opanował do perfekcji małe i większe kłamstwa, nie zająknął się, a jeszcze szerszy uśmiech rozjaśnił nieco pobladłą i zmęczoną twarz. Nie wiedział czy Lawrence będzie chciała grać w tym teatrzyku, więc skąpiąc szczegółów, wyciągnął najmocniejszą kartę z talii: - Biorąc pod uwagę okoliczności, staniesz miłości na drodze, Rose? - zapytał, a ta mrucząc coś pod nosem, odeszła, rzucając w eter stanowcze: Pięć minut!
- Zapraszam - otwierając drzwi na oścież, ukłonił się, zapraszającym gestem zachęcając Alice do wejścia do środka. - Właśnie opracowywałem plan ucieczki - wyznał, zarzucając przynętę.

Alice Lawrence
powitalny kokos
ładny
26 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Na świat przyszła w Lorne Bay. Kilka lat temu wyjechała na studia do Sydney. Po otrzymaniu dyplomu wraca w rodzinne strony i zostaje nauczycielką w miejscowej szkole. Lecz zupełnie nie po drodze jest jej z klasycznym obrazem poważnej pani profesor! Po godzinach zajmuje się działalnością charytatywną.
Choć w przeciągu ostatniej minuty Alice nie zdołała wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa i tym samym nie przeciwstawiła się Rose w żaden  sposób, nie oznaczało to, że miała zamiar przyklasnąć jej bezpośrednim sugestiom dotyczącym opuszczenia oddziału (którego najwyraźniej uważała się samozwanczą królową) w trybie natychmiastowym. Wszak nie wyobrażała sobie, że kiedy od przekroczenia progu sali Wade'a dzieliło ją zaledwie kilka kroków, miałaby tak po prostu posłusznie odwrócić się na pięcie i wyjść, tym samym rezygnując z zaplanowanego spotkania. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przyszło jej do głowy, że metaforyczny ogromny konar drzewa może zatamować ruch na prostej drodze, a to doprowadziło już tylko do braku opracowanego, jakże istotnego planu awaryjnego. Niestety, ale zachowywanie zimnej krwi w sytuacjach przepełnionych nieoczekiwanymi zwrotami akcji nie należało do mocnych stron Alice Lawrence. Lecz lada moment okazało się, że wcale nie będzie to konieczne.
Wystarczyło by w drzwiach pojawił się Wade Griffiths.
Gdyby ktokolwiek zdecydował się zadać Alice pytanie kim jest dla niej ten chłopak - chłopak stojący tuż obok z tak zawadiackim uśmiechem malującym się na ustach i z taką pewnością siebie bez trudu wyczuwalną w głosie jak gdyby był regularnym prowadzącym kursy uwodzenia czy Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze - mimo usilnych starań nie potrafiłaby ukształtować odpowiedzi za pomocą zaledwie jednego słowa. A może to wyraz twarzy ciemnowłosej dziewczyny emanujący krystaliczną radością, który pojawił się zaraz po jego dostrzeżeniu stanowił idealną odpowiedź?

Przebywanie w towarzystwie Wade'a sprawiało, że natychmiast odpędzane były wszelakie możliwe czarne chmury, nawet te najcięższe, najciemniejsze, zwiastujące najgorszą burzę. I tak długo jak znajdował się on w promieniu kilku metrów, stanowiło to gwarancję słońca na osobistym, maleńkim kawałku nieba Alice.
Czasami odnosiła wrażenie, że jeśli rzeczywiście każdy z nas posiada w dowolnej szerokości geograficznej swoją bratnią duszę, to ten chłopak miał naprawdę duże szanse by Alice mogła określać go tym mianem. Łączyło ich to samo spojrzenie na życie - żadne z nich przecież nie chciało być człowiekiem statecznym, poważnym, odpowiedzialnym, dorosłym i obydwoje rewelacyjnie odnajdowali się w okolicznościach, w których prym wiodła ogólnie pojęta zabawa. Prócz tego doskonale rozumieli swoje dość specyficzne poczucia humoru balansujące na granicy sytuacji, w której to Alice i Wade mogli śmiać się do rozpuku, a reszta zgromadzonych patrzyła na nich jak na przybyszów z odległej galaktyki nie mając pojęcia co tak właściwie się dzieje.
Najlepszą spośród wspomnianych zalet młodego Griffithsa było jednak to, że przy nim czuła, iż nie musi nikogo udawać, że może być po prostu stuprocentową sobą, a on w pełni to akceptuje i dobrze znosi (prawdopodobnie).
Dlatego teraz była właśnie tutaj, bo nie istniała żadne doskonalsza świadomość ponad to.

Kiedy dostrzegła, że Rose bestia została chwilowo pokonana i zaczęła niknąć w oddali długiego korytarza, zachętę do wejścia, której autorem był sam Wade przyjęła z nieukrywaną ekscytacją. Tak więc do niczego nie trzeba było jej przekonywać - żywiołowym, radosnym krokiem weszła do pomieszczenia, które przecież odwiedzała nie po raz pierwszy.
- Ta kobieta będzie mi się śniła po nocach, przysięgam. Ale jej nakłamałeś! - krótka, beztroska wiązka śmiechu wyrwała się z ust Alice. Zupełnie tak jak gdyby chwilę temu nie odbyło się tutaj preludium do zaręczyn, nie zostały wygłoszone anonse matrymonialne oraz oświadczenie, że oficjalnie chadzają na randki. Ciemnowłosa najwidoczniej czuła się w drugim domu Wade'a bardzo swobodnie, ponieważ ostatecznie skierowała się ku łóżku, na którego krawędzi usiadła. Chwilę później niepozornie, niespiesznie rozejrzała się na boki i dostrzegła, że na szafce nocnej mężczyzny spoczywa paczka orzeszków w czekoladzie. Starając się pozostać niezauważoną poczęstowała się jednym (a później drugim i trzecim), ponieważ ostatnio Wade nakrzyczał na nią, że "(...)znów wszystkie mu zjadła". - Jesteś pewny, że ucieczka dziś to dobry pomysł? Jeśli ona rzeczywiście wróci tutaj za pięć minut i Cię nie zastanie, urządzi alarm na cały szpital. Noc za kratami za uprowadzenie pacjenta nie brzmi jak spełnienie marzeń. - będąc zupełnie szczerym, Alice nie trzeba było długo namawiać do tego typu spontanicznych czynności. Wprawdzie jakiś procent jej umysłu zajmowały wątpliwości nakazujące pochylić się nad kwestią Wade'a, który przecież nie znalazł się tu bez przyczyny oraz czy będzie to dla niego dobre. Jednak dziś nie prezentował się jak osoba, której doskwierają ciężkie dolegliwości więc... Odwieczna walka pomiędzy zdrowym rozsądkiem, a Hej, przygodo! nie była łatwa.
- Zapomniałabym o najważniejszym! - stwierdziła nagle i symbolicznie plasnęła otwartą dłonią w czoło na znak niezadowolenia ze swojego karygodnego niedopatrzenia. - Nie przywitałam się, jak mogłam! - Alice zerwała się na równe nogi i podeszła do Wade'a czym prędzej by następnie bez jakichkolwiek ogródek ciasno opleść rękoma jego tułów i najzwyczajniej w świecie go przytulić. - Część Wade, jak się dziś czujesz? - jeszcze raz pokój wypełnił szczery śmiech Alice.

Wade Griffiths
powitalny kokos
-
ODPOWIEDZ