komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nigdy nie sądził, że bycie dobrym zależy od tego, jaki się zawód wykonuje. Znał statystyki i rozumiał, że akurat strażaków ma się za bohaterów, ale jemu akurat zawsze było bliżej do komiksowego złoczyńcy, a nie do osoby, której trzeba zaufać. Gdyby był całkowicie szczery, to już złapałby Divinę za oba nadgarstki i nakazał jej ucieczkę od osoby, z którą rozmawiała. Tyle, że z tej niecodziennej konwersacji cmentarnej zrozumiał, że na próżno fundować jej takie groźby. Wyglądała na taką, która nie boi się nie tylko żywych, ale i umarłych, więc to w ogóle była straceńcza misja.
Nie, żeby chciał jej w jakikolwiek sposób grozić. Wręcz przeciwnie, rzadko obdarzał ludźmi śladowym szacunkiem bądź respektem, a ona najwyraźniej w magiczny sposób potrafiła go opętać.
- Zauważyłem. Za to ja gadam jak najęty – machnął ręką, oszczędzając jej szczegółów, że zazwyczaj ma to miejsce, gdy jest nietrzeźwy bądź gdy jest naćpany. Trzy miesiące wydawały mu się tylko ułamkiem życia i sądził, że to żadna nowa codzienność. To, że teraz był czysty niczego nie zmieniało.
Jak i fakt, że nagle był miły. Znał się przez trzy dekady życia i wiedział doskonale, że kiedyś wybuchnie i wtedy nawet krokodyle nie pomogą. Nie chciał jednak jej tym obarczać, bo pierwszy raz czuł ogromne współczucie i empatię, więc kiwnął głową na jej komentarz.
- Sądzę, że większość śmierci jest mało sympatyczna, ale mi w zasadzie nie umierają ludzie poza… - wskazał na grób, a potem przyjrzał się jej dłużej, zupełnie jakby postanowił zeskanować jej twarz, by zapamiętać, a w razie potrzeby oprawić w ramki. Rzadko spotykał się z podobnymi zjawiskami w naturze swoich relacji towarzyskich. Tam wszyscy byli egoistami, zaprawionymi w pogoni za pieniędzmi, a już na pewno nikt nie opowiadał o noszeniu krzyża.
Westchnął.
- Widzisz, Viny, mi chodziło bardziej o ludzi. O kogoś kto cię czasami przytuli, gdy zaczniesz płakać. Na przykład – i delikatnie, jakby nadal bojąc się, że ją spłoszy, pogłaskał ją po ramieniu. – Bo jesteś bardzo wartościową dziewczyną. Trochę jak z innego świata, ale czuję twoje ciepło, więc nie jesteś duchem – to też był żart, ale mrugnął okiem, by wiedziała tym razem, a potem spojrzał na zegarek.
Czas, który się zatrzymał, obecnie przyśpieszył bardzo kapryśnie i nim zdał sobie sprawę, już musiał powrócić do krainy żywych, gdzie znowu na służbie ogłaszać będzie kolejne zgony. Tym razem może jednak przyjdzie ich pożegnać, by ją spotkać?
- Chciałbym cię kiedyś jeszcze zobaczyć. Bądź zdrowa i… dziękuję – na stosowne zachowania przyjdzie czas jednak później, teraz powoli ruszył przed siebie, czując, że ktoś nagle zabrał z jego wnętrzności ten nóż, który wbijał się mu w trzewia z precyzją wręcz szwajcarskiego zegarka.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy wspomniał o tym, że dużo mówił. Nie przeszkadzało jej to, a wręcz przeciwnie. Miło było posłuchać cudzego głosu, skierowanego do niej i pozbawionego agresji. Większość ludzi mogła nie zauważać tego, jaką przyjemnością i przywilejem jest życzliwa rozmowa, ale dla Diviny podobne sytuacje znaczyły wiele, nawet, jeśli sama nie potrafiła równie wiele od siebie dać.
- Czasem śmierć może być przyjemna… - mruknęła trochę zagadkowo, trochę dlatego, że czuła, iż powinna coś powiedzieć, ale też… tak szybko, jak te słowa opuściły jej usta, pożałowała ich. Były nieco zbyt ciężkie, a przy tym zbyt szczere. Nie kontynuowała, więc wypowiedzi, nie tłumaczyła jej. Pozwoliła, aby ta zawisnęła w powietrzu i powoli ulatywała jak najdalej od nich. Samobójstwo było grzechem, na jaki nie mogła sobie pozwolić, znając cenę potępienia, ale myślała o nim stale. Śmierć traktowała więc jako możliwość ucieczki przed tym wszystkim, co miała tutaj, a co sprowadzało na nią jedynie cierpienie. Mimo że swoje życie znosiła całkiem nieźle, już od dawna nie chciała go kontynuować, była zmęczona… wykończona wręcz każdym porankiem. Nie miała nikogo, nie miała też niczego, nic ją tutaj nie trzymało, a i jej zniknięcie pewnie wiele osób by ucieszyło. Życie z takimi rozterkami nie było łatwe, ale naturalnie nie mówiła o tym na głos. Każdy miał swoje demony, każdy posiadał problemy, nie była w tym żadnym wyjątkiem i nie miała prawa za podobny siebie uważać. Nigdy nie chciała robić z siebie męczennicy, z resztą… przed kim miałaby próbować?
W tym wszystkim, w tych przemyśleniach na które siłą rzeczy sobie pozwoliła, słowa Richarda wydały jej się jednocześnie niesamowicie trafne, a przy tym obce. Oczy otworzyła nieco szerzej, jakby jeszcze nie rozumiała, dlaczego jej to mówi. Te kilka zdań, których odbiorcą nie powinien być ktoś taki jak ona. Dotyk ręki na ramieniu był czymś nowym… zwykle, gdy ktoś już zdecydował się zaburzyć jej przestrzeń osobista, nie były to takie delikatne, może nawet czułe gesty. Nie przywykła do nich, nie rozumiała tego, jak miłe i zaskakujące mogą być takie niuanse.
- Nie wolno mi mieć takich ludzi – odwróciła spojrzenie, opuszczając delikatnie głowę, może nawet z manierą, która towarzyszyć powinna komuś, kto czuł się winny. - Próbowałam kilka razy i źle się to skończyło… lepiej trzymać się ode mnie z daleka – wyjaśniła pokrótce, nie chcąc się w to zagłębiać, jakby się wstydziła tego, kim jest, a przecież nigdy nie uciekała od prawdy, nie walczyła z łatkami.
- Proszę mi nie dziękować, nic nie zrobiłam – odpowiedziała jeszcze i skinęła mu głową. Mogłaby powiedzieć, że może ją tutaj znaleźć, ale to już wiedział. Nie chciała zmuszać go do kolejnego spotkania, gdyby jego słowa wynikały jedynie z kurtuazji. Odprowadziła go więc wzrokiem, a kiedy została już całkowicie sama, na niewielką ławeczkę wsunęła jeszcze nogi i objęła je ramionami, by zastygnąć tak w miejscu na kilka godzin, nim sama zdecyduje się opuścić to miejsce.

<koniec>
Dick Remington
ODPOWIEDZ
cron