Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
To znów się stało. Nie rozumiała czemu. Nie pojmowała istoty sytuacji w taki sam sposób, jak wszystkie inne. To nie było coś, z czym łatwo jej było przejść do porządku dziennego. Już wtedy – siedemnaście lat temu – było to cholernie trudne. Duszące uczucie bezradności i pojętego bólu przeszywało każdą komórkę ciała i choć minęło tyle czasu wciąż to czuła przeżywając na nowo minioną stratę. Każda kolejna mała martwa dziewczyna, uśmiercona w złudnie podobny sposób co dziesięcioletnia Isabelle, stawała się kolejną stratą Eve i porażką policji.
Siedemnaście lat.
Dwanaście martwych dziewczynek i Bóg jeden wie ile było zza granicą.
Ten sam facet. Ten sam potwór zdaniem policji przebywający w kraju jedynie przelotem.
Zero śladów. Nic co mogłoby się przydać w śledztwie Australijskiej policji oraz w miejscach, w których być może działo się to samo.
Paxton nawet nie mogła o tym myśleć. Samo to, ile dzieci zabił na miejscu, budziło w niej odrazę. Czuła stęchliznę, ból, smród i paraliż. Terapeuta powtarzał, że to wszystko działo się w jej głowie, ale organizm odpowiadał na przekór. Żołądek się zaciskał a ona po raz kolejny tego dnia zwymiotowała resztkami obiadu.
Oparta o zewnętrzną ścianę hali pochylała się do przodu patrząc jak żółć wymieszana z zupą ugotowaną przez Sue Ann brudzi trawę. Kwas podrażniał gardło a oczy automatycznie wypełniały się łzami.
Miała szesnaście lat, kiedy zamordowano jej siostrę. Do tej pory nie rozumiała, czemu rodzice pozwolili patrzeć jej na ciało odnalezione przez grupę poszukiwawczą. Wszyscy tam byli. Każdy uczestniczył w oględzinach terenu, ale żaden rozsądny rodzin nie pozwoliłby dzieciom patrzeć na ciało ich małej siostrzyczki.
- Wszystko w porządku – odpowiedziała na zaniepokojone pytanie Clark, do którą wcześniej wezwała w sprawie Spirita, tresowanego psa. Pechowcowi między poduszeczki przedniej prawej stopy wbiła się sporej wielkości drzazga. W normalnych warunkach Paxton wyciągnęłaby ją sama, ale była tak duża, że nie chciała jeszcze bardziej uszkodzić łapy psa. Tego by jeszcze brakowało, żeby płaciła klientowi za szkody uboczne. – Jest dobrze, Isabelle – dodała nieświadomie nazywając dziewczynę imieniem swojej siostry. Zdarzało jej się to wcześniej, ale nie komentowała tego tak samo, jak Audrey za co była jej ogromnie wdzięczna.
Splunęła raz i drugi. Potrzebowała przepłukać usta, ale butelka z wodą znajdowała się w budynku. Przetarła więc wargi z nadzieją, że nie miała na sobie żadnego odprysku wymiocin i wyprostowała się odwracając w kierunku wejścia do hali.
Pomimo próby przekonania Clark, że było w porządku, ta ciągle stała na zewnątrz i ją obserwowała.
- To nic takiego. Musiałam się czymś struć. – Idealne wyjaśnienie na kiepską sytuację. – Jak się ma Spirit? – zapytała, bo nim wyszła z budynku Audrey już działała z łapą niesfornego psiaka, którego tresura była udręką.
Postarała się o uśmiech. Prawdziwy, nie wymuszony, ale taki, którego używałaby gdyby chciała uspokoić młodszą siostrę. Nie zamierzała nikogo martwić a tym bardziej nie chciała robić tego pannie Clark.
- Mam nadzieję, że drzazga zbyt mocno nie uszkodziła mu łapy. - Ruszyła w kierunku wejścia do budynku chcąc zobaczyć psa, o którym była mowa. Lepsze to niż myślenie o nowej ofierze niezidentyfikowanego zabójcy-pedofila.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Smukłe palce przesunęły po psiej sierści w spokojnym, kojącym geście gdy pani weterynarz starała się uspokoić swojego pacjenta. Nigdy nie lubiła, gdy zwierzęta jakimi się zajmowała nazbyt się denerwowały, zalewane okrutną falą stresu negatywnie wpływającą na ich zdrowie. Dlatego też starała się działać powoli, spokojnymi ruchami w pierw zapoznając się z pacjentem, by ten oswoił się z jej zapachem, dotykiem oraz głosem. I tak było też tym razem, gdy dopiero po dobrych dziesięciu minutach delikatnie uniosła psią łapę, by dokładnie zapoznać się ze sprawą. A ta, na szczęście, wydawała się być prosta, nie zagrażająca życiu bądź zdrowiu szkolonego zwierzaka. Delikatny uśmiech wyrysował się na jej buzi, gdy przystąpiła do działania.
- No już, spokojnie. - Wymruczała kojącym głosem, gdy igła po raz pierwszy wbiła się w psią łapę, a panna Clark powolutku wstrzyknęła w krwioobieg zwierzęcia środki przeciwbólowe - z nimi praca z pewnością będzie o wiele przyjemniejsza nie tylko dla pacjenta ale i dla niej, gdyż nie będzie musiała się z nim siłować. Brązowe oczęta utkwiły w tarczy niewielkiego zegarka, a gdy jego wskazówki obwieściły, że środek rozpoczął swoje działanie, pani weterynarz ostrożnie usunęła drzazgę, oczyszczając niewielką rankę, by posmarować ją specjalną maścią, owinąć łapę bandażem i ponownie wbić igłę w psią łapkę, tym razem podając lek. - Dzielny chłopiec. - Pochwała uleciała z jej ust, gdy smukłe palce przesunęły się po psim futrze w geście pochwały, a brązowe oczęta odruchowo powędrowały w kierunku Eve... Której nie było. Szybkie upewnienie się, że pies bardziej się nie uszkodził poprzedziło odrobinę poddenerwowane kuśtykanie w kierunku wyjścia ze stodoły. Gips na nodze nadal utrudniał jej funkcjonowanie, lecz ostatni prezent w postaci plastikowego buta, odrobinę ułatwiał jej poruszanie się, zwłaszcza w połączeniu z kulą.
- E-eve? Źle się czujesz? - Kontrolne, niepewne pytanie uleciało z jej ust gdy, z trudem, kulawym krokiem próbowała zbliżyć się do panny Paxton. Plama wymiocin tuż przed nią nie zwiastowała niczego dobrego, jednocześnie zdradzając dziwną reakcję na... Cholera, nie wiedziała na co. Brew Audrey Bree Clark powędrowała ku górze, gdy po raz kolejny zwrócono się doń innym imieniem, w tym jednak momencie była zbyt zaniepokojona stanem dziewczyny, by zadawać kolejne pytania. Brązowe oczęta ze zmartwieniem obserwowały każdy, kolejny ruch panny Paxton. Uparcie, jakoby w każdej chwili sytuacja mogłaby się powtórzyć. Skinęła jedynie głową na wyjaśnienie, choć nie była w pełni do niego przekonana.
- Dobrze, to silna sztuka. - Zaczęła, powolutku obracając się, by począć ostrożnie kuśtykać podczas drogi powrotnej do psa. - Raczej nie, podałam mu środek przeciwbólowy, wyjęłam drzazgę, oczyściłam i opatrzyłam łapę... Bandaż możesz zdjąć jutro, ale musisz go obserwować. Podałam mu środek przeciwzapalny, jeśli jednak zacznie utykać bądź coś zacznie się sączyć z ranki, koniecznie do mnie zadzwoń... - W krótkich, konkretnych zdaniach wyjaśniła sprawę psa, pozostającego pod opieką Eve, dając jednocześnie instrukcję postępowania z nim w ciągu kilku, kolejnych dni. Brązowe tęczówki utkwiły w psie, palce ponownie zatopiły się w sierści... Jej myśli jednak cały czas pozostawały przy stojącej obok kobiecie. - Eve? Ja... - Zaczęła nieśmiało; niepewnie, obawiając się reakcji panny Paxton. Bo to, co chciała powiedzieć, mogło jej się nie spodobać. - Jesteś pewna, że wszystko jest w porządku? Ostatnio jesteś jakaś... nieobecna. Rozkojarzona. A dziś... Martwię się, wiesz? - Zaniepokojone słowa uciekały z jej ust w czasie, gdy spojrzenie usilnie szukało spojrzenia jej oczu, chcąc wyszukać w nich odpowiedzi na zadawane pytania. Panna Clark przygryzła delikatnie dolną wargę w geście zamyślenia, by finalnie zrobić dwa, chwiejne kroki w jej kierunku, opierając większość ciężaru ciała na pomocniczej kuli. - Kim jest Isabelle? - Wypowiedziane przyciszonym tonem głosu pytanie wyrwało się z jej ust, a smukłe palce powędrowały do buzi towarzyszki, by miękko odsunąć z jej twarzy zagubiony kosmyk, zakładając go za ucho. - Ostatnio coraz częściej zwracasz się do mnie tym imieniem... - Dodała jeszcze, uciekając na chwilę spojrzeniem w bok. Audrey Bree Clark chciała wierzyć, że Eve nie miała złych intencji, za każdym jednak razem gdy używała innego imienia, delikatna szpila kuła gdzieś nieprzyjemnie.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Świetnie. Dziękuję, że się zgodziłaś pomimo swojego stanu. – Znacząco spojrzała na nogę usztywnioną w ortezie. Gdyby sprawa nie była pilna a właściciel psa upierdliwy nie ściągałaby tutaj panny Clark. Musiała jednak coś zdziałać i żeby nie wyjść na tą co wykorzystuje dobroć drugiej osoby, osobiście pojechała po dziewczynę i zamierzała ją odwieźć. Korzystając z okazji poleciła rehabilitanta, do którego przekazała numer i zrobi jeszcze więcej byleby odwdzięczyć się pani weterynarz. Bez niej oraz całodobowej dostępności Eve miałaby pod górkę.
Językiem przesunęła po zębach, w ustach wciąż czując nieprzyjemny posmak żółci i fermentowanego jedzenia. Miała ochotę to przepłukać, ale skoro już sprzedała Audrey śpiewkę o tym, jak fantastycznie się czuła (bo to tylko zatrucie), lepiej nie robić wokół siebie afery. Zamierzała więc zapytać o nogę i szczegóły tego, co się stało, ale Audrey wywołała ją z imienia zanim Paxton zdążyła zebrać myśli formując sensowne zdanie.
Lekko w prawo przechyliła głowę niczym pies próbujący zrozumieć intencje człowieka. Możliwe, że przebywanie z czworonogami nauczyło ją tego odruchu, co jedynie potwierdzało teorię, że pies jest podobny do swego pana (i na odwrót).
- Tak, to tylko zatrucie. – Machnęła ręką i nim zdążyła wymusić na sobie uśmiech, Audrey pochwaliła się swą spostrzegawczością. Nie dosłownie, ale najwyraźniej widziała więcej niż Eve chciałaby pokazać, co wprowadziło kobietę w konsternację. Odruchowo odwróciła wzrok, ale szybko powróciła nim na towarzyszkę, gdy usłyszała stukanie kuli i ortezy o podłogę w hali. Odruchowo zrobiła krok w tył, ale Audrey wyszła jej naprzeciw. Zatrzymała się tylko dlatego, bo nie chciała, żeby dziewczyna dalej przemęczała organizm uganianiem za nią po całym ośrodku jak nie samej farmie.
Isabelle. To imię wbiło ją w ziemię, zaś sam gest zaskoczył na tyle, że jedynie bezwiednie wzrokiem obserwowała ruch zbliżającej się jasnej dłoni.
Eve pomyślała, że gdyby Isabelle się o nią martwiła, zrobiłaby to samo. Chciała w to wierzyć. Chciałaby żyć w rzeczywistości, w której młodsza siostra nie została zamordowana i troszczy się o nią tak samo mocno, jak to teraz robiła Audrey. Niestety, gdy tylko myślała o Isabelle, w głowie pojawiały się obrazy z miejsca porzucenia zwłok a te wciąż wywoływały w niej mdłości.
Pośpiesznie złapała Audrey za nadgarstek i pokierowała jej rękę w dół z dala od swej twarzy i siebie samej. Musiała się czegoś złapać, być przez chwilę stanowcza, żeby znów nie oddać zawartości żołądka światu (w tym przypadku prosto na pannę Clark).
- To nic takiego – stwierdziła, ale w oczach Audrey widziała, że to za mało. Potrzebowała więcej. – To nic osobistego. – Liczyła, że sprecyzowana odpowiedź zdziała więcej, ale krótka wymiana spojrzenia sugerowała, że to wciąż niewiele. Że albo to wyjaśni albo straci panią weterynarz, która odbierała tę pomyłkę bardzo personalnie. Trochę się już znały i niegrzecznym było świadome przekręcanie imienia. W przypadku Eve jednak działo się do poza świadomością. Poza wszelką kontrolą, której posiadała naprawdę wiele.
Westchnęła ciężko i puściła nadgarstek dziewczyny.
- Isabelle – powtórzyła imię, lecz teraz mniej bezwiednie, co wstrząsnęło nią od środka niczym wielki młot uderzający w dzwon. – była moją młodszą siostrą. – Zerknęła na pobliską klatkę z jednym z psów, które aktualne szkoliła. – Ja nawet nie.. – Wzięła głęboki wdech. – Nie zauważyłam, że mówię tak do ciebie. Przepraszam. – Nie chciała wyjść na niegrzeczną, bo przecież dobrze pamiętała imię Audrey a nawet dwa. Najwyraźniej czasem jej się to wymykało, bo dziewczyna miała podobną urodę, co Paxtonowie. Ciemne włosy i oczy. Dokładnie te same cechy, które wybierał morderca Isabelle i innych dziewczynek. – Przypominasz mi ją – dodała ciszej i powróciła wzrokiem na dziewczynę. – Momentami aż za bardzo. – Tak bardzo, że to bolało jak gula, która niespodziewanie utkwiła w gardle w chwili, gdy to wszystko mówiła. – Albo po prostu wyobrażam ją sobie jako ciebie. – Bo skąd mogła wiedzieć na jaką dziewczynę wyrośnie Isabelle? Nie mogła. Eve opierała się jedynie na swych przypuszczeniach i wizjach kierowanych wspomnieniami dziesięcioletniej dziewczynki. – Czasami chyba po prostu chcę by była tobą - przyznała się praktycznie szeptem, co uważała za osobistą porażkę, zmorę i iluzję. Za coś, co nie miało prawa miejsca a jednak postanowiła ulokować niektóre uczucia oraz wizje na pannie Clark, która nie miała pojęcia o Isabelle ani o tym co się jej stało, chociaż plotki głosiły, że dzieci w tej rodzinie umierały. Nikt jednak nie wspominał o szczegółach. O tym, że dziecko było tylko jedno i zostało zamordowane przez seryjnego pedofila wciąż grasującego po Australii i Bóg jeden wie gdzie jeszcze.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Delikatny uśmiech pojawił się na buzi panny Clark.
- To nic takiego, mam trochę dość siedzenia w domu... - Rzuciła, machając dłonią jakby faktycznie nie było za co dziękować. Sam fakt, że mogła na chwilę wyrwać się od zmartwionych spojrzeń rodziców i wiecznego upominania, jak to nic nie było jej wolno był dla niej przyjemną odmianą w powypadkowej rzeczywistości... Było, gdyż w momencie gdy zmartwienie wypełniło jej umysł, nie mogła skupić się na przyjemnościach znalezienia się w nowym otoczeniu, byt przejęta dziwnym stanem panny Paxton. Brązowe oczęta spoglądały na nią z wyraźnym zaniepokojeniem, a zmarszczone brwi niejako zdradzały, iż analizowała każdy nawet najmniejszy gest jej rąk; każdą zmianę mimiki; każde słowo, jakie padło z jej ust w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby naprowadzić ją na rozwiązanie zagadki. Zabawne, jak bardzo można było zmienić swoje podejście do danej osoby, jeszcze kilka lat temu panna Clark nie przyjęłaby zaproszenia na farmę, mającą opinię przeklętej. Szybko jednak przekonała się, że wilk wcale nie jest taki straszny, jak rysowali go w tych wszystkich strasznych opowieściach, jakie krążyły po Carnelian Land.
Krótkie, wręcz zbywające odpowiedzi faktycznie jej nie wystarczyły. I nie chodziło tu o uczucie urażenia coraz częstszymi pomyłkami w imieniu, jakie popełniała Eve, a zwykłe, ludzkie zaniepokojenie jej stanem. Wbrew wszystkiemu co kiedyś słyszała, Audrey Bree Clark była przekonana, że Eve jest dobrą osobą, zasługującą w życiu na wszystko, co najlepsze. Stała więc tak, jeszcze przez chwilę czując na swoim nadgarstku ciężar jej dłoni, w spokoju wyczekując odpowiedzi. Zapewne jeszcze kilka dni temu nie wytrzymałaby tak długiego stania, noga jednak powoli się goiła, a nowe usztywnienie pozwalało jej bardziej panować nad równowagą.
Była moją siostrą... Wybrzmiało w otoczeniu, a panna Clark niemal od razu pożałowała, że postanowiła w końcu zadać to pytanie, od dłuższego czasu domagające się wypowiedzenia. Nie chciała rozdrapywać starych ran; nie chciała przywoływać paskudnych oraz bolesnych wspomnień, które mogły być powiązane z utratą młodszej siostry. Brązowe spojrzenie powędrowało w kierunku ziemi, przez chwilę skupiając się na kolorowym trampku w wyrazie zwykłego zawstydzenia.
- Nie to ja przepraszam, nie powinnam była być wścibska... - Wymamrotała szybciutko, gdy przeprosiny doleciały do jej uszu. Nie gniewała się przecież, jedynie była ciekawa z czym powiązana jest pomyłka... I dlaczego w ostatnim czasie, tak często zdarzało jej się dokonać pomyłki. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi gdy kolejne słowa uleciały z jej ust. Podobieństwo do zmarłej siostry wiązało jej się... z brzemieniem. Ciężkim, trudnym do niesienia oraz nie raz, zwyczajnie odrobinę toksycznym - Była Audrey Bree Clark, nie Isabelle Paxton. I nie była w stanie jej zastąpić, niezależnie od tego, jak bardzo by chciała.
- Eve... - Zaczęła, ostrożnie robiąc dwa, niewielkie kroczki, by delikatnie owinąć ramiona wokół szyi panny Paxton. Nienachalnie, gotowa w każdej chwili odsunąć się, jeśli bliskość byłaby niechciana, w ten sposób jednak chciała zapewnić brunetkę, iż nie jest sama. - Ale wiesz, że ja nią nie jestem? - Spytała ciszej, brązowe oczęta lokując w podobnych tęczówkach Eve, stale wyszukując w nich wszelkich oznak, które mogłyby zwiastować jeszcze gorszy spadek nastroju jej towarzyszki. Musiała wiedzieć, będąc pewną, iż nie byłaby w stanie ponieść tak ciężkiego brzemienia. - I wiesz, że niezależnie od tego jak blisko będziemy, nigdy nie będę w stanie ci jej zastąpić? - Kolejne, nieśmiałe pytanie uleciało z jej ust, a w umyśle panny Clark pojawiła się pewna, natrętna obawa. Co, jeśli ich przyjaźń była jedynie spowodowana podobieństwem do nieżyjącej siostry? Nieprzyjemne ukłucie pojawiło się gdzieś w okolicy serca, uznając podobną możliwość za zwyczajnie przykrą... Audrey Bree Clark nie zwykła jednak skreślać ludzi po jednej potyczce, a w tym wypadku nie była pewna, czy w ogóle była o niej mowa. Skryła więc swoje uczucia pod maską ciągłego zmartwienia, pozostawiając tę kwestię na odrobinę później. - Jakbyś chciała o tym porozmawiać... Możesz na mnie liczyć. - Dodała jeszcze, na chwilę przenosząc jedną dłoń na jej dłoń, aby zacisnąć na niej smukłe palce, tym gestem chcąc zapewnić ją o wsparciu, jakie w niej posiadała.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Wiem – jęknęła słysząc swoje imię. Była świadoma, jak źle to wszystko brzmiało z ust dorosłej kobiety. Kogoś, kto już dawno powinien uporać się ze stratą, a jednak silnie trzymała się przeszłości na własną rękę próbując złapać mordercę siostry. Możliwe, że nigdy tego nie dokona, ale musiała spróbować. Gdyby nie podejmowała się tych licznych prób, miałaby żal do samej siebie za bezczynność, której nienawidziła. Robiła więc wszystko, choćby miała dręczyć się tym do końca życia – będzie. Musiała, bo inaczej sobie nie wybaczy tego, co stało się pewnego deszczowego dnia.
Przeciążysz nogę – zauważyła zatroskana, gdy poczuła na sobie ramiona Clark, którą automatycznie oplotła ramionami pod pachami. Bała się, że tamta upadnie lub straci równowagę. Nie chciała mieć jej na sumieniu ani źle gojącej się nogi przez brawurę, z jaką teraz Audrey przekroczyła granicę bliskości.
Wiem – powtórzyła starając się nie uciekać wzrokiem gdzieś w bok, chociaż bardzo wstydziła się emocji związanych z Isabelle. – Po prostu.. – Chciałaby powiedzieć, że to znów się stało. Kolejna mała dziewczynka straciła życie w ten sam bestialski sposób. Że za każdym razem, gdy działo się coś podobnego lub zbliżała rocznica śmierci Isabelle tudzież jej urodziny, Eve wpadała w okrutny stan tęsknoty i próby odnalezienia siostry w otoczeniu. Szukała jej starym rodzinnym domu, pośród drzew na farmie, w dziecięcym kubku, którego nikt nie śmiał wyrzucić a jaki kurzył się na najwyższej półce w kuchni i w ludziach. Dostrzegała ją wszędzie, bo nie potrafiła się pożegnać.
- Nie chce jej zastępować. - Była świadoma tego, jak źle brzmiały jej poprzednie słowa, ale wcale nie miała tego na myśli. Nie chodziło o bawienie się w rodzinę, udawanie kogoś, kim się nie było. – Ja.. – zaczęła niepewnie, kiedy lekko rozluźniła uścisk pod wpływem ruchu Clark poszukującej jej dłoni. Nie była pewna, czemu odpowiada na te gesty. Nie czuła się komfortowo w sytuacji, kiedy ktoś się o nią troszczył lub okazywał to w jakikolwiek sposób. Przez lata obserwowała rozpacz rozpadającej się rodziny. Każdy przeżywał to na swój sposób – oddzielnie. Trzymała się jedynie z bratem, a jednak powstawał pewien dylemat, gdy zyskiwała uwagę osób dookoła, kiedy swego czasu nie mogła liczyć na najbliższą rodzinę. – Nie chcę się z nią żegnać – dokończyła poprzednie słowa wyjaśniając o co chodziło. Mylenie imienia Audrey z Isabelle było czystym przypadkiem. Niesfornym kaprysem umysłu, w którym młodsza siostra wciąż była. Żyła tam i w sercu Eve, która do tej pory, przez wiele lat, nie pogodziła się ze stratą.
Przełknęła ślinę wciąż wzrokiem starając się wędrować po ramionach dziewczyny lub po obrębie jej twarzy, umyślnie unikając długiej wymiany spojrzeń. Czuła się głupio, że to wszystko na nią zrzucała i zarazem czuła konieczność wytłumaczenia się.
- Usiądź, proszę. – Dłonią wskazała na krzesełko stojące nieopodal specjalnej wanny do mycia zwierząt. – Przemęczysz się. – Tego z pewnością nie chciała zwłaszcza, że wykorzystała dziewczynę do zajęcia się Spiritem.
Poprowadziła Audrey na wskazane miejsce czując pewną swobodę w swoim otoczeniu. Nie żeby gardziła bliskością, ale nie wiedziała, jak się wobec niej zachować.
- Często to robiłam? Nazywałam cię jej imieniem? – Chciała to wiedzieć zarazem czując skruchę, że tak czyniła. – To pewnie przez.. – Wzięła głęboki wdech opierając się pośladkami o metalową wannę. – Częściej o niej myślę, kiedy zbliża się rocznica lub dzieją się.. – Co się dzieje? Rzeczy? Dziwnie by to brzmiało i zrodziłoby kolejne pytania. – Isabelle została zamordowana i ten, kto to zrobił wciąż jest na wolności robiąc to kolejnym rodzinom. Mordując kolejne małe dziewczynki, z których jedną odnaleziono wczoraj wieczorem. – To dlatego tak mocno myślała o siostrze, o jej uśmiechu, tym jak tańczyła i – co gorsza – widziała przed oczami ciało pozostawione przez sprawcę. - Przez cały dzień myślę tylko o tym. - Tylko o niej; stąd kolejna niefortunna pomyłka. - Przepraszam, że cię tak nazwałam. - Robiła to nieświadomie. - Postaram się już tego nie robić. To było niegrzeczne.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Atmosfera między dwoma paniami zdawała się gęstnieć z każdą kolejną chwilą. Nie było to jednak zagęszczenie zwiastujące zbliżającą się kłótnię, lecz zgęstnienie wywołane ciężkim tematem, jaki wchodził na wokandę. Panna Clark nie była świadoma tego, w jak wielką górę lodową przyszło jej uderzyć swoim pytaniem, z każdą jednak kolejną chwilą czuła, iż obie mogły zatonąć niczym historyczny statek.
- Gorzej już z nią nie będzie. - Odpowiedziała, przybierając najbardziej pogodny ton głosu, jaki tylko potrafiła. I była pewna swoich słów - przemieszczoną kość złożono jej chirurgicznie przy pomocy stalowych śrub. A to sprawiało, że Audrey czuła, jakby całe nieszczęście dla tej kończyny zdążyła już wyczerpać i nie pozostało już nic, co mogłoby w tej materii się wydarzyć. Dotyk panny Clark był delikatny, a dłonie gotowe w każdej chwili odsunąć się, jeśli okazałyby się niechciane. Audrey jednak nie potrafiła inaczej rozmawiać o sprawach ciężkich, przygniatających do ziemi - coś w jej środku buntowało się na myśl, że mogłaby nie okazać wsparcia towarzyszącej jej przyjaciółce.
Po prostu padło z jej ust, a Audrey delikatnie przesunęła dłonią po jej ramionach, chcąc dodać jej otuchy oraz zachęcić do wypowiedzenia słów, jakie powoli zebrała w sobie. Ona w swoim życiu utraciła jedynie dwie przyjaciółki, każda z nich zmarła jednak z powodu długoletniej choroby, do której dziewczyna była przygotowana. I chyba dlatego nadal czekała, nie potrafiąc dojrzeć prawdy kryjącej się za lakonicznymi wypowiedziami.
- Ale wiesz, że jeśli się z nią nie pożegnasz, żadna z was nie zazna spokoju? - Słowa wypowiadała ostrożnie, starając się dobrać ich najlepszą kolejność, mimo iż chyba nigdy nie istniały najlepsze słowa w rozmowach dotyczących śmierci. A zwłaszcza śmierci tych najbliższych, którzy odeszli stanowczo zbyt wcześnie. Ciche westchnienie uleciało z jej piersi i już chciała dodać kolejne słowa, w tym temacie, gdy Eve wskazała jej dłonią krzesełko. Skłamałaby mówiąc, że długie stanie nie sprawiało jej problemu. Z każdą kolejną chwilą chwiała się odrobinę bardziej, dzielnie jednak starała się ustać jak najdłużej, gdzieś w środku zwyczajnie nie chcąc zawieść panny Paxton swoją chwilową słabością. - Dzięki. - Odpowiedziała, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze, chcąc zapewnić ją, że wszystko jest w porządku; że nie przemęczyła się i jest wdzięczna za okazaną pomoc.
- Chyba jakoś od początku naszej znajomości. Czasem częściej, czasem rzadziej... Trochę bałam się ciebie o to spytać, wiesz? - Głos panny Clark był spokojny, gdyż nigdy nie żywiła do niej o to urazy. Ludzie miewali za sobą różne doświadczenia, a na początku ich znajomości Audrey zwyczajnie myślała, że Eve uciekło z pamięci jej imię i nie chciała wyjść na niegrzeczną, upominając ją o to za każdym razem, gdy ów przekształcenie miało miejsce.
Dopiero po chwili Eve zrzuciła na pannę Clark bombę, której ta zupełnie się nie spodziewała. Pełne wargi Audrey bezwiednie rozchyliły się, a brązowe oczęta pokryły się nieprzyjemną wilgocią kłującą powieki. W jednej jednak chwili te wszystkie historie jakie słyszała na temat farmy Paxtonów, niegdyś sprawiające, że zwyczajnie bała się postawić swoje stopy na ich ziemi.
- Nie musisz przepraszać, Eve... - Zaczęła cichutko, wpierw uciekając wzrokiem gdzieś na swojego trampka, a policzki niemal od razu zaczerwieniły się rumieńcami ogromnego wstydu. Nie powinna była pytać; nie powinna była szukać odpowiedzi na pytania, które nie powinny były paść... - Ja... Jest mi bardzo, bardzo przykro z powodu Twojej siostry... Nie powinnam była pytać, nie chciałam zmuszać cię do podobnych zwierzeń... - Wydukała, przenosząc na nią zawstydzone, pełne żalu spojrzenie. Rozdrapywanie podobnych ran nigdy nie było dobrym, zwłaszcza gdy jej towarzyszka nadal zdawała się nie pogodzić z przeszłymi wydarzeniami... I Audrey wcale się nie dziwiła. Widziała, jak bracia chowali swoje siostry, za każdym jednak razem było to uprzedzone długą chorobą... I nie potrafiła sobie wyobrazić bólu, przez jaki musiała przejść Eve której siostrę wyrwano jej niespodziewanie. Dłoń panny Clark powędrowała w stronę dłoni Eve, nie sięgnęła jednak jej palców, zatrzymując się gdzieś w połowie drogi. - To niesprawiedliwe, że ktoś taki chodzi nadal na wolności... - Dodała jeszcze cichutko, nie za bardzo wiedząc, co jeszcze mogłaby powiedzieć... Czy w ogóle były jakieś słowa, które pasowałyby do tak okrutnych informacji? Nie wiedziała.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Westchnęła słysząc, że nazywała Audrey inaczej już, od kiedy dziewczyna na farmie Paxtonów poszukiwała swojego psa. To nie świadczyło o niczym dobrym i Eve wiedziała, że sprawa z Isabelle źle na nią działała. Momentami była psychicznie wykończona, ale w te lepsze dni, które zdarzały się częściej nigdy nie oskarżyłaby siebie o nieświadome nazywanie kogoś imieniem zmarłej siostry. To tak, jakby głowa podpowiadała jej, że ciągle w tym siedziała. Że pomimo spychania niektórych rzeczy na bok, one ciągle tam były i objawiały się w sposób, który nie zawsze był do wyłapania. Czasami Paxton to zauważała, ale wtedy udawała, że nic się nie stało. Bywały jednak chwile, jak dzisiaj, kiedy robiła to bez wyłapywania popełnionego błędu, co na swój sposób uważała za porażkę. Nie lubiła okazywać słabości zwłaszcza, że jako najstarsza z rodzeństwa czuła na sobie potrzebę dawania przykładu. Nie czuła się więc komfortowo, kiedy Audrey wytknęła jej błąd i teraz traktowała trochę jak jajko. To było miłe – bez dwóch zdań – ale poczucie konieczności okazania swej siły było silniejsze. Tak już się wychowała i ciężko zmienić coś, co stało się wypracowanym nawykiem wsiąkając głęboko w podstawy charakteru.
- Do niczego mnie nie zmusiłaś – zapewniła, bo wcale nie czuła się jakkolwiek przymuszona do wyznania prawdy. Chciała jednak wyjaśnić sytuację i usprawiedliwić się najprościej jak umiała, czyli poprzez powiedzenie prawdy. Kręcenie i kłamanie w tym przypadku nie zdałoby testu, a jedynie wprowadziłoby więcej nieporozumienia oraz dziwnej atmosfery panującej między nimi. Eve tego nie chciała. Ceniła sobie Clark jako sąsiadkę, specjalistkę i człowieka. Wolała więc uniknąć sytuacji, w której dziewczyna obraża się za kolejne nazwanie jej nie po imieniu. To byłoby ogromne nieporozumienie, z którego jednak Paxton już by się nie wywinęła, gdyby teraz tego nie wyjaśniła.
Oczyszczenie atmosfery poprzez wyznanie prawdy było najsłuszniejszym podejściem.
- To prawda. – Świat nie był sprawiedliwy. – Dlatego nie mogę zapomnieć ani się z nią pożegnać. Nie, dopóki ten zwyrol wciąż chodzi po tej Ziemi. – Jasne, być może nigdy go nie złapią lub facet umrze na zawał i nikt nie dowie się co zrobił. Paxton była tego świadoma, ale i tak nie odpuści. Nie zamierzała, nawet jeśli ostatecznie wpędzi to ją do wariatkowa. Trudno, zachowywała się irracjonalnie, ale dla najbliższych zrobiłaby wszystko; w tym przypadku oznaczało to poświęcenie się sprawie Isabelle.
Podeszła bliżej siedzącej towarzyszki i ukucnęła naprzeciwko niej łapiąc za dłoń, którą wcześniej Clark ku niej wyciągnęła.
- Audrey – Stanowczo i wyraźnie wypowiedziała jej imię. – Wiem, jak masz na imię – zapewniła dosadnie i pogładziła ją po dłoni. – Potraktuj to jak komplement, bo najwyraźniej jesteś mi na tyle bliska, żebym w pewnym sensie traktowała cię jak moją rodzinę. – Wysiliła się o delikatny uśmiech, chociaż wspomnienie tego, co przydarzyło się Isabelle utrudniało zadanie. – Nie musisz się martwić. – Ani o nią ani o pomyłkę, która się zdarzała. – I jeszcze raz przepraszam. Tak, wiem. Prosiłaś, żebym tego nie robiła, ale im więcej razy to powtórzę tym bardziej wbije sobie do głowy aby już tego nie robić.Nie nazywać jej imieniem Isabelle.Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtórzyła tym razem pokusiwszy się o nieco szerszy uśmiech. Starała się nieco rozluźnić atmosferę i rozbawić Audrey (choćby na chwilę). – W porządku? – Nie chciała, żeby dziewczyna się nią przejmowała.
Z kucków opadła pośladkami na podłogę wciąż znajdując się naprzeciwko rozmówczyni.
- Czy powiesz mi wreszcie, co się stało? – Znacząco spojrzała na orteze, o której istnieniu wiedziała, ale do tej pory Audrey bardzo zgrabnie unikała opowiedzenia szczegółów „wypadku”. Paxton to wykorzystała chcąc odsunąć od siebie i Clark temat zamordowanej dziewczynki.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Do niczego mnie nie zmusiłaś.
Pięć niezwykle prostych słów, wypowiedzianych w odpowiedniej kolejności sprawiło, że mięśnie panny Clark rozluźniły się z napięcia, którego do tej pory nie zauważyła, zbyt skupiona na słowach oraz nastrojach towarzyszącej jej kobiety. Cieszyła się, że Eve nie czuła się przymuszona do podzielenia się tak tragiczną informacją, o której mówienie z pewnością nie było niczym łatwym. Audey nie potrafiła sobie choćby wyobrazić bólu, przez jaki musiała przejść rodzina Paxtonów.
- Dlaczego nie wsadzili go za kratki? - Spytała ciszej oraz odrobinę niepewnie, nie chcąc przekroczyć żadnej z niepisanych granic. Po tak paskudnym czynie mężczyzna powinien zgnić w więzieniu miast nadal chodzić luzem i mordować kolejne dzieci. - Oczywiście nie musisz odpowiadać jeśli nie chcesz... - Dodała szybko, a brązowe oczęta utkwiły na dłużej w buzi towarzyszącej jej panny Paxton, poszukując jakichkolwiek znaków, wskazujących na niezręczność bądź pogorszenie nastroju towarzyszki. I nie oderwały się od niej ni na chwilę, gdy ta pokonała dzielącą ich odległość, znajdując tuż przed nią. Palce panienki Clark splotły się z palcami Eve, a kąciki ust uniosły się w delikatnym, acz odrobinę niepewnym uśmiechu. Dopiero gdy dziewczyna zaczęła mówić, brązowe spojrzenie przeniosło się na ich splecione dłonie i pozostało tam przez dłuższą chwilę, gdy Audrey zastanawiała się nad odpowiedzią. Wiedziała, że Eve nie chciała jej skrzywdzić ani nie udawała sympatii, nadal jednak była w niewielkim szoku powiązanym z przekazanymi jej informacjami.
- Tak, chyba tak, po prostu... - Zaczęła, a usta ułożyły się w odrobinę pewniejszy uśmiech, mający na celu upewnić pannę Paxton, że Audrey nie miała zamiaru ani zwiać ani zemdleć. - Jestem w małym szoku, ale za chwilę mi przejdzie. Wiesz, inaczej słuchać o czymś takim w telewizji, a inaczej od kogoś, kto przez coś takiego przeszedł. - Zapewniła, na chwilę mocniej zaciskając smukłe palce na dłoni przyjaciółki. Spodziewała się jakiegoś bardziej błahego powodu, nawet przez chwilę nie podejrzewając, że Eve mogła przejść przez podobną tragedię. - I nie gniewam się, naprawdę. W zasadzie, to zawsze chciałam mieć starszą siostrę. - Dodała z cieniem rozbawienia w głosie, jakby chciała potwierdzić, że faktycznie nie żywi choćby odrobiny urazy. Nie potrafiła gniewać się na Eve po tych wszystkich rewelacjach.
- No dobrze... Ale ostrzegam, to trochę pokręcona historia. - Nie była chętna aby opowiadać, o jednej z najgorszych nocy w swoim życiu, w tym momencie jednak nie potrafiła odmówić Eve. Audrey poprawiła się na krześle siadając odrobinę wygodniej, a brązowe oczęta utkwiły w buzi towarzyszki. - Dużo słyszałam o zachodach słońca na Gahdun Island i uznałam, że chciałabym taki zobaczyć. Pożyczyłam więc od wuja łódź, zabrałam kanapki i popłynęłam na wyspę. Było warto, ale jakiś idiota uznał, że ukradnie mi łódź. Próbowałam go złapać ale gdy biegłam jakoś źle stąpnęłam i złamałam kość skokową. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy zrobiła odrobinę dłuższą pauzę, aby Eve nie zgubiła się w tej, jakże pokręconej historii. - Telefon mi padł, spędziłam jakieś sześć godzin na wyspie w cieniutkiej sukience i wierz mi, nigdy w życiu nie było mi tak zimno. Znalazł mnie nasz nowy sąsiad Buchinsky, ponoć magicznie zna się z moim dziadkiem i kiedyś pracował jako jego ochroniarz. - Audrey teatralnie wywróciła brązowymi oczętami zdradzając, że ta teoria nie do końca wydawała jej się prawdziwą. - Skracając bardzo długą historię, gość prawie nas utopił bo wypłynął w najgorsze fale, musiałam go wyciągać z wody ze złamaną nogą bo by się utopił, a ten w ramach podziękowania na zmianę rzucał we mnie rozkazami, robił mi awantury i dostawiał się do mnie. A! W drodze do szpitala, pękła nam opona w samochodzie, bo gość jeździ gorzej od mojego ojca... który dowiadując się o wypadku zrobił mi taką awanturę, że rozważam przeprowadzkę. - Słowa coraz szybciej ulatywały z jej ust pod wpływem zwykłych nerwów, a panna Clark bezwiednie wzdrygnęła się na wspomnienie paskudnej, pechowej nocy. Niechętnie wracała do tych wspomnień, nie potrafiła jednak odmówić Eve, która nie miała oporu by powiedzieć jej o czymś, o wiele bardziej poważniejszym i tragicznym. -Nogę musieli składać mi operacyjnie i to chyba była moja najgorsza noc w życiu. - A konkurencja do tego tytuły była wielka jak chociażby noc podczas której złamano jej serce bądź dzień, gdy dowiedziała się, że wielkanocny zając nie istnieje (a dla pięcioletniej panny Clark było to tragedią niezwykle okrutną).

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
Wiedziała, że nie musiała zagłębiać się w temat. Clark do niczego jej nie przymuszała, a jednak skoro już podjęła się próby wyjaśnienia pomyłki z imieniem, mogła też powiedzieć nieco więcej w temacie mordercy, który wciąż grasował po Australii i być może również innych kontynentach. Nikt nie wiedział, kim facet był. Nie zostawiał po sobie żadnych śladów nie licząc sińców i oznak penetracji. We wniosku, że tych paręnaście morderstw dokonał właśnie on, pomagał schemat zwany również modus operandi oraz układ małych ciał dziewczynek.
- Bo go nie złapali – starała się brzmieć spokojnie, chociaż była pełna gniewu dla świata, że pozwalał komuś takiemu dalej chodzić po świecie i częściowo (chociaż bardzo nie chciała) złościła się również na policję. – Minęło siedemnaście lat i jeszcze go nie złapali – dodała ciszej bardziej do siebie, o czym świadczył na moment opuszczony wzrok. Była bezsilna wobec tego wszystkiego. Starała się i dalej to robiła, ale jak na razie nie znalazła ani nie odkryła niczego nowego. Brat Paxton również chociaż zagłębił się w przestępczym świecie, żeby dowiedzieć czegoś więcej. Na marne. Morderca Isabelle wciąż był na wolności i zabijał kolejne niewinne dziewczynki.
Nie chciała zagłębiać się w emocjach, które i tak od rana dawały o sobie znak. Niegrzecznie jednak było robić to przy drugiej osobie zwłaszcza, gdy doszło do małego spięcia, a raczej pomyłki doprowadzającej do całej rozmowy. Eve skupiła się więc na rozmówczyni i tym, żeby naprostować całą sytuację. Wolała, żeby Audrey nie opuściła farmy z poczuciem, że zrobiła coś źle albo Paxton jej nie lubiła.
Przez dwie sekundy patrzyła na ich dłonie nie wiedząc, skąd wzięły się w niej podobne gesty. Nie przywykła do nich. Ani do odbierania ani dawania, a jednak poprzednie zachowanie Audrey, te jej śmiałe objęcia i dotyk odbił się również na Eve, która czuła potrzebę zniwelowania wszelkiego dystansu choćby poprzez trzymanie dłoni towarzyszki w swojej własnej.
Nie przerywała opowieści patrząc na dziewczynę i czasami nieco wyżej unosząc brwi wyrażała swoje zaskoczenie ciągiem niefortunnych zdarzeń.
- To.. – zaczęła niepewnie, gdy cała historia dobiegła końca. Nie była pewna od czego zacząć. – Mówiłaś, że jak się nazywa tamten facet? Bichalski? – dopytała marszcząc brwi, bo nie potrafiła przypomnieć sobie brzmienia jego nazwiska. – Nie dość, że źle cię potraktował – Nie licząc tego, że wyratował dziewczynę z wyspy, co jednak nie upoważniało go do rozkazywania jej, kiedy biedna miała złamaną nogę. – to jeszcze się do ciebie dobierał? – Musiała mieć pewność, że dobrze wszystko zrozumiała. – Kurwa – no nie – warknęła wściekle. – Zacznę od tego, że nie powinnaś sama wypływać na wyspę a jak już, to należało komuś powiedzieć, że masz wenę na samotną podróż. – To była podstawowa informacja, bo wszystko skończyłoby się źle, gdyby w przeciągu paru dni nikt nie pojawił się w danym miejscu. – Jednak najważniejsze – Wzięła głęboki wdech. – Zatłukę gościa. – Nie lubiła się bić w dosłowny sposób. Umiała się obronić, ale nie szarpała się pierwsza z pięściami. – No jak swoje psy kocham, zrobię mu z dupy jesień średniowiecza. – Prędzej pośle Kellana (przyjaciela), żeby tego dokonał, bo mu to łatwiej pójdzie, ale będzie wszystko nadzorować. Wcale nie kłamała. Gotowa była poprosić o przysługę jednego z policjantów na tutejszym posterunku i poprosić o adres tego niejakiego Buchinskiego. – Nie żartuje. – Nie było jej do śmiechu, chociaż po tonie głosu dało się usłyszeć, że była gotowa odpuścić. Może tylko troszeczkę.. – Tak, jak nie żartuje z tym, że gdybyś zdecydowała się na przeprowadzkę to mam wolne pokoje. – Uśmiechnęła się delikatnie wcale się nie narzucając. Dała jednak Clark pewną alternatywę i to wcale nie głupią, bo Paxton przez większość czasu i tak pracowała i czasami Sue Ann (pomocnica, księgowa i prawa ręka Eve) zostawiała coś pysznego w lodówce.
- Ah, Audrey. – Ponownie westchnęła. – Dobrze, że nie stało ci się nic gorszego. – Rozumiała, że to był kiepski dzień i cało zdarzenie odbiło się na psychice dziewczyny, ale Eve doceniała to, że nadal mogła z nią rozmawiać. – Szkoda, że do tego doszło – To oczywiste. – ale cieszę się, że jesteś w miarę cała. – Poza nogą, zszarganymi nerwami i psychiką. – Gdybyś czegoś potrzebowała, to wal jak w dym. Czy to rozmowy czy podwózki. – Bo z tą nogą daleko nie zajdzie. – Jestem do twojej dyspozycji. – Clark pomagała Paxton zawodowo, ale obie czuły, że w tej relacji było coś więcej poza „Pies połknął pszczołę. Zerkniesz czy nie dziabnęła go w gardło?”.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciche westchnienie wyrwało się z piersi panny Audrey, gdy Eve wyjaśniła dlaczego morderca nadal biega gdzieś na wolności. Panna Clark nie rozumiała, jak można było do czegoś takiego dopuścić; jak można było skazywać rodzinę na cierpienie zapewne traktując temat po macoszemu. I sam fakt, że ktoś kto z zimną zamordował małą dziewczynkę nie stanął przed sądem sprawiał, że ciarki przeszły gdzieś wzdłuż jej kręgosłupa.
- Przykro mi Eve, naprawdę. - Wypowiedziała w końcu cichutko, mocniej zaciskając palce na dłoni przyjaciółki. Nie sądziła, aby istniały jakiekolwiek słowa które byłyby w stanie podejść na duchu bądź przekierować myśli na przyjemniejsze tory. Nie sądziła również, aby była w stanie jakkolwiek jej pomóc dociekać sprawiedliwości, nawet jeśli faktycznie chciałaby jakoś pomóc, podobne sprawy znając jedynie z telewizji, gdy ojciec czasem oglądał Crime and Investigation. Wszelkie wątpliwości dotyczące ich znajomości uleciały z momentem, gdy Audrey dowiedziała się prawdy jaka stała za tymi wszystkimi pomyłkami oraz rozkojarzeniem, jakie dziś wykazywała panna Paxton.
- Buchinsky, kojarzysz farmę która stoi naprzeciwko naszej? Tę, po drugiej stronie drogi... - Retoryczne pytanie uleciało z jej ust, gdy brązowe spojrzenie utkwiło w buzi towarzyszki. Audrey była pewna, że Eve z pewnością kojarzyła wspominają przez nią farmę, w końcu nie od dziś zamieszkiwała Carnelian Land. - Kupił ją kilka miesięcy temu, pracuje ze mną w Sanktuarium Koali. - Dodała, chcąc wyjaśnić skąd też przyszło jej poznać specyficznego sąsiada i zupełnym przypadkiem zdradzając gdzie też można go znaleźć. Sprawa specyficznego sąsiada z każdym kolejnym dniem wydawała jej się coraz bardziej podejrzana, Audrey jednak póki co starała się nazbyt nie panikować, chowając strach głęboko w sobie. - Próbował mnie pocałować, a gdy powiedziałam mu, że nie chcę z nim jechać do szpitala przerzucił mnie sobie przez ramię jak worek ziemi i zaciągnął tam siłą. - Irytacja wybrzmiała w głosie panny Clark na samo wspomnienie tego, jak bardzo sąsiad nie szanował jej zdania. Audrey Bree Clark nigdy nie lubiła zachowań w stylu jaskiniowca, pewnego że zaciąganie kogoś za włosy gdzie tylko się chce jest zachowaniem społecznie akceptowalnym.
- Mówiłam wujkowi od którego pożyczyłam łódź, ale tamtego wieczoru był jakiś mecz i no, wiesz jak to jest. - Odpowiedziała na chwilę uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Oczywiście powinna powiedzieć o wycieczce komuś jeszcze - o tym jednak dowiedziała się w momencie gdy jej telefon odmówił współpracy, a po kilku godzinach pomoc nie nadchodziła z żadnej strony. Na szczęście Audrey Bree Clark miała w zwyczaju uczyć się na swoich błędach i w najbliższym czasie nie planowała żadnych, samotnych wycieczek w dzicz. - Nie, wolałabym nie... To dziwny gość, ma na ramieniu blizny po postrzale i chyba bałabym się, że mógłby ci coś zrobić... - Wyrzuciła z siebie, jednocześnie kręcąc przecząco głową z nadzieją, że wybije podobny pomysł z głowy Eve. I mimo iż Laurent pozornie wydawał się być nieszkodliwy, Audrey jednak miała wrażenie, że jeśli chciał potrafił być niebezpieczny - i nie chciała, aby przyjaciółka ucierpiała z jej powodu.
Propozycja jaka padła z ust panny Paxton skutkowała zaskoczeniem wypisanym na buzi Audrey.
- W zasadzie chodzi mi po głowie wyremontowanie dla siebie domku gościnnego na farmie ale dziękuję, będę o tym pamiętać. - Z delikatnym rumieńcem na buzi przyznała się do planu, jaki snuła na przyszłość - tę w której będzie pozbawiona paskudnego gipsu zdobiącego jej nogę i utrudniającego poruszanie się. Plan jednak dopiero kiełkował w jej głowie, jeszcze nie nabierając mocy urzędowej.
- Podwózki? Przecież hasam jak sarenka! - Odpowiedziała z rozbawieniem, chcąc odrobinę rozładować napięcie jakie pojawiło się w niej na wspomnienie felernej, wypadkowej nocy. - Dziękuję, będę o tym pamiętać. I Ty też pamiętaj, że zawsze dla ciebie jestem dobrze? Nie tylko, kiedy coś się stanie psiakom, to tylko jakieś pięćset metrów w tamtą stronę. - Z tymi słowami na ustach wskazała dłonią kierunek w którym znajdowała się jej rodzinna farma, mając nadzieję że Eve o tym nie zapomni i nie będzie obawiała się dzwonić gdy będzie potrzebowała porozmawiać bądź pomilczeć w czyimś towarzystwie.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Może służył? – Ni to pytanie ni sugestia skwitowana wzruszeniem ramion, bo blizny niespecjalnie robiły na niej wrażenie. Wiele osób je miało. Nieco mniej posiadało te po postrzale, ale istniało wiele zawodów, w trakcie których wykonywania można dorobić się ów pamiątki; policjant detektyw, ochroniarz, żołnierz, najemnik, służby specjalne, gwardia, a nawet zwykła osoba mogła zostać przypadkowo postrzelona, więc nie uważała tego za nic nietypowe. W szczególności, że sama obracała się w towarzystwie weteranów oraz policjantów, którzy niejedną blizną się chwalili (o ile było czym się chwalić, bo nie ze wszystkich tych historii człowiek był dumny). – Jak dla mnie, to ktoś powinien go pogodzić albo chociaż dać do zrozumienia, żeby się do ciebie nie zbliżał lub nie traktował jak jakąś rzecz. – Bo tak brzmiała historia Audrey o wyczynach ów jegomościa. Eve nie kojarzyła faceta. Może mijali się przejeżdżając autami obok farm, ale nigdy nie przypisałaby jego twarzy do wspomnianej farmy, którą Paxton dobrze znała. Kiedyś należała do kogoś innego. Nie pamiętała nazwiska, ale rodzice ich znali. Wymieniali się towarami lub wzajemnie pomagali w transporcie. Czasy, które były już tylko wspomnieniem i za jakimi Eve po cichu tęskniła. Wiedziała, że to co było nie wróci, ale miała prawo do nostalgii oraz sentymentów (zwłaszcza o rodzinie, którą kiedyś posiadała).
- W takim razie, gdybyś potrzebowała pomocy przy remoncie, również możesz na mnie liczyć. – Clark na pewno wiedziała, że większość przeszkód dla psów Eve zbudowała sama. Nie było łatwo, ale z czasem nauczyła się konstruować je lepiej, żeby sprawdzały się przez lata. To samo tyczyło się odmalowania domu, kiedy tych siedem lat temu do niego wróciła i ogólnego remontu, bo po tak długiej nieobecności, farma i budynki w nim nadawały się co najwyżej do nocowania dla żuli (a i oni mogli mieć wyższe standardy).
- Oh, nie wątpię w twoje fantastyczne umiejętności, ale jednak gdybyś potrzebowała transportu, to wal jak w dym. – Zwłaszcza teraz, kiedy ciężko było jej się poruszać lub kiedy upije się na imprezie lub znów zabłądzi; Audrey zawsze mogła zadzwonić do Paxton.
- Dziękuję. – Wreszcie puściła dłoń dziewczyny i spojrzała we wskazanym kierunku, jakby musiała sobie przypomnieć, co tak właściwie znajdowało się tych pięćset metrów dalej. Pomimo zmiany tematu i ogromnych chęci, wciąż myślała o ostatniej zamordowanej dziewczynce oraz o tym, że powinna pojechać na miejsce lub w inny sposób spróbować zdobyć więcej danych na temat ów zbrodni. – Masz swoje problemy Audrey a ja jestem dorosła i muszę jakoś sobie z tym poradzić. – Sam na sam, w milczeniu albo w płaczu, chociaż to drugie zdarzało się rzadko. Za Isabelle płakała już bardzo dawno. Teraz, jedyne co czuła, to ogromny gniew, którego rozładowanie nie było takie łatwe.
- Jesteś pewna, że nie chcesz żebym sprawdziła tego dziwnego typka? Mam znajomości na komendzie. Mogę o niego popytać. – Współpracowała z tutejszą policją i choć niespecjalnie się z nimi przyjaźniła, bo miała problem z pełnym zaufaniem do służb, to kumplowała się z nimi na tyle, żeby móc poprosić o przysługę. – Albo chociaż daj mi znać, kiedy będzie cię nękać albo coś. – Nie żeby straszyła Audrey, ale facet mógł okazać się świrem, więc Paxton chciała, żeby w razie czego dziewczyna miała do kogo zadzwonić.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
- AFP, w schowku znalazłam starą legitymację… - Odpowiedziała niemal z automatu, wysilając umysł aby przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów powiązanych z poprzednimi wydarzeniami…. Szczegółów, które przestraszony umysł starał się odsunąć na dalszy plan, byleby tylko nie poddać się panice powiązanej z dziwnym sąsiadem. - Mój ojciec z nim rozmawiał, ale nie jestem pewna, że to cokolwiek dało… - Jacob Clark był mężczyzną specyficznym, zwłaszcza gdy chodziło o mężczyzn kręcących się wokół jego córki. Ci, w większości wypadków, mieli okazję spotkać się ze starą, dobrą dubeltówką wymierzoną w ich pierś zupełnym “przypadkiem” podczas zupełnie niepozornego przesłochania… To znaczy rozmowy, Jacob Clark w końcu zawsze rozmawiał. Gdyby spytać o to samą Audrey z pewnością uznałaby, że tatuś uzyskałby o wiele lepsze wyniki zabierając ich na przejażdżkę, bo jeśli na Carnelian Land istniał najgorszy kierowca, z pewnością był nim jej ojciec.
- Jasne, będę o tym pamiętać. - Odpowiedziała mocniej ściskając dłoń panny Paxton pewna, że w odpowiednim czasie z pewnością przypomni się o złożonej propozycji - sama panna Clark posiadała talent w weterynarii, z farbami i młotkami szło jej jednak tak dobrze, jak z gotowaniem - nie trudno było o wypadek. I na ofertę transportu uśmiechnęła się delikatnie, ponownie mocniej zaciskając palce na jej dłoni, by chwilę później ułożyć ją na swoim kolanie, gdy Eve rozplotła ich palce. Była wdzięczna za wszelkie propozycje - tych, mimo złamanej nogi, nie słyszała w ostatnich czasach wielu, podobnych ofert.
- Nie masz za co dziękować, Eve. - Odparowała niemal od razu, machając smukłą dłonią jakby jej wcześniejsze słowa nie były niczym wielkim. I faktycznie, dla panny Clark nie była to wielka propozycja, gdyż jeśli darzyła kogoś sympatią była gotowa przylecieć z pomocą za każdym razem, gdy było to potrzebne. - Mam, ale to nie znaczy, że nie mogę cię wysłuchać, jeśli będziesz tego potrzebowała. - Ciepły uśmiech wyrysował się na jej buzi gdy wypowiadała kolejne zapewnienia. Mogła jedynie domyślać się tego, co działo się w głowie Eve, była jednak gotowa zawsze jej wysłuchać bądź zająć umysł czymś bardziej trywialnym, aby odciągnąć myśli od zmartwień.
- W sumie… Jeśli nie byłoby to problemem i przede wszystkim, nie ściągnęło na Ciebie kłopotów, to może…? - Mówiła nieśmiało, co chwila uciekając wzrokiem gdzieś na boki. Miała w planach popytać po sąsiadach oraz spróbować pociągnąć dziadka za język, doskonale wiedziała jednak, że może to być niewystarczające. - Ja… Staram się coś unikać, ale czasem boję się, że wpakuje nam się w nocy do domu i skończy się to tragicznie… - Przyznała, a gdzieś w środku poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Eve miała swoje zmartwienia i nie powinna dokładać jej kolejnych, zwłaszcza powiązanych z podejrzeniami kolejnej tragedii. - Z resztą mniejsza, przepraszam… Z którymś z psiaków coś jeszcze się dzieje? - Wyrzuciła z siebie szybko, chcąc przekierować rozmowę na inny tor.

Eve Paxton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ