asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Wiedziała doskonale, że Jonathanowi trudno jest wyjść z roli lekarza, ale niestety aktualnie nie była w stanie przymykać na to oka. Sama niezwykle tęskniła do takich chwil, które nie tylko dalekie były od szpitala, ale nawet w najmniejszej części nie zakrawały o temat ich zdrowia. W zasadzie, w obliczu ostatnich wydarzeń, coraz częściej wątpiła, że jeszcze kiedyś przyjdzie im spędzić wspólnie czas, bez rozprawianiu o chorobie i tym podobnych kwestiach.
- Jak to na zawsze? - wyprostowała się nieco bardziej, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami. - Tak na zawsze, że zawsze? - podpytała, bo coś tam mówił, ale wiadomo, że Jona często przesadzał, więc Mari bardzo mocno przecedzała to, o czym ją informował. Teraz natomiast naprawdę się przejęła. - Nie chcę tak... branie leków jest niezdrowe, wiesz? Poza tym co, jak nie wiem... zgubię się w buszu bez apteki? - skrzywiła się, bo jednak nie lubiła takich długoterminowych zobowiązań. Sama nawet nie wzięłaby kredytu, bojąc się o spłaty, chociaż z tymi i tak miała do czynienie przez długo jej rodziców. No, ale gdyby o nią chodziło, to żyłaby tak, aby nie musieć niczego regularnie pilnować. Póki co jednak nie chciała panikować, wierząc, że Jonathan znów hiperbolizował.
- Ech... nawet sałatka brzmi zarąbiście - jęknęła, wyobrażając sobie to danie, a po wzbogaceniu go w tościka z masłem, ślina zaczęła napływać jej do ust. - No wiesz? - obruszyła się jednak przez jego niesłuszne oskarżenie. - Wiele rzeczy! No i osób! Ty chociażby... - burknęła, bo nie uważała, aby jedzenie było dla niej aż takie istotne. No dobrze, często o nim myślała, ale to nie tak, że stawiała je na piedestale. Naprała trochę swojego dania do ust, dając Jonie czas na złożenie propozycji, której chyba nie zrozumiała w pełni przez jego wycofanie. Nie można się jej było dziwić, to Wainwright za bardzo się wahał, gdy dobierał odpowiednie słowa.
- Ale ty próbujesz mnie zachęcić, czy zniechęcić? - mruknęła odnośnie tej zupki chińskiej, bo naprawdę miała na nią ochotę. Z drugiej strony było jej miło, że chciał jej u siebie, tylko właśnie wydawało jej się, że ma na myśli kilka dni po tym, jak wróci ze szpitala. - Nie będzie ci przeszkadzać moja obecność? - wolała o to podpytać. Niby powiedział, że chce tego, ale znała go na tyle dobrze, by mieć świadomość, jak silne są jego przyzwyczajenia. - Z drugiej stronu musiałbyś obiecać, że ta kontrola to tylko głupi dowcip - burknęła niby z niezadowoleniem, ale tak naprawdę widać było, że jest zadowolona i powstrzymuje uśmiech.

jonathan wainwright
Kardiochirurg — Cairns Hospital
42 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Obstawiał, że niezadowolenie Mari wynikać mogło z dwóch kwestii. Pierwsza to zobowiązanie i odpowiedzialność, bo nie oszukujmy się... Chambers raczej była dość roztrzepaną, spontaniczną i nie do końca poukładaną osobą, dla której jakakolwiek systematyczność wiązała się z wielkim wysiłkiem i stresem. Nic więc dziwnego, że codzienne przyjmowanie leków mogłoby być dla niej nie lada wyzwaniem. Z drugiej strony zaś nigdy nie kryła swojej niechęci do medycyny i jakichkolwiek jej przejawów, włączając w to medykamenty i leki.
- Tak, na zawsze - powtórzył po niej spokojnym i silnym tonem. - Mari... - Wtrącił, ale ona dodała jeszcze kilka słów o buszu, przez co Jonathan westchnął wymownie spoglądając na nią z niekrytym politowaniem. - Poradzisz sobie. Przez pewien czas będziesz używała powiadomień, a później wejdzie ci to w nawyk. Pomogę ci i przypilnuję przy okazji, abyś nigdy nie zgubiła się w buszu - zażartował na koniec i nawet pozwolił sobie na nikły uśmieszek.
- Mówisz? - Zagadnął, a kącik jego ust na nieco dłużej pozostał uniesiony. W końcu mieli zaraz pomówić o czymś przyjemnym. I chociaż Jona starał się zabrzmieć pewnie i dobrze to jak zwykle pogubił się niczym mały chłopiec. Wszakże tego typu rozmowy zawsze sprawiały mu problemy i wprawiały w swego rodzaju dyskomfort i niepewność. Nie mógł przecież przewidzieć reakcji Mari. Nie chciał też wyjść na kogoś nierównoważonego proponując jej wprowadzenie się już teraz, ale z drugiej strony byli ze sobą od lutego, a ona obecnie potrzebowała pomocy i opieki. Jej domek także pozostawał wiele do życzenia, mieli mieć Gacusia, a poza tym Marienne i tak większość tygodnia spędzała u niego. I oczywiście Wainwright mógłby jak człowiek o tym pomówić, ale niestety nazwisko zobowiązywało go do tego, aby nie radzić sobie w takich sytuacjach i błądzić jak dziecko we mgle. - Czemu zniechęcić? Nie lubisz jak gotuję? - Burknął czując, że jednak źle zrobił proponując jej to wszystko. - Jakby miała mi przeszkadzać to nie proponowałbym ci przeprowadzki - rzucił po swojemu i poprawił mankiety, bo nie wiedział co powinien zrobić z rękami. Rozmawiał już z Wandą, miała przyjść do niego jutro i pomóc mu przygotować apartament, a przy tym chciał z nią także pomówić o niej samej... Był ostatnio zaabsorbowany tylko Marienne, ale nie umknęło mu to jak niesprawiedliwie los potraktował także i ją. Potrzebował więc spotkać się z Lynwood, ale cóż... Może powód ich spotkanie będzie już nie aktualny. - Żartujesz sobie ze mnie? - Zerknął na Chambers i dopiero wtedy dostrzegł, że utrzymanie posągowej miny sprawia jej niesamowitą trudność. - Wiesz dobrze, że nie mam poczucia humoru, słońce - odparł więc i ponownie na jego twarzy pojawił się uśmiech, a może raczej ulga, bo już widział w spojrzeniu Marienne, że będzie dobrze. - A więc? - Zapytał po raz kolejny, bo musiał wiedzieć, tak? Ona nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak trudna to była dla niego chwila i beztrosko prawiła sobie żarciki, gdy on przeżywał życiowe rozterki.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie wierzyła mu. Było to głupotą, bo Jonathan nie kłamałby w takim temacie, ale po prostu w sposobie, w jaki Mari postrzegała świat, watro nadmienić, że ten był dość ograniczony, nie mieściło się to, że mogłaby brać leki codziennie do końca życia. No absurd jakiś. Jona bez wątpienia przesadza i tyle, hiperbolizuje, on przecież tak lubi.
- Nawet zakładanie soczewek nie weszło mi jeszcze w nawyk - przypomniała mu, ale też nie ciągnęła tego przesadnie, bo ostatecznie.... przecież i tak przesadzał. Weźmie coś przez kilka dni, a potem przestanie i też będzie dobrze. Wainwright zbyt często malował wszystko w najmroczniejszych barwach.
W sumie to ich nieporozumienie wynikało też z tego, że Marianne po prostu w życiu by nie pomyślała, że Jona chciałby mieć ją przy sobie na stałe. Skąd mogła wiedzieć, że ta jego propozycja nie dotyczy jedynie kilku dni i nie jest kolejnym, typowym dla nich nocowaniem u tego drugiego? No nie mogła tego przewidzieć, więc nie ma co się dziwić, że nie zrozumiała, o co faktycznie Jona ją zapytał. Gdyby znała prawdę, na pewno zareagowałaby o wiele bardziej emocjonalnie, a tak? - Jejuuuuuu, zwykle nie jesteś taki formalny, jak zapraszasz mnie na noc - wyszczerzyła, trochę zaskoczona, jak profesjonalnie do tego podchodził. W końcu podobne sytuacje mieli już na swoim koncie i to wielokrotne. Może obawiał się, że przez szpital przez jakiś czas będzie miała jego dość. - Przecież z miłą chęcią skorzystam z zaproszenia - pokręciła głową na boki, uśmiechając się przy tym wesoło. Niby udawała, że robi to, bo ją poprosił, ale prawda była taka, że sama czuła, że tego potrzebuje. Nie chciała o tym mówić, ale mimo swojej nienawiści do wózka, gdy pierwszy szok po wybudzeniu minął, zaczęło do niej docierać, jakie obolałe jest jej ciało i jak szybko się męczy. Chociażby dziś rano, gdy nikt nie widział, sama wyszła z łóżka, aby podnieść żaluzję i po uniesieniu lewej ręki, myślała, że popłacze się z nagłego i nieoczekiwanego bólu, przez który głośniej jęknęła. Potem pielęgniarka mówiła, że musiała się wiercić we śnie, bo ma poluzowany opatrunek, ale prawda była nieco inna... tą jednak, jak i parę innych, Mari weźmie ze sobą do grobu. Jonathanowi na pewno nie zamierzała opowiadać o swoich próbach podjęcia samodzielności, a już na pewno nie podczas tego wieczoru, który mimo wielu nieporozumień, był chyba jedynym miłym, ze wszystkich, jakie spędziła w szpitalu.

<koniec> <3

jonathan wainwright
ODPOWIEDZ
cron