asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kompletnie nie rozumiała tego, co mówił, ale skoro nie miała się tym stresować, to zdecydowała, że mu zaufa. W głowie i bez tego miała istny mętlik i sama nie wiedziała, czy bardziej chce już wyjść z tego łóżka, czy może jednak pójść spać dalej.
- Nic się przecież nie dzieje - uśmiechnęła się do niego sennie, z nieco nieobecnym spojrzeniem. - Obudziłam się, więc już... po wszystkim - coraz lepiej było jej odnaleźć się w tej chwili, nie mieszać ze sobą zbyt wielu wątków, które brały się w zasadzie znikąd. No i nawet w chwili obecnej, niekoniecznie chciała myśleć o sytuacji, w której miałaby prosić o pomoc kogoś innego, niż on. Może nie było to zbyt komfortowe, a raczej dla Jonathana musiało być cholernym obciążeniem psychicznym, ale niestety Marienne tak na to nie patrzyła. Lęk przysłaniał jej racjonalną ocenę sytuacji. - Co? Nie tak miało być - zmarszczyła nos, tym razem już wyraźnie niezadowolona z jego słów. Nie chciała wcale zostawać w szpitalu dłużej, było po operacji, więc nie rozumiała, po co miałaby odkładać wyjście do domu w czasie. - Próbujesz mnie przekupić smacznym - burknęła pod nosem, przymykając na moment oczy. Nie podobała jej się wizja pozostania w szpitalu, a może bardziej to, że nie rozmawiała wcześniej z Joną o tym, jak szybko po operacji będzie mogła z niego wyjść. - Nie chcę pomocy jakiś bab - dodała również nieładnie, ale to nie dlatego, że była taka niewychowana, a właśnie przez narkozę niekoniecznie poprawnie dobierała słowa i oddzielała własne odczucia od tego, czym należało się podzielić z otoczeniem. Nie mniej jednak faktycznie nie widziała jej się pomoc pielęgniarek przy ubieraniu. Z drugiej strony nie miała aktualnie siły, aby zbyt długo upierać się przy swoim, czy nawet powstrzymywać zmęczenie.
- Raczej nikt jutro nie przyjdzie... Będę musiała najpierw zadzwonić do Bena, skąd ma wiedzieć, że już się obudziłam? - zauważyła, znów czując, jak język jej się plącze. - Wcale nie chcę spać - mruknęła jeszcze, ale ostatecznie chwilę po tych słowach, kiedy Jonathan przestał jej odpowiadać, rzeczywiście zasnęła.
Kiedy obudziła się następnego dnia, Wainwright był przy niej, ale mimo swojego wolnego, ktoś miał do niego pilną sprawę i musiał na moment wyjść, co nieszczególnie spodobało się Marienne. Podobnie jak fakt, że rzeczywiście odwiedziły ją pielęgniarki, chcące pomóc jej się ubrać. Nie założono na nią ani sweterka, ani jeansów, tylko piżamę, co dodatkowo ją zdenerwowało, ale jakoś to ukrywała.
- Chciałabym już stąd wyjść... nie ma czegoś takiego, jak wypis na żądanie? - jakieś filmy medyczne i seriale się ogłądało, to się też wiedziało, prawda?
- Ma pani do tego prawo - kiedy pielęgniarka jej o tym powiedziała, kierując się już do drzwi, Mari wręcz podskoczyła.
- Och! To ja bym chciała! - oznajmiła, wierząc, że po tym będzie mogła już sobie wyjść, ale mina kobiety zdradzała, że to tak nie działa.
- Wypis musi podpisać lekarz prowadzący - wyjaśniła i zabierając jakiś wózeczek opuściła salę. Chambers była nieco zdziwiona, bo skoro było to takie łatwe, to dlaczego Jona jej tego nie zaproponował? Z tą myślą, ubrana w szlafrok opuściła salę. Naszprycowano ją taką ilością leków przeciwbólowych, że poza dyskomfortem, zawrotami głowy i lekkim zwiodczeniem nóg wcale nie czuła, aby miało być z nią jakoś fatalnie. No dobrze... była słaba i idąc musiała podpierać się ściany, ale jej determinacja i wspomniane medykamenty pozwalały na udawanie, że czuje się lepiej, niż w rzeczywistości. Kupiła sobie nawet w automacie paczkę chrupków na drogę i ruszyła na poszukiwania Wainwrighta, który miał być jej przepustką do wypisu. No o ile z początku to przemierzanie korytarzy szło jej żwawo, to po kilku minutach faktycznie nie było już tak przyjemnie i czuła, że się nieco zgrzała, więc przysiadła gdzieś na krześle, by tam dokończyć paczuszkę z chipsami przed dalszą wędrówką.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Jona nie miał zielonego pojęcia o tym, że marudzenie Marysi nie jest tylko wynikiem pooperacyjnego zmęczenia, a faktycznym przekonaniem, że lada dzień uda jej się opuścić szpitalną salę. Wainwright powinien nauczyć się wreszcie, że zdroworozsądkowość u Chambers przybierała naprawdę dziwne formy od skrajnych, gdy to właśnie Mari wyciszała jego emocje i pomagała podejmować decyzje, do kompletnego braku jakiejkolwiek racjonalności w podejmowanych przez rudzielca działaniach.
- Poinformowałem już wszystkich, że operacja się udała - odniósł się do jej słów o dzwonieniu do kogokolwiek. - Ben wie, że powinnaś dziś się obudzić.... Pomyślałem też o tym, że chyba powinnaś powiedzieć rodzicom - dodał jeszcze, bo faktycznie gdyby cokolwiek niespodziewanego (bo stwierdzenie "złego" go przerażało) stałoby się podczas operacji, musieliby i tak z nimi wszystko konsultować, bo nikt inny nie mógł stanowić o losie Chambers bez odpowiedniego upoważnienia. - Wiem, ale powinnaś... Jutro będziesz czuła się znacznie lepiej - oznajmił na koniec i faktycznie kilka minut później Marienne zasnęła.
Noc spędzona przy Chambers nie należała do "najwygodniejszych", ale zmęczenie zrobiło swoje. Jona zasnął więc na tyle mocno, by dopiero zbudzić się nad ranem, gdy pielęgniarka przyszła sprawdzić stan Mari. Posiedział z nią jeszcze chwilę, ale poproszony na pilną konsultację w sprawie jednego z pacjentów, zmuszony był opuścić salę. Uznał, że i tak póki co spędzi kilka kolejnych godzin w szpitalu, więc po spotkaniu wziął prysznic i przebrał się w świeże ubrania, a przy okazji załatwił też kilka innych spraw. Właśnie kierował się do swojego gabinetu, rozmawiając przy tym z jednym z rezydentów, gdy wychodząc zza rogu dostrzegł kogoś, kogo widzieć tam nie chciał, ani nie powinien.
Skrzywił się nieprzyjemnie i po przeproszeniu rezydenta, zaraz znalazł się przy Chambers.
- Mari, co ty tutaj robisz? - Zapytał, absolutnie nie kryjąc swojego zmartwienia, ale też niezadowolenia. - Nie możesz opuszczać swojej sali, ty w ogóle nie powinnaś wychodzić z łóżka - oznajmił rzeczowo. - Czemu nikt nie zareagował? - Syknął pod nosem, nie mając pojęcia jakim cudem aparatura nie poinformowała personelu o zniknięciu pacjentki. - Wózek, szybko - wydał polecenie pielęgniarce, która prawdopodobnie dostrzegła reakcję Jony i zainteresowana podeszłą bliżej, by sprawdzić co się dzieje. Sekundę później wróciła z wózkiem inwalidzkim. - Możesz iść, poradzę już sobie - odesłał ją, a zaraz potem jego gniewne spojrzenie spoczęło na Chambers.
Może i powinien byś bardziej opanowany w takich sytuacjach, ale jego cierpliwość była na wyczerpaniu. Był też zmęczony i zestresowany. Wychodził z siebie, a i tak miał wrażenie, że jeśli nie będzie miał Mari non stop na oku, ona zaraz znajdzie sposób, by za sabotować jego starania.
- Siadaj - rozkazał tonem doktora Wainwrighta, a moja Majora Wainwrighta, ciężko powiedzieć, ale na pewnoe nie brzmiał w tamtym momencie przyjaźnie. - Co ci przyszło do głowy, by szwendać się po szpitalu? - Dopytał zaraz, bo nie znajdował żadnego racjonalnego powodu dla którego znalazła się przed jego gabinetem.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie wiedziała, że robi coś złego, chociaż gdyby miała tego świadomość, pewnie i tak wyszłaby z tego łóżka, nie chcąc tam spędzać zbyt wiele czasu. Dla niej historia ze szpitalem dobiegła końca, bo przecież była po operacji, więc chyba mogła sobie już stąd pójść i wrócić do własnego życia, prawda? Nic więcej nie będą jej robić, więc było to dla niej całkiem logiczne, a mimo to, słysząc pytanie Jony, nieco straciła na pewności siebie, bo nie wyglądał na zadowolonego. O niej nie można było tego powiedzieć, bo w końcu to jego szukała, a proszę - znalazł się!
- Szukam ciebie - odpowiedziała, przegryzając na szybko chrupka, by ten nie przeszkadzał jej w rozmowie. Nic więcej nie zdążyła jednak powiedzieć, bo Jonathan sam zaczął dyskusję, która cóż... niekoniecznie się jej spodobała. - Dlaczego niby? To chyba nie jest więzienie - rzuciła z przekąsem, bo słuchanie zakazów było teraz ostatnim na co miała ochotę. Nie po to go szukała i też nie chciała urządzać żadnych scen, a już jakaś pielęgniarka się koło nich zakręciła, jakby zwęszyła sensację. Kompletnie nie rozumiała dlaczego Jonathan tak reagował, ale jej uwagę bardziej przykuł wózek inwalidzki, który po chwili się przy nim znalazł. Kiedy kazał jej na nim usiąść, z początku sądziła, że sobie z niej żartuje. Potrafiła przecież chodzić i nie rozumiała skąd w nim tyle złości. Dlatego też, widząc, że wcale nie dowcipkuje, zmrużyła oczy nie kryjąc, że i ona nie jest teraz zbyt zadowolona.
- Sam se na nim usiądź - burknęła, czując jakiś zawód, bo w jej głowie ta rozmowa miała przebiegać całkiem inaczej. Wrzuciła jeszcze do ust kolejnego chrupka, bo milsze było jej jedzenie, od takiej rozmowy. - Jezu, dlaczego tak to roztrząsasz? Po prostu wyszłam z łóżka, to chyba nie jest wielką zbrodnią, co? - zaplotła ręce pod biustem, a w zasadzie chciała to zrobić, bo przy tym manewrze nieco mocniej docisnęła ręką do opatrunku i chociaż w jej organizmie nie brakowało środków przeciwbólowych, to jednak nieco się skrzywiła i znów rozplotła ramiona. To też obudziło w niej nieco frustracji. - Pielęgniarka powiedziała, że musisz podpisać mój wypis - wyjaśniła w końcu po co tutaj była. - Dlatego wyszłam, żeby ciebie poszukać, więc się już nie denerwuj bez sensu - dodała ciszej, poprawiając na nosie okulary. To chyba normalne, że teraz, gdy było już po wszystkim, nie chciała tutaj zostawać ani minuty dłużej. Leżenie w szpitalnym łóżku było okropne, wcześniej tak tego nie odczuwała, bo przed samą operacją sporo czasu spędziła w gabinecie Jonathana, ale dzisiaj, gdy od rana musiała tam tkwić, podpięta do tego wszystkiego, po prostu szlag ją chciał trafić. Nie umiałaby tak wytrwać do wieczora, była tego pewna, poza tym nie widziała też w tym większego sensu. Wszyscy mówili, że ten cały przeszczep się udał, więc należało się cieszyć, a nie złościć.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Szukała go? Po cholerę, skoro wiedziała, że i tak do niej niebawem przyjdzie. Starał się byś wyrozumiały dla jej ekscentrycznego charakteru, bo potrzebował takiej odmiany. Mari była spontaniczna, pełna energii, ciepła i optymistycznie nastawiona do świata, gdy on posępnie zerkał w przyszłość. Dzięki niej ten jego ponury i gburowaty żywot nabrał barw, ale przy tym często bywał wystawiony na próbę. I o ile Jonathan był wstanie wiele znieść dla Marienne, o tyle w pewnych momentach jego wyrozumiałość się gała granic.
- Mówiłem, że niebawem wrócę - burknął, a zaraz potem uniósł spojrzenie na personel, który wybiegł zza rogu. Z jednej strony widać było, że widok Mari sprawił im ulgę, ale gdy wzrok pielęgniarek spoczął na Jonie, nagle ich twarze stężały i pobladły. Warknął, że porozmawiają później o tym co zaszło, i że sam odprowadzi pacjentkę do sali. - Marienne, bo jesteś po poważnej operacji na litość boską - odpowiedział niedowierzając jej pytaniu.
To jego wina. Powinien być wobec niej mniej delikatny i nie bać się powiedzieć o konsekwencjach zabiegu. Bał się jednak wprowadzać Mari w dodatkowy stan paniki, a więc wszystko co przekazywał, robił ostrożnie i rozsądnie. Jak widać nie było to zbyt dobrym podejściem, skoro Marienne tak lekceważąco podchodziła do sprawy.
Był już poirytowany tym, że nieodpowiedzialni ludzie pozwolili Chambers opuścić swoją salę, a więc buńczuczna postawa, którą sprezentowała mu rudowłosa mogła tylko pogorszyć jego stan. Spiął się cały i wyprostował, gdy zamiast wykonać jego polecenie odpyskowała mu. Co więcej zaczęła prawić dyrdymały, a na koniec zabiła go informacją o wypisie. Stał więc oniemiały wpatrując się w nią z niekrytą złością. Jeszcze te cholerne chrupki...
- Siadaj na ten pieprzony wózek... - Wysyczał nachylając się nad Mari, bo przy okazji złapał za trzymaną przez nią paczkę chipsów, którą zabrał i cisnął na stojący nieopodal wózek z cateringiem dla pacjentów. - Już! - Rozkazał ponownie, a pozostałe kwestie miał zamiar poruszać z Chambers dopiero, gdy znajdą się nie osobności.
Całe szczęście gabinet Jony był zaraz obok, więc do bezpiecznego azylu nie było daleko. Nawet nie ukrywał, że to co zaszło nie zrobiło na nim wrażenia. Wainwright unikał krępujących i niejednoznacznych sytuacji na każdy możliwy sposób. Gubił się w momentach, w których coś nie współgrało z normami i zasadami do jakich przywykł. Tym razem nie dość, że Mari postąpiła nieroztropnie i naraziła włąsne zdrowie z powodu absurdalnej głupoty, to jeszcze personel szpitala nawalił, a ona zaczęła pyskować mu gdy obok byli jego podwładni. Ogólnie sam fakt, że Chambers była pacjentem w szpitalu, w którym Jona nie pozostawał anonimowy, był dla niego sytuacją atypową, ale cała otoczka jaka temu towarzyszyła po prostu zaczynała go przerastać.
- Coś ty sobie myślała wstając z łóżka? - Zapytał po tym jak rozpoczął nerwowy spacer po gabinecie. Najchętniej by zapalił, ale póki co nie wchodziło to w grę. - Mari, masz za sobą poważną operację, a nie zabieg usunięcia ósemki. Musisz zostać w szpitalu pod opieką lekarzy i... - Spojrzał na nią pocierając zaraz i resztami sił powstrzymując chęć wyrażenia swoich emocji w bardziej ekspesyjny sposób. - I o co ci chodziło z tym wypisem? Ty chyba nie myślisz o tym, żeby.... - Jej spojrzenie jasno mówiło, że właśnie o tym myślała. Ona szczerze liczyła na to, że uda jej się wyjść ze szpitala w zasadzie od zaraz. - Marysiu, bądź rozsądna, dobrze? Rozumiem twój strach, ale na litość... Nie zachowuj się irracjonalnie. Przecież wiesz, że musisz tutaj zostać i to na co najmniej tydzień, aczkolwiek przewiduję, że ten czas zostanie wydłużony - oznajmił rzeczowo i naprawdę nie miał pojęcia co uroiło się w jej małej rudej główce, ale liczył na to, że swoimi słowami jasno dał Mari do zrozumienia, że jej plan nie jest realnym do spełnienia.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie chciała wcale zrobić niczego złego, chociaż pewnie w oczach Wainwrighta i reszty personelu wyglądało to inaczej. Mimo to nie uważała, by mieli takie podstawy do złości. Przecież nie uciekła ze szpitala! Po prostu wyszła ze swojej sali, bo czuła się na siłach, aby to zrobić. No, a teraz Jona gniewał się na nią i mimo że wcale nie chciała wchodzić na ten cholerny wózek, to kiedy tak syczał, nawet ona się przeraziła.
- Ej! To moje! - zawołała jeszcze za chrupkami, nie rozumiejąc, dlaczego jej je zabrał. Robił jej zwyczajnie na złość, co w jej odczuciu wcale nie było sprawiedliwe. Towarzyszyło jej uczucie upokorzenia, bo wózek wydawał jej się jak deklaracja choroby, do której sama Chambers nigdy dobrowolnie by się nie przyznała. W dodatku, kiedy wiózł ją do swojego gabinetu czuła się tak, jakby była prowadzona na ścięcie. Nie sądziła, że Jona tak się zdenerwuje, a przez to ona sama też nie radziła sobie z emocjami, jakie jej towarzyszyły. Znaleźli się w pomieszczeniu i miała wrażenie, że mimo przestronności, jest ono stanowczo za małe, by pomieścić tę dwójkę. Siedziała w ciszy, nadal niezadowolona z wózka, zastanawiając się nad tym, czy teraz może z niego wstać, a on chodził to tu, to tam. Niesprawiedliwe. Sama też chętnie by się przespacerowała, aby ulżyć swoim emocjom. Zwykle to ona mówiła więcej, ale tym razem milczała, gdy Wainwright wyrzucał z siebie kolejne zdania, aż ostatecznie to jedno sprawiło, że panika w niej wezbrała i niewiele myśląc poderwała się z tego wózka. Może nieco zbyt szybko, bo zachwiała się na nogach i gdyby nie fakt, że obok stała szafka, to nie miałaby się o co zaczepić.
- Jakie co najmniej tydzień?! - uniosła głos nie kryjąc lęku, jaki czaił się w jej oczach. - Nic takiego mi nie mówiłeś! - dodała z wyrzutem, bo faktycznie nigdy o tym jej nie wspominał. Tydzień to naprawdę kupa czasu, a on chciał to jeszcze przedłużać! - Nie ma mowy, że tyle tutaj zostanę - tym razem dodała już ciszej, ale za to nie traciła na stanowczości. W głowie nawet nie umiała sobie ułożyć scenariuszu zgodnie z którym miałaby tu zabawić taki szmat czasu. - Przecież mogę chodzić, więc nie rób ze mnie tak obłożnie chorej! Czuję się całkiem okay - zauważyła, na zmianę chcąc go atakować i przekonywać. Sama już nie wiedziała w którym kierunku lepiej poprowadzić tę rozmowę. - Z tego co wiem, mam prawo się wypisać szybciej - burknęła, wlepiając spojrzenie gdzieś w podłogę. Nie podobała jej się ta rozmowa, a chyba jeszcze bardziej nie podobało jej się to, że nie miała na nią siły - nie tej psychicznej, a fizycznej. Już wcześniej przysiadła na korytarzu, bo spacer ją nieco kosztował, ale teraz, gdy jej serce pracowało szybciej, miała wrażenie, że ustanie na nogach nie jest już takie łatwe, ale przecież... w życiu by się do tego nie przyznała. Nawet w normalnych okolicznościach, a co dopiero teraz, gdy kłóciła się z Jonathanem. To wszystko nie miało tak wyglądać, prawdę mówiąc nie rozumiała tej całej sytuacji, bo naprawdę nie chciała w żaden sposób go zdenerwować.
- Chcę już iść do domu - wyrzuciła z siebie z siłą, zaciskając dłonie w pięści. Nie chciała tu zostawać ani minuty dłużej. - Mam dość tych kabli, pikania tego monitora, przyssawek i tej obrzydliwej szpitalnej piżamy z krępującym wiązaniem z tyłu! I tego białego światła i chłodnej sali, sterylnej białej pościeli. Mam po prostu dość, nie zostanę tutaj... w dupie z tym, masz mnie wypisać - zawyrokowała, wyrzucając z siebie dość sporo słów, ale wraz z nimi ulatywały przynajmniej z niej emocje. Chciała stąd uciec i w sumie teraz żałowała, że szukała Jony, zamiast po prostu sobie pójść.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Czuł się podle za każdym razem, gdy dostrzegał te mniej "oczywiste" różnice dzielące jego i Mari. W tamtej chwili dotarło do niego, że nie powinien zakładać, że Chambers posiadała jakąkolwiek wiedzę na temat swojego stanu zdrowia, gdy ona bazowała tylko na tym, co sam jej przekazywał i zapewne słyszała z tego tylko tyle ile chciała. W dodatku sądził, że będzie bardziej... Rozsądna? Typowa? Większość ludzi po poważnych operacjach serca ani śni opuszczać szpitalne łóżko, a co dopiero salę, czy wypisywać się na własne życzenia. Dlatego Mari w oczach Jony zachowywała się irracjonalnie, kompletnie niezrozumiale i co tu dużo mówić głupio. Poczuł więc zawód samym sobą, bo oczekiwał od niej innego zachowania i poczuł zawód, że tak się nie stało. I nie było to winą Mari, a jego samego. Dobrze bowiem wiedział, że Chambers do standardowych osób nie należała, a jej fobie jeszcze bardziej potęgowały ten "ekstrawertyczny" obraz jej osoby.
- Nie mówiłem też, że będziesz mogła wyjść po dwóch dniach... - Odpowiedział równie poirytowany tą debatą jak rudowłosa. Wcale nie podobało mu się, że musi jej wykładać jak dziecko, co powinna, a czego nie powinna robić. - A chcesz się założyć? - Rzucił podle. Właśnie taki był, gdy się zdenerwował czasem trudno było mu zapanować nad swoimi reakcjami. Wcale nie chciał się kłócić z Marienne, była w kiepskim stanie i zdawał sobie z tego sprawę, ale sam był wykończony i zestresowany, a abstrakcyjność tej rozmowy do przerastała. Niestety, ale mimo szczerych chęci i miłości względem Mari, nadal pozostawał sobą i pewnych rzeczy zrozumieć nie potrafił i nie chciał. - Czujesz się dobrze, bo jesteś na silnych lekach... Swoją drogą jeśli zaraz nie wrócisz do sali poczujesz się znacznie gorzej - oznajmił i westchnął wypuszczając powietrze przez nos, bo Marienne wstała z wózka. Zacisnął mocno pięści i policzył w myślach do pięciu, po tym jak wspomniała o wypisie. - Uznam, że się przesłyszałem - oznajmił i podszedł do rudowłosej z zamiarem udzielenia jej pomocy w ponownym znalezieniu się na wózku. - Siadaj - rozkazał łapiąc ją za przedramię, ale ona zamiast go posłuchać, po raz kolejny wspomniała o opuszczeniu szpitala. - Ale nie możesz... To byłoby zaprzeczeniem wszystkiego co zrobiliśmy. Naraziłabyś siebie na śmiertelne niebezpieczeństwo, rozumiesz? - Wyjaśnił, ale jej frustracja najwyraźniej zaszła za daleko. I oczywiście Jona starał się pojąć jej podejście, patrząc na nie przez pryzmat fobii i lęku jaki posiadała, ale jego możliwości empatyczne były ograniczone, a w ostatnim czasie Chambers czerpała z nich pełnymi garściami. - Nie, nie wypiszę cię - odpowiedział surowo, a jego brązowe spojrzenie otaksowało jej bladą twarz. - Wiem, że jesteś wykończona i przerażona, ale wszystko co się dzieje jest dla twojego dobra. - Zebrał w sobie resztki cierpliwości i porzucił na moment chłodną postawę, by ponownie spróbować uspokoić zarówno Mari jak i siebie. - Proszę... Proszę, Marienne, nie utrudniaj - Wtrącił nim ponownie się odezwała, a przy tym jego palce poprawiły chwyt na jej przedramieniu. Początkowo spoglądał na nią, ale czuł jak coś w nim pęka. Martwił się stanem Mari przed operacją i w jej trakcie... Sądził, że potem będzie z górki, ale już zaczynał zastanawiać się nad tym co odkrył podczas operacji. W dodatku Marienne niczego mu nie ułatwiała, a on przez ten cały czas był sam i powoli brakowało mu sił. Pewnie gdyby nie był tak zmęczony i sfrustrowany, zareagowałby inaczej, ale w tamtej chwili po prostu się bał, że zaraz powie, albo zrobić coś, czego przyjdzie mu żałować. - Proszę... - Powtórzył ciszej i już nie patrząc na Chambers, ale nadal trwając tuż obok niej.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Z jednej strony wiedziała, że Jonathan nie ma prawa niczego jej zabronić, a z drugiej miała też świadomość tego, że jak najbardziej będzie to robił. Pierwszy raz pożałowała, że to on jest jej lekarzem, a przecież był nim tylko dlatego, że sama odmówiła leczenia przez kogoś innego. To wszystko było cholernie trudne, a jego surowe i zdeterminowane podejście wcale jej nie pomagało.
- Jesteś podły - wytknęła mu, patrząc na niego gniewnie. Najbardziej denerwowało ją to, że faktycznie cały jej plan miał legnąć w gruzach, bo Jona zwyczajnie nie pójdzie jej na rękę. - Oho, a teraz mi grozisz! To poczuję się gorzej i tyle, nie będę ci się skarżyć, spokojna głowa - jej odzywka była dziecinna i nie na miejscu, ale nie potrafiła sobie poradzić z emocjami, jakie w niej wzbierały. Poza tym nigdy nie należała do najbardziej dojrzałych osób na świecie, a w chwili obecnej nawet nie myślała o tym, jak idiotycznie się zachowywała. - Nie przesłyszałeś - odbiła zaraz jego słowa i sapnęła cicho, kiedy niespodziewanie złapał ją za ramię. W tamtej chwili ani myślała siadać z powrotem na tym cholernym wózku, który w jej oczach jawił się jako istny koszmar. Tylko, że to śmiertelne niebezpieczeństwo nawet w nią trafiło. Straciła na moment rezon, a jej gniewne spojrzenie ustąpiło delikatnej konsternacji. - Kłamiesz? - zapytała po prostu, patrząc mu w oczy, bo wierzyła, że z tych w razie potrzeby wyczytałaby wszystko, co chciała wiedzieć. Poza tym poczuła się przegrana. Nie miała już siły walczyć i się upierać, naprawdę od chwili, w której usiadła na korytarzu, brakowało jej energii, a ta sprzeczka dodatkowo wiele ją kosztowała. Chciała nadal się na niego gniewać, ale gdy Jona schodził z tonu, ona też to robiła. Próbowała zachować surowy wyraz twarzy, ale kiedy tak prosił... przecież nie była potworem. Po prostu się bała i to wszystko tak wiele ją kosztowało, że chciała już w końcu odpocząć.
- Arggggggggh!!! - wrzasnęła, pozwalając sobie na upust negatywnych emocji, a kiedy te z niej uleciały, z nieco obrażoną miną ustąpiła i usiadła na tym przeklętym wózku. Swoją drogą o wiele pewniej czuła się w tej pozycji, jednak nigdy by się do tego nie przyznała. - Nienawidzę, gdy jesteś taki uparty - oznajmiła, nie myśląc o tym, jaką hipokryzją musiało to zalecieć. Znów odruchowo chciała zapleść ręce pod biustem, ale przez ból odłożyła je na oparcia wózka, wzdychając przy tym. Była nieco zgrzana, jakby biegali zamiast rozmawiać i teraz dopiero dotarło do niej, że kosmyki włosów przykleiły jej się do czoła. W sumie wolała nie myśleć, jak wygląda. - Chcę normalną piżamę - denerwowało ją to, że sama musi o nią prosić, że wszystko dookoła niej tylko podjudza jej fobię, aby ta brała nad Mari górę. - I zabrałeś mi moje chrupki... a do jedzenia przynieśli mi jakiś kleik bez przypraw... nie jestem wybredna, ale wolałabym już suchy chleb - no wydawało jej się, że szpital zarabiał na tyle, by zapewniać pacjentom lepsze jedzenie, niż coś takiego. Nawet nie spróbowała, tylko porzuciła pełną michę kleiku, będąc pewną, że nikt z personelu by tego sam nie ruszył.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie komentował jej oskarżycielskich słów. Miała do nich prawo, bo po pierwsze zasłużył sobie na nie, a po drugie były prawdą. Wainwirght był arogancki i zasadniczy, a w chwilach złości podły i jadowicie wredny. Nigdy tego nie ukrywał, ale dla Marienne starał się panować nad swoją impulsywnością i temperamentem.
- Chciałbym... - Odpowiedział, tym samym dając Chambers jasno znać, że jej stan naprawdę był, a raczej nadal jest poważny. Kilku krotnie wspominał o tym, ale najwyraźniej do rudowłosej najszybciej trafiały dosadne słowa. - A ja nie lubię jak mnie do tej upartości zmuszasz swoją własną - odparł, ale już znacznie łagodniej.
Napięcie schodziło z jego ciała, a palce rozluźniły się, gdy kucnął przed Mari i objął dłońmi jej kolana. Nie chciał nad nią górować podczas takiej burzliwej rozmowy, a już na pewno nie w momencie, w którym była tak słaba. Nie umknęło też jego uwadze to jak zmieniła się jej twarz, a ciało ewidentnie ujawniało oznaki wyczerpania.
- Pomyślimy o tym później, dobrze? - Zaproponował odnośnie piżamy, ale gdy wspomniała o chrupkach znów westchnął i na moment opuścił głowę. - Słońce, przez kilka dni dostaniesz tylko to, ewentualnie jakieś gotowane warzywa, bo musisz jeść lekko - wyjaśnił. - Wiem, że kwestia jedzenia jest u ciebie istotna, ale nie przeskoczymy tego. Poza tym personel będzie pilnował, abyś przyjmowała dużo płynów, więc opowiem ci na sali, dobrze? Powinniśmy tam jak najszybciej wrócić - mruknął, bo podczas całego tego monologu zdążył się jej lepiej przyjrzeć i zdecydowanie nie spodobało mu się to co zaobserwował. - Wiem, że ci ciężko... Mi także, bo oddałbym wszystko, aby zaoszczędzić ci tego wszystkiego - wyznał, zanim jeszcze się podniósł i na kilka sekund oparł czoło o udo Mari.
Wrócili do sali, ale problemy pojawiały się jeszcze przez jakiś czas. Marienne nie umiała, a nawet nie próbowała się zaadoptować do nowej sytuacji, co nie tylko frustrowało Jonę, ale też cholernie bolało, bo każdego dnia widział jak się męczyła.
Nie mógł zrobić dla niej za wiele, ale starał się zapewnić jej wszystko czego potrzebowała. Jednak zapewnienie jej komfortu związanego z nową piżamą, świeżymi kwiatami i tysiącem zdrowych przekąsek było jednym, a sprawienie by chociaż na moment uśmiechnęła się jak kiedyś, było zupełnie inną kwestią. Starał się jak mógł, spędzał z nią każdą wolną chwilę, ale miał wrażenie, że nie patrzyła na niego tak jak dawniej, chociaż może tylko on tak czuł, bo za każdym razem gdy przychodził do niej z rana spała wtulona w jego golf, którego nie pozwoliła mu zabrać po jednej z wizyt.
- Skończyłem na dziś - oznajmił, gdy po raz setny tamtego dnia zajrzał do sali Mari. Był już po dyżurze, ale bynajmniej miał zamiar wrócić do domu. Właściwie to skończył już wcześniej, ale potrzebował chwili by wszystko przygotować i uprzedzić personel, że na moment Mari zniknie z ich radaru. - Masz może ochotę coś zjeść? - Zapytał, a wiedząc jak kręciła nosem na szpitalne jedzenie, które serwowano jej od kilku dni, uśmiechnął się rozbawiony jej reakcją. - Nie o tym mówię, chodź - dodał, po czym oczywiście nie pozwolił jej stanąć na nogach, a zaraz podprowadził wózek, ale Mari zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że to był jej jedyny środek transportu. - Wiesz, że poznaliśmy się równo rok temu? - Zapytał, wspominając to niefortunne przyjęcie, które urządziła Rea. Tamtego dnia Jonathan wyśmiałby każdego, kto chociażby zainsynuowałby mu romans z Chambers, a teraz stał z nią przed drzwiami do swojego gabinetu. - Pomyślałem, że powinniśmy to uczcić - oznajmił, po czym weszli do środka, gdzie czekała na Mari niespodzianka.
Nie było to nic wyszukanego, ale może chociaż na moment chwile spędzone we dwoje pozwolą Chambers na zapomnienie o tym co ją spotkało. Na niewielkim stoliku stał gotowy posiłek, w otoczeniu kilku świec i kwiatów. Zresztą migoczące płomyki zdobiły jeszcze inne meble, dzięki czemu przestronny i chłodny gabinet przestał straszyć swoją surowością.
- Nie jest to najwyborniejszy posiłek, ale zapewne lepszy od kleików - zakomunikował, gdy znaleźli się bliżej, ale dostrzegł, że Mari zamiast na talerz spogląda na pudełko leżące obok. - Proszę, to dla ciebie... Mam nadzieję, że będzie ci pasował - dodał i samemu podsunął bliżej eleganckie opakowanie, którego logo już samo w sobie mówiło o zawartości. Oczywistym było, że wpierw Jona chciał kupić jej biżuterię, ale uznał, że takich prezentów sprawi jej jeszcze wiele, a ten był dość wyjątkowy. Zważywszy na sytuację i datę. - Zauważyłem, że nie masz zegarka, a każda profesjonalna asystentka powinna go posiadać - oznajmił i uśmiechnął się szczerzej, bo odniósł wrażenie, że mu się udało, a ona na kilka chwil zapomniała o tym w jakim miejscu się znajdowali.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Ucieszyło ją to, że klęknął, bo takie zadzieranie głowy było cholernie irytujące. Nadal była zła, a także sfrustrowana, bo jednak niekoniecznie na to liczyła. W swoich wizjach miała już dzisiaj wyjść ze szpitala, a realia okazały się o wiele mniej przyjemne.
- Dziś o tym pomyślimy - mimo wszystko nie zamierzała ustępować w swoich żądaniach. Chodziło jej tylko o piżamę, skoro najwyraźniej jej dieta miała pozostać taka sama. Niestety papki, czy inne breje niekoniecznie wpisywały się w jej gusta i trochę przerażało ją to, że nie ma szans na poprawę, przynajmniej w najbliższych dniach.
Czas mijał jej zatrważająco wolno i raczej na próżno było liczyć na to, że przyzwyczai się do tego miejsca. Szpitala w dalszym ciągu szczerze nienawidziła, wyczekując momentu, w którym będzie mogła go opuścić. Przynajmniej mogła mieć już na sobie normalną piżamę, bo chociaż to niewiele, dla Mari dużo znaczyło. Podobnie, jak fakt, że mogła sama iść się umyć, mimo, że wiecznie z kilkanaście razy powtarzano jej, że nie może zamoczyć opatrunku. Kilka razy ciśnienie jej za bardzo skoczyło, no i wczoraj, gdy sama chciała umyć włosy, trzymając głowę do dołu, poczuła, jak robi jej się ciemno przed oczami, przez co na tą jedną czynność dostała karę, ale i tak cieszyło ją bardziej to, że jej fryzura nie wygląda już tak tragicznie. Szczególnie miała to docenić, gdy Jonathan postanowił porwać ją z jej sali.
- Naprawdę? - zaskoczyło ja to, że pamiętał o takich szczegółach. Bardziej też skupiała się na jego słowach, niż tym, gdzie ją wiezie, bo wątpiła, aby Jona miał porwać ją ze szpitala na pizzę. Poza tym znała drogą do jego gabinetu, ale kiedy otworzył przed nią drzwi, naprawdę oniemiała. Niby nic wielkiego, ale musiał się natrudzić, aby to wszystko przygotować. Poza tym może i nie była to pizza, ale po tym, co ostatnio jadła widok ryżu z jakimś sosem naprawdę wydawał się dla niej jedzeniem bogów. W końcu to danie miało jakiś zapach, czego o swojej diecie ostatnio powiedzieć nie mogła. Jej wzrok jednak przemknął po stole, na którym poza jedzeniem, leżało też charakterystyczne pudełko. - Jeju... kupiłeś mi zegarek! - była w szoku, jak już otworzyła pudełko. Dobrze, że nie wiedzieli wówczas, że Mari straciła pracę. - Jest przepiękny, ale nie musiałeś - nie byłaby sobą, gdyby o tym nie wspomniała, ale już wyciągnęła swój prezent, dostrzegając u dołu tarczy grawer z datą. Uśmiechnęła się szerzej, ale była jeszcze jedna kwestia, która ją martwiła. - Ja dla ciebie nic nie mam - zauważyła, bo było to dość niesprawiedliwe. Palce jej się trzęsły, gdy oglądała prezent z każdej strony, dopiero po chwili marszcząc nieco nos. - Nie ma wskazówek... - poinformowała go, zastanawiając się, czy czegoś być może nie rozumie. W końcu nie chciała zrobić z siebie idiotki, ale tarcza była ciemna i naprawdę nie dało się na niej niczego zobaczyć. Może Jona dał jej atrapę, bo nie wierzył, że potrafi korzystać z zegarka?

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Oczywiście nie przyznałby się nawet przed samym sobą, ale sam potrzebował takiej odskoczni. Chwili wytchnienia i zapomnienia o trudnym czasie jakie doświadczyli. W zasadzie nie było wiadomym, czy po wyjściu ze szpitala wszystko zacznie się układać, bo Marienne czekało wiele wyrzeczeń i zmian, a póki co chociażby słuchanie o regularnych badaniach wprawiało ją w podły nastrój. Do tego miały dojść leki, które będzie musiała brać do końca życia i jeszcze wiele innych rzeczy powodujących, że mimo iż Mari wróci do dawnego życia, nie będzie już ono takie samo jak przedtem.
Ale faktycznie, patrząc na radość i zaskoczenie wymalowane na twarzy Chambers, Wainwright chociaż na kilka chwil zapomniał o problemach, stresie i przytłoczeniu jakie odczuwał w ostatnich tygodniach. Zapewne byłoby mu lżej, gdyby swoje obawy i przemyślanie dzielił z kimkolwiek, ale obarczanie najbliższych swoimi rozterkami nigdy nie leżało w jego naturze. Odkąd miał Marienne, czasem to jej udawało się wyciągnąć z niego nieco więcej informacji co prowadziło do momentów, w których doznawał ulgi i wytchnienia w niektórych kwestiach, ale tym razem nie mógł sobie pozwolić na przywilej podzielenia się bólem właśnie z nią. W końcu to jej osoba była główną przyczyną, dla której bezsenne noce ponownie na stałe zagościły w życiu Jony.
- Zgadza się - potwierdził zbędnie, a zaraz potem uśmiechnął, czując jak ogarnia go najzwyklejsza i najprostsza radość. - Nie oczekiwałem, że będziesz chciała świętować ze mną rocznicę ubrudzenia mojej marynarki ketchupem - zażartował zbliżając się do Mari na tyle, by móc ucałować jej skroń.
Powinien pamiętać to co zaszło rok temu jak przez mgłę, ale zdecydowanie zbyt wiele oburzenie, frustracja i złość towarzyszyły mu w tamtym czasie, by mógł zapomnieć wieczór poznania Chambers. Nie dość, że był w paskudnym nastroju, to obecność na tego typu imprezach nigdy nie była jego dobrowolną decyzją. W sensie nikt go nie zmuszał, ale nie robił tego dla siebie, a dla innych... Wtedy przyjechał dla Raelynn, ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że chciał tam być. Nic więc dziwnego, że ekscentryczna, dziwaczka znikąd, która umorusała jego elegancką marynarkę ketchupem, nie stała się ulubioną osobą Jonathana. Z miejsca był do niej uprzedzony, a tamten wypadek tylko utwierdził go w przekonaniu, że nigdy nie powinien być zapraszany na wieczorki zapoznawcze. Nie dość, że nie lubił zapoznawać nowych ludzi, to jeszcze od razu wiedział, że nie obdarzy sympatią kogoś, przez którego został zmuszony do udziału w jakiejkolwiek imprezie. - Nie ma, bo jest wyłączony - odpowiedział rzeczowo, ale nie umiał powstrzymać tajemniczego uśmieszku, który na moment zawitał na jego twarzy. - Jest naładowany, więc wystarczy, że przytrzymasz tutaj i się włączy, ale lepiej, byś go wpierw ubrała, bo reaguje on na ruch ręki - wyjaśnił zaraz, a kilka minut wykładu później, Marienne udało się połączyć swój telefon ze smartwatchem. Zapewne miała w głowie tysiące zastosowań dla zegarka, ale Jona także postanowił jej kilka podpowiedzieć. - Będzie monitorował pracę twojego serca, ma czujnik tętna i funkcje EKG, poza tym pozwoliłem sobie ustawić na nim przypomnienia o lekach - dodał jeszcze, ale w porę zdał sobie sprawę, że chociaż obiecał sobie spędzić ten wieczór inaczej, znów brzmiał jak doktor Wainwright, za którym Mari nie przepadała. - Wiem.. Przepraszam.. - Zareagował więc (może jeszcze w porę) i przyłożył palec do ust Chambers, by da powstrzymała się od komentarza.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nawet jeśli Jonathan sobie z niej żartował, to Mari nie najlepiej czuła się z tym, że sama nic dla niego nie ma. Z drugiej strony ostatni czas naprawdę był dla niej ciężki. Na próżno mówić, że się nie skarżyła, bo o jej opinii na temat szpitala pewnie krążyły już legendy, ale mimo wszystko starała się być silna, bardziej emanować niezadowoleniem, niż własnymi obawami, kiedy tak naprawdę była przerażona, jak małe dziecko. Dlatego ten prezent na moment pozwolił jej zapomnieć o całym tym strachu, może nawet rozpaczy, jaką odczuwała, będąc zamkniętą w szpitalu. Wiedziała, że Wainwright się wykosztował, a i tak wydawał sporo wydawał na kwiaty dla niej, czy kupione słuchawki, dzięki którym mogła oglądać seriale na laptopie.
- Chcę z tobą wszystko świętować, nawet dzień meduzy - burknęła z teatralnym przekąsem, bo przecież nie mogłaby być teraz na niego zła. Szybko okazało się też, że jej podejrzenia co do atrapy były błędne, a zegarek stanowił jeden z tych nowoczesnych, o którego posiadaniu nawet nie sądziła. Dobrze, że miała kompatybilny telefon i z pomocą Wainwrighta wszystko połączyła, bo już po kilkunastu minutach mogła cieszyć się swoim prezentem w pełni.
- Teraz ktoś jeszcze odetnie mi rękę przez sen - zaśmiała się, oglądając zegarek z każdej strony. Naprawdę była zadowolona, ale kiedy ona myślała o tym, jaki modny gadżet dostała, Jonathan zaczął dzielić się faktami, które na celu miały jej go chyba obrzydzić. Już chciała coś powiedzieć, tylko, że Wainwright musiał być świadomy tego, że przesadza, bo sam zasłonił jej usta.
- Dobra, chyba jednak oddam ci ten bajer - mruknęła, odsuwając jego dłoń od swoich ust. - Nawet z fajnego prezentu musisz zrobić przerażające narzędzie medyczne, co? - westchnęła cicho, przyglądając się zegarkowi. Naprawdę jej się podobał i jeśli o nią chodziło, to kompletnie nie obchodziły ją wspomniane przez Jonę parametry. - Po co mi przypomnienie o lekach? Twoje pielęgniarki raczej o nich nie zapominają - burknęła łapiąc za łyżkę, bo była naprawdę głodna, a przed nią pierwszy raz od dawna leżało coś, co miało kolor i zapach. Nabrała więc trochę i zaczęła przeżuwać, ciesząc się przynajmniej, że i Jonathan będzie jadł to samo. Może nie był to niewiadomo jaki posiłek, ale o wiele lepiej się prezentował, gdy nie tylko ona musiała się z nim zmagać. Mimo to, skłamałaby mówiąc, że jej myśli nie krążą wokół innego jedzenia. - Co wczoraj miałeś na obiad? - zapytała więc dość spontanicznie, chcąc posłuchać o czymś smaczniejszym, niż kleik z ryżu. - Od kilku dni śni mi się zupka chińska... taka sama, jak leży w mojej szafce nad zlewem w domu. To będzie mój pierwszy posiłek po wyjściu stąd - zaśmiała się z lekkim rozmarzeniem. Z ludzkich marzeń nie należy się śmiać, a dla Mari jedzenie stanowiło bardzo ważną część życia.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Uśmiechnął się do niej ciepło, mając nadzieje, że jej wyznanie ma być formą komplementu i czułości, a nie obietnicą, której spełnienia Wainwright nigdy by nie chciał. Po stracie bliskich nawet świętowanie Bożego Narodzenia było dla niego kłopotliwą i niekomfortową powinnością. Owszem miał Waltera, ale brat prawdopodobnie miał bardzo podobne podejście do Jonathan do tej kwestii. Marienne sprawiała zaś wrażenie, że mogłaby hucznie obchodzić każdą rocznicę, urodziny i zakup czekolady, o festynach i zabawach dla mas nie wspominając.
- Och... Wspomniałem tylko o kilku użytecznych funkcjach jakie posiada - usprawiedliwił się, chociaż najchętniej zamknąłby ten temat. W końcu przeprosił, więc po co jeszcze wypominać mu to, że wiecznie doktorzył... Poniekąd sam był już zmęczony swoją rolą, bo zdecydowanie wolałby się skupić na przyjemności płynącej z tego wieczoru, ale niestety nie było mu to dane, bo nawet jeśli rozmowa z początku wydawał się niewinna, Mari sama prosiła się o to, aby Jona sprostował kilka faktów.
- Słońce mówiłem, że będziesz przyjmować leki codziennie i tak już pozostanie... - powtórzył te same słowa, które wypowiedział do niej po operacji. - ...na zawsze - dodał, bo możliwe, że z przyzwyczajenia był aż nazbyt ostrożny w słowach wypowiadanych do Chambers.
Cholernie się bał, że jej ataki paniki mogłyby się powtórzyć, wiec nadal uważał na to co i jak mówił. Wolał nie straszyć Mari, a przekazywać tylko pewne i sprawdzone informacje, a akurat to, że bez leków nie będzie mogła żyć było jedną z takich kwestii.
- Sałatkę z wołowiną i kozim serem - odpowiedział zaskoczony pytaniem Marienne. Nic więc dziwnego, że jego spojrzenie pozostało na niej jeszcze przez jakiś czas, czekając na jakieś słowa wyjaśnienia. - Jest coś, co liczy się dla ciebie bardziej od jedzenia? - Zapytał rozbawiony, ale po chwili jego mina ponownie przybrała bardziej poważny wyraz. Chociaż.... Jonathan zwykle zachowywał kamienną twarz, niewyrażającą emocji, ale tym razem w jego spojrzeniu dało się wyczuć swego rodzaju "zaniepokojenie"? Ciężko to opisać, bo z jeden strony to co chciał zaproponować Mari powinna odebrać pozytywnie, ale z drugiej zdawał sobie sprawę, że pewne ograniczenia, o których wspomni na pewno nie przypadną jej do gustu. - A skoro o powrocie mowa to... Pomyślałem, a raczej chciałem zaproponować, żebyś, może... - I znów to samo. Byli ze sobą nie od wczoraj, a Wainwright nadal gubił się w takich momentach. Zresztą nikt go nigdy nie przygotowywał na taką rozmowę, a jedyną kobietą z jaką mieszkał na stałe była jego żona, więc nic dziwnego, że ciężko mu było znaleźć odpowiednie słowa. - Przeniosła się do mnie? - Wyrzucił to z siebie i już chciał usprawiedliwić swoją decyzję jakimiś medycznymi spostrzeżeniami, ale ugryzł się w język i zamiast cokolwiek dodać, po prostu sięgnął po dłoń Mari. - Chciałbym tego.. - Wyznał znacznie pewniej i cieplej, a kciukiem z czułością potarł jej palce. - I mógłbym kontrolować to, abyś już nigdy nie sięgnęła po żadną zupkę instant... Tego nawet jedzeniem nie można nazwać, a zresztą po operacji będziesz musiała nadal przestrzegać diety, ale na spokojnie ze wszystkim ci pomogę, bo wiesz... Umiem gotować - dumny z siebie mrugnął do niej na koniec i widelcem nakłuł oliwkę. Był przekonany, że jakoś udało mu się pięknie ubrać w słowa to co ewentualnie Mari mogłoby się nie spodobać i przykrył to zgrabną rozmową o pozytywach, a więc może jeszcze ten wieczór faktycznie przebiegnie tylko w dobrej atmosferze.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ
cron