Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Jasne, mogła powiedzieć wcześniej i ponownie usłyszeć, że narzeka. Dla niego wszystko musiało być cholernie łatwe, tylko, że wcale takim nie było, a sam Anthony stanowił główne źródło komplikacji.
- Nie chciałam sprawiać problemu - burknęła tylko, pozwalając sobie na kolejne łyki zimnej wody, która bez wątpienia była najlepszym, co ją spotkało. Skrzywiła się nieco, kiedy powiedział, że powinien kogoś wezwać. Niekoniecznie chciała się tłumaczyć z tego, co zrobiła akurat z Huntingtonem na obrzeżach miasta. - Jej... eleganckie kobiety nie wymiotują, skoro tak przesadnie reagujesz? - mruknęła z przekąsem, naturalnie sobie z niego żartując. - Nie chcę nikogo niepokoić - dodała jeszcze, bo niekoniecznie chciałaby tłumaczyć się Theo z tego wszystkiego... to znaczy, zamierzała mu powiedzieć całą prawdę o powrocie Anthonego, ale potrzebowała na to dobrej okazji i przygotowania się psychicznie, do zwierzania z tego, że jest największą idiotką i masochistką na świecie. - Bo jesteś moim klientem! Podchodzę do tego profesjonalnie i staram się wytyczać granicę. Sam mogłeś zrezygnować - wypomniała mu, bo to działało w obie strony. Oboje nie wycofali się, kiedy było to jeszcze możliwe. Wzięła jeszcze kilka łyków wody i po prostu podniosła się z tej trawy, chociaż najchętniej jeszcze by na niej posiedziała. Z jednej strony nie chciała się zgadzać na jego propozycję, ale z drugiej nie brzmiała ona wcale tak najgorzej, nawet jeśli... wiedziała, że zrobi sobie krzywdę tym, że pokaże mu, gdzie mieszka. Tylko, że to nie będzie pierwszym razem, podczas którego wsunie palce między drzwi.
- Zgoda - niechętnie na to przystała, ale nie miała zbyt wielu opcji. Ruszyła z powrotem do samochodu i pozwoliła sobie na to, aby otworzyć okno i mieć stały dostęp świeżego powietrza. Chociaż to zdawało się być jakąś namiastką przyjemności w tym wszystkim. - Wiesz, jak dojechać na osiedle mieszkalne w Opal? - rzuciła niby od niechcenia. Już zaczął ją mocniej boleć brzuch i tym razem, spowodowane było to głównie stresem. Jakby wszystko krzyczało, że źle postępuje, ale przecież te głosy nie zamilkły nawet na moment, odkąd zgodziła się organizować jego ślub. Musiała więc jakoś podratować swoją dumę, chociaż trochę. - Ale nie chcę, żebyś zatrzymywał się pod blokiem. Nie chcę tłumaczyć się swojemu chłopakowi z tego, że podwozi mnie jakiś ważniak - mruknęła niezbyt głośno. Zabawnie brzmiało to "chłopak", ale w ostatniej chwili zrezygnowała ze słowa "facet". Po co w ogóle tak to analizowała? Sama nie była pewna. Ostatecznie Theo nawet z nią nie mieszkał, ale to akurat nie grało tu roli.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Trochę za późno na to, abyś nie sprawiała problemu... Tak kilka tygodni za późno - przeszło mu przez myśl, ale powstrzymał się od wypowiedzenia tych słów na głos.
- Każdemu może zrobić się słabo. Nie masz za co przepraszać - odpowiedział w zamian kierując się wyuczoną uprzejmością. Szkoda tylko, że bycie miłym miało zaraz odbić mu się czkawką, bo Laurissa pozwoliła sobie na mało zabawny żart. - Przesadnie? - Prychnął przykładając rękę do czoła i spuszczając na moment wzrok, aby sekundę później unieść go w niebiosa, jakby stamtąd oczekiwał jakiegoś wsparcia. - O co ci chodzi? Po prostu chcę ci pomóc, a ty się czepiasz na siłę - dodał nie kryjąc poirytowania. Była okropnie nieprzyjemna, gdy on starał się jako tako poprawić ich relację, ale miał już tego serdecznie dość. Chociaż... Z początku tłumaczył sobie jej zachowanie tym, że nadal przemawiały przez nią emocje z przeszłości, a w obecnej sytuacji zaczął się zastanawiać, czy ewentualna ciąża i zmiany hormonalne nie objawiały się w zachowaniu Rissy. - Mhmmm... Jasne - mruknął pod nosem, bo w zasadzie skoro wolała ukrywać swój stan przed swoim facetem to nie jego biznes. Nie miał też ochoty nikogo nowego poznawać, więc w sumie było mu to na rękę.
- Dobra już się nie tłumacz, bo dobrze wiesz, że chciałem się wycofać, ale uznałaś, że dasz radę... I te twoje granice są na pograniczu niechęci. Wszystkich swoich klientów tak traktujesz? - Zapytał cynicznie, bo doskonale wiedział, że jej tanie wymówka mija się z prawdą, ale żadne z nich nie miało odwagi powiedzieć niczego wprost. Może Tony starał się nieco bardziej nakierować rozmowę w stronę przeszłości, ale wciąż było to krążenie po omacku w obawie, że wpadnie się na przeszkodę, z którą sobie nie poradzi.
Tyle dobrego, że znaleźli się z powrotem w samochodzie. Anthony odetchnął z ulgą odpalając silnik, ale nie umiał się uspokoić. Drażniła go ich wymiana zdań. Drażniło go to czego się domyślał. Ogólnie wszystko go wkurwiało, a w szczególności pytania Hemingway.
- Mówisz jakbym nigdy w Lorne nie mieszkał - burknął pod nosem, po czym zerknął w jej stronę. - Klimatyzacja jest włączona. Po co ci to otwarte okno? - Dodał zaraz, a potem spojrzał na zapach samochodowy i odczepił go od nawiewu, aby nie drażnił Laurissy. - Ważniak? - Uczepił się, chociaż nie to słowo rozbrzmiewało w jego głowie. Niby był na to gotów, bo przecież domyślał się tego, że Rissa była w ciąży, ale potwierdzenie informacji, że obecnie znajdowała się z kimś w związku wywołało u Anthonego jeszcze większe rozdrażnienie i ten nieprzyjemny ucisk w brzuchu. - Jakby twój chłopak przyjrzał się temu gratowi jakim jeździsz to żaden ważniak nie musiałby ciebie podwozić - rzucił uszczypliwym komentarzem, bo nie mógł już poradzić sobie z nagromadzoną frustracją. Zresztą doszedł już do wniosku, że jakkolwiek nie będzie się starał Hemingway i tak nie zapała do niego nawet nicią sympatii, więc trochę postanowił i jej odpłacić pięknym za nadobne.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
O co jej chodziło? Naprawdę musiał o to pytać. Czy on nie wiedział, co jej zrobił? Jak ją porzucił, zniszczył, a teraz zjawił się tu po latach i zgrywał kretyna, który niczego złego się nie dopuścił. Mogłaby mu wygarnąć, jak okrutnie ją skrzywdził, wyjaśnić, jak się przez niego czuła i jak odbiło się to na jej życiu. Oczywiście, że mogłaby to zrobić.
- O nic mi nie chodzi - ale była tchórzem. Wolała nosić to w sobie, tłumacząc takie zachowanie tym, że przecież nie chce niepotrzebnie rozdmuchiwać. Poza tym bawiło ją niesamowicie stwierdzenie, że Anthony chce jej jedynie pomóc. No oczywiście, że tak. Pan perfekcyjny nie mógłby postąpić inaczej.
- Przepraszam, ale co ty insynuujesz? - burknęła, gdy wspomniał o klientach, bo nie miał prawa wypowiadać się o ej sferze zawodowej. Generalnie o niej nie powinien mówić. - Jakbyś nie udawał, że jesteś kimś poza klientem, to byłbyś traktowany, jak wszyscy - syknęła, nie gryząc się w język. Ona chciała wytyczać granicę, on zdawał się mieć je w dupie, bo przecież się znają.
- Zachowujesz się, jakbyś nie był stąd, to pytam - odpowiedziała na jego nieprzyjemną uwagę, która z resztą nie brała się znikąd. - Bo mi wciąż słabo, w czym ci to okno przeszkadza? - burknęła, zamykając je jednak, bo mimo swojej niechęci, szanowała to, do kogo należał samochód i wcale nie planowała się po nim panoszyć. Tym bardziej, że faktycznie schował ten zapach. Może nawet na moment ochłonęła, uznając, że Huntington nie jest aż taki zły, ale oczywiście mężczyzna ponownie musiał się odezwać i niestety jej negatywna ocena wróciła. Aż się w niej zagotowało przez jego aluzję.
- Nie waż się insynuować niczego pod adresem mojego chłopaka - warknęła, bo było to z jego strony bezczelne, ale skoro tak, to śmiało. - Chyba, że ja też mam sobie na tapetę wziąć twoją narzeczoną. A nie, czekaj... nie zrobię tego, bo nie jestem dzieciakiem - była, ale nie o to tutaj chodziło. Niesamowicie ją to wszystko irytowało i odetchnęła z ulgą, kiedy minęli napis Lorne Bay i wjechali między pierwsza zabudowy. Długo już to nie potrwa. Musiała się od niego odciąć jak najszybciej, a teraz jeszcze na swoje własne życzenie zaczęła myśleć o jego narzeczonej i to też niekoniecznie sprawiało jej przyjemność.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Insynuował tylko tyle, że Laurissa nie potrafiła być profesjonalna w swojej postawie wobec klienta, którym obecnie był Anthony. I dla Huntingtona było bez znaczenia jaka przeszłość ich łączyła, bo gdyby byli znajomymi ze szkoły przecież nie udawaliby, że są sobie kompletnie obcy.
- Kimś poza? - Powtórzył po niej, bo owszem zachowywał się przy niej swobodnie i wykorzystywał pewne informacje i fakty jakie znał o niej z przeszłości, ale też starał się mieć w tym wszystkim swego rodzaju umiar i takt. Wręcz zależało mu na zbudowaniu między nimi nowej, poprawnej relacji, ale postawa Hemingway wszystko utrudniała. - Co mam udawać nawet przed tobą, że ciebie kompletnie nie znam? Łykniesz to? - Prychnął zdenerwowany tym, że Rissa zepchnęła na jego barki całą odpowiedzialność za nieprzyjemną atmosferę jaka między nimi narastała.
Dobrze, że Lorne Bay było coraz bliżej, bo zdecydowanie nie szła im konwersacja i gdyby przyszło im jechać gdzieś dłużej to za pewne prędzej, czy później Tony zjechałby na pobocze, bo nie wytrzymałby z nerwów. Faktycznie może nie postępował najlepiej, bo wyraźnie widział dawane mu przez Laurissę znaki jednoznacznie świadczące o tym, że nie chciała mieć z nim nic wspólnego, a i tak na siłę starał się jakoś polepszyć ich stosunki. Z jednej strony tłumaczył to sobie chęcią uniknięcia problemów podczas współpracy, a z drugiej... Z drugiej byłoby kłamstwem przyznać, że Rissa była mu obojętna, bo odkąd wpadli na siebie pierwszy raz, Tony coraz częściej łapał się na tym, że wracał do niej swoimi myślami; a jak nie do niej to do łączącej ich przeszłości i zastanawiał się co by było gdyby... chociaż nigdy nie był fanem tego typu rozmyślań.
- Niby po czym to wywnioskowałaś? - Owszem czuł się obco w mieście, ale to były jego intymne odczucia, o których wspomniał zaledwie dwóm osobom; Francisowi i Billy, więc skąd i u Laurissy takie trafne wnioski? - Przeszkadza mi hałas - mruknął pod nosem, bo faktycznie denerwowało go to huczenie, chociaż kiedyś zwykł jeździć z otwartymi oknami w starym pickupie i marzył o cabriolecie odkąd pierwszy raz przejechał się nim; swoją drogą wraz z Laurissą, gdy byli na wspólnych wakacjach u jej rodziny.
- Stwierdzam tylko fakt i skoro on ciebie tak drażni to może sama wiesz, że mam rację - zripostował, bo wcale nie miał zamiaru się zamykać, nawet jak stanęła w obronie swojego faceta. Drażnił go ten człowiek, chociaż nawet go nie znał. I drażniło go to, że czuł taką irytację. Nic podobnego nie powinno mieć miejsca, a jednak wizja Laurissy posiadającej dziecko z jakimś typem, wprawiała Tonego w złość i nie wiedział jak miał sobie z nią poradzić. - Śmiało, aż jestem ciekaw co masz mi do powiedzenia - burknął, jak dziecko, ale cóż... Skoro doszło między nimi do rozmowy na taki, a nie inny temat to było już za późno by udawać, że przeszłość nie robi na nich żadnego wrażenia. Prawda była taka, że odkąd na siebie wpadli, łącząca ich historia nie dawała o sobie zapomnieć i prosiła się o wspomnienie na każdym kroku.
- Jesteśmy... - Oznajmił parkując auto przed podanym przez Hemingway adresem. Był ściekły, ale i tak odpiął pas i wyszedł, aby ewentualnie pomóc dziewczynie wyjść z wozu. - Wyglądasz słabo - oświadczył widząc bladą twarz Laurissy i kropelki potu na jej czole. - Może jednak zadzwoń do... Jak mu w ogóle na imie? Temu twojemu gachowi? - Wtrącił, wyciągając telefon w stronę Rissy. - Zadzwoń i niech ci pomoże, a jak nie to ja ciebie odprowadzę, bo nie chcę mieć na sumieniu tego jak zasłabniesz po drodze - oznajmił i spojrzał na dziewczynę wyczekująco. Ani mu się śniło odjeżdżać stąd bez pewności, że nic jej nie jest, bo może i miał do niej żal, ale też była poniekąd mu bliska z wielu powodów... Nie tylko przeszłości, ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że ten powód nie był najistotniejszy.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Sama gubiła się w swoich oczekiwaniach, wiedziała o tym, ale po prostu nie chciała chciała się z nim nie zgadzać i tyle, nawet jeśli przeczyła przez to samej sobie, albo wychodziła na dzieciaka.
- Weź już mi daj spokój - brakowało jej argumentów. Nie pierwszy i najpewniej nie ostatni raz, kiedy tak było. Niestety należała do tych kobiet, które w trakcie kłótni nie miały już nic więcej do powiedzenia, uchodziła z nich energia i pozostawało załamanie, wyrażane łzami.
- Po wszystkim... nie wyglądasz, jak tutejszy - mruknęła, bo przecież widziała, jak się zmienił. Każdy by to zobaczył. Tak przynajmniej jej się zdawało. - Wynająłeś wedding planera... - zauważyła z przekąsem, bo jednak niewiele osób z miasteczka korzystało z jej usług. Głównie byli to właśnie przyjezdni, albo osoby, które w Lorne nie mieszkają tak długo. Zamknęła okno, skoro tak mu przeszkadzało i przewróciła oczami. Kawał gnojka i tyle. Dupa jego mu przeszkadza, a nie hałas.
- Gówno wiesz o moim facecie, ale to chyba ulubione hobby takich jak ty, co? Wypowiadać się na tematy, o których nie macie pojęcia - wbiła szpilę, bo to było najłatwiejsze. Poza tym, kiedy ją podpuścił, aby zaczęła mówić o jego narzeczonej, w pierwszej chwili w głowie miała ogrom negatywnych epitetów, do których nie miała prawa, bo Hope praktycznie nie znała. To tylko świadczyło źle o Laurissie. - Chciałbyś, abym nawrzucała twojej pannie? - ugryzła to z tej strony, patrząc na niego spod przybrudzonych oczu, a po chwili uśmiechnęła się triumfalnie. - Jej, nienajlepszy z ciebie narzeczony... może jednak nie zmieniłeś się aż tak bardzo, jak sądziłam - jej słodki wyraz twarzy ociekał jadem, którego wiele się w niej kryło. Nie potrafiła nad sobą zapanować, tylko taka forma obrony wydawała jej się odpowiednia, nawet jeśli zachowywała się przy tym jak skończona idiotka.
- Gachowi? Licz się ze słowami, Huntington... - upomniała go, zaciskając dłoń w pięść. Oczywiście, że nie czuła się dobrze, to chyba naturalne, skoro była na kacu i jeszcze się z nim kłóciła. - Nie będę go tutaj ściągać - dodała, bo nie mieszkała z Othello, poza tym nie wiedziała, czy ten np. nie znajduje się teraz w pracy. No i też nie chciała pokazywać się przed nim w takim stanie, a już na pewno nie z Anthonym. - Daj sobie spokój, nie jestem dzieckiem, żeby miało mi się coś stać - machnęła ręka i po prostu zamknęła za sobą drzwi, po czym weszła na chodnik, gotowa iść w swoim kierunku.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Zawsze musiała mieć ostatnie słowo. Nawet jak brakowało jej argumentów to nie odpuszczała i pozwalała sobie chociażby burknąć pod nosem byleby tylko nie dać za wygraną. Dlatego Tony słysząc, że ma dać jej spokój, tylko uśmiechnął się kpiąco. Szybko jednak uśmiech ten zszedł z jego ust, gdy Laurissa pozwoliła wyjaśnić sobie dlaczego uważała go za niepasującego do Lorne. Cóż poniekąd miała rację. Tylko, że Huntingtona coraz bardziej drażniło to jak niewygodna jest jego nowa pozycja. Z jednej strony czuł, że jest kimś kompletnie innym, a z drugiej odczuwał coś na kształt tęsknoty, ale usilnie starał się stłamsić w sobie tę emocję.
- Proszę, proszę wynajęcie weeding planera to coś nietutejszego, ale Lorne takiego posiada. Chyba na siłę nie dostrzegasz tego jak zmieniło się to miejsce - rzucił w odpowiedzi. Zdecydowanie ostatnie lata wpłynęły na miasteczko. Nadal zachwycało swoimi urokliwymi uliczkami i niesamowitą atmosferą, ale przy tym przybyło tutaj znacznie więcej ludzi, a turystyka także odcisnęła piętno na mieście i jego mieszkańcach. - Takich jak ja? - Warknął tym razem, bo o ile miał w sobie jakąś tam cierpliwość, o tyle takie bezpośrednie ataki sprawiały, że szybko ją tracił. - A za kogo ty mnie masz, co? Myślisz, że doszedłem do tego co mam pierdoląc na lewo i prawo głupoty? - Syknął wściekły. Owszem kiedyś był beztroskim surferem, którego największą ambicją było otworzyć stolarnię, ale wszystko się zmieniło. Anthony nie na darmo spędził ostatnich kilka lat ucząc się i kształcąc, by ktoś tak bezczelnie ignorował jego osiągnięcia; spłycał je do banałów i pozerstw. Owszem może wyolbrzymiał w swoich domysłach, ale zachowanie Laurissy od samego początku go w tym ukierunkowywało. - To był sarkazm - prychnął, ale gdy Rissa dodała kolejne słowa dłonie Tonego zacisnęły się mocniej na kierownicy. Dobrze, że byli już na miejscu, bo na pewno nacisnąłby mocniej na pedał gazu, aby ulżyć irytacji. - Zostawiłem cię, nie wyprę się tego, ale nigdy, kurwa, nigdy ciebie nie krzywdziłem - wysyczał nie spoglądając na nią.
Rozumiał, że nadal miała do niego żal o to co się stało. Obiecali sobie spędzić całe życie razem, a on zostawił ją w tamtej restauracji i już nigdy nie obejrzał się za siebie. Stało się to nagle, bez ostrzeżenia, niszcząc wszystko w co wierzyła Rissa, ale.... Wierzyła w coś, co on z nią stworzył, bo jednak zawsze traktował ją dobrze; kochał ją. O tym jak widać Hemingway już nie pamiętała zaślepiona urażoną dumą. Wkurwiało go to, bo minęło wiele lat, a ona nadal widziała w nim tamtego człowieka, a nie dostrzegła niczego dobrego w tym kim był teraz i... I tylko dziwiło go dlaczego tak cholernie go to denerwowało i bolało zarazem.
- Jak sobie chcesz. Nie mi się mieszać w wasze relacje, ale moim zdaniem powinien ktoś z tobą pójść - burknął przyglądając się temu jak Laurissa nieudolnie wychodzi z jego wozu. I owszem chciał odjechać i zakończyć tę farsę, więc nie rozumiał tego dlaczego wyszedł zaraz za Hemingway by jej pomóc.
- Milion razy to słyszałem i nadal w to nie wierzę - rzucił pod nosem, gdy burknęła, że nie jest dzieckiem. - Chodź, pomogę ci, w twoim stanie powinnaś o siebie lepiej dbać - dodał i chociaż pewnie tego nie chciała położył rękę na jej łopatkach w razie, gdyby musiał ją awaryjnie podtrzymać.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Kompletnie nie była przygotowana na tą rozmowę i nie miała tez na nią większej ochoty, ale niestety niewiele mogła w tym temacie powiedzieć.
- Nie mówię, że się nie zmieniło, ale ty nie zachowuj się tak, jakbyś wiedział o Lorne więcej ode mnie, bo nie wiesz - ścięła i gdyby już nie miała założonych rąk pod biustem, chętnie zrobiłaby to jeszcze raz, by wyrazić to, jak niechętna względem niego była. - Generalnie to nie wiem co masz, poza białym mercedesem, Tony i niekoniecznie mnie to obchodzi, chociaż samochód faktycznie ładny - rzuciła cierpko, jakby jego pytanie nie zrobiło na niej wrażenia. Nawet nie nawiązywała do jego pracy, ale najwyraźniej Huntington teraz głównie patrzył na świat przez pryzmat kariery. Pewnie poza narzeczoną, to ona była jego największą kochanką. Nie było w nim nic z chłopaka z koralikami na nadgarstku i deską surfingową pod pachą. - Wybacz, nie potrafię wyczuć - wzruszyła jeszcze ramionami, bo w tych przeprosinach także nie dało się odnaleźć chociażby ziarnka skruchy. Cieszyła się, że dojechali już na miejsce i niebawem będzie mogła zapomnieć o tych kilkunastu minutach, które wspólnie spędzili, chociaż jednocześnie wiedziała, że będą ją one nawiedzały przez następne dni. Tym bardziej przez to, co pozwolił sobie dodać. Aż zrobiło jej się niedobrze. Przez chwile bała się nawet, że się rozbeczy, jak dziecko - z miejsca i bez ostrzeżenia, ale zagryzła polik od środka i kiedy pewna była, że nie polecą żadne łzy, odwróciła się na pięcie, celując w niego palcem, a całe jej czoło pomarszczone było od zmarszczek sugerujących wściekłość.
- Nie waż się kiedykolwiek wspominać przy mnie o tym, co zrobiłeś - wysyczała każdą sylabę z osobna, czując, jak cała się trzęsie. Nigdy jej nie krzywdził? Raz wystarczyło. O jeden raz za wiele. - Ani o tym, że byliśmy razem - dodała, cała już roztrzęsiona. Miała dość, ledwo pogodziła się z tą przeszłością, a teraz ta ponownie dawała o sobie znać. Posłała mu jeszcze jedno groźne spojrzenie, ale gdyby za dużo patrzył w jej jasne, oliwkowe oczy, na pewno dostrzegłby w nich więcej bólu, niż złości, dlatego ponownie odwróciła się na pięcie. Miała ruszyć przed siebie, ale wtedy wspomniał coś o jej stanie. Do cholery, miała kaca, a nie umierała. Naprawdę traktował ją jak dziecko, co teraz wybitnie ją irytowało, chociaż kiedyś było dokładnie tym, czego potrzebowała. Obchodzenia się, jak z jajkiem, opiekowania, chronienia przed całym złem. Nigdy nie należała do tych silnych kobiet, co świetnie sobie radzą.
- A co ty niby możesz wiedzieć o moim stanie? - mruknęła, pijąc oczywiście do tego, że ktoś taki, jak Anthony nigdy pewnie nie miałby kaca. Wtedy jednak zadrżała, bo poczuła jego dłoń na swoim ramieniu. Zmroziło ją na krótką chwilę. - Niedobrze mi - burknęła, w zasadzie zgodnie z prawda, ale był to powód, żeby się odrobinkę uchylić i wymknąć spod jego dotyku. - To pewnie przez naszą kłótnię, akurat jej mi w moim stanie na pewno nie potrzeba - dodała, ale już nie planowała się z nim spierać, jak wolał ją odprowadzić pod drzwi, to trudno.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Mówiła o Lorne tak, jakby było miejscem, w którym Anthony nie powinien się już pojawiać. Nie pierwszy raz wypominała mu jego obecność w mieście i fakt, ze niewiele o nim wie. Rozumiał, że wiele się zmieniło odkąd wyjechał z Lorne Bay, ale Laurissa wręcz ostentacyjnie mu to okazywała.
- A kiedy niby zachowywałem się tak jakbym wiedział więcej? - Prychnął więc poirytowany, bo też rozmowa, którą prowadzili nie była zbyt spokojna. - Skoro ciebie nie obchodzi kim jestem to może powstrzymaj się od wydawania bezpodstawnych opinii? - Warknął niezadowolony tym jak go postrzegała. Jednak nie mógł się dziwić, bo przecież wiedział skąd to wynikało. Laurissa patrzyła na jego osobę przez pryzmat tego co przeszli, a raczej jak to co ich łączyło się skończyło. W innym wypadku przecież nie zareagowałaby tak nerwowo na samo wspomnienie o łączącej ich relacji.
- Spoko, nie mam zamiaru skoro dla ciebie to tak wielki problem - burknął czując się wielce urażonym, bo dla niego wyglądało to tak jakby wstydziła się tego, że z nim była. Nie domyślał się, że nadal szargały nią emocje, że przeżyła załamanie nerwowe, że jego pojawienie się ponownie otworzyło rany, które tylko powierzchownie zdążyły się zagoić. Tony przekonany był o tym, że Rissa po porstu go nienawidzi, a jego osoba ją drażni. Tym bardziej, że obecnie prowadziła inne, udane życie u boku jakiegoś typa, który zmajstrował jej dziecko. Pewnie tylko powierzchownie była szczęśliwa i dlatego drażniło ją to, że on.... Że on był szczęśliwy naprawdę z Hope. Bo był... Był, prawda?
- Myślę, że nie wiele, ale przynajmniej tłumaczy mi twoje zachowanie - burknął mając na uwadze wahania nastrojów i burze hormonalne, które w ciąży są przecież normą, a tak przynajmniej mu się wydawało. W każdym razie kolejne słowa Laurissy jasno mu dały do zrozumienia, że dziewczyna faktycznie jest w ciąży. Chyba jemu także z tego wszystkiego zrobiło się dziwnie słabo. - Chcesz przysiąść? - Zaproponował więc, podtrzymując ją lekko, ale odmówiła. Jeszcze raz wspomniała o swoim stanie, a potem jakoś doczłapała się do odpowiednich drzwi. Tutaj się pożegnali, zwykły, oschłym do widzenia, a Tony wrócił do auta i zamiast do domu skierował się prostu do Moonlight, bo bez alkoholu nie poradziłby sobie z gonitwą myśli.
<koniec> </3
Laurissa Hemingway
ODPOWIEDZ