lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Koncert jeden z wielu, koniec trasy. Robili to już wielokrotnie i z każdym kolejnym występem cała ósemka była coraz bardziej zmęczona, ale nigdy tego po sobie tak nie pokazywali. Wśród fanów i blasku fleszy musieli być pełni energii, uśmiechnięci, pozytywni. Szczęśliwi, że byli na scenie występując przed rzeszą Traumas. Uwielbiał to co robił. Kochał to uczucie, kiedy masa ludzi śpiewała twoje piosenki, cieszyła się, że cię widzi, na każdym kroku pokazywała, że jesteś dla nich ważny. Nawet na to zmęczenie starał się wtedy nie zwracać uwagi będąc wdzięczny za to gdzie był i z kim był. Kiedy za dzieciaka nie miało się niczego, teraz doceniało się każdy grosz, każde powodzenie, każdy sukces, który cię tu doprowadził. Ale cena sławy była spora, bo te kilka tygodni w trasie potrafiło wymęczyć nawet wprawionego weterana, którego podobno już nie dało się złamać. I chociaż jeszcze nigdy nikomu nie zdarzyło się zemdleć z przemęczenia, tak nie można było wykluczyć tego, że to się w końcu nie stanie. Zwłaszcza, że pracowali praktycznie siedem dni w tygodniu z przerwą na krótkie przerwy, które w jakimś stopniu miały im pomóc się zregenerować. Tylko problem w tym, że przerwy były o wiele za krótkie, nawet dla takich maszyn jak oni.
Byli młodzi, ale wciąż byli ludźmi z ograniczeniami. Nawet jeśli chcieli więcej, ciało i organizm w pewnym momencie odmawiało posłuszeństwa dając sygnał, że jest się u skraju. Damon wielokrotnie czuł podczas treningów, że już nie może i starał się przesuwać swoje limity oraz granice, ale czasami się nie dało. Wtedy nie tyle Rhys co Kang na niego krzyczał, że ma się nie wygłupiać i chwilę odpocząć, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi. Ale o ile w salach wytwórni jeszcze można było sobie na to pozwolić, tak na trasie nie było takiej możliwości. Należało dać z siebie sto dziesięć procent. Po to się trenowało i przygotowywało przez całe lata.
Dzisiejszy koncert był w połowie ich trasy koncertowej. Chlopaki byli mocno przemęczeni, ale nikt nic nie mówił, po prostu wracał po piosence, aby się przebrać, napić trochę wody i wrócić na scenę z odpowiednim wyrazem twarzy oraz energią, której mieli coraz mniej. Teraz mieli chwilę przerwy. Wrócili pod scenę i od razu obskoczyła ich cała masa ludzi, jedni z wiatraczkami, inni z wodą, kolejni z rzeczami na przebranie, a jeszcze inni z torbą od makijażu, aby poprawić wygląd idoli.
- Jeszcze dwie piosenki i się zwijamy chłopaki. - rzucił, kiedy jakaś pani obmywała mu nieco kark, a druga poprawiała mokre kosmki włosów. Wszyscy byli zajęci i zmęczeni, a jednak wciąż potrafili mieć uśmiech na twarzy. - Mingi, weź ty się już tam nie rozbieraj, bo fani nam padną i nie będziemy mieli dla kogo występować.
- Przestanę się rozbierać, jak ty przestaniesz unosić brew. - odpowiedział z uśmiechem, zmieniając koszulkę na suchą i odpowiadającą kolejnemu konceptowi.
Mieli jeszcze chwilę czasu dla siebie, aby złapać oddech.
- Ej, Kangowi chyba coś jest. Wygląda na przemęczonego… - zauważył Q, wskazując głową na wątpliwą stabilność chłopaka. Damon od razu przekierował spojrzenie na Songa i podszedł do niego, a wraz z nim dwóch ziomeczków z ekipy, aby sprawdzić co u idola i czy przypadkiem nie potrzebuje jeszcze trochę wody.
- Kang? Wszystko w porządku? Chodź usiądź. - powiedział, lustrując chłopaka troskliwym spojrzeniem, zaraz potem podając mu ramię, aby mógł się na nim oprzeć w razie potrzeby. Ludzie z ekipy zaraz zaczęli go wachlować i przykładać zimne okłady do karku. - Jesteś strasznie blady. Sunwoo idź po menagera. - wysłał kumpla, który zaraz się odwrócił i poszedł poszukać mężczyzny, który kręcił się pewnie przy innych członkach zespołu. Damon w tym momencie nie opuszczał boku kolegi z zespołu. - Zwolnij trochę, bo nam padniesz. - dodał.
Kilka minut do powrotu na scenę. Koledzy z zespołu się zlecieli, aby zobaczyć co z Songiem. Musieli się już przebrać i powoli zbierać, a Kang… Kang nie wyglądał jakby był w stanie. I Damon zaczynał się porządnie martwić.
- Może przesiedzisz tę piosenkę? - spytał zmartwiony Sunwoo.
- Bo nam zemdlejesz inaczej, musisz zadbać o siebie. - dodał Q.
- Weźcie się rozejdźcie, dajcie mu czym oddychać. - rzucił już wewnętrznie zmartwiony i poddenerwowany Danon, bo obskoczyli go tak, że zabierali całą przestrzeń. Muszą wychodzić, a on myślał w tej chwili tylko o Songu.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Los Angeles to miasto, z którym miał mnóstwo wspomnień. Słodkogorzkich, bo różnie to u niego bywało. Ale niczego nie wspominał tak dobrze jak Matta, trenera tańca, który choreografie układał także dla gwiazd w LA, a także grupy tanecznej, z którą jako dzieciak wiele osiągnął. A występ w Los Angeles miał być wyjątkowy o tyle, że zarówno grupa z Millenium Dance Complex miała wystąpić z nimi na scenę. Każdy występ w mieście rodzinnym był wyjątkowy – jeśli nie w mieście to w tymże kraju. Opowiadał kawałek historii konkretnego chłopaka. A przy okazji była to ich pierwsza międzynarodowa trasa koncertowa. Coś wielkiego. Ich popularność rosła w zastraszającym tempie od ich debiutu, o wiele szybciej niż u takiego EXO, które było dla Kanga modelem bardzo długo (i dalej jest). Oprócz tego dochodził też Collab z jedną z gwiazd – na trasie mieli takie akcje trzy, tylko w dwie w Stanach, jedną w Europie.
  Tego dnia próbę miał znacznie dłuższą niż pozostali, bo oprócz podstawowych czynności, dochodziła też próba z MDC a potem z amerykańską gwiazdą, z którą on, jako rodowity Amerykanin i to z Los Angeles, miał coś na wzór duetu, do którego potem dołączała cała reszta. To było combo dwóch ciężkich choreografii wplecionych w występy z chłopakami. Piosenka z gwiazdą i group dance ze starym studiem. On już przed koncertem był zmęczony, ale początkowo dobrze mu szło ukrywanie tego faktu. Gorzej było w miarę rozwoju zdarzeń.
  Gorzej było w tej ważnej przerwie. Kang zszedł do tunelu i oparł się o ścianę, próbując unormować swój oddech, myślami będąc parę minut do przodu, wizualizując to, że zaraz tam wraca i trzaska z Mattem aeriala za aerialem. Cały występ był mocno intensywny a przy okazji był niespodzianką dla Traumas. Każda gwiazda w gościach, która zgodziła się wystąpić z dobrze prosperującą grupą, była tajemnicą do momentu faktycznego wystąpienia. Chłopaki oczywiście wiedzieli kto to, ale no.
  Odepchnął się od ściany by przejść na jedno z krzesełek, ale szybko do tego muru wrócił, ciągnięty przez niewidzialną siłę zwaną zmęczeniem. Musiał odpocząć i zebrać siły i musiał to zrobić szybko. Nie zwracał uwagi na rozmowy między chłopakami, co też było nienaturalne dla niego bo jeśli chodziło o Kanga to… jego zawsze wszędzie było pełno i on rozsiewał tę energię. Tym razem nic takiego nie miało miejsca. On miał wrażenie jakby świat gnał a on został z tyłu, w spowolnionym tempie.
  Drgnął gdy usłyszał obok siebie znajomy głos, na dźwięk którego, nieważne jak zmęczony i umierający by nie był, nie mógł się nie uśmiechnąć.
  — Padniesz? Kto padnie? Ja nie padnę. — Odpowiedział jedynie, kiedy już przycupnął na krzesełku, do którego dostał się z pomocą Damona. Spiął się w momencie, gdy zimny okład dotknął jego karku. Ale choć na początku był to nieprzyjemny frostbite to później pozwoliło mu nieco bardziej się rozluźnić. Jedna z pań przyniosła mu koszulkę, inny gość z ekipy pomógł Kangowi zdjąć jego obecną i wcisnął pospiesznie tę drugą, a zaraz potem wrócił do przepinania mikrofonu.
  — Kang, za dwie i pół. — Padł głos kobiety, która panowała od początku nad przebiegiem całego przedsięwzięcia.
  Song jedynie kiwnął głową i machnął dłonią do niej.
  — Niczego nie przesiedzę. — Odpowiedział, marszcząc czoło. Nie tutaj, w swoim mieście, a już na pewno nie tak ważny dla niego występ. Chciał to wszystko dodać, ale nie miał siły, a zresztą Damon wszystkich rozgonił. Przynajmniej chłopaków. Kang po wypiciu wody westchnął ciężko, a potem oparł się głową o ramię posadzonego obok Damona. Wypuścił ciężko powietrze w płuc. — Po prostu potrzebuję chwili — Dodał, na swoje usprawiedliwienie, nie patrząc na swoją podpórkę.
  Zawezwany menager pojawił się na miejscu już po chwili.
  — Kang, co jest?
  — Wszystko dobrze, szefie. — Zasalutował do mężczyzny, chcąc zasygnalizować swoją gotowość do występu. Bo nikt, absolutnie nikt go nie zatrzyma teraz, przed tym występem.
  — Dziewięćdziesiąt sekund, Kang. — Głos koordynatorki przeciął cały rumor panujący w pomieszczeniu. Spojrzała ona wyczekująco na Kanga, a ten uniósł tylko rękę pokazując wystawiony kciuk, skierowany ku górze.
  Kang przeniósł spojrzenie na kolegę z zespołu, na Damona, na którego ramieniu to bardziej już leżał niż się opierał w tym momencie.
  — To co? Hwaiting? — Mruknął, samemu czując, że uzbierał już trochę sił. Przynajmniej na tyle, żeby się od niego odlepić, ale się nie odlepiał. Nie było to jednak żadnym fenomenem bo Kang był tym z zespołu, który lubił się pokładać na innych i dokuczać im swoim istnieniem. Wyciągnął też rękę w geście adekwatnym do wypowiedzianego przez niego hasła.
  To był niezwykle ważny dla niego występ. Przecież nie przestawał o tym gadać. I teraz miałby odpuścić? Nigdy! Miał zbyt wiele do udowodnienia tym, którzy w niego wątpili przez te lata jak był młody i zbyt wiele obiecał tym nielicznym przyjaciołom z tutejszej grupy, których miał.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Każdy miał swoje miasto i swoich ludzi przed którymi występy wymagały od ciebie więcej. A przynajmniej ty od siebie wtedy tyle oczekiwałeś, bo nie chciałeś zawieść. Należało się pokazać z jak najlepszej strony, aby ludzie byli dumni, abyś był tym mieszkańcem, którego się zna i pamięta nie ze skandali, ale przez to, że jest dobry. Damon zawsze czuł duże przywiązanie i do Kanady, i do Australii, jednak tam nie przyjeżdżali zbyt często po niezbyt przyjemnych incydentach, jednak za każdym razem kiedy pojawiali się w takim Sydney, dawał z siebie więcej niż zwykle. Przez to też każdy rozumiał Kanga i jego chęć pokazania się z jak najlepszej strony, zwłaszcza, że miał występować wraz ze swoim dawnym trenerem i jego grupą taneczną. Wszystko było jak najbardziej zrozumiałe i logiczne, ale należało pamiętać, że w dalszym momencie byli tylko ludźmi, dzieciakami, które same sobie wyznaczały coraz dalsze granice… i czasami potrafili się z tym o tyle zapędzić, że umysł chciał więcej niż mogło ciało.
I to się teraz odbijało.
Damon był wyraźnie zmartwiony. Song nie wyglądał dobrze, nie miał tej swojej energii, która mu zawsze towarzyszyła, nawet jak każdy z nich padał na twarz ze zmęczenia. Teraz wydawało się być o wiele gorzej, bo naprawdę wyglądał jakby zaraz miał zejść. Przerwa piętnastominutowa w dzisiejszym koncercie była dla niego o wiele za krótka. Uśmiechnął się jednak lekko na jego słowa oraz ten jego uśmiech, który wyglądał trochę jak marna podróba tego prawdziwego wyszczerzu.
- Wyglądasz markotnie, Kang. Dalej jesteś przystojny, ale wolę jak masz więcej kolorów na twarzy i nie przelewasz mi się przez ręce. - stwierdził z lekkim, zatroskanym uśmiechem, kiedy odkładał go na krzesełko nieopodal. Mimo całej masy ludzi, która dookoła nich latała, chcąc dopilnować, aby idole w tym krótkim czasie odpoczęli jak najlepiej… to niektórych rzeczy nie można było przeskoczyć. Osobiście Kim wolałby, aby Song faktycznie przesiedział tą nieszczęsną piosenkę, to dałoby mu dodatkowe minuty na dojście do siebie, no ale kiedy tylko padł taki pomysł, on musiał się na niego nie zgodzić. I Damon z jednej strony to rozumiał, bo przecież to miał być jego występ, ale z drugiej strony się martwił, że jak wyjdzie na scenę i się przeforsuje, to potem będą musieli go z niej wynosić na noszach.
Gdy Kang oparł głowę o jego ramię, Damon westchnął ciężko pod nosem, zerkając na niego i sam oparł głowę o niego, obejmując go ramieniem w geście wsparcia. Wszyscy dalej latali tam i z powrotem, reszta zespołu grzecznie się rozeszła, aby dać trochę przestrzeni i powietrza chłopakowi, ale jak to rodzina, dysfunkcyjna, ale rodzina - dalej się martwili i koczowali przy drzwiach, co chwila zaglądając, aby sprawdzić co z Kangiem.
- Potrzebujesz więcej niż chwili. - stwierdził Danon. Wiadomo, występy były ważne, każdy koncert był potem brany pod lupę fanów i mediów, ale najważniejsze było zdrowie idoli, nie? Bez nich nie byłoby tego wszystkiego. Problem w tym, że idole sami często spychali swoje wahania nastrojów i zdrowia tylko po to, aby świetnie wypaść przed resztą.
Kiedy przyszedł menager, Kim już chciał się odezwać, ale Song wyrwał się z odpowiedzią jako, że został zapytany o to co jest. Damon zerknął na niego, a potem na menagera.
- On się ledwo na nogach trzyma.
- Kang, na pewno dasz radę? - dopytał menager, bo jego w tym głowa, aby idole wypadali świetnie, a koncert był fantastycznym przeżyciem dla fanów.
Półtora minuty.
Wszyscy zaciskali poślady, szaleli jeszcze bardziej dając ostatnie poprawki makijażu i kostiumów, wciąż latając za idolami z wiatraczkami i zimnymi ręcznikami, organizując poszczególne wyjścia na scenę między sobą. Danon wciąż uważnie lustrował chłopaka spojrzeniem kątem oka, nieświadomie zaciskając pięść z tego całego paskudnego przeczucia, że jak puści Kanga na scenę to coś się stanie.
To co? Hwaiting?
Westchnął pod nosem.
- Ale ty jesteś uparty, Kang. - no ale co się dziwić. Każdy z nich był uparty i każdy w swoim kryzysie mówił, że nic mu nie jest i może dalej ćwiczyć, tańczyć, trenować, występować. Nikt nie przyznawał się do tego, że organizm i ciało mu nie pozwala cisnąć dalej, a potem byli przetrenowani i przemęczeni, bo nikt nie chciał rezygnować. Każdy z nich był taki sam, ale jak chodziło o troskę o kogoś innego z zespołu, to nagle się o tym zapominało i stawało się zatroskaną matką.
Wyciągnął więc rękę, aby odwzajemnić gest, jakoś tak mocniej przyciskając policzek do jego głowy, zacieśniając przy tym uścisk ramieniem, którym wciąż go obejmował.
- Pokaż im wszystkim. - rzucił zachęcająco Danon, mając nadzieję, że Song wypadnie tak samo świetnie jak zawsze i wróci do tunelu cały i zdrowy.
- Kang, wychodzisz.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  — Najważniejsze, że dalej uważasz mnie za przystojnego. — Odparł jedynie, starając się uśmiechnąć, ale teraz był w apogeum zmęczenia, więc nie bardzo to wszystko wyszło. Ale i Damon nie był teraz królem uśmiechów, więc nie było co się czepiać. Dajcie Kangowi chwilę, na pewno wróci do normy. Choć wyglądał jak wyglądał, czyli nie najlepiej. Faktycznie blado, faktycznie też był cały rozgrzany, ale tym się przecież zajmowano. Należało zadbać o idola!
  Kącik ust jedynie mu drgnął, gdy jego podpórka też zrobiła sobie z niego podpórkę – sam wcisnął się jakoś bardziej w swoją prowizoryczną poduszkę z kolegi i po prostu chciał pozwolić organizmowi zwalczyć zmęczenie – zbić podwyższone tętno i unormować oddech. Jego mięśnie już cicho płakały, bo dostawały po dupie, ale przecież nie tylko jego! Wszyscy byli zmęczeni.
  — Wydaje ci się. — Odpowiedział jedynie na stwierdzenie Damona, by zaraz potem wypuścić przeciągle powietrze z płuc przy głębokim wydechu.
  Samego managera musiał wykupić pokazaną okejką i jakże przekonującym uśmiechem. Miało to być jego zapewnienie, że sobie poradzi, że nie ma co mieszać w planie na koncert, a już na pewno nie było co go sadzać. Naprawdę, ale to naprawdę chciał tam wyjść bo to był jego moment. Nie tyle, że chciał być solistą by cała uwaga Traumas była tylko na nim, ale dlatego, że miał rzeczy do udowodnienia. I to nie sobie. Miał jakąś manię.
  — Ale ty jesteś uparty, Kang.
  Nie mógł odpuścić. Nie teraz. Przecież nie pokaże, że jest słaby.
  — I za to mnie wszyscy uwielbiacie — odparł, z całą stanowczością, tak jakby był to niepodważalny fakt. Poszurał go dłonią po przedramieniu ręki, którą go zagarnął, a zaraz potem podniósł się z miejsca. — Żebyś wiedział, że pokażę.— powiedział, wyrzucając obie ręce, mając dłonie zaciśnięte w pięści, ku górze. — Patrz i mnie podziwiaj. — Wypowiedział to z firmowym dla siebie entuzjazmem, z przekonującym uśmiechem, którym zarażał na co dzień, gestem wskazując na swoje wspaniałe jestestwo, a zaraz potem odwrócił się by odejść w stronę wyjścia na scenę, gdzie słychać było już skandujące Traumas. Tyle że kiedy tylko się odwrócił od wszystkich to ten uśmiech mu spełzł z twarzy momentalnie i zastąpił go niezbyt szczęśliwy grymas, wywołany przez ukłucie w klatce piersiowej. Grymas, który i tak przecież musiał zniknąć. Do wyjścia na scenę.
  W trakcie kiedy Kang występował na scenie ze swoją starą grupą w rytmie mixu piosenek amerykańskiej gwiazdy ich popisy widoczne były na monitorze, który znajdował się pod sceną, który nadawał na żywo wszystkie zajścia, co jednocześnie pomagało koordynatorce, jak i ekipie, być na pulsie. I wszystko wyglądało naprawdę dobrze. Taki Isaac z Rhysem stali przy ekranie oglądając występ, co chwilę wydając z siebie głośne „uaa”, bo grupa taneczna zaskakiwała. Amerykański styl taneczny był przecież mocno rożny od tego z Korei. Manager stał obok i obserwował przejście. Ekipa dociągała wygląd chłopaków do ich wyjścia, które miało być ledwie za parę minut – koordynatorka o tym głośno przypominała.
  — Ale jazda — skomentował Rhys, oglądając występ. — Jest moc. — A on myślał, że to oni mają ciężkie choreografie. Owszem, były rozbudowane ale nie do tego poziomu. Też wiadomo czemu – nie dałoby się śpiewać przy tym. Zabrakłoby oddechu.
  — Jeden, drugi i trzeci — zaczęła liczyć koordynatorka, kiedy Kang wybił się do pierwszego i kolejnego aeriala z trzech planowanych. Była to trudna sekwencja, a Kang był zmęczony. Każdy jednak wylądował perfekcyjnie, ale — co jest… — rzuciła zaskoczona, kiedy lądowanie trzeciego skończyło się wybiciem do czwartego, piątego i szóstego. Traumas oszalały, było słychać. Zdumienie z domieszką zachwytu widoczne było na twarzach tancerzy pozostałych z grupy. Ale płynnie wskoczyli w dalszą część choreografii.
  — Typowo, się popisuje. — Rzucił Rhys, uśmiechając się półgębkiem, kręcąc przy tym głową.
  — Mówił o tym występie odkąd wyjechaliśmy w trasę. Wiadomo, że chce dobrze wypaść. — Wtrącił Isaac, by zaraz potem wciągnąć na siebie czarną kurtkę pasującą do ich techwearowego stroju.
  Rumor znów się podniósł a na scenie wśród tancerzy pokazał się amerykański gwiazdor, który był niespodzianką dla Traumas z LA. Nikt inny jak Dason Jerulo, który wskoczył w choreografię z resztą grupy. Naturalnie amerykańskie Traumas podniosły pisk bo była to… potężna współpraca. PTS(D) może i zaczynali być popularni na świecie, ale w porównaniu z taką międzynarodową gwiazdą? Jeszcze im trochę brakowało.
  Ale Kang miał za sobą najbardziej wyczerpujący występ, więc teraz powinno być już z górki.
  — Panowie, dziewięćdziesiąt. — Powiedziała koordynatorka, zaganiając resztę PTS(D) do roboty bo zaraz mieli znaleźć się na scenie z amerykańską gwiazdą i wykonywać piosenkę.
  — Hwaiting! — rzucił Rhys, przemieszczając się powoli w stronę wyjścia, gdzie się mieli zebrać. Dołączyli do Dasona Jerulo oraz Kanga w kolejnej piosence, która była ich collabem. Rozbici na trzy grupy taneczne na początku – jedna od Dasona, druga z Kangiem i trzecią byli chłopacy z PTS(D). Na sam koniec wszystko się starło w jedno, bo choć w trakcie mieli różne momenty do wyjścia w tzw. światło jupiterów, tak na koniec mieli jedną choreografię. A gdy skończyli – Traumas głośno pokazywały jak bardzo im się podobało to wszystko. Ta niespodzianka także! Kang, w finale znajdował się już z chłopakami, ramię w ramię ze swoim ulubionym kolegą. Oddychał ciężko, ale uśmiechał się. Chyba.
  Isaac zamienił parę słów z Jerulo, a zaraz potem przeszedł do Matta, który był szefem całej tanecznej trupy. Kang po chwili włączył się do rozmowy, by zaraz potem usłyszeć słowa pochwały od swojego trenera i wspierające okrzyki od grupy tanecznej. Jerulo wspomniał, że zajebiście się współpracowało z chłopakami, że na pewno nie poprzestaną tylko na tej piosence. Zaraz potem goście specjalni zeszli ze sceny, by pozostawić ją w całości chłopakom.
  — Zaraz się zbieramy!— rzucił Kang, z lekkim uśmiechem, przechodząc obok Damona, by znaleźć swoje miejsce w otwierającej formacji. Song wcale nie czuł się lepiej po tej przegadanej przerwie, w trakcie trwania której to Isaac i chłopaki mówili więcej, bo on zwyczajnie nie mógł. Oczywiście Matt zażartował, że się nie dziwi, że po takim występie Kang nie jest zbyt rozmowny, ale chyba jeszcze nikt z nich nie wiedział, że zaraz będzie jeszcze mniej rozmowny.
  Oczywiście, że coś poszło nie tak. Zwłaszcza, że pozostały repertuar wcale nie był spokojniejszy. Gdzieś na pewnym etapie choreografii, kiedy to Kang miał wziąć rozbieg a chłopaki mieli go przerzucić nad pozostałymi w formacji, Song się wycofał odpowiednio za kolegów, ale nie ruszył w czwórce z ósemki. Zamiast tego pochylił się, opierając dłonie na udach i jedną z nich zaraz przekładając na klatkę piersiową. A potem nawet już nie pamięta, że zwyczajnie osunął się na ziemię, co sprawiło, że przez widownię przetoczyło się przerażony pomruk. Po prostu zrobiło się ciemno. Kto wyłączył światła?
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
- Zawsze. - rzucił jeszcze, bo oczywiście, że Damon był fanem numer jeden Kanga i co do tego nawet nie było wątpliwości. Nawet żadna Traumas nie mogła go w tym ubiec, bo to Kim był tym, który wiedział najwięcej! Co prawda nie miał merchu z jego twarzą, chyba, że chciał mu zrobić na złość, ale czasami podkradał mu koszulki i bluzy, więc można powiedzieć, że to o wiele lepsze od kubka z mordą Songa, szach mat.
Nie wydawało mu się. Damon naprawdę się martwił, bo widział chłopaka już w prawie każdym możliwym stanie. Wiedział kiedy był zwyczajnie zmęczony, kiedy był szczęśliwy, kiedy ukrywał, że coś go boli i kiedy miał focha, ale ani razu od czasu ich bycia trainee nie widział go tak wykończonego i rozgrzanego. Miał wrażenie, że jak chłopak dalej będzie tańczył, to im zwyczajnie zejdzie. Pikawa mu stanie i tyle będzie z występu, no ale problem w tym, że oni już mieli mentalność idola. Każdy z nich. I kiedy trwał występ, musiał on trwać do końca nawet jeśli ktoś się nie czuł na siłach. Show must go on, i chociaż umysł wiedział, że należałoby dać sobie chwilę wytchnienia, to serducho nie potrafiło tego zaakceptować i cisnęło się dalej ponad własne siły oraz zdrowy rozsądek. Sam wielokrotnie się forsował, ale jeszcze nigdy do takiego stanu.
A dzisiaj dodatkowo było wyjątkowo gorąco. Nawet nawiewy ze sceny nie pomagały się odpowiednio schłodzić. I chociaż menager wydawał się być przekonany, tak Kim dalej nie był, ale na to już nie mógł nic poradzić, musiał po prostu się pogodzić z decyzją Kanga i mieć nadzieję, że faktycznie wyrobią do końca koncertu. On wyrobi.
- I jeszcze za kilka innych rzeczy. - rzucił, zaraz potem uśmiechając się do niego bardziej przekonująco. Wierzył w niego, oczywiście, że wierzył! Dlatego wiedział, że pokaże każdemu fanowi oraz gościowi specjalnemu, że Kang Song jest genialnym tancerzem, który przekracza kolejne granice. I zawsze na niego patrzył! Nawet jak byli razem na scenie.
Uśmiechnął się jedynie do niego, zacisnął kciuki i odprowadził go spojrzeniem do drzwi, niedługo później samemu wstając z miejsca, aby dołączyć do reszty chłopaków przed telewizorem, co by móc oglądać cały ten występ kulminacyjny na który Traumas nie mogły się już doczekać. Ludzi z ekipy tanecznej było mnóstwo i każdy ich ruch naprawdę był przepełniony siłą oraz mocą, zupełnie różny styl. Danon tam się przyglądał z ciągłym uśmiechem na mordzie, oglądając co bardziej rzucających się w oczy tancerzy, najbardziej jednak skupiając się na Kangu, zwłaszcza jak zaczął swoje aeriale, które wprawiły Traumas w szał. Kiedy wszystko mu się udało, uśmiechnął się sam do siebie jeszcze szerzej, zwłaszcza jak usłyszał Rhysa, że ten się popisuje. No, popisywał się, mogli się tego wszyscy spodziewać!
- Zawsze wypada dobrze. - wtrącił do chłopaków, nie spuszczając wzroku z chłopaka, pozwalając fryzjerce na ostatnie poprawki fryzury. Kolejny wrzask wśród tłumu - pojawiła się ich główna gwiazda wieczoru, a to znaczyło, że niedługo musieli wychodzić. Kang trzymał się na nogach, występ wypadł fantastycznie, nic nie zapowiadało, że cokolwiek miałoby pójść źle. Może jednak Danon się martwił na zapas i niepotrzebnie. Trochę mu ulżyło, zwłaszcza, że niedługo koncert miał się kończyć i będą mogli w końcu odetchnąć.
- Nie możemy być gorsi chłopaki. - rzucił, odwracając się tyłem do wyjścia i przodem do reszty zespołu, a potem zrobił półobrót i wyszedł z resztą na scenę, gdzie mieli tańczyć ramię w ramię ze wszystkimi tancerzami. I wszystko poszło gładko, aż do samego końca gościnnego występu. Chłopaki chociaż zmęczeni, to się uśmiechali szeroko. Kim to podświadomie znalazł się bliżej Kanga. Danon zaczepnie oparł się o chłopaka z uśmiechem lustrując go spojrzeniem kiedy Isaac rozmawiał z Dasonem, ale ten uśmiech mu trochę zmalał im dłużej patrzył w kierunku Songa. Coś mu nie pasowało, nawet jeśli ten miał uśmiech na sobie. Naprawdę był cichy, a to był moment w którym powinien być najbardziej rozgadany… no ale nie martw na zapas Damon.
Podziękowania podziękowaniami, goście schodzą ze sceny, a im zostały zaledwie trzy piosenki do końca i oczywiście bis, którego nie można było pominąć. Damon uśmiechnął się do Kanga, poklepał go lekko po plecach i zajął swoje miejsce w choreografii do kolejnej piosenki. Występ szedł do przodu, nic nie zapowiadało dramatu i w jednym z charakterystycznych momentów… tego zabrakło. Nie dało się nie zauważyć. Damon odwrócił się instynktownie w kierunku Kanga, który miał skoczyć, ale widząc jak ten ciężko oddycha i się pochyla, już wiedział, że jest źle.
- Kang? - spytał i zaraz potem ten zaczął się osuwać, a Kim momentalnie znalazł się przy chłopaku, aby go złapać.
Muzyka przestała grać.
Po stadionie rozszedł się głośny rumor i piski przerażenia, kiedy Damon trzymał nieprzytomnego Kanga. Na scenę bardzo szybko weszli ratownicy medyczni, którzy cały czas byli pod sceną w razie jakby coś się miało stać komuś z idoli, gościnnej gwieździe czy chociażby back dancerów. Ledwo odsunęli od Songa Damona, bo ten nie chciał się wycofać, ale Rhys złapał go za ramię, odciągając od chłopaka, dając ratownikom czas i miejsce na reakcję.
Kanga przeniesiono pod scenę.
Damon spojrzał po reszcie, potem na tłum, który zamarł i… poszedł za nimi, pod tunel, aby zobaczyć co z chłopakiem. Rozpięto mu koszulę, ułożono w pozycji poziomej z lekko ugiętymi nogami, a następnie podano pod nos ostry zapach, aby go wybudzić. Jednocześnie ułożono mu na czole zimne kompresy. Podano mu noradrenalinę, a kolejno tlen. Obskoczyli go z każdej strony, a Danon trzymał się zaledwie dwa metry dalej, w panice obserwując wszystko co z nim robili. Nawet nie wiedział, że się trząsł ze strachu o zdrowie i życie Kanga. Zaciskał mocno palce, bo wiedział, że Song nie powinien iść występować, a mimo wszystko go puszczono.
- Co z nim? - pytał, ale nikt mu nie odpowiadał, bo wszyscy skupiali się na tym, aby doprowadzić idola do sprawności i przede wszystkim - przytomności. - Nic mu nie będzie, prawda? - dalej był ignorowany. Obejrzał się za siebie na resztę członków zespołu jak gdyby szukając u nich jakiejś odpowiedzi, potwierdzenia, że wszystko będzie dobrze, zaraz znowu wracając spojrzeniem do leżącego Songa.
- Sprawdzanie reakcji. Kang? Kang słyszysz mnie? - powiedziała jedna z ratowniczek, bo chłopak powinien się już budzić. Zapaść krążeniowa może trwać do kilku minut, ale reakcja była natychmiastowa. Jedno było jednak pewne, chłopak miał już po koncercie.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Szło dobrze. Szło naprawdę dobrze. W czasie występu z ekipą Kang nawet się trzymał, w czasie piosenki z Dasonem również, ale problem pojawił się po tej krótkiej przerwie. To właśnie przerwa go rozwaliła – największą robotę robiła pikawa właśnie w momencie przerwy po ciężkim wysiłku, próbując zbić tętno do spokojnego. Wieczorna duchota wcale nie pomogła. Gdyby poszli ciągiem to może by to wyglądało jakoś, ale… No nie, raczej by nie wyglądało. Jego zejście do tunelu przed występem było już preludium do apogeum, ale on to wypierał. Nawet jeśli Damon dobrze mu radził. Nie powinno jednak nikogo zaskoczyć to, że sobie nie odpuścił. Zależało mu na tym występie. Właśnie na tej jego części.
  I się skończyło. Gdyby kózka nie skakała to… No wiadomo. Ale kózka skakała, nawet sześć razy wysoko, więc teraz miała. Ciemność przed oczami, a wokół przestraszonych kolegów z zespołu i przerażonych fanów.
  Chyba cała trupa zwinęła się do tunelu by zobaczyć co z chłopakiem. Wiadro pomyj by zostało wylane na nich pewnie gdyby się nie zainteresowali i po prostu trzaskali swoje wygibasy dalej. Nie grali w Korei a w Ameryce, trochę inna mentalność, nie wszyscy rozumieli tutaj do końca z czym się wiązało „bycie idolem”. Manager to był chyba cały zagotowany, nie wiadomo czy ze złości, czy ze stresu, może z jednego i drugiego. Obejrzał się na lidera zespołu, który stał obok niego.
  — Rhys, musisz wyjść na scenę. Weź Isaaca i zapanujcie nad tłumem. — Powiedział ich naczelny dowódca. Lider spojrzał najpierw na ich maknae, potem na pozostałych ratowników medycznych, którzy jeszcze krążyli przy Kangu, a potem na managera.
  — I co ja mam im powiedzieć?
  — Że wszystko będzie okay, że Kang ma się dobrze-
  — A ma? — Rhys zerknął na chłopaka ułożonego na ziemi, słownie wcinając się w wypowiedź managaera.
  —… i że to po prostu wina tego, że źle znosi kalifornijskie upały. — Dokończył podirytowany mężczyzna. To on był od mówienia im co powinni zrobić i jak zrobić!
  — Ale Kang jest z Kalifornii… — odezwał się Isaac z powątpiewaniem w głosie. No bo kto jak kto ale to chyba on powinien być najmniej narażony na tutejszą duchotę. W końcu mieszkał tu czternaście lat z kawałkiem.
  — Naprawdę, panowie, czy tak trudno wam wyjść i powiedzieć Traumas, że wszystko jest w porządku? — Chyba się zbulwersował ich manager. Rhys westchnął, spojrzał na ich maknae, a zaraz potem skinął do niego aby oddalili się na scenę, gdzie mieli wcisnąć na usta pocieszne uśmiechy i opowiedzieć, że wszystko przecież jest super, a ich kolega to wcale prawie się nie wykończył z przetrenowania. Występowali przecież tylko siedem razy w tygodniu. Tyle co nic! A nawet nie wiedzieli, czy Kang w ogóle odzyskał tę przytomność czy nie.
  A ratowniczka próbowała wybudzić chłopaka po czasie. Ledwie tamci się oddalili i było słychać przytłumiony przez infrastrukturę głos Rhysa.
  Kang powoli otworzył swoje ślepia. Zamrugał kilkakrotnie, chyba przyzwyczajając się do panującego tu światła. Potrzebował chwili by ogarnąć. Chyba też nie bardzo ogarniał.
  — Czy to niebo? Umarłem? — Odezwał się, słabym głosem, zjeżdżając spojrzeniem z sufitu na sylwetkę Damona w oddali. — Tak, umarłem. To zdecydowanie niebo. — Tego to się dowcip chyba musiał trzymać nawet jak był skrajnie wyczerapny, a przed chwilą przeszedł zapaść. Ale paskudnie się to prezentowało – bo choć starał się zachować jak ten Kang na co dzień, to jednak widać było, że jest skrajnie wyczerpany i dopiero zaczynał się regenerować. Potrzebował czasu. Chyba więcej niż pięć minut.
  — Nie umarłeś, chłopaku. Ale potrzebujesz teraz odpocząć. Zaliczyłeś zapaść, ale powinno być dobrze. — Odpowiedziała ratowniczka, uśmiechając się do niego, podczas gdy pakowała sprzęt do swojej torby. — Poleż jeszcze kilka minut, potem możesz usiąść. Dzisiaj już żadnych występów, a na pewno żadnych afterów.
  — O nieee, tak bez afterka? Jak to? — Wychrypiał chłopak. — Nie wiem czy tak potrafię.
  Ratowniczka uśmiechnęła się, pogłaskała go po czole jak takiego chorego szczeniaczka, a następnie powiedziała:
  — Naprawdę odpocznij. I to tak porządnie. Zjedz coś dobrego, połóż się do łóżeczka, a przede wszystkim poślij kogoś do sklepu, żeby wykupił ci te leki. — Dodała, podsuwając mu karteczkę z nakreśloną listą specyfików. Nie było tego dużo, nie było to też nic na receptę. Miało jedynie go wspomóc.
  — Tak jest, pani doktor. — Odpowiedział. Mówienie było dla niego trudne, ale mimo to nie odpuszczał. Nawet tutaj. Wzrok jego spadł na resztę ziomeczków z zespołu, acz chyba najbardziej skupił się na takim Damonie. Tym samym, który go pouczał, że ma się nie forsować. Jakieś kilkanaście minut temu, może kilkadziesiąt. — Jak mi poszło? — spytał, siląc się na ten swój uśmiech, wkurwiającego, upierdliwego chochlika. No ale wyszła tylko namiastka tego. — Czekajcie. Zgadnę…Padliście z wrażenia?
  Bardzo śmieszne, Kang.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Zawsze idzie dobrze dopóki twój organizm nie postanowi się zbuntować mimo wielu, naprawdę wielu znaków ostrzegawczych, które ci wysyłał na przestrzeni czasu. Osłabienie, zawroty głowy, zimne poty, podwyższone ciśnienie, pędzące bicie serducha… wszystko było sygnałem do tego, że należy zwolnić i tutaj już nie działała reguła „twoje ciało może więcej niż podpowiada ci umysł”. To już był finisz, granice możliwości, które po przekroczeniu skończyły się tak, że Kang dostał zapaści na oczach dziesiątek tysięcy fanów, którzy zamarli w panice widząc co się dzieje. I nie tylko oni przeżyli zawał. Członkowie zespołu, którzy byli dla siebie przyjaciółmi, cholerną rodziną, nie wiedzieli początkowo co zrobić, bo… nigdy wcześniej nie znaleźli się w takiej sytuacji. Pewnie, często byli zmęczeni, forsowali się, ale nigdy do takiego stopnia. Nigdy nie skończyło się to w taki sposób, na pewno nie na oczach innych.
Miarka się jednak przebrała.
Damon był cały zestresowany. Nie potrafił już myśleć o występie i koncercie. Jego myśli skupiały się przede wszystkim na nieprzytomnym Kangu oraz osobach, które robiły wszystko co w ich mocy, aby przywrócić chłopaka do stabilnego stanu. W życiu jeszcze się tak nie bał o drugą osobę. Swoje skupione, zmartwione spojrzenie wciąż miał na sylwetce Songa, który jeszcze nie tak dawno się przecież do niego uśmiechał, mówił, że już niedługo koniec… jeszcze przed chwilą opierał głowę o jego ramię nie mogąc się doczekać swojego wielkiego występu. A teraz leżał, nie ruszał się i Kim miał same najgorsze scenariusze przed oczami. Mimo zaciskania mocno kciuków, aby wszystko było dobrze, to nie mógł odgonić złych myśli. Nie zwracał nawet uwagi na to co się dzieje wśród fanów i reszty ekipy. Słowa menagera skierowane do lidera i Isaaca do niego nie docierały, ale pewnie jakby dotarły, to mocno by współczuł Rhysowi, bo to na jego barki spadł obowiązek uspokajania tysięcy ludzi, którzy teraz myślami byli z Songiem.
Dla Damona wszystko było rozmyte i przygłuszone przynajmniej do momentu w którym ratowniczka medyczna nie zaczęła bezpośrednio zwracać się do Kanga. Wtedy drgnął i podszedł pół kroku bliżej w nadziei, że zobaczy przytomnego przyjaciela. Nigdy nie przypuszczał, że jego głos da mu taki ogrom ulgi. Ten cały stres i napięcie nagle z niego zeszło, a on miał wrażenie, że nagle jest lekki jak nigdy. Odetchnął drżąco nie reagując na żarciki ze strony chłopaka. Nie był w stanie, chociaż fakt, że poczucie humoru się go trzymało po czymś takim chyba było dość dobrym zwiastunem… ale co on tam wiedział.
W milczeniu wysłuchał tego co mówi ratowniczka, dalej nie mogąc się rozluźnić. Noga nerwowo mu chodziła nie mogąc się doczekać, aż sam będzie mógł w końcu dopaść do przyjaciela. W tej chwili irytowały go te jego żarty. Bardzo. Nawet te o afterku, bo chociaż dla niego to było zabawne, tak Damon przeżył szok, którego wcześniej nigdy nie miał. Nawet podczas comiesięcznych ewaluacji postępów przed szefem wytwórni, kiedy był trainee, kiedy jego przyszłość wisiała na włosku.
Chłopaki chyba wyczuwali napięcie od Danona. Q położył ramię na ramieniu chłopaka i uśmiechnął się pociesznie do Kanga, kiedy ratowniczka w końcu się oddaliła, najprawdopodobniej do menagera, aby przekazać mu informacje o stanie zdrowia idola.
Jak mi poszło?
- Zwaliłeś nas z nóg. - rzucił, ale poczuł jak Danon się spina pod jego dłonią, więc zerknął na niego badawczo i zabrał rękę. Odchrząknął. - Chłopaki, chodźcie pomożemy Rhysowi. - powiedział, zerkając na resztę, dając im wymowne spojrzenie, że lepiej zostawić tę dwójkę samych, bo chyba tego potrzebują.
Kim nie spuszczał wzroku z Kanga czując paskudną gulę w gardle. Dalej się lekko trząsł, zwłaszcza kiedy chłopak żartował sobie z całej sytuacji.
- Kang. - odezwał się w końcu. - Przestań mówić. - dodał, a potem podszedł do chłopaka nieco nabuzowany. - Nawet nie wiesz jak bardzo nas wystraszyłeś. - mnie wystraszyłeś. - Masz całkowity zakaz forsowania się. - zagroził mu nawet palcem! Jak taka karcąca matka. Był zły, był zmartwiony, był cholernie wystraszony. - Co ty w ogóle myślałeś? Masz dbać o siebie. Chcesz umrzeć podczas występu? I po co? Aby komuś zaimponować? Aby się popisać? Aby- - załamał mu się głos, a on odwrócił spojrzenie od Kanga, aby przenieść je gdzieś na bok. Wypuścił drżące powietrze z płuc starając się nieco ochłonąć i uspokoić, a zaraz potem podszedł do Songa i zwyczajnie w świecie się do niego przytulił, zaciskając mocniej oczy. - Nie rób tak nigdy więcej. - dodał o wiele spokojniej, proszącym tonem, zwyczajnie w tej chwili chłonąc i ciesząc się z obecności przyjaciela, z tego że żył, że się obudził, i że miało już być wszystko dobrze.
Odsunął się dopiero po dłuższej, naprawdę dłuższej chwili, kiedy już tak cały nie drżał z wcześniejszego przerażenia i stresu.
- Jak się czujesz? - miał zapaść Danon, pewnie chujowo, no ale musiał spytać.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Przynajmniej zwalił ich z nóg! Czyż nie o to chodziło? Co prawda w planach nie miał zwalnie z nóg także siebie, jednak nie zawsze wszystko szło zgodnie z planem. Jak wiadomo. No, ale Kang klaunował, jak zwykle zresztą. On od takiej tsundere do klauna w zespole, szybko przeskakiwał. I łatwo było znaleźć zależność bo takim typowym złośnikiem się robił kiedy ktoś mu próbował odbić przyjaciela. Tego jednego konkretnego. Tego, którego imię zaczynało się na „D” a kończyło na „amon”. Wtedy miał instant mood do walki. A takiemu Damonowi to z kolei najchętniej dokuczał. Nie jakoś dotkliwie, ale wiadomo – dla atencji. Jego atencji.
  Tak czy siak teraz także klaunował ale to chyba po to, żeby próbować przyćmić tym zażenowanie, swoje własne, tą całą sytuacją. Chyba chcąc przekonać samego siebie, że wszystko jest dobrze. Że będzie dobrze, że to nic. Że wszystko jest i było normalnie.
  No ale Rhys i Isaac dostaną swoje posiłki w formie reszty zespołu, dzięki czemu chyba łatwiej będzie im wyciszyć Traumas.
   — Kang.
  Gulp.
  — O, Damon! Jak ty świetnie wy-
   — Przestań mówić.
  No to przestał mówić. Zamknął się. Za to przełknął nerwowo ślinę – gulp – chyba już rozumiejąc, że nie jest to najlepsza pora na jego żarciki. Chociaż tymi żarcikami chciał przekonać wszystkich, także siebie, że jest dobrze, że nic mu nie jest, a zapaść na scenie, przed dziesiątkami tysięcy na stadionie (i pewnie setkami tysięcy na YouTube wkrótce), to dla niego nic!
  Podniósł się tylko powoli do półsiadu, nie patrząc na Damona, gdy ten przyznał, że ich wystraszył. Nie powinien się podnosić, ale to było dla niego konieczne. Nie będzie przecież leżał jak placek gdy ten do niego mówi. I źle mu było z tym, że ich wystraszył. Naprawdę tego nie chciał. Jedyne czego chciał to wystąpić w tak ważnej dla niego części występu. Nie umiał odpuścić.
  Więc dostał zakazem forsowania i groźnym palcem od Damona. Zerknął nawet na ten palec kątem oka, bo tak to gapił się w jakiś punkt obok siebie, bo przecież nie na kolegę z zespołu. Zwłaszcza, że tamten nie wyglądał najlepiej. To chyba było ujmą na honorze Kanga, bo się za to obwiniał. Nie chciał widzieć żadnego kolegi w takim stanie. Żadnego. A tego to już zwłaszcza.
  Znów przełknął nerwowo ślinę, kiedy tamtemu głos się po prostu załamał. Podobnie jak i on – nie chciał widzieć przyjaciela w takim stanie. Zerknął na niego, zaprzestając obserwowania randomowego obiektu. Akurat idealny timing bo Damon to spojrzenie odwrócił. Kang nie był pewien czy da radę mu spojrzeć w oczy.
  — Hyung… — zaczął i to przez honoryfikatywny sposób (co u Kanga było rzadkością bo on bardzo szybko wyskoczył do nieformalnego z chłopakami), chcąc chyba przeprosić. Ale to wtedy jego kolega z zespołu podszedł do niego i go przytulił. Kang był osobą, która sama latała i się do wszystkich przytulała (w przerwie od grania im na nerwach), ale jak jego przytulano, już nawet nie „odprzytulano” to zawsze się chyba wtedy rozpływał. No bo to był zupełnie inny wymiar tego gestu i, notabene, ktoś kto sam tyle przytula zwyczajnie rekompensuje sobie to, że sam chciałby zostać przytulony. Odtulił Damona, jasne że tak. Wciąż był słaby, więc nie mógł ścisnąć go tak, że flaki by mu wyszły, ale zakotwiczył swój uścisk.
  Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że akurat teraz to Damon potrzebował tego przytulenia bardziej niż on.
  Słysząc jego słowa, jego prośbę, mruknął mu tylko słowo przeprosin. Z rzadko widywaną i rzadko słyszalną kangową skruchą. Bo chyba dotarło do niego i zrozumiał, że Damon faktycznie przez niego najadł się strachu. Tylko dlatego, że on – jak ten egoista – chciał coś komuś udowodnić. Pokazać jaki to on niezniszczalny. To pokazał. Popisałeś się Kang.
  — Lepiej… — powiedział, by zaraz potem wyrzucić z siebie powietrze. Mógłby żartować o tym, że nieważne jak się czuje tylko ważne jak wygląda, bo oby nie zbrzydniał od tego wypadku, bo piękna twarz to jedyne co ma. Oparł się jednak czołem o klatkę hyunga, w założeniu że ten nie wstał i nie poszedł w pizdu. — Ważniejsze pytanie – jak ty się czujesz, hyung. — Powiedział chyba do jego brzucha bo ten był najbliżej twarzy Kanga, ledwie kilka centymetrów! Niemniej to, że jemu się ręce trzęsły to wiadomo, że ze skrajnego wyczerpania. Wszystkie mięśnie go bolały. Wszystkie! A Damon przecież na początku też był dygoczący. Jego oddech też! Kang zwracał uwagę na takie rzeczy – na pewno w tym konkretnym egzemplarzu z zespołu. — Pamiętaj, że nie możesz być na mnie zły. To tak jak bycie złym na szczeniaczka. Byłeś kiedyś zły na szczeniaczka?
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
W życiu jeszcze się tak nie bał, ale chociaż w tej chwili żarciki Kanga go irytowały, to jednocześnie dawały odetchnąć, bo to znaczyło, że był sobą i wracał do sił. Song bez tego swojego poczucia humoru nie był sobą, dlatego też łatwo dało się wyczuć kiedy było z nim coś nie tak. Damon miał w sobie specjalny alarm chyba, albo po prostu na wylot znał przyjaciela, bo jak nie miał siły i się nie odzywał, to każdy mógł już wiedzieć, że dzieje się coś złego. I nienawidził tego. Kang kiedy nie był promyczkiem, który rozjaśniał wszystkich dzień, był po prostu… cieniem samego siebie. Ten zespół nie byłby taki sam bez niego. Chociaż jak wiadomo, teraz po tym wszystkim co razem przeszli, jakby stracili chociaż jednego członka drużyny to PTS(D) byłoby zwyczajnie inne, ale nikt nie był w stanie zaprzeczyć, że to właśnie Song był jego serduchem.
Kiedy Kang pokazał swoją skruchę, Damon początkowo jej nie zauważał, bo był zbyt zajęty paniką, stresem i gadaniem swoich morałów, przez które przemawiał głównie strach. Musiał wyrzucić z siebie to wszystko co w nim teraz siedziało, bo by zgnił od środka. Podobno powinien się martwić i darować sobie ten wykład, ale nie mógł. W ten sposób reagował na stres, opierdalał kogoś o głupotę. A Song wykazał się skrajną nieodpowiedzialnością, bo wiedział, że dzieje się z nim coś niedobrego, a mimo wszystko nie odpuścił i wyszedł na scenę. I przez to miał zapaść. W tak młodym wieku. Cholerną zapaść.
Pewnie, że potrzebował tego przytulenia, cholernie potrzebował, bo dopiero jak miał przyjaciela w swoich objęcia, poczuł jego ruch, w miarę spokojny oddech i całą obecność, to mógł się faktycznie uspokoić, chociaż wiadomo, takie emocje szybko nie odejdą. Danon na pewno już miał po koncercie, nie skupi się już chyba na żadnej choreografii i zapomni wszelkie kroki, myślami będąc przede wszystkim z Kangiem odpoczywającym w tunelu.
Odetchnął też trochę jak przyjaciel powiedział mu, że czuje się lepiej. Miał jedynie nadzieję, że nie wciska mu kitu, ale po interwencji ratowników medycznych faktycznie powinno mu już to paskudne zmęczenie zacząć mijać. Przynajmniej częściowo i powoli. Zerknął na niego, gdy oparł się czołem o jego klatkę piersiową i odetchnął, gładząc go dłonią po nieco zmierzwionych, nieułożonych już włosach.
- Bałem się, że cię stracę. - przyznał z lekkim, cierpkim uśmiechem, wciąż go głaszcząc. Nawet się nie bał takiego wyznania. Był jego bliskim, najbliższym przyjacielem z którym złapał kontakt już pierwszego dnia jak tylko się zobaczyli, a potem… potem to wszystko tylko nabierało tempa. Więzi się zacieśniały. Nigdy się z nikim nie rozumiał bez słów tak jak z nim. Był jak jego soul mate, druga połówka tej samej całości i Kim zawsze to przyznawał, ale teraz, jak miał wizję, że może go stracić tak nagle, coś w nim pękło. - Ale teraz chcę cię zabić. I jednocześnie nigdy nie puszczać. - dodał, wciąż lustrując go spojrzeniem z góry. Teraz się bał, że jak go zostawi w tej chwili, to jego stan się pogorszy, a jego nie będzie w pobliżu i znowu się stanie tragedia, której mógł zapobiec. Gorzej jak menager przyjdzie i każe mu wypierdalać do Traumas, bo jemu to nic nie jest.
Byłeś kiedyś zły na szczeniaczka?
- Byłem. Złość mija po chwili, ale byłem zły. - powiedział, bo chociaż szczeniaczki były przekochane i przeurocze, i faktycznie nie dało się długo na nie złościć, bo wystarczyło, że spojrzały się na ciebie tymi swoimi oczami, ale… no. Jak coś się przeskrobało to nawet największy słodziak ma przekichane. A Damon w tej chwili najadł się strachu nie na żarty, chociaż w tej chwili, kiedy był obok Kanga nie odczuwał tego aż tak bardzo. Działał na niego uspokajająco i irytująco, zależnie od sytuacji, bo należało mu przyznać, że miał wyjątkowy talent do działania mu na nerwy, nawet jeśli go uwielbiał z całego serducha.
- Piłeś coś? Musisz się napić. I coś zjeść… najlepiej słodkiego, abyś podniósł cukier. - powiedział, rozglądając się dookoła, ale nie ruszył się z miejsca, nie ważył się. - Ja się w to nie wliczam. - bo on był przecież słodki! - Potrzebujesz czegoś? - zapytał, raz jeszcze spuszczając na niego swoje ciemne spojrzenie, wciąż głaszcząc go po włosach, zaraz potem przenosząc dłoń na kark, aby lekko go rozmasować, bo był spięty i rozgrzany. Chciał dla niego jak najlepiej, więc w tej chwili stawał się najbardziej nadopiekuńczym, upierdliwym, ale kochanym przyjacielem jakiego można było mieć.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  Było mu zwyczajnie przykro, że tak się stało. Nie chodziło o to, że rozpłaszczył się na scenie przed tymi wszystkimi ludźmi – nie był na pewno pierwszy w całym k-popowym przemyśle. Bardziej chodziło o to, że taki Damon niepotrzebnie najadł się stresu. Tego wszystkiego dało się uniknąć w najprostszy na świecie sposób – słuchając go. No ale z drugiej strony był trochę postawiony pod ścianą w tym czasie bo to była część występu, którą niekoniecznie mógł przesiedzieć. Tam praktycznie wszystko było pod niego – stara ekipa, choreografia z gwiazdą.
  Co nie zmienia mu faktu, że źle się czuł widząc Damona w takim stanie. Czuł się winny i pewnie słusznie i może teraz spokornieje. Przynajmniej na jakiś czas bo wiadomo jak to było – starych nawyków nie sposób było tak łatwo wyplenić.
  — Bałem się, że cię stracę.
  — H-hyung. — Kang to się prawie zachłysnął powietrzem. Znaczy no wiadomo – taką informację z łatwością się wcierało w twarz koledze w ramach śmieszków czy zachowywania się cute przed kamerą, bo Traumas to lubiły. Ale w takiej sytuacji, wypowiedziane w taki sposób to… miało moc. Miażdżącą. Songa prawie zdmuchnęło. Upchnął niewypowiedzianą myśl, żeby tak nie mówił, bo się jeszcze w nim zakocha (na to mogło być już za późno) w odmętach umysłu. — Mnie się nie da tak łatwo pozbyć. Rhys nazwał mnie kiedyś kleszczem, pamiętasz? — rzucił, szturchając go zaczepnie, acz bez większej siły. Tak było łatwiej w tym momencie, tak luźniejszą wypowiedź upchnąć.
  — Jak mnie zabijesz i nie wypuścisz to będzie zakrawa na nekrofilię. — Odpowiedział luźno, uśmiechając się w ten swój rozbrajający sposób, który kradł serca, bo to był uśmiech jak takiego szczeniaczka. Absolutnie niewinnego i maksymalnie kochanego. — Jeśli mogę zasugerować to wybierz tę drugą opcję. Nie puszczaj.
  No dokładnie, a poza tym przecież nie mógł być na niego zły! Nie wolno było być złym na szczeniaczka. Nie dało się? Według Damona dało? No to cóż. Dało, ale naprawdę krótko, jeśli tak.
  — No to widzisz. Masz trzy sekundy i ma ci przejść. — Odpowiedział podnosząc na chwilę spojrzenie na niego, posyłając przy tym swój markowy, czarujący uśmiech z serii „co złego to nie ja”. Nawet zliczył do trzech, a potem bezczelnie boopnął go w nos, bo kto nie lubi ten dostaje podwójną dawkę dzienną. Bo on był jak taki szczeniaczek. Bardzo upierdliwy ale przy tym wszystkim rozkoszny! Nabroi to nie wolno się na niego długo gniewać. Zaraz jednak na powrót oparł czoło o klatkę piersiową przyjaciela i odetchnął ciężko. Jego organizm się wyciszał, bardzo powoli, ale zmęczenie wciąż było, a w dodatku mięśnie teraz w końcu zabrały głos. Nagle stały się mega słabe.
  Niczego nie pił. Od przerwy tej „ostatniej” do teraz niczego nie pił, niczego nie jadł i szczerze to miał wrażenie, że raczej nic mu przez gardło nie przejdzie. No chyba, że…
  — A to bez sensu. To nie chcę. — Odpowiedział tylko, kiedy Damon wrzucił, że on się przecież nie wliczał w pulę „czegoś słodkiego, co powinien zjeść aby podnieść sobie cukier”. Jego to by zjadł bez gadania, nawet gdyby miał zaciśnięty żołądek. A czasem miał przy nim! Nie wiedzieć czemu.
  Zapytany czy potrzebuje czegoś jedynie pokręcił głową, bez odrywania czoła od torsu chłopaka. Zaraz jednak sapnął pod nosem, a potem rzekł:
  — Nie powinieneś czasem wyjść do chło- O-okej, nieważne. — Już zmienił zdanie, już nie chciał pytać, bo Damon potraktował jego kark swoją dłonią. Dyskusja skończona, on się poddał i wcale nie zamierzał tamtemu przypominać, że w sumie to powinien wyjść na scenę, żeby chociażby osobiście zapewnić Traumas, że wszystko gra i Kang… no ma się w porządku. On został tu najdłużej, więc wiadomo, że będzie najbardziej wiarygodnym źródłem informacji. — Możesz zostać. — On mu pozwolił. Tak jakby Damon tego potrzebował. Gorzej, że były osoby, które miały nieco odmienne zdanie. Taki manager. Pojawił się w pomieszczeniu, obrzucił ich badawczym spojrzeniem, a widząc że Kang siedzi a nie leży, chyba uznał, że już wszystko w porządku.
  — Damon, wychodź na scenę. — Rzucił do chłopaka, by zaraz potem dodać: — Kang, jeśli dasz radę to też zasuwaj tam się pokazać. — Dodał, na co Kang podniósł głowę by spojrzeć na niego. Zdało się słyszeć, że Traumas śpiewają całą ich piosenkę, nie sam fanchant. Prawdopodobnie fandom tak chciał odciążyć chłopaków, uznawszy, że są naprawdę zmęczeni. Do było słodkie z ich strony. Temu chłopaki powtarzali, że ich fandom jest niesamowity.
  Manager chyba uznał, że dyskusji nie ma, bo się ulotnił. Pokazała się za to koordynatorka.
  — Są na drugim wersie. Jeśli zdążycie przed końcem będzie świetnie. — Powiedziała swoim służebnym tonem, a potem oddelegowała się do oświetleniowców.
  — Idzie…my? — spytał, podnosząc spojrzenie na przyjaciela, w dodatku tę końcówkę, to „my” wypowiedział tak ostrożnie, bo pełną decyzyjność pozostawiał Damonowi. Już nawet nie managerowi, ten powiedział, że „jeśli da radę”. Ale to Damona nie posłuchał i się skończyło jak skończyło.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Szczerze mówiąc, pewnie na miejscu Kanga postąpiłby podobnie. Zignorowałby wszystkie swoje symptomy i objawy, uśmiechnął się do ekipy oraz braci z zespołu i zapewnił, że wszystko z nim w porządku i da sobie radę, więc nie muszą się martwić. No ale to nie on był w tej pozycji, tylko Kang o którego umierał ze strachu, więc w tej chwili mógł się wykazać rozsądkiem oraz troską, którą według samego siebie by nie miał. No ale zwykle tak było, że bardziej dbało się o kogoś innego, zwłaszcza jak ta druga osoba była dla ciebie piekielnie ważna. I zareagowałby podobnie, gdyby to był każdy inny członek zespołu, ale z Kangiem łączyło go nieco więcej, przynajmniej w jego mniemaniu, dlatego jego panika była większa. I nie bał się mówić o tym co faktycznie czuł, przynajmniej nie przy chłopaku, który wiedział o nim wszystko. No, prawie wszystko.
Uśmiechnął się jednak lekko, kiedy przypomniał mu, że Rhys go kiedyś nazwał kleszczem. Faktycznie. Uchodziło w zespole takie przekonanie, że Kang jest nie do zdarcia. Wiecznie energiczny, z dobrym humorem, rozgadany ekstrawertyk, którego wszędzie było pełno. Słoneczko drużyny, który poprawiał każdemu dzień nieważne jak bardzo beznadziejny by nie był.
- Kleszcze łatwo się usuwa… ty byś się nadawał na pluskwę. - odpowiedział, wzdychając pod nosem. To była ciężka sytuacja, ale takie powolne, lekkie żarciki pozwalały uwolnić ten cały stres i się nieco rozluźnić, zwłaszcza Danonowi, który widział, że chłopak ma się nieco lepiej. Na pewno zaczynał nabierać kolorów na twarzy, a to dobry znak.
- Ludzie mają różne fetysze. - nie mógł go za nie oceniać! Niektórych kręcił BDSM, Danona też, ale shhh, Kang się o tym później przekona, innych dendrofilia, jeszcze inni lecieli na stopy jakimś cudem, a były też osoby z upodobaniem w śmierci. Co prawda Kim nie zamierzał nic robić z ciałem martwego Kanga, no ale… wolałby, aby ten nie umierał mimo wszystko. Na pewno nie przed nim!
Uśmiechnął się lekko i oparł policzek na jego głowie. Nie puszczaj. Nie zamierzał puszczać, na pewno nie teraz i nie w ciągu najbliższych kilku minut. Chciał tu siedzieć tak długo póki mógł. Czuł się… dziwnie, ale dobrze. W tej chwili zaczynał sobie chyba uświadamiać, że te dziwne uczucia, strach, który przeżył nie były tylko i wyłącznie stresem związanym z utratą przyjaciela. I dochodziło to do niego coraz bardziej jak tak siedzieli, sami, jedynie z przygłuszonymi dźwiękami ze stadionu.
- Już mi przeszło. - stwierdził, odgarniając mu trochę włosów z oczu, kiedy w końcu podniósł na niego swoje spojrzenie. Już naprawdę nie był zły, a stres schodził coraz szybciej, więc… było dobrze. Teraz było dobrze. Naprawdę był jak szczeniaczek i nie mógł się na niego długo złościć chociaż wielokrotnie chciał. Miał wrażenie, że Kang to wiedział i lubił wykorzystywać testując tym jego cierpliwość, ale no rozumiał go z jednej strony. To miał być jego koncert, jego występ, jego wielki moment. Nie zmieniało to jednak faktu, że wszyscy najedli się dużej dawki stresu.
Uśmiechnął się krótko, kiedy powiedział, że nie chce wtedy nic słodkiego. Danon uważał inaczej, ale nie zamierzał też teraz nic w niego wciskać, bo no… ledwo przeżył zapaść i nie bardzo wiedział co może, a co nie, ale domyślał się, że żołądek miał tak ściśnięty po tej całej akcji, że dopiero za jakiś czas będzie mógł myśleć o jakimkolwiek posiłku. Uśmiech mu się jednak zamienił w szerszy, kiedy Kang stwierdził „nieważne” i poddał się w pierwszych stadiach dyskusji, że Danon to chyba powinien iść na scenę. Wiedział, że powinien. Powinien iść, wyjść z uśmiechem na ustach i uspokoić Traumas, że Kang jest w dobrym stanie i nic mu nie jest, po prostu zemdlał na widok tych wszystkich pięknych twarzy na stadionie. Tak było… ale zrobi to dopiero za chwilę, bo w tej chwili miał nieco inne rzeczy do roboty.
No ale wszystko co dobre nie trwa długo, bo oto pojawił się menager. Można było się spodziewać, że w końcu się pojawi. I tak mieli długi czas spokój. Damon podniósł spojrzenie z Kanga na szefa i przytaknął, zaraz potem jednak patrząc na Kanga, gdy menager sobie poszedł. Westchnął cicho pod nosem. Dobrze by było, aby Song osobiście sie pokazał na scenie, ale Kim wolałby, aby tu posiedział i odpoczywał, bo może jak wstanie to zakręci mu się w głowie. Na scenie dalej było duszno… ale fani na pewno bardziej się uspokoją jak zobaczą Kanga we własnej osobie.
- Wolałbym, abyś został… ale Traumas na pewno też się martwią. Dasz radę? - spytał, bo tym razem nie chciał żadnej ściemy. I jeśli powie, że nie czuje się na siłach, to zostanie, ale jeśli faktycznie stwierdzi, że już mu lepiej i nic mu nie będzie, to go puści, oczywiście nie opuszczając jego boku, asekurując go w razie wypadku.
Ale Kang go zapewnił, że czuje się dobrze. Pomógł mu więc wstać i ostrożnie przeszli przez tunel. Ekipa dała im sie jeszcze napić, poprawiła wygląd obydwóch i wtedy zostali wypuszczeni na scenę. Traumas jak tylko zobaczyli pozostałych członków zespołu, a przede wszystkim Kanga, który o własnych siłach do nich wrócił zaczęły piszczeć i krzyczeć jak nigdy. Zaraz potem zaczęły śpiewać jeszcze głośniej tworząc kolorową falę ze swoich lightsticków w geście wsparcia.
- To dla ciebie, Kang. - powiedział zza mikrofonu do chłopaka, obejmując go ramieniem i dołączając cicho do piosenki, nie chcąc przerywać Traumas. Cudowna chwila, cholernie wzruszająca i dodająca sił. Nie byli w tym wszystkim sami. Mieli tłum osób za nimi.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
  — Ale po kleszczu masz choróbsko. Boreliozę. W tym wypadku inny wariant bo songozę. Ciężka sprawa, jest podobno niewyleczalna. — Powiedział, niby poważnym tonem bo żarty z chorób nie były śmieszne! Wolał chyba być kleszczem, który roznosił songozę. Cokolwiek ten wariant choroby robił. Chyba nie chciał o tym opowiadać, a może powinien. Może Damon miał songozę, może miał faktyczne objawy.
  — Fakt, żadnego kink shame’owania. — Rzucił, skinąwszy przy tym głową. Fetysze były różne, jednych się o niektóre podejrzewało, drugie u innych były wielkim zaskoczeniem. Niemniej przecież nie jemu oceniać! Jeśli Damon chciał sobie być nekrofilem to niech będzie, ale… może lepiej niech rozkopuje groby w poszukiwaniu partnera lub partnerki a nie że jego sobie zabije. Chociaż to mu w pewnym sensie pochlebiało! W jakiś pokrętny sposób.
  Uosobienie niewinności, człowiek na którego nie można było się długo gniewać podniósł spojrzenie na chłopaka, dał się nawet przeczesać. Zawsze się kleił do chłopaków, do Damona także i to jakoś częściej choć z drugiej strony nieco mniej pewnie i zawsze zaraz potem mu dokuczał. Taki miał mechanizm. A tutaj teraz został przytulony i co? I Damon miał nie puszczać. Ale puścić musiał bo oto pokazał się ich dowódca. No tak, Traumas. W zasadzie to chciał do nich wyjść.
  Skinął głową z potakującym mruknięciem, kiedy Damon zapytał go czy da radę. Nie potrafił teraz ocenić siły swoich mięśni, ale pewnie wyjdzie jak się w końcu podniosą. I kiedy to zrobili to wyczuł, że jest zwyczajnie słaby. Nie bezwładny ale na pewno słaby. Mogło być to kwestią kilku czy kilkunastu sekund zanim się przyzwyczai. Wsparł się więc na przyjacielu i wraz z nim przeszedł kawałek dalej by ekipa się nimi zajęła. W miarę stania Kang czuł się nieco pewniej na własnych nogach i już nie człapał tak smutno. Więc na scenę wszedł już w miarę normalnie, ale wciąż wczepiony w bok Damona.
  Słysząc reakcję Traumas na pojawienie się ich na scenie uśmiechnął się, ale jak taki zawstydzony Scorbunny. Było mu absolutnie miło mu było, zwłaszcza kiedy kilka razy zawołały Song Kang Nim. No to wtedy to się w ogóle spalił. Schował mordę w boku Kima, w tym momencie chyba kradnąc wszystkie serca Traumas tym, że był taki zawstydzony. Albo tym, że się ukrywał za swoim ulubionym hyungiem. Albo jednym i drugim. Zaraz potem faktycznie zaczęli śpiewać – Traumas, a także chłopaki, bez mikrofonów, stapiając się z fandomem w jedno.
  Nie rozklejaj się Kang, nie rozklejaj. Walczył. Trzymał się. Choć bródka ewidentnie mu zadrżała raz czy dwa razy. I oczka jakieś błyszczące były, bo też Kim mu nie pomógł swoimi słowami. Ale utrzymał się do końca, bez wycierania policzków. Już o własnych siłach podszedł i wziął mikrofon od Rhysa, kiedy wszystko ucichło, ale głos to mu się załamał na jednym, prostym „gomawoyo”, które chciał powiedzieć Traumas. I niby zaśmiał się, ale chłopaczek już miał mokry jeden policzek. I oczy jakby ćpał. Wytarł się rękawem bluzy, a potem uśmiechnął się, sygnalizując gestem, ze potrzebuje chwili by się zebrać. Zaraz potem wziął głębszy oddech. I podziękował Traumas za całe wsparcie, powiedział, że są najwspanialszym fandomem o jaki zespół mógłby prosić, podziękował też chłopakom za to, że są cały czas z nim, że z nim wytrzymują, bo chociaż jest przesłodki i do rany przyłóż (tutaj Traumas zaśmiały się, wyłapując żarcik, bo Kang też bywał tsundere) to czasem potrzeba cierpliwości. Dziękował, że pomogli mu się rozwinąć, no i powiedział, że są dla niego jak rodzina. Że są mu bliscy, że zawsze może na nich liczyć. No a potem odwrócił się do Damona, by spojrzeć na niego wymownie, wcześniej wywołując go po imieniu. Wsparł rękę na biodrze, wlepiając na w niego wymowny wzrok, jak gdyby chcąc tym samym zwiastować kłopoty. On miałby mieć kłopoty. Traumas wydały z siebie przeciągłe „awwh”.
  — I ten tutaj. — Wskazał ręką na Damona, zerkając na Traumas. — On się nie wpisuje w to, o czym mówiłem, wiecie? — Zagadnął fandom, a zaraz potem uśmiechnął się lekko do nich, bo niektóre to się nawet przestraszyły. — Ten tutaj hyung jest dla mnie bardzo ważny. Wybaczcie chłopaki, ale wszyscy wiemy jak to jest — odwrócił się by zerknąć na nich. — Isaac jako nasza matka też faworyzuje niektóre dzieci, a na pewno nie mnie. Na mnie krzyczy najwięcej, nie wiem czy zauważyliście. No i Rhys też faworyzuje dzieci. Mam do tego prawo, okay? — Rhys rozłożył ręce, wykonując przy tym gest w stylu „well yeah”. Isaac pokiwał głową na boki, jak gdyby chcąc zaprzeczyć ale niekoniecznie mogąc tym zarzutom. Odwrócił się więc do Damona, podnosząc mikrofon. — Damon-hyung to mój faworyt, może się tego nie domyśliłyście — dodał konspiracyjnym szeptem. — Ale to on jest tym, który wyciąga ze mnie to, co najlepsze. Zawsze mi pomaga, w treningach czy… w życiu… Tak, nie wyglądam, ale czasem i ja sobie nie radzę. Dajmy na to – wszyscy wiemy, że z matmy orłem nie byłem. — Któraś Traumas z vipowskich rzędów krzyknęła, że w ubieraniu na pewno mu pomaga. — O nie, nie, nie. Z tym sobie radzę świetnie! Odkąd skończyłem trzy lata sam się ubieram! Z różnym skutkiem, ale sam! — Zażartował, co fandom skwitował śmiechem. Ktoś tam znowu coś zawołał. — Ta jasne, Damon pomaga mi w sprzątaniu. Jeśli to, że wpycha mnie do pokoju i trzyma drzwi z drugiej strony krzycząc, że nie wyjdę dopóki nie posprzątam nazywacie pomocą to dobra… — Sarknął. Kang ty śmieszku. Zaraz jednak pokręcił głową. — Nie no nie. Znaczy tak, to się zdarza. Ale nie o to mi chodziło. — Stwierdził, przechodząc powoli w stronę innej krawędzi sceny. — Zdradzę wam sekret — powiedział, osłaniając się dłonią od Damona, posługując się konspiracyjnym szeptem, nachylając się przy tym w stronę Traumas. — Damon-hyung to dla mnie ktoś więcej. Jest dla mnie jak soul-mate. To bardzo ważna osoba w moim życiu, powiedziałbym, że najważniejsza, ale boję się, że moja mama będzie oglądała relację z tego koncertu lub ktoś wrzuci to na Youtube z hasztagiem KangMówiŻeWoliDamonaOdMamy. — Kolejny dowcip sprzedany, nawet taki Isaac się zaśmiał pod nosem. Kang odwrócił się by zerknąć na Damona. Często tak robił, a czemu – bo jak ktoś był dla ciebie bardzo ważny to sprawdzało się jego reakcję i szukało u niego poklasku. Zaraz jednak rzucił do Traumas: — Ale sami widzieliście kto był przy mnie pierwszy, kiedy miałem paść na dechy. — Powiedział, by zaraz potem odwrócić się do chłopaka. — Damon-ah — zdrobnił jego imię, stając naprzeciwko, by zaraz potem pochylić się w głębokim ukłonie z głośnym gomaywoyo. Wyprostował się i dodał: — Za to, że pojawiłeś się w moim życiu, za to, że jesteś. Nie mogłem sobie wyprosić lepszego towarzysza, z którym będę dzielił tak wiele momentów swojego życia. — Kang nie rozklejaj się. Ale musiał zrobić pauzę, bo no mówił prawdę. A był też emocjonalną… tsundere. — Jedyne czego mogę żałować w tej znajomości to to, że nie pojawiłeś się szybciej, bo moje życie prędzej nabrałoby kolorów, których od zawsze brakowało. — A to był specjalny zabieg, bo wiadomym było, że Kang kolorów nie widział i też to, że niefajnie miał jako szczeniak w Kalifornii. Rękawem bluzy zapobiegawczo otarł kącik oka, by zaraz potem raz jeszcze podziękować, kłaniając się chłopakowi.
  Reakcja Traumas chyba bezcenna bo oprócz przeciągłego awhh (i szlochów u niektórych jednostek) to pojawiły się też oklaski. Chyba dl samego Damona. I tak oto Kang zrobił thirdwheel z sześciu pozostałych! Ale ci nie wyglądali jakby mieli mu to za złe bo też zaklaskali.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
ODPOWIEDZ