starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Logika podpowiadała jej, że nie mogła, nie była w stanie zastąpić dwojga ludzi. Robiła co mogła - nauczyła ją jeździć na rowerze i dekorować babeczki, malować ściany i pleść warkocze. A gdy jej własne umiejętności nie wystarczały sięgała po pomoc - już dawno temu zorientowała się, że nie ma nic uwłaczającego w proszeniu o pomoc. Jednakże serce czasem ściskało się w bólu. Bo dom Allison był inny nawet od tego, co do niedawna znał Jace. I chyba Larabel musiała się z tym oswoić, tak jak oswoić musiała się sama Allie. Paradoksalnie większość tych lęków kryła się w jej głowie, wybiegając w przód starała się przewidzieć czy siedmiolatka, na którymś etapie swojego życia będzie miała jej za złe jakąkolwiek z podjętych decyzji, miała dorastać z poczuciem niesprawiedliwości zaniedbanym przez lęki jej matki. I z tym starała się walczyć każdego dnia od niemalże siedmiu lat.
Była mu wdzięczna, za wypowiedziane słowa, za chęć zrozumienia i wsparcia okazanego gestem, który chociaż niewinny miał w sobie coś intymnego, coś co należało jedynie do nich i znaczyło więcej niż muśnięcie dłonią policzka. Bo osamotniona potrzebowała czasem wiedzieć, że jest ktoś kto jej kibicuje. Że jest osoba, która umiała ją zrozumieć i wesprzeć chociażby krótkim zdaniem, drobnym gestem. Bo miała dziwną pewność, że tak jest. I ta świadomośc rozlewała się przyjemnym ciepłem.
Bo nie śmiała wymagać od rodziców słów pochwały, kiedy oni sami odgrywali znaczącą rolę w życiu Allison - ilekroć musiała pojawić się w pracy to oni spędzali noce z dziewczynką.
- Jestem, Allison jest naprawdę cudownym dzieckiem. Czasem po prostu łatwo zapętlić się we własnych wątpliwościach - odparła. Sama była zaskoczona z jaką łatwością Ephraimowi udało się wyciągnąć ją na powierzchnię. To było miłą odmianą, nie musieć wydostawać się spomiędzy wzburzonych fal własnych wątpliwości i lęków samodzielnie, czując niemalże fizycznie zmęczenie batalią rozgrywaną w ciszy skąpanej w półmroku sypialni. Teraz, w tym momencie miała ze sobą kapitana, który wyciągnął do niej dłoń, który nawigował ją do brzegu z właściwym sobie zdecydowaniem i pewnością.
A mimot to, kiedy przygądała się zmęczonym bezsennością rysom twarzy, gdy zaglądała w oczy widziała znajomy niepokój. Niepokój, którego źrodło trudno było zlokalizować, a jeszcze trudniej było się do niego przyznać głośno. Przejmował kontrolę nad myślami, spędzając sen z powiek w miejscu, które przecież było bezpieczne. Jednakże żadne tłumaczenie nie mogło zmienić tego, że łóżko wydawało się za miękkie chociaż jeszcze wczoraj spokojnie udało się złozyć skroń na tej samej poduszce. Wiedziała też ile mogło być takich nocy nim zdecydował się sięgnąć po minimalną pomoc.
Na jego słowa uśmiechnęła się ciepło. Inaczej nie można było określić tego ułożenia warg, które niemalże sięgało oczu. Zdawała sobie sprawę, że znajoma twarz w tłumie, w miejscu, w którym się nie spodziewało zobaczyć kogoś ze swojej codzienności mogła zadziałać róźnie. I poczuła ulgę wraz z wyznaniem Ephraima. - Cieszę się... - na chwilę zawahała się, zwijając usta w wąską linię. Jednakże od jakiegoś czasu przesuwali granicę swojej znajomości, wpływając na coraz niebezpieczniejsze wody, gdzie każdy zły ruch mógł kosztować zbyt wiele. Jednakże wiedziała aż za dobrze. I z jakiegoś powodu miała wrażenie, że nie miał wokół siebie osoby, która mogłaby stanowić dla niego kotwicę, która przytrzyma go, gdy umysł będzie podpowiadał niepokojące myśli, podsuwał obrazy, o których chciało się zapomnieć. - że strach nie przejął kontroli - dodała, odwołując się do wypowiedzianych przed chwilą przez niego słów. Przez moment pozwoliła ciszy wybrzmieć, ciszy przerywanej szmerem miasta kładącego się do snu (albo budzącego się do nocnego życia?). I przypominała sobie, jak czasem nawet najmniejszy szmer, odległy warkot silnika przejeżdżającego auta drażnił zmysły, rozpraszał sen. - Ephraim? - zwróciła sie do niego, czekoladowym spojrzeniem wracając do twarzy mężczyzny. - Wiem, że czasem jest ciężko. I wiem, że trudno ubrać to w słowa. I, że te odczucia nie mają sensu bo przecież jesteś daleko od tego chaosu - sama do końca nie wiedziała jeszcze do jakiej konkluzji zmierza, jak chciała zamknąć te wypowiedź. Dlatego dłoń niepewnie sięgnęła po tę większą, męską i zacisnęła na niej palce w pokrzepiającym geście. - Obiecaj, że nie zostaniesz z tym sam - nie musiał, bo ona naprawdę chciała być dla niego, nawet milczeć wspólnie przy kubku ciepłej herbaty. Potrzebowała chyba zapewnienia, słownego zapewnienia klarownego niczym rozkaz, że nie będzie próbował samotnie walczyć na kolejny froncie.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nieważne, co aktualnie myślał o Pameli, jej rola jako matki była niesamowicie silna i istotna w wychowywaniu Jonathana oraz Liberty. Niepowtarzalna. Z tego też powodu był jej wdzięczny za lata, które spędziła, zapewniając nie tylko bezpieczeństwo, ale także komfort ich kilkulatkom. Za ten czas, kiedy, gdy on był poza krajem na wiele miesięcy, trwała i dopatrywała ich potomków z niezwykłą czułością. Bo nieważne, co działo się między dorosłymi, oddania Burnett jako matki nikt nie mógł podważyć. Może nigdy nie kochała swojego męża, lecz szczere i prawdziwe uczucie Ephraim widział w żonie w momentach, gdy patrzyła na syna oraz córkę. Wtedy gdy wspólnie go szukali, gdy rozmawiali w małej, dziewczęcej sypialni, gdy gładziła delikatną główkę dziewczynki. Gdy brała każde z nich na ręce, mimo że pod ciężarem Jace’a uginały jej się nogi. Nie wyobrażał sobie więc dotychczasowego życia bez niej. Bez jej osoby oraz wsparcia w wychowywaniu ich dwójki pociech. Dlatego też ciężko było mu odnaleźć się w rzeczywistości pozbawionej jej osoby i widział to, że również i kobiecie było ciężej bez niego. To jak wyglądała, to jak się zachowywała… To prawda, że ich aktualna sytuacja odcisnęła i na niej piętno, ale to nie o to w tym chodziło. Nie chciał się nad tym rozwodzić w momencie takim, jak ten, bo to wszystko sprowadzało się również do siły, jaką miała w sobie Larabel. Bez względu na jego aktualne problemy z Pamelą, Flemming stała na własnych nogach przez ten cały czas. Sama dźwigała na barkach rolę matki, wychowawczyni, a także tej, która zarabiała na utrzymanie swojego dziecka. Posiadała w sobie niezależność, jakiej nie wykrzesałoby z siebie wielu innych. Nie potrzebowała do tego wojskowego przeszkolenia, lecz Ephraim dostrzegał w jej decyzjach typowy motor do działania przypisany członkom sił zbrojnych. Nigdy się nie poddawaj. Idź dalej, aż osiągniesz swój cel. Nie musiała zdawać sobie z tego sprawy, lecz właśnie to prezentowała swoim życiem oraz taki jej obraz miał przed oczami.
Widząc, że pewnego rodzaju napięcie odeszło z jej ramion oraz zmarszczonych wcześniej brwi, Burnett zdał sobie sprawę, że ukojenie wątpliwości, o których mówiła, nie było łatwym zadaniem. Nie dziwiło go więc, że szukała wsparcia w podobnych do niej. Koniec końców i on zajrzał w progi grupy weteranów, chociaż wcześniej niejako to ona była jego drzwiami do tego świata. Nie wiedząc o spotkaniach, rozmawiali i wymieniali się spostrzeżeniami. Nawiązywali nić relacji, która powoli zamieniała się w linę. Czy koniec końców miał powstać z niej łańcuch, tego nie mogli aktualnie wiedzieć, lecz Ephraim nie mógł zaprzeczyć, że w obecności ciemnowłosej pani sierżant czuł się… Właściwie. Nie wymuszała na nim niczego niewłaściwego, nie odczuwał dyskomfortu w kontakcie z nią. Nawet ich rozmowa na łodzi, po tych tygodniach jego milczenia oraz zdystansowania nie wpłynęła na nich negatywnie. Rozwiązali to polubownie, finalnie nawet pozwalając sobie na rozluźnienie. On także potrzebował świadomości, że nie wszystko w jego życiu kończyło się katastrofą. Nawet jeśli wcześniej — i wciąż — osiągał sukcesy, silne uderzenie rzeczywistości bardzo łatwo narzucało inny punkt widzenia. Czerń pochłaniała niemal wszystko, utrudniając dostrzeganie pozytywów. A jednak nawet jeśli ciche wsparcie nie naprawiało błędów, było pewnego rodzaju rozjaśnieniem ciemności. Dostrzeżeniem, że nie wszystko musiało ulegać rozpadowi. Nie wszystko upadało, tak jak i on zawsze miał wstawać po każdym uderzeniu w ziemię.
Nie spodziewał się jej reakcji. A mimo to uśmiechnął się delikatnie, wpatrując w jej dłoń, która aktualnie trzymała tę jego. Było w tym małym geście tak wiele dobrej woli, serdeczności oraz wsparcia, których to potrzebował, a tak długo nie mógł otrzymać. Nawet z Abrahamem u boku nie miał ku temu możliwości. Nieważne jak bliska, jak braterska, jak silna była męska więź, nie wypełniała wszystkich luk. Nie wystarczała. Kiedyś tę lukę wypełniała Pamela, ale gdy całkowicie utraciła zaufanie męża, straciła równocześnie prawo do tych części jego osobowości. Co więc to oznaczało? O czym to świadczyło? Co to o nim mówiło? Wiedział jedno — przecież nie był maszyną. Był człowiekiem z krwi i kości, który samoistnie poszukiwał tego ciepła, które zostało mu brutalnie wyrwane z objęć. Do tego ludzie byli równocześnie stworzeni — do życia razem.
Obiecaj, że nie zostaniesz z tym sam.
- Jak to jest, że gdy coś się dzieje, zawsze tam jesteś? - Słowa nie były zbyt głośne, ale także nie za ciche, spokojne, ale równocześnie jakby dochodzące z odmiennego miejsca. Silne w męskim, niskim tonie, acz delikatne zarazem. Niemalże miękkie i pod pewnymi względami również i czułe. Te same słowa wypowiedziane w gniewie brzmiałyby zupełnie inaczej, ale nie tutaj. Nie tam. Nie, gdy jawiło się w nich coś więcej. W końcu taka była prawda. Wtedy, gdy odnalazł tamtą pustą żaglówkę. Wtedy, gdy uciekł Jonathan. Teraz gdy szukał znaku, aby nie rozpaść się na spotkaniu przeciążonych trudnościami walki ludzi. Ile razy jeszcze? Pozwolił sobie na kolejne westchnięcie i kolejne, delikatnie uniesienie lewego kącika ust. - Chyba w takim razie nie powinienem się martwić, że zostanę z tym sam, hm? - mruknął, zerkając spod wciąż pochylonej głowy na kobietę przed sobą. Biorąc pod uwagę ich historię, czy mogli prorokować? Ephraimowi wydawało się, że coś w tym było. Ale ile prawdy naprawdę tkwiło w ich przyszłości, tego nikt nie mógł wiedzieć. Nie, dopóki ta przyszłość nie miała nadejść...
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Czasem miała wrażenie, że nie może się zatrzymać, że nie może pozwolić sobie na taki luksus. Nauczona podobnego podejścia wędrowała od jednego do drugiego miejsca w swoim życiu, jakby wykonywała kolejne rozkazy. Ubierała je w czułe gesty, ciepły uśmiech i pokrzepiające słowa kiedy trzeba było, ale to chyba właśnie ta żołnierska szkoła sprawiała, że jeszcze nie ugięła kolan pod wpływem narastających problemów, ciężko osiadających na kobiecych ramionach. I miała wrażenie, że w przypadku kapitana było podobnie. Szedł naprzód, ponieważ tak było trzeba, aby przetrwać. Nie było przestrzeni na zawahanie, na wątpliwości. Nie w obliczu najważniejszej misji w ich życiu - rodzicielstwa. Życie postanowiło przetestować ich również na tym polu, stawiając ich w trudnych sytuacjach, które nie sposób było porównać. Bo sama nie wiedziała co jest gorsze; nie mieć wsparcia drugiego rodzica od początku, czy utracić zaufanie względem partnera, któremu powinno się ufać bezgranicznie z uwagi na wspólną odpowiedzialność za istoty tak bezbronne i niewinne jak dzieci.
Czas i doświadczenie nauczyły ją, że należało dbać o osoby, które pojawiały się u jej boku w najgorszych momentach. Życie potrafiło zweryfikować kto wytrzyma próbę czasu, a kto ugnie się pod upływem miesięcy, pod ciężarem problemów drugiej osoby. Ephraim od kiedy pojawił się w życiu Larabel stał się cichym wsparciem - nawet w ich początkowo zdawkowych rozmowach o wszystkim i niczym znajdowała pewien rytuał. I z każdą kolejną sytuacją udowadniał, że jest człowiekiem godnym zaufania, człowiekiem, o którego zaufanie warto zawalczyć. I którego należało otoczyć troską, bo samemu ciężko było prosić o pomoc, jeżeli jest się osobą, która zwykle ją niesie. Więcej niż raz mogła upewnić się, że miał na myśli jej dobro - zarówno wtedy, kiedy ciasno oplatała rękoma jego tułów, mknąc ulicami Lorne Bay, jak i w bardziej trywialnych momentach, jak chociażby troskliwe podejście, gdy własny organizm zawiódł ją podczas pobytu na łodzi. Nawet milczenie z jego strony powodowane było troską o nią, o opinię ludzi, która mogła pójść w świat po wydarzeniach spod pubu (sama Larabel miała wrażenie, że wieki minęły od jej ostatniego spotkania z Timem). Nie musiała się przy nim czuć niepewnie. I było to uczucie, które złapało ja z zaskoczenia, z którego przez długi czas nie zdawała sobie sprawy, pozwalając tej relacji rozwijać się w tempie, jakiego potrzebowała. Pozwalała im odkrywać kolejne karty, przy każdym spotkaniu obnażając kolejną cząstkę siebie. Od bardzo dawna pozwoliła sobie przed kimś być całkowicie wrażliwą na zranienia, opuszczając całkowicie gardę i pokazując różne, ale nie mniej prawdziwe wersje siebie, które nawet przed lustrem próbowała skryć gdzieś głęboko.
Gest był impulsem, którego nie mogła - a może nie chciała? - powstrzymać. Chciała mu pokazać, że nie było nic złego w okazaniu słabości, tak jak on zrobił to wtedy, gdy stała przed nim, tak jak teraz spowita ciemnością nocy, czując się brudna, całkowicie obdarta z godności, chociaż do niczego nie doszło. Stała wtedy przed nim całkowicie bezbronna, a on otoczył ją opiekuńczym ramieniem. To po prostu wydawało się właściwe, na miejscu.
- Mogłabym zapytać cię oto samo - odparła i nawet w głosie można było usłyszeć drgnięcie kącika ust ku górze. Z jakiegoś powodu ta wymiana zdań, złączona niewinnym gestem wydawała się niezwykle intymna, dlatego i ona dopasowała głośność swojego tonu do słów wyrzuconych przez niego. Nie odebrała tego jak oskarżenie, zdecydowanie nie. Szczególnie w świetle wymienionych gestów, wypowiedzianych pod tą samą latarnią słów. Zadarła głowę ku górze, aby móc raz jeszcze zbadać to, co pokazywała jego twarz, co kryło się w jego spojrzeniu. - Nie, nie powinieneś - i chociaż wypowiedziane ciepłym, miękkim głosem słowa brzmiały delikatnie, sprawiały wrażenie niesamowicie silnych. Była to deklaracja, obietnica, której miała zamiar dotrzymać, a która miała pozostać jedynie dla nich. Nie dla świata, nie dla spowitego nocą miasta, będącego milczącym świadkiem ich rozmowy, być może mało porywającej w gestach, ale szarpiąca coraz wrażliwszymi strunami serca. Miała być, kiedy jej potrzebował, nienachalna w swojej naturze z ciepłem emanującym ze spojrzenia i uśmiechu. W końcu miała wrażenie, że Ephraim chociaż na chwilę spuścił gardę, uchylił drzwi, okazał chęć wpuszczenia jej do środka. I jeżeli potrzebował latarni, która wyprowadzi go z tej ciemności to ona miała zamiar się nią stać. Bo tak jak on wtedy, jest gotowa stawić się chociażby w środku nocy.
Zastygła w tym momencie otrząsnęła się dopiero po chwili, jakby zdała sobie sprawę z wydłużających się sekund, które spędziła na studiowaniu jego spojrzenia i ze wstrzymanego przez chwilę oddechu. - Powinniśmy wracać - zasugerowała, a głos miała nieco zachrypnięty; od rozmowy podczas spotkania, od emocji, które wezbrały krótko po nim.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nigdy nie czuł, że nie żył własnym życiem. Oczywiście do pewnego oczywistego momentu nie miał wrażenia nieszczerości z samym sobą. Doskonale zdawał sobie sprawę z własnej celowości oraz faktu, do którego był stworzony. Był zadowolony z osiągnięć oraz toku, w którym toczyło się nie tylko jego życia, ale także kariera. Zdobywał kolejne osiągnięcia, nie robiąc niczego wbrew samemu sobie. Naturalnie, nie wszystkie rozkazy, które miał wykonać były w jego sercu słuszne, ale im dalej szedł w hierarchii, tym dostrzegał, że miał większy wpływ na kierunek, którym podążał. On i jego ludzie. On i wszyscy ci, którzy byli pod jego rozkazami. Jako kapitan mógł wszak zbuntować się przed powrotem do Australii, by pomóc odgruzowywać i ratować pozostałych w Muharraq cywilów oraz żołnierzy innych krajów. I chociaż nie wiązało się to z absolutnym brakiem reperkusji, finał był jednoznaczny — to była słuszna decyzja. Poniesiona kara została zniwelowana zasługami, chociaż mężczyzna wcale ich nie szukał. I wiedział, że Larabel była mu w tym podobna. Nie tylko w historii, ale także podejścia do życia — że nie żałowała swojej drogi życia i nie szukała nagród. Nie chciała poklasku, nie dopraszała się pochwał. Oboje znali świat służby i wiedzieli, że nie po to istnieli. Mieli oddawać się innym ludziom i nie oczekiwać niczego w zamian.
A jednak potrzebowała słowa uznania. Widział w końcu, jak zmieniła się na twarzy, gdy zabrał głos. I przeczuwał, że pod pewnym względami musiała to usłyszeć od niego. Nie od kogoś innego. Doświadczenia, które składały się na relację między nimi, posiadały różnorodne barwy. Od rozpaczy i smutku, po śmiech i czułość. Zdarzały się również i te normalne, bardziej statyczne dni, jak wtedy w stadninie czy na jarmarku świątecznym. Można było powiedzieć, że w szybkim tempie posiedli przekrój tego, kim byli. I chociaż zdecydowanie nie byli dla siebie zwykłymi znajomymi, status nazwania ich w jakiś jeden, sensowny sposób się rozmywał. I to nie tak, że Ephraim się nad tym zastanawiał, ale czy musiał nad tym myśleć, by coś było rzeczywistością? Czy musiał ich nazywać w poprawny sposób, nawet nie zdając sobie sprawy, jak błędne posiadał założenia? Gdyby ktokolwiek spytał go o Larabel, opisałby ją właśnie jako wybitnie dobrą znajomą, ale czy zwykli znajomi robili, przetrwali to, co oni? Czy bliżej było im do przyjaciół, bo chociaż definitywnie wiązały ich relacje w kilku aspektach charakterystyczne dla przyjaźni, naprawdę czuli się jakby nimi byli? Bez wątpienia Flemming była sojuszniczką kapitana, ale czy nie wiedzieliby od razu, gdyby zeszli na poziom przyjaźni? A więc kim w sumie byli?
Przyglądał się jej twarzy z bliska, przesuwając spojrzeniem po damskich rysach. Miały w sobie coś miękkiego, coś odmiennego od tego, co znał do tej pory u Pameli. Burnett posiadała o wiele bardziej wyostrzoną, surową budowę. Aktualnie wiązały się one z ostrymi kantami, podczas gdy Larabel jakby uspokajała go. Samo patrzenie na nią zdawało się uśmierzać niepewność. Ciemne oczy, ciemne, kręcone i niesforne włosy zdawały się nie pasować do małego, dusznego Lorne Bay. Mylił się? A może naprawdę — tak jak i on — potrzebowała ucieczki? Czemu zdawała się dla niego o wiele bliższa niż ktokolwiek inny? Dłoń, która trzymała ciągle tę należącą do niego, zdawała się jedynie to wrażenie wzmacniać. Nawet nie zorientował się, gdy wzrok prześlizgnął się po jej ustach, ale równocześnie gdy zdał sobie z tego sprawę, coś go jednak tknęło i w tej samej chwili, w której Larabel zabrała głos, on odstąpił od niej i odchrząknął, czując nieprzyjemne ciepło rozchodzące się po jego ciele od klatki piersiowej. Wiedział, że było to poczucie winy. I nie spodobało mu się to, czego właśnie doświadczył. Zmarszczył brwi, momentalnie stając się zły. Zły na samego siebie. - Wracajmy - powtórzył cicho za nią i wypełnił resztę czasu własnymi działaniami. Byle tylko nie analizować. Wziął więc z powrotem kubek kawy w dłoń i obszedł samochód, by otworzyć drzwi od strony kierowcy. Nie wsiadł jednak do środka, zatrzymując się gwałtownie w połowie drogi. Wystarczył rzut oka, aby dostrzec, że walczył z własnymi myślami. Co zaskoczyło i jego samego...- Wiem, że może nie powinienem, ale… - zaczął łagodniej, ale urwał na chwilę, jakby zastanawiał się, czy miało sens zabieranie głosu w tej sprawie. Klucze do samochodu w jego dłoni zabębniły kilkukrotnie o dach pojazdu, zwiększając intensywność słów, jakie padły. Oraz sytuacji, w jakiej się znaleźli. Wszak kontynuacja byłaby tak samo wymowna i silna jak milczenie. - Ale ja chyba chcę to zrobić. Nie zrobię jednak niczego wbrew tobie. - Jego spojrzenie odnalazło oczy kobiety. Nie miał pojęcia, czy było to poprawne, czy wręcz przeciwnie, a do tego miał już wkrótce wypłynąć i ponownie zamieszać w codzienności, lecz mimo wszystko kapitan czuł w sobie wyjątkową chęć przystania na warunki dziewczynki. I nie dlatego, że zamierzał wypełnić pustkę, którą chciała poznać, ale z powodu zwyczajnego pragnienia. Chciał to zrobić dla tego małego szkraba, który w jakiś sposób postanowił mu zawierzyć z czymś tak ważnym.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Każde z nich potrzebowało - nie ciągle, nie w każdej sytuacji, ale kiedy nogi same łamią się pod ciężarem codzienności, zaledwie jedno miłe słowo, gest pochwały mógł na nowo rozpalić ogień w ich sercach, który napędzał ich do działania, sprawiał, że znowu mogli dniami maszerować bez odpoczynku, wypełniając przeznaczone im zadania.
Lara nie próbowała nazwać ich relacji - ta więź zakrawała o różne definicje, a jednak w żadną nie wpasowywała się ze stuprocentową akuratnością. Był jej jednocześnie przyjacielem, chociaż znali się przecież tak krótko, w porównaniu z tym, ile czasu miała okazję dzielić z innymi osobami znajdującymi się w jej codzienności. Był wsparciem, chociaż jego ramię rzadko owijało się wokół jej - w porównaniu z nim - kruchej postawy. Był towarzyszem broni, chociaż nigdy nie maszerowali nigdy ramię w ramię z ciężarem broni w dłoniach - zamiast tego maszerowali ramię w ramię, niosąc na ramionach ciężar rodzicielstwa, ciężar własnych decyzji. Byli sobie podobni w jednych kwestiach, aby w następnych balansować się idealnie - tam, gdzie on powstrzymywał usta, ona wypełniała ciszę, wiedząc jednocześnie, kiedy pozwolić im na zatopienie się w milczeniu. To relacja nieoczywista, na którą nie było określenia, chociażby miała przewertować cały słownik. Dlatego tego nie robiła, pozostawiła to w odległym kącie swoich myśli i po prostu czerpała, że ktoś [strike]w końcu[/strike] stanął koło niej. Różnili się i w jednej kwestii - ona nie uciekała od Lorne Bay, nawet jeżeli powietrze w miasteczku miało smak słodko-gorzki.
Studiowała jego twarz w półmroku latarni. Jakby tego wieczoru na nowo odkryła zmęczenie zapisane w rysach jego twarzy, w nierównościach skóry, w kilkudniowym zaroście. W ustach, które coraz ciężej było podnieść w geście uśmiechu. Skuliła się na oczach, które mogłyby wyrażać tak wiele, ale trzymały to za murami zbudowanymi z marynarskiej twardości, wykutej wśród wzburzonych fal. Odpocznij, chciały wyszeptać usta, ale zacisnęły się w wąskiej linii, gdy cofnął swoją dłoń. I ona zamrugała kilkukrotnie, jakby jego gest sprawił, że wróciła na ziemię, że wyrwała się z korowodu własnych myśli, które zaprowadzić miały ją w niebezpiecznym kierunku, na niezbadane wody. Czując się nieswojo z kierunkiem własnych myśli objęła się ramionami, dłonie wciskając pod materiał kurtki. Podeszła do drzwi pasażera i właściwie już miała szarpnąć za klamkę, gdy zatrzymały ją nagłe słowa Ephraima. Na twarzy Larabel zagościła konsternacja. Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, oczekując w napięciu dalszej części wypowiedzi. I chociaż nie miała pojęcia, czego mogłaby się spodziewać to na pewno nie spodziewała się podobnej deklaracji. Z pewnością nie miała zamiaru prosić o taką deklarację. Zawsze były same, ona i Allison. Owszem, było ciężko, szczególnie teraz, gdy jeszcze trudno było wyjaśnić dziewczynce sytuację, w jakiej się znalazły, ale nie oczekiwała od Ephraima kolejnego poświęcenia. A mimo to swoista altruistyczność tego gestu złapała ją za gardło. - Ephraim... - miękko wypowiedziane imię zadrżało na ostatniej sylabie. Spocznij, kapitanie, chciałoby się powiedzieć. Jednakże słyszała pewność w jego głosie. I chociaż sama prośba wydawała jej się abstrakcyjna, a jej realizacja trudna do wyobrażenia - A ja nie chcę być kolejną odpowiedzialnością na twoich barkach - czy chciałaby mieć kogoś, kto złapałby za ster, kiedy jej ręce będą zbyt zmęczone, ale doskonale wiedziała, że Ephraim starał się ustabilizować kurs na innym okręcie. - Nawet nie wiesz jak wiele twoja gotowość dla mnie znaczy. Ile znaczy dla Allison...Ja, ja nie chcę być powodem rozproszenia uwagi od twoich dzieci - tego by sobie nie wybaczyła. Przecież wiedziała, że sytuacja nie jest stabilna, że dzieci potrzebowały go w tym trudnym czasie. Chciałaby powiedzieć tak bez namysłu - dlaczego więc zawsze musiała stawiać potrzeby innych na pierwszym miejscu? Dlaczego najpierw pomyślała o Pameli i jej dzieciach, a nie o sobie i swojej córce? - Dlaczego? Czym sobie na to zasłużyłyśmy? - czym zasłużyły na jego dobroć? Na jego bezinteresowność. Sama nie zauważyła, kiedy wzruszenie ponownie zaczęło przejmować kontrolę nad jej ciałem.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie znał bólu związanego z brakiem ojca i nie mógł się z nim utożsamiać. Był jednak dorosły i jak każdy dorosły mógł starać się przejąć wyobrażenie podobnego stanu, by w jakiś sposób poczuć więź z drugą osobą. By w altruistycznych pobudkach próbować zrozumieć nieznaną sytuację odczuwaną przez drugą stronę. W tym przypadku dla Ephraima miało to jeszcze większe znaczenie, bo tą drugą stroną była kilkuletnia dziewczynka. Znał ją już jakiś czas i zdawał sobie sprawę, że po tym jak nie bała się podejść do niego i poprosić o coś tak osobistego, miało czekać go wiele niespodzianek z jej strony. Była już na tyle duża, aby zrozumieć, co oznaczało posiadanie rodzica. Z czym wiązała się rola i jakie miało to znaczenie w normalnych warunkach rodzinnych, gdzie znajdowała się zarówno matka, jak i ojciec. Ephraim podejrzewał, że Allison nie prosiłaby go o to przez sam fakt chęci posiadania instytucji ojca. Jako sylwetki równej posągowi. Jako brakującego ogniwa do obrazka czy opowieści w szkole. Nie. Córka Lary rozumiała rolę, figurę poprzez własne obserwacje. Dostrzegała, jaki był w stosunku do Libbie oraz Jonathana i sama chciała doświadczyć czegoś podobnego, jeśli nawet nie kropka w kropkę tego samego. Bo kto chciałby mieć coś tylko w części, jeśli mógł mieć wszystko? A dzieci… Dzieci potrzebowały i zasługiwały na wszystko. Nie wyobrażał sobie pustki, jaka musiała towarzyszyć drobnej Flemming, gdy obserwowała swoich rówieśników z ich rodzicami. Gdy musiała wysłuchiwać historii koleżanek, o tym, gdzie ich ojcowie zabrali je we weekend. Gdy widziała, jak za każdym razem na do widzenia i witaj z powrotem, ściskali swoje ukochane pociechy. Ona też to miała. Bo tak jak wspominał — nie wierzył w to, że chodziło o zastąpienie czy niedocenienie wysiłków Lary. Chodziło w tym o coś zupełnie innego. O spojrzenie na świat oczami takimi, jak wszyscy…
I chociaż wieczór, który trwał, zaczął się zupełnie inaczej, Ephraim dawno nie czuł tego, co czuł w tym konkretnym momencie. Bo było mu po prostu dobrze. W jej towarzystwie, w rozmowie z nią i ze świadomością, że była obok nie tylko ciałem, ale także i duchem. Że mówiła, zapewniała, a on jej wierzył. Ufał. Chryste... Można było powiedzieć, że niczego się nie nauczył, ale co mógł zrobić? Tak bardzo brakowało mu wszak tego, by poczuć się przy kimś bezpiecznie… Bo właśnie tak było. Komfort, w którym nie spinał ramion, nie prostował w rygorze pleców, oznaczał brak czuwania. Przy niej nie musiał być ostrożny. Niczym pies, który wylegiwał się na słońcu, wiedząc, że był wśród swoich. Dlatego też jej gest uściśnięcia jego dłoni zdawał się potwierdzeniem łączącej ich, niezrozumiałej więzi. Czy można było się dziwić, że chciał więcej? Że coś pchało go ku niej i ku temu, aby ten urywek momentu się nie kończył? Umysł jednak odciągnął go w tył, przywracając go do pionu. A on usłuchał, wiedząc, że było między nimi coś, co speszyło nie tylko jego samego.
Gdy mieli wsiadać do samochodu, odezwał się, a reakcja, którą otrzymał w zamian, nie była tym, czego się spodziewał. A przynajmniej nie w podobnej mierze. - Nie zrozum mnie źle, Lara. Nie robię tego wbrew sobie. Twoja córka z jakieś powodu mnie spytała. - Obserwował nieustannie z uwagą zachowanie swojej towarzyszki, dostrzegając nawet najdrobniejsze zmiany. Jej ciało mówiło samo za siebie, że nie potrafiła ukryć kumulujących się w niej emocji. I nie były one bynajmniej powodowane niezadowoleniem. To mógł powiedzieć z pewnością... Nie chciał jej krzywdzić, dlatego starał się być delikatny, ale równocześnie szczery. Wiedział w końcu jak silnie Larabel troszczyła się o córkę.
Dlaczego? Czym sobie na to zasłużyłyśmy?
- Jesteś dobrym człowiekiem, Lara. A takich nie ma wielu - odparł praktycznie bez zawahania, zdając sobie sprawę, że był to kontrowersyjny temat. - Tak jak jednak mówię — nie chcę cię do niczego zmuszać.
Zamilkli oboje. Gdzieś za ich plecami przejechało kilka samochodów, a śmiech przechodzących przechodniów odbijał się w skupionym na kobiecie umyśle Ephraima. Nie zwracał jednak uwagę na to, co działo się wokół nich.
- Niedługo wypływam. Nie będzie mnie kilka miesięcy. - Znów zabrał głos, pozostając spokojny. - Jeśli byś chciała, możesz je wykorzystać. To będzie dobry czas na porozmawianie z nią. Chociażby o tym, że ty i ja… - urwał, wyłapując spojrzenie kobiety stojącej po drugiej stronie auta. Nie musiał kończyć, by zrozumiała, co miał na myśli. Sęk w tym, że gdy o tym pomyślał, nie poczuł wstydu. Z jakiegoś powodu poczuł żal... Dlatego też odchrząknął i nie chcąc za bardzo o tym myśleć, kontynuował:
- Że jeśli się to stanie, będę obok w niepełnej funkcji. Nie, żeby moja aktualna rola w stosunku do własnych dzieci była inna. - Uśmiechnął się półgębkiem, ale przecież nie był z Pamelą. Ich dzieci nie widziały rodziców jak dawniej w uścisku czy wymieniających się czułościami.
I znów chwila ciszy, odgrywającej istotną rolę w tej jakże delikatnej, ale pełnej czułości wymianie zdań.
- Gdy wrócę, porozmawiamy o tym ponownie, jeśli będziesz jeszcze chciała. Zgoda?
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Jego deklaracja obecności w życiu jej córki nie była dla niej afrontem. Chociaż obawiała się, że kiedyś Allison poczuje dotkliwie nieobecność drugiego rodzica, poczuje, że jej rodzina jest niepełna to z pewnością, która dawała jej spokój mogła stwierdzić, że znała intencje Ephraima. I zdawała sobie sprawę z tego, że w końcu nadejdzie czas, gdy Allie zauważy, że w jej rodzinie czegoś brakuje - czegoś, co miała większość dzieci w jej wieku. Mogła mieć jedynie nadzieję na to, że z czasem będzie w stanie dostrzec to, co starała się zrobić dla niej Larabel - zapewnić miłość, bezpieczeństwo oraz rozwój. Jednakże chciała, aby czuła się częścią swojej społeczności, aby podczas obchodów Dnia Ojca mogła również stanąć wśród dzieci recytujących wierszyki ze świadomością, że ktoś czeka właśnie na jej kolej. Zaczęły pojawiać się pytania, dlaczego na portretach jej rodziny była jedynie ona i jej mama?
Jego bezinteresowna propozycja ujmowała za serce - zdawała się być niemożliwa w świecie interesowności i egoizmu, który krył się za czynami nawet tych, których kochało się najmocniej. I kiedy zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę niemalże rok temu byli sobie kompletnie obcy. A jednocześnie bardzo naturalna z jego strony, biorąc pod uwagę niewyczerpane pokłady wsparcia, jakie jej chociaż rzadko ubierał je w słowa to czuła jego obecność. I nie oczekiwał niczego w zamian, zupełnie jakby przywykł do dawania siebie nie oczekując, że ktoś tyle samo może poświęcić dla niego. Nie mogła ignorować tego, że to, co dzisiaj miało miejsce, wymiana zdań i drobnych gestów wpłynęła na obraz Ephraima. Słowa nabrały nowego znaczenia, gesty niosły za sobą konkretną, głębszą intencję. I mogąc tego doświadczyć, widząc jak z każdym kolejnym krokiem otwierał się na nią coraz bardziej, nie mogła pojąć jednego - jak można było zrezygnować dobrowolnie z obecności takiego człowieka w swojej codzienności? Chociaż nie była gotowa przyznać się do tego przed samą sobą, ukłucie zazdrości względem kobiety, która z jakiegoś powodu odrzuciła to, co oferował zakiełkowało w jej sercu. Bo domyślała się, że doświadczyła zaledwie skrawka tego, co pokazywał rodzinie. A przecież jej dał coś, o czego istnieniu już dawno zapomniała; dawał poczucie bezpieczeństwa. Na przestrzeni ostatnich miesięcy stworzył dla niej przestrzeń, w której mogła być kruchą, a jednocześnie nie musiała się czuć słabą. Larabel była ostatnią osobą, która zagłębiała się w małomiasteczkowe plotki, ale zdawała sobie sprawę z sytuacji w małżeństwie Burnettów i nie śmiała oceniać, każdy człowiek miał inną historię. Jednakże teraz, gdy patrzyła na Ephraima przez łzy wzruszenia nie umiała zrozumieć. Być może ograniczała ją tu wyobraźnia, która nie chciała wyjść poza ramy nakreślone charakterem Flemming.
Ty i ja - zlepek sylab, który wybił się na tle nocnego szumu miasta, brzmiący jak obietnica. To wszystko co było tu dzisiaj powiedziane sprowadzało się do tego właśnie. Nieważne, czy ona miała być przy nim, gdy wspomnienia z morza miały wciągać go pod powierzchnie, a on przy niej, gdy zacznie uginać się pod ciężarem samotnego rodzicielstwa. Cokolwiek miała przynieść przyszłość wiedzieli, że mogą na siebie liczyć. Mogą sobie ufać. A ona - gdyby miała paść ofiarą egoizmu - zgodziłaby się bez wahania, nawet jeżeli nie umiała ubrać teraz tej deklaracji w formę codzienności. - Czuje się przy tobie bezpiecznie - znała powód, dla którego Allison spytała oto właśnie Ephraima. Bo widziała w jaki sposób opiekuje się swoimi dziećmi, bo sprawiał, że nie czuła się zagrożona.
Jednakże tym zobowiązaniem ratował nie tylko małą Allison przed całkowitym brakiem ojcowskiej figury w swoim życiu. Ratował także Larę - nie miała pojęcia czy robił to świadomie - ale zabierał od niej demony samotności, które co jakiś czas podszeptywały jej do ucha słowa nasączone trucizną. To wszystko sprawiało, że teraz ona milczała, nie umiejąc znaleźć odpowiednich słów. Chociaż w oczach skrzyły się łzy wzruszenia, usta wyginały się w uśmiechu. - Nie wiem co powiedzieć, n-nie wiem w jaki sposób mielibyśmy to przeprowadzić, ale... - urwała na chwilę, upewniając się, że jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Ephraima. - chciałabym porozmawiać o tym po twoim powrocie - dokończyła. Nie musieli się śpieszyć, nie musieli teraz rozwiązywać tego, w jaki sposób miało to funkcjonować. I na razie jeszcze ignorowała ucisk w żołądku, będącą początkiem uczucia, którego nie będzie umiała wytłumaczyć. Jakby teraz miała martwić się o jego bezpieczny powrót trochę bardziej niż ostatnim razem.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
wykładowca literatury — Cairns University
34 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Do you believe in life after love?
- Aaron chyba niekoniecznie.
Życie Aarona od najmłodszych lat związane było z bibliotekami. Kiedy dzieciaki w jego wieku jeździły do pobliskich miast, by zrobić zakupy albo zwyczajnie poszlajać się po galeriach handlowych, on wybierał wyprawę do biblioteki, bo w tej szkolnej na pewnym etapie brakowało już książek, które jakkolwiek interesowałyby młodego Barnarda. To zostało z nim do teraz, choć trzeba przyznać, że dzisiaj przeważnie zachodzi do biblioteki uczelnianej, ewentualnie korzysta z tych całych stosów, które zdążył zgromadzić w swoim mieszkaniu. Siłą rzeczy kiedy sięga po książki, to przeważnie robi to w celach zawodowych. Wciąż kontakt ze słowem pisanym sprawia mu dużo satysfakcji, więc nie może powiedzieć, że jego praca jest jakaś najgorsza na świecie. Jednak czasem człowiek chciałby się oderwać od tego co musi — bo nieustannie gonią go terminy — i zamiast tego położyć nie na leżaku na plaży z lekturą, przy której kompletnie nie musi wysilać swoich szarych komórek. Kiedyś taką okazją był lokalny klub książki działający przy bibliotece, gdzie wyborem książki miesiąca niejednokrotnie był jakiś nieskomplikowany kryminał albo powieść fantasy z tak wartką akcją, że nawet jeśli by się chciało, to nie ma czasu dobrze przeanalizować akcji poprzedniego rozdziału. Najpierw jednak Aaron z powodów osobistych przestał uczęszczać na te spotkania, a później okazało się, że działania klubu dyskusyjnego zostały zawieszone. Kiedy więc mężczyzna uporał się z problemami i chętnie ponownie zaangażowałby się w tego typu rozrywkę, to nie było się już w co angażować. Z wizyt w miejskiej bibliotece w Cairns jednak nie zrezygnował i czasami spotyka tam byłych członków klubu. Zawsze chętnie zamienia też kilka zdań z bibliotekarkami, bo to przemiłe kobiety, niektóre zresztą pamiętają Aarona jako nastoletniego podlotka, który pewnego razu zaszył się w kącie z książką i został tam zupełnie niezauważony po zamknięciu. Dopiero ochrona po jakimś czasie dostrzegła go na monitoringu i odprawiła do domu.
Dziś planował zajrzeć do biblioteki tylko na chwilę, zaprzyjaźnione bibliotekarki odłożyły dla niego kilka staroci, które sprawdzą się idealnie w jego działalności naukowej. Na drzwiach wejściowych przywitał go plakat informujący o nowej edycji spotkań klubu książki. Aaron jeszcze nie wiedział, czy znajdzie czas na te spotkania, ale uśmiechnął się na widok plakatu i z tym uśmiechem wkroczył do sal, w których znajdowała się wypożyczalnia. Za ladą dostrzegł jednak młodą dziewczynę, której wcześniej tu nie spotkał, choć to może dlatego, że przez kilka miesięcy go tutaj nie było.
- Dzień dobry. Czy zastałem Suzy? - zapytał o przemiłą starszą pracowniczkę biblioteki. To właśnie z nią miał koleżeńską umowę o odkładaniu dla niego książek.

Maeve Halsworth
bibliotekarka — dom kultury
22 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#4

No i cyk, już mamy coś wspólnego między Aaronem i Maeve. I chociaż mała Halsworth również uwielbiała biblioteki, to jednak nie czarujmy się, w tych czasach miała lepszy do nich dostęp niż Barnard w jej wieku. Przede wszystkim istniały e-booki. Oczywiście, książki wolała w wersji papierowej zawsze i wszędzie i to się nigdy nie zmieni, ale zdarzało jej się sięgać po wydania cyfrowe, zwłaszcza wtedy kiedy nigdzie nie mogła dostać innych wersji starszych książek. W każdym razie, chodzi mi o to, że niekoniecznie za każdym razem musiała jeździć do biblioteki w celu wypożyczenia czegoś do czytania. Czasem jej się nie chciało, albo zwyczajnie nie miała czasu ze względu na szkolne obowiązki i wtedy wjeżdżały pdfy na komputerze, bo czytnika e-booków nie posiadała. Wersje elektroniczne czytała na tyle rzadko, że nie opłacało jej się wydawać na to pieniędzy. Zresztą, teraz nie miała już tego problemu, bo codziennie jeździła do pracy w BIBLIOTECE, więc oddawała i wypożyczała na bieżąco.
Na spotkania klubu dyskusyjnego książki nie uczęszczała nigdy. Prawdopodobnie klub ten już nie istniał, kiedy Maeve przeczytała dość książek, by nauczyć się o nich rozmawiać. A szkoda, bo miała czasem ochotę podyskutować o czymś co czytała. W szczególności wtedy, kiedy nie do końca wszystko rozumiała, albo zrozumiała ale chciała poznać inny punkt widzenia. Mogła być durna życiowo i generalnie trochę głupiutka, ale kiedy chodziło o książki nagle zdania złożone nie sprawiały jej problemu i potrafiła ładnie się nimi posługiwać. Nowa edycja spotkań klubu książki miała być jej sprawdzianem, czy faktycznie potrafi to robić. Bo swobodne rozmawianie z ludźmi których się zna było czym innym, niż rozmowa z kimś obcym. Chociaż z drugiej strony, czy to w czymkolwiek Maeve przeszkadzało? Skoro potrafiła durnowato i głupio gadać z kimś kogo widziała pierwszy raz na oczy, to chyba będzie też umiała rozmawiać rzeczowo na tematy, które ją interesowały, nie? No.
Na co dzień pracowała w bibliotece w domu kultury, jednak dzisiaj miała zastępstwo w Cairns City Council. Nie stresowała się zmianą otoczenia, bo niby czemu? Potrafiła wykonywać prace biblioteczne, więc nikt nie musiał nad nią stać i patrzeć jej na ręce. Plus, do tej biblioteki chodziła równie często jak do swojej, więc też doskonale znała jej rozkład, nie musiała co chwilę więc pytać gdzie co się znajduje.
- Dzień dobry. Suzy? Nie znam żaAaaa, Suzy! No jasne! Niestety nie ma jej dzisiaj, dlatego ja jestem. W sensie, na zastępstwo. Rozchorowała się biedaczka, a że potrzebna była jeszcze jedna para rąk do pracy, no to jestem. A co, chciałby pan pewnie sobie z nią porozmawiać? No cóż, ja Suzy nie jestem ale myślę, że mogę stanowić jakiś substytut. O książkach mogę rozmawiać całymi dniami - uśmiechnęła się szeroko, nawet nie myśląc o tym, by się mężczyźnie przedstawić. I nawet nie gadała od rzeczy, nawet jeśli mówiła dużo. Jakoś tak, samo przebywanie w bibliotece sprawiało, że zaczynała używać słów, z których na co dzień nie korzystała. Substytut na przykład. Normalnie pięć razy powtórzyłaby zastępstwo.

Aaron Barnard
wykładowca literatury — Cairns University
34 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Do you believe in life after love?
- Aaron chyba niekoniecznie.
Dla Aarona z lat młodzieńczych biblioteka to nie tylko było wypożyczenie kolejnej lektury szkolnej. Od dziecka bardzo odpowiadał mu klimat panujący w bibliotekach i antykwariatach, choć wartość tych drugich odkrył dopiero na studiach. Po prostu lubił tam spędzać czas, jeśli miał do wyboru naukę w domu przy kuchennym stole, albo w bibliotece, siedząc przy jednym z biurek naznaczonych historią innych czytelników, to oczywistym dla niego wyborem było to drugie. Tam kiedy znudziło mu się odrabianie zadań, zawsze mógł zajrzeć do kącika z komiksami i na kwadrans odlecieć do zupełnie innej rzeczywistości. Tej pozbawionej płaczących z powodu ząbkowania młodszych sióstr i ojca ciągle przemęczonego racją na gospodarstwie.
Dzieciństwo Barnarda nie było traumatyczne, rodzice dbali o wszystkie jego potrzeby, ale trzeba przyznać, że nie przelewało im się, więc gdyby w jego czasach dorastania funkcjonowały już czytniki e-booków, to całkiem pewne jest to, że jego rodziców zwyczajnie nie byłoby stać na kupienie takowego. To po rodzicach Aaron odziedziczył jakąś taką skłonność do oszczędzania i swój obecny czytnik kupił na jakieś wyprzedaży, po okazyjnej cenie. Zresztą i tak nie korzysta z niego wybitnie często. Przy tematach związanych z pracą zawodową woli jednak mieć kontakt z książką w formie tradycyjnej, prywatnie zresztą też. Jeżeli nie jest do tego zmuszony, bo na przykład coś wyszło tylko na e-booku, to wybiera papier. Maeve i Aarona dzieli pokolenie, a jednak preferencje czytelnicze wciąż w tym przypadku się powielają.
Rozmowa o książkach to jedno, każdy ma prawo wypowiedzieć na głos swoje przemyślenia o przeczytanym właśnie tytule. To zresztą jedna z pierwszych lekcji, którą Barnard stara się przekazywać swoim studentom na zajęciach. Dzięki temu grupa stopniowo staje się bardziej otwarta na inne punkty widzenia, a co za tym idzie, ich własny światopogląd się poszerza. W przypadku wejścia z rolę organizatora trudniejsze staje się chyba moderowanie dyskusji. Oczywiście Aaron jako wykładowca ma nieco inną perspektywę, ale swoje początki pamięta jako dosyć ciężkie, a był wtedy trochę starszy niż poznana właśnie dziewczyna. Jeśli Suzy nie zejdzie do tego czasu, to Maeve nie będzie sama. Na pewno będzie mogła liczyć na pomoc starszej koleżanki. A może właśnie ona przejmie pałeczkę i szatynka będzie mogła poczuć się jak uczestniczka dyskusji.
- Szkoda. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Wiesz coś może? - dopytał. Dziewczyna wyglądała na naprawdę młodą, dlatego odruchowo pominął zwracanie się do niej na Pani, mając nadzieję, że nie jest jedną z tych osób, którym przeszkadza brak formalizmów w codziennych kontaktach. - Miło widzieć taki zapał w młodych ludziach. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Nie zostawiła może czegoś dla mnie? To znaczy dla Aarona Barnarda. - zadał kolejne pytanie, przy okazji przedstawiając się, bo może gdzieś tam na zapleczu albo pod ladą mignęła dziewczynie karteczka z jego imieniem, albo nazwiskiem.

Maeve Halsworth
*po licznych perturbacjach i nieudanej próbie dezaktywacji powracam z postem :oops:
bibliotekarka — dom kultury
22 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
A to też prawda. Kiedy chodziła jeszcze do szkoły, zdarzało jej się po szkole siedzieć w bibliotece do godzin zamknięcia, by tam czytać sobie na podłodze książki. Albo po prostu chodzić między półkami, dotykać i przeglądać ich grzbiety. Lubiła wyciągać randomowe książki i patrzeć na ich okładki, nawet jeśli nie zamierzała zagłębić się w treść. Zresztą, samo układanie książek sprawiało jej przyjemność. U siebie w domu ciągle je przekładała w swojej biblioteczce. Bo a to ułożyła je po nazwisku autora, a to najpierw jednotomówki a potem serie, a to według kolorów. No różnie. Teraz miała je poukładane w takiej kolejności, że pierwsze stały te, których jeszcze nie przeczytała a po nich te już czytane. Ale nie była do końca przekonana do takiego ułożenia, więc pewnie za dwa dni wróci do alfabetu.
Rodzina Maeve również nie należała do bogaczy. Jej rodziców nie było stać nawet na to, żeby wszystkie dzieci wysłać na studia, więc najprawdopodobniej nie było ich stać również na zakup czytnika e-booków. Teoretycznie teraz, kiedy pracowała, mogła sama odłożyć sobie pieniądze na ten luksus, ale ponieważ uważała ten konkretny zakup za wyrzucenie pieniędzy w błoto, to nie było w ogóle o czym rozmawiać. Zresztą, nie brakowało jej tego w życiu, tak jak właściwie niczego. Halsworthowie byli biedną i liczną rodziną, ale byli ze sobą na tyle blisko, że niczego im nie brakowało. Nawet jeśli Maeve od reszty rodzeństwa dzieliły lata świetlne.
Każdy ma prawo wypowiedzieć na głos swoje przemyślenia o przeczytanym tytule - była to prawda. I chociaż normalnie nie przeszkadzało jej w ogóle, że mówi głupio, jakoś w temacie książek miała lekkie opory. W kręgu najbliższych znajomych to ona była molem książkowym, tą, co czytała wszystkie lektury szkolne i podpowiadała na sprawdzianach z wiedzy. To ona zasypywała ich nowościami książkowymi i mądrowała się na temat klasyków, które powinni przeczytać. Wychodziła więc z założenia, że powinna wypowiadać się o nich składnie, nie powtarzać się i używać mądrych słów. A do tego trzeba się przygotować i mieć chociaż trochę wyrobiony gust literacki. Dlatego też Maeve nie ograniczała się tylko do czytania swojej ukochanej fantastyki. Właściwie oprócz erotyków czytała wszystko, z mniejszym lub większym entuzjazmem. Do tych erotycznych książek jakoś nie potrafiła się przekonać, a co za tym szło nie brała udziału w dyskusjach, które ich dotyczyły. W każdym razie, pointa jest taka, że członków Klubu Książki Maeve uważała za elitę i żeby do nich należeć musiała nauczyć się rozmawiać o książkach. Nawet jeśli było to głupie i nieprawdziwe myślenie.
- Nie wiem nic, niestety. Powiedzieli mi tylko, żebym przyszła, bo nie mają ludzi a tak to ja nie za bardzo słucham co inni mówią. Może powinnam, bo potem nie umiem przekazać informacji, chociaż jej nie znam, więc to w sumie logiczne, że jej nie przekażę. Ale też trochę głupio jednak, bo to zawsze dobry wybieg do rozmowy jak się nie ma za bardzo o czym gadać. A może my będziemy mieli o czym? Nie wiem, w każdym razie, jakby chciał pan wiedzieć coś więcej, to tam w czytelni jest Margaret, ona na pewno wie co się stało - chciała powiedzieć coś więcej, ale kiedy brała wdech, Aaron wykorzystał to by zapytać o odłożone dla siebie pozycje, więc z miejsca zapomniała co chciała powiedzieć, przede wszystkim chcąc pomóc mężczyźnie. Uniosła palec w górę, który miał oznaczać żeby zaczekał, a sama zanurkowała pod ladę, szukając odpowiedniego nazwiska. Nie widziała go wcześniej, ale odkładanie pozycji dla stałych czytelników było popularne w bibliotekach, dlatego bez zająknięcia się, że o niczym nie wie, zabrała się za szukanie. I faktycznie, na samym końcu odłożonych książek, leżał stosik dla Aarona Barnarda. Wylazła w końcu spod lady i z triumfalną miną postawiła książki przed mężczyzną.
- Oczywiście, że są. Wszystkie sześć pozycji. Przeczyta pan tyle w miesiąc? - Zapytała z autentycznym zainteresowaniem. I nie chodziło o to, że nie wiedziała o tym, że wypożyczenie książek można przedłużyć. Wiedziała, po prostu o tym teraz nie pomyślała.

Aaron Barnard
wykładowca literatury — Cairns University
34 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Do you believe in life after love?
- Aaron chyba niekoniecznie.
Książki w domu Aarona nie są ułożone według żadnego systemu, nawet nie według takiego, którego sens znany byłby tylko jemu. Przyznać za to może, że książki znajdują się w absolutnie każdej części jego mieszkania. Tak również w łazience, no bo skoro ludzie chodzą tam z telefonami, to dlaczego nie poczytać sobie czegoś podczas długiej kąpieli. Wiadomo, nie są to książki wypożyczane w bibliotece, tylko te, które są jego własnością, wtedy nawet jeśli przejdą wilgocią, to po prostu wyrzuca je na śmietnik i po kłopocie. Wiadomo, trzeba pamiętać, żeby w łazience nie znalazły się żadne bardziej wartościowe egzemplarze i też nie te, które są przedmiotem jego pracy naukowej, ale wciąż pozostają całe stosy tzw. czytadeł, po które Barnard równie chętnie od czasu do czasu sięga.
Mógłby mieć zupełnie inne podejście i czytać powiedzmy wyłącznie klasykę i literaturę piękną, skoro właśnie tymi zagadnieniami zajmuje się na co dzień, ale uważa, że warto mieć jakiekolwiek pojęcie na temat obecnie panujących trendów. Tym sposobem ma swoim koncie próby czytania książek o wampirach, romanse erotyczne (które ostatecznie pozostawił jednak gospodyniom domowym i dziewczynom z tzw. dobrych domów), a ostatnio popularne w mediach społecznościowych powieści skupiające się na tematyce LGBT. To też pozwala łatwiej znaleźć wspólny język ze studentami, którzy przecież bardzo często czerpią inspiracje właśnie z mediów opowiadających o książkach. Nie zawsze udaje mu się przebrnąć przez całą książkę, szczególnie gdy nie jest jej typowym odbiorcą, i siłą rzeczy spogląda na nią okiem badacza, ale już sama próba pozwala mu wyrobić sobie własne zdanie, którym potem dzieli się ze studentami i do czego zresztą zachęca ich już od samego początku zajęć, które prowadzi.
Właśnie ze względu na elitaryzm, który kojarzy się z Klubami Książki dla dorosłych, Aaron swego czasu angażował się w tej konkretnej bibliotece w stworzenie takiej przestrzeni również dla nastolatków. Dobór lektur był zdecydowanie inny, bo to nastolatki same wybierały książkę, którą chciały w przyszłym miesiącu omawiać. Niestety w dobie internetu nie było wielu chętnych na takie zajęcia i po kilku miesiącach kierownictwo biblioteki podziękowało mu za współpracę. Nie zraziło go to jednak do przychodzenia tutaj w roli czytelnika.
- Dziękuję, potem do niej podejdę. - skinął głową, uśmiechając się przyjaźnie podczas całego tego słowotoku, który wypadał z ust dziewczyny. Chyba się stresowała, tak przynajmniej tłumaczył sobie to, ile zdań wypowiedziała w ciągu ostatniej minuty, a jego celem nie było jeszcze większe zestresowanie młodej kobiety, dlatego już nie pytał dalej o Suzy.
- Super, to dla mnie. Książki, które wyglądają tak, że nikt inny by po nie nie sięgnął. - powiedział żartobliwie. Nie były to nowości, które trzyma się dla stałych bywalców. Wręcz przeciwnie, te książki dobrze pamiętały poprzedni wiek, pewnie niektóre przemierzyły drogę przez ocean. Okładki były szare i nieprzyciągające wzroku, ale jego ucieszyła taka ilość. - Pewnie nie, bo razem z tymi będę miał już z milion sześć książek do przeczytania na wczoraj. - zaśmiał się. Na szczęście te książki nie były już biblioteczne, miały pozrywane wszelkie naklejki, itd. Aaron będzie mógł je przeczytać nawet za dwadzieścia lat i nie dostanie horrendalnego wezwania do zapłaty za przetrzymanie.

Maeve Halsworth
ODPOWIEDZ