40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
#I

Marceline Rockwell

Wiedział, że nie może wykręcić się z zakończenia roku, bo mimo że nie był już zawodnikiem Juve, wciąż był najbardziej rozpoznawalnym zawodnikiem nie licząc tych kilku ukochanych włoskich legend — kibice pokochali go, bo przyjechał z drugiego końca świata i dawał z siebie wszystko a ostatecznie stał się obywatelem dumnych Włoch, które reprezentował przecież na mistrzostwach świata, z których wrócili dzierżąc w dłoniach ciężki, złoty puchar od którego nie można było oderwać oczu. I nie ważne, że za chwilę minie dziewięć lat od tamtego dnia..., bo wciąż na jego widok kibice wznosili okrzyki i zatrzymywali importowanego z odległej Australii swojego Domenico, żeby móc zrobić sobie z nim zdjęcie. I kiedy na zakończenie sezonu 2013/14 wyszedł na murawę, żeby tylko wręczyć jedną z nagród tłum dosłownie oszalał, kiedy uniósł ręce i pokazał im gestem, żeby wykrzyczeli razem z nim imię uhonorowanego zawodnika. Właśnie dlatego nie mógł odmówić i chociaż zakładał, że może spotkać na miejscu swoją kochankę, z którą relacja zaczynała psuć się tak samo, jak w przypadku żony..., miał nadzieję, że Marceline zachowa się poważnie i jak udowadniała mu już wiele razy doprowadzając do szaleństwa potraktuje go i tym razem z wyższością a nawet ozięble — potrafiła przecież, kiedy chciała mu utrzeć nosa i złapać za wyrastające mu z pleców skrzydła, kiedy tylko słyszał tych kilka pochwał i komplementów.
Wiedział, że będzie musiał liczyć się z ewentualną prowokacją z jej strony, ale miał świadomość, że oboje będą się na siebie wściekać, kiedy tylko zobaczą się w objęciach innych partnerów i tak samo wiedział, że kilkanaście godzin później niemniej zajadle będą obejmować własne ciała, kiedy wyjdzie z domu i przyjedzie do mieszkania kochanki z bukietem kwiatów i butelką szampana a może nie tylko... Nie wiedział, dlaczego..., ale kiedy Marceline wściekając się rzucała kwiatami na kanapę albo łóżko i zaczynała grozić mu, że „tym razem ma naprawdę dość” uśmiechał się jedynie i nie odzywając się nawet słowem, podchodził do kobiety, żeby złapać ją w najmniej spodziewanym momencie i wpić w jej wargi z pasją tak, że żeby nabrać powietrze musiała odepchnąć go od siebie. Spodziewał się, że tak samo może być po dzisiejszej nocy, ale gdzieś w środku czuł niewytłumaczalny niepokój, którego nie potrafił wyciszyć w sobie.
Widział przecież, że w ostatnim czasie Marceline reagowała o wiele bardziej nerwowo i na dodatek przesadzała z alkoholem, jeśli tylko... zmarszczył czoło myśląc o tym wszystkim na tylnym siedzeniu limuzyny, którą zarząd Starej Damy wysłał po Dominica i jego żonę. I dopiero czując jak zacisnęła dłoń na jego palcach, wyrwał się z zostawiając wszystkie te rozważania daleko od siebie. Uśmiechnął się do Silvii i pogładziwszy palcami jej policzek wyjrzał zaraz za nią przez okno, żeby napatrzeć się na roziskrzone tysiącem świateł miasto, które miał opuścić lada moment i wrócić do domu w Lorne Bay a potem wyjechać tam, gdzie wyśle go jego ojciec. Wysiadł pierwszy, kiedy podjechali pod oblegany przez paparazzi plac i wyprzedzając boya hotelowego z Turin Palace, sam otworzył drzwi limuzyny żonie, której podał rękę i uśmiechając się do reporterów i wmieszanych w nich fanów, ruszył w stronę wejścia, żeby w ostatniej chwili podejść do grupy młodych chłopców i podpisać im się wbrew wszelkiej logice. Wzruszył ramionami, spoglądając na czekającą na niego w wejściu żonę i zmusił ją, aby zaczekała jeszcze moment zanim ruszył w jej stronę i wbiegł po schodach. Oboje pomachali stojącym przed budynkiem ludziom i wmieszali się w tłum gości, którzy zmierzali do ogromnej sali bankietowej w głębi hotelu.
Starał się nie zwracać na siebie, ale mimo wszystko obserwował uważnie otoczenie czekając czy wypatrzy w końcu Marceline i tak, jak zakładał... Nie musiał czekać długo, żeby dojrzeć ją wśród gości stojącą i dyskutującą z jego do niedawna jeszcze szefem — prezesem klubu i jego całym królewskim czy raczej..., Q-rewskim dworem. Pokręcił głową uśmiechając się do siebie pod nosem i jednocześnie zastanawiając za ile mniej więcej mężczyzna zacznie składać jej dwuznaczne propozycje nachylił się nad Sylvią przypominając żonie, że „powinni się przywitać” — nie spuszczał Marceline nawet na chwilę z oczu...
Buona sera signore e signori! – Niemal nie dało się rozpoznać, że nie był Włochem; jakby całkiem wyparł się australijskiego silnego akcentu.
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie

Nie wiedziała dlaczego się zgodziła na udział w sylwestrowym balu - pożegnanie kolejnego roku, tym razem w przepięknym Turynie, w którym została dłużej niż początkowo zakładała wyjeżdżając z Australii u boku mężczyzny, który wyciągnął do niej rękę i zabrał ze sobą w zupełnie nowe miejsce. Dlaczego do cholery zgodziła się wsunąć na drobne stopy niebotycznie wysokie szpilki i założyć beżową sukienkę upodabniając się bardziej do disneyowskiej księżniczki niż codziennej wersji samej siebie. Chciała mu utrzeć nosa przyjmując zaproszenie na sylwestra? Potrzebowała towarzystwa? A może jednak wyczuwała w tym świetną okazję do zabawy jak za dawnych czasów u boku Julii, gdy wyrywały przystojnych biznesmenów podając się za kogoś zupełnie innego? Tak, tak i jeszcze raz tak. Każda z tych opcji miała w sobie odrobinę prawdy… I każda podobała się Marceline w niemalże równym stopniu. Dlatego też chociaż planowała już wyjazd z Turynu, rozglądając się za kolejnym miejscem, w którym mogłaby zagrzać nieco dłużej miejsce, pozwiedzać i zmienić nieco otoczenie, zgodziła się na udział w bankiecie w ramach swego rodzaju pożegnania z drużyną, która przez kilka ostatnich miesięcy stała się niemalże rodziną.
Dotarła do hotelu otulona ciepłym płaszczem, popalając jeszcze przed wejściem papierosa w asyście wysokiego bruneta służącego ramieniem. Pozwalała by intensywna, słodko-kwaśna nuta perfum otulająca jej skórę mieszała się z nikotynowym dymem, tworząc mieszankę wybuchową. Zdeptała ciemną podeszwą niedopałek i przestępując próg Turin Palace, strzepnęła z blond włosów pojedyncze płatki śniegu, sypiące się dzisiejszej nocy na potęgę. Pozbywszy się płaszcza, przemknęła wgłąb korytarza do sali balowej podtrzymując fragment materiału by nie przydepnąć imponującej sukni. Nie potrafiła skupić w pełni swojej uwagi na Leonardzie, który śmiałym gestem otulił ją ramieniem w talii - strzepnęła nerwowo jego dłoń, wodząc wzrokiem po kolejnych twarzach gości jakby wypatrywała w tłumie jednej osoby. Jakby interesował ją jedynie Westwood… W towarzystwie żony. Uroczej brunetki w granatowej sukni do ziemi, wtulającej się w bok męża gdy wchodzili na salę skupiając na sobie wzrok co najmniej połowy gości… A Rockwell usilnie próbowała pozbyć się nieznośnego uczucia zazdrości umiejscowionego gdzieś w okolicy mostka. Bardzo nieudolnie, szczególnie w momencie gdy ich spojrzenia skrzyżowały się przypadkiem. Wyraźnie omiótł ją wzrokiem od stóp do głów, zatrzymując się na dłużej na błądzącej po jej plecach męskiej dłoni co skwitowała krótkim, triumfalnym uśmiechem pochylając się do mężczyzny w dopasowanym smokingu i szepcząc mu na ucho kilka krótkich słów, wcisnęła mu w dłoń pusty kieliszek.
Została sama w towarzystwie prezesa, debatując przez moment na temat ostatniego meczu skutecznie ignorując dwuznaczne zachowania mężczyzny, który na samą myśl przyprawiał Celię o odruch wymiotny. Stała jednak dzielnie naprzeciw bruneta, unosząc kąciki ust ku górze w nieco wymuszonym uśmiechu - uśmiechu niezmienionym nawet wtedy, gdy niewielkie grono powiększyło się znacząco.
- Sylvio, wyglądasz oszałamiająco. Ten granat świetnie podkreśla twoje oczy - rzuciła lekko, choć Westwood wyczuł bez większego problemu nutkę fałszu w głosie blondynki. Dopiero po chwili odrywając wzrok od połyskującego w świetle materiału sukni i przeniosła go na górującego nad nimi mężczyznę, którego uraczyła zaledwie zdawkowym skinięciem głowy.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

Miał świadomość, że nie zachował się w 100% w porządku, kiedy razem z nim zdecydowała się wyjechać Lorne Bay, gdzie spędził kilka tygodni zajmując się sprawami hotelu a przede wszystkim ojca, ale nie uważał swojego małżeństwa za coś, co miło trwać wiecznie — nie przysięgał Sylvii niczego w obliczu wszechmogącego Boga, w którego istnienie coraz częściej zdarzało mu się mimo powtarzających się cyklicznie audiencji u kolejnego papieża, powątpiewać coraz mocniej . Poza tym..., miała świadomość, że tak naprawdę Domenico potrzebował jej, żeby otrzymać włoski paszport z otoczoną laurowym wieńcem gwiazdą na czerwono-bordowej okładce a że po jego powrocie z Niemiec z pucharem mistrza świata okazało się, że seks z nim może być jeszcze ciekawszy niż oglądanie jak bronił kolejnych bramek... Sylvia nie wiedziała jedynie, że jej mąż zamierzał rozwieść się, kiedy tylko minie wymagany okres, po którym mógł już bez zająknięcia mienić się obywatelem słonecznej Italii, ale już za kilka tygodni miała się dowiedzieć, tym bardziej, że przecież oboje powtarzali, że nie połączyło ich żadne głębsze uczucie — tylko czy tak było naprawdę? Szczególnie ze strony Sylvii — nie wiedział i co chyba gorsze..., nie zastanawiał się nad tym; miał plan, który zamierzał w 100% wykonać nie oglądając się za siebie. I chociaż miał świadomość, że to było podłe..., czy z nim los nie obszedł się równie niesprawiedliwie? Musiał przecież zrezygnować z planów i wszystkich marzeń tylko po to, żeby jego jedyne dziecko, mogło pojawić się na świecie.
I tutaj już Marceline mogła odhaczyć pierwsze z małych zwycięstw nad panią Westwood, bo miała nad nią tę przewagę, że w przeciwieństwie do Sylvii wiedziała od początku o jedynej kobiecie, która miała zapewnione dożywotnie miejsce w jego sercu, o które nie musiała się nawet starać; bardzo szybko powiedział jej o córce i nie ukrywał, że chociaż nie widział jej od dawna a jeśli już to jedynie na zdjęciach, była naprawdę ważna dla niego. Tylko ona — oprócz najbliższej rodziny — wiedziała na co szło naprawdę sporo pieniędzy z jego konta miesiąc w miesiąc i miał wrażenie, że Marcelina akceptowała ten stan rzeczy a czasami wydawało mu się, że naprawdę chciała, żeby w końcu spotkał się z dziewczyną a ich relacje może z czasem zaczęłyby się układać; nie był pewien nigdy czy tak było rzeczywiście, czy to on chciał, żeby tak właśnie to wszystko wyglądało. Tak samo, jak nie wiedział, że Rockwell planowała już zabrać się i wyjechać z Turynu, ale zdecydowanie tym razem nie w jego towarzystwie...
Kiedy zobaczył ją objętą przez Leonarda, z którym znał się, ale jedynie przelotnie, skłamałby gdyby powiedział, że nie poczuł nieprzyjemnego ciepła rozlewającego się w piersiach i występującego powoli po szyi na policzki i wyżej, ale nie dawał — a przynajmniej starał się nie dawać — nic po sobie poznać i jak w odruchu przepełnionym zemstą, przyciągnął do siebie bliżej Sylvię, która popatrzyła na niego wyraźnie zaskoczona i unosząc brwi zaczęła dociekać, o co mogło mu chodzić, więc wyłgał się, że „będą wchodzić po schodach” – ..., asekuruję cię – zażartował i przelotnie musnął wargami policzek żony, kiedy Marceline niespodziewanie zniknęła mu z oczu a gdy dojrzał ją znów..., stała w obecności mizdrzącego się do niej prezesa, od którego odciągnąłby ją jak najdalej, gdyby nie obecność Sylvii, z którą — kiedy tylko podeszli — Rockwell zaczęła wymieniać uprzejmości. Przewrócił oczami słuchając tych wszystkich komplementów, które prawiły sobie wzajemnie; nieświadomość jego żony mogłaby wydawać się niemalże dotkliwie bolesna, gdyby popatrzeć na nią z boku. Uśmiechnął się i kręcąc głową skinął jej głową w odpowiedzi, żeby odezwać się zaraz do prezesa:
Andrea, wybacz ale nie wiem czy ta czerń podkreśla kolor twoich oczu..., widzę natomiast i to całkiem wyraźnie, że nie możesz się powstrzymać i uwodzisz naszą grafik. Tylko co na to twoja żona? – Zapytał i widząc zbliżającego się do nich kelnera, kiedy tylko przechodził obok zgarnął kieliszki dla całej czwórki i po chwili dodać:
Chyba, że jesteście tutaj razem, ale wydaje mi się, że widziałem Marceline z kimś innym. – Tym razem to on skłonił głową w jej stronę i upiwszy łyk, wyciągnął rękę w stronę zbliżającego się do nich z bąbelkami Leonarda. – Spóźniłeś się, kolego. Zdążyłem poratować towarzystwo – zażartował spoglądając tylko na żonę, która stała się następną ofiarą prezesa, ale jej nie zamierzał ratować, bo jeśli teraz pozbyłby się na chwilę towarzysza Rockwell..., mógłby zamienić z nią kilka słów tak naprawdę na osobności.
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Miała przewagę? Ciężko byłoby jej nazwać przewagą nad Sylvią tę wiedzę - to ona oficjalnie mogła się pojawiać u jego boku (to wcale nie tak, że zależało jej na tych wszystkich bankietach i oficjalnych szopkach - było zupełnie odwrotnie, jednakże dałaby się pokroić by wybrać się chociażby na spacer i nie zastanawiać się czy przypadkiem nie pojawi się jakikolwiek przeciek w prasie o ich rzekomym romansie), ona dzieliła z nim łóżko i nazwisko. Marceline zawsze była tylko kochanką tą drugą, która zdaniem osób postronnych rozbijała zgrane od wielu lat małżeństwo. Zabrała innej kobiecie mężczyznę jej życia. Była tą, która przecież miała korzystać z dobrodziejstw wypracowanych przez Westwooda i nikim więcej. Tylko teoretycznie.
Kochała go - naprawdę na samą myśl o braku Domenico u jej boku rozrywała ją od środka - chciała dzielić z nim wszystko, od tajemnic o ukochanej córce po wszystkie troski zaprzątające jego głowę… Ale dotarła na skraj. Odnalazła swoją granicę, której nie chciała już przekraczać. Pamiętała tamtą noc kiedy przyznał jej się, że ma żonę… Już wtedy powinna wyjechać, nie pozwolić mu zawładnąć sobą w pełni. Wyjechać z Turynu wyzbywając się wszystkich sentymentów - kilka miesięcy temu byłoby jej prościej. O wiele prościej. Tylko brakowało jej motywacji, chociażby tej w postaci wiszącej nad nią niczym widmo operacji, która mogła posadzić ją na wózku inwalidzkim do końca życia; a ona nigdy nie przeżyłaby gdyby w razie jakichkolwiek powikłań został z nią jedynie z litości czy dobroci serca. Jej duma nie udźwignęłaby takiej potwarzy. A może bardziej bała się tego, że zrezygnowałby z kalekiej kobiety? Chyba po ludzku przerażona była tym jak wiele mogła stracić nawet w przypadku niekoniecznie najgorszego scenariusza.
Widok dostojnie zadartego podbródka jego żony w ramionach jej mężczyzny (zawsze była mocno terytorialna) wyzwolił w niej oblepiającą jej ciało po same opuszki palców zazdrość skutecznie podkolorowującą jej policzki naturalną czerwienią podkreśliły jednocześnie róż, którym potraktowała skórę. Odruchowo zacisnęła mocniej palce na dającej jej podparcie ręce i zwróciła się do Leonarda z gorącą prośbą - potrzebowała chwili na pozbieranie się i przybranie obojętnej maski na twarzy nie mogąc sobie pozwolić by ktokolwiek zauważył co się z nią działo - by uzupełnił ich kieliszki czymś mocniejszym aniżeli prossecco buzujące w kieliszkach. I wszystko poszłoby zgodnie z planem gdyby nie prezes zaprzątający jej głowę i Dominic, bawiący się w rycerza na białym koniu, który wybawiał damę z opresji. Przełknęła głośno ślinę i przybrała sztuczny uśmiech na usta, czując, że sama zaraz zwymiotuje na idealnie dopasowany garnitur z tej słodkości wylewającej się z jej gestów, choć najchętniej zniknęłaby w objęciach Domenica. Mężczyzny, który tej nocy należał do innej kobiety.
- Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, prawda? - rzuciła żartobliwie (dobrze wiedziała, że Westwood wyczuje kwaśny finisz jej słów) w kierunku Andrei i przeniosła swoje spojrzenie na Westwoodów wyjętych żywcem z okładki poczytnego magazynu, skupiając się na Coco bardziej w momencie, w którym Andrea porwał jego małżonkę na parkiet. Uniosła kieliszek do ust i upiła spory łyk wina. - Brzmisz jakbyś był zazdrosny… I co na to twoja żona? - nadmiar kumulującej się w niej ironii wylał się z jej ust, nim u jej boku pojawił się Leonardo, którego obecność przyjęła z niewysłowioną ulgą. Miał uchronić ją przed niewygodną rozmową i gestami, przed głupimi ruchami przy świadkach… I wzbudzić choć odrobinę zazdrości w Westwoodzie, ot tak. Na pamiątkę.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

Miała..., ale nawet o tym nie wiedziała albo bardzo chciała nie wiedzieć, bo przecież to jej mówił tak naprawdę o wszystkim, co zajmowało mu myśli i to z nią dzielił się wszystkimi swoimi wątpliwościami i problemami. To z nią omawiał kolejne plany nie tylko swoje, ale także wszystkie te powierzane mu przez ojca sprawy, które musiał — i teraz już chciał — załatwiać. To ona widziała, co sprawia, że mógłby poczuć się szczęśliwy i co było jego największymi troskami i to u jej boku zostawał coraz częściej zostawiając żonę samą w wielkiej i pustej, przerażająco cichej willi, którą Sylvia chciała wypełnić dziecięcym śmiechem i odgłosem tupotu małych stópek na kamiennych podłogach. Tylko nie wiedziała o czymś, o czym znów powiedział Marceline, mimo że była jedynie jego kochanką — miał jedno dziecko i więcej nie chciał a przynajmniej nie chciał z Sylvią, bo tym samym niepotrzebnie skomplikowałby wszystko między nimi przed i tak planowanym przez siebie rozstaniem z nią, ale jeszcze nie wiedziała, bo to Marceline była jedyną osobą, z którą był naprawdę szczery, ale nawet jej nie powiedział o swoich najbliższych planach, ale nie dlatego że nie miał do niej wystarczająco dużo zaufania; to głupie, co nim powodowało, ale chciał zrobić jej coś, co mogłaby uznać za niespodziankę, bo przecież od dłuższego czasu napomykał coraz częściej o rozwodzie i w końcu mógł odejść od Sylvii nie narażając się, że wraz z nią i pewnie sporą częścią majątku straci także to upragnione włoskie obywatelstwo — mimo że nie grał w żadnym klubie na co dzień środowisko huczało od plotek, że może reprezentować Włochy w kolejnych mistrzostwach Europy a może i tych kolejnych, w których daj Boże powtórzyliby dzięki niemu sukces z 2006. Nie chciał stracić tej szansy tylko przez to, że rozwiódłby się za wcześnie z kimś, na kim mu nie zależało jak chociażby w połowie zależało mu na Marceline. I gdyby wiedział tylko jak popełniał błąd o tym jednym nie mówiąc kobiecie...
Domyślał się, co musiała czuć widząc go kolejny raz z uwieszoną u ramienia żoną zadzierającą o wiele za wysoko nos, który lada moment sam zamierzał jej przytrzeć, chociaż wiedział, że to nie będzie w porządku, ale od początku starał się być z nią szczery i przypominał jej — szczególnie w tych wszystkich kłótniach o jego kochanki, bo nie wiedziała, że była tak naprawdę jedna — że „ożenił się z nią dla włoskiego paszportu a nie jej pięknej buźki i długich nóg”, które musiała rozkładać naprawdę chętnie, skoro zrobiła karierę nie dzięki niemu i jego powiązaniom. Na co dzień nie było w nim podłości i sam wiele razy dziwił się, skąd brała się w takich właśnie sytuacjach, kiedy nie kontrolując się najczęściej w kłótniach potrafił mówić takie rzeczy, po jakich ciężko było szybko otrząsnąć się i zacząć normalnie współżyć a nie tylko żyć obok tej drugiej osoby, co jemu przychodził niewypowiedzianie a wręcz zatrważająco łatwo, co najmniej jakby to nie on wykrzykiwał to wszystko chwilę wcześniej. I jeszcze ten upór i porywcza natura..., nie sprawiały, żeby było mu łatwiej...
Powoli odwracając głowę w jej stronę, popatrzył na Marceline unosząc brwi i uśmiechając się cierpko nie odpowiedział nie chcąc narażać się na badawcze spojrzenie, jeśli nie dociekliwe pytania prezesa albo, co gorsze, własnej żony, która nie była aż taką idiotką, żeby nie zacząć doszukiwać się jakiegoś podtekstu w takiej dyskusji — a przynajmniej miał nadzieję, że nie była aż taką idiotką... Tak samo, jak Marceline przed chwilą, upił łyk wina a kiedy chciał już odpowiedzieć czegoś, co mogłoby zasugerować jej, że Sylvia będzie nią już niedługo, ale pojawił się Leonardo, którego obecność skwitował jedynie przewracając oczami i opróżniwszy kieliszek podał go mężczyźnie sugerując, że „może wykazać się teraz”. – ..., a ja tymczasem pozwolę sobie porwać twoją partnerkę do tańca..., bo jak sam widzisz moją podkradł nasz prezes – wzruszył ramionami i odwróciwszy się w stronę Marceline wyciągnął w jej stronę rękę. – Oczywiście o ile pozwolisz się porwać – dodał i musiała wiedzieć, że przecież jeśli odmówi mówiąc „nie”, Domenico nie będzie naciskać, ale jednocześnie zniknie z jej oczu tak skutecznie, że nie znajdą się dopóki sam nie przyjedzie do niej do domu na następny dzień.
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Powinna wiedzieć, nie była typową, głupią blondynką, która miałaby klapki na oczach nie widząc co dzieje się dookoła niej. Pozostawało jedynie, że uparta niczym osioł Marcelina nie dowierzała w to - może nie chciała wierzyć - w to, w czym starał się ją utwierdzać Domenico. Pani Westwood od dłuższego czasu była cholernie irytującą drzazgą w oku Marceline, której (choć usilnie próbowała) nie potrafiła się za żadne skarby pozbyć. Kompletnie nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek miało się między Westwoodami zmienić - wszystkie obietnice były jedynie słowami, których wcale nie musiał dotrzymywać, prawda? Dawała się mamić od kilku miesięcy obietnicami rozwodu - owszem - ale teraz miała dość, nie zamierzała czekać dłużej z założonymi rękoma modląc się o jego ruch. Może gdyby wiedziała o jego planach… Może zaczekałaby trochę dłużej uzbrajając się w cierpliwość (ehe! dobre sobie!), a nie kupowała bilet lotniczy w jedną stronę. Przerażona równie mocno perspektywą zostawienia Dominica, co poddania się zabiegowi, który mógł być dla niej wyrokiem.
Grała. Grała pod otaczającą ich publiczkę w pełni zrównoważoną kobietę zadowoloną z własnego towarzystwa, kompletnie nie zainteresowana parą, która podeszła do nich. Zresztą dlaczego mieliby ją interesować? Nie pokazywała targającej nią zazdrości, osiągającego apogeum wkurwienia nawet wtedy gdy nie potrafiła powstrzymać samej siebie od zgryźliwego komentarza, którego podtekst z pewnością trafił do właściwego adresata; a który musiał ugryźć się w język - choć z pewnością równie cięta riposta cisnęła się na usta - by nie wzbudzać podejrzeń. Przygryzła dolną wargę przykrytą warstwą karminowej szminki, przenosząc wzrok na Leonarda, który pojawił się znikąd znów u jej boku… Jakby wyczuwał najmniej (a może właśnie przeciwnie?) odpowiedni moment.
Obserwowała ich dwójkę stroszącą pióra podobnie do pawich godów z wyraźnym rozbawieniem. Widząc wyciągniętą w jej stronę dłoń Westwooda, wypiła duszkiem pozostałość alkoholu z kieliszka na wysokiej nóżce i wcisnęła ją w męską dłoń z przepraszającym uśmiechem i niemą obietnicą później na ustach… By przyjąć zaproszenie Coco i ująć jego dłoń dając poprowadzić się na przepełniony ludźmi parkiet, niemalże w sam jego środek - byleby tylko nie podjudzać plotek. To ostatnie co byłoby im teraz potrzebne… Jednak najwyraźniej byli odmiennego zdania - z wyraźnym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy przyjęła jego rękę obejmującą ją w talii i przyciągającą do siebie jej ciało o wiele… Bliżej niż wymagał tego taniec.
- Przecież nie mogłabym odmówić ci ostatniego tańca, Coco - uśmiechnęła się przeraźliwie…, słodko? Wplatając w to wystarczającą ilość ironii, by mógł wyczuć jej prawdziwe intencje, jednak ani na moment nie zrzucając maski zadowolonej wersji siebie. Jednocześnie informując go delikatnie o swoich planach, nie wdając się w szczegóły i nie pozwalając mu na właściwą reakcję ze względu na otaczające ich towarzystwo. Z lekkim triumfem obserwując falę wyraźnie przetaczającego się przez niego całego wachlarza emocji - w tym konsternacji czy tym razem paskudnie z niego nie żartuje.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

Wiedział — doskonale — jak działała na nią sama myśl, że miał żonę, dlatego starał się poświęcać dosłownie każdą wolną chwilę jedynie Marceline w domu stając się gościem i gdyby nie pomoc gospodyni, pewnie nie byłby w stanie ukryć tego romansu przed Sylvią, która przecież nie była całkiem głupia, ale dawała jeszcze mydlić sobie oczy; pomijając fakt, że Domenico mógł liczyć na kumpli z zespołu i przyjaciół, którzy w razie konieczności byli gotowi potwierdzić jego wersję. I sam dziwił się jak? Jak to do cholery możliwe?, ale ludzie po prostu mieli do niego nie wytłumaczalną słabość..., może dlatego, że nie brudził nigdy nikomu i jeśli ktokolwiek zwrócił się do niego o pomoc, on nie odmawiał. Zawsze miał czas, żeby pogadać i zawsze był gotów uruchomić wyrobione przez te wszystkie lata kontakty. Poza tym miał naprawdę ogromną wiedzę prawniczą a ta przecież zawsze się mogła się przydać. Tylko że to czym tak naprawdę zjednywał sobie ich wszystkich, nie szczerością i otwartością, gotowością i chęcią pomocy czy działania, ale tym, że pokazywał zawsze, ale to zawsze..., że jest takim samym człowiekiem jak wszyscy i jeśli popełniał błąd, mimo że z trudem potrafił przyznać się do tego. Ludzie widzieli, że jego reakcje i zachowanie a przede wszystkim emocje są prawdziwe, dlatego jeśli potrzebował czegoś..., obojętnie czego dostawał to w zamian za swoją umanità. A do tego przecież zrobił wszystko, żeby stać się jednym z nich..., Włochem i pojechać utrzeć nosa Niemcom, Francuzom i wszystkim innym pokazując, kto tak naprawdę potrafi grać w piłkę. Wiedział, że mógłby nawet tutaj paść teraz na kolana i poprosić Marceline o rękę i kiedy trafiliby na pierwsze strony gazet, większość i tak ostatecznie zachwyciłaby się tą miłosną historią, ale wcześniej na kogoś musieliby wylać kubeł pomyj i wszystko wskazywało, że tą osobą byłaby właśnie Rockwell, dlatego chcąc oszczędzić jej tych wszystkich nieprzyjemności hamował się i powstrzymywał, powtarzając jej codziennie, żeby „wytrzymała jeszcze trochę”, ale gdyby wiedział, ze była już u kresu... Nie trzymałby jej dłużej w niepewności, mimo że chciał, żeby to była niespodzianka, bo przecież oboje tak długo czekali na ten moment... Tylko, że nie widział i nie miał świadomości, że to naprawdę może być ich ostatnie spotkanie.
I jeszcze widmo operacji, które zawisło nad jej głową, a o której on nie miał najmniejszego pojęcia — widział jak czasami ledwie dawała radę wstać z łóżka, ale kiedy pytał czy wszystko w porządku za każdym razem odpowiadała, że to tylko przez pracę, bo przecież spędzała wiele godzin przy biurku nad kolejnymi zleceniami i..., wierzył jej, tym bardziej, że kiedy zaproponował, żeby przebadała się w instytucie medycznym Juve..., miał wrażenie, że mówi do ściany czym mogła tylko wyprowadzić Domenico z równowagi a tego zdecydowanie nie chcieli oboje, więc z bólem serca, ale wycofał się i nie naciskał na badania, których wyniki poznałby pewnie jeszcze przed nią a może nawet sam przekazałby je jej. I gdyby wspomniała, że może chcieć być z nią z litości..., nie wytrzymałby już, bo wbrew wszystkiemu, co mogło się jej wydawać naprawdę kochał Marceline, mimo że nie powtarzał jej tego, co chwilę i właściwie nie był pewien czy kiedykolwiek jej to tak naprawdę powiedział.
Przyglądając się jak dopiła do końca musujące wino i oddała kieliszek Leonardowi, spojrzał na niego i uśmiechając się rozbrajająco wręcz, poprowadził kobietę na parkiet dając zaciągnąć się ostatecznie na sam środek, gdzie mimo wszystko objął ją o wiele mocniej niż było to konieczne przyciągając do siebie i uśmiechając się, kiedy przez chwilę jego dłoń zatrzymała się na jej pośladkach, skąd powędrowała zaraz z powrotem na talię, wpatrzył się w jej wielkie oczy, żeby słysząc co odpowiedziała zmarszczyć czoło, ale wciąż starając się uśmiechać, zapytać:
Ostatni? Nie wierzę, żebyś chciała wyjść przed dwunastą a jeśli już..., nie zdziw się jak wymknę się za tobą. – Pokręcił głową i przewróciwszy oczami, dopiero po chwili ściągnął usta w wąską linię i chociaż wciąż unosił lekko jeden kącik..., nie było mu w ogóle do śmiechu — czuł podświadomie, że coś musiało się kryć za tym ostatnim tańcem, ale nie chciał się nakręcać i nie odrywając od jej twarzy coraz bardziej badawczego spojrzenia, po chwili dopytał:
Co ty kombinujesz, co? – W jego głowie już zaczęła się gonitwa myśli i oboje wiedzieli, że nie skończy się długo...
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Nie wiedziała do końca jak tak naprawdę wyglądały relacje pomiędzy małżonkami - choć nigdy nie uwierzyłaby, że kobieta zupełnie nie była świadoma romansu swojego męża. Nawet Sylvia nie byłaby tak naiwną, że nie domyśliłaby się tego wszystkiego - owszem, mógł wymawiać się meczami, treningami, zobowiązaniami zawodowymi, jednak wciąż śmierdział damskimi perfumami wracając po całym dniu czy nocy spędzonej w wynajmowanym przez Marceline mieszkaniu na obrzeżach Turynu. Niewielkie mieszkanie - dwa małe pokoje z kuchnią i łazienką, bo więcej do szczęścia nie było jej potrzebne w pojedynkę, na tyle było ją stać przyjmując kolejne zlecenia reklamowe; nigdy nie chciała oferowanej pomocy w utrzymaniu się, uwielbiała wolność i samodzielność nie uznając pożyczek i długów wdzięczności. W żadnym przypadku nie znosiła uczucia bycia zależną od kogokolwiek, a przecież właśnie tym było to wszystko między nimi. Pokornie czekała aż wreszcie, łaskawie zdecyduje się na rozwód z żoną i będzie jej wolnym od małżeńskich zobowiązań. Nie potrzebowała rozkładania nad jej głową ochronnego parasola, potrzebowała jego. Jej Domenico, za którym szalała, którego potrzebowała jak powietrze wypełniające płuca, do pełni szczęścia. Zawsze kochała za mocno, za szybko, za bardzo, spalając się w tym wszystkim. I tak samo było z Julią. Tak było teraz z Domenico, chociaż obiecywała sobie, że będzie mądrzejsza niż wcześniej.
Nie chciała się badać, nie potrzebowała robić badań, których pełny komplet już wykonała. Nie potrzebowała ich, bo doskonale wiedziała co jej jest i jak bardzo wymaga specjalistycznej opieki lekarskiej. Gdyby przystała na jego gorące prośby oddania się w ręce lekarskiej kadry Juventusu była przekonana, że nie ukryłaby przed nim niczego - nawet jeśli obowiązywała tajemnica lekarska… Jakimś cudem by się dowiedział. Dlatego szła w zaparte, że kompletnie nic jej nie dolega, że to kiepskiej jakości łóżko i długie godziny spędzone przed monitorem, a nie dawny uraz kręgosłupa, efekt wypadku samochodowego, który zawiesił nad jej głową widmo zabiegu - zabiegu, który mógł się skończyć dla niej inwalidztwem. Zabieg, którego brak mógł skończyć się w niedługim czasie dokładnie tak samo. Grała przed nim, przed znajomymi i samą sobą, że przecież nie jest tak źle i nic jej nie dolega.
Ślad pozostawiony na kieliszku pysznił się czerwienią, tym razem nie zostawiła niewielkiego śladu na śnieżnobiałym kołnierzyku jego koszuli. Nie była aż tak bezczelną, choć gdy jej ciało przylgnęło do oznaczających się pod materiałem mięśni, przytuliła policzek właśnie w tej okolicy, rozkoszując się ciepłą wonią perfum drażniącą jej nozdrza. Trwała tak kilka taktów piosenki, by wyprostować się niczym struna i dać poprowadzić się w tańcu, sprawiając wrażenie, że nie pierwszy raz płynęli wspólnie na parkiecie.
- Daleko mi do uciekającego o północy kopciuszka gubiącego pantofelka… I jakże mógłbyś wymykać się za mną, pozostawiając damę swojego serca w opałach - rzuciła starając się sprawiać wrażenie rozluźnionej i rozbawionej do granic możliwości. Tak jakby było jej do śmiechu. Obserwowała go uważnie doszukując się kalejdoskopu emocji, które przetoczą się przez jego ciało gdy zrozumie drugie dno jej słów. - Wyjeżdżam - uciekam, dodała w myślach, wykonując obrót i powracając w jego ramiona ułożywszy miękko dłonie na umięśnionej piersi. - Pojutrze oddaję klucze i wyjeżdżam z Turynu. Przyszłam tu żeby się pożegnać - uśmiechnęła się… Tym razem wyjątkowo ciepło, za wszelką cenę próbując powstrzymać łzy. Nie chciała robić z tego rozstania wielkiego halo…, choć żal rozrywał jej serce. Wiedziała, że zasługiwał na lepsze pożegnanie, słowo wyjaśnienia. Cokolwiek. Ale chyba tylko na tyle było ją stać jeśli miała to zrobić i wyjechać z Turynu bez Domenico.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

Zakładał, że Sylvia się domyślała, bo w przeciwnym wypadku nie kłóciliby się tak często..., przecież zaczynało się od tego, że tak wiele czasu spędzają poza domem, że mijają się czasami w drzwiach, żeby przez temat dzieci, mimo że on nie chciał słyszeć nawet o jednym, prześlizgnąć się do kolejnych definiujących go epitetów, jakim to nie jest „qrwiarzem”, który „poleci na każdą, byleby tylko rozłożyła wystarczająco szeroko nogi” na co odpowiadał zawsze to samo, że przecież „nikt tylko ona wiedziała jak tak naprawdę szeroko trzeba byłoby jej rozłożyć”, żeby... I tutaj pojawiała się cała lista zarzutów w jej stronę, po której Sylvia o dziwo nie odgryzała się i albo wycofywała całkiem, albo w stronę Domenico zaczynało lecieć to, co akurat nawinęło się jej pod rękę w akompaniamencie jego głośnego „pazza!”, po którym gosposia wiedziała, że następne dni przeminą w ciszy i względnym spokoju, bo państwo będą się po prostu unikać. Chociaż zdarzało się, że na następny dzień konflikt tylko eskalował, ale wtedy Dominic znikał bez słowa a pani Westwood zamykała się w pokoju wisząc na telefonie, przez który rozmawiała ewidentnie z mężczyzną, a ten z całą pewnością gosposia mogła przyznać, że nie był jej młodszym bratem, tylko kochankiem..., więc byli pari.
I właśnie w tych chwilach był jej — Marceline — cały bez zobowiązań i konieczności oglądania się za siebie; nie tylko ją konieczność zachowywania pozorów doprowadzała do rozpaczy, ale miał w tym wszystkim cel, którego nie chciał odpuścić, tym bardziej, że chciał nadal pracować tutaj we Włoszech i jeszcze miałby możliwość zapewnienia obywatelstwa jej, kiedy..., wyszłaby może za niego, chociaż o tym myślał naprawdę nieśmiało, o ile w ogóle... I nie to, że nie chciałby, ale znał ją już i wiedział, że gdyby zaczął naciskać na ślub ona prędzej uciekłaby niż zgodziła się, dlatego chciał z tym zaczekać tak długo, jak długo sama nie miałaby pewności i mogliby zatrzymać się tutaj na chwilę. Tutaj założyć przystań, do której wracaliby z kolejnych podróży po świecie, bo przecież nie chciała nawet słyszeć o powrocie do Lorne Bay, który on był coraz częściej gotów wziąć pod rozwagę, skoro z ojcem było tylko gorzej, ale jeszcze nie teraz... I oczywiście, ze gdyby zgodziła się na badania w klinikach klubu, wiedziałby o jej stanie zdrowia dosłownie wszystko, bo tajemnica lekarska tajemnicą, ale kto odmówiłby kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset tysiącom wypłaconym z ręki do ręki w żółtych i zielonych włoskich euro otrzymanym na dodatek od Un1co? Tylko pazza...
Kiedy oparła głowę o jego pierś zupełnie bezwiednie pochylił swoją i mimo że byli wśród tylu ludzi, musnął wargami jej włosy pachnące perfumami i lekko resztkami dymu z papierosa, którego wypaliła przed wejściem do hotelu. Uśmiechnął się do siebie i tej myśli, która pojawiła się zaraz czy ktoś to widział? — nie obchodziło to Dominica..., nie w tym momencie, kiedy najpierw zażartowała wytykając mu przy okazji, jak tylko ona potrafiła, że przecież nie przyszedł tutaj sam, żeby przyznać się niespodziewanie, że..., wyjeżdża. W pierwszym momencie zmarszczył brwi i myślał, że to kiepski żart, ale kiedy popatrzył jej w oczy w chwili, w której obracając się wróciła w jego ramiona z zadartą głową, potrząsnął swoją niedowierzając wciąż w jej słowa. Musiała widzieć tę gonitwę myśli i jak uchylał a zaraz potem zamykał usta nie mogąc albo nie wiedząc nawet, co odpowiedzieć. I, kiedy uśmiechnął się nerwowo, odrobinę pobłażliwie dotarło do niego wreszcie, że Marceline nie żartowała — widział to w jej wielkich, zielonych oczach. Nie zastanawiając się zatrzymał i trwając w tym bez ruchu, nie odrywając od niej wzroku, odpowiedział:
Nie wierzę..., nie wierzę Marceline... – Musiała widzieć, że nie udawał i naprawdę przeżył szok, w tym momencie, nie oglądając się na nic i nikogo.
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Problem był jeden, znaczący - nie lubiła się dzielić… A zachłanność Marceline nie pozwalała by tymi krótkimi schadzkami zaspokajała wszystkie swoje potrzeby; potrzebę bliskości Westwooda. Nie chciała wyrwanych żonie ochłapów, pragnęła całości. Tylko raz zniżyła się do tego by szlochając błagać by zostawił żonę, by wybrał ją - wredną do granic możliwości australijkę, której brakowało sporo urody względem jego żony (przecież coś musiało go wstrzymywać go u jej boku przez tyle lat, prawda?) nawet jeśli obie miały figurę godną modelki i niebotycznie długie nogi do kompletu. A jednak wybierał Sylvię… Dla jej paszportu. Przegrała z obywatelstwem, tylko albo aż.
Ślub? Ostatnio lśniący na jej palcu pierścionek był symbolem zaaranżowanego małżeństwa, którego nieprzyjemny posmak wciąż odczuwała na języku na samo wspomnienie Ashwortha, zaściankowego farmera, którego przerosła miłość Celii do innej kobiety, bo jak to inaczej nazwać? I choć kochała Westwooda na swój pokrętny sposób wciąż nie potrafiła się do tego przyznać - być może bojąc się jak bardzo mogłaby się znów sparzyć - przecież zawsze łatwiej grało się rezolutną wersję siebie, która niczego i nikogo się nie boi. Nie ma uczuć tak intensywnych, że palą ją od wewnątrz. Nie potrafiła chodzić na ustępstwa, kochała mocniej niż powinna i coraz częściej miała wrażenie, że gubi siebie… Tylko, że ostatnim miejscem w którym mogła i chciała szukać brakującego elementu było Lorne Bay, które wciąż kojarzyło jej się ze zwęglonymi ciałami na okazaniu zwłok po pechowym pożarze. Potrzebowała czasu by oswoić się z tamtą stratą. Cholernie dużo czasu i garści leków nasennych albo sporej ilości alkoholu.
Nie chciała robić z tego wielkiej afery - tak naprawdę gdyby nie Dominic już dawno by jej tu nie było. Chciała zerwać szybko plaster, wyrywając przy okazji kilka włosów, jednak szybko zapominając o bólu. Zdecydowanie nie pomagał jej swoim zachowaniem, muśnięcie czubka jej głowy spierzchniętymi lekko wargami przyprawiły ją o przeszywającą całe ciało gęsią skórkę i sprawiły, że przez głowę przemknęła myśl, że nie powinna ich przekreślać. Że powinna dać mu szansę i pozwolić sobie pomóc. Powinna, ale podjęła decyzję i powoli wdrażała swój plan w życie. Nowe życie bez Westwooda w nim.
Zatrzymała się w jego ramionach i uśmiechając się znikomo, zadarła lekko brodę ku górze by spojrzeć mu wygodnie prosto w oczy. - To było naprawdę dobrych kilka miesięcy. Dziękuję - mrugnęła do niego porozumiewawczo i korzystając z pobrzmiewających z głośników ostatnich nut piosenki, dygnęła delikatnie, unosząc krawędzie tiulowej sukni ku górze tym samym dziękując mu także za taniec… I czując potworny ucisk w klatce piersiowej zwiastujący jej cichy szloch, odwróciła się na pięcie by pociągając nosem niemalże wybiec z sali bankietowej, ignorując skutecznie Leonarda, który podjął próbę zatrzymania Marceline. Blondynka parła jednak uparcie przed siebie, pochwyciła miękki płaszcz w dłonie i nie oglądając się za siebie wybiegła na zaśnieżone schody. Wysupłała z kieszeni paczkę papierosów i odpalając jednego zaciągała się raz za razem, tak długo by móc poczuć znajome, kojące nerwy lekkie zawroty głowy zmuszające ją do podparcia się o lodowato zimną poręcz schodów. Miała dość. Właśnie dlatego łatwiejszym było nieangażowanie się w to wszystko. Czymkolwiek to było - romansem z mnóstwem dobrego seksu czy jednak związkiem z prawdziwego zdarzenia.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

Nie tylko ona... Sam czasami wystarczało, że widział jak rozmawiała z innym mężczyzną a zazdrość zaczynała wypalać mu wnętrzności i jeśli udawało mu się powstrzymać, żeby nie zacząć odpytywać jej jak na jakimś pieprzonym przesłuchaniu „kto to był?” czy „o czym rozmawiali?” potem odchorowywał to wszystko w samotności trawiąc na nowo cała sytuację. I tak jak ona nie mogła pogodzić się z obecnością Sylvii w jego życiu, Domenico z trudem znosił świadomość, że przecież tamtą kobietę na swój sposób także kochała i nie chodziło o to — tak, jak w przypadku jej ex-narzeczonego — że to była kobieta, ale o to, że liczyła się dla Marceline tak bardzo. Różnica między nimi polegała na tym, że jej partnerka należała do przeszłości i nic tak naprawdę nie zapowiadało, że miałaby się nagle pojawić — błogosław swoją nieświadomość Domenico — podczas gdy Sylvia była wciąż jego teraźniejszością a świadomość, że może przegrywała tak naprawdę z papierem... Wiedział, że to musiało boleć, ale chociaż nie mówił o tym, dzielił ten ból z nią i naprawdę starał się oszczędzać jej sytuacji, w których musiałaby słuchać chociażby o jego żonie; nie opowiadał o niej i ucinał rozmowę, kiedy temat schodził na nią, skupiając się na faktach niezbędnych do wyjaśnienia tego o co pytała Marceline.
Niepotrzebnie przemilczał, że planuje złożyć papiery rozwodowe zaraz na początku stycznia, a potem uwolnić się jak najszybciej od kobiety, z którą, dopóki nie poznał Marceline, seks był niezły i miał o czym porozmawiać po wszystkim a potem ona robiła naprawdę dobrą kawę, ale w zderzeniu z Rockwell te jej zalety były bezwartościowe i tak naprawdę wyszukane na siłę. I jeśli jej wydawało się wciąż, że czuł do Sylvii coś więcej..., nie wiedział jak miałby przekonać ją, że tak nie jest, tym bardziej, że gdyby rzeczywiście połączyłyby go z żoną jakiekolwiek uczucia poza swego rodzaju przyzwyczajeniem i może jakimś rodzajem przywiązania, naprawdę już dawno spełniłby jej marzenie o dziecku, które od dawna doprowadzało do kolejnych awantur w ich domu. I przecież, kiedy ten jeden jedyny raz błagała, żeby rozwiódł się z żoną obiecał Marceline, że rozstanie się z nią podając nawet lata, do których musi jakoś dotrwać, bo on męczył się w trwając w tej sytuacji niemniej jak ona. A widząc jej reakcję i nieraz szklące się oczy z trudem powstrzymywał łzy odwracając głowę i ściągając usta w wąską kreskę tak, jak w tym momencie, kiedy przyznała, że tak naprawdę to koniec.
Nie wyobrażał sobie nawet tej chwili i nie brał w ogóle takiej opcji pod rozwagę..., tym bardziej teraz, gdy wszystko było już na jak najlepszej drodze i naprawdę niewiele dzieliło go od uzyskania tak cholernie upragnionej wolności, z której był gotów zrezygnować jedynie dla niej..., dla Marceline robiąc wszystko, żeby przekonała się, że przy nim, mimo wszystko — z obrączką lśniącą na jej szczupłym palcu — będzie mogła pozostać sobą zachowując naprawdę sporo z dotychczasowej wolności i niezależności. Chciał jedynie wiedzieć, że nie byliby już niczyi i należeliby do siebie naprawdę a on mógłby usprawiedliwienie dorzucać do jej kolejnych pomysłów trochę niezbędnej do ich realizacji kasy, nie sprawiając, żeby czuła się jak utrzymanka a on jak jakiś pieprzony sponsor, bo chociaż nie patrzył tak na ich relację, chwilami robiło mu się głupio oferując Rockwell pieniądze, których ona konsekwentnie nie chciała przyjąć. W ostateczności mógł zrezygnować nawet ze ślubu, jeśli nie chciałaby go tak bardzo, ale z niej? Z niej nie wyobrażał sobie, że miał rezygnować nawet na chwilę...
Potrząsnął głową, a kiedy ukłoniła się i odwróciwszy od niego ruszyła przyspieszając coraz bardziej mimo gęstniejącego tłumu na parkiecie, przez moment nie wiedział co robić? Co robić? powtarzał w myślach, żeby w końcu nabrać powietrze głęboko w płuca i nie oglądając się na nic..., na nikogo..., puścić się zaraz za nią biegiem w stronę reprezentacyjnego hallu i klatki schodowej, na którą wypadł i zbiegł po schodach chcąc złapać Marceline jeszcze w recepcji, ale była szybsza i kiedy dopadł do pierwszych drzwi oddzielających od szatni korytarz, zdążyła wybiec już na zewnątrz. Bez zawahania ruszył za nią i wypadłszy przed hotel, zjechał dosłownie po schodach, żeby podnieść się i nie otrzepując nawet ze śniegu pobiec za nią a kiedy dopadł do Marceline złapał ją o wiele za mocno za ramiona.
Co ty pieprzysz..., i jak to wyjeżdżasz? Dokąd?! Dokąd wyjeżdżasz? Dlaczego?! – powtarzał z trudem zachowując równowagę już nie tylko tę fizyczną, psychiczna, ale i emocjonalną.
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Julia była ewenementem w jej życiu - dokładnie tak jak Domenico - pomimo wielu krzywd nigdy jej tak naprawdę nie skreśliła. Nawet jeśli od czasów tamtej awantury po powrocie z Berlina, po której musiała tuszować podkładem siniejące ślady po palcach Crane na swojej krtani, a na dłoniach jaśniało kilka drobnych blizn, pozostałości po rozbitych w drobny mak talerzach, nie rozmawiały… Tęskniła za nią. Tak cholernie tęskniła, jednak urażona duma nie pozwoliła wyciągnąć jej dłoni pierwszej. Ale tuszował - czasem z różnym skutkiem - swoją osobą całą palącą tęsknotę, umożliwił znów oddech pełną piersią za którym tak bardzo tęskniła. Gdyby tylko nie ta cholerna Sylvia… I może gdyby nie te myśli Westwooda o wciśnięciu na jej palec ślubnej obrączki (dobrze, że nie była świadoma tych planów, nie zdążyłaby się oswoić z tą myślą, uciekając niczym spłoszona w lesie sarna), zatraciłaby się w tym bez jakiejkolwiek reszty.
Nie obejrzała się za siebie, starając się by jej krok - choć szybki, nie wyglądał na ucieczkę nie chcąc zbytnio przykuwać uwagi otaczających ich ludzi. Była przekonana, że opuści salę niemalże natychmiast za nią, że znajdzie się błyskawicznie za jej plecami nie pozwalając jej odejść dalej niż przed okazałe, hotelowe lobby. I nie pomyliła się - ledwo naciągnęła w pośpiechu na otulone jedynie warstwą miękkiego tiulu ramiona, płaszcz i zaciągnęła się łapczywie papierosowym dymem. Zachłanność w ruchach Marceline była wyraźnie zaznaczona, jakby zawroty głowy od nadmiaru nikotyny były tym czego potrzebowała by uspokoić skołatane nerwy. Powinna była złapać taksówkę znikając Westwoodowi z pola widzenia nim zdąży wybiec z hotelu, nie dając mu nawet możliwości by wyciągnął z niej najmniejszy szczegół… A jednak uparcie stała, przebierając nogami na mrozie bojąc się, że wystarczy jedno właściwe słowo i rozmyśli się, zmieni plany i potulnie zostanie w Turynie u jego boku. Żyjąc w tym popieprzonym trójkącie z żonatym facetem dla którego kompletnie straciła głowę.
Spuściła głowę, krztusząc się kolejnym haustem dymu i kaszląc przeraźliwie gdy dopadł jej Dominic, boleśnie wciskając opuszki palców i krótkie paznokcie w bladą skórę Marceliny. Podniosła wzrok na bruneta mrugając kilkukrotnie tak, jakby próbowała zogniskować wzrok na jego twarzy wykrzywionej w grymasie… Wkurwienia? Żalu? Nie była przekonana, nie potrafiąc rozszyfrować targającym nic emocji. Zresztą chyba nawet nie chciała roztrząsać tego wszystkiego, bo ostatnim czego potrzebowała to wyrzuty sumienia mieszające się ze strachem jak to będzie, jak przejdzie zabieg i z jakim wynikiem, jak poradzi sobie po wszystkim w pojedynkę - z bólem, codziennością i każdą najprostszą czynnością. Nie przywykła do tak ogromnej bezradności i bezsilności, co doprowadzało ją do białej gorączki.
Nie odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy, utkwiwszy wzrok na wysokości jego brody, poprawiła delikatnie klapy skrojonego na miarę czarnego garnitura. - Gdzie masz płaszcz? Zmarzniesz i rozchorujesz się… - rzuciła ciepło, celowo ignorując jego niecierpliwie wyrzucane z siebie pytania. - No idź, naprawdę mam ci przypominać o przyszłotygodniowej gali? Z gorączką i zapchanymi zatokami niekoniecznie będziesz najbardziej reprezentatywną wersją samego siebie - fuknęła, skupiając jego uwagę na czymś zupełnie nieistotnym i otrzepała resztki śniegu z czarnego materiału, które nie zdążyły się rozpuścić i wsiąknąć w garnitur, oziębiając jego skórę; już snując w głowie plany, łudząc się, że zostawi ją tu chociaż na moment samą, dając tym samym chwilę na paskudną ucieczkę.
Weź się w garść, idiotko. No już.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
ODPOWIEDZ