Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark dorastała w otoczeniu okolicznych legend, opowiadanych basowym głosem dziadka Clark. Legend podniosłych, żywiących wyobraźnię młodej dziewczynki która najchętniej wsłuchiwała się w opowieści powiązane z oceanem. Wielkie wyprawy, piękne syreny wodzące na pokuszenie oraz zaginione skarby przyciągały uwagę pobudzając wybujałe, dziecięce marzenia. Z tych wszystkich opowieści mała Audrey najbardziej lubiła tę o zaginionym skarbie który przez kilka miesięcy spędzał małej dziewczynce sen z oczu, gdy rozwodziła się nad sposobem jego odnalezienia. Nikogo nie powinno więc dziwić, iż dzień pamięci kapitana Thomasa Mayersa należał do tych, szczególnie lubianych przez młodą panią weterynarz. W jej pojęciu dzień ten posiadał niezwykłą atmosferę, będącą spełnieniem najskrytszych marzeń - bo kto nie chciał w dziecięcych latach być, choć przez jeden dzień, prawdziwym piratem? Panna Clark była pewna, iż taka osoba na tym świecie z pewnością nie istniała.
I w tym roku Audrey Bree Clark nie miałą zamiaru przegapić obchodów święta, organizowanych przez miasteczko Lorne Bay. Do tego dnia zwykła przygotować się równie skrupulatnie co do Halloween, chcąc aby jej kostium na coroczną paradę był dopracowany w każdym, nawet najmniejszym szczególe. Przygotowana od kilku dni wpierw planowała wybrać się na obchody święta w towarzystwie grupki swoich znajomych, plany jednak pokrzyżował jej nowy pomocnik w sanktuarium. Mężczyzna wydawał jej się być odrobinę dziwnym, nieodgadnionym, jednocześnie nie wzbudzającym w niej większego zaufania. Kilka próśb sprawiło jednak, iż brunetce zrobiło się odrobinę szkoda mężczyzny, a co za tym idzie przyjęła zaproszenie tłumacząc to chęcią zapoznania nowoprzybyłego z niewielkim miasteczkiem.
Równiutko o umówionej godzinie panna Clark stanęła przed wejściem na festyn, ubrana w swój piracki kostium. Brązowe oczęta wyszukiwały w tłumie znajomej twarzy, gdy dłoń poprawiła asymetryczną spódnicę, z jednej strony odsłaniającą smukłe udo, okalane kabaretkową pończoszką. A gdy ujrzała nowego pomocnika sanktuarium, zdjęła z głowy szeroki kapelusz, by pomachać nim, tym samym przyciągając uwagę znajomego.
- Aye, marynarzu! - Przywitała się, z niemal perfekcyjnym, pirackim akcentem będącym tego dnia jej dumą. Dzisiejszego dnia mieli być piratami z krwi i kości, a Audrey wyjątkowo bawiło naśladowanie pirackiego żargonu. - Ster lewo na burt i do abordażu! Czeka bowiem dziś przed nami wielkie wyzwanie i przygoda, o jakiej nie śnił żaden szczur morski! - Dodała z rozbawieniem w głosie, malinowe usta układając w szeroki uśmiech. Nie była pewna, czy przypadkiem nie popełniła błędu w doborze towarzysza, lecz nawet posępny nowy pracownik sanktuarium nie był w stanie popsuć jej wyśmienitego humoru, powiązanego z dzisiejszym świętem. W końcu, jeśli będzie bardzo źle, z pewnością da radę zniknąć w tak wielkim tłumie ludzi. Brązowe spojrzenie niepewnie utkwiło w męskiej twarzy, próbując coś z niej wyczytać. - No i? Jakie pierwsze wrażenia? - Spytała w końcu nieśmiało, dłonią wskazując kierunek, w którym powinni się udać.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Buchinsky miał tylko jeden cel i misję. Zapewnienie bezpieczeństwa panny Clark było dla niego priorytetem. Dobrze płatnym priorytetem… ale i pachnącym podstępem. W ciągu ledwie kilku tygodni pobytu w Lorne Bay ustalił niewiele. Kobieta zachowywała się normalnie, aż nazbyt normalnie… a on starał się nie spuszczać z niej wzroku. Dlaczego jej dziadkowie uznali, że mogło jej coś grozić – nie miał pojęcia. Może po prostu nie wiedzieli na co wydawać swoje pieniądze. To jednak sprawiało, że zaczynał rozmyślać o tym czy zadanie, które otrzymał naprawdę miało sens… i czy może nie była to pułapka? Zbyt wiele informacji przesłał AFP o potencjalnie niebezpiecznych osobach z Sydney i innych miast, żeby teraz go nie zlikwidowali.
Zadanie było jednak zadaniem. Pułapka czy nie – musiał je wypełnić. Kto wie, być może Clark naprawdę potrzebowała ochroniarza i być może zwyczajnie węszył podstęp tam, gdzie w ogóle go nie było. Na festynach i festiwalach zawsze było dużo tłumu i jeszcze więcej kłopotów. Ale jak on miał wykonać swoje zadanie nie będąc na tym przyłapanym przez nią samą? Domyślał się, że dwudziestolatka będzie chciała się zabawić. Kto by nie chciał w jej wieku. I on sam miał kiedyś w sobie więcej chęci do życia. Potwierdzeniem było to, że ciągle mówiła o wydarzeniu. Wyjście z grupką osób było w jego umyśle potencjalnie niebezpieczne, szczególnie kiedy nie znał tych znajomych. W takiej sytuacji nie mógłby zapewnić jej ochrony. Lepiej by było, gdyby udało mu się przekonać ją do tego, żeby zmniejszyła towarzystwo… albo…
No właśnie. Przekonać ją do poświęcenia tego wieczoru tylko jemu. Jak mu się udało – nie miał pojęcia. Być może nauczył się od świętej pamięci porucznika, który całkiem dobrze wywierał niegdyś na niego nacisk. Tak było lepiej i bezpieczniej, a on mógł łatwiej chronić ją od potencjalnego niebezpieczeństwa, o ile te w ogóle istniało. Jedynym pechem było to… że musiał się wystroić jak jakiś głupi pajac. Nie lubił przebieranek. Nie mógł jednak pójść na festyn ubrany w garnitur i krawat, jak gdyby chronił ambasadora. Clark miała myśleć, że był tylko zwykłym mężczyzną, pomocnikiem w Sanktuarium. Musiał się dostosować. Kupił jakąś białą koszulę z falbanami, ciemne szerokie spodnie, szerokie i wysokie buty, masywny pas i jakiś cienki płaszcz. Wszystko łącznie czyniło z niego marnego pirata, ale jednak… jakoś go choć trochę przypominał. Nie miał pojęcia kim był kapitan Thomas Mayers. Nie miał pojęcia dlaczego tutejsi mieszkańcy go czcili, o ile można było to tak nazwać.
Pojawił się wcześniej niż o umówionej godzinie, chcąc się upewnić, że nie ma w pobliżu żadnych elementów, które mogłyby stanowić zagrożenie dla panny Clark, a jeżeli istniały – to musiał je po prostu zlokalizować i unikać. Przyglądał się akurat jednemu z dziwnie wyglądających mieszkańców, kiedy usłyszał zawołanie. Dobrze, że stał plecami do wołającej go kobiety, bo mógł na chwilę przymknąć oczy i zebrać siły na przedstawienie w swoim wykonaniu. Na jego twarzy chwilę później pojawił się przykładny i przyjemny uśmiech. Odwrócił się twarzą do kobiety.
Słucham? – Zmieszał się jednak zaraz, kiedy usłyszał o wyzwaniu i przygodzie. Piracki żargon, z którego korzystała dziewczyna pogarszał sytuację. Na kolejne pytanie odchrząknął i spróbował ponownie się uśmiechnąć. – Nie wiem co myśleć – odpowiedział jej szczerze. Mijający ich ludzie byli zadowoleni. Pewnie gdyby tutaj mieszkał dłużej, festyn zapewne całkiem by mu się spodobał. A może i gdyby nie był na służbie. Zamiast korzystać z chwili i cieszyć się czymś nowym, ciągle rozglądał się po cudzych twarzach i zwracał uwagę na każdy ruch mijających osób. – Całkiem sympatycznie – odpowiedział po dłuższej chwili, dopiero wtedy spoglądając na pannę Clark swoimi lodowato niebieskimi oczami. Nie mógł zachowywać się jak typowy ochroniarz, to by zwróciło jej uwagę, przeszło mu przez myśl. – Możesz mi jeszcze jeden raz wytłumaczyć o co chodzi z tym Mayersem?

Audrey Bree Clark
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Panna Clark nie miała najmniejszego pojęcia o niecnym planie przygotowanym przez jej dziadka. Ot, był zwykłym biznesmanem, prowadził jakieś sprawy którymi nigdy nazbyt się nie interesowała, po za standardowym jak było w pracy? zadawanym w czasach, gdy wspólnie mieszkali w Sydney. Wiedziała, że posiadał dużo pieniędzy, w końcu sam opłacił jej studia, które sama spłacałaby jeszcze przez kilkanaście dobrych lat, na tym jednak kończyła się wszelka jej wiedza. Nowy pracownik sanktuarium, mimo iż wydawał jej się odrobinę... dziwny, nie wzbudzał w niej żadnych, większych podejrzeń godnych fabuły kryminalnego filmu. Malinowe usta panny Clark uniosły się delikatnie w przyjaznym uśmiechu, gdy mężczyzna odwrócił się do niej, lecz gdy pierwsze słowo uleciało z jego ust, niepewny uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony delikatnym wyrazem rozczarowania.
- Chyba w tobie więcej szczura lądowego niż wilka morskiego, czyż nie? Chociaż, wyglądasz całkiem... wiarygodnie - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. W zasadzie po za imieniem oraz nazwiskiem ( które niestety wyleciało jej z głowy) nie miała okazji dowiedzieć się niczego więcej o nowym pomocniku w Sanktuarium, po za kilkoma plotkami, iż nie posiada większej biegłości w opiece nad zwierzakami. Panna Clark przestąpiła z nogi na nogę, brązowymi oczętami uważnie przejeżdżając po męskiej sylwetce, by zatrzymać się na lodowato niebieskim spojrzeniu. Dziewczę, w gołębim odruchu, przekręciło głowę na bok, z zainteresowaniem przyglądając się twarzy towarzysza. - A musisz coś myśleć? - Spytała, krzyżując ramiona na piersi, nie do końca rozumiejąc jego stwierdzenie. Audrey Bree Clark w pracy kierowała się logiką, w życiu jednak tory jej losu kierowało serce, przeczucia oraz dziwne impulsy, pchające ją do śmiałych, nie raz zwyczajnie nierozsądnych, czynów. - Rozluźnij się, weź głęboki wdech i ciesz się atmosferą. Dziś każdy może być piratem! - Dodała z entuzjazmem, rozkładając ramiona w geście podkreślenia swoich słów. Bo czy dzisiejszy dzień nie był wspaniały? Audrey nie potrafiła sobie wyobrazić, jak można było nie lubić pirackiego święta, pełnego szant, historii oraz zwykłej, czystej zabawy. A gdy kolejne stwierdzenie uleciało z jego ust, panna Clark wskazała dłonią na ścieżkę pełną przechodniów, z których spora część również posiadała barwne, pirackie kostiumy. - Oczywiście. - Odparła na pytanie, po czym wzięła głęboki oddech, przygotowując się do opowieści, jaką miała wysnuć. -Thomas Mayers był synem rybaka pochodzącym z Przylądka Koali. Ukochał sobie morze, nie chciał jednak wieść żywotu prostego poławiacza, pragnąc przygód oraz wolności. Dorósł i przy pierwszej możliwości zaciągnął się na statek będąc pewnym, że rejs pozwoli mu zarobić i poprawić sytuację rodziny. Zachłysnął się możliwościami, z czasem awansował do rangi kapitana, a opowieści o jego bogactwach szybko rozbiegły się po całej Australii, przyciągając uwagę okolicznych piratów. Mayes brał udział w kilku bataliach, wygrywał każdą z nich aż do 1812 roku. Wtedy kilku pirackich przywódców zdecydowało się połączyć swoje siły i pokonać dumnego korsarza. Jego rodzina chciała, by skrył się na Przylądku Koali, on wolał jednak umrzeć na morzu. Zabezpieczył rodzinę, opłacił załogę z nawiązką, a największą część bogactwa ukrył w miejscu, którego do dziś nie udało się odnaleźć. Ostatniej nocy dał załodze wybór, mogli pozostać na lądzie lub wypłynąć z nim. Każdy z marynarzy uznał, że wolą pójść na dno wspólnie, nie żałując niczego i pokonując piratów... Jak pewnie się domyślasz, wszyscy zginęli, po Przylądku nadal krąży jednak ich legenda oraz wspomnienie o nieodnalezionym skarbie. - Mówiła spokojnie, spojrzeniem lawirując między buzią mężczyzny a uliczką, którą się przechadzali, co jakiś czas wzrokiem dłużej zatrzymując się na okolicznych straganach. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy dziewczyna przystanęła na chwilkę przy jednym ze straganów, spojrzeniem wodząc po błyszczących ozdobach, jakie powystawiane były na niewielkiej ladzie. Dała mu chwilę, aby przyswoić historyjkę, po czym ponownie przeniosła spojrzenie na jego twarz. - Skąd przyjechałeś? I czemu Twój wybór padł na Lorne Bay? Nie obraź się, lecz to rzadko wybierany kierunek przeprowadzkowy. - Spytała z zaciekawieniem, brązowe oczęta przenosząc ponownie na wystawkę, by ująć w smukłe palce długiego, błyszczącego kolczyka, który przyłożyła do swojej buzi, chcąc sprawdzić, czy ta biżuteria by jej pasowała.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Zdecydowanie było w nim więcej ze szczura lądowego, przynajmniej w tej konkretnej chwili. Nie rozumiał dlaczego ludzie mieliby przebierać się w głupie kostiumy i udawać piratów. Z tym, że on od dwudziestego któregoś życia zwyczajnie zapomniał o przyjemnościach, żeby poświęcić się pracy… tej samej, która na końcu doprowadziła go do rezygnacji i wpadnięciu w szpony Agencji jako ochroniarz bogatych dzieci, żon i podejrzanych typów. Nie klasyfikował panny Clark jako bogatego dzieciucha. Jeszcze. Zdawała się być przyjemną kobietą, choć zdecydowanie była pogrążona w swoim świecie. Ale kto by nie był w jej wieku. Najważniejsze było to, że nie generowała mu problemów, z których nie wiedział jak mógłby się wytłumaczyć przełożonym i jej dziadkom. To jednak z kolei generowało podejrzenie, że jego cała wizyta w Lorne Bay była jednym wielkim podstępem i przekrętem.
Powiedzmy – odpowiedział jej na stwierdzenie, że wyglądał „całkiem wiarygodnie”. Nadal jednak uważał, że przypominał pajaca.
Nie spuszczał chłodnego spojrzenia z dziewczyny, dopiero po chwili przypominając sobie, że jego zadaniem nie było oglądanie panny, a wszystkiego co było wokół niej. Nie odpowiedział na jej kolejne pytanie, uznając że było ono retoryczne. Miała rację, że nie musiał nic myśleć. Nie powinien oceniać tutejszej kultury, bo zwyczajnie nie to było jego zadaniem. Musiał jednak jakoś prowadzić rozmowę z panną Clark, żeby nie pomyślała, że wyciągnął ją tylko po to, żeby mieć lepszą możliwość jej ochrony i obserwacji. Dostrzegając kątem oka jej skrzyżowane ramiona i nagłą zmianę postawy, przymknął na chwilę oczy, żeby wymyślić coś, co choć trochę by ją uspokoiło. Zanim jednak zdołał cokolwiek powiedzieć, dziewczyna ponownie odezwała się pierwsza. Wymusił na sobie niewinny uśmiech, choć brak zmarszczek wokół oczu wciąż sugerowały, że był śmiertelnie poważny.
Powiódł wzrokiem za jej dłonią, kiedy wskazała na ścieżkę. Pierwsze co dostrzegł to chmara osób, które według niego mogły (choć nie musiały) okazać się potencjalnym problemem. Nie widział jednak żadnego innego kierunku, gdzie nie byłoby podobnego tłumu. Ruszył za nią i wsłuchiwał się w historię, którą opowiadała.
To się uszczęśliwił morzem i bogactwem – odpowiedział ironicznie, kiedy skończyła opowiadać. – Przynajmniej załoga była solidarna – dodał, myślami odbiegając do swojej drużyny z policji i tęskniąc za dawnym duchem zespołowości. Teraz był jak samotny wilk. Sposępniał na ułamek sekundy, ale szybko przywołał się do porządku. – I nikt jeszcze nie odnalazł tego skarbu? To znaczy, że to wszystko to jedna wielka bajka. – Komentował dalej, chcąc zająć myśli panny Clark głupostkami, żeby nie miała czasu go analizować.
Między nimi przez chwilę trwała cisza. Przystanął przy straganie, nie zamierzając patrzeć na nic. Błyskotki go nie interesowały… ale dziwne (choć niemal niezauważalne) ruchy sprzedawcy całkiem go zainteresowały. Spiorunował go wzrokiem, jak gdyby chciał go ostrzec, żeby nie próbował niczego dziwnego, nawet jeżeli temu nie przeszło nic podobnego przez głowę. Dopiero westchnienie skupiło jego ponowną uwagę na dziewczynie.
Zerknął na nią najpierw na sekundę, potem znowu na sprzedawcę, a potem znowu na nią, kiedy zrozumiał robiła. Czy ona właśnie nieświadomie lub świadomie sugerowała, że powinien kupić jej kolczyki, które przykłada do swoich uszu? On? Miał już buntować się w myślach… ale natychmiast się zganił. Właściwie to dobry moment, że kupić zaufanie panny Clark i uśpić jej czujność. Przy tym przypomniał sobie słowa babci, poczciwej Rosjanki, że jak już wyciągasz kobietę, to należałoby być gentelmanem i coś jej kupić. Już wyciągał portfel, żeby zapłacić, kiedy usłyszał pytanie i zastygł na moment.
Ponownie wejrzał na nią swoimi lodowatymi oczami. Zaraz jednak wrócił do płacenia, żeby następnie bardzo powoli chować swój portfel. Potrzebował tej przerwy na zmienieniu kilku informacji w swojej głowie, które miał za chwilę powiedzieć.
Sydney – zaczął od prawdy, bo tu nie miał co ukrywać. Sydney było ogromne, nie mogła odnaleźć prawdziwych informacji o nim, nawet gdyby chciała. – Potrzebowałem ciszy po rozstaniu z dziewczyną – tu skłamał, co by to brzmieć wiarygodnie, choć równie dziewczynę można by było zastąpić AFP. Do tego zmarszczył czoło, jak gdyby wspomnienie nieistniejącej partnerki było dla niego bolesnym wspomnieniem. – Chrzestna pomogła mi wybrać miejsce. – Mówiąc „chrzestna” miał naprawdę na myśli dziadków panny Clark… ale w ten sposób brzmiał dość wiarygodnie. – Ty mieszkasz tutaj od zawsze? – Zapytał wykorzystując taktykę „jeżeli ktoś cię o coś pyta, ty pytaj również”.

Audrey Bree Clark
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark z pewnością nie była obiektem do obserwacji, przy którym pan Buchinsky mógłby się nudzić. Żywiołowa oraz spontaniczna kobietka w życiu prywatnym zwykła kierować się impulsem, który potocznie zwała zwykłym przeznaczeniem bądź losem, nie raz rozstając się na dłuższą chwilę z logiką. A takie dni, jak ten niezwykle sprzyjały podobnym podrywom. Piracka atmosfera zabawy oraz mistycyzmu zaczęła powoli wywierać na pannie Clark pragnienie jakieś przygody, choćby i tej najmniejszej w swej istocie.
Brunetka uniosła z zaciekawieniem brew ku górze, gdy odpowiedź doleciała do jej uszu. Audrey podejrzewała, iż skoro zaprosił ją na podobne wydarzenie, sam również był pasjonatem festynowej zabawy. - Powiedzmy? Nie przepadasz za podobnymi atrakcjami? - Dopytała z zaciekawieniem, nie za bardzo rozumiejąc, czemu nalegał aby mu towarzyszyła, skoro podobne miejsca nie sprawiały mu przyjemności. Dziwne, z pewnością dziwne. Temat jednak szybko przeszedł na nadrabianie zaległości jej towarzysza w okolicznych legendach.
- Może nie skończył dobrze, to fakt, wydaje mi się jednak, że na morzu odnalazł prawdziwe szczęście. - Odpowiedziała wzruszając ramionami, niemal pewna swoich słów. Ona nie wyobrażała sobie, aby podążyć inną drogą niż ta, którą wytyczyły jej marzenia. Praca ze zwierzętami uszczęśliwiała ją, ułatwiając przechodzenie przez trudy życia. - Chyba najgorsze co może być, to życie nie swoim życiem i nie swoimi marzeniami. - Dodała jeszcze, spojrzenie brązowych ocząt na dłużej lokując w męskiej buzi. Była ciekawa, czy mężczyzna da się wciągnąć w niewielką dyskusję czy odpuści, dalej pozostawiając swoje myśli w ukryciu, jak zdawał się działać do tej pory. Brew dziewczyny ponownie powędrowała ku górze, gdy kolejne, dość negatywne stwierdzenie, uleciało z ust jej towarzysza sprawiając, że kąciki ust Audrey wykrzywiły się ku dołowi na jedną, krótką chwilę. - Nawet jeśli bajka, to całkiem kusząca. Co roku znajduje się kilku śmiałków, którzy wybierają się na poszukiwanie ukrytego skarbu... Problem w tym, iż nie ma żadnej, konkretnej wskazówki. - Wyjaśniła, nie będąc jednak przekonaną, aby mężczyzna spojrzał na którąkolwiek kwestię w bardziej pozytywny sposób.
Brązowe oczęta wodziły po wystawionych na straganie błyskotkach, w czasie, gdy cisza coraz mocniej zaszczepiała się między nimi. Smukłe palce trzymały kolczyk na odpowiedniej wysokości, gdy Audrey decydowała, czy owa biżuteria pasowałaby jej do któregoś ze strojów. Audrey Bree Clark była kobietą przekonaną o swojej niezależności; zarabiała własne pieniądze i nie potrzebowała uciekać się do sztuczek, by nabyć coś, co się jej podobało. Ta kwestia wydawała jej się niemal oczywistą, wielkim więc było dla niej zaskoczeniem, gdy mężczyzna wyjął z kieszeni portfel, by zapłacić za wybrane przez nią kolczyki. Delikatny rumieniec pojawił się na jej buzi, nie do końca wiedząc, jak powinna na to wszystko zareagować. - Och, nie musiałeś... Dziękuję, to miłe z Twojej strony. - Wyrzuciła z siebie, by z ostatnim słowem uznać, że jej słowa nie miały większego ładu bądź składu. Ostrożnie wyjęła swoje kolczyki z uszu, by schować je do kieszeni i po chwili wsunąć w dziurki sztyfty nowych kolczyków. - I jak? Pasują? - Zaciekawione spojrzenie nie opuszczało męskiej buzi, gdy panna Clark obróciła głowę to w lewo, to w prawo, aby Laurent mógł lepiej się im przyjrzeć oraz wydać odpowiedni werdykt. To on był sprawcą niespodziewanego prezentu i Audrey uznawała za pewien konwenans, by spytać go o zdanie w tej materii.
Zaciekawienie błysnęło w brązowych ślepiach, gdy mężczyzna przyznał, skąd przyszło mu tu przyjechać. Sydney do tej pory posiadało miejsce w sercu brunetki, za sprawą posiadanej tam rodziny oraz niezwykle pięknych lat, spędzonych podczas studenckich wojaży. Audrey delikatnie wsunęła ramię pod rękę towarzysza, by poprowadzić go w kierunku inscenizacji bitwy.
- Brzmi całkiem poważnie... - Zaczęła, powstrzymując naturalną ciekawość aby wypytać, co było powodem tak tragicznego rozstania. Takich pytań jednak nie zadawało się na dzień dobry. - Znalazłeś tu spokój którego szukałeś? - Spytała w zamian, ciekawa, jak mieszkaniec wielkiego miasta oceni ich niewielkie miasteczko. A gdy pytanie powędrowało w jej stronę uśmiechnęła się delikatnie, spojrzeniem wędrując gdzieś przed siebie. - Z małą przerwą, studiowałam w Sydney przez trzy lata. - Odparła z uśmiechem, nie posiadając choćby jednego, negatywnego wspomnienia z tamtych czasów. - Powiedz mi... - Zaczęła, nie było jednak dane jej dokończyć, gdyż dźwięk jej telefonu przerwał jej w pół zdania. - Przepraszam... - Odpowiedziała, po czym odeszła dwa kroki, by odebrać telefon. - Cześć dziadku... Nie, dziś nie dam rady.... Tak, festyn... Nie, nie wiem o której wrócę... Nie mówiłam Ci? Jakiś kretyn zniszczył mi samochód, będę wracać uberem... Nie, nie wiem czemu... Porozmawiamy wieczorem, dobrze? Znajomi na mnie czekają... Jasne, pa! - Pojedyncze wyrywki słów z pewnością mogły dolecieć do uszu jej towarzysza, jeśli tylko wykonał choćby pół kroku w jej stronę. Audrey Bree Clark schowała telefon do niewielkiej kieszonki, by z uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach odwrócić się do swojego towarzysza. - Wybacz, rodzina. Idziemy na inscenizację? - Odezwała się jak gdyby nigdy nic, nie mogąc doczekać się corocznego przedstawienia.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
O tym, że panna Clark nie była spokojnym obiektem do obserwacji Buchinsky dopiero co się dowiadywał. Zmęczenie ciągłym byciem na nogach lub w trakcie jazdy powoli uświadamiało go co do tego, że szatynka nie miała być łatwym klientem. Łatwym, to znaczy statycznym, takim o którym wiedział, gdzie się przemieszczał i co robił. Dziewczyna nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu, a on, co gorsza, nie mógł otwarcie jej śledzić jak dotychczasowych obiektów ochrony… e Łudził się, że była to przejściowa faza; że przecież dopiero co poznawał jej plan w ciągu dnia; że pierwszy miesiąc zawsze był ciężki.
Tego nie powiedziałem – odpowiedział jej, omijając fakt czy przepadał za przebieraniem się w kostiumy, czy nie. Widać było jednak, że nie lubił. Nie, kiedy całe miasto mogło patrzeć na niego jak na wielkiego pajaca… choć tego dnia akurat wielu mieszkańców miało podobne kostiumy, co oni sami. Tak czy siak, wydawało mu się to zbyt dziecinne. Nie miał przecież lat dwudziestu, tylko trzydzieści i pięć. Westchnął ciężko, bo nie chciał odpowiedzieć „nie”, co by to nie zniechęcić do siebie panny Clark. Na to nie mógł sobie pozwolić, bo utrudniłoby mu to i tak już zbyt skomplikowaną pracę. – Powiedziałem, że mój kostium jest powiedzmy, że wiarygodny – wytłumaczył i zerknął na swoje buty, które wydawały mu się może bardziej… kowbojskie niż pirackie… a może to było głupie wrażenie?
Uśmiechnął się delikatnie, choć może i trochę ironicznie, kiedy usłyszał jej odpowiedź w kwestii legendarnego kapitana. Miała w tym trochę racji… Trochę, bo nie każda praca, która sprawiała przyjemność pozwalała na przeżycie. Na kolejne zdanie odpowiedział odrobinę szerszym grymasem na twarzy… a potem nagle spoważniał. Uświadomił sobie, że przecież teraz, zajmując się ochroną bogaczy, ich dzieci lub wnuków właściwie tracił swoje życie… a z drugiej strony, nie wyobrażał sobie siebie w innej formy pracy, chyba że udałoby mu się wrócić do AFP. Przeczesał włosy dłonią, co by to odgarnąć niesforną grzywkę z czoła i zakryć swoją chwilową powagę.
Nie patrzył przez długą chwilę na pannę Clark, będąc pogrążony we własnych myślach i rozglądaniu się dookoła. Nie dostrzegł nawet, że teraz to ona obserwowała jego, a nie on ją. Nieświadomie okręcił brojanicę kilka razy wokół swojego lewego nadgarstka, co by to jakkolwiek zająć swoje dłonie i nie dać po sobie znać, że myślał nad czymś intensywnie. A jednak, nie dało się tego też nie zauważyć, bo zupełnie zapomniał jej cokolwiek odpowiedzieć na kolejne słowa. Ocknął się dopiero później i wtedy stwierdził, że cała ta legenda była jedynie legendą. Prychnął, kiedy usłyszał, że byli tacy, co to myśleli o ukrytym skarbie i co gorsza próbowali go odnaleźć.
To jak szukanie igły w stogu siana. W dodatku nieistniejącej igły. Skarbu pewnie nie ma – odpowiedział jedynie, brzmiąc na całkowicie przekonanego. – A jeżeli kiedykolwiek istniał, to pewnie ktoś go odnalazł.
Przyglądał jej się od czasu do czasu kiedy próbowała kolczyk. Nie mógł zachować się jak cham i zwyczajnie nie zapłacić za to, co najwyraźniej jej się spodobało. Choć równie dobrze ona sama mogła odczytać to w zupełnie zły sposób. Po prostu chciał być gentelmanem. Po pierwszy był od niej znacznie starszy, po drugie, tak już został wychowany. Wydało mu się więc oczywiste, żeby zrobić taki, a nie inny ruch. Przytaknął jedynie, tak jak gdyby próbował ją uspokoić, gdy zaczęła dziękować. Jego spojrzenie ponownie padło na sprzedawcy, który wrócił mu resztę.
Kiedy usłyszał jej następne pytanie, przyjrzał się jej chwilę. Kiwnął jej głowa na „tak”, uznając że kolczyki, jak to kolczyki, bez względu na to jak wyglądały, pasowały każdej kobiecie. To, co go zaskoczyło, był jeden niewinny gest ze strony Clark. Nagłe wsunięcie ręki pod jego, sprawiło że zerknął na nią zaskoczony, nie wiedząc jak się zachować. Odskoczyć nie mógł, bo przecież wyglądałoby to co najmniej śmiesznie, a ona by go wzięła za wariata. Dał się więc poprowadzić w odpowiednią stronę, uznając że dziewczyna wiedziała, gdzie znajdowały się kolejne atrakcje (i oby były lepsze od przebierania się).
Wytłumaczył jej skąd przychodził i fałszywie podał jej informację o dziewczynie i powodzie dla którego postanowił się przenieść do Lorne Bay.
Zobaczymy – odpowiedział jej niemal natychmiast na kolejne pytanie. W myślach jednak dodał sobie, że to raczej nie będzie możliwe. Nie, kiedy na karku mógł mieć kogoś, kto dowiedział się o tym, że informacje o niebezpiecznych osobach–klientach przesyłał do AFP. Zamiast odpowiadać na pytania, łatwiej mu było je zadawać. To była idealna okazja, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o pannie Clark. – Trzy? – Zapytał dla pewności, próbując w głowie obliczyć datę, kiedy mogła studiować. – Studiowałaś weterynarię? – Dopytał dla pewności.
W tym jednym momencie na dłużej zatrzymał swój chłodny wzrok na niej, szczególnie kiedy chciała spytać go o kolejną rzecz… ale nagły dźwięk telefonu wszystko przerwał. Uwaga Laurenta padła na ekranie, jak gdy próbując dostrzec kto dzwonił. Nic jednak nie ujrzał… a kiedy odeszła na dwa kroki, cóż, nie mógł nie zbliżyć się choćby na jeden. Choć jego krok był bardzo ostrożny, co by to go nie zauważyła.
Ten jeden ruch pozwolił mu usłyszeć choćby wyrywki z rozmowy. Zrozumiał, że chodziło o dziadka, że Clark mówiła o festynie i wspomniała zniszczony samochód… Nic specjalnego… czekaj, co, pomyślał nagle i poczuł się, jak gdyby ktoś uderzył go z otwartej dłoni. Zniszczony samochód! Na Boga wszechmogącego! Wytrzeszczył oczy, bo przecież nie wiedział nic a nic o zniszczonym samochodzie! Serce zabiło mocniej… Na Michała anioła! Przełknął niepewnie ślinę, oczekując że dosłownie za chwilę otrzyma telefon od tej samej osoby. Kiedy, na Boga, ktoś jej zniszczył auto?! I dlaczego on o tym nie wiedział?
Tylko lata służby pozwoliły mu zachować spokój na twarzy i udać, że przecież nie usłyszał kompletnie nic… właściwie prawie nic. Korciło go, żeby przyznać, że usłyszał o zniszczonym aucie i wypytać ją o detale, ale walczył przez chwilę z tą myślą.
Słuch… – zaczął, gdy wróciła do niego. Przez chwilę nie zrozumiał, co do niego w ogóle powiedziała… a potem jego mózg przetrawił pytanie, więc przerwał w połowie. – Tak, tak – potwierdził. – Panno Clark… – zaczął całkiem nieśmiało, a brzmiał, jak gdyby miał jej się zaraz co najmniej oświadczyć lub powiedzieć o czymś wyjątkowo tragicznym – …czy mógłbym spytać o to, co stało się z pani autem? – Zapytał, brzmiąc przy tym jak gdyby przyznawał się do okropnego czynu jakim było podsłuchiwanie rozmowy. – Przypadkiem usłyszałem.
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Tajemniczy uśmiech wyrysował się na pociągniętych czerwoną szminką wargach panny Clark. Dla niej poszukiwanie zaginionego skarbu jawiło się w innym, bardziej podniosłym oraz interesującym świetle. I to zapewne dlatego ciężko było jej zrozumieć tok rozumowania towarzyszącego jej mężczyzny. Audrey Bree Clark zwykła do chodzenia z głową w chmurach, nie raz łapiąc się na rozmyślaniu o tym, co było mało realnym.
- Nie zawsze liczy się cel, do którego dążymy. - Zaczęła lekko, przenosząc spojrzenie na ludzi, znajdujących się na ich drodze. Każdy gdzieś zmierzał, każdy gdzieś podążał, niewielu jednak miało okazję dotrzeć do celu; osiągnąć to, co sobie zaplanowali w tym przewrotnym teatrze życia. - Czasem bardziej ekscytująca oraz wartościowa jest droga, która prowadzi do celu... I mam wrażenie, że tak jest i w tym przypadku. Wiesz, niezależnie od tego czy znajdziesz skarb czy też nie, liczy się przygoda oraz przeżycia, jakich doświadczyło się podczas poszukiwania. - Dodała nieco filozoficznie, delikatnie wzruszając wątłym ramieniem. Nie sądziła, aby zrozumiał jej słowa, miała jednak wrażenie, że dla wszystkich poszukiwaczy właśnie to było w tym wszystkim najistotniejsze.
Uśmiechnęła się pewniej, gdy mężczyzna przyznał, że sprezentowane jej kolczyki pasowały jej urodzie. Panna Clark, w przeciwieństwie do towarzysza, doskonale wiedziała, iż nie każdy kolczyk będzie pasował każdej kobiecie, nie miała jednak zamiaru wypowiadać tejże teorii, mile połechtana prostym, bezgłośnym komplementem. Ujęcie towarzyszącego jej mężczyzny pod ramię nie wydawało jej się czymś nadzwyczajnym - ot zwykły, prosty gest mający na celu nie zgubienie siebie nawzajem w tłumie, podczas gdy szukali kolejnej atrakcji. Kolejne jego słowa sprawiły, że uniosła z zaciekawieniem brew ku górze, jednak kolejne pytania dotyczące Lorne Bay oraz jego pojawienia się tutaj pozostawiła na inny moment.
Z uśmiechem na ustach kiwnęła potwierdzającą głową. - Tak, weterynarię. Dwa lata zajęć i rok praktyk w jednej z lepszych klinik, tu nie byłoby to możliwe. - Wyjaśniła, przekonana co do prawdziwości swoich słów. O studiach w tej mieścinie mogła zapomnieć. W zasadzie gdyby nie szczodrość dziadka mogłaby zapomnieć o studiach w ogóle, raczej nie będąc w stanie opłacić studiów weterynaryjnych z dorywczej pracy bez zadłużania się na długie, długie lata. I to było jednym z głównych powodów, dla których osoba dziadka była niezwykle ważna dla młodej pani weterynarz. Jednocześnie było to również powodem, przez który nie potrafiła rozłączyć przychodzącego do niej połączenia.
I już chciała powrócić do rozmowy, jej towarzysz jednak wydawał się... dziwny. Zupełnie jakby zobaczył ducha, wiedźmę bądź kogoś ubranego w gruby sweter bądź puchową kurtkę w środku australijskiego lata. Powoli ruszyła w kierunku inscenizacji, do której skrupulatnie zbliżali się przez ten czas. Na zwrot panno Clark uniosła brew ku górze, przez chwilę zastanawiając się, czy aby przypadkiem nie zapomniała na dzień dobry przejść z nim na per Ty. Nie, chyba nie zapomniała.
- W zasadzie sama nie do końca jestem pewna... - Zaczęła, przypominając sobie dość nieklarowną rozmowę z młodym Gatsbym, będącym sprawcą całego zamieszania. - W Lorne Bay tylko dwie osoby jeżdżą pomarańczowym Fordem pickupem z osiemdziesiątego roku. Ja i taki Flynn... - Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi. Gatsby był uosobieniem problemów i panna Clark nie chciała mieć z nim nic więcej wspólnego. - Ten Flynn zaszedł za skórę jakimś rzezimieszkom. Nie należeli oni do bystrych, rzekłabym nawet, że mieli pewne braki w edukacji, bo gdy próbowałam wyjaśnić im pomyłkę chyba nie zrozumieli, co do nich mówiłam... Long story short, pomylili mój samochód z samochodem Flynna. Wybili mi szyby, powyginali karoserię, poprzebijali opony... I to wszystko na parkingu sanktuarium, wyobrażasz sobie? - Brązowe oczęta panny Clark powędrowały w kierunku buzi jej towarzysza z wyraźnym zaskoczeniem. Co jak co, ale nie sądziła, aby ktokolwiek sprawiał jakiekolwiek kłopoty w otoczeniu sanktuarium, w dodatku w środku dnia. Gdzieś w środku chyba zawsze liczyła na tę niewielką odrobinę przyzwoitości, jaka mogła czaić się nawet w paskudnych parszywcach - a tych na jej drodze ostatnio było niezwykle wielu. Audrey Bree Clark machnęła ręką, jakby chciała odgonić od siebie wspomnienia tamtego paskudnego popołudnia, spędzonego w dużej mierze na wykłócaniu się oraz próbie odzyskania należności za naprawdę. - No ale mniejsza, samochód jest już u mechanika i chyba uda mi się odzyskać pieniądze za naprawę. Nie wiem tylko, ile ona zajmie. - Dodała, ponownie łapiąc towarzysza za ramię po to, by wraz z nią skręcił w lewo. Kilka kroków później ich oczom ukazały się dwa, wielkie statki, na których miała odbyć się huczna inscenizacja bitwy. Ekscytacja pojawiła się na delikatnej buzi, bo mimo iż widziała to przedstawienie niezliczoną ilość razy, nadal idea obejrzenia niemal prawdziwej bitwy wydawała jej się niezwykle interesująca. - Cholera, najlepsze miejsca są już zajęte... - Rzuciła, wykrzywiając usta w podkówkę, zawiedziona miejscami z odrobinę gorszą widocznością na bitwę. A może to jednak nie było takie złe? Zaciekawione spojrzenie powędrowało ku męskiej twarzy. - Wiesz... - Zaczęła odrobinę nieśmiało, przestępując z jednej nogi na drugą. - Ciekawi mnie, czemu akurat mnie dziś zaprosiłeś? - Spytała zupełnie tak, jakoby poruszała temat pogody. Faktycznie jednak była tego ciekawa - dzieliła ich spora różnica wieku i Audrey była niemal pewna, że z łatwością znalazłby towarzyszkę, z którą lepiej by się dogadał.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Nagła chęć do filozofii panny Clark sprawiła, że spojrzał na nią ni to z zainteresowaniem, ni to z zaskoczeniem. To na niej skupił swoją uwagę na kilka dobrych sekund, jak gdyby próbował w magiczny sposób przedrzeć się do jej myśli przez oczy, zamiast obserwował tłum wokół. A potem spuścił wzrok, jak gdyby zaczął nad czymś uważnie dumać. To, co mówiła, miało sens, rzecz jasna. Aczkolwiek dla niektórych próba i dotarcie do celu potrafiło być zgubne. Przygoda i przeżycia były jednym, ale jeżeli dla nich traciło się życie, relacje lub inne niemożliwe do przecenia rzeczy… Momentalnie przypomniał sobie osobę młodego kolegi, który stracił życie tylko po to, żeby udowodnić, że był zdolny, a smutek nagle przybrał niewyobrażalną siłę. Czy osiągnął swój cel pokazania się? Nie.
Laurent szybko przypomniał sobie, że nie wypadało mu pokazywać swoich emocji przed panną Clark. Gdy tylko zrozumiał, że za bardzo się zamyślił, zebrał wszystkie swoje siły, żeby przywrócić swoją poważną minę. Wszystko, byleby nie padły niewygodne pytania.
Uśmiechnął się, chociaż słabo, kiedy odpowiedziała na jego pytanie co do studiów. Kiwnął jej dodatkowo. Skoro studiowała w Sydney to dlaczego nie została tam? Miała przecież lepsze możliwości, szczególnie że sama wspomniała o tym, że miała praktyki w jednej z lepszych klinik. Już miał o to spytać, ale uznał, że może byłoby to zbyt wścibskie. Być może. Zawsze mógł o to zapytać później, przy lepszej okazji.
Część słów z rozmowy pomiędzy panną Clark a jej dziadkiem wciąż oddzwaniała mu w głowie. Miał tylko nadzieję, że ten nie zamierzał natychmiast do niego dzwonić, bo to mogłoby się źle skończyć – dla niego, rzecz jasna. Właśnie dlatego postanowił zapytać o incydent. Potrzebował choćby szczątkowych informacji, żeby móc to później sprawdzić i dostarczyć więcej informacji swojemu klientowi.
Flynn? – Zapytał natychmiast, oczekując że usłyszy pełne personalia drugiej osoby posiadającej Forda pickupa. – Wiadomo kto dokładnie? – Wypytywał dalej, mając nadzieję, że może każdy każdego zna. W taki sposób byłoby mu łatwiej się z nimi policzyć. To, co zmartwiło go najbardziej to fakt, że wszystko stało się na parkingu w Sanktuarium. Natychmiast przypomniał sobie zdarzenie z panną Hellwig i zaczął rozmyślać nad tym czy może przypadkiem nie chodziło o tę samą grupę problematycznych osób. – Jeżeli chcesz, mogę cię zawozić do pracy i odwozić do domu. W końcu jesteśmy sąsiadami – zaproponował, uznając że w ten sposób, choćby przez krótki czas, mógłby mieć pannę Clark na oku. Choćby przez kilkanaście do kilkudziesięciu minut dziennie.
Tym razem nie zareagował kiedy ponownie złapała go za ramię. Uznał, że zapewne zachowywała się podobnie z pozostałymi osobami. Choć i tak uznawał to za drobne naruszenie własnej prywatnej przestrzeni. Inni klienci tak nie robili, choć inni byli świadomi tego, że mieli obok siebie ochroniarza. Dał się poprowadzić w stronę miejsca, gdzie miało odbyć się przedstawienie. Na jej komentarz postanowił rozejrzeć się dookoła, próbując znaleźć lepsze miejsce wzrokiem. Jedyne co dostrzegł to kilka pustych skrzyń, które można by było wykorzystać jako podest. Złapał ją za ramię i powoli pociągnął w tę stronę. Przedstawienie, choć nie miał nic przeciwko niemu, nie interesowało go aż tyle… ale potrzebował miejsca gdzie byłoby łatwiej zapewnić bezpieczeństwo dziewczynie.
I już miał korzystać z chwili ciszy, udając że przedstawienie naprawdę go interesuje, kiedy usłyszał niespodziewane pytanie. Bóg jeden wie, co przeszło jej przez głowę, ale on nie ukrywał skonsternowania. Jego zaproszenie rzeczywiście mogło zostać odebrane na kilka sposobów. Zerknął na nią, po czym spokojnie odpowiedział:
Chciałem po prostu zobaczyć jak wygląda festyn, o którym wszyscy mówili. I nie chciałem iść sam, a że nie znam zbyt wielu osób, to pomyślałem, że towarzystwo sąsiadki i koleżanki z pracy, która przecież mieszka dość długo w mieście, będzie najlepszym wyborem.

Audrey Bree Clark
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Brązowe oczęta odwzajemniły spojrzenie, jakim zostały uraczone jednak w przeciwieństwie do jej towarzysza nie spuściła wzroku, gdy ten postanowił przerwać połączenie ich oczu. Miast tego obserwowała - nienachalnie, z zaciekawieniem wpatrywała się w męskie rysy, próbując rozgryźć to, co pojawiło się w jego głowie. Nie była pewna, czy aby przypadkiem nie odczytała jego emocji opacznie, miała jednak wrażenie iż ostre rysy kryły w sobie swego rodzaju smutek oraz melancholię, których nie potrafiła zrozumieć. Może w jego głowie pojawiły się wspomnienia dawnej miłości? Nie wiedziała. I nie odważyła się również zapytać w obawie, że mogłaby przypadkiem rozdrapać bolesną ranę, która popsułaby im świętowanie dzisiejszego dnia.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, a brązowe oczęta, dopiero po dopytaniu o dane złoczyńców, powędrowały gdzieś w dół, gdy czubek bucika na obcasie kopnął jakiś niewielki kamyczek w geście niezręczności. Nie wiedziała, czemu te fakty wydały mu się interesujące... Z drugiej strony jednak, gdyby sama była nowa w niewielkim miasteczku, również chciałaby dowiedzieć się o tych, którzy mogliby zagrażać jej bezpieczeństwu.
- Gatsby, pracuje na złomowisku. - Odpowiedziała, wzruszając wątłymi ramionami, niechętna aby rozmawiać o koledze z dawnej ławki. Flynn przyprawił ją o całą masę nerwów... Jak i bólu, gdyż podczas rzucania w niego żelastwem chyba naciągnęła któryś z mięśni. - Nie, nie wiadomo... Znaczy, jestem niemal pewna, że Gatsby doskonale wie, kto za tym stoi, lecz nie udało mi się tego dowiedzieć... No i raczej wiele z tą wiedzą bym nie zrobiła. - Dodała jeszcze, brązowe oczęta przenosząc gdzieś na otoczenie. A gdy propozycja padła z ust jej towarzysza, panienka Clark uniosła brew z zaciekawieniem, przenosząc spojrzenie na jego twarz. Nie była to zła propozycja, zwłaszcza podług tego, iż styl jazdy jej ojca pozostawiał wiele do życzenia... I przyprawiał młode dziewczę o mały zawał za każdym razem, gdy mijali jakiekolwiek skrzyżowanie. - Mógłbyś? Na pewno nie byłoby to dla Ciebie problemem? - Upewniła się, nie chcąc sprawiać nowemu koledze (oraz sąsiadowi) dodatkowego problemu w postaci uwzględnianiu jej osoby dwa razy dziennie w jego grafiku.
Posłusznie ruszyła w kierunku, jaki wytyczył jej towarzysz, a gdy jej oczom ukazały się skrzynie uśmiechnęła się delikatnie, posyłając mu spojrzenie pełne uznania. No, to było dobre miejsce! Z zadowoleniem wypisanym na twarzy panienka Clark dziarsko wdrapała się na jedną ze skrzyń, podest zachwiał się odrobinę, szybko jednak udało jej się złapać równowagę. Podekscytowanie wypisało się na dziewczęcej twarzy, gdy pierwsza armata wypaliła, unosząc chmurę dymu w powietrze.
Audrey przeniosła ciężar z jednej nogi na drugą, wsłuchując się w odpowiedź, płynącą z ust jej towarzysza.
- Czasem wysyłasz sprzeczne sygnały, stąd moje pytanie. Wiesz, w jednej chwili sprawiasz wrażenie, jakbyś był tu za karę, a w drugiej wypytujesz mnie o Kapitana... - I kupujesz mi kolczyki... Tego jednak już nie dodała, spojrzeniem powracając w kierunku inscenizacji morskiej bitwy. Szeroki uśmiech pojawił się na jej buzi, gdy bitwa między ludźmi kapitana oraz piratami dochodziła do najlepszego momentu. Audrey Bree Clark wspięła się na palce, by lepiej dojrzeć to, co działo się na pokładzie podbijanego statku.
- Myślisz, że dałoby się zwiedzić jeden z tych statków jak już skończą inscenizację...? - Spytała niby ot tak, od nie chcenia gdzieś w środku odczuwając jednak kolejny impuls pchający ją do działania, tym razem jednak niezbyt moralnego bądź zgodnego z prawem... A błysk jaki pojawił się w brązowych oczętach mógł jedynie zwiastować kłopoty.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Gatsby. Człowiek ze złomowiska. Zapamiętał te informacje, bo z całą pewnością zamierzał wypytać jegomościa o jego problemy z problematycznymi typami. Bo dlaczego kogoś takiego jak on mieliby zaczepiać jacyś „rzezimieszcy”? Nie mógł tego tak po prostu zostawić. Nie po tym, kiedy Audrey sama powiedziała o całym zdarzeniu dziadkowi.
Rozumiem… – odpowiedział powoli, jak gdyby wciąż przetwarzając wszystkie usłyszane szczegóły. Jeżeli Flynn nie chciał mówić zbyt wiele, to musiał to z niego wyciągnąć… choćby siłą… Och, nie lubił używać przemocy. Ale obawiał się, że ludzie tacy jak on zwyczajnie nie potrafili inaczej otworzyć ust. Westchnął ciężko, co mogło wyglądać tak, jak gdyby był zawiedziony całym światem i tym, co się stało. W rzeczywistości jednak był zirytowany swoim wnioskiem o fizycznym zmuszeniu do gadania. A może wcale tak nie miało być? Może odbiegał zbyt daleko myślami? Może mężczyzna byłby bardziej skłonny wytłumaczyć wszystko jemu zamiast pannie Clark, której auto zostało uszkodzone?
Zerknął na Audrey, kiedy zdawała się zaskoczona jego propozycją, żeby zawoził i odwoził ją codziennie z pracy. Pokręcił głową, żeby upewnić ją, że wszystko było w porządku; że nie widział nic przeciwko temu. Gdyby widział, to chyba by nie proponował? Najwyraźniej była wyjątkowo uprzejma. Niemniej, w ten sposób mógłby mieć chociaż na kilkadziesiąt minut pewność, że nic złego nie zamierzało się jej stać.
Nie – dodał na głos. – Przecież mieszkamy blisko siebie i jedziemy w tym samym kierunku – zapewnił, żeby nie miała żadnym wątpliwości.
Kiedy znaleźli się przy skrzyniach, a Clarkówna wdrapała się na jedną z nich, uśmiechnął się. Ale na krótko, bo gdy dostrzegł, że przygotowywano armaty, natychmiast zareagował:
Otwórz usta – mruknął, martwiąc się, że nawet na takiej odległości, huk armaty mógłby zaszkodzić jej bębenkom usznym.
Stał w jej pobliżu, spoglądając w stronę armat i bez mrugnięcia obserwując i przysłuchując się kolejnej salwie. Wspomnienia ponownie napłynęły do jego głowy i zdecydowanie nie były przyjemne. Musiał się otrząsnąć. Był na zadaniu i choć dotychczas nic nie zagrażało Audrey, to diabeł nigdy nie spał. Szczęście w tym, że pomogła mu w tym panna Clark, która nie zamierzała milczeć i (swoją gadatliwością) odciągnęła go od przykrych myśli.
Taki już jestem – odpowiedział. – Coś mnie irytuje, coś mnie fascynuje. Mam ciekawską naturę. Może i nie lubię przebieranek, ale jak już tu jestem, to chcę wiedzieć dlaczego innych to tak bardzo fascynuje – wyjaśnił spokojnie, z przepraszającym uśmiechem na ustach.
Być może naprawdę wysyłał sprzeczne sygnały? A może to była wina jego skupienia ze względu na jej ochronę?
I wtedy usłyszał pytanie, które sprawiło, że natychmiast na nią wejrzał. Na statek? O nie, nie, nie… tak mógłby ją zgubić z pola widzenia, szczególnie jeżeli i inni wpadliby na ten pomysł. Nie powinna tego robił, zdecydowanie… ale nie mógł powiedzieć nie, bo (jak przeczuwał) wtedy sama by tam poszła.
Po inscenizacji, może – odpowiedział jej, choć spojrzenie sugerowało, żeby tego nie robiła. Błysk, który dostrzegł był co najmniej niepokojący. Czy ona zawsze tak biegała? I była zafascynowana niemal wszystkim? Przecież takie inscenizacje były co roku, prawda? A może nie?

Audrey Bree Clark
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciche westchnienie jakie wyrwało się z jej piersi miało być skwitowaniem oraz zakończeniem tematu poszkodowanego samochodu. Stary Ford znalazł miejsce w serduszku dziewczęcia, nawet jeśli rodzina od dawna sprzeciwiała się temu, aby jeździła aż tak starym modelem samochodu, nie posiadającym tych wszystkich bajerów, zapewniających większe bezpieczeństwo. Myśli dziewczyny szybko powędrowały w kierunku inscenizacji, będącej jednym z jej ulubionych punktów obecnego święta. Brązowe oczęta szybko wlepiły się w przedstawienie, co jakiś czas zerkając w kierunku towarzysza.
- Och, byłabym bardzo wdzięczna! Tata zaoferował się, że będzie mnie odwozić ale, szczerze mówiąc, mniej bałabym się jechać z niewidomym niż z nim. - Odpowiedziała z wdzięcznością w głosie. Każda opcja nie będąca jej tatą za kierownicą psioczącym na każdego innego kierowcę brzmiała niezwykle dobrze... A i pozwoliłaby jej zaoszczędzić odrobinę czasu. Zaskoczenie pojawiło się na jej buzi, gdy ten kazał jej otworzyć usta, szybko jednak przypomniała sobie te wszystkie wykłady ojca, gdy zabierał ją na inscenizację jako dziecko. Smukłe palce powędrowały do jej uszu aby je zatkać, a usta automatycznie otworzyły się, nim potężna salwa z armat rozbiła powietrze swoimi uderzeniami.
Nieprzyjemny pisk rozlał się po jej głowie gdy tylko wybuchy spojrzały, a odrobinę zdezorientowane tęczówki powędrowały w kierunku towarzyszącego jej Laurenta. Brew panny Clark powędrowała ku górze, gdy odpowiedź na jej pytanie ujrzała światło dzienne.
- Ciekawską naturę? To... niezwykle interesujące. - Zaczęła, z tajemniczym uśmiechem wyrysowanym na pełnych wargach. Nowy kolega z pracy nie wyglądał na osobę o ciekawskiej naturze. Ona sama zaliczała się do podobnych charakterów, lecz jej ciekawość doprawiona była zapewne niestwierdzoną nadpobudliwością oraz stanowczym brakiem zastanowienia w momentach, gdy powinna się zastanowić. - Na pierwszy rzut oka sprawiasz wrażenie kogoś, o naturze Grumpy Cata, ale jeśli cokolwiek jeszcze cię interesuje pytaj, z chęcią na wszystko odpowiem. - Dodała jeszcze, również posyłając mu przepraszający uśmiech. Nie chciała go pochopnie oceniać, bądź oceniać w jakikolwiek zły sposób.. To jednak zdawało się być wpisanym w ludzką naturę. Ryzykowny pomysł przez chwilę kręcił się gdzieś po jej głowie i już, już miała pociągnąć go w kierunku statku, gdy w powietrzu rozległo ogłoszenie, dotyczące zbliżającej się parady. - No, to musi chyba poczekać. Głodny? Mają tu hot dogi lepsze niż na stacji, a to coś! - Rzuciła, by pociągnąć go w kierunku stoisk z jedzeniem. Zbliżała się parada, a w paradzie nie uczestniczyło się na głodnego... I w jego przypadku na trzeźwo.

| zt.x2 <3
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ