3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
02.

DeAngelo odżył. Urlop mijał mu naprawdę dobrze - mnóstwo czasu spędzał z rodziną, systematycznie odnawiał kontakty z dawnymi znajomymi i przede wszystkim mógł sobie wreszcie rzeczywiście pozwolić na bardzo dużo. Sypiał zatem do południa, nocki dedykując zimnemu prosecco (małomęski to smak, ale co zrobić), zjadał absolutnie wszystko i praktycznie nie rozstawał się z padem do playstation, jakby każdy dzień miał być ostatnią okazją, żeby zaspokoić te wszystkie potrzeby. Trudno się jednak dziwić - po tych paru latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy, kiedy wypoczynku szczędził sobie do minimum, wreszcie zasłużył, żeby sobie to wszystko odbić i pokorzystać z życia. Więc korzystał - korzystał i to do tego stopnia, że tych zaledwie parę dni słodkiego lenistwa wystarczyło mu, żeby się... nim zmęczyć. Męczył go kac, męczyły dłużące się w nieskończoność imprezy, miałkie laski i nudne wspominki; w dodatku czuł się ociężały, a ponieważ należał do tych ludzi, którzy najbardziej się męczą po prostu siedząc, to powoli zaczynał odczuwać skutki zaniedbań, a przyzwyczajone do obciążeń ciało w końcu dało o sobie znać. Na całe szczęście Frazier nie miał żadnego problemu z tym, żeby z dnia na dzień wrócić do starych nawyków. To znaczy - wystarczyło tylko, że przed zaśnięciem powiedział sobie, że już od jutra zacznie nad sobą pracować i, można w to wierzyć lub nie, następnego dnia obudził się już na kilka chwil przed budzikiem, gotów się zmęczyć.
A zatem - to właśnie było to słynne "jutro".
Upłynęło zaledwie kilka minut od godziny dziewiątej, kiedy DeAngelo wreszcie dotarł na plażę. Mimo stosunkowo wczesnej pory, słońce już całkiem mocno świeciło mu po twarzy, więc widok pojedynczych surferów, polujących na pierwsze fale, wcale tak bardzo go nie zdziwił. To były po prostu dobre warunki - przede wszystkim do surfowania, ale i do biegania, bo chociaż gorąc szybko dawał się we znaki, to rześka bryza przyjemnie orzeźwiała rozgrzane ciało i wręcz zachęcała, żeby podkręcić tempo. Frazier nie zamierzał się jednak forsować - biegł truchtem i bardziej niż trenował, to zwyczajnie czerpał przyjemność z tego urokliwego poranka; pod nosem nucił sobie fragmenty kolejnych piosenek, podsuwanych mu przez spotify, wzorem nietutejszego turysty ciekawsko rozglądał się po okolicy, chłonąc estetykę plażowego krajobrazu i ogólnie rzecz biorąc to niczym się nie przejmował, tak bardzo był zrelaksowany. I niewykluczone, że to był błąd.
Ponieważ DeAngelo wzrokiem częściej uciekał w głąb oceanu, zamiast w stronę cywilizacji, to w końcu stracił orientację - po pierwsze w terenie, a po drugie to przestał zwracać uwagę na to, kto na plażę wchodził. Nic zatem dziwnego, że ten bardzo znajomy widok, którego wcale nie powinien przegapić, mu umknął i że dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że ostatnich kilku kroków wcale nie postawił w samotności, a i do tego potrzebował, żeby najnowsza współbiegaczka się o niego... otarła. – Zoe? – wydusił z siebie, kiedy już dotarło do niego, że wcale nie atakuje go żaden włochaty pająk-gigant, tylko aż za dobrze mu znany, czarny kundelek. Frazier przystanął rzecz jasna i bez skrępowania nachylił się do suczki, żeby się z nią przywitać, natomiast jej obecność zwiastowała - łagodnie mówiąc - nieprzyjemności, bo zwiastowała spotkanie, na które o tej porze wcale nie miał ochoty. I pewnie nie tylko on. – Tak, ja też za Tobą tęskniłem bąblu, tak – rzucał czule co jakiś czas w stronę psiaka, a powitanie zrobiło się tak wylewne, że w końcu musiał skapitulować i usiąść na rozgrzanym piachu, żeby ułatwić Zoe okazywanie czułości, no i żeby mimochodem wreszcie odnaleźć wzrokiem jej właścicielkę.
Sposób, w jaki rozstali się ze sobą ostatni raz, zdecydowanie nie był zdrowy. Larisa nie zasługiwała na takie traktowanie - przecież jeszcze bardziej niż dziewczyną i kochanką, była mu przyjaciółką, więc krzywdzenie jej w ten czy inny sposób wcale nie było powodem do dumy, ale przecież nigdy mu na tym nie zależało. Wręcz przeciwnie - chciał dla niej jak najlepiej i nawet cieszył się, gdy rok wcześniej przedstawiła mu swojego chłopaka, a to wszystko co wydarzyło się później, było jedynie wyrazem łączącej ich chemii, podstawowych instynktów, tęsknoty oraz pragnień, więc za wzniecenie tej iskry ponosili oboje. Szkoda tylko, że nigdy później już nie zdobyli się na rozmowę. – Jeżeli tak zareagowała na "bierz go", to musi się jeszcze sporo nauczyć. Czuję się najwyżej pokochany – rzucił wesoło w kierunku Larisy, gdy wreszcie ich dogoniła, przeczesując palcami lśniącą sierść na grzbiecie Zoe, ale ponieważ nie miała najweselszej miny, to sam spoważniał i nawet powoli zebrał się na równe nogi. – To... – zawahał się, tracąc część rezonu, z którym tak dziarsko żartował jeszcze przez chwilą i w końcu spuścił wzrok z dziewczyny, nie chcąc jej dłużej atakować ciekawskim spojrzeniem. – Dobrze Cię widzieć. Jak leci? – wydukał bez zająknięcia, ale naprawdę dużo trudności sprawiło mu dobranie słów, które pewnie wcale nie były odpowiednie. Ale co innego miał jej powiedzieć, tak na wstępie, co?

Larisa Godfrey
ambitny krab
brzydko
brak multikont
trener personalny, dietetyk — Lorne Bay Gym
24 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
bardzo aktywna w social mediach studentka zarządzania, zawodowo pracuje jako trener personalny i dietetyk w miejscowej siłowni
Ostatnimi czasy słowo – urlop – niemalże nie istniało w jej prywatnym słowniku, bowiem będąc w nieustannym biegu, Larisa nie do końca chciała odpoczywać, pragnąc zrobić więcej i więcej. Ponieważ jej relacje osobiste odeszły jakby w cień, mogła się w stu procentach skupić na swojej przyszłości i na rozwijaniu licznych pasji, przy tym właśnie nieustannie będąc w ruchu. Ale czy życie w Lorne Bay mogłoby się znudzić? Z jej punktu widzenia zdecydowanie nie, chłonęła do maksimum każdy spędzony tutaj dzień, niemalże nieustannie odkrywała coś nowego, często zwiedzała okolice, chociażby spacerując ze swoją ukochaną suczką Zoe, która była jej nieodzowną towarzyszką. Właśnie między innymi dlatego tak chętnie umieszczała potem filmiki w sieci, na których proponowała młodszym i starszym przeróżne treningi, które nagrywała w najpiękniejszych miejscach swojego rodzinnego miasteczka – przy okazji więc w sposób ciekawy i zachęcający prezentując je światu. Nie chciała stąd uciekać, nie pragnęła życia w wielkim mieście, nie do końca wierząc, że mogłaby się w takim otoczeniu odnaleźć. Od zawsze należała do tej niewielkiej społeczności i to jej chyba po prostu w stu procentach wystarczało – przynajmniej na razie. Błogie lenistwo nie było jej zbyt dobrze znane, przesiadywanie w czterech ścianach niewielkiego mieszkania jawiło się raczej jako nudne i nieco nawet depresyjne, nawet jeżeli ostatecznie nie była sama, ale w towarzystwie psa. Spędzane tam więc wieczory nie należały do najciekawszych, ale z całą pewnością mogła wtedy przynajmniej odpocząć i chociaż trochę naładować baterie na kolejny dzień pełen wrażeń. Latem szczególnie korzystała z uroków przyrody i tym chętniej wybierała się na pobliską plaże, gdzie wraz z Zoe mogła poszaleć i przede wszystkim pobiegać, dbając o formę, a rankiem nabierając energii na resztę dnia. Lato również przywoływało trochę nieprzyjemnych wspomnieć, być może nawet cień obawy o to, iż do miasteczka znowu zawita ktoś, kto co roku skrupulatnie wywracał jej życie do góry nogami, a potem po prostu znikał. Bez słowa. Być może więc w ostatnim czasie każde wyjście z domu napawało ją strachem o to, że może go gdzieś spotkać, chociaż w istocie nie miała podstaw się go bać, nie w takim sensie. Z jednej strony naprawdę pragnęła go zobaczyć, jakaś jej część za nim tęskniła, bo przecież był kiedyś nie tylko jej pierwszą miłością, chłopakiem czy nawet kochankiem, ale przede wszystkim właśnie dobrym przyjacielem, u boku którego dorastała. Nie miała pojęcia kiedy to wszystko stało się nagle tak skomplikowane i trudne, ale obecnie chyba z uwagi na własne dobro, wolała go unikać. Nie chciała, aby każde lato kojarzyło jej się właśnie z nim – zwłaszcza, że rok temu oboje doprowadzili do tego, że jej raczkujący, nowy związek, naprawdę szybko dobiegł końca. Co więcej, od tamtej pory nie zamienili ze sobą nawet jednego słowa, na próżno więc szukać powodu, dla którego jej myśli znowu krążyły wokół tamtych zdarzeń, gdy teraz powoli biegła brzegiem, słuchając płynącej ze słuchawek przyjemnej melodii. Kątem oka nieustannie obserwowała Zoe, która biegła tuż obok, jak zwykle szczęśliwa i ciekawa otoczenia, ale zawsze trzymając się w pobliżu Larisy, tyle, że… nagle odbiegła zbyt daleko, nim w ogóle jej właścicielka zdążyła się zorientować – zapewne zbyt mocno pochłonięta przez własne myśli. Gdy więc zauważyła, iż jej pies znajduje się w sporej odległości i co więcej przy jakiejś nieznanej jej póki co postaci, nieznacznie spanikowała i trochę przyspieszyła. – Zoe! – zawołała, licząc na to, że suczka zareaguje na znajomy głos, ale nic takiego nie miało miejsca, bowiem pełna niespotykanej radości, kompletnie była pochłonięta nowym towarzystwem. Gdy więc Larisa zmierzyła wzrokiem ową postać, na moment jakby wstrzymała oddech i zatrzymała się nagle, dość gwałtownie, oddychając głęboko i obserwując zaistniałą przed jej oczami scenkę, w której to postawny mężczyzna witał się właśnie z jej psem. Witał się, bo dobrze znał Zoe, podobnie jak i ona jego – dlatego właśnie Godfrey ogarnęło małe przerażenie, gdy dotarło do niej, że suczka właśnie zwróciła na siebie uwagę osoby, której ona sama nie chciała spotkać. Na pewno nie dzisiaj i nie teraz, gdy kompletnie nie była na to gotowa. – Zoe, wracaj tutaj! – zawołała jeszcze, idąc niespiesznie w ich stronę, ale w końcu poddała się, zdając sobie sprawę z tego, że w tym układzie po prostu nie wygra, bo pies niemalże nie zwracał na nią teraz uwagi. Westchnęła w duchu i gdy dotarła do nich, wyjęła z uszu słuchawki i przystanęła nieopodal z niezbyt zachwyconym wyrazem twarzy, który nie uległ zmianie nawet wtedy, gdy napotkała wreszcie męski wzrok, który spoczął na jej osobie. Mimo to niemalże samoistnie jej ciało przeszył lekki dreszcz, nie widziała go niemalże rok i zdawać by się mogło, że z każdym kolejnym wyglądał po prostu lepiej. Tym trudniej było jej zebrać myśli, gdy prezentował się przed jej oczami bez koszulki, przywołując tym samym nagle wszystkie te miłe wspomnienia, które bez wątpienia także mieli. – Zdecydowanie musi się jeszcze dużo nauczyć, przynajmniej musi wiedzieć kogo powinna unikać – stwierdziła krótko, nieco chłodno jak na dzień dobry, ale nie powinien się jej chyba dziwić. Nie rozstali się w najlepszych stosunkach, przez co miała prawo żywić do niego niechęć, poza tym obiecała sobie, że nie da się kolejny raz omamić. – Tyle, że nic nie mogę poradzić na to, że zawsze miała do Ciebie słabośćtak samo jak ja, dodała w duchu, niemalże krzywiąc się na samą myśl. Miała słabość i chyba nigdy się jej nie wyzbyła, bo nawet teraz z trudem odrywała wzrok od jego osoby. – Zoe, chodź – zwróciła się do suczki, lekko się pochylając w jej stronę, ale ta radośnie okrążyła swoją właścicielkę i ponownie wróciła do DeAngelo, bynajmniej nie przejęta panującą między nimi, wyraźnie napiętą atmosferą. Larisa aż jej pozazdrościła tego, a sama spojrzała na swojego towarzysza, wzruszając lekko ramionami. – Chciałabym móc powiedzieć to samo – zauważyła, bo chociaż w istocie jego widok jak zwykle sprawiał, że jej tętno przyspieszało, to mimo wszystko tym razem było po prostu inaczej, głównie dlatego, że nadal czuła się zraniona – Leciało całkiem dobrze, aż do tej chwili. Myślałam, że może tego lata jednak tutaj nie przyjechałeś… ale jak rozumiem u Ciebie również wszystko po staremu, skoro ponownie wybrałeś na urlop rodzinne strony – dodała, nie tracąc przy tym pełnego dystansu nastawienia, by przypadkiem Frazier nie pomyślał, że wszystko zostało mu wybaczone. Bo tym razem historia nie miała się powtórzyć, prawda? Spojrzała na Zoe i z westchnięciem pokręciła głową, widząc, jak piesek z zadowoleniem nie odstępował męskich nóg, zwłaszcza, gdy DeAngelo pogłaskał ją, dając tym samym przyzwolenie na takie zachowanie. – Jak widać ktoś jednak cieszy się na Twój widok.
DeAngelo Frazier
ambitny krab
Lari
brak multikont
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
I prawdopodobnie dlatego, że była tak bardzo ułożona, ukształtowana i ambitna, DeAngelo aż tak do niej lgnął. Odkąd pamiętał, starał się otaczać takimi ludźmi - którzy nie bali się marzyć i ciężko pracowali, żeby te marzenia spełniać, a Larisa - tak jak jej starszy brat zresztą - stanowiła dla niego swego rodzaju inspirację. Znali się w końcu praktycznie od zawsze i praktycznie od zawsze dla siebie byli, więc wspólnie przeżywali wszystkie wzloty i upadki, zwłaszcza tych kilka lat wstecz, kiedy jeszcze całą trójką mieli mleko pod nosem i uczyli się życia w ten najtrudniejszy sposób. A ponieważ los testował ich trochę mocniej, niż Frazierów, to imponowali mu jeszcze bardziej i to również dzięki nim stał się tym człowiekiem, którym był dzisiaj; niezależnie od tego, co wydarzyło się w międzyczasie, jak wiele zdążyło się zmienić i czego nie mogli już odkręcić. Gdyby nie Larisa Godfrey (i jej brat), nie byłoby DeAngelo Fraziera. To tak proste.
Tak jak wiele rzeczy ich łączyło, tak jednak nie we wszystkich aspektach potrafili się ze sobą zgodzić, a tą najtrudniejszą do przełamania kością niezgody był wyjazd z Lorne Bay. Dla niego - to był zupełnie naturalny krok; trochę zaplanowany jeszcze zanim pierwszy raz zapłakał na porodówce, bo właśnie tak wyobrażał sobie od początku życie syna jego ojciec, ale przede wszystkim to wymarzony. DeAngelo miał wielu idoli, ale papa Frazier był kimś w rodzaju superbohatera i cokolwiek by się nie działo, nie wyobrażał sobie pójścia w życiu inną ścieżką, jeśli nie ojcowskimi śladami. Koszykówka była jego życiem, a jego życie koszykówką i żeby je podtrzymać, wyjazd był jedynym, logicznym rozwiązaniem. Owszem - po szkole mógłby pograć w Australii, tak jak LaMelo, ale chłopakom z Przylądka Koali to nigdy nie wychodziło i sam widział na własne oczy przynajmniej jeden taki przypadek - chłopaka parę lat starszego, który utknął na kontynencie i nigdy nie spełnił marzeń. A Frazier? Frazier wcale nie chadzał na kompromisy i dlatego był tak bardzo zdecydowany na wyjazd, a dziś mógł być z tych wszystkich decyzji dumny, chociaż cenę zapłacił ogromną. I była nią Larisa. Larisa, w przeciwieństwie do niego, wcale nie potrzebowała tego wielkiego świata i bardzo głęboko zapuściła korzenie w rodzinnym Lorne Bay. Teraz chyba powoli zaczynał to rozumieć i doceniał takie przywiązanie, a nawet zazdrościł jej, że nigdy nie przestała otaczać się swoimi najbliższymi, ale kiedy wyruszał w swoją podróż, nie był w stanie się z tym pogodzić i długo miał jej wręcz za złe, że nie chciała wyjechać razem z nim.
Była to jednak wyłącznie jedna i to chyba ta bledsza strona medalu; a ta druga? Właśnie na nią patrzył. Larisa miała cały komplet cech, dzięki którym była w stanie zawrócić w głowie dowolnemu facetowi na świecie i co do tego nie było żadnych wątpliwości, natomiast w świadomości DeAngelo pełniła jeszcze jedną, ważniejszą rolę. Jeśli bowiem Frazier miał jakiś specyficzny typ urody, to właśnie ona go definiowała i dlatego miał do niej ogromną słabość. Co gorsza - z roku na rok ciemnowłosa wydawała się promienieć coraz mocniej, więc ta słabość się pogłębiała i mimo wielu krzywd albo nieporozumień, nie potrafił sobie z nią radzić i za każdym razem chciał ją mieć dla siebie, nawet jeśli na happy-end nie było miejsca. Tym razem miało być jednak inaczej i przed samym sobą DeAngelo bardzo głośno się odgrażał, że już dojrzał do tego, żeby sobie jej odmówić i pozwolić jej zrobić krok do przodu, ale chyba nie zakładał, że weryfikacja tej postawy przyjdzie tak szybko.
No ba. Leci na mnie. Też bym leciał – zawyrokował żartobliwym tonem, puszczając oko ni to do Zoe, ni to do Larisy, ale dobry humor bardzo szybko z niego uchodził i teraz poważniał na jej oczach, mimo że gdzieś tam głęboko pod skórą autentycznie cieszył się na jej widok. – Aha, wszystko po staremu. Wbrew pozorom jeszcze nie potrzebuję Twojego pisemnego zezwolenia na przyjazd do domu – zabrzmiał zdecydowanie bardziej szorstko, niż chciał, ale konfrontacyjna postawa dziewczyny odrobinę go zaskoczyła i musiał się szybko odnaleźć w nowych warunkach. – Ale skoro było Ci tak dobrze, to po prostu udawaj, że mnie nie znasz i wszystko będzie jak "do tej chwili" – wzruszył ramionami i żeby ułatwić sobie gryzienie się w język, znów nachylił się do psiny, bo Zoe wyglądała, jakby tęskniła zanim zdecydowanie bardziej i jakby wcale nie czuła się zraniona zeszłorocznym latem, a właściwie to jego zakończeniem. Zbyt wiele myśli przychodziło mu teraz do głowy - to nie tak, że nie czuł skruchy albo że przynajmniej nie doszedł do wniosku, że można to było rozegrać lepiej, ale tak naprawdę to nigdy nie przygotowywał się do takiej rozmowy i miał cichą nadzieję, że być może jakoś uda się jej uniknąć; że nigdy się nie spotkają albo że wcale nie będzie chciała rozdrapywać starych ran. Zupełnie jakby od tamtego czasu w ogóle nie dojrzał, a to przecież zabawne, bo gołym okiem było widać jak zmężniał przez ostatni rok i może nawet dałby radę kogoś oszukać, że już naprawdę nic do niej nie czuł. – Tak. Łącznie z nią to będzie jakieś osiem osób. Pod warunkiem, że starzy wcale mnie nie okłamują i serio się cieszą, że znowu podjadam im z lodówki – przyznał pół żartem, pół serio i zaśmiał się nerwowo, zasypując przy tym suczkę kolejną dawką pieszczot. Był to jednak śmiech przez łzy, bo przez te kilka lat wielu znajomych po prostu stracił, a teraz - jeszcze jakby na dodatek - wiele wskazywało na to, że i z Larisą to rozdział zamknięty. – Co u tamtego Godfreya? – żeby zmienić temat, spytał o jej brata, z którym nomen omen też już od dłuższego czasu nie utrzymywał kontaktu, ale wyjątkowo raczej nie z jego winy.

Larisa Godfrey
ambitny krab
brzydko
brak multikont
trener personalny, dietetyk — Lorne Bay Gym
24 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
bardzo aktywna w social mediach studentka zarządzania, zawodowo pracuje jako trener personalny i dietetyk w miejscowej siłowni
Z całą pewnością można powiedzieć, że i DeAngelo był dla niej swoistą inspiracją, nie tylko tym chłopakiem, dla którego traciła głowę, a może i serce – ale właśnie też inspiracją jako człowiek ambitny, który dążył do spełnienia swoich marzeń. Pod tym względem z całą pewnością są bardzo podobni, oboje uwielbiają ciężko pracować, nie poddają się w tej drodze do sukcesu i walczą o więcej wbrew wszystkim przeciwnościom – możliwe, że to właśnie takie wzorce wspólnie sobie wypracowali, gdy jeszcze jako nieświadome niczego, a przy tym całkiem beztroskie dzieci, odkrywali wspólnie ten nieznany wówczas świat. Stanowili wtedy naprawdę zgrane trio, które jeszcze wtedy właśnie tak beztrosko sądziło, że to nigdy się nie zmieni – ale dorosłość brutalnie zweryfikowała ich relację i łączącą ich przyjaźń, na tyle mocno, że na ten moment jakby niewiele z niej już zostało. Niemniej jednak zawsze był dla niej wzorem i chyba równie mocno podziwiała go za odwagę, którą miał w sobie, decydując się na wyjazd w nieznane w pogoni za marzeniami, które były dla niego tak ważne – nawet jeżeli ostatecznie ta realizacja marzeń wiązała się z tym, że ich drogi musiały się rozejść. Wszystko można było przecież załatwić w inny sposób, by w momencie, w którym dojdzie do kolejnego spotkania, nie musieli wpatrywać się w siebie z niechęcią czy dystansem. Być może mogliby nawet utrzymywać ze sobą kontakt, w końcu uwielbiali spędzać długie godziny na rozmowach, ale… na rozmyślanie o tym było chyba już po prostu za późno. Za późno o tych kilka lat, w trakcie których DeAngelo bawił się jej uczuciami, by po wszystkim po prostu wyjeżdżać, zostawiając za sobą nie tylko rodzinne miasteczko, ale również i Larise. Nie bez powodu jednak mówi się, że dzielące kilometry to swoista próba czasu, a związki na odległość po prostu się nie udają - i z takiego właśnie założenia wychodziła Godfrey, nie do końca wierząc w to, że życie w kompletnie innych miejscach miałoby jakikolwiek sens. Wiedziała jednak w tym wszystkim, że on od zawsze miał zaplanowaną przyszłość, że jego wyjazd musiał prędzej czy później nadejść, a ona nie miała żadnego prawa go zatrzymywać, bo nawet łączące ich uczucie nie było w stanie tego zmienić. Zapłacili więc za to oboje dość dużą cenę, nie tylko tracąc wspaniałe trio - bo przecież jej ukochany brat szczerze wzgardził Frazierem, gdy ten nie dość, że związał się z Lari, to jeszcze potem złamał jej serce - ale również tracąc to co mieli tylko we dwoje. A on, ku jej wielkiemu nieszczęściu, nadal pozostawał tak samo przystojny, męski i wydawać by się mogło, że naprawdę z każdym rokiem dojrzalszy – dlatego patrząc na niego teraz, niemalże traciła rezon, a weryfikacja jej postanowień nadeszła chyba zbyt szybko. Jego charakter, sposób bycia i to niesamowite ciało, które przyciągało ją niczym magnes, stanowiły mieszankę na tyle wybuchową, że za każdym razem poddawała się temu, co potocznie zwie się chemią; bo ta z pewnością między nimi istnieje nieustannie. Być może dlatego jej poprzedni związek nie miał prawa bytu, bo ówczesny wybranek był kompletnym przeciwieństwem Fraziera i ten ostatecznie zdołał sprawić, że kolejny raz wpadła w jego ramiona, nie mogąc z tym w żaden sposób walczyć. Ale teraz musiała walczyć, dlatego zachowywała stanowczy dystans, nie dając się omamić jego żartobliwym tonem głosu czy uśmiechem, który sprawiał, że w środku robiło jej się cieplej. Przyjrzała mu się, gdy w odpowiedzi nieco szorstko oświadczył co myśli o jej słowach. – A szkoda – stwierdziła cicho, na wspomnienie o pisemnej zgodzie na przyjazd, której zapewne by nie podpisała (bujda, bo przecież wewnętrznie cieszyła się go, że go widzi). Niemniej jednak jego słowa i ton głosu zabolały ją jeszcze bardziej, jakby w istocie nie czuł nawet skruchy za to co zrobił, jakby sądził, że wszystko nagle będzie znowu w porządku. – Zapewne tak właśnie będzie najlepiej, a przynajmniej byłoby, gdyby Zoe nie postanowiła tak czule się przywitać – zauważyła, być może nawet w pewnej chwili zazdroszcząc jej tego, że mogła to zrobić. Bo Larisa z całą pewnością nie mogła sobie pozwolić na kontakt fizyczny ani na to by wpaść w jego ramiona z radością, jaką okazywał mu jej pies. – Może więc na czas Twojego urlopu po prostu zmienię trasę porannego joggingu albo z niego zrezygnuje na rzecz innych aktywności. Albo nie będę zabierała ze sobą Zoe, wtedy z pewnością unikniemy kolejnego spotkania, chociaż nie wiem czy wybaczyłaby mi, że wybrałam się bez niej – dodała jeszcze, spoglądając na psa, który nadal pozostawał niewzruszony panującą tutaj atmosferą i w najlepsze przymilał się do DeAngelo, oczekując więcej czułości z jego strony. Nieco było jej jednak przykro z powodu tego jak właśnie przebiegała ta rozmowa i jaki obrała kierunek, niemniej jednak z drugiej strony – może to właśnie miało pomóc w tym, by historia się nie powtórzyła. Ale sam widok Fraziera zapewne sprawi, że nie będzie go mogła już teraz wyrzucić ze swojej głowy. Lepiej byłoby uniknąć tej konfrontacji, jednak los znowu zdecydował za nich. – Z pewnością się cieszą, Twoja mama przecież bardzo za Tobą tęskni i zawsze czeka na Twój przyjazd, niemalże odlicza dni do lata. Zapewne więc należą do tego wąskiego grona, a jest wąskie trochę na Twoje własne życzenie. Inni też zawsze się cieszyli… ale pewne rzeczy jednak się zmieniają – stwierdziła i jednocześnie skłamała, bo przecież słowa mogły wszystko i chociaż w ten sposób mogła wmówić jemu – i sobie – że to co było przeminęło i że nic już nie czuje. Lepiej może jednak było porzucić chwilowo ten temat, skoro to ich pierwsze i ostatnie spotkanie tego lata. - Mój brat kilka miesięcy temu wrócił do Australii, podpisał kontrakt z Perth Wildcats i dzięki temu widujemy się nieco częściej. Chciał tutaj wrócić, a że nadarzyła się okazja… - spojrzała znowu na mężczyznę, jakby sugerując, iż niektórzy chcą i mogą wrócić, mogą tutaj zostać, bo istnieją takie możliwości. Ale w końcu ten wymowny, przedłużający się kontakt wzrokowy sprawił, że nagle odwróciła spojrzenie i jej uwagę przykuł brak Zoe, więc szybko się rozejrzała, bo suczki nie było już obok nich, a po chwili okazało się, iż pobiegła nieco dalej brzegiem, widocznie czymś zainteresowana. – Zoe! – zawołała ją, a tym razem jednak wystarczył ten jeden raz, by rozpędzona pognała w ich stronę i dosłownie wpadła na Larise, na co jej właścicielka cicho się zaśmiała i pogłaskała ją, pierwszy raz też pozwalając, by na jej twarzy zagościł uśmiech. Wyprostowała się po krótkiej chwili i zerknęła znowu na swojego towarzysza. – Domyślam sie, że przyjechałeś na całe lato?
DeAngelo Frazier
ambitny krab
Lari
brak multikont
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
Trudno zatem dziwić się, że nastoletni wówczas DeAngelo nie potrafił się pogodzić z wyborami Larisy. Być może naiwne to było myślenie - myślenie dzieciaka - ale na tamten czas już nawet nie tyle miał wrażenie, ile był po prostu przekonany, że była tą jedyną i dla dobra sprawy gotów był poświęcić naprawdę wiele, nawet jeśli na szali leżały wieloletnie przyjaźnie. Ta z jej bratem była przecież pewnie najważniejsza w jego życiu, bo podyktowana nie tylko szczenięcymi przygodami czy okresem dojrzewania, ale i czymś w rodzaju braterstwa broni, skoro obaj od najmłodszych lat uganiali się za piłką po tych samych parkietach, a mimo był w stanie ją dla niej zaryzykować; bo była tego warta. Innej drogi dla nich zresztą nie widział - wyobrażał sobie ładne obrazki rodem z filmów i marzył o tym, żeby była współautorką każdego z sukcesów, dlatego nawet nie dopuszczał do siebie myśli o utrzymywaniu tego związku na odległość. Jakkolwiek bowiem egoistycznie to zabrzmi, DeAngelo jej potrzebował - potrzebował jej wsparcia, jej kłopotów i uczuć, ale także bliskości, dotyku i bezpieczeństwa, które odnajdywał w jej wyciągniętych ramionach, więc nie byłby w stanie zamienić tego wszystkiego na żadnego facetime albo snapchata. W końcu wyjeżdżał niemal na drugi koniec świata, w nieznane i chciał sobie pomóc wszelkimi, możliwymi sposobami. Utrzymywania tego związku na odległość nie wyobrażał sobie z jeszcze jednego powodu; otóż być może Larisa wcale nie zdążyła tego odczuć albo uważała to za całkiem schlebiające, ale Frazier należał do tych raczej terytorialnych, a nawet zazdrosnych chłopaków, więc chociaż ufał jej całym życiem (i to nie hiperbola), to prędzej czy później zwariowałby z tego dystansu. To nie mogło być dobre rozwiązanie.
Całość tworzyła więc potwornie mylący obraz, przedstawiający go w roli gościa, który nie do końca przejmował się uczuciami Larisy. Wszak oprócz tego, że poniekąd miał jej za złe, że nie chciała z nim wylecieć z kraju, to jeszcze z boku wszystko wyglądało tak, jakby rokrocznie wykorzystywał sytuację i ładował się z butami w jej życie, żeby narobić jej nadziei i po prostu zniknąć z upływem wakacji. I zgoda - brzydko to pachniało, takim wyrachowaniem i cynizmem, ale w istocie nie miało to zbyt wiele wspólnego z prawdą. Bo i owszem - DeAngelo bazował na najbardziej podstawowych instynktach, ilekroć zjeżdżał do Lorne Bay i odnajdywał się bardzo blisko dziewczyny, ale nie było w tym choćby grama kalkulacji; to były uczucia, hormony i tęsknota, a z nimi trudno było walczyć i parę chwil uniesienia zwykle jawiło się jako idealne lekarstwo, żeby się z tego wyleczyć. Niestety jednak to wszystko wiązało się z bardzo daleko idącymi skutkami ubocznymi, które swoje piętno odciskały również i na nim, więc kiedy kończyły się wakacje i przychodziła jesień, to nie jedno, a dwa serca były zranione i on również potrzebował czasu, żeby pogodzić się z tym, że na zawsze jednak mieć jej nie będzie.
Nie mogła więc liczyć na to, że z miejsca się ukorzy, przyzna do błędu i przeprosi. To nie było do końca w jego stylu, a poza tym to nie był odpowiedni moment na takie głębokie rozmowy. Optymalnie byłoby, gdyby podeszli do tego w sposób cywilizowany; po prostu wymienili puste uprzejmości i rozeszli się w swoją stronę, ale kiedy w grę wchodzą w tak poważne uczucia, rzadko kiedy jest "optymalnie" i zwykle to emocje biorą górę. Zrobiło się zatem wyjątkowo chłodno, chociaż słońce mocno świeciło w ich stronę, a piasek już za jakiś czas miał się nagrzać tak bardzo, żeby parzyć delikatne łapki Zoe – Nie, to bez sensu – odezwał się w końcu, puszczając mimo uszu wcześniejsze słowa Larisy i nerwowo cmoknął ustami, odbiegając od niej wzrokiem. – I tak powinienem zacząć wcześniej wstawać, więc od jutra o tej porze będę pewnie na siłowni. Albo gdzieś tam – machnął obojętnie ręką, jakby zupełnie mu nie zależało na wpadaniu na nią na tej plaży co rano; być może nie do końca pasowało do niego takie oddawanie czegoś bez walki, ale skoro powiedział A i proponował taki dziwny układ, to musiał powiedzieć i B. Zresztą - i tak pora była w końcu się za siebie wziąć, a lepszej motywacji, niż zwolnienie jej plaży przed określoną godziną, już pewnie nie będzie. – Nie będziemy Ci robić świństwa, prawda Zoe? – zwrócił się tym razem do psiaka, żartobliwie modulując głos i kiwając do suczki głową. Dla niej tym bardziej mógłby się poświęcić. Tymczasem Larisa wydawała się zachowywać trochę chłodniejszą głowę, niż DeAngelo, bo chociaż wbiła mu ostatecznie szpileczkę, to nieco delikatniej, niż mogłaby to zrobić i dało się to wyczuć. I... w sumie to doceniał, bo to wskazywało na to, że jednak dryfowali w stronę bardziej cywilizowanych rozwiązań. No chyba, że wpadł w pułapkę. – Mama tęskniła. Czas przeszły. Cały czas myśli, że mam osiemnaście lat i ważę z osiemdziesiąt kilo, więc mówi, że za dużo jem i że będę gruby. A stary się cieszy, bo wtedy jego się nie czepia i może się opychać. Pokręcona rodzinka – poprawił więc Larisę i pozwolił sobie na cichy śmiech, ostatecznie przymykając oko na tę wzmiankę o wąskim gronie znajomych. Ciasne, ale własne, czy coś. – Naprawdę, będzie grał w Perth? Cholera, przegapiłem to – jęknął zawiedziony DeAngelo i nawet zasępił się na twarzy; mimo że już od dawna ze sobą nie rozmawiali, śledził losy jej brata i starał się być na bieżąco z jego karierą, ale akurat to mu umknęło i wcale nie był z siebie zadowolony. Naprawdę był takim słabym kumplem? – Coraz bliżej domu, pewnie się cieszysz, co? – znał odpowiedź, bo dobrze wiedział, jak blisko ze sobą byli, ale po cichu próbował ją sprowokować do powiedzenia czegoś więcej. Może on też jest w mieście? Może tu wpadnie? – Cóż – podjął po chwili, nawet nie próbując pohamować szczerego uśmiechu, z którym przyglądał się biegnącej w ich stronę Zoe. – W pierwszym tygodniu października są badania i testy wydolnościowe, ale możliwe, że parę dni wcześniej zrobimy sobie mały obóz w Jacksonville, taki bez trenerów, żeby się trochę rozruszać – bardzo szczerze i bezpośrednio opowiedział jej o swoich planach na najbliższych kilka tygodni, splatając ramiona za plecami i znów zawieszając na niej spojrzenie. – A Ty? Wyjeżdżasz gdzieś?

Larisa Godfrey
ambitny krab
brzydko
brak multikont
trener personalny, dietetyk — Lorne Bay Gym
24 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
bardzo aktywna w social mediach studentka zarządzania, zawodowo pracuje jako trener personalny i dietetyk w miejscowej siłowni
Odległość była, jest i zawsze będzie największą przeszkodą i jednym z głównych powodów rozstań, jest to bowiem bariera nie do pokonania i związki tego typu nie mają przecież najmniejszego sensu. Tym bardziej żadne z nich nie chciałoby się na takową relacje zgodzić. Nie mogliby spędzać wspólnie czasu, cieszyć się swoją bliskością i dzielić się wzajemnymi sukcesami czy porażkami – bo rozmowy przez telefon, smsy czy wideo rozmowy nie mogły zastąpić fizycznej obecności drugiego człowieka. Mimo więc, że starali się wzajemnie zrozumieć, jakoś przyjąć do wiadomości pewne wybory, nie byli w stanie przeskoczyć tego, że w tym najważniejszym punkcie po prostu się rozminęli. I tak jak Larisa nie mogła zmusić jego do pozostanie w Lorne Bay, tak on nie mógł zmusić jej do opuszczenia rodzinnego miasteczka. Ona jednak chciała dla niego wszystkiego co najlepsze, był dla niej na tyle ważny, że chciała, aby ruszył dalej w świat i zrobił tę wielką karierę, o której za parę lat wszyscy będą z dumą opowiadać, a ona będzie uśmiechać się na myśl o tym, że przecież ten wielki gwiazdor koszykówki był jej kiedyś tak bliski. I pragnęła być częścią tego sukcesu, pragnęła patrzeć na jego rozwój i cieszyć się wraz z nim… ale los wszystko brutalnie zweryfikował. Nawet jeżeli kiedyś, gdy byli młodzi i nieświadomi problemów, zdołali postawić ten związek ponad wszystko inne, nawet ponad przyjaźń i relacje z jej bratem, tak teraz zdawać by się mogło, że nagle wszystko inne było po prostu ważniejsze. A każde lato miało przynosić wyłącznie dobrą zabawę, chwilowe zaspokojenie pragnień i pożądania, dać chwilową rozkosz i możliwość zaznania bliskości drugiej osoby – by potem znowu wszystko wróciło do normy. A przecież DeAngelo był tym jedynym, była tego po prostu pewna i oddała mu serce, przekraczając wraz z nim każdą barierę – zdawali się być na tyle silni, by pokonać wszystko, wszystko oprócz tysięcy kilometrów.
Zazdrość także mogła stanowić pewną kość niezgody między nimi, bo może nie zdołali tego jeszcze odczuć na tyle, by się tym martwić, to jednak każdy kolejny dzień spędzony osobno sprawiałby, że w ich głowach kłębiły się niezliczone myśli i scenariusze. Być może nawet bardziej w jej głowie niż w jego, w końcu to on jechał robić karierę w wielkim świecie, otoczy pięknymi kobietami, które miałby na wyciagnięcie ręki. I zapewne miał także i teraz, gdy nie byli razem, co w jakiś sposób powodowało ukłucie zawodu i zazdrości w jej sercu, chociaż nie miała nawet prawa tego czuć… bo DeAngelo przecież nie należy do niej. Co więcej, stworzył obrazek, w którym pozował na cynicznego egoistę, który pojawiał się i znikał, wchodząc z butami w jej życie, które wywracał do góry nogami i zostawiał ją potem z niczym – a przy tym nawet nie próbował zmienić tego obrazu w jej głowie, pozwalając, by właśnie tak o nim myślała. Sama jednak nie była w tym układzie bez winy i zdawała sobie z tego sprawę, poddawała się mu za każdym razem ze zdwojoną siłą, nie była w stanie walczyć z pożądaniem, tęsknotą i hormonami, które popychały ją w jego ramiona. I nawet chyba nieco – równie egoistycznie – nie pomyślała w tym wszystkim o nim, uznając go za takiego cynika, a przecież i jego uczucia mogły zostać tutaj zraniona, gdy wyjeżdżał sam – bez niej. Być może tak po prostu było prościej, nie podejmować konfrontacji i nie rozmyślać, by jakoś poskładać w całość życie bez niego. Dlatego obecna rozmowa nie mogła być optymalna ani potraktowana na chłodno, gdy w grę wchodziły wciąż żywe uczucia. – Okej… chociaż to niemalże brzmi jak niepisany zakaz pojawiania się na plaży, a dopiero co zarzekałeś się, że nie potrzebujesz mojej pisemnej zgody na przyjazd do domu – uniosła wymownie brew ku górze, nieco go być może prowokując w ten sposób, ale z drugiej strony tak szybko zgoda i kapitulacja w tej kwestii wydawała się jej nieco zaskakująca. Jednocześnie od razu pomyślała o tym, że być może faktycznie nie chce na nią kolejny raz wpaść, stąd tak szybka decyzja… co właściwie powinno ją cieszyć, ale tak naprawdę nieco ją chyba zabolało. – Możemy więc pójść na ten kompromis i po prostu pojawiać się tutaj w innych godzinach, tak chyba będzie sprawiedliwie. Przynajmniej Zoe nie będzie poszkodowana – spojrzała na swojego psiaka, który wesoło merdał ogonem, bez względu na to jak chłodna atmosfera panowała między tą dwójką, chociaż w międzyczasie słońce przyjemnie ogrzewało ich ciała. Jednakże sam fakt podejmowania takich działań w celu niespotkania się wydawał się odrobinę dziecinny, zważywszy też na to, że znali się niemalże od zawsze i że łączyły ich tak bliskie relacje. Ale może tak po prostu będzie łatwiej? – Ewentualnie będę biegać wieczorami – wzruszyła nieznacznie ramieniem, być może niepotrzebnie o tym wspominając, a może chcąc po prostu uprzedzić go o tym, że i wieczorem może się tutaj pojawić, gdyby na przykład wpadł mu do głowy wieczorny trening. Niemniej jednak przystała na jego propozycję i nawet w odwecie za to nie zaatakowała go zbyt ostro, a jedynie wbiła niewielką szpileczkę, nie mogąc się powstrzymać. W ostateczności zamiast cierpkiego komentarza, po prostu zaśmiała się na jego słowa o rodzinie. – Jesteś duży… ale nie gruby – zauważyła, bo na próżno było u niego szukać choćby grama tłuszczu, raczej objawiały się tam same mięśnie, które spowite kropelkami potu przyprawiały ją o zawrót głowy. Duży zaś był, bo przecież przewyższał ją o kilkadziesiąt centymetrów. – Poza tym ciężko trenujesz, z tego powodu masz większe zapotrzebowanie na jedzenie – dodała, poniekąd wskazując na swoją wiedzę w tym aspekcie – Ale mama to mama, martwi się o Ciebie, jak sądze. Dobrze, że chociaż Twój tata w całym tym układzie jest szczęśliwy – zaśmiała się mimo wszystko, by zaraz pokiwać twierdząco głową, gdy wyraźnie zaskoczony dopytał o nową drużynę jej brata – Naprawdę. Myślałam, że o tym wiesz… nie z uwagi na to, że śledzisz to co u niego, ale z uwagi na to, że pewnie jesteś na bieżąco z nowinkami ze świata Waszego sportu – stwierdziła mimochodem, nie wytykając mu oczywiście braku wiedzy w tej kwestii – Bardzo się cieszę. Strasznie za nim tęskniłam, a teraz jest już znacznie bliżej. I częściej przez to wpada do domu, niedługo też przyjedzie na krótki urlop – wspomniała mimo wszystko, by DeAngelo miał świadomość tego, że pewnie nie tylko jej będzie musiał unikać. Bo jej starszy brat też tutaj zawita, a potencjalne spotkanie mogłoby być jednak mniej przyjemne niż to ich obecne. Mimo wszystko ponownie podzieliła z nim spojrzenie i pokiwała głową, gdy tak bezpośrednio opisał swoje plany związane z wyjazdem. – Czyli zostajesz na całe lato – skwitowała w kilku słowach jego nieco dłuższą wypowiedź, nie zdradzając wprost czy się cieszy czy wręcz przeciwnie – Nie, ja nigdzie nie wyjeżdżam. Być może odwiedzę za jakiś czas brata w Perth, bo ciągle narzeka, że tylko pracuje i pracuje… może więc i mnie przydałby się krótki urlop – przyznała, bo ostatnio zamieniła się w małą pracoholiczkę, co to nie ma zbyt wiele czasu dla bliskich, tyle ciągle coś robi, gdzieś pędzi i nie może usiedzieć w miejscu. Może to był jej sposób na to, aby nie myśleć. O nim. Splotła na moment ręce za plecami i rozciągnęła się delikatnie, zważywszy na to, że jej ciało nieco się zastało podczas ich rozmowy, nagle jednak Zoe zaczęła znowu biegać pomiędzy jej nogami, pragnąc uwagi. – Wstąpiła w nią jakaś ekscytacja na Twój widok… Zoe, przestań – zaśmiała się mimo wszystko, gdy psiak trochę ją zaczepiał i chciał się bawić, przez co w ostateczności ciemnowłosa straciła równowagę i opadła tyłkiem wprost na piasek, z wyraźnym rozbawieniem, gdy zwierzak to wykorzystał i wpadł na nią, dzięki czemu mogła ją przytulić. – Masz za dużo energii, musimy to wybiegać – stwierdziła całkiem poważnie i pogładziła jej mięciutką sierść, by po chwili pozwolić jej pobiec w przeciwnym kierunku, gdy sama uniosła wzrok na mężczyznę, który najwyraźniej przez ten czas ciągle się jej przyglądał. Znała to spojrzenie doskonale, przez co aż jej ciało przeszył lekki dreszcz, czerwona lampka w głowie oznajmiała, że czas uciekać, a ona znowu nie umiała z tym walczyć. Dlatego uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, zamierzając czym prędzej wstać. Musi pozostać obojętna… musi.
DeAngelo Frazier
ambitny krab
Lari
brak multikont
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
A może po prostu nigdy nie było nadziei na happy-end? To znaczy... DeAngelo mógł sobie wmawiać, że ona to ta jedyna, a ona płakać zanim w poduszkę od dnia, w którym wyleciał z z kraju, ale ostatecznie bardzo wiele było problemów, których nie potrafili rozwiązać nawet wspólnymi siłami. Oczywiście - "za pierwszym razem", tych kilka lat temu, nawet nie mieli ku temu fizycznej możliwości. On musiał wyjeżdżać "już, teraz", bo to była jedyna taka okazja i nie mógł jej odłożyć na później, natomiast na Larisę czekał przecież jeszcze przynajmniej rok nauki i tak jak on, ona też miała splątane ręce. Poza tym - byli jeszcze bardzo, bardzo młodzi, a więc trudno było wymagać od nich podejmowania racjonalnych i zdrowych, opartych na kompromisach decyzji. Taki Frazier, chociaż wychowywał się w dużym domu i daleko mu było do jedynaka, miewał pobudki wielce egoistyczne i zdarzało mu się miewać podejście w stylu "albo po mojemu, albo w ogóle"; Larisa zresztą też nie fascynowała go dlatego, że była zupełnie nijaką, przezroczystą dziewczyną, tylko ponieważ miała określony temperament i bo walczyć o swoje, więc już na starcie wydawali się być bardzo konkurencyjnymi partnerami w negocjacjach.
Z drugiej strony - wszystko wskazywało na to, że w pewnym momencie po prostu przestali o siebie walczyć. Ba, poniekąd to przestali już w pierwszej rundzie, skoro tak po prostu z siebie zrezygnowali bez próby podparcia tego związku na cudach techniki, ale od tamtej pory mieli jeszcze przynajmniej kilka okazji, żeby to naprawić i... I nic. Naprawdę nic. Całymi tygodniami budowali wówczas takie bardzo prymitywne atrapy normalnego związku, oparte przede wszystkim o tęsknotę i fizyczność, ale to były zbyt wątłe fundamenty, żeby dzięki nim przetrwać pierwszy sztorm czy burzę. W gruncie rzeczy nie ma w tym nic dziwnego, bo za każdym razem wili to gniazdko w strachu przed ostatnim dniem sierpnia; przed tym, że znów przywita ich o poranku tym samym rozczarowaniem i że lepiej będzie się po prostu pokłócić, żeby złość zastąpiła te wszystkie przygnębiające uczucia, z którymi ta rozłąka się wiązała. A najbardziej dziecinne w tym wszystkim było to, że czasami nawet ocierali się o ten temat mniej lub bardziej subtelnie i DeAngelo starał się Larisę do wyjazdu nakłonić, natomiast z każdym kolejnym odbiciem się od ściany ta wola słabła, i kiedy ciemnowłosa wreszcie dojrzała do tej decyzji (choć to trochę krzywdzące, bo tak naprawdę to pewnie była dojrzalsza od niego od zawsze), to on nawet nie ugryzł tego tematu.
I tak właśnie znaleźli się tutaj. Jemu średnio pasował ten wyrachowany cynizm, jej - chłód i obojętność, a obojgu zgrywanie śmiertelnych wrogów, ale nie było rady; takie maski przyjęli, więc takie role musieli grać i nawet lawirujący między nimi najbardziej rozkoszny pies na świecie, nie mógł tego odmienić, chociaż dwoił się i troił, żeby rozluźnić ich swoją miłościa i zaufaniem. – A Ty stwierdziłaś, że to szkoda, że nie masz na to wpływu, więc możesz to potraktować jako zadośćuczynienie – odbił piłeczkę niemal od razu i chociaż ta rozmowa generalnie przybrała dość mroźną temperaturę, to na jeden, jedyny moment wydała się łudząco podobna do typowych im, zupełnie niegroźnych przekomarzanek, które toczyli ze sobą wybierając film, oglądając serial albo zamawiając jedzenie. Uśmiechnął się nawet mimowolnie DeAngelo (i szybko tego pożałował), jakby chciał jej powiedzieć, że tym razem to jednak on wygrał i że za chwile sobie wybierze nagrodę, natomiast prędko otrzeźwiał i rakiem się wycofał, ostatecznie zagryzając wargę w jakimś zupełnie obojętnym grymasie twarzy. – Po prostu nie chcę Ci dezorganizować dnia, okay? Ja tu przyjechałem odpocząć, a Ty cały czas masz obowiązki, więc nie musisz tracić czasu na nasze romanse – nasze - czyli moje i Zoe; tak właśnie pokazał jej kiwnięciem dłonią na psa, który jeszcze gorzej radził sobie z rozczytaniem sytuacji, niż oni. I tak jak do tej pory przemawiał przez niego jakiś cynizm albo może nawet i chamstwo (bo i tak mogła go odbierać Larisa), tak teraz odezwał się zupełnie stoicko, grzecznie - z pokorą. Właściwie brakowało tylko, żeby skłonił głowę, ale na tak daleko idące gesty jeszcze nie mogła liczyć. DeAngelo potrzebował czasu. – Będę spokojniejszy, jak wieczorami jednak biegać nie będziesz – wtrącił zręcznie, tym razem rzucając spojrzeniem gdzieś za siebie, w głąb plaży - przede wszystkim po to, żeby uciec przed jej wzrokiem, bo tym razem postawił chyba o jeden krok za daleko, ale również po to, żeby "pokazać" jej plażę jako jakieś źródło niebezpieczeństwa, ale efekt był raczej odwrotny do zamierzonego, bo obrazki z Lorne Beach lądowały pewnie na jakichś pinterestach i wszystkie nastolatki marzyły o tym, żeby sobie tu wieczorem pobiegać.
Kolejne słowa Larisy odrobinę go ucieszyły - nie dlatego, że miał jakiś kompleks względem swojego ciała, ale ponieważ poniekąd przyznała się do tego, że zdążyła mu się przyjrzeć, także potraktował to za dobry omen. – To znaczy... Będąc całkowicie fair, to mam uzasadnione podejrzenie, że ostatnio mam to zapotrzebowanie aż za duże, ale to Ty tu jesteś profesjonalistką, więc niczego nie będę zmieniać – uśmiechnął się do niej trochę cieplej niż do tej pory i korzystając z okazji, nieznacznie ściągnął ramiona, żeby nieco podkreślić wykutą ciężkimi treningami sylwetkę, ale szybko się mentalnie spoliczkował i zanim zdążyła go dobrze omieść wzrokiem, znów nachylał się nad psem i do niego gaworzył. – Sprawdzam co u niego – odparł nieco urażony nawet, krzywiąc się na twarzy. – Po prostu... Sam nie wiem. Stało się – wzruszył ramionami, starając się jakoś rozgonić nieprzyjemne myśli, ale tak naprawdę to zrobiło mu się głupio. Larisa miał rację - powinien dobrze wiedzieć, co u jej brata i nie było żadnego usprawiedliwienia. Był kiepskim kumplem. – Przekażesz mu, że mówię "cześć", co? – mruknął nieco ciszej i trochę zawstydzony, jak za każdym razem, kiedy prosił ją, żeby pozdrowiła od niego swojego brata. Sam chyba nie miał wystarczająco odwagi, żeby się do niego odezwać, zwłaszcza wtedy, kiedy starał się spakować cały rok w kilka tygodni i nadrobić stracony czas z dziewczyną. – Pewnie ma rację i powinnaś go posłuchać. Starsi bracia przeważnie się nie mylą – wyszczerzył się wesoło, ignorując trochę fakt, że w ten sposób tylko wbijał sobie kolejny gwóźdź do trumny, bo nikt tak jak ten Godfrey nie próbował jej wybić uczuc do DeAngelo z głowy, ale to był akurat efekt jego relacji z Reggiem.
Po prostu jest cwana i liczy na przekąski – pokręcił z rozbawieniem głową, przyglądając się, jak Zoe robiła wszystko, żeby wywrócić Larisę na piasek. Nie trwało to może zbyt długo, bo trudno się opierać tak rozkosznej psinie, ale dała im obojgu wystarczająco dużo czasu: jemu, żeby zdążył się w tym patrzeniu zawiesić, natomiast jej, aby przyłapała go na tym nieco zbyt odważnym jak na obowiązujące reguły gry spojrzeniu. Nic zatem dziwnego, że kiedy tylko spotkali się wzrokiem, to oboje uciekli - jak rażeni piorunem - gdzieś na bok. I chociaż bardzo tego nie chciał, to policzek zapłonął mu rumieńcem, a oczy rozbłysły nieco jaśniej, nie pozostawiając zbyt wielkiego pola na interpretację. DeAngelo tęsknił. Tylko tyle i aż tyle. – Wiesz? – podjął po tej krótkiej, choć przedłużającej się w nieskończoność, bardzo niezręcznej chwili ciszy, już dość nieśmiało zerkając w jej stronę. – Chyba nie powinnaś za długo siedzieć, bo pomyśli, że tu zostajecie i do domu będziesz ją musiała nieść, czy coś – czy dało się gorzej wybrnąć z sytuacji? Nie. Ale czy można było w niej tkwić? Absolutnie. Wystawił więc w jej stronę dłoń, ostrożnie co prawda i gotów w każdej chwili ją cofnąć, ale nie chciał już dłużej pozostawać w tym impasie, bo to był zbyt duży emocjonalny rollercoaster i mógł się skończyć bardzo źle.

Larisa Godfrey
ambitny krab
brzydko
brak multikont
trener personalny, dietetyk — Lorne Bay Gym
24 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
bardzo aktywna w social mediach studentka zarządzania, zawodowo pracuje jako trener personalny i dietetyk w miejscowej siłowni
Możliwe, że po prostu byli zaślepienie tym wszystko co działo się wokół nich, zaślepieni tym wszystkim co było tak nowe, piękne i ekscytujące – bo zdarzało się w ich życiu pierwszy raz. Być może właśnie na podstawie tego tak bardzo pragnęli, by nic się nie zmieniało, by czas się dla nich zatrzymał i pozwolił im być razem, niezależnie od dzielących kilometrów. Problem polegał jednak na tym, że nie wiedzieli jeszcze jaki duży wpływ na nich będzie miała ta rozłąka, jego ciągłe wyjazdy i coraz bardziej dłużąca się nieobecność; to było na tyle trudne, że w istocie nie potrafili rozwiązać tego nawet wspólnymi siłami, nawet pomimo wielkich chęci bycia razem – bo przecież takie akurat występowały i to na pewno po obu stronach. Z drugiej zaś strony, byli i nadal są na tyle młodzi, że tak naprawdę trudno od nich wymagać racjonalnych i dojrzałych decyzji, takich, które miałyby owocować na przyszłość i na których ta przyszłość miałaby się opierać. DeAngelo musiał wyjechać, bo od tego wyjazdu zależała przecież jego kariera, a Larisa musiała zostać, bo tu były jej dom, szkoła, studia, znajomi – jednym słowem cały świat i nie miała powodu zostawiać tego z dnia na dzień, nawet w imię uczuć do niego, chociaż ktoś powiedziałby, że „nic jej tu nie trzyma”. Dla niej byłoby ogromnym ryzykiem pozostawienie wszystkiego za sobą, po to by z dnia na dzień ruszyć w nieznane, bo w przeciwieństwie do niego, ona nie jechała tam za czymś ani nie miała tam jechać po coś, a jedynie z uwagi na to, aby być z nim. I nawet jeżeli to bycie z nim byłoby dla niej w stu procentach wystarczającym powodem, to jednak nie była chyba na tyle odważna na ten krok – nie wtedy, gdy była jeszcze na tyle młoda, że wyjazd z rodzinnego miasteczka jawił się jej jako istne szaleństwo. Rok temu? Rok temu była chyba gotowa zaryzykować, ale najpewniej po prostu już się gdzieś rozminęli po drodze, bo przecież los dawał im niezliczone szanse na to, by jednak mogli być razem, by mogli naprawić to co się zepsuło, ale… nie zrobili z tym kompletnie nic. Kolejne rozstania, kolejne kłótnie i niedomówienia, kolejne rozczarowania – by wreszcie, gdy nadchodził koniec sierpnia, emocje przejęły nad nimi kontrolę i jak zwykle spowodowały, że wszystko dosłownie się rozsypywało niczym domek z kart. DeAngelo stanowił niezmiernie ważny aspekt jej życia, był kimś dla kogo faktycznie chciała podjąć największe ryzyko w tym swoim życiu, ale teraz chyba po prostu zdała sobie sprawę z tego, że nie może ciągle wchodzić do tej samej rzeki, bo kolejnego takiego rozstania mogłaby nie przetrwać. Pytaniem jedynie pozostawało, czy będą w stanie ruszyć dalej, czy to spotkanie będzie początkiem końca, czy być może jednak poprowadzi ich na tą samą drogę usłaną tymi samymi błędami. I chociaż w tej chwili podjęli marną grę pozorów, przywdziewając na twarze kompletnie niepasujące im maski, to klamka chyba zapadła na tyle, że nie mieli możliwości wycofać się z tego układu. Musiała zachować chociaż pozorną obojętność i dystans, przynajmniej sprawiać wrażenie osoby, dla której nie ma to żadnego znaczenia… ale jakże ciężko było udawać, gdy on stał tuż przed nią, tak przystojny, dojrzalszy, ciągle tak samo zabawny i wpatrujący się w nią w ten sam intensywny sposób, który powodował, że traciła rozum. Zabawnym zdawać by się mogło to, jak bardzo Zoe próbowała teraz rozładować to napięcie, niemalże jakby wyczuwała, że – tak trzeba, ale wątpliwym było, aby zdołała to zrobić, kiedy między nimi wszystko była obecnie tak niezręczne. I niemalże pozwoliła już, by kącik jej ust drgnął ku górze, gdy Frazier odbił piłeczkę, właśnie przypominając jej, jak lubili zawsze te wzajemne słowne utarczki, chociaż kiedyś w znacznie mniej istotnych kwestiach. – Nie sądziłam, że będziesz przejmował się moim planem dnia. Ta plaża jest tak samo dla mnie, jak i dla Ciebie… więc nie masz żadnego obowiązku mi jej ‘odstępować’, ale skoro jesteś skłonny to zrobić, to okej – przytaknęła i zerknęła na psa, na którego wskazał gestem dłoni – Nie wiem czy chce żebyś romansował z Zoe, bo będę zazdrosna… - stwierdziła niemal od razu, nim zdała sobie sprawę z tego co powiedziała, więc zerknęła zaraz na niego i odchrząknęła krótko - …o Zoe, oczywiście – dodała pospiesznie, poprawiając nieco sens swojej wypowiedzi, niemal czując jak zapiekły ją nagle policzki, które być może mogłyby się spokojnie zarumienić. Stąpali jednak w tej rozmowie po kruchym lodzie i chyba dwukrotnie musieli przemyśleć każde słowa, czego przecież nigdy nie robili, mogąc całkowicie swobodnie czuć się w swojej obecności. Kiedyś – mogli, dzisiaj musieli uważać na to co robili i jak robili, by nie dopuścić do powtórki z rozrywki. Uniosła w końcu nieco pytająco brew ku górze, gdy utkwiła na nim spojrzenie na dłużej, ale wyraźnie zaskoczone słowami, które padły z jego ust. – Uważaj, bo pomyślę, że się o mnie martwisz – stwierdził ni to poważnie ni to żartując, ale z drugiej strony znając doskonale prawdę, martwił się i właściwie z tego powodu zrobiło jej się w środku jakoś dziwne ciepło – w ten sposób niemal zdradził to, że nadal się o nią troszczy i że nadal myśli o niej w ten sposób. Możliwe, że chciała wbić mu w ten sposób szpileczkę, ale z drugiej strony to było całkiem miłe, więc nie dodała już nic więcej. – Lubię biegać wieczorami, tutaj panuje wtedy względny spokój. Niestety nie mam prywatnego ochroniarza, który mógłby pobiegać ze mną, co najwyżej moją super ochroną jest Zoe – wskazała ruchem głowy na psiaka, który wesoło merdał ogonem, chyba ciesząc się, że zwracają na niego uwagę, ale niewiele rozumiejąc z tej konwersacji. Uśmiechnęła się nawet do niej, by następnie znowu – ku własnej uciesze – przenieść spojrzenie na męską sylwetkę, którą pozwoliła sobie zlustrować wzrokiem pod wpływem jego słów. – Możliwe, że przyjmujesz więcej kalorii niż naprawdę potrzebujesz, ale to nie zmienia faktu, że i tak nadal trenujesz, więc równowaga zostaje zachowana – oznajmiła, domyślając się, że pomimo tego, iż sobie podjadał więcej niż powinien, to w istocie i tak nadal ciężko pracował, aby zachować dobrą formę przed sezonem – był więc chyba rozgrzeszony – I wcale nie wypominam Ci, że nie jesteś na bieżąco z tym co u niego, przecież… nie musisz być – zerknęła na niego niepewnie, nie chcąc póki co wprost powiedzieć, że przecież ich drogi rozeszły się nawet bardziej, co z jej punktu widzenia było po postu okropne, ale nie była w stanie wpłynąć na brata – Przekazałabym, ale nie wiem czy to dobry pomysł, bo gdy dowie się, że znowu się z Tobą spotkałam, pewnie będzie wściekły. Nadal jest strasznie uparty – pokręciła głową z dezaprobatą i niemal zaśmiała się, słysząc komentarz ze strony DeAngelo odnośnie racji starszego brata – A więc uważasz, że nie mylił się, gdy próbował wybić mi Cię z głowy? – uniosła pytająco brew – Ale może coś w tym jest, może faktycznie ma racje, a to ja próbuję się buntować. Zapewne i tak prędzej czy później dowie się, że tu jesteś więc spróbuje przekazać mu od Ciebie ‘cześć’ – oznajmiła w końcu, by po chwili skupić już nieco bardziej uwagę na Zoe, która rozrabiając i pragnąc się bawić, spowodowała, że ciemnowłosa wylądowała na piasku. Ale jakże mogłaby się na nią gniewać, wręcz była tym faktem rozbawiona, przynajmniej do chwili, w której napotkała to spojrzenie DeAngelo, które sprawiło, że zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco – bardziej niż od promieni słońca. Uciekając spojrzeniem, próbowała nieco ochłonąć – te spojrzenia mówiły przecież same za siebie, gra pozorów może i była udana, ale wzrok ukazywał tęsknotę i skryte pragnienia, z którymi ciężko było walczyć. Ponownie jednak na niego spojrzała, gdy się odezwał, przerywając niezręczną ciszę i niemal mimowolnie zareagowała śmiechem na jego słowa. – Myślę, że to może być całkiem dobry powód do tego, aby wstać – stwierdziła z rozbawieniem i zerknęła na dłoń, którą wyciągnął w jej stronę. Przez chwilę się zawahała, ale z drugiej strony, nie musiała się chyba obawiać, prawda? Złapała go więc w końcu za rękę i pozwoliła, by pomógł jej wstać z piasku – właściwie to sam ją podniósł bez problemu, jakby niemal była piórkiem. – Dzięki – odparła cicho, gdy stanęła już na równych nogach, a kiedy tak pewnym i stanowczym ruchem pociągnął ją do góry, niemal stanęli na wprost siebie i znowu napotkała jego spojrzenie, w którym na pewien moment utonęła. Dopiero po chwili zdała sobie z tego sprawę i pospiesznie wysunęła dłoń z tej jego, przerywając kontakt fizyczny, który nieco się przeciągnął, jednocześnie kolejny raz uciekając wzrokiem. Chociaż jej ciało niemal nierealnie lgnęło do niego, jakby przyciągane niewidoczną siłą. – Chyba powinniśmy kontynuować bieganie – zasugerowała, otrzepując się nieco z piasku – Jak tak dalej pójdzie, to Zoe faktycznie nie będzie chciała wracać do domu, a mamy tam kawałek drogi, więc na pewno nie chciałabym jej nieść – stwierdziła, chyba jednak nieco żartobliwe w nawiązaniu do jego wcześniejszych słów i założyła za ucho niesforny kosmyk włosów, który wyswobodził się nagle z upięcia. Chwilowo zerkała jeszcze gdzieś na boki, by w końcu jednak odważyć się kolejny raz – może ostatni – na niego spojrzeć. Chociaż myśl, iż znowu widzi go ostatni raz naprawdę była bolesna. – To… udanego urlopu.
DeAngelo Frazier
ambitny krab
Lari
brak multikont
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
Byłoby ryzykiem, a jeszcze bardziej zwyczajną głupotą - w imię nastoletniej miłości zostawić całe życie po drugiej stronie świata i na ślepo ruszyć przed siebie, więc tak naprawdę to miała pełne prawo być z siebie dumną, że nie ugięła się pod jego presją i tak twardo stała na swoim. Miała do tego prawo, bo pomimo tych wszystkich przeciwności losu - a więc nieporozumień, ale i zwyczajnych świństw czy niesprawiedliwości - i tak się realizowała. Jemu Lorne Bay mogło się wydawać mało perspektywiczne, ale jeśli jej wystarczało i potrafiła odnaleźć w nim swoją niszę, to znaczy, że jej się udało. Że tak naprawdę to go nie potrzebowała, żeby być wartościową, ambitną dziewczyną i że nawet bez niego mogła się poczuć kochana. Wbrew pozorom to było bardzo ważne, a przynajmniej on tak - z dumą - sobie o niej myślał, widząc jak się rozwijała, bo tak naprawdę przeszedł podobną drogę. Ilekroć bowiem wyjeżdżał z miasteczka, tyle razy musiało minąć przynajmniej trochę czasu, zanim sam przed sobą był w stanie odbudować własną samoocenę. To nie było łatwe - po pierwsze dlatego, że wcale nie było mu trudno dojść do wniosku, że to on był tym czarnym charakterem (pun not intended), a po drugie, bo odgrywała bardzo ważną rolę w jego życiu i strata takiego fundamentu zwyczajnie nim wstrząsała. W końcu nigdy nie ukrywał, że to Larisa była tą "lepszą połówką" i że miał w niej jakiś kompas - moralny, ale nie tylko, bo wielu zupełnie normalnych, codziennych nauczył się właśnie od niej i często to ona miała największy wpływ na jego zaangażowanie. I chociaż to niebezpieczne tak mocno się od kogoś uzależniać, to jednak nie ulegało wątpliwości, że tak jak przy niej był najlepszą wersją samego siebie, tak gdzieś tam obok - wersją demo, do naprawy. Dlatego tak ważne było zachować chłodną głowę i nie dopuścić do niej sentymentów, skrawków wspomnień i całej reszty zahibernowanych uczuć. Larisa była dobrem, które od zawsze chciał mieć za wszelką cenę i zwykle potrzebował tylko impulsu, żeby te chęci jakoś usprawiedliwić, więc istniało całkiem uzasadnione przypuszczenie, że i tym razem instynkty wezmą górę i znów popchną go w jej stronę. Sęk jednak w tym, że chociaż pewnie i tym razem dużo by dał (jeśli nie teraz, to za parę dni), żeby dostać od niej czystą kartę, to wyjątkowo czuł się bardzo mocno zobligowany do tego, żeby nie zostawić kolejnej blizny na jej sercu. Zasługiwała na to, żeby móc o nim zapomnieć i żeby budować sobie życie po swojemu, nie obawiając się o to, że kolejny raz nie poradzi sobie z chemią albo że nie będzie potrafiła go sobie odmówić.
Niebezpiecznym zatem było to wejście w słowną szermierkę i DeAngelo odczuł to jakimś skurczem albo innym dreszczem, kiedy Larisa - jak gdyby nigdy nic - odpowiedziała mu w całkiem podobny sposób. To było fajne, ale nierozsądne, jakby jedna głupia odzywka mogła pociągnąć za sobą całą lawinę zdarzeń, prowadzących do ostatniego dnia sierpnia czy września, naznaczonego żalem, cierpieniem i smutkiem. – Oczywiście – odpowiedział jej po kilku chwilach zawahania, które rzecz jasna trwały wieczność i wystarczyły, aby zlać różem i jego policzki, natomiast miał na tyle dobry refleks, żeby w porę odwrócić od niej wzrok i udać, że ten cały dialog wcale nie miał miejsca, a oni wciąż rozmawiali o pogodzie. – Po prostu są na to lepsze pory – niezbyt wiarygodnie próbował odepchnąć od siebie pozę "zmartwionego". Niby wzruszył przy tym ramionami i brzmiał całkiem obojętnie, ale pewne rzeczy się nie zmieniają, a martwienie się było jedną z ulubionych czynności DeAngelo. Czasami pod tym kątem bywał wręcz strasznym wrzodem na tyłku. Taki charakter. – Ale skoro Zoe jest zawsze z Tobą, to nie ma o czym gadać – dodał i uśmiechnął się jeszcze blado, natomiast akurat jej oszukać nie mógł i na tym etapie mogła być już prawie pewna, że się przejmował.
Było okropne, ale Frazier prawdopodobnie zachowywałby się na miejscu jej brata podobnie. Być może było to odrobinę dziecinne i bardzo naiwne sądzić, że najlepszy kumpel nie ma prawa zainteresować się twoją siostrą, ale na koniec dnia to była jakaś zasada, którą sobie wymyślił, a którą DeAngelo złamał, więc nie mógł mieć większych pretensji o taką reakcję. Trudno było mu jednak pogodzić się ze stratą przyjaciela - to był straszny cios i chociaż starał się nad tym za dużo nie rozmyślać, to jednak łatwiej byłoby, gdyby miał go w swoim narożniku, a kto wie, czy inaczej nie potoczyłyby się losy również ich dwójki. – Wiem, że jest uparty. Inaczej nie bylibyśmy ziomkami – westchnął melancholijnie i może nawet spuścił głowę, ale za chwilę uśmiechnął się do siebie, machnął ręką i już był zresetowanym, zdystansowanym człowiekiem. – Uważam, że jesteś bardzo cwana – odbił piłeczkę w jawnym rozbawieniu; chyba nie liczyła, że jej przytaknie? – Przekaż. Będę wdzięczny – w końcu to jednak coś innego, niż próba kontaktu przez socialmedia, zwłaszcza jeśli obaj się pewnie blokowali i nawet nie mieli możliwości wymienić kilku wiadomości. Wbrew pozorom - po tych wszystkich kłótniach i nie kłótniach - DeAngelo nadal po cichu liczył, że kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym w końcu podadzą sobie ręce i zapomną o przeszłości, nawet jeśli ta była trochę rozczarowująca i krzywdząca. Przecież nie mogli się przez całe życie spierać. To było niezdrowe.
Tymczasem Frazier z ogromną łatwością podciągnął Larisę do góry, natomiast ta łatwość objawiała się zaledwie w aspekcie fizycznym, bo poza tym to dziwnie było dotykać jej dłoni, czuć zapach żelu pod prysznic i zerkać na jej twarz z bliska; coś, co kiedyś było zupełnie naturalne, teraz smakowało niezręcznością, brakiem taktu i niepewnością - jakby nadal chodzili do szkoły i dopiero zaczynali przełamywać pierwsze lody, po ciemku i po cichutku, żeby przypadkiem nikt nie zwrócił na nich uwagi i nie doniósł jej bratu. Tym razem jednak nie groził im jego gniew, a po prostu własne sumienie, tak bardzo skołowane, pogubione i niewinne, bo co oni oboje mogli wobec własnych uczuć. Mimo to, naprawdę długą chwilę zajęło mu wypuszczenie jej drobnej dłoni wolno i chociaż za jakiś czas będzie się za to przeklinał, to nie potrafił odepchnąć od siebie nieco bardziej zdecydowanych, konkretnych myśli. Widocznie to był jego czyściec, bo chociaż była blisko, to wcale nie mógł jej mieć. I to uwierało. – Powinniśmy – przytaknął głosem odrobinę zachrypniętym, na co zresztą natychmiast zareagował jakimś totalnie niezręcznym odchrząknięciem i pokiwał twierdząco głową. – Mam nadzieję, że Księżniczka tego nie zrozumiała i że się na Ciebie nie obrazi – zażartował luźno, przenosząc wzrok na psa i jeszcze raz wyciągnął do Zoe dłoń, żeby pożegnać ją małą porcją drapania za uchem; skoro nie mógł dotknąć Larisy, to korzystała na tym suczka, chociaż byłby to pewnie ten jeden, jedyny raz, kiedy oboje nie do końca cieszyli się jej szczęściem i woleliby tę uwagę poświęcić sobie. Albo przynajmniej on by wolał, Larisa wcale nie musiała. – A Ty wreszcie o jakimś pomyśl – odparł niemal natychmiast, przybierając wyjątkowo poważną, ale jednocześnie całkiem jej przychylną minę, z którą zawsze ją strofował, kiedy brała na siebie za dużo obowiązków albo przejmowała się zbyt wieloma rzeczami. – Dobrego dnia – rzucił na pożegnanie, tym razem nieco odważniej przeciągając spojrzeniem po jej sylwetce i mierząc ją od stóp po głowę, a potem dotknął airpodsa w uchu, odwrócił się w swoją stronę i stawiając pierwszy krok dodał jeszcze – Naprawdę dobrze było Cię widzieć – i pobiegł przed siebie.
/ztx2

Larisa Godfrey
ambitny krab
brzydko
brak multikont
ODPOWIEDZ