19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'm not afraid to tear it down and build it up again It's not our fate, we could be the renegades
I'm here for you
Are you here for me too?
Zabawa na plaży, festyn organizowany przez burmistrza, a może… Festiwal kolorów, który co rok odbywał się na plaży? Bez względu na okoliczności imprezy, czy też spotkania, które miało się odbyć pewne było to, że na każdej z nich, pojawi się Royce. Nie od dzisiaj wiadomo, że nie potrafił długo usiedzieć na miejscu i szukał sobie różnych rozrywek. Od łowienia ryb w rzece, pod presją tego, czy nie zje go krokodyl, po siedzenie w latarni morskiej w towarzystwie wujka. Wszystko, byle tylko nie siedzieć w domu i się nie nudzić. Nie lubił nudy, ani rutyny. Siedzenie w miejscu było dla niego największą karą, od zawsze tak było. Za czasów dziecięcych, gdy narozrabiał, rodzice zamykali go w domu. Nie mógł wyjść na dwór, ani na boisko, nie mógł nawet pokopać piłki w domu. Jedyne co mu zostało to leżenie na łóżku, patrzenie w sufit i odliczanie minut do końca kary. Nie skrzywdziło go to jakoś szczególnie pod względem psychicznym, ale nudził się wtedy niesamowicie, oczywiście nie oznaczało to, że czegoś się nauczył. Był dzieckiem, zapominał, że niektórych rzeczy robić się nie powinno. Idealnym przykładem było wrzucenie nielubianej koleżance ze szkoły, pająka do plecaka. Sporą zebrał wtedy burę, nie tylko od rodziców, ale i od dyrektora szkoły. Wszystko byłoby dobrze, gdyby ten pająk nie był jadowity. Ukąszenie może by nie zabiło, ale… Naraził koleżankę na niebezpieczeństwo, no bo co by się stało, gdyby dziewczyna miała uczulenie na jad? Prawdopodobnie wylądowałaby w szpitalu, a on w zawieszeniu.
Festiwale zawsze dobrze mu się kojarzyły. Festiwal kolorów w Indiach, na którym udało mu się być, zajmował szczególne miejsce w jego sercu. Być może, było to spowodowane tym, że nigdy wcześniej nie widział tak wielu kolorów, druga opcja była taka, że to była jego pierwsza podróż, stąd sentyment. Trzecia i ostatnia, poznał na takim festiwalu Blair. Dlatego festiwal kolorów, dla niego nabrał nowego znaczenia. Wprowadził… Kolory w życie młodego podróżnika. Na liście marzeń do zrealizowania, miał jeszcze festiwal w Chinach. Szczerze liczył na to, że po studiach będzie mógł jechać do Chin.
Przechadzał się po plaży, trzymając w ręku watę cukrową. Rwał po kawałku, wsuwając sobie do ust i rozglądał po plaży, w poszukiwaniu ciekawych atrakcji. Gdzieś nieopodal, wystawiona była drewniana scena na której grał zespół na żywo. Z lewej strony…. Coś dla niego. Budka i strzelanie do celu. Festiwal kolorów jeszcze nie do końca się rozpoczął, za pół godziny miała wejść główna atrakcja, jaką było wspólne obsypywanie się kolorowym proszkiem. Holi by tego nie nazwał, ale zabawa była naprawdę świetna. Przeszedł kilka metrów, podchodząc do budki ze strzelaniem i dokończył watę cukrową. Rozejrzał się raz jeszcze, szukając kogoś znajomego i intuicja mu podpowiedziała, że powinien podejść do budki z sokami, więc tak zrobił.
Jasne włosy niemalże od razu rzuciły mu się w oczy, doskonale pamiętał ten odcień blondu, bo miała go tylko jedna dziewczyna, którą znał. Spanikował? Może nie do końca, ale poczuł dziwny przypływ pozytywnej energii i nadziei, która nie wiedzieć czemu, wypełniła jego ciało. Odczekał chwilę, aż dziewczyna się odwróci, by dostrzec rysy jej twarzy. Gdy poprawiła włosy i zerknęła w jego kierunku, świat Royce’a zatrzymał się na kilka długich sekund. Dziwne uczucie wypełniło jego klatkę piersiową i poczuł, że jego serce momentalnie przyspieszyło. Mógł to porównać do sytuacji, w której doświadcza się czegoś nowego, ta dziwna radość, wymieszana z podnieceniem, podkręcona niepewnością. Przyłapał się na tym, że bardzo chce do niej zagadać, dlatego bez zwlekania, otrząsnął się z tej chwili niepewności i zawahania, po czym podszedł do blondynki.
— Jesteś turystką? Chyba jeszcze Cię tu nie widziałem… Skąd przyjechałaś? — Zagadał, jakby nigdy nic, stając tuż obok jej ramienia i obrócił głowę w kierunku dziewczyny, by móc lepiej się jej przyjrzeć.
— Lubię festiwale… Może ten nie jest taki sam, jak holi, ale tutaj też łatwo odkryć ulubiony kolor. O niektórych istnieniu nawet nie miałem pojęcia.. — Dodał, zamawiając sok jabłkowy. Specjalnie wspomniał o Indiach, jeśli intuicja dobrze mu podpowiadała, dziewczyna będzie w stanie wypowiedzieć się w tym temacie, przecież… Istniało duże prawdopodobieństwo, że była tam razem z nim.


Blair Riddle
ambitny krab
blueberry#4059
19 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Muzyka sama zachęcała do tańca, a niesamowite zapachy z przeróżnych stoisk sprawiały, że do ust nachodziła jej ślinka. To był jej pierwszy festiwal w tym mieście, więc nie miała za bardzo z kimś wyjść. W zasadzie to nawet nie do końca chciała, ale to ojciec, ten sam, który był powodem, czemu właściwie była w mieście, namówił ją do wyjścia. Może też potrzebował chwili dla siebie, a nie nieco nadopiekuńczej córki? W każdym jednak razie jego stwierdzenie, że przyda jej się poznanie nieco kultury amerykańskich hindusów, co będzie mogła porównać do tego, co widziała sama podczas swoich wypraw z ojcem.
Przechadzała się więc między stoiska, czasem zaczepiana przez sprzedawców, którzy pomimo długich pokoleń w Stanach, wciąż mieli w sobie tę smykałkę do targowania się. Blair nie chciała wydawać zbyt dużo kasy. Odkładała wszystko na czarną godzinę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może trafić się tani lot, gdzieś na drugi koniec świata. Ale no… inna kwestia, że być może wcale by się tam nie wybrała właśnie przez wzgląd na ojca. Niespodziewanie ktoś stanął blisko niej. Była nieco rozkojarzona, więc wcześniej nie dostrzegła tego, że się jej przygląda, ale ostatecznie jednak nie mogła zignorować tego, jak blisko niej teraz stanął.
W pierwszym momencie miała wrażenie, że to niemożliwe, że coś jej się przywidziało. Ale nie — to wszystko było prawdą. Stał przed nią chłopak, którego poznała w Indiach. Skąd on się tu wziął?!
Ale jej nadzieję dość szybko zostały pogrzebane, kiedy tylko się do niej odezwał. Musiał jej nie pamiętać, bo zagadywał, jakby widział w niej potencjalnie nową znajomość, a nie dawną… koleżankę?
W sumie wtedy nie nazwali tego, co ich łączyło. Wakacyjny, nastoletni flirt? Pocałunki gdzieś ukradkiem… Nic więcej. Ale dla niego nic musiało to nie znaczyć, skoro nie kojarzył jej już.
- Nie… Pochodzę stąd. - To mogło wprowadzić pewną niejasność w ich sytuacji, bo chociaż nie widział jej pewnie za często. A to była prawda — urodziła się tutaj, tylko przez lata mieszkała w sąsiednim mieście.
On cały czas zagadywał, a ona próbowała odgadnąć, czy on sobie z niej żartuje, czy mówi zupełnie poważnie. A może to jej się coś pomyliło i wcale nie rozmawiała z chłopakiem, którego poznała w Indiach.
- A widziałeś kiedyś prawdziwy festiwal Holi? - Spytała, próbując nieco naprowadzić go na to, że może jednak przyznałby się do tego, że był w Indiach. - No i jaki jest twój ulubiony kolor? - Spytała, stając do niego przodem.
W tym samym momencie sprzedawca chyba podchwycił lekkie próby flirtu ze strony chłopaka, bo momentalnie znalazł się blisko niego.
- Pan kupi dziewczynie, dobra cena… Będzie lubić i się ożeni… - Zachęcał z dość mocnym, hinduskim akcentem.

Royce Callahan
powitalny kokos
Zagadką/ Liv
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'm not afraid to tear it down and build it up again It's not our fate, we could be the renegades
I'm here for you
Are you here for me too?
Różnice na pewno jakieś były, mniejsze, czy też większe — ale były odczuwalne dla osób, które chociaż trochę zapoznały się z kulturą hindusów. Ci mieszkający tutaj, w Australii byli nieco inni, bardziej…. Australijscy, niż Indyjscy. Tu nikt nie zwracał uwagi na to, czy je lewą ręką czy prawą, stawiało się na wygodę. Ludzie siedzieli jak chcieli, podczas gdy w Indiach nie założyliby nogę na nogę. Ci, którzy chcieli modlić się do swoich bóstw, chodzili do meczetów, ci którzy nie chcieli, zostawali w domu. Roy obserwując tych ludzi dochodził do wniosku, że tu czuli się bardziej swobodnie, nikt nie narzucał im odgórnych zasad. To miało swoje plusy, z drugiej natomiast strony, właśnie tych zasad i magii hinduizmu brakowało emigrantom. Dlatego, choć lubił festiwale kolorów, wolał je oglądać gdzie indziej, za granicą wszystko wyglądało lepiej, niż w kraju, w którym się mieszkało. Dość głupia reguła, ale często trafna, przynajmniej sprawdzała się w przypadku Roya. Szczerze mówiąc, mocno polubił w hindusach to targowanie. Idąc na indyjski bazarek, można było się targować, ile wlezie. Najlepsze było to, że sprzedawcy się nie irytowali, oni to po prostu lubili.
Mógł od razu przejść do rzeczy, ale najpierw chciał rozpatrzyć się w sytuacji. Zrobić ciche podchody i udawać, że to wcale nie o niego chodzi, a to, że zagadał akurat do niej, było czystym zbiegiem okoliczności. Był to plan taktyczny, bo gdyby spojrzała na niego dziwnie, albo zaczęłaby uciekać, lub mówić, że to nie o nią chodzi, on by powiedział, że to tylko i wyłącznie pomyłka! Taki był z niego spryciarz.
Nie przewidział tylko tego, że zagadując w ten, a nie inny sposób, może zbić ją z tropu, albo wprowadzić w zakłopotanie — a zupełnie nie o to mu chodziło! No flirt mu ewidentnie nie wyszedł, chociaż, czy faktycznie można to nazwać flirtem? Takie niby zwyczajne zagadywanie, a jednak niosące za sobą coś głębszego.
— Serio, Blair? Nigdy nie mówiłaś, że pochodzisz z tego miasta. Nie wiem jakim cudem spotkaliśmy się dopiero w Indiach — Odpowiedział dość mocno zaskoczony, wsuwając dłonie do kieszeni. Może nie było to zbyt kulturalne z jego strony, ale szczerze mówiąc, nie bardzo wiedział co powinien z tymi rękoma zrobić. Pierwszą rzeczą, która przyszła mu do głowy, było wsunięcie ich do kieszeni, liczył tylko na to, że nie będzie to przeszkadzać Blair, skoro już udało im się nawiązać jakiś kontakt.
— Widziałem i myślę, że Ty też. Mój ulubiony kolor... Lazurowy i chabrowy, lubie odcienie niebieskiego — Poczuł ulgę, gdy poruszyła temat Indii. W tym momencie wątpliwości które miał, powoli zostały rozmywane i zwalniały miejsce nowym, pozytywnym myślom chłopaka.
Gdzieś tam w tle zabrzmiała muzyka, a tuż obok niego pojawił się sprzedawca, proponując świeżo wyciskany sok.
— Jeśli ma się ożenić... To na jaki sok masz ochotę? — Zapytał żartobliwie, bo przecież ślubu w tym momencie żadnego brać nie chciał. Za młodzi byli na takie rzeczy, a poza tym, to dopiero się spotkali po takim czasie, wiec byłoby to co najmniej... Nieodpowiednie.
— Może zjedzie Pan z trzech na dwa? Pan spojrzy, taka sympatyczna dziewczyna, myślę, że zasługuje na jakąś zniżkę — Rzucił do mężczyzny, zerkając porozumiewawczo na Blair. Miał nadzieję, że pośle panu sprzedawcy jakiś piękny uśmiech, albo zatrzepocze rzęsami i mężczyzna uzna, że taka miła dziewczyna faktycznie zasługuje na niższą cenę.

Blair Riddle
ambitny krab
blueberry#4059
19 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Blair miała problem ze zrozumieniem, co się właściwie do cholery przed chwilą stało. Bo w jednej chwili chłopak zagadywał do niej w dziwny sposób, a w kolejnej znał już jej imię. To musiał być jakiś chory sen, projekcja umysłu, który podsuwał jej obrazy tego, za którym tak bardzo tęskniła.
Gubiła się w tym wszystkim, czy to nie był jakiś chory żart… Ale wszystko wskazywało na to, że to jednak wszystko działo się naprawdę.
Royce stał przed nią żywy i prawdziwy. A ona nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Jej dłonie, podobnie jak jego szukały jakiegoś zajęcia. W Indiach to wszystko wydawało się prostsze. Może atmosfera tego, że byli wtedy tak daleko od domu wszystko zmieniła. A teraz? Czy to było wiążące? Czy to było czymś, co mogło coś znaczyć, a może przyjdzie im przejść do rzeczywistości.
- Czyli… czyli to naprawdę ty? - Musiała spytać, musiała się upewnić, bo to naprawdę było aż nieprawdopodobne. W pierwszym momencie może naprawdę wzięła go za creepa, dlatego podała taką wymijającą odpowiedź, ale ostatecznie przecież nikt inny, tak podobny do niego, nie mógłby wiedzieć, jak ma na imię. Aż takie przypadki w życiu nie istniały.
- Bo tutaj się urodziłam, ale w sumie mieszkałam tylko przez kilka lat, zanim nie przeprowadziłam się do Carins. -, Teraz gdy miała pewność, z kim rozmawia, mogła nieco doprecyzować swoją odpowiedź. Przed obcym by się nie tłumaczyła.
Jego dalsze słowa jedynie utwierdziły ją w przekonaniu, a w odpowiedzi na to, uśmiech na jej pełnych ustach jedynie się poszerzał.
Potrzebowała jeszcze chwili, jednego potwierdzenia, żeby momentalnie się zaśmiać.
- Aleś mi stracha napędził… Nie wiedziałam, czy robisz ze mnie wariatkę, czy co… - Wypuściła powietrze z płuc, żeby dać znać, że naprawdę jej ulżyło. - Nie strasz mnie tak nigdy więcej… - Pacnęła go dłonią w ramię, jakby upominając go, że może jednak straszenie jej to nie był najlepszy pomysł.
Hindus ich grę musiał odebrać, być może słusznie, jako flirt, bo normalnie dwoił się i troił, żeby chłopaka oskubać na kasę.
- No jak dziewczyna taka fajna, to właśnie więcej powinieneś zapłacić. - Powiedział sprzedawca, a Blair musiała przyznać, że facet chyba lubił się trochę potargować. - Sprzedam dwa w cenie jak za półtora. - Próbował dalej naciągnąć chłopaka na kasę.
- Lubię jabłkowy, ale nie musimy nic kupować. - Powiedziała, patrząc to na Royce’a to znów na swojego towarzysza.
Na tym drugim zatrzymała wzrok na dłużej.
- Naprawdę dobrze cię widzieć… - Powiedziała, wyciągając jego dłoń z kieszeni, żeby na moment ją uścisnąć. Zaraz jednak speszona, cofnęła ją ponownie na swój sweterek.

Royce Callahan
powitalny kokos
Zagadką/ Liv
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'm not afraid to tear it down and build it up again It's not our fate, we could be the renegades
I'm here for you
Are you here for me too?
Sytuacja w której znaleźli się obydwoje nie zdarzała się codziennie. Przesądy, w które notabene wierzył, zapewne nazwałyby to spotkanie przeznaczeniem, a Royce był w stanie w to uwierzyć. Nie wierzył w przypadki, nie wierzył w bóstwa, wierzył natomiast w los, fatum, przeznaczenie i karme. Wiedział, że wszystko, całe nasze życie było zaplanowane odgórnie. Musiał być ulubieńcem losu skoro życie postawiło mu przed oczami tę blondynkę za którą tęsknił, gdy wyjeżdżał. Stała tu przed nim, żywa, emanująca tym samym dziewczęcym urokiem co w dzień wyjazdu z Indii. Wciąż tak samo urocza o tych samych blond włosach i bystro, choć niepewnie, błyszczących ciekawością oczach w odcieniu błękitnego nieba. Tu nie było mowy o pomyłce, mogli spotkać się wszędzie, nawet na Krymie, czy też w Rzymie, a spotkali się tutaj, w Australii, w Lorne Bay z którego obydwoje pochodzili. Kumulując to wszystko w jedno, tym bardziej dochodził do wniosku, że nie był to żaden przypadek.
— We własnej osobie — Odpowiedział dość tępo, lecz ton jego głosu spowodowany był faktem, że był w szoku i wciąż nie mógł do siebie dojść, choć wewnątrz cały drżał z emocji. Radości przeplatanej z nostalgią i psychicznego podniecenia wywołanego tym zdarzeniem. Gdyby ktoś w tym momencie zapytał, co czuje, nie byłby w stanie podać jednoznacznej odpowiedzi. Czuł zbyt wiele, by potrafić o tym mówić, lecz przez te wszystkie emocje najbardziej przebijała się radość.
— Teraz wszystko jasne, to wiele tłumaczy. Już prędzej uwierzyłbym, że spotkamy się w Rzymie, niż tu — Zażartował, nawiązując do Twardowskiego, który sprzedał duszę Diabłu. Zapewne nawet nie słyszałby o tym polskim dziele, którym nawet by się nie zainteresował, gdyby nie zagłębił się w symbolikę i nawiązaniach przedstawionych w Wiedźminie, ale nie żałował zagłębienia tego tematu. Gry jednak nie były tak złe, jak większość starszych osób powtarzała, dzięki nim można było wiele się dowiedzieć i poszerzyć horyzonty. Brunet był otwarty na różne kultury, od zawsze tak było. Nic więc dziwnego, że w momencie, w którym coś go zainteresowało, szukał na ten temat informacji.
Zaśmiał się na słowa dziewczyny.
— A w życiu, bałbym się — Uznał, szturchając blondynkę w bark. Nie zrobił tego mocno, użył tyle siły, by poczuła.
Świetnie im się rozmawiało po takiej rozłące i brunet starał się poświęcić całą uwagę Blair, ale starszy sprzedawca skutecznie odwracał jego uwagę. Westchnął cicho, nie mając kompletnie ochoty na przetargi, ale teraz i tak nie potrafiłby odpuścić. Był zbyt uparty, by to zrobić.
— Jabłkowy? To żaden problem. Wiesz co? Widziałem, że tam, dwa stragany dalej jest taka uprzejma pani, która ma w niższej cenie te soki. Dodatkowo dobre jakościowo, bo to lokalna, sprawdzona firma — Tu nie chodziło o to, że nie był w stanie za ten sok od hinduskiego sprzedawcy zapłacić i skąpił kasy na blondynkę. Chodziło tylko i wyłącznie o to, że mężczyzna oferował swoje towary, które tak na dobra sprawę, niczym nie różniły się jakościowo od konkurencji, cenowo natomiast... Bardzo dużo sobie liczył, ewidentnie chcąc wywalczyć sobie jakiś bonusik.
Uniósł nieco zdziwiony brew, gdy blondynka wysunęła mu dłoń z kieszeni, po czym spojrzał na nią z szerokim uśmiechem, gdy dość szybkim ruchem zabrała swoją rękę. Odwrócił się w jej stronę, ignorując sprzedawcę.
— Tęskniłem — Odparł całkowicie szczerze, wyciągając ręce w stronę blondynki, którą do siebie przytulił. Nie bardzo wiedział, czy ten delikatny podmuch wiatru, który zawiał naprawdę zapachniał indyjskimi przyprawami, czy była to tylko jego wyobraźnia, przypominająca zapach Indii.
Był jednak pewien, że w tym samym momencie poczuł dziwny żal i tęsknotę za oceaniczną bryzą, szumem sztormu i szeptem fal rozbijających się o kadłub, wtedy naprawdę czuł, że żyje. Przepełniony ambitnymi planami i wiarą w to, że jest w stanie osiągnąć wszystko, wybrał się na studia. Był po pierwszym roku, a już czuł, że prawdopodobnie ich nie ukończy, ponieważ prędzej czy później się podda i przestanie prowadzić wewnętrzną walkę z samym sobą, wybierając żaglowiec.

Blair Riddle
ambitny krab
blueberry#4059
ODPOWIEDZ