dziennikarka — the cairns post
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Niebo było wyściełane nieskończonością gwiazd, krytycznie spoglądających nań, gdy skąpana w atramentowej czerni, przekładała nogę przez ramę okna na pierwszym piętrze. Starała się nie spoglądać w dół, w obawie, że to jedno spojrzenie przyprawi ją o nagły atak serca. W najgorszym scenariuszu (acz równie tragicznym) pozostanie więźniem kliniki odwyku do czasu w którym nigdy orzekną, że może go opuścić. W najlepszym - wydostanie się, ale prawdopodobieństwem połamanych kończyn. Żadna z opcji nie wchodziła w rachubę. Zwłaszcza po wczorajszym wieczorze z gotowaniem, podczas którego była zmuszona do zrobienia pizzy. Pieprzony placek był równie mocno spierdolony, co reszta jej nędznego życia, spakowana w starą torbę sportową i upchnięta w drewnianej szafie, w niewielkim, służącym jej teraz za mieszkanie pokoiku. Nie mogła uwierzyć w to, że w jakimś absurdalnym przebłysku empatii, zgodziła się dobrowolnie wysłać na odwyk.

Wytrzymała dwa tygodnie. Czternaście, ciągnących się w nieskończoność, poprzetykanych przekleństwami i złowróżbnymi grymasami, rzucanymi na innych spod kurtyny rzęs. Dzień w dzień, siadała na drewnianym, przypominającym szkolne, krześle, nie racząc unieść spojrzenia na pozostałych, zgromadzonych tam ludzi. Nie odzywała się ani słowem, sznurując usta za każdym razem, gdy ktoś pytał czy ma coś do dodania. Jeśli musiała - udzielała lakonicznych wypowiedzi, nie sięgając nigdy dna duszy, pozostawiając wszystkie demony właśnie tam gdzie ich miejsce. Szczelnie zamknięte w butelce wysokoprocentowego alkoholu, po który rozpaczliwie chciała sięgnąć.

Zatem wojna. Jeśli za wszelką cenę dążyli do wyciągnięcia z niej przyczyny wielomiesięcznej męki, ona za wszelką cenę się temu opierała, ostatecznie podejmując decyzję o ucieczce pod osłoną nocy. Głuche tąpnięcie oznajmiło, że znalazła się na dole. Tym razem to ona krytycznie prześlizgnęła się po kratownicy niefortunnie umieszczonej tuż pod jej oknem, po której wił się bluszcz. Wierzyła w słuszność swojej decyzji. Nie wierzyła, że to miejsce mogłoby ją zmienić. Zaklęła pod nosem, kiedy uświadomiła sobie, że zapomniała najważniejszej rzeczy - swojej torby, która beztrosko teraz leżała pod parapetem na górze. Pieprzyć torbę. Upewniła się, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby ją przyłapać na bezecnym czynie i ruszyła przed siebie, nie mając w posiadaniu zupełnie nic. Nawet telefonu, który zabrali od niej pierwszego dnia i wydzielali niczym więźniowi. Podłe miejsce.

Gdy dotarła do ulicy prowadzącej do miasteczka, musiała przyzwyczaić wzrok do panujących wszędzie ciemności. Cały ten pomysł z ucieczką zdawał się być absurdalnie głupi, ale to nie przeszkodziło jej w podjęciu dalszej wędrówki. Od Lorne Bay dzieliło ją około dziewięciu kilometrów, więc jeśli dobrze pójdzie, dotrze tam przed świtem, a może nawet uda jej się złapać stopa. Sęk w tym, że przez następną godzinę, nie przejechał żaden samochód. Kiedy wreszcie usłyszała za sobą warkot silnika, a drogę przed nią zalała jaskrawa plama światła, obróciła się desperacko machając rękami, w myślach błagając kierowcę żeby się nad nią zlitował i zatrzymał.

reverie beardsley

powitalny kokos
pochmurnica
adria, navy