echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
028.
Nie istnieją raje utracone
Raj to coś, co traci się codziennie,
tak jak codziennie traci się życie,
wieczność i miłość
Nie chciał, żeby Augustus wychodził.
Świadomość tego narastała w nim do pary z przerażeniem. Choć na początku dość brawurowo (ale tylko z pozoru: tak naprawdę jego główną motywacją było przecież nic innego jak lęk) rozmyślał o tym, że wolałby być sam i konsumować kolejno te wszystkie negatywne emocje, które się w nim kotłowały, jedną po drugiej, teraz, kiedy realnie musiał stawić czoło osamotnieniu, podważał każdą z tamtych myśli. Lepiej było mieć w zasięgu swojej dłoni kogokolwiek niż jedynie pustkę - nawet jeśli nie wierzył zupełnie w to, że jego wyznania nie zmieniły w żaden sposób sposobu, w jaki Langford o nim myślał. Nawet jeśli przez cały czas, kiedy Gus siedział przy jego łóżku, zbierając zeznania, łzy i emocje, Klaus czuł przede wszystkim paraliżujący wstyd i żal, mógł liczyć też przy okazji na tę serię drobnostek: otarcie mokrych policzków, muśnięcie dłoni palcami, odrobinę empatii, na którą z pewnością nie zasługiwał.
A teraz był sam. Choć został poinformowany, że to tylko na chwilę i przecież sam doskonale wiedział, że chłopak był z nim służbowo, a nie sentymentalnie, a więc miał do wypełnienia całą masę formalności, nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że to było ich ostatnie spotkanie. Jakże żałosne, jakże dramatyczne - i to spotkanie, i takie o nim myślenie. Klaus jednak nie potrafił wyzbyć się przekonania, że skoro takie właśnie było jego życie przez ostatnie tygodnie - żałosne i dramatyczne - to nie zmieni się już do końca, więc najzdrowszym byłoby pewnie zwykłe przywyknięcie do tego, że nic nigdy nie szło po jego myśli. Że ciągle pojawiały się przeszkody. Że sploty różnych wydarzeń i efekty podejmowanych w zbytnim popłochu decyzji, sprowadzały go w najlepszym wypadku do emocjonalnego limbo, a w najgorszym na samą krawędź odczuwania, o którą ocierał się cały ten wyczerpujący wieczór.
I wciąż się trząsł. Starał się to powstrzymywać, kiedy Augustus podnosił się z miejsca, żeby wyjść, aby dodatkowo go nie niepokoić. Kiedy jednak drzwi szpitalnej sali zamknęły się za Langfordem, powróciły dreszcze, a zaraz za nimi kolejne łzy. Nie wiedział, ile jeszcze ich w sobie miał i czy w ogóle istniał jakiś limit, bo za każdym razem, kiedy do niego wracały, zdawało mu się, że nigdy już się nie uspokoi. Nieustannie nacierały na niego wciąż zbyt świeże i intensywne wspomnienia policyjnej interwencji, głosy tamtych mężczyzn, badanie w szpitalu, tylu ludzi mówiących do niego tyle rzeczy, więżący uchwyt na szyi, poszarpane ubrania, ułamki szkła przecinające skórę w tylu miejscach, że zastanawiał się szczerze, kiedy jego kolana i dłonie przestaną przypominać miejsce zbrodni, zarysowane na fakturze ciała. I czy kiedykolwiek. Na razie bał się zajrzeć pod bandaże.
Nie wiedział, ile czasu minęło ani która była godzina, ale za oknem wciąż było ciemno, nie licząc drobnych blasków miasta: neonów, ulicznych latarni i świateł w nielicznych szybach. Na jego sali wciąż świeciła się tylko przyłóżkowa lampka i Klaus był w tym momencie naprawdę wdzięczny osobie, która postanowiła mu ją zostawić - skoro już musiał być sam, to na pewno nie chciał być dodatkowo sam w ciemności. Zastanawiał się nad tym, kiedy podali mu te wszystkie tabletki i dlaczego, kurwa, żadna z nich nie działała. Może trochę przeciwbólowa, ale sam nie był pewien. Cierpienie psychiczne zdawało się teraz bardziej namacalne niż jakakolwiek cielesna dolegliwość. Miał ochotę zmienić jakoś pozycję, w której leżał (czy raczej wpół-siedział), ale wszystkie mięśnie zdawały mu się zastane. Próbował zasnąć, ale ciężko zasypiało się z zatkanym nosem i piekącymi od płaczu oczami.
Przypomniał sobie słowa pielęgniarki. Jest guzik, można nacisnąć, ktoś przyjdzie. Ale co miałby powiedzieć, gdyby już naprawdę ktoś przyszedł? Może mieli tu coś mocniejszego, najlepiej coś, co wyłączyłoby go ze świadomości na jak najdłużej. Można było po prostu o to poprosić? Czy miał prawo prosić o cokolwiek? Czuł, że przeszkadzał, nawet tutaj. Nawet jeśli wszyscy byli dla niego mili. Nawet jeśli każdy odnosił się do niego serdecznie. Nawet jeśli - i to musiał powtarzać sobie uparcie w myślach, za każdym razem, kiedy go dotykali albo pytali znowu o tamtą sytuację - przecież wszyscy tutaj chcieli dla niego dobrze. Wszyscy, poza nim samym.
Po długiej walce ze sobą uznał, że nie naciśnie guzika, tylko wstanie. To był dość odważny plan, bo zakładał utrzymanie się na nogach podczas krótkiej drogi do dyżurki. Na łóżko przywieźli go na wózku, ale ktoś w międzyczasie zdążył go zabrać. Ostrożnie i wciąż drżąco, wysunął się więc spod pościeli. Niechcący szarpnął o kabel wchodzący w wenflon, ale chyba nic się nie stało (zzezował na nią z lękiem; wciąż pozostała niemal połowa). Tak naprawdę, najtrudniejsze było samo wstanie - ostry ból zsunął mu się poniżej pasa, ale to trwało tylko chwilę. Pociągnął nosem, chwytając metalowy stojak z kroplówką, do którego był uwiązany. Na szczęście był na kółkach, nie mogło być aż tak źle.
Zdążył zrobić kilka chwiejnych kroków po rozświetlonym, szpitalnym korytarzu, a pielęgniarka wyszła mu z dyżurki naprzeciw, kręcąc głową.
- Przy łóżku jest guzik, koleżanka nie mówiła panu o guziku?
- Nie chciałem... robić problemu - odparł, nieco ochryple, bo dopiero kilka chwil wcześniej przestał wreszcie płakać. Na twarzy wciąż musiał być jednocześnie szary i czerwony, co widocznie zatroskało pielęgniarkę. Odprowadziła go na salę, pytając jednocześnie, o co chodzi. Wyjaśnił, że chyba potrzebuje czegoś na spanie. Albo na uspokojenie. Albo jedno i drugie.
- Muszę zadzwonić po lekarza, proszę tu poczekać - poinstruowała, kiedy już (z cichym stęknięciem) opadł z powrotem na łóżko. A potem wyszła, co przyjął z gorzkim żalem. Naiwnym była wiara w to, że zdecyduje się poczekać z nim, aż zjawi się ktoś uprawniony do podania mu jakiegoś leku, ale chyba przez moment naprawdę miał na to nadzieję.
Tymczasem znowu był sam. Nie kładł się na materacu; uznał, że to kosztuje go zbyt wiele energii, jeśli zaraz miało okazać się, że znowu musi się podnieść. Przeniósł spojrzenie na okno, za którym wieżowce przysłaniały się wzajemnie swoimi konturami. I znowu nie był pewien czy wolałby opuścić to miejsce jak najszybciej, czy może jednak zostać tu już na zawsze.


Alfie Buxton
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Dyżury ostatnio były niespokojne. Można było rzec, że skoro rezydenci byli jak dzikie zwierzęta, domagające się ciągle żeru, ostatnio byli przekarmieni do granic możliwości. Nie chodziło oczywiście o poważne zabiegi, bo tych zawsze im było mało, ale o sam fakt, że szpital pękał w szwach, jeśli chodzi o pacjentów. Sam Alfie czuł się jak osowiały lew, którego zabrano prosto z cyrku. Był już stary i rzadko pokazywał swoje sztuczki, nawet jeśli obiecywano mu dodatkową porcję mięsa. To zaś nie robiło na nim żadnego wrażenia, bo miał go wręcz do granic możliwości. Tak właśnie się czuł pośród tych upalnych dni, które zdawały się być jedną z tych zapowiedzi apokalipsy.
W końcu musiało zacząć się od plag i ta duchota na pewno się do nich zaliczała. W takich momentach spoglądał tęskno za wilgotną, ale zimną do szpiku kości Szkocją, gdzie myślenie było rześkie i pełne werwy. To obecnie zdawało się jakimś ociężałym procesem, który przychodził mu z trudem. W ciągu tych dni wszystko wydawało się zdobyciem jakiegoś nieziemskiego szczytu, a przecież obiecywał sobie ciągle, że weźmie się w garść. Rozsypało się jednak jednocześnie tyle puzzli, że jedynie ogarniał dyżur za dyżurem czując się w obowiązku bycia dumnym i znalezienia sobie lokalu, a nie nocowania na łódce swoich rodziców.
Szkoda, że nie przewidział tego (durny!), że owe poszukiwania również będą pasożytować na jego czasie, a ten wydawał się być na wyczerpaniu. Durne były bajki o tym, że każdy dzień przynosił nowe pokłady godzin, minut i sekund. Te, którymi został obdarowany Buxton przeciekały w tak prędkim tempie mu przez palce, że stawały się wręcz złudzeniem, fatamorganą.
Wiedział, że to prawdziwa oznaka dorosłości, gdy zaczął liczyć czas i że nie będzie już powrotu do rodzicielskiej sielanki, gdzie był nieodpowiedzialny za tyle niesamowitych rzeczy. Za późno zapukała dorosłość do jego drzwi i na dodatek nie mógł jej zbyć mówiąc, że dorosłych nie ma w domu. Alfie dojrzewał, wprawdzie później i w innym tempie niż rówieśnicy, ale to była jedna z tych lekcji dorosłości. Niezależnie od tego, kiedy zaczął i jak to wyglądało w jego przypadku, musiał doskoczyć poziomem do swoich starszych kolegów oraz dziewczyny, której już nie widział kilka dni.
Uroki życia w szpitalu, który nigdy nie pozwalał mu ot tak po prostu uciec z dyżuru. Teraz też z rozkoszą przyjmował jeden z tych nocnych mając gdzieś w głębi serca przekonanie, że może wyjątkowo będzie spokojniej jak za dnia. Upały zelżały, nie pojawiły się burze, więc oddział zdawał się zasypiać jak na jednym z tych magicznych dworów królewskich w baśniach. Buxton nie miałby niczego przeciwko, gdy jeszcze korytarze zarosły żywopłotem i dzięki temu mógłby zasnąć w swojej dyżurce i przespać się choćby do rana.
Marzenia ściętej głowy.
Będąc lekarzem mógł zapomnieć o czymś tak prozaicznym jak sen i choć wydawało mu się zawsze, że chirurgia urazowa rządzi się innymi prawami niż na przykład, oddział kardiologiczny, i tak okazywał się być na pierwszej linii frontu. Przynajmniej dla pacjentów, których zegar biologiczny nie wskazywał na noc, a czas na załatwianie wszystkich bolączek tego świata. Właściwie łatwiej było walczyć z fizycznym bólem robiąc dobry zastrzyk, ale zazwyczaj chodziło o coś jeszcze. O wyrzuty sumienia, o pewne niewyjaśnione do końca sprawy, o smutek po rozstaniu, o tęsknotę za bliskimi. W nocy, a zwłaszcza w godzinie duchów te problemy przybierały wręcz monstrualne rozmiary i zmuszały pacjentów do irracjonalnych kroków. Takich jak wezwanie lekarza dyżurującego, by pomógł.
Oczywiście najpierw procedura przechodziła przez pielęgniarki, ale tylko głupiec podważałby ich kompetencje. Ba, Alfie Buxton uważał, że każdy lekarz, który otwarcie drwi z medycznego personelu nie wykazuje ani odrobiny klasy bądź opanowania, więc on nigdy nie doszedł do takiego etapu.
Wolał być człowiekiem otwartym na wezwania, choć musiał przyznać, że przebudzenie się z tego snu kosztowało go niesamowicie dużo i gdy usłyszał od znajomej pielęgniarki, że ich wspólny pacjent jest smutny, miał ochotę wykrzyczeć jej w twarz kilka inwektyw.
Opanował się jednak- nigdy nie był człowiekiem porywczym bądź wulgarnym- i pozwolił prowadzić się do tego chłopaka, który potrzebował jego pomocy. Właściwie to było dość szumnie nazywane, bo cóż on mógł oprócz wypisania mu środków nasennych i przeciwbólowych?
To była zaledwie kropla w morzu potrzeb, a przecież on na dodatek nie znał wcale tych wód i miał brodzić jedynie przy brzegu kierując do niego standardowe pytania wywiadu medycznego. Takie, by dowiedzieć się czy jest na coś uczulony i czy może przepisać mu odpowiednie środki. Nic, co miałoby załagodzić ból tkwiący daleko pod powierzchnią, taki, do którego nie miał dostępu, bo był człowiekiem obcym.
Tak bardzo, że nieco obojętnie wszedł do sali i spojrzał na kartotekę.
- Pan Werner? Dobry wieczór, nazywam się doktor Buxton- omijał konsekwentnie swoje imię - i zajmę się pana dolegliwościami- o ile będzie tak uprzejmy i odwróci się w jego stronę, rzecz jasna.
Najwyraźniej zrywanie go z łóżka w nocy potrafiło czynić z niego sarkastycznego potwora, ale naprawdę chciał mu pomóc. To chyba powinno się liczyć jako jedna z zasług, bo wielu w jego sytuacji po prostu by go zbyło.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Nie robić problemu - tego chciał się trzymać, choć w tych swoich kalkulacjach najwyraźniej nie znalazł przestrzeni na wzięcie pod uwagę, że swoimi głupimi zachciankami wyrwie dyżurującego lekarza ze snu. Jeśli już, to raczej obawiał się, że może oderwać go od pacjenta, który potrzebowałby pomocy bardziej niż on - w jego głowie najwidoczniej w zawodach medycznych nie było przestrzeni na choćby chwilę wytchnienia, a to tylko jeden z wielu powodów, dla których nigdy nie był w stanie wyobrazić sobie siebie samego w tej profesji. Nie chodziło chyba nawet o zwykłe lenistwo, a o nieustanne poczucie zobowiązania - a tych przecież obawiał się jak mało kto, co niejednokrotnie już udowodnił.
Nachodziły go myśli kalibru tak zmiennego i nieprzewidywanego, że czuł się nieustannie, jakby unosił się w górę, tylko po to, żeby zaraz opaść dwa razy mocniej. Wszystkie miłe chwile, które starał się przywołać w pamięci, żeby jakoś zneutralizować trawiący go marazm, zdawały mu się tak odległe i nieprawdopodobne, że myśl o nich dobijała go, zamiast podnosić. Wspominał blaski własnego dzieciństwa, o których tak często zapominał - dni spędzane z matką w pracowni, na wakacjach, w domowej bibliotece, na werandzie, skryty w cieniu przez niszczycielskim słońcem; wracał wspomnieniami do miłych chwil spędzonych z Saulem - kiedy pierwszy raz powiedział mu, że go kocha, kiedy siedzieli wsparci o siebie w samolocie do Monachium, kiedy po raz pierwszy poczuł, że jego uczucie jest odwzajemnione i to napełniało go taką radością, którą teraz z trudem sobie przypominał; wysokie wzloty, które jakoś składały się spójnie na to, że były w jego życiu takie momenty, kiedy czuł się najbardziej docenionym i wartościowym człowiekiem na świecie. Było mu do nich tęskno.
Nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze poczuje coś takiego. Teraz zdawało mu się, że był tak daleko od pomyślności, jak to tylko było możliwe. W szpitalnej sali wciąż wisiał zapach, z którym przyszedł Gus - słodko-gorzki, drogich wspomnień z dawnych lat, przemieszanych z bieżącą beznadzieją i wstydem. A co, jeśli to było wszystko, na co mógł kiedykolwiek jeszcze liczyć? Co, jeśli już zawsze to będą kolorowe wspomnienia i szarobura teraźniejszość, którą umilał sobie będzie wracaniem do przeszłości, co działało tylko przez krótką chwilę, zanim pojawiał się żal? To i tak niezwykłe, że wróżył sobie jakiekolwiek perspektywy na dalsze życie. Przecież łatwiej byłoby po prostu to wszystko zakończyć - i kto wie, czy za dzień, tydzień albo miesiąc nie pożałuje, że nie zrobił tego właśnie teraz, odpuszczając sobie ostatecznie wszystkie daremne wysiłki, które z pewnością miałyby czekać go, gdyby został.
Lęk paraliżował mu płuca do tego stopnia, że nie rozumiał, jakim cudem przeszedł te kilka metrów poza salę, nie udusiwszy się. Usadzony niestabilnie na samiutkiej krawędzi łóżka, pocierał raz po raz oczy, żeby wycisnąć z nich ostatki łez i nie musieć martwić się nimi, kiedy już zjawi się lekarz - co było dość pokracznym rozumowaniem, bo te piekły go tylko mocniej od tego nacierania. Bandaże, które owijały jego dłonie, były na swoim miejscu ledwie parę godzin, a i tak zdołały już osunąć się lekko i zupełnie zwilgotnieć od używania ich w roli chusteczek. Wszystkie, które leżały na stoliku nocny, zdążył już wysmarkać i teraz na szafce prezentowała się ich niezbyt sanitarna ani estetyczna kolekcja. W tym momencie nie chciał chyba wiele - tylko przestać płakać i przeżywać w zapętleniu wszystkie swoje upadki, ze szczególnym uwzględnieniem tego najnowszego, przez który tu trafił.
Słysząc głos za swoim ramieniem, wzdrygnął się lekko, bo chyba nie spodziewał się tego, że lekarz dotrze do niego tak szybko. Ostrożnie przekręcił się na bok, starając się przy tym wykonywać jak najmniej zbędnych ruchów, żeby uniknąć dodatkowego bólu, nawet jeśli wciąż nie był pewien czy aby przypadkiem w całości na niego nie zasługiwał. Pozwolił spojrzeniu prześlizgnąć się ostrożnie i chyba odrobinę spłoszenie po sylwetce lekarza, odkrywając, że przysłali mu kogoś naprawdę młodego. Zanim zdążył dłużej przyjrzeć się jego twarzy, jego wzrok zatrzymał się na trzymanej przez mężczyźnie kartotece.
Czyli tak po prostu to wszystko zapisali? Poczuł, jak żołądek znowu związuje mu się w supeł. Nie wiedział, czemu to dotknęło go tak mocno - to było przecież dość oczywiste, że wszystkie informacje, które udało im się z niego wyciągnąć, powinny wylądować w aktach. Zrobiło mu się jednak jakoś wyjątkowo niezręcznie, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ten młody lekarz, który dopiero co wkroczył do jego sali, już o wszystkim wiedział. Czy była jakakolwiek szansa, że napisali tam tylko coś wymijającego? Coś o policyjnej interwencji, bez wdawania się w szczegóły? Przez ułamek sekundy miał ochotę wyrwać mu te papiery z ręki i wszystko natychmiast przeczytać - to było jednak coś, na co nie odważyłby się nigdy, a co dopiero właśnie teraz.
- Tak, ja... z-zastanawiam się, czy mógłbym może dostać coś na... spanie i może myśli albo... na spanie, tak, na spanie byłoby w porządku - odezwał się w końcu i dopiero wtedy, zahaczył lekko spojrzeniem o jego twarz, choć nie był w stanie patrzeć mu w oczy; patrzeć komukolwiek w oczy. A potem zastygł na moment i znowu zerknął - a potem jeszcze raz i jeszcze, bo choć obawiał się podtrzymać to spojrzenie jednym ciągiem na dłużej, coś w facjacie doktora przyciągnęło jego uwagę i za chwilę znowu wzbudziło w klatce piersiowej dodatkowy, stresowy ucisk. - B-bo już wcześniej coś dostałem, ale nie wiem co i to... chyba nie działa - mówił więc dalej, żeby odsunąć od siebie te wątpliwości. Zaraz jednak uznał, że jeśli ich nie skonfrontuje, to chyba się udusi - miał ku temu wystarczająco dużo powodów. - Przepraszam, czy ja pana znam? - Skoro tylko wydusił z siebie z trudem to pytanie, zorientował się, że być może bezpieczniej byłoby nie znać odpowiedzi. Już jeden powrót z przeszłości wystarczająco zmącił mu tego wieczora myśli.


Alfie Buxton
ODPOWIEDZ