Marl po pożarze trochę się w sobie zamknęła, było to spowodowane tym co przeszła oraz bliznami, które powstały na jej ciele. Głównie klatka piersiowa i nogi, więc można powiedzieć, że nie tak źle, bo ślady po oparzeniach może zasłonić ciuchami, co dla niej jest naprawdę dobrą kartą. Wstydzi się tego jak wygląda, większość osób nie wie jak tam naprawdę wygląda jej ciało, ale nie ma się co dziwić - w końcu nie paraduje po okolicznych alejkach nago. Nie dostała na łeb. Na szczęście.
Dzisiaj zaprosiła do siebie swoją najlepsza przyjaciółkę, chociaż trafniejszym określaniem jest druga siostra, ponieważ z Moon zna się praktycznie przez całe swoje życie. Od przedszkola. Dziewczyna zna ją jak nikt inny.
Na zewnątrz panowała piękna pogoda, więc Leene była na dworze i zajmowała się swoim ogrodem, oczywiście nie było za wiele do pracy, ponieważ pracowała w nim codziennie, ale nie byłaby sobą, gdyby nie pracowała na powietrzu. Cloudy biegała sobie po trawie bawiąc się swoimi zabawkami. Przygarnięcie tego małego białego puchu było najlepszym co zrobiła w ostatnim czasie nie czuła się taka samotna.
Chociaż czy ona była samotna? Niby nie, ale miała trochę mętlik w głowie po kilku randkach z cudownym facetem, ale zastanawiała się czy on będzie ją chciał, kiedy zobaczy ją w całej krasie.
Kiedy usłyszała głos Moon zdjęła rękawiczki.
- Chodź na tył! - zawołała do przyjaciółki.
Moon Willoughby
Było sobotnie popołudnie. W Lorne Bay na dobre zawitała już jesień, więc temperatury stały się nieco mniej uciążliwe. Dzisiejszy dzień był ciepły i słoneczny. Moon postanowiła spędzić go w towarzystwie swojej najlepszej przyjaciółki. Marleene była dla niej niczym siostra. Znały się od przedszkola i razem szły przez życie. Rossenberger była jedną z osób, którym ufała najbardziej.
Obie miały za sobą ciężkie miesiące. Marleene walczyła o życie po pożarze domu, w którym straciła rodziców. Kiedy Moon pierwszy raz o tym usłyszała, była w szoku. O wszystkim dowiedziała się od swojego brata, który brał udział w akcji. Całe miasteczko było wstrząśnięte. W życiu Moon też sporo się działo. Na jaw wyszły zdrady jej męża. Rozwiodła się i została sama z firmą, która tonęła w długach. Niemal każdego dnia towarzyszyło jej poczucie beznadziejności. Chciała zobaczyć światełko w tunelu, ale na razie nie była w stanie go dostrzec. W dodatku sama wpakowała się w kompletnie niedorzeczną sytuację. Została udawaną narzeczoną Rydera. Modliła się, aby nikt się nie zorientował.
Moon weszła do Marleene jak do siebie. Tak po prostu miała w zwyczaju. Usłyszała łagodny głos, który dobiegał z ogrodu. Ciemnowłosa od razu ruszyła w tamtą stronę. Kiedy pojawiła się na tarasie, od razu zaatakowała ją Clody. Uśmiechnęła się szeroko i zaczęła głaskać uroczą, białą kulkę. — Jestem, ale Cloudy chyba chce mnie zjeść — zaśmiała się i przysiadła na pobliskim krześle. Rozsiadła się wygodnie i spojrzała na Marleene. — Co u Ciebie? Sprawy z Aleciem dalej mają się tak dobrze? — spytała wyraźnie zainteresowana. Moon zabawiła się w swatkę i umówiła na randkę w ciemno dwójkę swoich bliskich przyjaciół. Miała nosa, ponieważ ta dwójka dalej się spotykała. Może powinna rozważyć otwarcie biura matrymonialnego?
Ciemnowłosa kobieta sporo w życiu przeszła, to prawda, ale nie chciała się zbytnio nad tym zastanawiać. Pogodziła się z tym, że tak miało być, nic innego jej nie zostało. Nie chciała marnować życia w żaden sposób, aby nie zmarnować tego co zrobili dla niej rodzice. Kochała ich i zawsze będzie, są ważni w jej życie dlatego chce przez nie przechodzić tak, aby mieć poczucie, że będą z niej dumni i chyba jej się jak na razie udaje. Powolnymi kroczkami idzie przez życie. bywa czasem ciężko czy dziwnie, jednak nie ma się co dziwić. Po takich przeżyciach każdy człowiek może mieć gorsze momenty i to zupełnie normalna reakcja.
- Jakby cię zjadła to miałaby niestrawność, nieopłacalny interes i drogi, bo bym musiała iść z nią do weterynarza - powiedziała lekko zgryźliwie Leene, ale na jej okrągłej twarzy pojawił się uśmiech. Moon to jedna z niewielu osób, która zna prawdziwą osobowość Marleene. - Szczerze? Nie wiem. Mam jakiś dziwny mętlik w głowie - westchnęła zrezygnowana. Bardzo lubiła Aleca i to chyba jest ten problem. Nie wiedziała jak ma się zachować i co czuje do niej Haywood.
Moon Willoughby
Moon uwielbiała lato. Cieszyła się, że mieszkała w Australii, ponieważ karmiła się słońcem. W deszczowe i pochmurne dni miała mniej chęci do życia. Ostatnio, nawet pomimo ładnej pogody brakowało jej energii i motywacji. Nie czuła się najlepiej. Dalej w pełni nie doszła do siebie po rozwodzie. Czuła, że przegrała i nie widziała perspektywy na lepsze jutro. Chciała wierzyć w to, że będzie lepiej, ale nie potrafiła. Podziwiała Marleene, która nie poddała się nawet tragicznej śmierci swoich rodziców. Jej przyjaciółka była dla niej dużą inspiracją, ona nie była taka silna.
— Niby tak, ale gdybym patrzyła na to egoistycznie, to taka opcja byłaby dla mnie całkiem korzystna. Przynajmniej rozwiązałyby się wszystkie moje problemy — odparła nieco ponuro. W tej chwili Moon miała dość swojego życia. Nie miała nawet własnego mieszkania. Pomieszkiwała na farmia u swojego brata. Damien ciągle podkreślał, że nie jest to dla niego żaden kłopot, ale Moon czuła się intruzem. Rozwód był dla niej pewnego rodzaju przegraną. Została zdradzona, a w dodatku mąż zostawił jej na głowie upadającą firmę, którą przed laty założył na nich oboje.
— Dlaczego? Co zrobił, mam urzązić na niego polowanie? — spytała zaniepokojona. Moon ręczyła za Aleca. Był najbardziej wrażliwym facetem, jakiego kiedykolwiek poznała. — Może babski wyjazd rozwieje twoje wątpliwości, co? — Moon potrzebowała zmiany otoczenia. Marzyła o tym, żeby gdzieś wyjechać, przynajmniej na weekend. Od jakiegoś czasu chodziło jej po głowie opuszczenie Lorne Bay na dobre. Był to pomysł, który zamierzała rozważyć w najbliższej przyszłości. Na razie była zaaferowana udawaniem narzeczonej Rydera. Nie wiedziała, ile to jeszcze potrwa.
Popatrzyła spod byka na swoja najlepszą przyjaciółkę i bezceremonialnie popukała się w głowę.
- Gadasz głupoty, to co się dzieje to chwilowy kryzys i zaraz staniesz na nogi - powiedziała z mocną w głosie Leene patrząc na Willoughby. Miała w swoim otoczeniu wiele osób, które ją wspierały i pomagały, ale młoda przedszkolanka zdawała sobie sprawę z tego, że sytuacja przyjaciółki jest ciężka. Miała nadzieje, że szybko sobie poukłada to tak, aby była szczęśliwa.
- Nic nie zrobił - zapewniła od razu. - To ja się zastanawiam chyba za dużo. Zależy mi na nim - westchnęła. Bredziła, doskonale o tym wiedziała, jednak miała mętlik w tej swojej małej główce. - Możemy, ale dopiero na weekend. Nie mogę tak zostawić dzieciaków z dnia na dzień - odparła szczerze przyjaciółce, ale bardzo chętnie wyjedzie gdzieś tylko z Moon, aby pogadać sobie o wszystkim i o niczym Cloudy podrzuci do swojej starszej siostry, która na pewno się ucieszy.
Moon Willoughby
Nie bez powodu przyjaźniły się od tylu lat. Wiele je łączyło. Moon także uwielbiała spędzać czas na łonie natury. Chętnie przebywała nad wodą, ale nie tylko. W wolnych chwilach spacerowała po okolicznych lasach. Lorne Bay było położone w malowniczej okolicy. Nie brakowało tu spokojnych miejsc i pięknych widoków. Obecnie Moon mieszkała z dala od ludzi. Żyła na farmie swojego brata. Budynki w tamtej okolicy dzieliły spore odległości. Nikt nie mógł narzekać na brak prywatności, ponieważ było jej aż za nadto. W tej samej okolicy mieszkał też jej nowy narzeczony. Udawany narzeczony, ale kto zwróciłby na to uwagę. Moon sama postawiła się w niekorzystnym położeniu. Wpadł jej do głowy najgłupszy pomysł ever. Nie miała pojęcia, co pocznie, kiedy Ryder odzyska pamięć.
Moon ciężko westchnęła. Ona nie postrzegała tego, co się działo w kategoriach chwilowego kryzysu. Czuła, że jej życie się skończyło. — No nie wiem, jestem wybrakowana. Moje życie się skończyło, już nigdy nikt mnie nie pokocha. Kto chciałaby być z takim głuptasem jak ja? — ciężko westchnęła. Miesiącami nie zauważyła, że jej były mąż ją zdradza. Jak mogła być taka głupia i ślepa? Powinna była szybciej się domyślić.
Odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że Alec nie odwalił żadnego głupiego numeru. Gdyby coś zrobił, od razu dałaby mu popalić. — To chyba dobrze? Wydaje mi się, że jemu też na tobie zależy, ciągle o tobie gada — wyznała z rozbawieniem, przypominając sobie ich ostatnią rozmowę, kiedy odbierała jedzenie w restauracji. — Weekend mi pasuje, spędzimy czas w babskim towarzystwie. Obu dobrze nam zrobi, a Alec na pewno za tobą zatęskni — odparła i klasnęła w ręcę. Była podekscytowana tym, że zeswatała dwójkę swoich przyjaciół. Oboje zasługiwali na szczęście. W ich przypadku wszystko było na dobrej drodze.
Marleene od wypadku trochę odizolowała się od ludzi. Zawsze była trochę nieśmiała, ale po wypadku to się pogłębiło. Ludzie patrzyli na nią z ogromną litością, ponieważ każdy w miasteczku wiedział co się jej stało i jak wyglądała sytuacja sióstr Rossenberger. Nie chciała takich spojrzeń, ponieważ podniosła się i na nowo układa sobie życie, tak jak tego chce. Potrzebuje spokoju, ale nie po to, żeby myśleć, ale po to, aby mogła w pełni funkcjonować. Sporo czasu zajęło jej dojście do siebie po wypadku. Ogromnym wsparciem była dla niej siostra i jej najlepsza przyjaciółka. Nie chciała marnować sobie życia, bo była jeszcze młoda i wiele przed nią, jednak teraz jest o wiele ostrożniejsza niż przed wypadkiem.
Westchnęła.
- Wiesz co, nie chce, żeby to zabrzmiało źle, ale może powinnaś udać się po pomoc do specjalisty? Nic co się stało nie jest twoją winą, trafiłaś po prostu na złych ludzi - mówiąc to uważnie patrzyła na przyjaciółkę. Nie chciała, aby Moon odebrała jej słowa jako przytyk. Marleene bardzo martwiła się o dziewczynę, bo nie zasłużyła na nic co ją spotkało, a bardzo się tym zadręczała. Ona sama po wypadku korzystała z pomocy psychologa i psychiatry, to jest nieoceniona pomoc, a przede wszystkim nie można się tego wstydzić. Nie można się wstydzić próśb o pomoc.
Na jej twarz wpłynął lekki uśmiech.
- Cieszę się, ale boje się, że w końcu stwierdzi, że jestem za bardzo popaprana -westchnęła. Zależało jej na Alecu i to bardzo, ale bała się kiedy w ich związku będzie musiało dojść do czegoś więcej. Bała się jego reakcji na jej ciało.
Zaśmiała się.
- No dobra, to gdzie jedziemy? - zapytała Rossenberger z uśmiechem, bo naprawdę bardzo spodobał jej się ten pomysł.