kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
nie wiem który, ale jeszcze udaję

Cała ironia polegała na tym, że Leander wreszcie się rozluźnił.
Wiedział przecież, że Bear jest z Lorne Bay i choć nie przypominał sobie rozmów o tym, że jeden z nich marzy o powrocie w rodzinne strony, to… przez ostatnie lata to mogło się zmienić, prawda? Nie wspominając już o tym, że - mógł to przyznać przynajmniej przed samym sobą, ale na głos byłoby mu ciężko - cóż, to nie było tak, że Leander absolutnie każdą ich rozmowę pamiętał ze szczegółami. Te z pierwszego roku: jasne, ale z kolejnych miesięcy, gdy sporo energii pochłaniało mu udawanie, że jest czysty… wtedy już bywało różnie. Dlatego przez pierwsze tygodnie, może nawet miesiące pracy w Cairns, każdy kontakt z ratownikami wzbudzał w nim pewien niepokój.
A kiedy już wydawało mu się, że poznał każdego ratownika, który tu pracuje, więc nie musi zerkać kontrolnie w ich kierunku (cała sztuka polegała na tym, by zerknąć tak, by równocześnie nie można było mu zarzucić gapienia się - dzięki temu, w razie konieczności, Leander mógłby bezczelnie udawać, że po prostu nie zauważył znajomej twarzy, znajomych włosów czy sylwetki) i spinać się okropnie w oczekiwaniu na kolejną karetkę, jakimś cudem pacjentkę przywiózł mu nie kto inny jak Bear. I - to było najgorsze - Leander wcale nie zerknął dyskretnie. Przez stanowczo zbyt długą chwilę po prostu się na niego gapił, bez słowa, aż wreszcie świat mu o sobie przypomniał (może pacjentka zaczęła umierać, bo się za długo opierdalał?) i Leander zwyczajnie uciekł.
To znaczy: pojechał z pacjentką na oddział. To przecież wcale nie było tak, że spieprzył jak gówniarz, który nabroił, a teraz obawia się konsekwencji. Gdyby tak było, ukrywałby się na swoim oddziale przez kilka kolejnych dni, a on po prostu miał dużo pracy, dlatego na nim siedział, okej?
I choć zwykle odczuwał do swojego psychiatry coś między niechęcią a silną niechęcią, dziś doszedł mu kolejny racjonalny powód, dla którego powinien go nie lubić. Bo kiedy wreszcie skończył swój dyżur, kupił sobie loda na patyku i stawił się w poczekalni, żeby dostać nową receptę, zobaczył nikogo innego jak Beara. Swoim nowym zwyczajem, przez chwilę gapił się na niego, a kiedy przypomniał sobie, jak się mówi, powiedział: - Doceniam, że próbujesz, ale chyba już za późno na terapię dla par, Bear - zauważył, wziął gryza swojego loda i dopytał: - Bernard?

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
jezu to trzeba liczyć?

Cztery dni. Pracował tu tylko CZTERY DNI i co, miał się już pakować i znikać? Przecież nie po to nauczył się kłaść gładź na ściany (okazało się, że to nie była większa filozofia) i naprawiać elektrykę w mieszkaniu (to była BARDZO duża filozofia, absolutnie nie powinien był robić tego samodzielnie), nie po to zabrał wszystkie swoje rzeczy z Sydney i pożegnał się z tamtym szpitalem po tylu latach. Nie po to, żeby teraz po czterech dniach pracy jednak się zawinąć i udawać, że nigdy go tu nie było. Może w okolicy był jakiś inny szpital? A może po prostu najwyższa pora zmienić kraj i poszukać szczęścia gdzieś indziej?
Póki co wypalił bardzo dużo papierosów, nie kręcił się po częściach szpitala, w których mógłby wpaść na jakiegoś chirurga i z ulgą kończył każdy dzień, podczas którego nie jechał do żadnego dzieciaka z potencjalnymi problemami sercowymi. A jednak ciągle widział tę twarz, to dalekie od dyskretnego wgapianie się, tę głupią minę pierdolonego wielkiego zaginionego, mistrza ucieczek w najmniej odpowiednie miejsca. Jego Lenny’ego. KURWA.
Miał świadomość, że całe jego obecne życie jest zbudowane na bardzo kruchych podstawach i zupełnie nie uśmiechało mu się zawalanie tu czegokolwiek. Miał pracować, bo lubił swoją pracę, miał dzięki niej co robić w życiu i nadawała mu właściwy rytm. W Lorne Bay postanowił zostać całkowicie świadomie, żeby zmierzyć się z tym, z czym jeszcze się nie zmierzył, żeby ułożyć to, co nie było ułożone i żeby podomykać to, co nie było domknięte. To miał, proszę bardzo. Najbardziej nieułożony i niedomknięty kawałek jego życia, do którego nie chciał i nie planował wracać kiedykolwiek. A na pewno nie zamierzał robić tego dzisiaj, kiedy znalazł sobie wreszcie nowego psychiatrę na miejscu i miał omówić z nim zejście z leków. Bo przecież był taki stabilny i wyterapeutyzowany. Szczególnie teraz, kiedy siedział w poczekalni w dzień wolny od pracy, z jedną słuchawką w uchu i zadawał sobie w głowie pytanie, co on takiego zrobił wszechświatowi, że teraz się na nim mści. - Spierdalaj – poinformował życzliwie Leandra, wyjmując słuchawkę z ucha i kątem oka obserwując oburzenie jakiejś siedzącej niedaleko pani. No cóż. - Chodzisz za mną? – spytał go, nie zwracając jeszcze uwagi na to, jak absurdalne było to pytanie, biorąc pod uwagę, że widzieli się drugi raz, a za pierwszym teoretycznie to on był tym, który do niego przyszedł. W ogóle na mało rzeczy zwracał teraz uwagę, bo chociaż bardzo nie chciał, teraz on też się gapił.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
W innej sytuacji mógłby się roześmiać, słysząc to spierdalaj - na przykład gdyby w ten sposób zwrócił się do niego ktokolwiek inny. Ale skoro rozmawiał z nikim innym jak z Bearem, wybrał po prostu strategiczne milczenie.
Choć, prawdę mówiąc, wciąż do końca nie był pewien, czy to na pewno był on: spytał go o tego Bernarda całkiem specjalnie, żeby wybadać, czy ktoś po prostu chodzi po Cairns i podszywa się pod jego byłego, ale po jego odpowiedzi - Beara lub jego klona - wciąż miał więcej pytań niż odpowiedzi. Bo choć Leander spodziewał się, że może mieć ogromnego pecha i spotkać go w okolicy Lorne Bay (kochał Terry’ego, ale w tym momencie bardzo miał ochotę mu powiedzieć, żeby typ się trochę przemyślał - mogli się wyprowadzić gdziekolwiek, dlaczego zamieszkali w miejscu, w którym mieszkali i Dante, i Bear? Znaleźliby sobie z Terencem nowych chłopaków przecież…), tak teraz, gdy faktycznie go zobaczył… Bear nie wydawał się być do końca realny. Leander miał przecież dość czasu - całe lata - by przywyknąć do jego nieobecności. Do tego, że nadal jadł zupy tylko dlatego, że Bear je lubił, a Leander przyzwyczaił się do tego w trakcie wspólnego mieszkania. Do wpisywania jego nazwiska w internetową wyszukiwarkę (a potem, po kolei, każdego z rodzeństwa Hendricksów). Do mówienia z automatu swoim dzieciakom w szpitalu, że jego ulubionym zwierzęciem jest niedźwiedź, gdy go o to pytano po raz sto osiemnasty (a kolorem - żółty). To, że Bear siedział sobie teraz w tej poczekalni, wydawał mu się wręcz niewłaściwy. No a przede wszystkim: wymagało to chyba podjęcia przez Leandra jakichś działań, na które wcale nie czuł się gotowy.
W związku z tym wziął jeszcze jednego gryza loda i milczał jeszcze przez chwilę. Już zaczynał powoli układać sobie coś w głowie, gdy usłyszał jego pytanie i spojrzał na Beara. - Najwyraźniej - przytaknął miękko, bo przecież nie będzie się z nim teraz kłócić: to mógł robić jakieś cztery lata temu, teraz stracił wszelkie prawo. Wskazał na drzwi do gabinetu, w którym przyjmował jego (ich? jezusie) lekarz. - Jest chujowy, lepiej znajdź sobie innego - zaproponował.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Przestał się w niego wgapiać, kiedy tylko zorientował się, że to robi, czyli o jakieś czterdzieści bardzo długich sekund za późno. Wrócił spojrzeniem do drzwi, wpatrując się w wiszące na nich nazwisko tak, jakby zaraz miało mu udzielić odpowiedzi na wszystkie najważniejsze pytania w życiu (na przykład: „dla-kurwa-czego?”) i starał się nie zgrzytać zębami. Tak naprawdę miał teraz ochotę zacisnąć pięści i powieki, a potem jak małe dziecko czekać, aż to wszystko po prostu zniknie, nie będzie żadnego Leandra, może nawet żadnego psychiatry i żadnego pustego mieszkania ze zdartymi tapetami, w którym mieszkał w towarzystwie kota, dmuchanego materaca i całej masy materiałów budowlanych. Wcale go nie szukał. Kiedy tylko zaakceptował, że Leander zniknął, bo chciał zniknąć, włożył dużo wysiłku, żeby z chirurgiczną (o ironio) precyzją wyciąć go ze swojego życia i do niego nie wracać. Prawie wychodziło – potrafił na przykład świetnie przerywać swojej terapeutce, kiedy sugerowała, że może powinni wrócić do tego tematu albo parskać wymuszonym śmiechem, gdy siostra pytała, czy coś o nim słyszał. Nie trzymał zdjęć, nie googlowal, nie dopytywał i nie zastanawiał się, co by było gdyby albo jak jest teraz. Plan był prosty: nigdy więcej go nie spotkać i nie zawracać sobie głowy rzeczami, które nie miały już żadnego sensu. Nie wiedział nawet, czemu się teraz dziwił – przecież życie od zawsze pokazywało, że jego plany miało głęboko w dupie, a on niech się lepiej dostosuje. No cóż.
- To przestań – odparł tylko, nadal nie patrząc w jego stronę. Nie wiedział, czemu Leander mówił do niego w ten sposób, czemu w ogóle do niego mówił i tak po prostu nadal tu stał. Kto poważny w ogóle wchodzi z lodem do gabinetu? Jaki normalny dorosły człowiek jadł na środku korytarza lody na patyku i do tego wszystkiego jeszcze się do niego odzywał? Cóż, najwyraźniej taki, z którym miał dzielić psychiatrę. - Leczysz się u niego? – spytał, a ta myśl zbiła go z tropu na tyle, że przestał się na chwilę pilnować i jednak spojrzał nie w tę stronę, w którą powinien. Nie chciał. Nie chciał szukać wzrokiem nowych zmarszczek, plam na skórze, blizn czy obrączki na palcu. Nie chciał wiedzieć, czy jego oczy w tym świetle nadal miały taki sam kolor, jaki zapamiętał. - To faktycznie kiepska reklama – nie mógł się powstrzymać. Najchętniej wbiłby wzrok w swoje własne dłonie podrapane przez Napoleona, ale patrząc w dół mógłby wydawać się słaby. Nie chciał wyglądać słabo, chciał wyglądać, jakby go to nie ruszyło. - Masz teraz wizytę? – upewnił się i wstał. - Świetnie, to ja przełożę swoją – tak przecież robią ludzie, których nie rusza.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
No cóż, zrobiło się trochę niezręcznie - bo Leander zaakceptował chyba to, że Bear po prostu postanowił nie zaszczycić go ani jednym spojrzeniem i prowadzić tę rozmowę z podłogą albo własnymi dłońmi. Nie zamierzał go przecież zmuszać do zmiany zdania, wręcz przeciwnie. Spojrzał na swojego loda, pamiętając, że jest dorosłym człowiekiem w poczekalni u psychiatry, dobrze byłoby się nim nie upierdolić - dlatego odgryzł kawałek czekolady z dołu, przekrzywiając w tym celu idiotycznie głowę. I kiedy Bear zmienił zdanie i na niego spojrzał, Leander właśnie tę czekoladę gryzł, więc nie tylko nie mógł od razu przytaknąć ani zaprzeczyć - nie mógł też za bardzo nic powiedzieć, bo właśnie jadł.
Powoli wyprostował szyję i zastanowił się chwilę nad pytaniem, czując, jak czekolada rozpuszcza mu się na języku. Zmarszczył trochę czoło. - No cóż, to trochę za dużo powiedziane - odpowiedział zgodnie z prawdą. Chciał powiedzieć coś więcej i wyjaśnić Bearowi, że on przychodzi tu tylko po recepty, ale chyba spędził za dużo czasu wśród różnych lekomanów, bo szybko nawet we własnej głowie odczuł niestosowność tego, co zamierzał powiedzieć. Dlatego po prostu wziął kolejnego gryza loda, nie dodając w tym temacie nic więcej: ani o tym, że nawet Leander miał na tyle przyzwoitości, żeby jako kardiochirurg nie wypisywać regularnie recept na antydepresanty (albo zwyczajnie bał się konsekwencji, no bo cóż, przyzwoitość, czego by nie mówić, nigdy nie była zbyt mocną stroną Leandra), ani po tym, jak Bear uznał go za kiepską rekomendację. Mógłby, oczywiście, zaprotestować - powiedzieć mu, że gówno się zna, a ich psychiatra (jezusie) może lubić wyzwania, co dobrze o nim świadczy. Ale, no właśnie, już chwilę temu postanowił po prostu zamknąć mordę i się z nim nie kłócić. Wiedział też, że to Leander powinien zejść mu z oczu i zaproponować, że może przełożyć sobie wizytę na inny termin, ale rzecz w tym, że nie mógł. Dlatego zmarszczył lekko czoło i zrobił dwa kroki w bok, by Bear mógł swobodnie przejść obok. - Na pewno tak będzie okej? Chętnie byłbym teraz… - nie wiedział, jakiego słowa użyć, więc szybko pokręcił głową: - Chętnie powiedziałbym, że to ja przełożę wizytę, ale już nie za bardzo mogę. To znaczy: całkiem mocno potrzebuję już tych recept - zmarszczył mocno czoło. Nie był najlepszy w systematycznym przyjmowaniu leków i miał tendencję do regularnego stwierdzania, że przecież poradzi sobie sam, nie potrzebuje tych głupich tabletek. W rezultacie już w zeszłym tygodniu zaczął czuć, że może jednak warto wpaść do swojego lekarza, więc dzisiaj już naprawdę nie mógł być głupi.
To znaczy: jeszcze głupszy niż zwykle.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Zamrugał kilka razy, trochę nie wierząc już nie tylko w to, co widział, ale też w to, co słyszał. - Na pewno – odparł krótko, chociaż odpowiedź Leandra wydała mu się wyjątkowo idiotyczna i nie na miejscu (o ile cokolwiek było tutaj na miejscu, bo najwyraźniej świat postanowił wypieprzyć się na ryj). Bear nie chciał jednak bawić się w przepychanki i mówić mu teraz, że to przecież nie on powinien przesuwać wizyty, chociaż sam to zaproponował. Poszedł prosto do pani z rejestracji, przekonany, że nie wróci już na korytarz pod drzwiami. Przez chwilę niecierpliwie stukał palcami w blat podczas rozmowy, a potem odwrócił się na pięcie, spojrzał na chwilę na drzwi wyjściowe i wreszcie… no cóż, wrócił. - Kolejny termin jest za miesiąc, nie będę nic przekładał – powiedział absurdalnie wrogo, jak na to, co właściwie chciał przekazać. Zorientował się też, że oburzona pani z krzesła obok musiała w międzyczasie wejść, więc zostali pod gabinetem sami. Tym razem jednak nie usiadł, a stanął pod ścianą, skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wbił spojrzenie w zegar nad drzwiami. Był dobry w robienie planów, więc kolejny – bardzo prosty – szybko wykiełkował w jego głowie. Nie odezwać się już ani słowem, udawać, że typ naprzeciwko niego nie istnieje, poczekać na swoją kolej, nie irytując się na ewidentne opóźnienie w wizytach, wejść, dostać pozwolenie na zejście z leków, a potem wyjść i więcej tu nie wracać. Nie mówić, poczekać, wejść, wyjść. Nie mówić, poczekać, wejść, wyjść. Nie mó… - Co ty tu, kurwa, robisz? – wypalił nagle, po raz pierwszy pozwalając sobie spojrzeć prosto na Leandra - I nie pytam o tutaj, wiem, że tutaj czekasz na leki – ubiegł go, gdyby zebrało mu się na głupie odpowiedzi. - Pytam o Cairns i o ten pieprzony szpital, jesteś tu na stałe? – spytał tak, jakby bycie tu na dłużej było jakąś obelgą albo czymś, czego nie powinno się wybaczać. A może po prostu pojawienie się nagle, po tylu latach bez słowa, w jakimś miejscu, w którym był też Bear, było czymś, czego wybaczyć nie mógł on. Bo jakim cudem po tym wszystkim, po tak potwornie długim czasie Lenny (żaden Lenny, Leander, jak szybko skarcił się w myślach) tak po prostu był tu, gdzie właśnie pojawił się on i… tak po prostu do niego mówił? Chciałby powiedzieć, że nie tak wyobrażał sobie spotkanie po latach, ale on w ogóle go sobie nie wyobrażał. To był zamknięty rozdział, zwyczajnie nie mieli się już spotkać i pojawić się w swoich życiach, więc co się tu, przepraszam, teraz działo?

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Usiadł na krześle, które Bear właśnie zwolnił i powoli wypuścił powietrze z płuc. Jezu, pomyślał, pakując sobie loda do buzi (do tej pory gryzł go nie dlatego, że był jakimś zwyrolem, po prostu czuł głęboką niestosowność wkładania czegoś do ust w towarzystwie Beara), dobrze, że nie znosi swojego psychiatry i w ogóle z nim nie gada. W innej sytuacji byłoby trochę niezręcznie, gdyby musiał teraz wejść do tego gabinetu, by zdać raport i powiedzieć, że… spotkał swoją dawną miłość w poczekalni? Nie wiedział do końca, jak to mogło świadczyć o jego guście, z drugiej strony: pewnie świadczyło to mniej więcej tak samo jak to, że nowych partnerów znajdował sobie na odwyku.
Z tego wszystkiego prawie nie zauważył, że Bear miał na jego punkcie obsesję i postanowił wrócić. Podniósł na niego wzrok z tego swojego fotela i wyjął loda z ust. - Przecież ja ci nie kazałem tego robić - zauważył całkiem rozsądnie (zwłaszcza jak na samego siebie). Z drugiej strony - może to jednak było głupie? Może był Bearowi winien chociaż tyle i powinien mu teraz pozwolić wyładowywać się na nim, jak długo miał ochotę? Widocznie wszyscy jego byli (i byłe) postanowili zacząć się teraz pojawiać w szpitalu i mieć do Leandra pretensje, jakby jakiś układ gwiazd mu nie sprzyjał.
Zmarszczył czoło, trochę zbity z tropu zarówno samym pytaniem, jak i tym, że Bear jednak postanowił na niego spojrzeć. - Można… można tak powiedzieć - przytaknął ostrożnie, mocniej zaciskając palce na patyczku od loda. Na stałe zawsze wydawało mu się dość ryzykowne w jego własnym przypadku, także dlatego, że brzmiało trochę jak… obietnica? Gdyby mu teraz powiedział, że jest tu na stałe, równocześnie zobowiązałby się do tego, że za moment nie wyjdzie stąd z jakąś laską, którą znał od tygodnia. I choć Leander niby nie planował niczego podobnego, nienawidził składać obietnic i unikał tego, jak tylko mógł. - Mój syn tu mieszka, no i mój brat. A ja pracuję w tym… tym pieprzonym szpitalu - powtórzył za nim. Rozmawiał z nim teraz trochę jak z zupełnie obcym facetem, ale przecież wcale nie oczekiwał, że Bear pamiętał imię leandrowego dziecka albo po tych wszystkich latach wciąż wiedział, kim był Terry.

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Oczywiście, że pamiętał, jak miał na imię jego syn i brat. Pamiętał też, że to nie była tylko jego własna okolica i nie tylko Bear był jakoś z nią związany, więc może to wszystko jakoś trzymało się kupy. Szkoda, wolałby, żeby się nie trzymało. Żeby Leander był tu tylko na chwilę, na jakimś stażu czy w innym programie naukowym i zaraz planował uciekać (dokładnie tak samo, jak ostatni raz, kiedy mieli ze sobą do czynienia). I o ile wiedział, że nie planuje go zobaczyć nigdy więcej, chyba nie spodziewał się aż takiej fali złości. Przecież minęło tyle czasu. Co go to wszystko w ogóle teraz obchodziło?
- Mhm. Czyli pracujemy razem – powiedział, zaraz pocieszając się tym, że to stwierdzenie dość na wyrost. On jeździł karetką i najwyżej dostarczał mu pacjentów, Leander za to spędzał czas na oddziale. Wcale nie musieli się spotykać, jeśli nie będzie mu podrzucał akurat żadnych kardiologicznych dzieci. Nie wiedział też, gdzie dokładnie mieszkał i założył raczej, że bliżej szpitala, więc sąsiadami też nie zostaną. Gdyby jakimś cudem mógł zapomnieć, że jego były pan doktor istniał, mógłby to być całkiem wykonalny układ.
Niestety nie był i irytowało go to niemal tak mocno, jak to, że Leander był tak spokojny, zupełnie beztrosko jadł loda (Bear myślał głównie o tym, że mógłby się nim łaskawie udławić) i odpowiadał na jego pytania, nie robiąc absolutnie nic więcej. Dokładnie tak, jakby rozmawiał z zupełnie obcym facetem, który postanowił powkurwiać się na opóźnienie u lekarza i trzeba go było jakoś spacyfikować, bez kontynuowania rozmowy. Może być obcym facetem? W końcu od nie-obcych nie ucieka się bez słowa.
- Od dawna tu jesteś?Byłeś tutaj przez cały ten czas? Brzmiał trochę spokojniej niż jeszcze chwilę temu. Może emocje opadły, a może pomagała stara technika dyskretnego wbijania paznokci w przedramię, żeby spuścić trochę powietrza.

leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Mimo że nie był na stażu, wcale nie miał pewności, czy aby na pewno nie planuje uciekać. Nie dlaczego, że chciał to zrobić - nie spędzał przecież samotnych wieczorów na zastanawianiu się nad tym, gdzie mógłby teraz się przeprowadzić ani nie fantazjował o nowych przygodach. Tych ostatnich zdecydowanie mu już wystarczyło. A równocześnie przez lata nauczył się, że nie powinien samemu sobie tak do końca ufać. Może doszedł do takiego wniosku sam, a może zwyczajnie zgapił tę postawę od innych: od byłej partnerki, która uważała Leandra za nie dość godnego zaufania, by mógł na równi uczestniczyć w wychowaniu ich dziecka albo od rodziców, którzy patrzyli na niego z tym specyficznym rodzajem politowania i powątpiewania, które nigdy nie pojawiało się w ich spojrzeniu, gdy rozmawiali z Terrym albo nawet Michaelem. Przyzwyczaił się jednak do myśli, że nie może sam sobie ufać, dlatego do wszelkich życiowych założeń podchodził nieco ostrożnie. I nie zakładał z góry, że tutaj zostanie, bo stąd było tylko o krok od obiecywania tego komuś. Chciałby zostać - chciał być blisko swojego brata i być obecny w życiu Henry’ego, chciał mieć stabilną pracę i osiąść w jakimś miejscu na dłużej. Ale… kiedyś, na przykład, chciał zostać z Bearem. I wiemy, jak to się skończyło.
Nie, zamierzał mu odpowiedzieć. Krótko, bez wchodzenia w zbędne szczegóły i tłumaczenia, ile dokładnie miesięcy tu mieszka, a ty bardziej - co skłoniło go do przyjazdu. Grzecznie, ale równocześnie tak, by nie zachęcać Beara do zadawania kolejnych pytań. Przetrwać jeszcze chwilę tej niezręcznej rozmowy i wejść wreszcie do gabinetu lekarza, a potem uciec, by wrócić do swojej przyczepy i obiadów z mrożonek. Ale zamiast tego wypuścił ze świstem powietrze, na chwilę jakby zapominając o tym, że miał loda w dłoni. I nagle usłyszał, jak pyta: - Co cię to właściwie obchodzi, Bear?

bear hendricks
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — lorne bay
35 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
My life was a storm, since I was born
How could I fear any hurricane?
Doskonałe pytanie. Co go to właściwie obchodziło? Co go obchodziło to, gdzie i od kiedy był mężczyzna, z którym – bardzo, bardzo dawno temu – wyobrażał sobie przyszłość? Przecież był w nim kiedyś tylko po uszy, szaleńczo, zupełnie idiotyczne zakochany. Tylko towarzyszyli sobie w całej beznadziei odwyku. Tylko zamieszkali ze sobą szybko, niechcący i budząc w Bearze już od pierwszego dnia niezachwiane przekonanie, że nie chce, żeby Leander gdziekolwiek się wyprowadzał. Tylko wypijali sobie kawę, rozmawiali o pracy po pracy, spędzali razem wolne wieczory i upewniali się, czy ten drugi cokolwiek je. Przecież Bear tylko zapoznał go z Danielem, Birdie i tą resztą rodzeństwa, która nie była na drugim końcu kraju (albo nie zniknęła z powierzchni ziemi). Tylko miał ochotę rozpieprzyć całe mieszkanie, kiedy okazało się, że Lenny znowu pił. Tylko chciał pomóc mu znowu wyjść z tego gówna. I przecież tylko skończył z sercem roztrzaskanym na drobne kawałki, które Birdie zbierała z podłogi jego-ich mieszkania, pilnując, żeby uniósł to bez wracania do nałogów. Co go niby miało obchodzić życie Leandra?
- Nic – odparł po prostu. To wszystko przestało mieć znaczenie w momencie, w którym odkrył, że został sam, porzucony dla alkoholu i kogoś zupełnie przypadkowego, a i tak o wiele ważniejszego. Kiedy okazało się, że nie zasłużył nawet na pierdolone „cześć, możesz wyrzucić resztę moich rzeczy” na sam koniec. Nic go to już nie powinno obchodzić. Ani to, co tu robił, ani to, jak się miał. Czy leczenie działało. Czy długo jeszcze pił. Czy kogoś miał. Czy był chociaż trochę szczęśliwszy niż kiedyś (niż z nim).
Ich towarzyszka korytarzowa wyszła z gabinetu po długich minutach ciszy. Bear nie odezwał się już ani słowem i wpatrywał się w ścianę bez szczególnego wyrazu, a gdy drzwi się otworzyły, wpuścił Leandra przed sobą, nie zastanawiając się nawet, czy taka była kolejność wizyt. Stał pod tą ścianą aż nie przyszła jego pora i nie mógł powiedzieć lekarzowi, co go sprowadzało, jak świetnie się miał i jak dobrze szło mu schodzenie z leków. Mniejsza dawka jeszcze na miesiąc. Potem zobaczą – intensywne zmiany w życiu to nie najlepszy moment na całkowite zejście. Ciekawe, czy dobrym momentem było spotykanie byłych, ale o to już nie spytał, głównie z obawy, że jednak mu te leki podwyższy.

/żegnam bez całowania leander burkhart
ambitny krab
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ