malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Do tej pory dosyć śmiało zakładał, że przeżył już tyle, zdobył już tyle, dostał już tyle, że w jego życiu nie przyjdzie więcej taki moment, na który będzie czekał z ekscytacją godną dziecka, wyczekującego swojego najważniejszego prezentu. Koniecznie tego ze szczytu listu dla świętego Mikołaja, który tak starannie starało się w ostatnim czasie podrzucić rodzicom. Najwidoczniej jednak powinien już dawno zrewidować swoje poglądy, bo dzięki Desiree - a raczej dzięki temu, że pewnego pięknego dnia dziewczyna stanęła na jego drodze - przyszło mu zmierzyć się z wieloma rzeczami, o które wcześniej by się chyba nie podejrzewał. Tak właściwie było tam wszystko, od wielkiej miłości (aż słyszał w głowie głos Julii, która jeszcze na początku ich znajomości pytała czy o owej nie marzy) przez przyzwyczajenie do małych rytuałów i rytualików po... cóż, najwyraźniej nawet powrót do domu mógł się okazać przedsięwzięciem tak ekscytującym, że mało brakowało a od samego rana skakałby pod sam sufit jak mała, podekscytowana dziewczynka. Nie był to bowiem w końcu powrót solo.
Tego dnia Desiree wychodziła do domu.
Pewnie powinien mieć gdzieś skrupulatnie odliczone ile tygodni, ile dni czy nawet godzin, a finalnie minut jej tutaj nie było, ale musiał przyznać, że w pewnym momencie już zdążył stracić rachubę. Każdy jeden dzień był tak podobny do siebie, pieprzony dzień świstaka, że praktycznie niezliczone pokłady energii musiałby wkładać w samą rejestrację tego, ile ich było. A były jednak rzeczy ważniejsze. Jak to, że stali chwilę temu - miał nadzieję - po raz ostatni w tej przygnębiającej szpitalnej sali, pakując jej rzeczy, sprawdzając po trzy razy czy aby na pewno wszystko udało się im zabrać. Żeby nigdy już tu nie wracać.
Przez pozostałą część czasu był tak skupiony na tym, że ma obok siebie znowu swoją ulubioną dziewczynę, że znowu to wszystko działa w większej sferze niż jedynie szpitalna sala i okazjonalnie korytarze, że Desi z uporem maniaka wręcz musiała mu przypominać, by zwracał uwagę na drogę, a nie na nią. Ona przecież nie ucieknie. Droga może też i nie, ale wszystko za oknem zmieniało się dużo bardziej dynamiczniej przecież niż to, co oni mieli tutaj między sobą. Na całe szczęście.
Droga minęła mu jak z bicza strzelił. Zupełne szaleństwo, trochę jakby się z powrotem do ich ulubionego Pearl Lagune teleportowali, a nie spędzili w samochodzie dobre kilkadziesiąt (kilkanaście?) minut. Cairns nagle zdawało się nie być tak odległe jak zawsze, choć może perspektywy trzeba było się dopatrywać z drugiej strony - i c h d o m już dawno nie był dla n i c h tak blisko. Zatrzymał w końcu samochód na podjeździe, wyłączył silnik i zaciągnął ręczny. Spojrzał najpierw na budynek, a potem w bok na swoją dziewczynę (jak on niedorzecznie uwielbiał to określenie) i z czuły, uśmiechem zapytał:
- I jak, gotowa? - miał w pompatyczny sposób dodać, że na dalszą część ich wspólnego życia, ale spodziewał się raczej, że takie śpiewki nie były do nawijania na uszy akurat Desiree, został więc przy wersji skróconej, szybko zmieniając swój uśmieszek w ten bardziej zadziorny: - Czuję się tak, jakbym powinien przenieść cię zaraz przez próg - i spojrzał na nią trochę pytająco, z jednej strony ciekawy jej reakcji...
... a z drugiej cholernie szczęśliwy, że ona tu po prostu z nim jest.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Oczekiwała tego dnia. Wierzyła, że gdy padnie ta magiczna formułka o powrocie do domu, zachowa się jak większość swoich pacjentów. Przecież wiedziała jak to u nich działa. Nagle zaczynają szybciej dochodzić do siebie, tętno wzrasta do normalnego poziomu i choć stan psychiczny czasami pozostawia sporo do życzenia, dochodzą do siebie w niezwykłym tempie. Wszystko dlatego, że widzą metę swojej walki i wiedzą, że muszą się starać zmobilizować, by ją osiągnąć. To przypominało placebo, choć większość ludzi była świadoma mocy powrotu do ukochanego środowiska, więc nie było w tym żadnego oszustwa. Desiree również zdawała sobie z tego sprawę i dlatego od kilku dni przebierała nóżkami oczekując tego wzniosłego wydarzenia.
Formalności jednak zajęły sporo. Nie można było ot tak wynieść się ze szpitala, w którym spędziło się kilka tygodni, należało wypisać recepty (właściwie mogła to zrobić sama, ale nie chciała) i zalecenia, a dyskretna ochrona i tak pogarszała wszystko. Ucieszyła się więc, gdy zostali sami z Flannem i choć kochała Dillona i doceniała każdą minutę wsparcia, najbardziej szczęśliwa była, gdy malarz zapakował ją do swojego samochodu (z którym łączyło ją tyle wspomnień) i razem ruszyli przed siebie.
Do domu.
Tak właściwie to nawet owym domem nie zdążyła się ostatnio nacieszyć, więc miała poznawać go na nowo podczas długiej rekonwalescencji. Nie mogła przecież od razu w tym stanie przyjmować pacjentów, więc z zaleceniami terapii i dochodzenia do siebie, lądowała w miejscu, które tak naprawdę było jej jeszcze obce. To wszystko dręczyło ją, ale zdążyła już zauważyć, że w tym stanie nawet drobiazgi wyprowadzają ją z równowagi, więc starała się bardzo zachować spokój dla Flanna, który wyglądał faktycznie jak dzieciak wyczekujący najlepszego prezentu. Nie sądziła, że kiedyś jeszcze ujrzy go podekscytowanego czymś tak bardzo i to na dodatek czymś tak prozaicznym jak dostarczenie jej do domu w jednym kawałku. Udało się, zaparkował na ich (to słowo nadal było nowe) podjeździe i zapytał czy jest gotowa.
Miała kilka odpowiedzi, ale żadna tak naprawdę nie wyrażała tego, co chciała powiedzieć, więc kiwnęła spokojnie głową. Przez całą trasę była milcząca zupełnie jakby bała się, że spłoszy to szczęście. Już raz była gotowa i bardzo radośnie poznawała to otoczenie, by chwilę później leżeć w karetce, więc nie była jeszcze w stanie beztrosko cieszyć się z tego faktu. Nie, gdy mogła zapeszyć po raz kolejny. Może dlatego zareagowała tak spokojnie, a może zwyczajnie to całe zdarzenie na moment odebrało jej ten swoisty dryg, jakim się przez lata oznaczała. Jedno było pewne- nie wróciła jeszcze do siebie psychicznie, bo przecież fizycznie odpinała pas i wychodziła ignorując nieco jego przenoszenie przez próg. W końcu nie byli małżeństwem i tak, bała się, że znowu głupio to zapeszą i że pewnego dnia Flann po prostu odejdzie, gdy zrozumie jak bardzo się zmieniła.
To wszystko kotłowało się w niej i odbijało na delikatnej twarzy, ale przemogła się wreszcie na tyle, by wziąć go za rękę.
Torbę wolała zostawić w bagażniku. Najchętniej by ją spaliła, bo znajdowały się w niej tylko pamiątki tamtego dnia, a tamtą datę chciała wymazać ze swojego życiorysu doszczętnie.
- Tak właściwie to ciebie też tu dawno nie było- zauważyła, bo przecież całymi dniami był przy niej i trochę serce jej pękło, gdy odkryła, że z powodu upałów jej ogród znalazł się w agonii. A może to wciąż był dobry znak, skoro zauważała takie rzeczy?
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Julia zwykła - głównie w żartach - przerobić ten temat na wszystkie możliwe sposoby, odmienić go przez wszystkie przypadki i użyć jako argumentu przy prawdopodobnie każdym możliwym temacie, ale sam Flann potrzebował najwyraźniej tego jednego, magicznego dnia by to zrozumieć. Bycie Amerykaninem najwyraźniej jednak naprawdę oznaczało więcej niż samo pochodzenie. Za samym krajem w końcu nie tęsknił - może poza mitycznym czwartym lipca, ale to musiało działać na komercyjnie rozpasane serduszko każdego Jankesa - ale coś musiało w nim zostać, bo nagle odstawiał totalny cheer tylko dlatego, że wracali do domu. Ich domu. Ich wspólnego domu. Cheer, który ze wszystkich rzeczy, ze wszystkich reakcji na świecie był prawdopodobnie tą najmniej pasującą do mocno powściągliwego i poważnego z natury Rohrbacha.
- Wiesz - w pewnym momencie wyhamował i z tym, bo zdał sobie sprawę, że może szybko ją swoją osobą przytłoczyć, a przecież to był najgorszy z możliwych scenariuszy, żeby najbardziej irytującą rzeczą po jej wyjściu ze szpitala stał się w końcu jej chłopak. Gdzieś głęboko w środku się właśnie z tego śmiał, bo całkiem niedawno wytykał Julii to, że teraz to ona jest czyjąś dziewczyną, a nagle sam sobie przypominał jak niedorzecznie wręcz uwielbiał tytułowanie swojej Desi jego dziewczyną i jak dumnym był, kiedy taka kobieta jak jego ulubiona blondynka to właśnie jego mogła tytułować swoim chłopakiem. Uśmiechał się właśnie do tej myśli. - Jakoś nie miałem serca do tego miejsca, kiedy cienie tutaj nie było - dokończył w końcu, orientując się że przez te wszystkie swoje myśli - a raczej wręcz ich dosłowną powódź - zrobił w tym momencie dosyć dramatyczną pauzę. Rzadko bywał przecież jednym z tych pompatycznych mówców, którzy potrzebują takich wątpliwych fajerwerków do skupiania na sobie uwagi, ale w tym momencie może wyszło to i na dobre, bo zdał sobie sprawę, że Desi wpatruje się w niego, więc teraz on zupełnie bezkarnie mógł to robić w odpowiedzi.
A może po prostu - jak za starych dobrych czasów, aż chciało się zakrzyknąć - zdążył się już zorientować, że wystarczyło kilka minut ponownie osadzonych w ich normalnej rzeczywistości, by szybko spotkał się z myślą o tym że coś przeskrobał. Nie, żeby od razu był z tego tytułu jakoś śmiertelnie przerażony, ale znał Desi na tyle by wiedzieć w jakich momentach należy ją obserwować i w taki oto sposób - cóż za śmiały detektyw! - podążył za jej wzrokiem i napotkał... obraz nędzy i rozpaczy. Poczuł się źle. Wiedział przecież, z jaką pasją o planach na ten ogród Desi mówiła, jak się na to wszystko napalała, a teraz musiała zaczynać od zera. Kompletnego zera.
- Musisz mi wybaczyć, do tego tym bardziej nie miałem serca - inna rzecz, że nawet w momentach kiedy byłoby wszystko w porządku, ogród był ostatnią rzeczą o której by w całym domu pomyślał. Uśmiechnął się przepraszająco i przyciągnął ją mocno do siebie. - Ale teraz będziesz mogła mnie tym nawet zamęczyć - i cmoknął ją delikatnie w czoło. Odsunął się minimalnie, właściwie jedynie wychylił na tyle by znowu na nią spojrzeć i z czułością zapytał:
- Idziemy? - i zanim zdążył usłyszeć odpowiedź, dodał: - Bo mam wrażenie, że jeszcze chwila a będziesz gotowa skrócić mnie o głowę.
Wyjątkowo mógł to uznawać za faktycznie dobry znak.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Nigdy nie uważała go za powściągliwego czy też poważnego. Głównie dlatego, że sama pozostawała osobą nieco wycofaną i zdystansowaną do wszystkiego wokół. Kiedyś któryś lekarz na dyżurze stwierdził, że zachowuje się jak jedna z tych królowych lodu i było w tym sporo racji. Nie miewała przyjaciół w szpitalu (poza kilkoma wyjątkami) i zwykle trzymała się na uboczu. Za te kwestie w dużej mierze odpowiadał sam Gordon, który w jej odosobnieniu szukał szansy dla siebie, ale wiedziała również, że ma to związek z tym, jaka jest naprawdę. Nie potrafiła być jedną z tych nieznośnie wesołych i szczebioczących dziewcząt, więc przeżywała to wyjście ze szpitala po swojemu.
Cieszyła się, owszem, ale niekoniecznie chciała manifestować to tak jak jej Flann. Jego radość jednak w niczym jej nie przeszkadzała, bo przez ostatnie tygodnie wydawał się tak bardzo zgnębiony i nieobecny, że miło było wreszcie dostrzec w nim tamten entuzjazm artysty, którym promieniował, gdy jego sprawa rozwodowa dobiegła końca.
- Wiesz- zaczęła w równym tonie jak on. - To robienie dramatycznych przerw jest mocno przereklamowane- zaśmiała się i rozejrzała uważnie. Gdyby wiedziała, co zostało z jej ogrodu, zapewne natychmiast by tego pożałowała. Musiała jednak przyznać, że obserwowanie go jak się z tego powodu miota i powtarza po dwa razy te same słowa było dość fascynującym doznaniem.
- Zachowujesz się jak uczeń, który nie przygotował się do niezapowiedzianej odpowiedzi przy tablicy, kochanie- zauważyła rozbawiona i nawet założyła ręce na piersi przybierając pozę tej surowej nauczycielki. Nie, nie zamierzała go zamordować za to, że nie podlewał jej kwiatków, gdy walczyła o życie w szpitalu, ale to jego tłumaczenie było na tyle zabawne, że chciałaby podtrzymać go dłużej w niepewności.
I tak pewnie by zrobiła, gdyby nie fakt, że wreszcie stwierdził, że najlepszym sposobem na zażegnanie tego konfliktu, będzie przyciągnięcie ją do siebie. Nieco na wyrost biorąc pod uwagę to, że źle reagowała na każdy tak gwałtowny dotyk, nawet pochodzący z jego rąk. Na razie jednak dała radę, bo nie zaczęła się trząść, a spojrzała na niego z ufnością.
To były dla niej naprawdę spore postępy, porównywalne z tymi kamieniami milowymi, które usiłowała pokonywać każdego dnia.
- A żebyś wiedział, że cię tym zamęczę i nie interesuje mnie, że masz dłonie artysty i nie przywykłeś do grzebania w ziemi. Nauczę cię- pogroziła mu palcem i wtuliła się w niego z lekkim uśmiechem, gdy wreszcie otworzył drzwi do jej domu.
Zapomniała jak to jest- mieć go, czuć jego zapach, na równi z tym flannowym i patrzeć na te cztery ściany, które były dla niej jak twierdza.
- Dobrze tu wrócić. Myślę, że nigdy nie sądziłam, że stęsknię się za miejscem, w którym jeszcze nawet nie zdążyłam zamieszkać- a może jednak nie o sam budynek chodziło, a o Flanna, który był obok niej. - Pójdę się przebrać. Pachnę szpitalem- pocałowała go w policzek i wyszła na piętro, gdzie była jej garderoba i rzeczy… a raczej kilka dresów, bo jeszcze niczego więcej nie zdążyła rozpakować.
Usiadła w jednym z nich na łóżku czując, że musi bardzo się starać, by się znowu nie rozpłakać. Czarne myśli bombardowały ją z każdej strony, a przecież było już lepiej i bezpieczniej, więc kompletnie nie rozumiała, skąd cwane się brały i czemu ją tak zawzięcie dopadały.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Nawet o tym nie pomyślał. Owszem, to pewnie powinno o nim dobrze świadczyć jako o cowieki - zostawiał pewne rzeczy za sobą, ruszał dalej z całą możliwą pewnością siebie i niczego nie rozpamiętywał - ale tym razem jednak powinien przyznać, że wynikało to raczej z innej, jeszcze prostszej przyczyny. Flann bowiem w ostatnim czasie nie miał sposobności myśleć o czymkolwiek (kimkolwiek?) innym niż Desi. Najpierw była to kwestia tego, że w końcu należeli do siebie, że w końcu mogli być razem oficjalnie i bez żadnego ukrywania się, szybko jednak tą euforię - chyba mu nawet wcześniej nie znaną - zastąpił wręcz zestaw uczuć, które z dziką chęcią zamieniłby na każde inne. Bo co, jeśli to realne przerażenie otwierało tą listę?
Teraz jednak mógł już być spokojny. Desi była znowu z nim. W ich domu. I choć trochę jakby na starych zasadach, kiedy w ten jeden uroczy sposób ganiła go za choćby najbardziej różnorodne pierdołki. On sam się tylko uśmiechał. Nigdy wcześniej nie myślał chyba o tym, że pewnego pięknego dnia będzie doceniał takie małe rzeczy. Bo jak to? Miał być wielkim królem świata, a skończył na jakieś australijskiej prowincji z możliwie najbardziej poukładaną panią doktor i uważał to za sens swojego wszystkiego? Może tak nie miało być, owszem, ale zadowolony był z takiego obrotu spraw jak z niczego.
- O patrzcie ją - na moment udał zdziwienie. Faktycznie, sam łapał się na tym, że ostatnio zrobił się jak jeden z tych dramatycznych aktorów, który gdzieś w wielkim teatrze walczy o swoją równie wielką rolę. Tym razem więc postanowił zejść z tonu i się lekko zaśmiał. - Nie wiedziałem, że z ciebie taki krytyk - i nawet zakręcił palcem w jej kierunku, akcentując że to właśnie do jej skromnej osoby pije w tym momencie. Brakowało mu jej. Cholernie. Wszystkiego, towarzystwa, bliskości, żartów, dźwięku jej głosu. Każda sekunda, którą dopiero co odzyskiwali razem, bardzo mu to uświadamiała.
- Och, wiele rzeczy można mi zarzucić - uśmiechnął się zaczepnie. - Ale nie to, że nie bywam przygotowany - i może to było na wyrost, bo chyba trochę sie faktycznie w tej swojej euforii zapomniał. Może to źle brzmiało, ale w pewien skomplikowany sposób przywykł już do tego, że pewne rzeczy między nimi muszą być na razie inaczej. Że musi być delikatniejszy. Mniej gwałtowny. Przypomniał sobie o tym chyba dopiero, kiedy przyciągnął ją do siebie, ale z pewną dozą ulgi zwrócił uwagę na to, że najwyraźniej udało mu się jej nie przestraszyć. Cmoknął ją w czubek głowy i cichutko zapytał: - Okej? - bo przecież trzeba było stanąć w końcu twarzą w twarz z myślą o tym, że prawdopodobnie jakiekolwiek przebodźcowywanie jej mogło okazywać się nie najszczęśliwszym pomysłem. On mógł być podekscytowany jak mała dziewczynka, dla Desi to mogło być na ten moment za dużo wszystkiego na raz.
- Ja się mogę tego bardzo chętnie nauczyć, ale nie obiecuję że efekty będą zadowalające. To, że umiem malować wcale nie oznacza, że w innych pracach ręcznych jestem równie wysoce utalentowany - zaśmiał się, ale prawda była taka że on już wiedział, że będzie w tym po prostu fatalny. Nie, żeby się z góry do czegoś uprzedzał, żył po prostu na tym świecie już za długo by nie wiedzieć że ma dwie lewe ręce. Pewnie był to pewien dar - wątpliwy, ale zawsze - wynikający z tego jak mocno rozpieszczonym i wręczanym we wszystkim był człowiekiem, a może po prostu był wygodny?
- Obstawiam, że bardziej niż za miejscem stęskniłaś się za moim towarzystwem w bardziej sprzyjających okolicznościach - Flann w końcu nie byłby sobą, gdyby choć przez chwilę nie próbował to właśnie na sobie skupiać uwagi. Wierzył i ufał, że przez wszystkie te miesiące ich znajomości - w końcu to już ponad rok! - Desi zdążyła do tego przywyknąć i nie dostanie za chwilę po uszach. - Leć. Gdybym tylko mógł ci w czymś pomóc, wołaj - dodał z czułością. Nie zamierzał jej przecież siedzieć na głowie w każdej sekundzie jej życia. Desiree była w końcu w swoim własnym domu, zupełnie bezpieczna, co mogłoby pójść nie tak?
Najwyraźniej jednak wszystko, bo nie wytrzymał długo tej samotności i kilka chwil później poszedł na górę, lekko zaniepokojony. Zastał swoją ulubioną blondynkę siedzącą na łóżku - niby zupełnie nic - nie wiedział czy ma jej przeszkadzać, czy nie. Mimo wszystko wygrała ta pierwsza opcja, zatrzymał się więc w drzwiach do ich sypialni i dosyć nonszalancko oparł o ich framugę.
- Mam pomoc? - w domyśle się przebrać, bowiem najwyraźniej nie udało się Desi jeszcze dojść do tego etapu swojej małej wyprawy. Uśmiechnął się lekko. Z niczym nie poganiał.
W końcu od teraz mieli dla siebie całą wieczność.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Wiedziała, że jej życie teraz będzie oddzielać pewien rodzaj cenzury. Na przed i po napaści. Wcześniej jej głowę zajmowały tak nieistotne problemy jak fakt, że pewnego dnia Flann faktycznie znudzi się tym prowincjonalnym życiem i zapragnie czegoś więcej. W końcu zdążyła zauważyć, że swojego czasu żył bardzo intensywnie, więc ułożony związek z lekarką mógł okazać się dla niego zbyt monotonny. Wówczas w najbardziej czarnych scenariuszach widziała jego powolne wycofywanie się, a wreszcie zdradę z kobietą pokroju Julii. Niekoniecznie z samą dziewczyną, choć i to przechodziło jej przez myśl. Chodziło raczej o fakt, że malarz miałby nie być szczęśliwy, co miałoby być dla Desiree największą zgryzotą.
Wówczas tego typu problemy przechodziły przez jej śliczną główkę jak gradowa chmura zakłócając szczęście. To samo, które okazało się bardzo kruchą materią po napaści, bo nagle zrozumiała, że są większe problemy. Może nie powinna ich w ten sposób kategoryzować, ale sama spoglądała na siebie wstecz i nie mogła zrozumieć, czemu sprawy tak błahe i nieistotne zawracały jej głowę, skoro byli zwyczajnie w sobie zakochani. Teraz pragnęła powrotu do tej sielanki, do tych chwil przed, ale zegar dość bezdusznie odmierzał czas i nim się obejrzała, stała jedną nogą w domu, który miał być ostoją i wytchnieniem.
Na próżno, przelewały się w niej tak sprzeczne emocje, że nawet zajęcie się ogrodem nie pomagało na długo. A tak się starała- zaciskała pięści i szeptała zaklęcia, które miały sprawić, że poczuje się silna. Ja na razie było wręcz przeciwnie, ale musiała docenić fakt, że już nie odskakiwała przerażona, gdy Flann otulał ją ramionami. Głównie dlatego, że znała na wylot jego zapach, bliskość i głos. Nie sądziła, że kiedyś będzie jak to nieoswojone zwierzątko, które zwraca uwagę na takie rzeczy, ale najwyraźniej Gordon potrafił ją skrzywdzić w ten sposób zabierając jej wszystko, co zdążyli osiągnąć z Flannem.
Teraz przytulając ją pytał czy wszystko jest w porządku i tym samym łamał jej serce, choć wiedziała, że to nie jego wina.
- Tak. Jest okej- nie było, ale przecież nie chciała tego wałkować w nieskończoność czując, że niebawem zostanie ostatnią żałobniczką, która opłakuje trupa. Wszyscy ruszyli już do przodu i tego samego też wymagali od niej samej, choć jeszcze z trudem stawiała pierwsze kroki. Tak chyba jeszcze na trochę miało pozostać. - Podejrzewam- zaczęła inny temat próbując uśmiechnąć się znowu - że byłbyś absolutnie koszmarny w ogrodnictwie. Ja dalej nie rozumiem jakim cudem zmuszasz się czasami do malowania- parsknęła, bo znała go na tyle, by wiedzieć, że bywa szalonym hedonistą i nie może usiedzieć za długo w jednym miejscu, a obrazy jednak wymagały pewnego rodzaju skupienia.
To zaś Flannowi przychodziło z widocznym trudem jak i teraz, gdy wręcz przeskakiwał z tematu na temat pozostawiając ją faktycznie nieco oszołomioną. Na tyle, że nawet (wyjątkowo!) nie odrzekła nic na jego zaczepkę i wyswobodziła się delikatnie z jego objęć. Powinna się trzymać, a nie siedzieć na łóżku i patrzeć w przestrzeń jak jedna z tych serialowych bohaterek, które irytowały ją dotychczas niesamowicie. Najwyraźniej wystarczyło zmienić punkt widzenia, a okazywały się jej niesamowicie bliskie.
One też były równie papierowe jak Desiree, która jeszcze nie potrafiła pozbierać się po tym wszystkim. Nie sądziła, że kiedykolwiek sobie z tym poradzi, a wejście Flanna sprawiło, że zadrżała.
- Wszystko mam w walizce, którą kiedyś mi kupił. Nie chcę jej brać do ręki- wyjaśniła tak jak najlepiej umiała, ale czuła, że i tak jest jego wielkim rozczarowaniem, bo skoro z tym nie potrafiła sobie poradzić, to co będzie potem.
Nie umiała sobie tego zwizualizować, czuła się jak zastygła ważka w bursztynie, a wszystko wokół zmieniało się równie prędko jak krajobraz za oknem. W końcu była w domu i powinna (nawet musiała) wziąć się w garść, a zamiast tego…
- Jestem żałosna.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Gdyby tylko mógł przejrzeć jej myśli, pewnie - niespecjalnie ku jej uciesze - przyznałby jej rację w jednym aspekcie. Nigdy nie zamierzał twierdzić, że takie prowincjonalne życie jest tym, co choćby wizualizował sobie gdzieś głęboko w myślach. Przez długie lata przecież wręcz zakładał, że jego miejscem na ziemi jest Nowy Jork. Wręcz uważał to miasto za swoje środowisko naturalne. Nie wybrzydzał jednak, kiedy jego losy poskładały się tak, że pewnego pięknego dnia wylądował właśnie na tej australijskiej prowincji. Nie chodziło przecież nawet o samą lokalizację, ale wyłącznie o to, że to tutaj przyszło mu mieć najbliższe sobie osoby. Gdyby nie ta prowincja, nigdy nie poznałby Julii. Gdyby nie ta prowincja, nigdy nie poznałby Desiree. Był za to cholernie wdzięczny. Nawet, kiedy okazywało się że w tak niedogodnych okolicznościach przyjdzie mu tutaj budować z tą drugą wspólne życie.
Uśmiechnął się delikatnie, kiedy powiedziała że jest okej. Nie był aż tak łatwowierny, by nie wiedzieć że póki co jest to jedynie co najwyżej poza, jedna z tych które miały go uspokoić - co by powiedzieć namówić do tego, żeby po raz kolejny nie próbował drążyć. Starał się mieć jak najbardziej delikatne podejście, z drugiej strony nie traktując jej jak jajka, bo przecież wiedział że zapewne nic nie irytowałoby jej tak bardzo, jak robienie takich scen. Wręcz wyobrażał sobie, jak za chwilę by go tutaj odsądziła od czci i wiary za takie podejście i pewnie nie powinien, ale do tej wizji właśnie uśmiechał się trochę za bardzo.
- Dziekuję ci, skarbie, bardzo za tą krzepiącą opinię - najpierw zrobił w teatralnie przerysowany sposób oburzoną minę, a potem szybko się lekko uśmiechnął. - Potrzebowałem tego - zaśmiał się mocniej. - Naprawdę masz mnie za takiego markieranta? - omal nie sprzedał jej prztyczka w nos, zamiast tego pokiwał głową z niedowierzaniem. - Lubię malować. Mówią, że nawet całkiem nieźle mi to wychodzi. Uwaga, ciekawostka: z równą skutecznością wychodzi mi malowanie ścian. Nie pytaj skąd to wiem, na studiach robiło się różne rzeczy - zaśmiał się, trochę chyba zawstydzony tym wyznaniem. Z dwojga złego chyba jednak lepiej, by opowiadał jej o tak niewinnych szczegółach, a nie o jakiś zakrapianych imprezach w bractwie, prawda? Słodkie, studenckie czasy. - Tak po prawdzie to odnajduję się głównie w takich monotonnych, powtarzalnych czynnościach. Nie przeraża mnie pobrudzenie się, jeśli potrzebowałabyś pomocnika, mogę się polecać - powinien pewnie jeszcze dodać, że liczyłby na wystawienie pięciogwiazdkowej opinii, ale szybko zdał sobie sprawę z tego, że wystarczyła właściwie ta jedna chwila, by cały nastrój u jego ulubionej blondynki padł. Nigdy wcześniej nie czuł chyba aż takiej bezsilności, takiego przekonania o tym, że jest nadal jak dziecko we mgle, i że może i się cały czas stara być dla niej wsparciem, największym jakim może, ale co jeśli to jest za mało?
- Desi - zaczął delikatnie, żeby zwrócić jej uwagę. - Po pierwsze: nigdy w głowie nie zwróciłaby mi żałosna kobieta. I, wiesz, że jestem największym pacyfistą jakiego będziesz miała okazję w życiu poznać. Ale - tak, tym razem to była już ta przereklamowana, teatralna pauza. - Jeśli chciałabyś się tego pozbyć… Za domem mamy palenisko - to tak w wersji spektakularnej. W tej spokojniejszej możesz to po prostu porzucić, a nowe rzeczy… zawsze mogę cię wyciągnąć na numer jak z Pretty Woman, choćby miał być to shopping przez internet - wyciągnął rękę w jej stronę, co zapewne miało być uniwersalnym gestem oznaczającym, że chętnie zostanie jej wspólnikiem w zbrodni, niezależnie od tego jak bardzo miałaby być ona makabryczna. Dla starych rzeczy Desi, oczywiście.
I najlepiej wszystkich, równie makabrycznych wspomnień.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Czasami zastanawiała się, co akurat w niej dostrzegł. Na pewno było to coś innego niż wszyscy wokół, bo przecież dlatego postawiła wtedy swoje zasady na głowie. W innym wypadku zdecydowanie nie wpadłaby na pomysł seksu z nieznajomym pośrodku niczego, gdzieś w szalejącej ulewie, która raczej przypominała koniec świata. Wiedziała jednak, że ludzie z miasteczka postrzegali ją głównie jako matkę, która straciła swoje dziecko i odtąd, od tamtego makabrycznego wypadku była tylko nią. Nikt nie widział w niej kobiety i choć sama nie wiedziała czy jeszcze potrafi funkcjonować normalnie po tych wydarzeniach, Flann pokazał jej, że powinna przynajmniej spróbować. To było zdecydowanie ożywcze i choć sam czyn był zły i zupełnie niemieszczący się w moralności Desiree, od tamtej pory zaczęła na nowo funkcjonować jako osoba.
Myślała o tym często, zwłaszcza teraz, gdy stawiała pierwsze kroki ponownie z nową łatką ofiary. Wiedziała, że ta opinia znowu będzie utrzymywać się długo i dopiero po pewnym czasie przyjdzie jej na nowo się z niej odbudować. Jej siłą zaś był Flann i to, że przeglądając się w jego oczach rzadko dostrzegała to spojrzenie pełne litości. Kochał ją, to za to widziała całkiem często i taki wzrok chciała odbijać, by nareszcie wyzdrowieć.
Jako lekarka jednak znała prawidła i wiedziała, że przyjdzie jej walczyć długo z rekonwalescencją i że jest to proces.
Była na początku swojej drogi i jeśli malowanie ścian czy porządkowanie ogrodu miało w tym pomóc to dlaczego by nie spróbować?
- Z tego co kojarzę, ściany tutaj malowała ekipa, więc co? Byłeś zajęty czy za drogi?- musiała mu dogryzać, chciała powrócić do tego ich starego systemu drobnych i uroczych złośliwości, które jednak świadczyły nie tyle o wielkiej miłości (początkowo każda jest tą wielką i jedyną), ale i o sympatii i przyjaźni, jaka ich połączyła.
To było dla niej zgoła bardziej cenne.
I to też pozwoliło jej wreszcie zwierzyć mu się z tego, co ją trapi, gdy zastał ją siedzącą na łóżku i przetrawiającą to wszystko, co się wydarzyło.
Na nowo, najwyraźniej perpetuum mobile nie dawało jej ani chwili wytchnienia. Powinna chyba wnieść o jakieś zwolnienie, prawda? Ze szpitala dostała od ręki, ale najwyraźniej to tak wcale nie działało.
- Nie będę palić nowych ciuchów. Nie jestem taka nierozsądna- wydała wreszcie werdykt, gdy zaczęła go słuchać. Nie było to może to, czego oczekiwał, ale pochwyciła jego dłoń i mocno pociągnęła go w stronę łóżka. - Po prostu nie chcę ich nigdy zakładać. I nie, nie zamierzam pozwolić ci na żaden kiczowaty numer z Pretty Woman- zastrzegła uśmiechając się lekko. Mogła sama zamówić sobie cokolwiek. Tyle, że chyba pierwszy raz uderzyło ją to, że nikt odtąd nie będzie wpływać na to, co nosi i może postawić na swój gust, co było zarówno ożywcze, jak i przerażające tak w gruncie rzeczy. W końcu nie sądziła nigdy, że przyjdzie właśnie taki moment, w którym będzie mogła decydować o sobie.
- To zawsze… On mi wybierał garderobę, sposób uczesania, jedzenie. Nie wiem tak naprawdę jak to jest decydować o sobie. Jedynym moim aktem niezależności byłeś ty- wreszcie uśmiechnęła się delikatnie próbując wrócić do swojego małego domu i nie miała na myśli tej okazałej rezydencji, a Flanna, który siedział z nią na łóżku i był gotowy na każde poświęcenie, byle by dotrzeć do momentu, w którym ona będzie szczęśliwa.
Nie mogła go w tej chwili kochać bardziej.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Tak naprawdę nigdy nie był człowiekiem cierpliwym. Może wynikało to z jego natury, a może raczej z faktu że złote dzieci pokroju Flanna są przyzwyczajone do otrzymywania wszystkiego od razu. Już, teraz, zaraz, niezależnie od tego czy jest to zasłużoną nagroda, czy jedna z zachcianek, często pojawiających się znienacka. Co mogło pójść nie tak, przy nieograniczonych wręcz zasobach finansowych i zapleczu znajomości, które mogły zaprowadzić człowieka choćby i do samego nieba? Najwyraźniej wystarczyło jednak sięgnąć ręka w stronę normalności i zacząć układać sobie życie na poważnie, aby okazało się co tak naprawdę może człowieka zaskoczyć. Nagle musiał nie dość, że przyzwyczaić się do zmian, na które - mimo najszczerszych chęci - nie miał żadnego wpływu, to jeszcze musiał spokornieć, nauczyć się cierpliwości i wszystko budować zasadą małych kroczków. I, pewnie nieskromnie, sam sobie właśnie przyznawał, że to jedna z tych okazji kiedy może w tym temacie fetować kolejny, mały sukces.
Kiedy usłyszał jej komentarz dotyczący malowania, najpierw uśmiechnął się jednym z tych uśmiechów z pogranicza zupełnego rozpromienienia, a bycia zaczepnym typkiem, który zwykle by to podle wykorzystał. Tym razem jednak musiał zmienić taktykę, więc jedynie skrzywił się teatralnie, trochę jakby jednak miał nie podobać się mu efekt końcowy.
- Terminy, kochanie, to zawsze wina niezgrywających się uparcie terminów - i pokiwał głową z przerysowanym zrezygnowaniem. Szczerze mówiąc to nigdy wcześniej choćby nie pomyślał, że tak po prawdzie to mógł w trakcie remontu tego domu zrobić cokolwiek samodzielnie. - Ale jeśli nagle stwierdzisz, że w salonie albo innym dowolnym pomieszczeniu marzy ci się jakiś złamany szarością beż numer cztery, podejmę się tego choćby porzucając wszystkie inne obowiązki - zaśmiał się lekko, bo to prawda - pochwalił swoje umiejętności w tym zakresie, ale nagle przestał być ich taki pewien. - Pod warunkiem, że zostaniesz wtedy moją asystentką. W innym wypadku nie mam zamiaru nawet raz podnieść pędzla - uśmiechnął się w jej stronę zaczepnie. Nie dopracował jeszcze do końca swojego szalonego planu i nie ustalił, na czym to asystentkowanie miałoby polegać, ale nawet gdyby chodziło jedynie o dotrzymywanie mu towarzystwa, chciał się na to pisać. Nawet był sobie w stanie wyobrazić cały taki remont - nieremont w wykonaniu ich doskonałego duetu. Nie był jednak pewien, czy Desi potrzebuje w tym momencie takiego zamieszania. Twórczego, psedo-twórczego, ale zawsze zamieszania.
Choć pewnie wolałby nawet i to, od tych wszystkich chwil, w których dopadały ją nadal ciemne myśli. Bał się tych chwil, czuł że nie do końca jest pewien czy potrafi ją z tego wyciągać, zajmować na tyle, by to wszystko wracało skąd przyszło. Nie zamierzał jednak w żaden sposób od tego uciekać, więc pozwolił jej pociągnąć się w stronę łóżka i wysłuchał jej spokojnie.
- Wiem - uśmiechnął się delikatnie i złapał ją za rękę. Wiedziała przecież, że żadne numery w stylu spalenia wszystkiego co związane z jej przeszłością nigdy nie będą w jej stylu. Desi była na tyle racjonalna, na tyle zawsze tu i teraz, mocno stąpająca po ziemi, że żadne pokazowe rytuały przejścia nie były jej potrzebne. - Jeśli jednak czułabyś się lepiej bez tych rzeczy w swoim otoczeniu zawsze możesz je sprzedać, wydać, oddać, zrobić co ci się z nimi żywnie podoba, i to będzie w porządku - przemówił, choć tak naprawdę to w ogóle nie znał się na takim dawaniu rzeczom drugiej szansy. Może warto było się zainteresować tematem? To wszystko najwyraźniej za chwilę, bo w tym momencie delikatnie parsknął śmiechem.
- Z jednej strony doceniam odmowę, bo tak naprawdę nigdy tego nie oglądałem - a widząc jej lekko pytające spojrzenie. - Pretty Woman. Nigdy nie oglądałem Pretty Woman, a numer z zabieraniem swojej dziewczyny na niedorzecznie fancy zakupu znam po prostu na zasadzie świadomości pop kultury - i zaśmiał się jeszcze bardziej, bo przez chwilę czuł się jak jakiś stetryczały dziadek, któremu za chwilę trzeba będzie tłumaczyć jak włącza się przeglądarkę Google. Dobrze, może nie było jeszcze tak źle, a przynajmniej sam uważał że wcale tak źle nie jest, bo proponował: - Ale w każdej chwili możesz zrobić sobie tego internetową wersję - i uśmiechnął się delikatnie, najbardziej wspierająco jak tylko umiał. Pewnie dodawałby nawet coś jeszcze, ale słuchał jej dalej i musiał przyznać, że gdzieś głęboko w środku hamował naprawdę niewymowne komentarze pod kątem tego człowieka. Jak w ogóle można być z kimś w związku, w jakiejkolwiek relacji i osaczyć go do tego stopnia, by nie mógł nawet decydować o sobie, o tym co robi, jak robi, jak wygląda czy choćby co ma ochotę zjeść? Włosy wręcz jeżyły mu się na całym ciele, ale nie zamierzał dać tego po sobie poznać.
Przysunął się za to do niej bliżej i najspokojniej jak umiał - choć akurat w tej jednej chwili to wcale najłatwiejsze nie było - powiedział:
- Możesz zrobić z tymi rzeczami cokolwiek chcesz. One nadal są twoje, a mi tak po prawdzie nic do tego. I nigdy, przenigdy nie zamierzam wtrącać się w kwestie twoich wyborów, choćby były tak niezrozumiałe jak majonez do frytek - skoro wracali już do tych specyficznych delikatnych prztyczków, które były z nimi od samego początku ich relacji, postanowił skorzystać z tego niepisanego prawa i teraz. - No, chociaż może będę się trochę nadmiernie interesował jednym, bo jestem cholernym szczęściarzem że tym aktem niezależności byłem ja. Będę się mocno starał, żebyś nigdy nie musiała tego żałować - dodał cicho i przysunął się tyle, by delikatnie cmoknąć ją w ramię. On sam nigdy niczego nie był pewny tak, jak tego że chce spędzić swoje całe życie właśnie z nią, choćby wymagało to postawienia każdego innego jego aspektu na głowie.
Było warto.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Dostrzegała to jego zepsucie i nie chodziło wcale o to, że różowe okulary Desiree zostały zdjęte i teraz już nie działał na nią czar zakochania. Po prostu była osobą niezwykle racjonalną i w pewien sposób analizującą wszystko do cna, więc i charakter Flanna prędko przestał być dla niej niespodzianką. Nie stanowiło to jednocześnie przeszkody w tym, by dalej bezgranicznie go uwielbiać. Może i pochodził z zupełnie innego świata i czuła się przy nim czasami całkiem prowincjonalnie, ale nadal był jej ulubionym rozmówcą i człowiekiem. Nie ze względu na to drobne bujanie w obłokach, ale emocje, jakie w niej wzbudzał. I jak sam starał się każdy z tych obłoków przysunąć do niej, by mogła choć na chwilę ogrzać się w tej artystycznej aurze, jaką wokół siebie roztaczać.
Nie było to dla niej łatwe i nieco kłóciło się z jej wizją twardo stąpającej po ziemi, ale czasami (jak i teraz) ulegała i uśmiechała się całkiem promiennie, gdy proponował jej jakieś beże w salonie.
- Nie sądzę, by do ciebie pasowały takie nijakie kolory, ale jeśli bardzo chcesz, możemy spróbować- puściła mu oczko, choć wiedziała, że ten dom jest tak idealny, że żaden remont nie jest mu potrzebny. Po części było to dla niej nawet irytujące, bo dość zachłannie szukała nowego zajęcia i celu w życiu. Mimo wszystko doceniała, że nieco zmarnował jej ogród, bo dzięki temu istniała szansa, że nie zwariuje tutaj. Tak przynajmniej myślała do momentu jak poległa przy swojej własnej garderobie. Poczuła się nagle jak jedna z tych nieznośnie bogatych panienek, których jedynym problemem był dobór butów i choć akceptowała już Julię, to zawsze ona stawała jej wtedy przed oczami, choć zapewne Flann uznałby za krzywdzące w stosunku do niej.
Z tego też powodu nie przeginała zanadto, zresztą chyba nie potrzebowała dowartościowywać się obelgami w stronę innej kobiety, nawet jeśli nadal bywała o nią zazdrosna. Bez powodu zupełnie i czuła to zwłaszcza teraz, gdy jej chłopak (uwielbiała to słowo) poświęcał się jej cały i dbał o samopoczucie, które przypominało naprędce sklejoną wazę. Niby była cała, ale nie brakowało na niej ani rys ani też pęknięć. Wydawała się na dodatek obdarta z każdej strony i straciła swoją funkcjonalność. Tak właśnie czuła się Desiree po tej napaści i bardzo chciała te wszystkie emocje uchwycić i mu je przekazać, ale nadal nie była zupełnie w stanie.
- Nic nie jest w porządku- zauważyła jedynie i przygryzła wargę. On się starał, więc i ona robiła wszystko, by dojść do siebie. Nie powinna go tak bezustannie martwić. - I tak, chyba wolałabym je wszystkie oddać i na jakiś czas postawić na coś bardziej luźnego- istniała szansa, że po raz pierwszy od zawsze będzie musiał oglądać ją w dresie, choć chyba nie miała na myśli aż tak casualowych strojów. Terapeuta powtarzał, że należy wymagać od siebie, więc Desiree zazwyczaj traktowała serio to zadanie i wręcz nieznośnie przeginała. Ten człowiek musiał przeoczyć fakt, że trafił na perfekcjonistkę, która postanowiła podejść do rekonwalescencji wręcz zadaniowo. Jak na razie skutki były różne, więc nie mogła czuć się z siebie dumna w tych stu procentach.
Ale się starała.
Słowo- klucz, mantra, którą wkrótce miała znienawidzić.
Parsknęła jednak, gdy stwierdził, że nie oglądał Pretty Woman.
- Kochanie, ty żyjesz w tym filmie. Nic dziwnego, że go nie obejrzałeś- zaśmiała się, bo podczas, gdy śmiertelnicy marzyli o takim biznesmenie i tak uroczej miłości, Flann szastał pewnie pieniędzmi gdzieś na Lazurowym Wybrzeżu. To była jedna z tych różnic, które do niej docierały, ale które w żaden sposób nie wpływały na jej uczucia względem niego. Wręcz przeciwnie, dziwnie ją to rozczuliło, podobnie jak to, że subtelnie pokazywał jej, że wszystko zależy od niej.
Nie było to dla niej czymś zwyczajnym i dlatego uśmiechnęła się szeroko, gdy się przysunął bliżej. Zwykle po pewnym czasie się odsuwała nie chcąc go przestraszyć swoją nagłą ucieczką, ale tym razem nie zamierzała jej wcale uskuteczniać. Nie, gdy uderzyła go poduszką w głowę czując, że krytykuje jej świętość, czyli majonez.
- Nie wiem jak mogłam przeoczyć to, że jesteś po tej złej stronie. Czuję się jak… - i musiała się zaśmiać - Julia, ale ta z Szekspira- uściśliła, a potem delikatnie i bardzo nie tak jak Desiree pocałowała go prosto w usta. To był jeden z tych milowych kroków, które chciała podjąć, jeśli kiedyś (kolejne słowo- klucz) planowali powrócić do relacji, która przecież nie miała być aseksualna bądź platoniczna.
Z tego też powodu musiała o tym porozmawiać, w końcu byli dwójką dorosłych ludzi, którzy budowali swój związek.
- Nie brakuje ci tego?- zagadnęła spokojnie. - Wiesz, seksu, bliskości- przecież go znała i wiedziała, że ma dość wybujały temperament, a teraz właściwie ograniczali się do niewinnych pocałunków i przytulenia.
Czasami obawiała się, że to mogło być dla niego trudne, a ona przecież nie znała dokładnych terminów i nie wiedziała czy kiedykolwiek powróci do dawnej siebie.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Tak naprawdę nigdy wcześniej jeszcze o tym nie myślał, ale przecież ich znajomość już zaczęła się choćby od jednego Wielkiego testu i najwyraźniej musieli być w to naprawdę dobrzy, skoro udźwignęli to z taką gracją. Desiree mogła się bowiem śmiać i żartować z tego faktu, ale ten był niezaprzeczalny - Pretty Woman spokojnie mogło pozować za wręcz film dokumentalny o życiu takich ludzi jak Flann, a on sam na temat tego jak wcześniej mogło wyglądać życie jego ulubionej blondynki też mógł czerwca wiedzę z telewizora, zaopatrując się na te wszystkie nieszczęsne medyczne seriale, które ostatnimi czasy pasjami tłumaczyła mu (choć realnie raczej poprawiała) sama zainteresowana. Pochodzili z tak różnych światów, z tak skrajnych środowisk, że gdyby tylko mieli komuś opowiadać swoją wspólną historię - w temacie kinematografii pozostając - zostaliby pewnie podejrzani o zdecydowanie zbyt poważną inspirację hollywoodzkimi romansidłami, i to na dodatek tymi nie najlepszej jakości.
Oburzałby się wtedy możliwie tylko najbardziej, bo może i na co dzień unikał tego rodzaju deklaracji, ale był bardziej niż pewien że Desiree jest najlepszym co spotkało go w życiu. Nie wymieniał już całego wachlarza jej zalet, albo tego jak pozytywny wpływ miała na niego samego czy tego jak on po prostu żyje. Nie, zamiast tego wolał zwykłą, prostą, zupełnie już codzienną celebrację ich relacji i zamierzał to uskuteczniać do ostatniego dnia swojej wędrówki po tym padole.
Uśmiechnął sie jednak, trochę w zamyśleniu, kiedy wytknęła mu że takie nijakie kolory wcale do niego nie pasują. Nie zamierzał wchodzić w jakąś szerszą polemikę, bo gdzieś głęboko pod skórą czuł że takim wyznaniem dalej ściągałby ją tylko dodatkowo w dół, ale tak po prawdzie to on się właśnie tak nijak nadal czuł. Owszem, był spokojniejszy, był pewien tego że teraz będzie dobrze, ale ten ogrom zmartwień, ogrom cierpienia przez jakie musiała przejść jego dziewczyna, ten wieczny stan gotowości utrzymujący się przez tyle tygodni, ten szpitalny rytm dnia, porzucenie swojego dotychczasowego życia - choć przecież to wcale nie utracił - najwyraźniej wydrenowały go do tego stopnia, że ten jego artystyczny, wewnętrzny kolorowy ptak spakował swoje manatki i sie po prostu wyniósł.
A może jedynie próbował przeczekać?
- Tak? W opozycji mogę zaproponować odpowiednik ten niedorzecznej zieleni, która w ostatnim czasie tak skutecznie rozbawiła cię w katalogu - najwyraźniej jednak jego specyficzna ikra była nadal na miejscu, choć ze swojej strefy komfortu wychodziła powoli i póki co niechętnie. Jedyne co mogło ją zmotywować to Desi. Desi i jej dobry humor. Desi i jej śliczny uśmiech. - Koniecznie przełamany jakimś akcentem będącym w opozycji. Może mango? Ale w takiej zimnej tonacji, żeby ująć tej zieleni efektu siności - nawet się sam jeszcze na tym nie przyłapał, ale właśnie żartował w najlepsze z ewentualnego (kolejnego!) remontu ich domu, trując o tym tak jakby na jakimś wernisażu opisywał komuś magię światłocieni, powodującą że barwy są w stanie się zmieniać. Flann zwykł żyć sztuką, odnajdując ją - i doprowadzając tym ludzi ze sztuką niezwiązanych do białej gorączki - nawet w zupełnie przyziemnych aspektach życia codziennego i nagle oto, proszę, ten Flann-artysta najwyraźniej miał swój własny, prywatny rozkwit bo oto to opowiadał Desi o jakimś make overze salonu, dokonanego z pomocą kolorów wydartych chyba z jakiegoś generatora. - Choć pewnie powinienem zasugerować jakieś skomplikowane wzory i w ich wykonanie zaangażować ciebie. Wiesz, to wcale nie jest taki głupi pomysł. Pięknie piszesz - szczególnie tym swoim lekarskim pismem, oczyma wyobraźni już widział jak za chwilę oberwie poduszką czy nawet czymś większego kalibru, cokolwiek nawinie się tej drobnej blondynce pod rękę. - nie powinnaś mieć z tym problemu - zawyrokował na koniec, w ramach komplementu, pewnie licząc że w ten sposób przekupi ją za te wszystkie wcześniejsze docinki.
Czcze to były życzenia?
Chętnie wróciłby bowiem nawet do tej realnej groźby oberwania poduszką, oby tylko nic wyrwać dziewczynę z tej części jej codzienności, kiedy znowu nachodziły ją czarne myśli.
- Okej - nie wiedział po prawdzie czy to, co zamierzał zrobić choćby stali obok czegoś dobrego, ale postanowił spróbować. - Co zaczęło gryźć cię tym razem? - zdążył już bowiem zauważyć, że czasem wystarczy jakaś drobnostka, jakieś małe upierdliwe cokolwiek, by gdzieś te wszystkie złe wspomnienia karmić, może więc metodą eliminacji uda im się wspólnie pracować nad zwalczaniem tego procederu? - I nie rób t a k z tą wargą - wiedział też, że jakoś musi próbować od tych wszystkich złości odbić, próbował więc w ten sposób. Nie urodził się wczoraj, to było jasne że potrafił odróżnić przegryzanie wargi z niepewności od tego, które miało być z całą świadomością seksowne, ale liczył że ta mała pomyłka - dokonana co prawda z premedytacją - choć na chwilę poprawi jej humor. - Jak dla mnie możesz sobie to urządzić nawet najdoskonalszą kolekcje dresów na tym wybrzeżu. Nie będę się wtrącał - dodał spokojnie. To w końcu jej obiecał - że w nic a nic nie będzie ingerował - i zamierzał dotrzymać słowa.
Na uwagę o Pretty Woman jedynie się zaśmiał. Nie była to w końcu żadna obelga, ale nie był też w temacie na tyle by choćby próbować w tym momencie polemizować. Nie wiedział też, czy sugestia o tym, że zawsze może próbować jednak postawić na swoim i ubrać ją - tym razem zaginając trochę wątek - jak Julię Roberts sprzed filmowej metamorfozy, byłaby na miejscu, a jego wyobraźnia jednak nie zapomniała w jaki sposób się działa i po prostu robiła swoje.
Pewne rzeczy wokal więc przemilczeć.
Choć raczej bardziej zajmujący stał się ich pocałunek. Delikatny, wyczekiwany i taki, i jakich mówi się że mógłby trwać nieprzerwanie. Oddawał jej go z największą możliwą pasją jak najdłużej się dało. A kiedy ledwo chwilę później pojawiło się między nimi niespecjalnie wygodne pytanie, miał ochotę przyciągnąć ją do siebie ponownie i całować dalej w najlepsze, uznając to za lepszy pomysł na spędzanie wolnego czasu. Wiedział jednak, że Desi nie odpuści i że ten temat się i tak nawinie, prędzej czy później.
- Wiem, że pewnie zabrzmi to jak najdoskonalsza wymówka, ale póki co niespecjalnie miałem czas myśleć o tym czy i czego w ogóle mi brakuje - zauważył smutno. - Nie będę też czarował, że nigdy nie przyjdzie dzień, w którym nie zacznę się nad tym zastanawiać. Póki co jednak listę otwiera tak wiele innych rzeczy, ważniejszych, i takich nie do zastąpienia, że nie spędza mi to snu z powiek. A tym bardziej nie powinno tego robić tobie - wyciągnął się lekko i cmoknął ją najdelikatniej jak potrafił w pierwsze miejsce jakie trafił, i był to obojczyk. - Zacząłbym od spokoju. Ciągu kilku przespanych nocy, ale nie tak po prostu żeby się wyspać, wstać i funkcjonować dalej. Przespanych nocy w towarzystwie takiej jednej, która zwykle wtulała się tak mocno, że nie mogłem się ruszyć przez cały ten czas i wstawałem lekko odrętwiały - kąciki ust delikatnie podjechały mu do góry. - Ale nie wiem czy znasz - czy on się po raz kolejny prosił o oberwanie poduszką?
Zdecydowanie, ale tym razem był gotowy na to jak nigdy wcześniej.
ODPOWIEDZ