malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
outfit

To przesłuchanie wywołało popłoch. Pismo o stawianiu się na komendę przeszło przez tyle rąk, że aż cud, że dotarło do właścicielki. Cud, którego sama adresatka (rzecz jasna) wolałaby uniknąć, ale Julia Crane już dawno przywykła do tego, że nie decyduje o puli zdarzeń losowych, które nadciągały nad jej śliczną głową. Ależ to było novum! Zazwyczaj przecież była jedną z tych urodzonych w czepku panienek, które na loterii genetycznej wygrały urodę oraz talent. Wprawdzie nie taki, by zaspokoić gust matki (mogła grać na fortepianie, a nie malować), ale już rzesze krytyków i odbiorców tak. Tak bardzo, że jeszcze przed czterdziestką miała grono asystentów i pracowników, którzy uwijali się w ukropie tworząc jedną z tych wystaw, która miała przewrócić Lorne Bay do góry nogami, na wspak i na lewą stronę.
Julia nie mogła się tego doczekać. Z tego powodu właśnie całe dnie spędzała w galerii czując się w obowiązku, by dopilnować wszystko własnoręcznie. Nigdy nie była osobą, która opierałaby się na kimkolwiek, jeśli chodziło o swoją sztukę i choć kosztowało ją to ostatnio kilka szwów i wizytę u swojego chłopaka na oddziale, nadal zajmowała się wszystkim, co mogła podejrzewając, że dzięki temu może w końcu zacząć spać spokojnie.
O słodka naiwności!
Wystarczył jeden zwitek papieru, który wdarł się między pozwolenia, kwity z oświetlenia i inne sprawy wielkiej wagi, by zaczęła się zastanawiać. To nie było nic niespotykanego- jeszcze za czasów jej niefortunnej kariery w Shadow policja potrafiła ich losowo wzywać na przesłuchanie, ale przecież zamknęła ten etap i to z hukiem, więc dlaczego ktoś postanowił otworzyć puszkę Pandory? Jakie plugastwa miały z niej obecnie wylecieć i dlaczego akurat tego nie mogła oddać w ręce zaufanych współpracowników? Te i inne pytania zdawały się unosić w powietrzu razem z dymem, który wypuszczała jeszcze przed komendą dzierżąc w dłoni sławetny kawałek papieru, bo ktoś mówił, że mogą tego wymagać. Oraz prawdy, ale ta zawsze wydawała się jej na tyle subiektywna i ulotna, że uchwycenie jest wiązało się z niemożliwym. A może to Julia była niemożliwa i należało po prostu zamienić pokój przesłuchań na konfesjonał, w którym przecież wyznałaby bez mrugnięcia okiem swoje grzechy i winy, a potem uderzyłaby się w pierś i odeszła z pokojem w sercu.
To byłby całkiem dobry scenariusz, choć tak naprawdę nieosiągalny dla niej. Jako artystka była wręcz zmuszona do kreowania emocji, do wyrzynania ich z samej siebie i doklejania na płótno. Tylko wtedy obraz stawał się prawdziwy, a ona sama mogła odejść z niepokojem. Jak to pogodzić z tym labiryntem korytarzy i pokoi, z których wyglądali policjanci?
Może powinna założyć nieco mniejsze obcasy, nie iść z taką pewnością stukając nimi i wreszcie nie odgarniać włosów, które spływały kaskadami po jej ramionach, zupełnie jakby ignorowała wilgotność i to uczucie parowania całej ziemi, które sprawiało, że Australii bliżej było do równika.
Całe szczęście, że na komendzie za to panował niesamowity chłód, wiatraki pod sufitem dość głośno oznajmiały swoją obecność, a ona zajmowała krzesło naprzeciwko mężczyzny, który był sprawcą całego zamieszania. Przynajmniej tak głosiła pieczątka na rogu kartki.
Posłała mu jeden z tych uśmiechów, którym niegdyś prowokowała mężczyzn, ale dla niej był po prostu wyrazem sympatii.
- Nie do końca rozumiem, czemu pan przerywa mi przygotowania do wystawy i każe mi zjawić się tutaj w sprawie… morderstwa?- to również wzięła z kartki. Za to nie dało się wyczytać ani nauczyć nikogo jej pewnego założenia nogi za nogę i spojrzenia, jakie wycelowała w policjanta, którego ot, tak dla zasady, mogła obecnie znienawidzić.
Julii Crane nie wolno było przerywać, a jeśli chodziło o sztukę… Panie, miej w opiece tego człowieka.
detektyw w wydziale zabójstw — LORNE BAY POLICE STATION
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
i don't pay attention to the world ending, it has ended for me many times and began again in the morning
002.
when my time comes around,
lay me gently in the cold, dark earth
[outfit]
  • Gryzło go.
    Spędzało sen z powiek.
Codziennie przebudzał się o 3:21; zalany potem, z podwyższonym ciśnieniem, z narastającą w nim nieokiełznaną energią - by wdrapać się (gdyby mógł to by w nie cały wpełznął) w papiery, błękitnymi oczami przy migającym świetle lampki nocnej (ciągle zapominał zmienić żarówkę) wynajdywać w małych czarnym tuszem zapisanych druczkach - kruczki, tropy - jakiekolwiek zawarte na dokumentach ślady. Większość znał na pamięć - gdyby postawiono go jak w przedszkolu na samym środku maciupeńkiej sali; przed całą klasą - wyrecytowałby tekst bez żadnego zająknięcia - z prawą dłonią ułożoną na sercu - niczym jak hymn narodowy.
Był dokładnym człowiekiem, profesjonalnie - rozkładał każdą z kartek; przewijał, przemieniał - by ostatecznie przypiąć ją na wielkiej, składanej korkowej tablicy. To wciąż nie pomagało. Stanął w miejscu, w metaforycznej kropce - więcej odnajdywał nowych pytań, niż odpowiedzi na te poprzednie. To irytowało, frustrowało - do tak wygórowanego stopnia, że większość dni przesiadywał w zamkniętym na cztery spusty gabinecie.
Posiadał hopla na punkcie wszelakiego typu zagadkach, łamigłówkach - czy filozoficznych tekstach, na które odpowiedź znają jedynie ci nieliczni, najinteligentniejsi - a on, przebiegły Fiztroy Balmont uwielbiał się do nich zaliczać. Nagle wydawało mu się, że stał się przeciętny; ubogi w wiedzy - a każdy strategiczny ruch tak jak w szachach; myśl - czy spontaniczność wywalała go z powrotem na sam początek, tej podłej skurwysyńskiej tragedii.
W końcu coś wyniuchał.
Odnalazł trop w długich, zgrabnych nogach - kasztanowych, lśniących włosach; karmelowym lisim spojrzeniu, oraz czerwonych, wyrazistych namalowanych niczym płótno ustach. Nie znał Julii Crane prywatnie, lecz pogłoski, które pozostawiała za sobą kobieta - w ostatecznym rozrachunku wyprzedzały swoją właścicielkę.
Wezwał ją do siebie. Chryste jak to brzmiało. Wezwał ją na komisariat, za osłoną mandatów czy innych, niestosownych przewinień. Sprawdzając jej teczkę, mógłby przysiąść - że brakłoby miejsca na dysku, by zapisać wszystkie wykreowane przez lata młodzieńcze błędy. Niezłe było z niej ziółko, uśmiechnął się na samą myśl spędzenia z malarką dzisiejszego popołudnia. Musiała być wściekła, podirytowana - wyglądała na kobietę, której nie wchodziło się na odcisk; za to Rory był mężczyzną, który z zawziętością lubił na te „odciski” naciskać.
Przyjechała wcześnie, za wcześnie, nie mógł ukryć zaskoczenia - gdy długa, czarna - smolista spódnica przemierzała drogę od wejścia - do samej sali przesłuchań. Mało co, nie zadławił się czwartą kawą - gdy kumpel z na przeciwka wyciągał rękę po sto dolarów, które detektyw przegrał dzisiejszego ranka - stawiając na to, że znana artystka nie zawita w ich progi. Wręczył zielony banknot, decydując się dać Crane kwadrans na zaklimatyzowanie się w nowym, nieznanym dla niej miejscu. Ponoć artyści szybko przyswajają zmiany - a skoro przyszła, to postanowił w nią uwierzyć.
Przeglądając telefon, co i rusz spoglądał na godzinę - minuta zamieniała się w godziny, miał wrażenie jakby wszystko dłużyło się w nieskończoność. Tik-tak, tik tak. Tikkurwatak. Ostatecznie wstał, a na jego zbudowanym ciele gościł dość nieoficjalny ubiór. Wszedł do pomieszczenia, a za nim odór papierosowego dymu połączonego z mentolową gumą do życia. Zdążył wypalić trzy, jednak wiedział - że między nimi wiele przydługich przerw. Na szarym stoliku postawił szklaną butelkę wody mineralnej (lepiej szklaną niżeli plastikową, artystki wariują na punkcie globalnego ocieplenia, a może była aktywistką? Cholera ją wie) - oznaka, że posiedzą tu dłużej - niż się tego spodziewa, następnie usiadł na przeciwko niej - a twarz Rory'ego złagodniała.
- Skoro Pani zna powód wezwania, i nie jest to przedawniony mandat za szybką jazdę... - zaczął, w dłoni trzymając małą kamerę, którą ustawił tak - by była skierowana na brunetkę. - Proszę nie wychodzić poza szereg, Panno Crane i dać mi pracować. Gdy skończymy odpowiem na te pytania Pani, które uznam za stosowne. - rzucił, bez wyrzutów, nerwów - czy wyolbrzymienia. Umiał być profesjonalnym, a praca dla Balmont'a była w s z y s t k i m. - Czy mogę zacząć nagrywać? - brew drgnęła, a bystre oko zogniskowało się na twarzy Julii.
powitalny kokos
neverending story
brak multikont
ODPOWIEDZ