Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Tak, zauważył, że przy nim Arthur odzyskał (czy raczej - na tyle, na ile go znał - po prostu zyskał) blask w oczach w jego towarzystwie. Cieszył się z tego, że ma taki wpływ na mężczyznę, bo naprawdę bardzo go polubił, szybko się do niego przywiązał i aż jego samego to zadziwiało - nie miał zwyczaju tak szybko przywiązywać się do ludzi; zresztą trudno mu się nawiązywało jakiekolwiek relacje, a jeszcze trudniej było mu je utrzymać. I to właśnie było to, czego zaczynał się teraz podświadomie bać: że znów to wszystko się spieprzy, że powie kilka razy za dużo coś nie tak, coś, co zostanie źle odebrane albo co zwyczajnie zaboli Arthura; że nie będzie odpowiednio mocno utrzymywał tego kontaktu, że zbyt długo będzie milczał, że cokolwiek innego będzie zbyt i Arthur albo się na niego wkurzy, albo przynajmniej straci zainteresowanie znajomością. Tak, powiedzieli sobie, że są parą - przed chwilą - ale tak naprawdę się nie znali, nie wiedzieli o sobie nawzajem zbyt dużo, obaj mieli jakieś swoje przejścia, swoje rany, żaden z nich też nie był już młody, więc obaj mieli swoje przyzwyczajenia, które mogą być irytujące dla drugiej strony. W starszym wieku trudniej jest się dotrzeć, trudniej jest naginać siebie dla drugiej strony, dl;a relacji - a przecież zawsze w związkach trzeba było choć trochę siebie naginać, żeby wszystko działało. Nie przesadnie, oczywiście, bo nie chodziło o zmienianie siebie czy kogoś całkowicie, ale niektóre rzeczy zawsze trzeba było zmienić albo przynajmniej modyfikować, żeby osiągnąć kompromis, który satysfakcjonował obie strony. Czy będą potrafili to osiągnąć...?
- Tak, udawajmy, że to kot, to może nikt się nie zorientuje - zaśmiał się i pokręcił głową.
Jego oczy rozbłysły czułymi gwiazdkami, gdy usłyszał, że jest jego Willem Grahamem. To było doprawdy urocze i rozlało ciepło w jego sercu. No i deklaracja, że Arthur też chce, żeby to się rozwijało... Może to się uda? Może jakoś dadzą radę ze sobą wytrzymać na dłuższą metę? Może jeden się na drugiego nie obrazi, mimo pewnych nieporadności społecznych - może to właśnie one sprawią, że się ze sobą dogadają i nie będą żreć...?
- Mogę się czegoś napić, tak. Piwa, jeśli masz - przytaknął, a gdy Arthur wrócił i zaczął opowiadać o wiadomości do Samuela, jego oczy również pociemniały. Niewiele wiedział o tym facecie, ale to, co opowiadał Arthur, nie brzmiało dobrze. Sam na jego miejscu również oczekiwałby jakiejkolwiek odpowiedzi, choćby przez wzgląd na tę ich znajomość, trwającą przecież ćwierć wieku. Podobno Samuel kochał Arthura, tak? Czy faktycznie tak łatwo było się odciąć od miłości?
- Hm... - chrząknął, zastanawiając się nad tym wszystkim i próbując wczuć się w uczucia drugiej strony - A może... może to dla niego zbyt świeże? Zbyt trudne? Mówiłeś, że długo się znaliście, a dopiero ostatnio weszliście w związek, ale ty go kochałeś przez cały czas tej znajomości? Może on ciebie też? Może teraz jeszcze to dla niego zbyt świeże, zbyt bolesne i dlatego nie odpowiedział? Może nie miał na to siły?
Nie wiedział, dlaczego właściwie broni tamtego gościa, ale chyba po prostu nie chciał, żeby Arthur znienawidził swojego byłego narzeczonego. To nie było dobre uczucie i - przynajmniej tak wynikało z doświadczenia Valentine'a - jeszcze bardziej bolesne, niż samo rozstanie i brak kontaktu z kimś, kogo się kochało. On chyba nie znienawidził Toma, ale na pewno nie miał dla niego pozytywnych uczuć, co było dla niego cholernie bolesne i nie chciał, by Fell przeżywał to samo - a mogło się tak stać, gdyby zaczął rozmyślać o tym, co Sam zrobił, a czego nie zrobił, gdyby zaczął rozbijać na części jego zachowania, które zabolały księgarza.
- Ale masz już wszystko? - zapytał po chwili - Nie pozostało nic, co by cię zmuszało do kolejnych prób kontaktu z nim?

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Zastanawiał się przed chwilę nad słowami mężczyzny, wciąż patrząc na króliczka i powoli sącząc przyniesione chwilę wcześniej piwo. Zauważył, że Valentine znów w pewien sposób bronił Samuela, a może nie tyle bronił, co szukał jakichś wytłumaczeń dla konkretnego jego zachowania. Nie był pewien z czego to wynikało, ale właściwie był mu za to wdzięczny; potrzebował chyba kogoś bardziej bezstronnego, kto go wysłucha, poradzi coś, pomoże... niekoniecznie uśmiechało by mu się słuchanie o tym jaki Monroe był zły i niedobry.

- Może to dla niego zbyt świeże, tak - skinął w końcu głową i przeniósł spojrzenie jasnych oczu na mężczyznę. Poklepał miejsce na łóżku obok siebie, zachęcając go tym samym, żeby usiadł obok niego; przecież Arthur nie gryzł, a to, że to było łóżko... no, było, ale postawił głównie na łóżko w sypialni a nie na kanapę w salonie, bo chciał mieć możliwość zerkania na Purr-Purra, po prostu.

- Wiem, że kochał mnie przez większość czasu, tak. Wykrzyczał mi to przed tym, jak się pokłóciliśmy... to znaczy pierwszy raz, zanim weszliśmy w związek. Nie wiem czy ci opowiadałem, ale na związek poprzedzała konkretna awantura o to, że spotykałem się z jakąś nową panienką, czym się pochwaliłem Samuelowi jako przyjacielowi, a on nie wytrzymał. Wykrzyczał mi, że kocha mnie od wielu lat, że oba moje śluby przeżył cholernie mocno i że nie przeżyje kolejnego, że nie może tego dłużej dusić w sobie... Potem mnie pocałował, a ja - chyba będąc w zbyt wielkim szoku - po prostu wyszedłem. Później się spotkaliśmy w naszej ulubionej kawiarni, porozmawialiśmy... no, jakoś to się wszystko tak potoczyło, że weszliśmy w związek, w sumie dość naturalnie, bez jakichś większych wyznań na samym początku. - wziął kolejnego łyka, głównie dla przepłukania gardła i oparł się plecami o ścianę, siadając po turecku. Jego oczy prześlizgnęły się po sylwetce mężczyzny, a chwilę później odszukał dłonią jego dłoń na pościeli i ścisnął jego palce, chyba głównie dlatego, że potrzebował jego bliskości, żeby dodać sobie otuchy i odwagi.

- Mi też nie było łatwo napisać do niego po tym wszystkim, naprawdę. I w sumie nie spodziewałem się niczego konkretnego, raczej po prostu wiadomości w stylu "ok, podrzucę ci rzeczy jutro" albo "wpadnij w wolnej chwili", cokolwiek. A on... no, nie odpisał nic. Ok, może nie chciał ze mną rozmawiać, może nie chciał się ze mną widzieć, ale nie wymagałem niczego więcej, niż zwykłej odpowiedzi na wiadomość. - westchnął ciężko i przymknął na moment oczy, opierając tył głowy o ścianę. Po chwili znów je otworzył i popatrzył w oczy Valentine'a. - Wydaje mi się, że zabrałem już wszystko, co u niego zostało. Głównie zależało mi na kilku książkach, które były dla mnie ważne, miałem tam też swojego zapasowego laptopa, dysk, no i parę ciuchów... Wydaje mi się, że kolejne próby nie będą konieczne. Będzie miał już ode mnie spokój. - prychnął krótko i pokręcił głową. Poczuł nieprzyjemny ucisk w gardle, więc znów sięgnął po piwo. - Wybacz, że znów o nim gadam, ale po prostu ta sytuacja... no, musiałem się nią podzielić. Przepraszam, że cię tym zamęczam.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Skoro Arthur zapraszał, to Val usiadł obok niego, zostawiając jedną stopę na podłodze, a drugą nogę podciągając na łóżko. Złączył ich dłonie ze sobą, gdy zauważył, że Fell szuka jego dotyku i - zdaje się - wsparcia, więc pogładził jego palce kciukiem. Słuchał opowieści o tym, jak rozpoczął się związek księgarza z Samuelem i w miarę postępów w opowieści było mu coraz bardziej przykro z powodu tego, jak to się skończyło i jak Sam się teraz zachowywał - Val uważał, że to naprawdę nie powinno tak wyglądać. Co prawda nie wiedział, jak sprawy się miały z punktu widzenia byłego narzeczonego jego obecnego chłopaka (ha! Chłopaka! Jakby byli w podstawówce), ale jakkolwiek by to nie wyglądało, to jakaś wiadomość, jakaś reakcja na tego smsa byłaby zdecydowanie odpowiednia. Milczenie było... co najmniej niedojrzałym zachowaniem. No, chyba, że Arthur zrobił coś tak spektakularnie okropnego, że faktycznie jakikolwiek kontakt z nim nie wchodził w rachubę, ale tak, jak Fell opowiadał o tym, jak się rozstali, to nie było w tym nic tak złego żeby obrazić się na niego śmiertelnie i nie odpowiedzieć nawet na wiadomość z prośbą o oddanie rzeczy. A już tym bardziej, jeśli wcześniej krzyczał, że kochał Arthura przez dwadzieścia pięć lat i bardzo ciężko przeżył jego dwa śluby, jeśli krzyczał, że nie chce patrzeć na kolejny związek przyjaciela z kimś, kto nie był nim. Sandoval co prawda nie był w takiej sytuacji, ale sądził, że potrafi sobie wyobrazić, jakie to mogło być uczucie - musiało być okropne. I czy rzeczywiście po tym wszystkim najbardziej właściwą reakcją było całkowite odcięcie się i brak odpowiedzi nawet na wiadomości...?
- Przyznaję, że ja też bym się spodziewał jakiejkolwiek reakcji, choćby zwykłego "ok". Czegokolwiek - powiedział po chwili milczenia smutno, ściskając jego dłoń dla wsparcia i dodania mu otuchy - I w porządku, możesz o nim mówić - jestem między innymi po to, żeby cię wysłuchać. Nie wiem, czy potrafię dodać otuchy, jakoś pocieszyć - chyba nie jestem w tym najlepszy - ale wiedz. że jestem, słucham i wspieram. Bardzo mi przykro, że tak to się potoczyło między wami.
Mimowolnie przyszło mu do głowy, że zapewne nigdy nie będzie dla Arthura tak bliski, jak Sam. Wierzył, że mężczyzna może go pokochać, ale czy kiedykolwiek tak bardzo, jak Samuela...?

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Trzymanie za rękę i głaskanie jego dłoni kciukiem przez Valentine'a pomogło; poczuł się bezpieczniej i pewniej. Rozmowy o Samuelu nadal nie były dla niego łatwe, czy to z nim, czy z Saulem, ale wiedział, że musi to wszystko jakoś przeboleć. Nie było łatwo, ostatecznie nie był w stanie ot tak skreślić dwudziestu pięciu lat znajomości i przyjaźni z facetem, którego przecież praktycznie od początku kochał. Mimo to jednak starał się żyć dalej, ogarnąć się na tyle, na ile potrafił - dzięki wsparciu Saula i Sandovala było to łatwiejsze. Nie zapominał, nie kochał go mniej, ale jakoś powoli zaczynał godzić się z tym, że to wszystko potoczyło się tak a nie inaczej. Powoli tez odzyskiwał chęci i siły do życia i te charakterystyczne dla niego iskierki, z którymi zawsze patrzył na Vala. Gdyby ktoś mu powiedział, że jedno spotkanie w barze aż tak może zmienić czyjeś życie to zapewne by go wyśmiał, ale sam na własnej skórze przekonał się, że to możliwe i taka kolej rzeczy bardzo go cieszyła.

- Tak, zwykłe "ok" też by mnie właściwie zadowoliło - wzruszył ramionami, zastanawiając się, jakby się poczuł z takim "ok", ale szybko doszedł do wniosku, że na pewno lepiej, niż bez jakiejkolwiek odpowiedzi.

- Widocznie tak musiało być - odpowiedział po chwili na jego słowa o tym, że przykro mu, że tak to się między nimi potoczyło. Nie był w stanie cofnąć czasu i niczego zmienić, ale tak naprawdę czy gdyby miał taką umiejętność, to skorzystałby z tego...? Co niby miałby zmienić...? W końcu westchnął cicho z nieco smutnym uśmiechem, przesuwając spojrzeniem po twarzy policjanta.

- Dobra, koniec smucenia się - zarządził w końcu, odsuwając plecy od ściany i przysuwając się nieco do mężczyzny, o którego ramię oparł swój podbródek, wlepiając w niego ślepia z uśmiechem (coraz mniej smutnym, coraz bardziej szczerym i ciepłym) i błyszczącymi iskierkami w swoich jasnych oczach. - Pójdziemy coś pooglądać? Kupiłem ostatnio pakiet na HBO Max, bo stwierdziłem, że nie mam co robić z życiem i oglądanie filmów i seriali to dobry pomysł, więc... - parsknął śmiechem z własnego żartu. - Więc możemy to wykorzystać i coś zapuścić. Chodź. Pożegnaj się z Purr-Purrem - zachichotał, podnosząc się z łóżka i pociągnął Valentine'a za rękę do salonu, oczywiście zatrzymując się po drodze przed klatką, żeby zdążyli się pożegnać z króliczkiem (i zapewne dać mu jakieś smaczki, bo tego żądał).

W salonie odstawił napoczęte piwo na stoliku i włączył wiszący na ścianie telewizor, do którego oczywiście miał podpięte HBO, wręczając Valowi pilot.

- Wybierz coś, a ja skoczę po dostawę. Jesteś może głodny? - zamierzał zgarnąć z lodówki piwo, ale jeśli Valentine wyraziłby życzenie, to przyniósłby też coś do jedzenia.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To, jak Arthur oparł brodę o ramię i patrzył na niego z iskierkami w oczach, było urocze. Cały ten facet był uroczy i Valentine musiał przyznać sam przed sobą, że naprawdę coraz bardziej się do niego przywiązywał. Jeszcze nie był gotów, żeby przed samym sobą przyznać, że chyba się zakochiwał, ale rzeczywiście coraz bardziej brakowało mu obecności tego mężczyzny, kiedy nie byli razem, tylko jeden był w swojej pracy, a drugi w swojej albo po prostu się nie widzieli. Chciał z nim spędzać coraz więcej czasu i zauważył, że się przy nim rozluźniał, czuł swobodnie, przy nim mógł być sobą - Arthur niemal od razu go rozgryzł i zaakceptował ze wszystkim przywarami, które innych ludzi często denerwowały. No i patrzył na niego coraz bardziej... iskrząco. Ciepło. Z uczuciem. To było przepiękne i Sandoval łapał się na tym, że czasami jego myśli odpływają w kierunku tych uroczych oczu, patrzących na niego sponad brodatego uśmiechu. Cały Fell był ucieleśnieniem ciepła i radości, mimo swoich problemów i smutków - wnosił światło w ponure, ciemne życie policjanta.
Czy na Samuela też tak patrzył, opierając brodę o jego ramię...? - przemknęło mu przez głowę, wywołując ukłucie w sercu. Cholera. Nie powinien o tym myśleć. Tak, pewnie na niego też tak patrzył, to naturalne: kochał go, z pewnością się do niego łasił i nie jest to coś, o czym on sam powinien rozmyślać.
Posłusznie dał się poprowadzić w kierunku salonu, patrząc z wyrzutem na królika.
- Nara, biały, puchaty potworze - pożegnał się z króliczkiem, pomachał mu, wetknął przez kraty jakieś królicze ciasteczko i powędrował za gospodarzem na kanapę. Z zaskoczeniem chwilę później zauważył istnienie pilota w swoich dłoniach, więc zaraz zaczął klikać w poszukiwaniu jakiegoś interesującego filmu.
- Nie wiem... mogą być jakieś kanapki, jeśli chce ci się robić, ale jak ci się nie chce, to nie. Najwyżej coś potem zamówimy.
Skupił się na przeglądaniu oferty. Nie lubił szukać filmów: miał wtedy poczucie straty czasu, dlatego zwykle dość szybko się na jakiś decydował, gdy opis go choć trochę zainteresował. Tym razem padło na "Złego Samarytanina". Nie zamierzał dłużej szukać, chyba, że Arthur wyrazi wątpliwości.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur nie miał pojęcia o tym, że Valentine uważał go za uroczego, ale raczej nie miałby nic przeciwko temu, nawet gdyby o tym wiedział. Nie uważał, żeby to była zła cecha, a że był dojrzałym facetem po czterdziestce prowadzącym z powodzeniem własny biznes - to raczej niczemu nie przeszkadzało, prawda?
Patrzenie na Vala z podbródkiem opartym o jego ramię sprawiało mu wyjątkową frajdę, zwłaszcza że widział, że mężczyźnie również się ta sytuacja podobała. I nie, nie zdarzyło mu się opierać tak brody o ramię Samuela i wpatrywać się w niego w taki sposób - nie mógł odpowiedzieć na to pytanie, bo pojawiło się ono wyłącznie w głowie Sandovala, ale gdyby mógł, to zgodnie z prawdą by zaprzeczył. Prawdę mówiąc nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek zdarzyło mu się coś podobnego, więc można powiedzieć, że był to jego pierwszy raz.

To prawda, że patrzył na policjanta coraz bardziej iskrząco, bo też coraz lepiej się czuł w jego towarzystwie; czuł się swobodnie, wiedział że może z nim pogadać dosłownie na każdy temat, wydawało się, że mieli naprawdę sporo wspólnych zainteresowań, a poza tym... no, poza tym Valentine mu się podobał - nie tylko pod względem psychiki, ale też fizycznie. Był przystojnym facetem, jak się okazuje bardzo w guście Arthura i nie raz i nie dwa zdarzyło mu się już o nim fantazjować. Nigdy wcześniej - przed dzisiejszym dniem - nie zrobił jednak żadnych większych zalotów w jego kierunku, chyba po prostu nie mając dostatecznie dużo odwagi i wciąż trochę bojąc się wchodzić w jakieś poważniejsze relacje. Mimo to jednak zdobył się na odwagę i go pocałował, czemu sam się w sumie nie mógł nadziwić... bo nigdy wcześniej nic podobnego mu się nie zdarzyło. Samuela miał ochotę pocałować przecież wielokrotnie, gdy jeszcze się przyjaźnili, ale nigdy się na to nie zdobył, bojąc się odrzucenia.

Czy to, że pocałował Valentine'a oznaczało, że już się nie bał...? Bał, owszem, ale wiedział, że jeśli nadal będzie chował głowę w piasek to do niczego dobrego w życiu nie dojdzie; tchórze raczej nie mieli w życiu łatwo, prawda? A on chciał swojego happy endu, chciał być szczęśliwy, chciał... po prostu czegoś więcej, niż tylko pracy i powrotu do pustego mieszkania. Światło w jego życiu pojawiło się w Walentynki, w barze, gdy poszedł się po prostu nachlać - zamiast tego odnalazł tam bratnią duszę, jak od tamtej pory myślał o Sandovalu. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak swobodnie przy kimś, kogo praktycznie nie znał i chyba z nikim z taką łatwością nie udawało mu się przeskakiwać z tematu na temat, nawet jeśli tematy - dla osób postronnych - mogłyby się wydawać raczej tematami tabu, jak choćby kryminalne ciekawostki, które sobie opowiadali.

Naprawdę czuł się w jego towarzystwie dobrze, a sama perspektywa spotkania z nim sprawiała, że dzień wydawał się jakiś bardziej znośny, nawet jeśli był zawalony pracą nad książką i fakturami do księgarni... Gdy jednak pomyślał o tym, że wieczorem znów wyskoczą na piwo albo pooglądają jakiś film jedząc pizzę, to uśmiech sam cisnął mu się na usta. Musiał więc zaryzykować, nawet jeśli ryzykował dość sporo, bo przecież nie chciał go do siebie zrazić i nie chciał stracić z nim - chociażby tych przyjacielskich - kontaktów. Ryzyko chyba się jednak opłaciło, skoro teraz oficjalnie byli parą, prawda...? I tak, trochę jak w podstawówce, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało.

Arthur zniknął w kuchni na jakiś czas - a właściwie zniknął dwa razy. Za pierwszym razem wrócił dość szybko, stawiając na stoliku dwa piwa, natomiast za drugim razem zniknął na nieco dłużej, wracając ze sporym talerzem pełnym kanapek. Postawił talerz na środku stolika i uśmiechnął się wesoło, padając na kanapę obok policjanta.

- Do wyboru do koloru - zaśmiał się i znów spojrzał na niego z iskierkami w oczach. Miał nadzieję, że Valentine doceni kanapeczki, bo były dość różne, zawierając wędliny, warzywa, ser i inne cudeńka, faktycznie mieniąc się różnymi kolorami. Usiadł wygodnie, zgarnął piwo i kanapę i zerknął na telewizor. - Zły Samarytanin? - odczytał tytuł, zaciekawiony, po czym pokiwał głową. - Puszczaj, szefie.

Valentine Sandoval

/ end <3

ODPOWIEDZ