stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Odkopał jego ciepłą, wilgotniejącą od ukojonego przed momentem wysiłku dłoń spod puszystej lawiny poduszek i białych odmętów pościeli; poprowadził do łazienkowej kabiny od prysznica i wyciszył ich sylwetki strumieniem chłodnej wody, kontrastującej z pożarem trawiącym oddechy. Sięgnął po owocowy, purpurowy żel (wybrany na sklepowej półce w mętnej nieświadomości) i rozmydlił go na ainsworthowych plecach, na których wcześniej, leniwie i delikatnie odcisnął kilka jedwabistych pocałunków. Jego spokój można było nazwać ostentacyjnym: przywołanym na siłę i na pokaz — Terence nie był bowiem oswobodzony w cichnącym, stygnącym powietrzu, nie odnajdywał ukojenia w dotykach Dantego i nie pozwalał płucom wysuwać oddechów głęboko i w regularnych odstępach. Brunet powiedział, że go kocha. W rwetesie pracujących z płomiennością ciał, w klimaksie roznamiętnienia i tym samym w chwili, w której nie powinno się zwracać uwagi na padające wyznania; te miały bowiem zwyczaj pojawiać się bez namysłu i bez znamion prawdy zaraz przed finałem, zaraz przed osiągniętym upojeniem i spokojem. A jednak nie potrafił wyrzucić wspomnianego wyznania miłosnego z głowy; nie potrafił udawać, że owe słowa będą mogły paść kiedyś na poważnie, z pędzącym sercem, ciepłym uczuciem i wiarą, że tak po prostu zostaną odwzajemnione.
Ubierzmy się — zakomenderował głosem próbującym zagryźć nawarstwiające się emocje; sięgnął po ręcznik, którym otulił ainsworthową sylwetkę, swoją natomiast pozostawiając w zroszeniu tysiąca kropel. Wysunął się spod prysznica, przemierzył drogę dzielącą go od szafek i po odnalezieniu przypadkowych skrawków ubrań, wrócił wraz z nimi do dusznego, wilgotnego pomieszczenia. — Wiesz, musimy porozmawiać. Muszę ci o czymś powiedzieć — zaczął, nakładając na tors moknącą koszulkę i wsuwając z uporem na wilgotne, blokujące gładki poślizg materiału nogi dżinsowe spodnie. Do niedawna wierzył, odkładając swoje postanowienia na później, że każdy wybrany na prawdę moment jest niewłaściwy i brutalny — a jednak to dopiero teraz przekonał się, co naprawdę oznacza: niewłaściwa pora, ta najgorsza z możliwych, a jednak niemożliwa do upchnięcia w przyszłości. Naprawdę nie mógł już dłużej czekać.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Sen wciskał się pod jego powieki. W odnalezieniu zainteresowania do tego, by robić cokolwiek (należało przecież jakoś spędzić te wszystkie dłużące się godziny), nie pomogło ani ciepło wspólnej kąpieli, ani chłód samotnego wyjścia spod prysznica. Chociaż wcześniej powiedział to jedynie w formie żartu, teraz naprawdę miewał problemy z wychodzeniem z łóżka; mógł spędzać w nim całe dnie i noce, pozbawiony wyrzutów sumienia czy zakłopotania. Nie odnajdywał powodów ku temu, by robić cokolwiek innego; pewnego popołudnia wyjaśnił Burkhartowi, że po operacji czekać będzie go cały ciąg zmian, nagłego przyzwyczajenia się do utraconego życia, praca, znajomi, spotkania, wobec czego ma pełne prawo korzystać z ostatnich tygodni ograniczeń, które przeważnie wymyślał sobie sam (a kiedy ktoś mówił mu, że po utracie wzroku życie się nie kończy, że osobiście ktoś zna kogoś, kto również jest niewidomy, ale w pełni korzysta jednocześnie z zalet życia, Dante wpadał w furię, której nie dało się z niego wyplenić przez kilka męczących dni). Nie pamiętał, kiedy dokładnie przestał bywać we własnym mieszkaniu; jedna wspólna noc zmieniła się w tydzień przerywany tylko koniecznością burkhartowych wyjść do pracy, potem, kiedy Dante wracał do siebie, żalił się na ciąg wyolbrzymianych spraw; Terence bywał zapraszany, goszczony i zmuszany do wsłuchiwania się w nieustający deszcz pretensji czynionych Achillesowi. Ale Dante nie dostrzegał własnej przesady. Nie odczuwał ciężaru popełnianych błędów, sądząc, że każde słowo dobiera z wyczuciem, że te wszystkie wtrącenia są nieważne, nieistotne, że pełnią funkcję pewnych przyzwyczajeń.
Poza tym, przestał sobie wyobrażać życie bez stałej obecności Terry’ego.
Nie mówił o tym wprost, ale przekazywał każdym gestem; ukrywał skalę naradzających się uczuć w powtarzalnej obojętności — studził wszystkie uśmiechy, obszywał znudzeniem propozycje wspólnego spędzenia czasu. Nawet jeśli tak bardzo pragnął zanurzyć się w tej relacji, przepaść w cieple bliskości; przeszkodą był nie strach, przed burkhartową obojętnością, a ciążące mu wciąż słowa Achillesa. Że to za szybko. Że nie jest prawdziwe. Że kryje się w tym coś obrzydliwego.
A potem, tak po prostu, popełnił błąd.
Wydusił z siebie te śmieszne słowa i prawie przegapił ich sens; zaśmiał się w chwilę potem, ale nie miał czasu wytłumaczyć, obedrzeć je z powagi bądź dopisać im właściwe znaczenie.
Udał, że to nic.
Oboje udali.
O wow, chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś facetem zdolnym do związków? M i ł o ś c i? — śmiał się, raczej z powodu przerażenia, niż faktycznego rozbawienia. Śmiał, w sposób łudząco szczery i beztroski — stojąc przed nim wciąż nagi, przepasany miękkością ręcznika. — Daj spokój, Terry, przecież wiesz, że to się nie liczy — zaprotestował, nim zdołaliby poruszyć tę rozmowę, nim powaga mogła odebrać im wszystko to, co opatuliło wcześniej dzień ciepłym muśnięciem radości.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Potencjalna nieobecność Dantego ukłuła go w przełyk i zdusiła o ścianki gardła wszelkie słowa — może jednak nie potrafił. Wyznać mu przetrzymywanej przez miesiące prawdy, skradzionej w dniu, w którym napotykając na siebie w przydrożnym sklepie, wręczył mu do objęć jej podrobiony, pomniejszony i o niższej jakości substytut, jakby wyszukując go na którejś z majaczących wokół nich regałów i półek. Może też wcale nie miał poczuć się lepiej; może przyzwoitość na tym etapie rozwiniętego kłamstwa już nie istniała, a jeśli tak, podzielona była na dwie jednakowe części: kłamstwo i szczerość, które to w pewnym momencie misternie się zrównoważyły, podszeptując mu: żadne z tych rozwiązań nie jest właściwie, ale też każde jest na swój sposób wymagane.
Wiem, że nie; równie dobrze to ja mogłem to powiedzieć. Nie o to chodzi — odrzekł z ukrócającą niecierpliwością, jakby drażniącą obojętnością.
Zastanawiał się, czy zmuszony będzie znów wyprowadzić się z zajmowanego lokum, z miasta i z życia, które udało mu się do tego czasu ułożyć; czy będzie musiał wytłumaczyć się rodzinie i sprzedać dopiero odzyskany zakład stolarski, czy będzie mógł czasem wracać do Lorne Bay, czy jednak niechęć względem oszustwa uczynionego Dante podziała jak najsurowsze wygnanie; takie odmawiające ustawienia swoich kroków nawet na granicy miasta; bez okoliczności łagodzących.
Zastanawiał się, czy trzydziestolatek będzie skłonny kiedykolwiek mu wybaczyć; i czy zaufa komuś tak dobrodusznie i niewinnie, jak nieroztropnie zaufał Terry’emu; czy może teraz oblecze się twardą i grubą skorupą, niby ceglanym murem, sklejonym nie z cementu, a z własnych wyolbrzymionych uprzedzeń, których nie zdołają skruszyć najcieplejsze uczucia osób, które brunet porównywać będzie zawsze tylko do niego. I do Michaela.
Na miłość boską, Dante, możesz się ubrać? Nie będziemy rozmawiać w ten sposób — upomniał go nie tyle z zaostrzoną złością, co odzierającym z siły rozżaleniem. Powinien był jeszcze trochę poczekać; aż będą u niego, u Dantego, w zaciszu jego bezpiecznego mieszkania, spomiędzy ścian którego nie zapragnie wydostać się zaraz po usłyszeniu burkhartowych wyznań. Teraz jednak miał napotkać na przeszkodę w postaci nie tylko oddzielającej go od wolności zagrody gęstego lasu, ale i własnego ciała: wciąż obnażonego, zupełnie niegotowego do wystawienia go na świeże powietrze piętrzące się na zewnątrz.
Wezwę ci taksówkę. Powiem, żeby kierowca tu po ciebie przyszedł — brzmiał niedorzecznie ze swoją upartością; niemal tak, jakby to Dante popełnił błąd, jakby to on musiał tłumaczyć się i rzewnie przepraszać, jakby Terry mógł bezsprzecznie nazywać się tym pokrzywdzonym, a trzydziestolatek uporczywie zastanawiać się nad przyszłą wyprowadzką i sklejonym z winy zniknięciem z cudzego życia.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Gdyby się zaśmiał. Albo powlókł słowa w miękkość, obojętność dalszego ciągu, Dante mógłby przypuszczać, że chodzi o coś błahego jak — moi rodzice mnie odwiedzają, co byłoby w samej tej formie wystarczająco problematyczne, ale gdyby na przykład Terence pragnął dodać: nie jestem gotowy, żeby cię im przedstawić; nie przychodź przez kilka dni, odetchnąłby pewnie z ulgą, bo oznaczałoby to dalszą chęć kontynuacji ich relacji. Może sam by się zaśmiał, albo uśmiechnął wyłącznie gdzieś wewnątrz siebie — podpisaliby to tymczasem pod poważną rozmowę, a potem po prostu robiliby to samo, co zwykle. Jednak ta krnąbrna śmiałość, kąciki ust wyciągnięte ku górze, a może i nawet cały nastrój zadrżały, gdy Terry spróbował go uciszyć, odebrać mu prawo do mówienia o tym całym wyznaniu, jakby w istocie było tak nieważne, że aż irytujące w konieczności poddania go analizie. I nagle Dante odczuł złość, której nie powinien w sobie mieć: jednak chciał, by debatowali właśnie nad tym. Żałosną, bezkształtną miłością.
Nagle masz z tym problem? W przeciągu minuty przypomniałeś sobie, że masz żonę, do której chcesz wrócić, czy może jednak jesteś tchórzem i zamierzasz wyjechać? — panikował. Wyłowił z jego słów barwy złości i przemienił je we własny gniew; bał się, ale może nawet nie tych wszystkich słów prawdy, którą Terence miał mu wyjawić, a własnych reakcji i spustoszenia, jakie miał odczuć. Prychnąwszy wykonał kilka kroków przed siebie, docierając do miejsca, w którym spodziewał się odnaleźć cokolwiek do ubrania; miewał jeszcze problemy z przemieszczaniem się do domu Burkharta, ale nigdy się z tego powodu nie żalił. Bo lubił tu być. Z nim.
Pochwycił parę dresowych spodni — należących raczej do niego, chociaż nie miało to większego znaczenia — i zamarł w tej samej chwili, kiedy zachwiały się na jego biodrach. Bał się. Czy mógł przewidzieć, że dotrą do tego momentu? Zdawało się mu, że jeszcze przed dziesięcioma minutami wszystko było takie samo, że nic nie zapowiadało możliwych kłótni, że… — Cudownie, Terence, wspaniale, że postanowiłeś najpierw mnie zerżnąć, a dopiero potem ze mną zerwać — wycedził, chwytając w dłoń którąś z koszulek — nie ubrał jej jednak, tylko pospiesznie i niedokładnie oddalił się, obijając dwukrotnie ciałem o źle wymierzone przeszkody. — Sam sobie zamówię taksówkę — krzyknął, bo nie słyszał, żeby Terry poszedł za nim; szukał swojego telefonu, ale nie miał pojęcia, gdzie mógł go zostawić. I czekał, łudził się, bo mógł przesadzić, bo nie musiało wcale chodzić o to, ale Terry milczał, umacniając w sile nadciągający koniec. Nie potrafił zrozumieć. Miał wrócić do siebie — musiał — ale przecież mieszkanie było puste, jego życie było puste, i poza Jasperem nie posiadał nikogo, do kogo mógłby zwrócić się z obolałym, rozedrganym sercem. Opadł wreszcie na łóżko i skrył twarz w debrze dłoni; załkał żałośnie, bo nie chciał tego wszystkiego, nie był na to gotowy. — Zrobiłem coś nie tak? — pytając postanowił, że będzie walczyć, że nie pozwoli mu tak po prostu odejść, że zmusi go do przemyśleń, ponowienia decyzji, że nie odejdzie stąd nawet jeśli przyjdzie wściekły taksówkarz, i nawet nie wtedy, kiedy Terry zamknie się w innym pokoju, manifestując swoją niechęć. Nie zamierzał wyjść.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Przecież wszystko sobie zaplanował. Zastanawiał się nad tym, jak mężczyzna zareaguje, a że istniała tylko jedna, może dwie możliwości przyjęcia wiadomości, którą miał mu do przekazania, tak wiedział, że z narastającego gniewu albo z rozpaczy, Dante po prostu nie będzie chciał z nim przebywać. A więc Terence zadbał o to, żeby weszli pod prysznic, żeby zmyli z siebie wszystkie nuty zapachowe ich związku, mieszkania pod jednym dachem i złudnego zaufania, żeby Dante ubrał się, żeby założył na siebie coś więcej poza bokserkami i luźnym, wynoszonym tiszertem, żeby zamiast tego naciągnął na siebie coś porządnego, coś, w czym można wyjść w każdej chwili z domu, a Terence w tym czasie miał zamówić taksówkę, żeby umożliwić mężczyźnie właśnie to prędkie ewakuowanie się z tego miejsca. Przecież nie chciał bruneta zranić. Chciał mu tylko pomóc. Asekurować ich zerwanie. Naprawdę miał dobre intencje.
Ale zamiast tego Dante krzyczał, unosił głos w swoich błędnie sprecyzowanych pretensjach, obijał się w rozkojarzeniu od szafek i mebli, które staly tu od kilku lat, albo które Terence samodzielnie stworzył w swoim warsztacie. Zamiast posłuchać jego wskazówek, docenić całą przemyślaną troskę, którą Terence mu oferował, ciskał w niego gniewem. Niemal nienawiścią. Choć Terence niczego mu jeszcze nie powiedział.
A potem osunął się na łóżko w nieodpartym szlochu i zmusił go, żeby ruszył się z miejsca, żeby ożywił to zamarłe, sparaliżowane ciało, które obserwowało go w frasobliwej ciszy od kilku minut, i żeby coś w końcu powiedział.
Bo przecież niczego mu jeszcze nie powiedział.
Dante płakał, prosił go o wyjaśnienia i nie dzwonił po taksówkę, nie zakładał na siebie koszulki, nie rozmasowywał miejsc na ciele, na których przez własną nieuwagę za kilka godzin zakwitną bukiety ametystowych krwiaków, a Terence przecież niczego mu nie powiedział.
Nic z tego, co miał do przekazania.
Chciał, żeby rozstanie przebiegło w miarę bezboleśnie, jak prędkie zerwanie plastra, przez który wprawdzie traci się część siebie, tę przyklejoną uporczywie do kleju pod przylepcem, ale zostaje się z niej okradzionym tak szybko, że nawet się o tym nie myśli. Że specjalnie nie zauważa się tej straty. Że widać ją dopiero po uważnym przyjrzeniu się, wystawieniu pod światło miejsca, w którym czegoś brakowało.
Ale teraz odniósł wrażenie, że żadne z rozstań nie przebiegało tak drastycznie i bezlitośnie, jak to, które im przecież zaplanował. Które asekurował. Które miało być inne.
Przecież on jeszcze niczego nie wypowiedział.
Przecież nic nie powiedziałem! — a więc uzmysłowił mu zaciekle, z rozżaleniem i pretensjami, bo to nie tak miało wyglądać.
Przez moment zastanawiał się, czy może powinien zadzwonić do swojego brata. Poprosić o opinię. Sugestię. Wsparcie. Może Leander mógłby załatwić to za niego. Dotychczas myślał, że wtedy dopiero byłoby brutalnie — przecież Lenny nie miał w naturze załatwiać czegoś taktownie i z wymaganym wyczuciem, przecież odprawiłby Dante jednym zdaniem i jeszcze pozwolił mu sądzić, że wszystko, co się wydarzyło, było tylko jego winą.
Ale czy tego nie zrobił właśnie Terence? Czy nie okazywało się, że Leander jednak przeprowadziłby tę rozmowę lepiej?
Usiadł na szorstkim, wypłowiałym przez upływ lat dywanie, tym, który należał do właściwych posiadaczy niewielkiego domu. Na krótkim, nieurodziwym materiale zbierającym kurz i zarazki, który należało odkurzać niemal codziennie i który posiadał na sobie liczne przebarwienia. Który leżał tuż pod łóżkiem, dokładniej pod jego połową; pod ciężkim i solidnym stelażem, więc posiadał dwa widocznie okręgi, takie wyżłobione kotliny od nóżek, i którego nie dało się przez to ani odpowiednio wyczyścić, ani go wyrzucić. Musiałby przesunąć kilka poupychanych ściśle obok siebie mebli, albo musiałby podnieść łóżko i poprosić, żeby w tym czasie ktoś pociągnął za kraniec dywanu. Za dużo zamieszania.
Siedział na grubym, zdezelowanym materiale, kostki i kolana wbijały się w podłoże, plecy wyginały się w niezgrabnym, zrezygnowanym łuku. — Nie, nic nie zrobiłeś — wypowiedział w końcu, wpatrując się we wstrząsanego torsjami rozpaczy mężczyznę. Sam musiał wyglądać w ten sposób krótko po zerwaniu z Vincentem.
Dante, ja tylko chciałem ci o czymś powiedzieć. Pomyślałem, że będziesz zły. Że będziesz chciał wyjść, dlatego chciałem, żeby ktoś tu już na ciebie czekał. Żebyś nie miał problemów z wydostaniem się z tego miejsca — wytłumaczył się niespiesznie, ostrożnie i klarownie. Pomyślał, że łatwiej byłoby skorzystać z którejś z podarowanych mu kart ucieczki. Tak, mam kogoś, wyznać lapidarnie i wiedzieć, że to rozwiąże wszystko. Zakochałem się, zaręczyć, i każdy z nich wiedziałby wówczas, że z tym się nie negocjuje, że kocha tego kogoś, a nie Dante, więc nie ma sensu, by zostawał z kimś, kogo darzy zupełnie nieproporcjonalnymi do tamtych uczuciami. Czasem tak po prostu wychodziło.
Kogoś się kochało, kogoś innego nie. Prosta, naturalna zależność.
Ale nic w tej rozmowie nie miało być proste.
Naleję ci wody. Chcesz? — spytał głucho, chwytając się jakiejś najbardziej trywialnej, najbardziej nieistotnej kwestii, o jakiej mogliby teraz myśleć. W nadziei na to, że może ujmie mu nieco końcowej winy, że może jedna szklanka chłodnej wody wszystko naprawi, że przez to jedno napełnione przezroczystą substancją szkło Dante przestanie płakać, jego wzburzenie opadnie, a oni będą mogli o wszystkim zapomnieć.
ODPOWIEDZ