Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
ubranko

Właściwie to, że Arthur nie chciałby zostawać sam, było dla niego całkowicie zrozumiałe, dlatego też zapytał, czy w ogóle ma go zostawić i spodziewał się przeczącej odpowiedzi. Zastanowił się chwilę, gdzie go zabrać: czy pakować mu się do mieszkania? Nie, może lepiej nie, tym bardziej, że to mieszkanie mogło mu przypominać o byłym partnerze - ostatecznie Val nie wiedział, że Arthur się wyprowadził i że teraz mieszka gdzieś, gdzie noga jego byłego nigdy nie postała. Ostatecznie, podrapawszy się w skroń, doszedł do wniosku, że ma jedno miejsce, gdzie mogliby pójść i gdzie nie atakowałyby ich wszechobecne serduszka. Gdzie było cicho i na tyle intymnie, że Arthur mógłby się odprężyć i oczyścić umysł.
- Dobrze, w takim razie chodź gdziekolwiek - powiedział, starając się brzmieć wesoło i luzacko, żeby tym choć trochę poprawić humor mężczyzny. Podniósł się z krzesełka i ruszył do wyjścia ze szpitala. Na podjeździe złapał taksówkę i podał swój adres.
Na miejscu rzucił marynarkę na oparcie kanapy, poruszając się płynnie, wręcz tanecznie i kołysząc biodrami. Skierował się w stronę wyspy kuchennej, a po drodze obrócił się na pięcie, wykonując coś w rodzaju piruetu.
- Czego się napijesz? Kolejnego piwa z imbirem? Mam trochę ciemnego: najbardziej je lubię, ale mam też jasne, mam sok malinowy i arbuzowy. No i mam rzeczy bezalkoholowe, jeśli sobie życzysz.
Podał mężczyźnie to, czego chciał się napić, po czym powędrował w stronę szafy.
- Przebiorę się, jeśli nie masz nic przeciwko: lubię chodzić w koszulach i garniturach, ale w domu wolę być ubrany bardziej swobodnie. Rozgość się, zaraz do ciebie przyjdę.
Zniknął za drzwiami łazienki, a gdy wyszedł, był już faktycznie innym człowiekiem: w t-shircie i luźnych dżinsach. Chwycił swoje ciemne piwo i usiadł na kanapie, znów bokiem do oparcia, podciągając jedną nogę na siedzisko i siadając na swojej stopie.
- Chcesz porozmawiać o tym, co się stało? - zapytał z troską. Prawdę mówiąc, ból Arthura wywiał mu z głowy jego własny, spowodowany wspominaniem o Tomie.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur niekoniecznie chciał teraz wracać do domu - nawet jeśli miałby wrócić tam w towarzystwie nie-do-końca-znajomego mężczyzny. Jego własne cztery ściany, mimo że nie kojarzyły mu się bezpośrednio z Samuelem, to kojarzyły mu się ze smutkiem i ciszą. Mieszkał tam sam, co było dla niego dość nieprzyjemnym doświadczeniem, tak odmiennym od domu Samuela, zawsze gwarnego, głośnego, często pełnego sprzeczek o głupoty, z biegającym pod nogami Fabianem. Cisza, która panowała w jego własnym mieszkaniu, mimo że czasem tak potrzebna, w tym momencie byłaby chyba nie do zniesienia. Z ulgą więc przyjął to, że Valentine postanowił zabrać go "gdziekolwiek" i nawet uśmiechnął się do niego lekko, z wdzięcznością, gdy ten ewidentnie próbował brzmieć teraz jak ktoś totalnie wyluzowany i w dobrym humorze. Wiedział, że nie jest to do końca prawdą, ale i tak szalenie to doceniał - Valentine się starał poprawić mu nastrój, mimo że ewidentnie sam nie czuł się teraz najlepiej. Zrobiło mu się jakoś tak cieplej na sercu, gdy wsiadł razem z nim do taksówki, a gdy usłyszał adres, który podał mężczyzna, chyba odgórnie wiedział, że jadą do niego. Nie protestował - potrzebował teraz ciszy i spokoju, potrzebował domu, ale niekoniecznie swojego własnego.

Rozejrzał się zaciekawiony, gdy znaleźli się już w środku. Podobał mu się wystrój tego mieszkania, bezsprzecznie pasował do Sandovala i do tego w jaki sposób widział go Arthur. Lekko mrocznego, ale ciepłego człowieka, który... cholera, który interesował się jego problemami, jego dobrem, dbał o niego i był wsparciem, którego w tym momencie Arthur tak cholernie potrzebował. I najlepsze w tym wszystkim było to, że tego wieczora w ogóle nie planował z kimkolwiek rozmawiać, nie planował zawierania nowych znajomości ani odnawiania starych, ale najwidoczniej los miał dla niego inne plany. Plany, które w tym momencie sprawiły, że gdzieś z tyłu głowy Fella pojawiło się niewielkie, jasne światełko z napisem "wszystko będzie dobrze".

Poprosił o ciemne piwo z imbirem - dobrze mu się je piło w barze, lubił to połączenie, a skoro mężczyzna dysponował takimi zapasami, to szkoda byłoby z nich nie skorzystać. Pozbył się swojej ubrudzonej marynarki, odwieszając ją na oparcie krzesła, a sam usiadł na kanapie z otrzymanym chwilę wcześniej piwem. Usiadł nieco swobodniej, z lekko rozchylonymi nogami, wtulając plecy w poduszkę znajdującą się na kanapie; była ozdobna, ale chyba nie przeszkadzało to w opieraniu się o nią, prawda? Poluzował krawat pod szyją i westchnął cicho, spoglądając na Valentine'a. Teraz wyglądał na zawstydzonego, ale już mniej zszokowanego niż jeszcze pół godziny temu.

- Sam do końca nie wiem co się stało, poza tym, że w pewnym momencie, patrząc na Ciebie, pomyślałem o swoim... narzeczonym - to słowo wyjątkowo nie chciało przejść mu przez gardło i widać było, że wymówienie go sprawia mu ból. Odchrząknął krótko, próbując pozbyć się chrypki, która pojawiła się w nim kompletnie niepotrzebna i niechciana. Napił się piwa, znów skupiając wzrok na jego dłoniach. Miał bardzo ładne, smukłe palce. - Musiałem pójść do łazienki, chciałem po prostu ochlapać twarz zimną wodą, wytrzeć się i wrócić do Ciebie, ale... nie wiem, no. Spojrzałem w lustro i jakoś tak... samo wyszło. - westchnął i zerknął niechętnie na swoją ranną dłoń, która teraz leżała na jego kolanie. Spróbował zgiąć w niej palce i nawet mu się to udało, ale ból przy tym był niemiłosierny, więc twarz Arthura wykrzywiła się lekko. - Rozstaliśmy się niedawno, po wigilii - dodał po chwili wahania, uznając, że w sumie może się tym z nim podzielić, bo mężczyzna nie wyglądał na takiego, który miał zamiar go oceniać czy krytykować za cokolwiek. Fell czuł się przy nim bezpiecznie, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, zwłaszcza zważywszy na to, że poznali się tego wieczora. - Nie ogarnąłem się po tym jeszcze, bo... bo mam wrażenie, że gdybyśmy nie weszli w związek, to wszystko byłoby dobrze. - westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią, odruchowo, na co ręka znów zareagowała potwornym bólem. - Kurwa - wymamrotał zrezygnowany, kładąc rękę ponownie na swoim udzie i spoglądając na niego jasnymi, lekko załzawionymi teraz oczami. - Przyjaźniliśmy się wcześniej, przez dwadzieścia pięć lat był nieodłącznym elementem mojego życia, nie wyobrażałem sobie dnia bez rozmowy z nim... a teraz czuję się po prostu pusty. - dodał jeszcze po chwili, opuszczając wzrok i znów napił się piwa, starając się jakoś ogarnąć i uspokoić. Serce zaczęło mu teraz galopować tak mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi, a oddech przyspieszył. Na samo wspomnienie Samuela czuł się... nie, "źle" to nie jest odpowiednie słowo. Myślenie o nim sprawiało mu ból, przypominał sobie o wszystkich spędzonych wspólnie chwilach, o ciężarze pierścionka zaręczynowego na palcu (którego mu tak cholernie brakowało!), o planach związanych ze ślubem...

- Mieliśmy się pobrać na plaży - odezwał się jeszcze po chwili, przyciszonym, lekko zduszonym głosem, ale potrzebował to z siebie wyrzucić, skoro już zaczął opowiadać. Musiał oczyścić umysł. - Miało być dużo kwiatów, muzyka, piękne obrączki, które zaprojektował nam mój przyjaciel, a jego brat... - uśmiechnął się smutno. Obrączki faktycznie były cudowne. Pociągnął krótko nosem. - Nie jestem jeszcze... przyzwyczajony do tego, że jestem sam. On zawsze był gdzieś obok, wiesz? - wytarł nos wierzchem dłoni, tym razem jednak nie zwracając większej uwagi na ból, który poczuł. - A teraz go nie ma i... i nie wiem jak mam teraz żyć bez niego.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wysłuchał go uważnie, nie przerywając ani nie wchodząc w słowo, kiedy tylko Arthur skończył zdanie - uważał, że mężczyzna potrzebuje teraz przestrzeni, że nawet kiedy przerywa mówienie na chwilę, to po to, żeby zebrać myśli i wyrzucić z siebie to, co z pewnością z trudem przechodziło mu przez gardło.
- Rozumiem - powiedział w końcu, kiedy uznał, że mężczyzna rzeczywiście skończył opowiadać - Przykro mi. W Wigilię to niedawno - to tłumaczyłoby, dlaczego wciąż szukasz obrączki... czy pewnie pierścionka na palcu. Jednak niekoniecznie byłoby dobrze, gdybyście nie weszli w związek: rozumiem, że przez te dwadzieścia pięć lat coś do siebie czuliście. To się musiało skończyć związkiem, jedynie związek niekoniecznie musiał... się skończyć. A mogę zapytać, co się stało? Przez te ćwierć wieku pewnie dobrze się dogadywaliście? Co się zmieniło, kiedy weszliście w związek? Czyjeś podejście się nagle zmieniło...?
Bardzo współczuł mężczyźnie. Wiedział sam po sobie, że nie jest najlepszą osobą do rozmów o trudnych sprawach, skoro był - jak to sam Arthur określił - nieporadny społecznie. Często zdarzało mu się palnąć nieświadomie coś przykrego. Nie oznaczało to jednak, że nie ma empatii, a nowo poznanemu znajomemu bardzo teraz chciał pomóc, zwłaszcza że widział, że księgarz potrzebuje rozmowy i towarzystwa.
Dopiero po chwili dotarło do niego, co usłyszał na samym początku.
- Dlaczego właściwie pomyślałeś o nim, patrząc na mnie? Jestem do niego w jakiś sposób podobny...?
Nie wiedział, jak by się poczuł z twierdzącą odpowiedzią: czy byłoby mu miło? Czy oznaczałoby to, że dlatego Arthurowi tak dobrze się z nim rozmawiało? Czy może to raczej świadczyło o tym, że sprawiał mu ból swoją obecnością...? Nie był pewien, czy chciałby w jakiś sposób przypominać mu byłego partnera, bo nie chciał przecież przywoływać jego bolesnych wspomnień.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Zawstydził się, słysząc, że wciąż szuka pierścionka na palcu - nie był tego świadomy, chociaż parę razy się na tym przyłapał, ale mimo wszystko nie sądził, że robi to aż tak często i że jest to zauważalne. Z drugiej strony już wcześniej ustalili, że Valentine jest podobny do Willa Grahama, a dodatkowo jest też policjantem, więc być może był nieco bardziej spostrzegawczy, niż przeciętny Kowalski. Na moment opuścił wzrok, a kącik jego ust drgnął w półuśmiechu; jakoś go to minimalnie nawet rozbawiło, że Val obserwował go aż tak uważnie.

- Nic się przed tobą nie ukryje, co? - spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, po czym westchnął cicho, słysząc jego pytania. Zastanowił się przez chwilę czy na pewno chce na nie odpowiedzieć, bo nie był pewien czy jest na siłach, żeby rozmawiać o Samuelu, ale... z drugiej strony: może mu to pomoże? Może jeśli podzieli się tym z kimś, kto zdawał się go rozumieć i z kim od samego początku czuł dziwną nić porozumienia, to mu się polepszy...?

- W sumie zaczęło się od tego, że ukrywał przede mną swoją chorobę, ale to mu wybaczyłem, gdy o tym porozmawialiśmy - przełknął ślinę, wyrzucając sobie w duchu jak szybko wybaczył mężczyźnie to zatajanie prawdy i jak szybko przeszli od sprzeczki do... innych czynności. Zawstydził się na samą myśl o tym, więc przetarł twarz dłonią i napił się piwa, żeby jakoś wyrzucić to ze swojej pamięci. - Potem przyszła ta nieszczęsna Wigilia, na której działo się tyle dziwnych rzeczy, że trochę zbyt długo by opowiadać... ale puenta jest taka, że gdy próbowałem mu przemówić do rozsądku, żeby nie wyrzucał z kolacji swojego brata wraz z jego chłopakiem i córeczką, to usłyszałem, że nikt mu nie będzie mówił kto ma przebywać w jego własnym domu - skrzywił się lekko, patrząc teraz tępo na swoją zabandażowaną dłoń. - Chyba wtedy mi się jakoś... przelało. Zwłaszcza, że wcześniej ich kolejny brat wrzeszczał i obrażał Saula i jego chłopaka... a Samuel stanął po jego stronie, z kompletnie niezrozumiałych dla mnie powodów. Chyba po prostu wtedy poczułem, że to nie jest osoba, którą znałem. Którą... którą myślałem, że znałem przez ćwierć wieku, cholera. - westchnął ciężko i wziął kilka potężniejszych łyków z kufelka. - No, ale skoro to jego dom, to spakowałem swoje rzeczy, zostawiłem pierścionek i się wyprowadziłem. I w sumie tak się skończył zarówno mój związek z facetem, którego kochałem całym sobą i przyjaźń, bez której nie potrafię się ogarnąć.

Miał wrażenie, że za bardzo biadoli, więc potrząsnął w końcu głową, trochę już wcięty i popatrzył na mężczyznę przepraszająco, zwłaszcza gdy ten zapytał czy jest w jakiś sposób podobny do Samuela. Przesunął wzrokiem po jego twarzy, ostatecznie znów skupiając wzrok na jego oczach.

- Tak naprawdę to nie, nie jesteście podobni, po prostu... nie wiem, no, zobaczyłem w Twoich oczach coś, co zwykle widziałem w oczach Samuela. Nie wiem nawet jak to nazwać - wzruszył lekko ramionami. - Ale nie, nie jesteście do siebie podobni. - uśmiechnął się do niego ciepło, po chwili wahania kładąc delikatnie zabandażowaną dłoń na jego ramieniu. - Dziękuję za... za wszystko. Za pomoc, za zainteresowanie, za... hm. Za to, że zająłeś się mną, choć wcale nie musiałeś.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Słuchał mężczyzny uważnie (być może niektórzy powiedzieliby, że zbyt uważnie, bo siedział nieruchomo, chłonąc każde słowo, co dla niektórych bywało krępujące). Kiedy Arthur skończył, Valentine się napił, analizując w głowie wszystko, co usłyszał o tym Samuelu.
- Jaką chorobę przed tobą ukrywał? - zapytał w końcu - Poważną? Tak sobie myślę, że... że może bał się powiedzieć ci o tym, bo wtedy stałoby się to dla niego bardziej realne...? Nie wiem. Ale to wcale nie usprawiedliwia ukrywania czegoś takiego przed partnerem, bo związki chyba powinny polegać na tym, że mówi się sobie nawzajem o wszystkim - a w każdym razie o rzeczach mogących mieć wpływ na związek, mających wpływ na obie osoby. Chodzi mi tylko o to, że być może to z tego wynikało, szukam wytłumaczenia dla takiego zachowania z jego strony.
Napił się znowu i podrapał w skroń, zastanawiając nad wszystkim, co usłyszał. Współczuł mężczyźnie, bo skoro znali się od dwudziestu pięciu lat, to właściwie równie dobrze można uznać, że ich związek trwał właśnie tyle czasu - ostatecznie przyjaźń też była rodzajem związku, a jeśli później przeradzała się w realny związek, to była nim zawsze.
- Rzeczywiście zaznaczanie, że to jego dom musiało być bolesne. Też bym się wkurzył, gdybym usłyszał coś takiego od kogoś, z kim mieszkam i sądzę, że też mógłbym zareagować podobnie, jak ty, zwłaszcza jeśli to było w zestawieniu z różnymi innymi dziwnymi rzeczami. A on nie wytłumaczył, o co chodziło z tym wyrzucaniem brata? Po prostu to zrobił i tyle? Jego brat to rozumie? Ten wyrzucony? Bo zgaduję, że drugi, który na tamtego naskakiwał, rozumie i Samuel jest w jakiś sposób wtajemniczony w jakiś konflikt?
Po chwili wahania przykrył swoją dłonią jego dłoń leżącą na swoim ramieniu i pogładził ją kciukiem.
- Nie zrobiłem tego dla podziękowań - widzę, że potrzebujesz porozmawiać, a ja jestem gotowy cię wysłuchać. Byłoby z mojej strony dość... hm... chujowe, gdybym cię zostawił samemu sobie. To ja dziękuję, że zechciałeś się tym podzielić z obcym facetem i że mi zaufałeś na tyle, że jesteś teraz u mnie w domu i mówisz o swoich przeżyciach. A ten Samuel... Czy on się jakoś nagle zmienił? Coś się stało w jego życiu? Czy może miewał już wcześniej takie wyskoki, takie zachowania, tylko do tej pory byłeś w stanie przejść nad tym do porządku?

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Gdzieś w głębi doceniał to, że mężczyzna próbował usprawiedliwiać zachowanie Samuela i szukać jakichś logicznych odpowiedzi dotyczących tego co nim kierowało. Chyba nie był jeszcze gotowy, żeby wysłuchiwać o tym jaki podły, okrutny i zły był jego narzeczony; być może kiedyś sam zacznie tak o nim myśleć, ale póki co za bardzo go to rozstanie bolało i czuł się winny, że do niego doprowadził - bo tak to wszystko postrzegał. Ostatecznie to on odszedł od Samuela, a nie ten od niego, tak? Więc to on był odpowiedzialny za ich rozstanie i za zniszczenie przyjaźni, którą budowali od szczenięcych lat.

- Miażdżycę - mruknął niechętnie, jakby samo wypowiadanie tego słowa napawało go bólem. Prawdę mówiąc powrót do tamtych chwil w samochodzie był sam w sobie na tyle bolesny, że coraz trudniej mu się o tym wszystkim mówiło, ale z drugiej strony najwyraźniej potrzebował tej rozmowy. Potrzebował kogoś, kto go wysłucha; Saulowi natomiast nie chciał się już wyżalać, bo on miał dostatecznie dużo swoich własnych problemów i to Arthur czuł, że powinien wspierać jego, a nie odwrotnie. - Być może tak było, tak. Wiem na pewno, że w tamtym momencie, gdy tą chorobę u niego wykryli, to dopiero co zamieszkał u nas jego syn, który chwilę wcześniej stracił matkę, a tuż później rodzeństwo Samuela, które zostało odebrane rodzicom po... po pobiciu przez ojca. - przełknął ślinę, wlepiając wzrok w swoje piwo. Napił się jeszcze trochę, żeby dodać sobie otuchy.

- Coś próbował tłumaczyć, ale dla mnie nie miało to większego sensu. Nie wiem, może po prostu nie chciałem słuchać, może byłem już zbyt... przytłoczony tym wszystkim. - westchnął cicho. Uśmiechnął się lekko, gdy chwilę później Valentine przykrył jego dłoń swoją. Nie spodziewał się tego, ale nie spiął się ani nie wystraszył, podobał mu się ten gest. Nie cofnął swojej ręki, uznając, że w tym miejscu jest jej po prostu wygodnie, a dotyk Sandovala nawet nie sprawiał mu bólu. - Myślę że to wszystko o czym mówiłem sprawiło, że się zmienił, albo... albo po prostu do tej pory go idealizowałem. Wiem też, że zawsze starałem się go wybielić, znaleźć wyjaśnienie dla jego słów i czynów, tłumaczyłem go przed sobą i przed innymi. Ale już nie umiałem robić tego nawet przed sobą, a co mówić przed Saulem - westchnął znów i napił się, nie spuszczając jednak wzroku z twarzy Valentine'a. - Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że kolejne Walentynki będą mniej... bolesne.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Miażdżyca. Cóż, faktycznie poważna choroba i raczej należało o niej powiedzieć komuś, z kim chciało się spędzić resztę życia - a przecież chyba na tym polegały związki, prawda? Przynajmniej te poważne. Na założeniu, że będzie się z tą osobą już do końca życia. Przynajmniej tak to postrzegał Valentine - nie od zawsze, to wiadomo, bo zdarzały mu się szczeniackie miłostki, ale kiedy dorósł, już tak zaczął postrzegać każdą relację głębszą, niż koleżeństwo. A skoro chciało się z tym kimś być już zawsze, to raczej należało mu mówić o większych problemach zdrowotnych... i o wszystkich innych. Druga osoba chyba też była po to, żeby wesprzeć, już pomijając, że powinna wiedzieć o tak ważnych sprawach.
Tym niemniej był w stanie zrozumieć ukrywanie niektórych rzeczy przynajmniej przez jakiś czas, kiedy jeszcze nie było się gotowym o nich opowiadać.
- To sporo wam się zwaliło na głowę w krótkim czasie, jak rozumiem. To rodzeństwo, to dzieciaki, jak rozumiem? Sam był młodszy od ciebie?
Jakoś mu się to nie zgrywało - zwykle rodzeństwo jest mniej więcej w podobnym wieku i Valentine nie wziął pod uwagę, jak dużo ich wszystkich było. Chociaż zauważył, że Arthur co chwilę wspomina o innym bracie swojego partnera: jeden został wyrzucony z domu po tym, jak został zelżony przez innego. Ten wyrzucony miał dziecko, więc sam raczej nie był już dzieckiem. A tu jeszcze inne rodzeństwo z nim zamieszkało po pobiciu przez ojca... ci z kolei raczej nie byli dorośli, bo dlaczego w takim razie mieliby zamieszkać u brata i jego partnera? Wsparcie i pomoc w ewentualnej rehabilitacji po pobiciu to jedno, ale zamieszkanie razem, to coś zupełnie innego. W przypadku, gdyby to rodzeństwo było dorosłe, raczej nie zachodziłaby taka potrzeba, chyba, że po tym pobiciu rzeczone rodzeństwo nie byłoby zdolne do samodzielnego życia z powodu uszkodzeń ciała. Ale Arthur wspomniał o odebraniu ich rodzicom, więc to nie byli dorośli ludzie.
- Wiesz, ciężkie przeżycia mogą zmieniać ludzi, jednak jest też możliwość, że faktycznie go idealizowałeś, zwłaszcza jeśli przyjaźniliście się przez dwadzieścia pięć lat i przez ten czas was do siebie ciągnęło. Mogłeś go wybielać przed samym sobą. Czy Saul to ten wyrzucony brat? Utrzymujesz z nim kontakt?
Uśmiechnął się połową ust, gdy Arthur wspomniał o Walentynkach. Uniósł swoje piwo i stuknął w jego butelkę.
- Za kolejne Walentynki: by były wspaniałe, a nie pieprzone.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Tak, Arthur również postrzegał związki w ten sposób - mimo to, że miał już na swoim koncie dwa małżeństwa i narzeczeństwo, które ostatecznie do ślubu nie doprowadziło, to wierzył w to, że jeśli między dwojgiem ludzi pojawia się miłość, to jest ona wieczna. Prawda była taka, że kochał Samuela od czasów studiów, ale nie zmieniało to faktu, że kochał również obie swoje żony i dla każdej starał się być dobrym mężem. Nie widział sensu wiązania się z kimś, kogo nie traktowało się poważnie. Nie miał jednak Samuelowi za złe tego ukrywania choroby, bo tak naprawdę ze względu na to ile się działo w ich życiu w tamtym czasie był w stanie to zrozumieć. Innych rzeczy jednak rozumieć i tolerować dłużej nie mógł.

- Nie, Samuel jest w moim wieku, dzieli nas pół roku zaledwie. Ale tak, jego rodzeństwo to dzieciaki, koło siedemnastego roku życia - zabrał w końcu rękę z jego ramienia i podrapał się po zarośniętej brodzie, stwierdzając przy okazji w duchu, że powinien się nieco ogolić, bo ten zarost zaczynał już być faktycznie brodą, a niekoniecznie lubił się w takim stanie. Ostatnio jednak, z wiadomych przyczyn, nie miał do tego głowy. - W ich domu było sporo dzieciaków, więc Samuel akurat jest najstarszy, natomiast te najmłodsze trafiły do nas... do niego, znaczy - poprawił się natychmiast. - pod opiekę. Różnica wieku jest spora, na spokojnie mógłby być ich ojcem, ale rodzina Monroe nigdy nie próżnowała i chyba wzięli sobie dosłownie przykazanie o zaludnianiu Ziemi. - wzruszył lekko ramionami, siląc się na delikatny uśmiech.

Zastanowił się chwilę nad kolejnymi słowami mężczyzny i pokiwał ponuro głową; był coraz bardziej pewny tego, że w swojej głowie idealizował Samuela, ale chyba sam fakt tego, że zdawał sobie z tego sprawę świadczył o tym, że zaczynał się ogarniać z tym wszystkim, co się ostatnio u niego wydarzyło. Zajęło mu to chwilę, ale powoli to jakoś zaczynał trawić.

- Zapewne tak właśnie było, że próbowałem tłumaczyć i wybielać wszystko to, co robił. - westchnął cicho. - Tak, Saul to ten wyrzucony brat. To też ten brat Samuela, który jest moim przyjacielem i który zaprojektował obrączki na nasz ślub - uśmiechnął się lekko na myśl o tych pięknych obrączkach. - Mam z nim kontakt, tak. On też jest teraz w kiepskiej sytuacji, bo nie dość że ma poczucie, że stracił całą rodzinę, to jeszcze zostawił go chłopak, a on został sam z córką, która ma jakieś pół roku. - pokręcił lekko głową. - Życie chyba nikogo nie rozpieszcza ostatnio.

Uśmiechnął się jednak znów, gdy usłyszał toast wzniesiony przez Valentine'a. Stuknął lekko o szkło trzymane przez mężczyznę i pociągnął kolejnego łyka. Lekko szumiało mu w głowie, ale właściwie mu to nie przeszkadzało.

- Wyjąłeś mi to z ust. Za wspaniałe, a nie pieprzone Walentynki. - zaśmiał się. - Chyba zgłodniałem - dodał po chwili zastanowienia. - Zamówimy chińszczyznę? - jego oczy rozbłysły, jak zawsze gdy myślał czy mówił o jedzeniu. To był temat, na który Fell zawsze się odpalał.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zaśmiał się pod nosem, gdy Arthur stwierdził, że rodzina jego byłego mocno musiała sobie wziąć do serca przykazanie o zaludnianiu Ziemi. Tak, rzeczywiście - jeśli mieli tych dzieci dużo (na razie Val naliczył Sama, brata rzucającego obelgami, Saula i jakieś siedemnastolatki w liczbie co najmniej dwojga - ciekawe, co jeszcze tam wypłynie), to musieli sobie wziąć te słowa do serca. Z tego, co mówił księgarz jednak nie było tak, żeby te dzieci były jednocześnie kochane i dobrze zaopiekowane, a to stanowczo nie było dobre.
- To on zaprojektował wam obrączki, a potem brat go wywali z domu, nie tłumacząc, dlaczego i co się stało? - uniósł brwi - To... ciekawe. Zdaje się, że w takim razie przedtem byli blisko, tak?
Westchnął ciężko słysząc o trudnej sytuacji tego całego Saula. Rzeczywiście chyba każdemu ostatnio życie dowaliło. A może to po prostu było tak, że życie zawsze raczej dowalało, a rzadziej dawało coś dobrego? Tak czy inaczej - z pewnością ani Arthurowi, ani temu Saulowi nie było ostatnio łatwo, tym bardziej, że wyraźnie przynajmniej część tego, co im się posypało, było wspólne.
- Możliwe, że ten facet po prostu nie był ciebie wart - stwierdził wreszcie - skoro dał wyraźnie do zrozumienia, że to jego dom... I wywalił z niego swojego brata, z którym wcześniej był blisko, nie wytłumaczył niczego, to cóż... A zareagował jakoś konkretnie na twoją wyprowadzkę? Próbował rozmawiać, jakoś to załagodzić, czy po prostu stwierdził, że skoro się wyprowadzasz, to krzyżyk na drogę?
Zaśmiał się chwilę później, gdy ni z gruchy, ni z pietruchy Arthur wyskoczył z chińszczyzną. Zdaje się, że obaj byli dość specyficzni, tylko każdy miał jakieś swoje cechy, na które większość społeczeństwa patrzyłaby szeroko otwartymi oczami, nie bardzo wiedząc, jak zareagować.
- Tak, możemy zamówić chińszczyznę. Znasz może jakąś odpowiednią knajpkę? Ja jeszcze się nie orientuję w Lorne Bay i nie wiem, co tu jest smaczne i przy okazji stosunkowo niedrogie.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Pokiwał głową z niezbyt entuzjastycznym wyrazem twarzy, gdy usłyszał pytanie mężczyzny.

- Tak, wyrzucił z domu Saula, który jest jego bratem, a moim przyjacielem i który zaprojektował nam obrączki. A czy byli blisko... na pewno Saul uważał Samuela za wzór, tego jestem pewien. Zresztą, nie mam mu tego za złe, ja też myślałem, że jest wzorem. - wzruszył lekko ramionami.

Rozmowa o Samuelu zaczynała go męczyć, pewnie też dlatego w końcu zmienił temat na coś bardziej entuzjastycznego, czyli jedzenie. Chyba nic nie było bardziej cieszącym Arthura aspektem życia, niż jedzenie. No, może jeszcze książki.

- Nie wiem czy nie był mnie wart czy może ja nie byłem wart jego... Ale już mniejsza o to, prawdopodobnie wina leży po obu stronach i tyle. I tak, niby próbował rozmawiać, ale też nie powiedziałbym, że o mnie walczył. Widocznie nie zależało mu na mnie i na naszym związku aż tak, jak to wcześniej przedstawiał - przeczesał włosy palcami zabandażowanej ręki, po czym znów napił się piwa z butelki. Ze smutkiem odkrył, że piwo właśnie się skończyło, więc nieco zawiedziony odstawił butelkę na pobliski stolik i wciągnął nogi na kanapę, siadając po turecku. Wyglądał na coraz bardziej rozluźnionego i właściwie taka była prawda; dobrze się czuł w towarzystwie Valentine'a, lubił z nim rozmawiać i jakoś tak... no, im dłużej rozmawiali, tym bardziej miał wrażenie, że jest pomiędzy nimi jakaś nić porozumienia, której zalążek poczuł już w lokalu, jeszcze gdy zamienili dwa zadania przy barze. Miał też wrażenie, że Sandoval czuje się przy nim coraz bardziej swobodnie, było to widoczne już na pierwszy rzut oka. Żartował, uśmiechał się, czasem nawet śmiał... I Arthur musiał przyznać w duchu, że miał ładny, melodyjny śmiech, którego aż chciało się słuchać - a w każdym razie którego Arthur miał ochotę słuchać przynajmniej jeszcze przed kilka godzin tego wieczora. Chociaż czy na pewno jeszcze był wieczór...? Nie był pewien która była właściwie godzina, bo też trochę czasu spędzili w barze, potem na izbie przyjęć, ale też niespecjalnie się tym przejmował w tej chwili.

- Tak, czekaj, poszukam czegoś - wyjął z kieszeni telefon i odnalazł na ekranie aplikację do zamawiania jedzenia, przeglądając na szybko knajpki, które były aktualnie otwarte. Wybór nie był duży, ale w końcu znalazł jakąś restaurację, która miała w swojej ofercie azjatyckie jedzenie i dodał do koszyka ryż z warzywami i krewetkami, po czym oddał komórkę w ręce Valentine'a. - Wybierz sobie coś. - uśmiechnął się do niego delikatnie, a potem spojrzał smętnie na pustą butelkę i na swoje poplamione krwią ubrania. - I, ten... wybacz, że o to pytam, ale czy mógłbym wziąć prysznic? I czy mógłbyś mi... no... pożyczyć coś na przebranie? Wiem, że mamy inny rozmiar, ale może masz jakieś dresy, które wlazłyby na mój tyłek - wywrócił lekko oczami, wciąż z uśmiechem. - Źle się czuję w tych zakrwawionych ubraniach.


Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zauważył, że Arthura zmęczyła rozmowa o jego partnerze, dlatego sam też nie ciągnął już tematu. Czasami cieszył się z takiego zmęczenia, ale to raczej w relacjach zawodowych: kiedy kogoś przesłuchiwał i chciał wywołać w nim dyskomfort, żeby ten ktoś popełnił jakiś błąd i się wydał. Arthura nie przesłuchiwał, tylko chciał mu pomóc chociażby rozmową, wysłuchaniem go, więc kiedy ten wydawał się już mieć dość, Valentine odpuścił temat. Wziął od niego komórkę i spojrzał na ekran, ale chwilę później usłyszał pytanie o prysznic i ubrania.
- Tak, przepraszam, nie pomyślałem - powiedział nieco zawstydzony: nieraz było mu głupio, że robił (lub nie robił) coś, co było dla innych oczywiste, a dla niego niekoniecznie. Zerwał się z kanapy, zostawiając na niej telefon Arthura i poszedł do szafy, z której wyciągnął jakąś luźną pastelową podkoszulkę z wielkim, uroczym misiem i stanowczo na niego za szerokie spodnie dresowe, których już nie nosił. Cóż - Arthur był od niego niższy, ale Valentine'a niektórzy czasem określali mianem "suchego" - według nich był za chudy. Arthur nie był gruby, ale jednak większy, niż Sandoval. Tym niemniej te ubrania powinny na niego pasować, zwłaszcza jeśli podciągnie się nogawki. Dodał do tego jeszcze ręcznik i podał to wszystko mężczyźnie - Proszę. Łazienka jest tam, korzystaj. Naprawdę nie pomyślałem. Tylko uważaj, żeby nie moczyć tej dłoni, bo ci się to wszystko porozkleja.
Skoro już stał, to przyniósł im nowe piwo, odprowadził gościa wzrokiem do łazienki i wybrał sobie jedzenie. Był wybredny, więc długo jeździł palcem po ekranie w jedną i w drugą stronę, ale w końcu wybrał jakąś kaczkę po -ńsku. Zapłacił za zamówienie i czekał, bawiąc się swoim telefonem. Starał się nie myśleć o Tomie, ale wspomnienia raz za razem wracały, przywołane dziś przez Arthura.
Księgarz miał doskonałe wyczucie, ponieważ wyszedł z łazienki dosłownie chwilę przed tym, jak dzwonek oznajmił przybycie dostawcy z jedzeniem. Valentine przyjął torbę, podał Arthurowi jego zamówienie, a sam usiadł obok, odkładając na razie swoją kaczkę: musiał się najpierw dobrze nastroić na jedzenie. Zwykle zajmowało mu to chwilę... lub dłuższą chwilę.
- Ta książka, którą piszesz, to fikcja, tak? Tylko zawierasz tam elementy z tej sprawy, o której mówiłeś?
Sam nie wiedział, dlaczego i po co wraca do tematu, ale chyba był to wynik tego, że nie mógł przestać o tym myśleć.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Prysznic pomógł Arthurowi - z jednej strony fizycznie czuł się lepiej, bo nie czuł się już poklejony krwią i nie czuł też jej zapachu, a z drugiej psychicznie nieco odpoczął. Rozmowa o byłym narzeczonym była dla niego bolesna, ale chyba jej też w pewnym sensie potrzebował. Czuł się słuchany, rozumiany i nawet jeśli według niektórych Sandoval może był nieco inny, to Fell czuł się przy nim naprawdę... dobrze. Miał wrażenie, że mężczyzna go nie ocenia, po prostu słucha tego, co Arthur mu mówił i stara się jakoś wesprzeć, doradzić. Nie miał też tendencji do negatywnego oceniania ludzi, próbował znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla zachowania Samuela i za to również Arthur był mu bardzo wdzięczny. Nie do końca dobrze znosił tą rozmowę, to prawda, ale na pewno jeszcze gorzej by ją znosił, gdyby Valentine próbował oczerniać mężczyznę, zakładać od razu że jest złem wcielonym lub gdyby przyjmował wszystko takie, jak przedstawiał to Fell, bez choćby próby zrozumienia obu stron. Naprawdę był mu wdzięczny za całą rozmowę i naprawdę to wszystko cholernie doceniał.

Gdy wyszedł z łazienki w czystych, świeżych ciuchach, z podwiniętymi lekko nogawkami spodni dresowych i w cudownej koszulce z misiem, w której się z miejsca zakochał, z satysfakcją odkrył, że przybyła akurat dostawa jedzenia. Wszystko się cudownie składało, bo naprawdę był głodny, więc gdy tylko zasiadł na kanapie po turecku zabrał się za ryż, pakując do buzi dość spore porcje jedzenia. No dobra, czasem jadł jak świnia, ale naprawdę był głodny!

Spojrzał na Valentine'a, przeżuwając jedzenie, gdy usłyszał pytanie o książkę. Zmrużył oczy, nieco zaskoczony tym pytaniem; miał też wrażenie, że widzi jakiś dziwny, smutny błysk w jego oczach, którego przyczyny nie do końca rozumiał na ten moment. Pogryzł wszystko, bo z pełną buzią się mówić nie powinno, popił jedzenie nową dostawą piwa i dopiero odpowiedział:

- Tak, książka jest fikcją, nie chcę przedstawiać historii jako dokumenty, nie ma to być biografia czy cokolwiek innego. Powiedziałbym, że to thriller psychologiczny z perspektywy... no, mordercy. - odchrząknął krótko i wyjął serwetkę z przyniesionej przez dostawę torby, po czym wytarł pyszczek, a potem jeszcze dodał:

- Ta sprawa, na której bazuję, wydała mi się... no, to źle zabrzmi może, ale ciekawa. W momencie, kiedy na nią natrafiłem, była nierozwiązana, było wiadomo jedynie, że znikają dziewczynki, dopiero po jakimś czasie znaleźli jakieś ciała. - przesunął wzrokiem po twarzy Sandovala, mrużąc lekko oczy. Ten smutny błysk w jego ślepiach nie dawał mu spokoju. - Znasz tę sprawę, prawda? - zapytał w końcu, cicho, prawie szeptem. Zrozumienie, przynajmniej częściowe, uderzyło w niego jak topór.

Valentine Sandoval

ODPOWIEDZ