olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy (w tym seksualnej) i/lub uzależnień
Miała wrażenie, że straciła rachubę. Przeciętny człowiek wracałby z luksusowego urlopu w Dubaju zrelaksowany, wypoczęty, ze świeżą głową i nową energią. Dla Ainsley nie był to jednak ani urlop, ani nie wróciła choć odrobinę zregenerowana. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie że coś głęboko w środku się w niej zepsuło i już niespecjalnie miała pomysł na to, jak sobie z tym poradzić bez udziału osób trzecich. Była wszystkim zniechęcona. Chodziła rozdrażniona, łatwo wpadała we wściekłość, irytowało ją tak naprawdę wszystko, jak i wszyscy. Wielki kryzys pisał się wielkimi literami nad jej głową ale chyba nadal nie dopuszczała do siebie tej myśli. Zresztą - nie miała nawet na to czasu, zaczął się rok olimpijski i (czym również była zirytowana do żywego) była bardziej niż pewna, że za kilka tygodni nawet jej mąż będzie wpisywany w terminarz co do minuty. Miała serdecznie dość.
Pracy, zobowiązań, kolejnych lotów na drugi koniec świata, wiecznego niedoczasu, tęsknoty, samotności, snu w nieswoim łóżku, śniadań jedzonych z obcymi ludźmi, innych obcych ludzi interesujących się tym co ma na sobie, albo z kim aktualnie sypia. Spotkań towarzyskich również miała po kokardę i tym razem również by jakoś całkiem zgrabnie odmówiła, gdyby nie namawiała jej na to Grace. A potem Dick. Takim oto sposobem dała się w manewrować w urocze popołudnie w towarzystwie swojej szwagierki. Nawet jeszcze biednej Magdy nie zobaczyła, a już była jej towarzystwem zmęczona.

Magda jak na Magdę przystało była za to w szczytowej formie. Dziewczyna zdecydowanie musiała sprzedać diabłu duszę (albo i jeszcze co innego), ale mając trójkę dzieci, etat w rodzinnej kancelarii, fundację i jej upierdliwego, rodzonego brata za męża, wyglądała wręcz doskonale. Ainsley miała do niej jakąś niewytłumaczalną słabość, a może po prostu znała realia i nawet nie próbowała walczyć z jej polskim temperamentem? W taki oto sposób skończyła w domu swoich rodziców, w gabinecie jej ojca a Magdy teścia, przeszukując szafki w poszukiwaniu wzorów pism procesowych. Bo przecież ciężko było wpaść na to, by znaleźć jej w Google, prawda? Jedna szafka za drugą, szuflada za szufladą, plik za plikiem, strona za stroną. Rozlewała wino, ziewała zawzięcie ale wracała do swojego jakże pasjonującego zajęcia, mając nieodparte wrażenie, że tak naprawdę szukają czegoś innego.

Richard Remington.

Nazwisko Richard Remington na papeterii kancelarii Atwoodów okazywało się dla szanownej małżonki zainteresowanego najwyraźniej wystarczającym zaproszeniem, bo nie zastanowiła się nawet nadmiernie nad tym co to, skąd to i po co to, a zaczęła czytać. Nie bez kozery mawiają, że ciekawość bywa pierwszym stopniem do piekła, bo wystarczyło tak właściwie kilka słów a poczuła, że kręci się jej w głowie. Albo, że to wszystko to jakiś pieprzony, cholernie popieprzony żart. Zgarnęła te papiery do siebie, tak, jakby w ten sposób mogła zapewnić, że nigdy nikt więcej ich nie przeczyta.

Wyszła z domu. Nie pamiętała nawet czy przeprosiła Magdę, czy się z nią pożegnała. Na autopilocie wsiadła do swojego samochodu i po prostu ruszyła, nie zwracając nawet uwagi na to, że po raz pierwszy w historii prowadzi po alkoholu. Zatrzymała się dopiero gdzieś w połowie drogi, na samym środku Carnelian Land. Zupełnie jakby się ocknęła, ale to chyba wizja rychło zbliżającego się ataku paniki skutecznie sprowadziła ją na ziemię. Z auta wysiadła tak gwałtownie, że omal z niego nie wypadła, prosto w jakiś rów po środku niczego. Było jej okropnie niedobrze i pewnie gdyby tylko cokolwiek tego dnia zjadła, właśnie zwracałaby zawartość żołądka, zamiast tego jednak zdecydowanie zbyt bliska była hiperwentylacji. Rozglądała się na boki, chyba próbując się uspokoić. Ściemniało się, ona była drobną blondynką na jakimś pieprzonym australijskim końcu świata i omal nie zaczęła się histerycznie śmiać do myśli, że to jedna z tych sytuacji, w których dziewczyny natrafiają na tych najbardziej okrutnych psychopatów, o czym potem można przeczytać w lokalnym dzienniku. Powinna się bać? Dobre sobie. Z jednym sypiała i tytułowała go mężem, zapewniając nie tak dawno temu przed ołtarzem, że nie opuści go aż do śmierci. Nie roześmiała się. Rozbeczała się jak dziecko.

Nie wiedziała ile płakała. Minutę, dziesięć, może godzinę. W końcu zabrakło jej już chyba i łez, i tchu, i siły. Nie, tej ostatniej znalazła w sobie wystarczająco by ponownie zapakować tyłek do samochodu i nawet przejechać pozostały kawałek drogi, nie powodując przy tym żadnego wypadku. Prawie, bo przed dom zajechała z takim impetem, że omal nie wjechała wprost w zderzak samochodu jej męża. J e j m ą ż. Niedorzecznie wręcz uwielbiała w ten sposób mówić o Dicku, a teraz przełykała te słowa jak najbardziej gorzką z możliwych pigułek. Wysiadła, po czym chyba automatycznie podeszła sprawdzić czy oby na pewno obyło się bez szkód. Znowu zachciało się jej śmiać. Wolała rozpieprzyć ten pieprzony zderzak, niż własne małżeństwo.

Wróciła się jednak po teczkę, dopiero z nią w dłoni weszła do domu.

Zatrzymała się zaraz za drzwiami. Zupełnie nagle poczuła się tak, jakby ten dom w tej jednej chwili przestał być jej, przestał być ich. Zatrzymała się w miejscu tak, jakby coś zatrzymywało ją tam siłą, dopiero po chwili ruszyła wgłąb.
- Dick? - zawołała, kierując się w stronę czegoś, co pewnego pięknego dnia miało być kuchnią, dodatkowo poza sypialnią i łazienką będąc póki co jedyną względnie umeblowaną przestrzenią. Teczkę rzuciła na blat wyspy, sama zakręciła się wyciągając najpierw kieliszki, potem whisky, na końcu lód, przy okazji hałasując chyba najbardziej jak się dało. Zatrzymała się chwilę, nasłuchując czy jej zawołanie cokolwiek dało. Cisza. Rozlała dwa drinki, oparła się nonszalancko o blat i poczekała jeszcze chwilę.
- Dick!! - to już był ton, którego chyba jej mąż nie znał i normalnie nie byłaby z tego powodu cholernie dumna, ale najwyraźniej nie mogła być również dumna z tego, że wyszła za mąż za człowieka, który był w stanie skatować dziewczynę w ciąży, a inną zgwałcić, więc w głębokim poważaniu miała teraz wszelkie konwenanse.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków

trigger warning
post może zawierać wspomnienie kontrowersyjnych treści, brutalne opisy i kwestie dotyczące narkotyków
Najgorszym uczuciem po jej wyjeździe była ulga. Nie sądził, że kiedykolwiek tak się poczuje podczas rozłąki z ukochaną (do tego nie miał żadnych wątpliwości) żoną, ale najwyraźniej strach przed zrobieniem jej krzywdy był silniejszy. Na tyle, że to on zderzył się ze ścianą. W najgorszych koszmarach widział ją rozpaćkaną na tynku jak muchę, choć wiedział, że nie jest to możliwe. Jego sny jednak hiperbolizowały jego rzeczywistość i dokładały do tego mieszankę receptorów, które karmił kiedyś kokainą. Skubane rozrosły się na tyle, że zamienił w potwory. Te jednak go wcale nie kąsały, a podsyłały do jego umysłu właśnie tak wściekłe wizje siebie krzywdzącego ją. Nie w sposób klasyczny- nie z połamanymi żebrami i wybitymi zębami, Dick Remington widział raczej paskudne wizje jak z obrazów naturalistów, gdzie śmierć przychodziła i zostawiła spustoszenie.
Tyle, że te niewinne panny zwykle trawiła choroba, a zmorą Ainsley miał być jej własny mąż. Tego zwykle w snach nie dostrzegał, a mimo to zrywał się zlany potem i przekonany, że oto się dokonało. Dopiero po dłuższej chwili uświadamiał sobie, że jej nie ma, jest daleko i jest bezpieczna, a on znowu praktycznie śni na jawie i na dodatek jest to ten sam sen co zawsze. Zdawało się mu, że żyje jak w Dniu świstaka, ale przecież nawet i te makabryczne obrazy się zmieniały.
Czasami widział jej ciało- wykrzywione i blade oraz niepodobne do niczego. Innym razem zaś łapał się na tym, że po ścianach spływała tylko krew i on wiedział, że należy do niej. Kiedyś po prostu przyśniła mu się trumna i jej ojciec, który z teczkami wyjaśniał mu nową zmowę milczenia. Powinien docenić więc swój umysł, który w swojej kreatywności rzadko doprowadzał do tego, by się nudził. Wręcz przeciwnie, chytrze grał z nim w zaintrygowanie, by potem doprowadzić go do tego, że budził się z krzykiem. Wstydził się tego tak bardzo, że znowu pompował w siebie adrenalinę i kofeinę próbując nie zasnąć. Organizm domagał się innego suplementu na K i przez chwilę nawet rozważał wybór mniejszego zła, ale wreszcie i tak spoczął na laurach i starym, dobrym spirytusie. Impreza z Vinnim zdawała się być wisienką na torcie, ale akurat tego ciasta jeszcze nie kroił skupiając się raczej na przetrwaniu bez strachu o swoją żonę.
Nie było jednak mu to pisane i Dick Remington wreszcie zrozumiał.
Byli ludzie, którzy mieli wyrzuty sumienia i poczucie winy, on zaś ten narząd miał zupełnie nieużywany i podejrzewał, że gdzieś w toku ewolucji (bo żaden organizm nie zna stagnacji) przeobraził się on w coś na wzór przerażenia, które teraz stawiało jego ciało w wieczny alarm. Tak dręczący go, że poważnie rozważał bycie bezsennym na zawsze. Wampiry jakoś dawały radę, więc co to dla dzielnego pana komendanta.
Tyle, że jak się okazało- a raczej miało- jego organizm wymiękł na jednej z ostatnich prostych, gdzie wreszcie powinien czuwać po skończonym dyżurze. Normalni strażacy- bez snów o przepołowionej na pół olimpijce- kładli się zaraz do łóżka czując, że muszą odespać każdą akcję czy zwykłą czujność w remizie. Dick postanowił być jednym z tych kozaków i przetrzymać tę potrzebę snu. Wiedział, że to rozwiązanie krótkodystansowe i nie przyniesie ono pozytywnych skutków, ale nadal był chyba nieźle nakręcony, więc mogło się udać.
Tak bardzo, że ćmił chyba piątego papierosa, gdy razem z nim po prostu zapadł w sen i tym razem śniła mu się sama Ainsley, wołająca go gdzieś z głębi domu. Nie obudził go jednak jej krzyk, a swąd koszulki, która nagle zaczęła się tlić od tej pieprzonej fajki, którą nieopatrznie przyłożył do materiału.
Rany boskie, strażak, a spłonąłby od papierosa.
To chyba sprawiło, że pierwszy raz od dawna roześmiał się serdecznie i już miał fetować zwycięstwo, skoro został uleczony i nie miał żadnego dziwnego snu (poza wołaniem, ale do tego mógł przywyknąć), gdy nagle zdał sobie sprawę, że nawet po zdjęciu koszulki i opłukaniu się wodą, słyszy te krzyki.
To nie mógł być sen.
Jego żona- wbrew jego prośbom i rozkazom- zmaterializowała się w ich domu i na dodatek pilnie chciała z nim porozmawiać, więc zaklął cicho i nieprzytomny (jednak te godziny bezsenności zrobiły swoje) zszedł na dół stając przed nią.
- Jestem. Spałem po służbie- wyjaśnił niemrawo, ale musiała dać mu minuty, by załapał, że jest tutaj, a nie w Dubaju i na dodatek postanowiła nagle obudzić wszystkie duchy w tym domu swoim krzykiem. Zupełnie jak nie ona, co pewnie dla strażaka powinno brzmieć jak syrena alarmowa, ale do cholery, wciąż był gdzieś na pograniczu jawy i snu, więc nie wiedział zbytnio, co się dzieje i który mają rok, a ona chyba była czymś nakręcona tak bardzo, że pewnie zasiliłaby elektrownię atomową w Czarnobylu, jeśli byłaby taka potrzeba.
Wkrótce chyba jego pobudka nie będzie aż taka konieczna.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy (w tym seksualnej) i/lub uzależnień
Przyzwyczaiła się do tego, że ludzie ją zawodzili. Po prawdzie już dawno przestała się dla kogokolwiek jakoś bardziej, jakoś specjalnie starać - bo po co, kiedy na końcu tej drogi stał co najwyżej zawód. Dla większości ludzi była bowiem co najwyżej własnym nazwiskiem. Ukochaną córeczką swojego obrzydliwie wpływowego tatusia. Sumą tytułów i medali, które przez to pieprzone ćwierć wieku profesjonalnych startów zdążyła zdobyć. Gwarantem wywindowania do towarzyskiej pierwszej ligi. Może jeszcze tymi pieniędzmi, które ciągną się za Atwoodami nieznośnie, równie upierdliwie co cała ta ich sława. Kwestia więc tego, że ona zawsze starała chować się za kimś, wcale nie wynikała z jej raczej niedostępnej osobowości - co nawet tak do końca wcale nie było prawdą - a z wygodnej pozy przybranej jedynie w obawie przed kolejnym rozczarowaniem. Przed kolejną krzywdą. Nie przewidziała chyba jednak jednego. Że we wszechświecie istnieje taka opcja, gdzie skrzywdzi ją ktoś, kto miał być tą jej pieprzoną tarczą. Na dodatek skrzywdzi chyba tak jak nikt inny. W normalnych okolicznościach właśnie rzucałaby mu się na szyję. Jej wyjazd do Dubaju był w końcu ich najdłuższą rozłąką, na dodatek poczynioną na jego wyraźną prośbę - co by nie powiedzieć wręcz rozkaz. W normalnych okolicznościach całowałaby go właśnie jak jakaś stęskniona wariatka. W normalnych okolicznościach.
Teraz nie była w stanie spojrzeć mu nawet w oczy. Wytrzeźwiała za to chyba w ułamki sekund, z całego tego wypitego dzisiaj z Magdą wina, bo właśnie uderzała ją myśl o tym, że faktycznie jest wariatką. Albo jakąś skończoną idiotką. Myśl ta była tak cholernie zła na każdej płaszczyźnie, że wręcz fizycznie zaczynała na sobie chyba odczuwać jej ciężar. Dick był wyższy. Postawny. Ważył pewnie prawie niewiele mniej niż dwa razy więcej niż ona, i na miłość boską, był pieprzonym strażakiem, więc nie dość że musiał być w formie, to jeszcze musiał mieć całkiem sporo siły. Nigdy wcześniej taka myśl nie spowodowałaby, że powinna zacząć liczyć kompletność swoich klepek, ale właśnie wpadła tutaj, nie informując o tym nikogo, bez telefonu, nawet bez tego pieprzonego smart zegarka. Wpadła tutaj, by poinformować go, że wie o wszystkim.
O gwałcie.
O napaści ze szczególnym okrucieństwem.
O tym, że ta druga dziewczyna była wtedy w ciąży.
O poronieniu, czyli o tym że zabił własne dziecko.
Jedno za drugim było taką abstrakcją, że nie mogła pomieścić tego w swojej głowie. Nie wiedziała nawet, czy bardziej uderzał ją w tym momencie fakt tego, że ona do tej pory realnie zakładała, że pewnego pięknego dnia to oni będą mieć dziecko. Jezus Maria. W czym to ich miałoby być lepsze niż to, które spotkania ze swoim przyszłym-ojcem nie przeżyło? Poczuła jak krew odpływa jej z twarzy. Seks? Owszem, ich seks bywał - hmm - doprawdy intensywny, ale nawet najbardziej (w ten przyjemny oczywiście sposób) po nim obolała, nie pomyślałaby, że jej mąż będzie mógł w tak okrutny sposób skrzywdzić inną dziewczynę. Chyba ją otrząsnęło.
Odwróciła jednak głowę, by na dosłownie moment na niego spojrzeć. Przechyliła się przez wyspę i prostując jeden palec, przepchnęła jeden, pełny drink w jego stronę. Skinęła głową, chyba sugerując, że śmiało, może się napić. Wróciła na swoje poprzednie miejsce, zgarnęła teczkę, otworzyła ją, wierzchnią okładkę zaginając do tyłu. Nie zamierzała wyciągać papierów. Nie zamierzała na nie spojrzeć, bo tym razem już na pewno zwymiotowałaby z nerwów.
Jestem. Spałem po służbie.. Pobudka, Remington.
- Napij się, powinno pomóc w obudzeniu - zaproponowała, ale próżno było w tym głosie szukać zwyczajowej czułości, do której pewnie zdążył do tej pory przywyknąć. W ślad za drinkiem, w ten same sposób przesunęła po wyspie tą otwartą teczką. Wyprostowała się, ręce gdzieś z tyłu opierając o blat. Nie, ona się tego blatu złapała tak mocno, że aż pobielały jej kostki. - Bo o uczciwości małżeńskiej - urwała, bo tym razem przechyliła się raz jeszcze, zabierając swojego drinka, którego wypiła pewnie połowę by w ogóle być w stanie to zdanie dokończyć. - Będzie całkiem sporo - choć pewnie powinna zasugerować, że raczej o jej braku?
Drogi Boże, chyba nigdy wcześniej nie była do tego stopnia przerażona.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy i uzależnień i przemocy seksualnej
Niczego się nie bał. To brzmiało dość lekkomyślnie jak na człowieka, który spędził całe życie w cieplarnianych warunkach ojcowskiej troski, którą wyrażała się w funtach czy euro. Trudno było obawiać się czegokolwiek, gdy dziewięćdziesiąt dziewięć jego problemów rozwiązywała potężna kwota w banku. Mógł wówczas jak reszta bananowych dzieciaków powtarzać, że pieniądze szczęścia nie dają, a dobrobytu nie liczy się w wynajmowanych przez lokatorów mieszkaniach. Zazwyczaj wzruszał przy tym nonszalancko swoimi ramionami i stwierdzał, że pewnie biedny byłby szczęśliwszy, ale przecież nigdy nie dorósł do poziomu nawet klasy średniej. Czego ten pieprzony gówniarz miał się obawiać?
Na pewno nie ognia.
Mówili mu starzy strażacy, że kiedyś poczuje przed tym skurwysynem respekt i zacznie szanować to, że jest nieokiełznany i że może zamienić w pożogę. Straszyli, roztaczali przed nim ponure wizje, a on śmiał się im w twarz. Potem stwierdzili, że znajdzie na asfalcie truchło dziecka, co wbije go w chodnik i każe mu zwracać posiłek nie z tygodnia, ale z całego miesiąca. Nic takiego nie miało miejsca. Zobaczył, machnął ręką, żeby ekipa zabrała się do roboty i potem pieprzył jakąś nieświadomą niczego dziewczynę, którą wyrwał w barze. Jedną z takich, o których nazajutrz się nawet nie pamięta, choć ona bardzo chciała, by było inaczej. Rzecz w tym, że z równą łatwością wymazał ją ze swojej obszernej pamięci, jak i również tego pieprzonego dzieciaka, który miał zmienić jego sposób patrzenia na życie. Nie wyszło, najwyraźniej musiał być jakiś popsuty do cna, bo cokolwiek, co innych dobijało, wzruszało bądź budziło niespotykaną i niebezpieczną euforię, dla niego było chlebem powszednim i to na dodatek niezbyt świeżym, bo czuł jego czerstwość między zębami.
I to poczucie jakiegoś znużenia, które obecnie tylko zamieniało się w coraz bardziej realne koszmary na jawie. Tak właśnie odczuwał to nagłe najście własnej żony (to w końcu był jej dom, ale jeszcze w remoncie)i zbudzenie go ze snu, by kontynuować wszystko, co przeżył już w najbardziej mrocznych koszmarach.
Bo owszem, Dick Remington nie obawiał się utraty swojego materialnego statusu, niezliczonych pożarów czy wypadków, które miały zostać pod jego czaszką na zawsze, ale śmiertelnie bał się chwili, gdy wszystko stanie się jasne i Ainsley stanie przed człowiekiem, którego dotąd nie znała.
W końcu tamten mąż z piaskownicy, który uformował jej obrączkę z cukrowej larwy, nigdy nie podniósłby ręki na dziecko. Tamten towarzysz huśtawek i trampolin wreszcie nie odważyłby się nigdy skrzywdzić kobiety, a ten… Aż się prosiło o nagłe voila, przedstawienie aktora jednego monodramu, który powtarzał się bez końca w siniakach i obtarciach innych kobiet. Może i on śnił koszmary, ale czy on kiedykolwiek zdawał sobie sprawę, jak wielkim koszmarem był dla tych dziewczyn?
Pobudka, właśnie stawał się jedną z tych podłych mar dla swojej żony, która rzucała mu akta swojej sprawy. Nie sięgnął po nie, dobrze wiedział, co tam znajdzie i jakie zdjęcia. Nie zamierzał oglądać ich nigdy więcej ani też pić alkoholu, choć wziął do ręki szklanki, by nią zakręcić kilkukrotnie.
- Kto ci powiedział? Twój ojciec?- i tak, to było podłe, że w tej chwili to była dla niego najważniejsza część tej rozmowy, zupełnie jakby przeoczył fakt, że właśnie pojawiła się pożoga, która trawiła jego małżeństwo.
Może dlatego nie umiał być z nikim szczęśliwy, bo do tej pory tak bardzo się nie bał? Tymczasem obecnie czuł jak pieprzony tchórz, który oczekuje na jej wyznanie i wie, że po nim nic już nie będzie takie samo.
Gratulacje, Richard.
Zostałeś człowiekiem.
O kilka lat za późno.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy (w tym seksualnej) i/lub uzależnień
To było zupełnie niedorzecznie, ale czuła się tak jakby wcale jej tu nie było. Może to kwestia tego jak bardzo nie chciała tu być, jak bardzo nigdy nie chciałaby być częścią takiej rozmowy i jak bardzo by nie chciała by ktoś, kogo kocha najbardziej na świecie okazał się być po prostu potworem w ludzkiej skórze? Mimo to stała tutaj, w domu który właśnie przestał być j e j domem, przed mężczyzną, który miał być jej mężem, a okazywał się być obcym człowiekiem. Kimś, kogo nigdy nie znała. Jedyne co ich dzieliło to ten nieznośnie surowy, marmurowy blat kuchennej wyspy. Omal nie śmiała się właśnie do myśli o tym, że miał być szary. Tak bardzo jej się przecież podobał szary. Siwy niczym srebrny sekcyjny stół stojący po środku pracowni jakiegoś patologa. Stół sekcyjny, na którym dogorywało właśnie ich małżeństwo. A może raczej ich wszystko? To wszystko, co tego jednego pieprzonego wieczora zginęło śmiercią tragiczną.
Przyjmijcie, proszę, najszczersze kondolencje.
Zupełnie nie wiedziała co tak właściwie jej się dzieje. Nie była nawet w stanie zrozumieć ogółu emocji, które od dłuższej chwili przetaczały się przez jej głowę, jak i przez całe ciało. Była złość, nie - wręcz taka zupełna, pieprzona, cholerna wściekłość która wręcz wylewała się jej z każdej jednej tkanki. Sama jednak nie miała chyba pojęcia o co tak naprawdę się nakręca. O to, że był w stanie to zrobić? O to, że nie był w stanie jej tego powiedzieć? Czy o to, że okazywał się być zwyczajnym kawałem jeszcze bardziej zwyczajnego skurwysyna, a to nie miało nic wspólnego z Richardem, którego znała ona? Tych emocji było tyle, że miała ochotę krzyczeć, wręcz wrzeszczeć na niego, by w tej chwili stąd wypieprzał a w zamian po prostu oddał to co zabrał. Były i rozczarowanie, i strach, i obrzydzenie. W końcu była i zazdrość, zupełnie dla niej w tym momencie niezrozumiała i taka, przez którą to obrzydzenie zaczynała czuć i do samej siebie. Czemu ona nie była w stanie tym dziewczynom choć trochę współczuć? Choć na moment spróbować wejść w ich pieprzone buty i spróbować zrozumieć ogrom krzywdy, która dotknęła je z ręki jakiegoś zasranego bogatego, wpływowego gnojka z jeszcze bardziej bogatym i wpływowym tatusiem za plecami? To, że dzięki pieniądzom i koneksjom udało mu się uniknąć jakiejkolwiek kary, jakiegokolwiek choćby cienia odpowiedzialności powinno napawać ją skrajnym wręcz obrzydzeniem. Zniszczył tym dziewczynom życie i nic z tego nie wynikało, niczego miał się nigdy nie nauczyć. Zamiast tego jednak czuła zazdrość i to zazdrość tak dotkliwą, że przestawała chyba racjonalnie myśleć. Zazdrość o to, że te dziewczyny w jego życiu wtedy były. A ona nie. Richard Remington miał sobie układać życie z inną kobietą. Miał mieć dziecko. Rodzinę. Nie z nią. Ręce właśnie trzęsły się jej nie ze strachu, a z całej tej wściekłości.
Jesteś chora, Atwood.
Spojrzała na niego krótko, trafiając tak celnie że przez te kilka słów ich spojrzenia się spotkały.
- Żaden z was nie kłopotał się tym, by dojść do wniosku, że powinnam o tym wiedzieć - odpowiedziała szybko i zimno, zupełnie bez żadnych emocji, jakby właśnie czytałam to wszystko z kartki, albo jakby to wszystko w ułamkach sekund stawało się jej obojętne. Nawet ramionami lekko wzruszyła, z rzeczoną obojętnością właśnie. - Nie. Znalazłam je. W gabinecie. Przypadkiem - i omal nie zaśmiała się histerycznie do myśli o tym, że to, że znalazła je ona a nie Magda było jak wygrana na loterii. Jej bratowa z całym swoim nakręceniem oddaniu prawom kobiet, tą jej fundacją i wszystkim co dla spraw kobiet na Wyspach robiła, nie zadawałaby żadnych pytań. Prawnik wyhodowany przez jej ojca i człowiek, którego Atwoodowie przemielili na każdy możliwy sposób, nie wypluwając jej później z niesmakiem, był osobą nie do zatrzymania. To nie był nawet czołg, a całe pieprzone wojsko, które parło nieustannie naprzód, nie biorąc żadnych jeńców i walcząc tak długo, aż jedyne co zostało to ogromne nic. Aż ją otrząsnęło do tej myśli, ale nie zamierzała tego tłumaczyć. Zamiast tego odwróciła głowę i milczała, licząc chyba że te wszystkie podłe myśli chociaż na chwilę znikną.
Że on chociaż spróbuje zaprzeczyć
Że się wyprze.
Że skłamie.
Że powie, że to były tylko pomówienia.
Że te dziewczyny chciały pieniędzy. Albo rozgłosu.
Nic.
Spojrzała na niego raz jeszcze, chyba jeszcze bardziej zimno.
- Kim ty w ogóle jesteś. - a to nawet nie było pytanie.
Nie pytała. Nie miała odwagi zapytać o takie rzeczy obcego człowieka.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy i uzależnień i przemocy seksualnej
Swojego czasu uczestniczył w wielu szkoleniach. To był pierwszy etap przed zostaniem strażakiem. Jasne, liczyły się umiejętności fizyczne i trening był podstawą, zwłaszcza dla tak pełnego wyzwań zawodu, ale teraz przykładało się wagę również do psychiki. Rozkładało się więc na czynniki pierwsze to z czym może spotkać się w pracy i jak może to go zaskoczyć. Doskonale pamiętał, że takiego słowa użył prowadzący, bo tłumaczył, że nie chce sam narzucać im emocji, które ich zaleją w sytuacji kryzysowej. Najważniejsze przecież było je zidentyfikować i nazwać, co miało okazać się niełatwe.
Potem następowało wyliczenie potencjalnych okoliczności, gdzie człowiek, strażak może wyjść z siebie i stanąć obok. Wtedy słyszał, że najbardziej istotne jest pozbieranie się z tej mozaiki, a Dick w wyobraźni już widział siebie, który wpatruje się w porozrzucane ciała na jezdni i jednocześnie próbuje dojść do etapu zbierania się. Na próżno, okazywało się, że jest kiepski w tych całych hipotetycznych scenariuszach. Tak bardzo, że do momentu ujrzenia pierwszych zwłok nie umiał zdecydować się, co by poczuł.
To może było najbardziej prawdziwe, bo przecież do cholery, nikt nie może przewidzieć emocji, które nagle zaczynają się kotłować. Nie sądził wtedy, że będzie najbardziej zimny, gdy już pozbierają z drogi pierwszą ofiarę za jego kadencji. Nie przypuszczał nigdy, że gdzieś w toku ewolucji ktoś zabrał mu ten magiczny przycisk, który odpowiadał za empatię i pozostawił jedynie ten śmieszny głód, który właśnie w takich momentach nasilał się najbardziej. Kiedyś myślał, że jest taki wyjątkowy, bo reaguje na własne zezwierzęcenie kolejnym gramem, a potem na odwyku poznał grono policjantów, strażaków i przedstawicieli innych zawodów kryzysowych. Okazało się, że nie ma w tym absolutnie niczego wyjątkowego, może poza tym, że oni mimo wszystko cokolwiek przeżywali, a on wychodził z założenia, że wszystko mu jedno.
Dlaczego teraz stojąc naprzeciwko swojej żony do tego wracał? Kto otworzył tę śmieszną szufladkę w mózgu, która wyrzucała nagle tak niedorzeczne wspomnienia zamiast skupić się na tym, że Ainsley wszystko wie? Chyba po raz pierwszy w życiu zrozumiał tego trenera, który podkreślał, że nie wie, w którym momencie zaatakuje go kryzys i jak będzie do tego podchodził. Sądził, że to takie czcze gadanie, przecież wiedział jak reaguje i nic nie było w stanie wytrącić go z równowagi.
Najwyraźniej do momentu, gdy to jemu rozstąpiła się ziemia i jak na tych wszystkich kreskówkach nagle stanął na ostatniej przestrzeni walcząc o to, by nie wpaść do gorącej lawy. Szkoda, że nie umiał obecnie być taki dzielny, taki mocno elokwentny, gdy świat dosłownie mu się walił pod stopami, a on dalej patrzył na to praktycznie bez ruchu. Miał wrażenie, że przyrósł do tych świeżo położonych płytek i że to jego wreszcie szpachelką i zmiotką wymiecie stąd Dillon, gdy wezwą go do tego specyficznego wypadku.
Albo morderstwa, bo wnioskując po zachowaniu Ainsley na żadną amnestię nie mógł liczyć.
- Twojego ojca obowiązuje tajemnica adwokacka. Gdyby tylko ci powiedział, mógłby stracić uprawnienia, a przecież wiesz, że do tego by doszło- wyjaśnił, zupełnie jakby ten maciupeńki szczególik był w tym wszystkim najbardziej istotny. Nie to, że był winny i że jego teczka miała kilkadziesiąt stron. Tylko to, że jej ojciec znalazł się w matni, którą przygotował jej własny teść w obawie przed tym, że prawda wyjdzie na jaw. To było lepsze niż intercyza, zdecydowanie i pewnie w innych okolicznościach pogratulowałby ojcu przenikliwości.
W innych, czyli wtedy, gdy tak bardzo to by go nie ruszało.
A gniotło niesamowicie, sprawiało ból i paraliżowało zupełnie tworząc z niego zupełną kalekę, która nie była w stanie wykonać nawet jednego kroku. Ku swojej żonie, choć był szczerze zaskoczony tym, że w teczce nie znalazł już napisanego naprędce pozwu rozwodowego. Widział z jaką pogardą na niego patrzyła i jak gryzła się z tym, by nie obrzucić go inwektywami. A może chciała, a jednocześnie się bała? Nie śmiał zadać tego pytania, dosłownie żadne inne słowa nie padły z jego ust, a knykcie zacisnął zdecydowanie za mocno na szklaneczce wznosząc praktycznie toast na stypie swojego własnego małżeństwa.
Wcale się nie zdziwił, że praktycznie stanęło mu to w gardle i poczuł silne mdłości słysząc jej pytanie.
- Jestem twoim mężem czy tego czy nie. Ślubowałaś mi to, pamiętasz?- i w tym momencie miał okazać się jednym z tych skurwysynów, którzy wyciągają przysięgi ponad własne czyny, ale do cholery, nie pozwoli jej odejść.
Nie teraz i… nigdy.
Podszedł do niej powoli wyciągając do niej ręce.
- Jestem twoim mężem- powtórzył, zupełnie jakby chciał jej tym sposobem zakomunikować, że jej krzywdy nie zrobi i ona jest wyjątkowa. Jak bardzo podłe to było w stosunku do innych kobiet?
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy (w tym seksualnej) i/lub uzależnień
To nie tak, że nie wiedziała czego może się spodziewać. Musiałaby być skończoną kretynką, albo przynajmniej taką udawać, by w tak newralgicznej sytuacji nagle zachowywać się tak, jakby również do tego nie była przygotowana. Znała zasady i mechanizmy. Od dziecka wciśnięta była w świat stworzony dla wpływowych, bogatych, białych chłopców. Nie, wróć. Ona sama była jednym z t y c h chłopców. Cudownym dzieckiem jeszcze bardziej cudownych rodziców, idealnym bananowym gówniarzem dla którego świat mógł co najwyżej być prywatnym podwórkiem, gdzie ci co to nie chcieli się bawić zgodnie z narzuconymi zasadami byli grzecznie wypraszani. Choć czy na pewno grzecznie? Powinna być już zwyczajna do tego, że przedstawiciele tego gatunku idą po swoje bez żadnych oporów.
Po trupach. Nie, to źle brzmiało w świetle dzisiejszych wydarzeń.
Choćby świat miał spłonąć. Całkiem zabawne, biorąc pod uwagę że na przeciwko niej stał strażak.
Szkoda, że nie był w stanie ugasić tego jednego pożaru, który właśnie dogorywał, zostawiając między nimi zupełne resztki tego, co jeszcze chwilę temu mogli tytułować małżeństwem.
Do tej jednej, niezastąpionej bezczelności też już przywykła. Przez całe lata uważała, że na tej jednej z cech cudownych Remingtonów zjadła zęby i prawdopodobnie była ostatnim człowiekiem na tej planecie, który nie chciał ich tych zębów za to pozbawić. Może jednak jeszcze mieli potrafić ją czymś zaskoczyć?
- Obawiam się, że to nie mój ojciec jest teraz tą stroną, która ma do stracenia najwięcej - oznajmiła w odpowiedzi więc, zupełnie beznamiętnie i trochę tak jakby rzucała te słowa w próżnię, a nie nawet bezpośrednio do niego. Spojrzała jednak w jego stronę i to było dziwne uczucie, ale miała wrażenie że w tej jednej chwili oboje zrozumieli, czemu ani Othello, ani Alistair nie trudzili się takimi banałami jak zmuszenie ich do podpisania jakiejkowiek intercyzy. Najlepszą intercyzą bowiem byli oni sami, a raczej fakt że formalizacja ich związku okazała się idealnym zabezpieczeniem dla wszystkiego co kiedykolwiek łączyło Atwoodów z Remingtonami. To było jasne, że żadna ze stron nie rzucałaby się z czymkolwiek w kierunku drugiej, kiedy ta mogłaby ją tak spektakularnie pogrążyć.
Zawsze chełpiła się tym, że przedstawiciele jej rodziny są doprawdy we wszystkim najlepsi, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że okażą się również pionierami w tworzeniu złotych klatek dla własnych dzieci. Brawo, bravissimo, owacje na stojąco.
To było dla niej za dużo. W jednej chwili jej mąż okazywał się właściwie nie być jej mężem, jej dom przestał być jej domem, jej ojciec okazał się po prostu zimnym skurwysynem, który w imię własnych interesów nawet nie mrugnął okiem na to, by mieszkała pod jednym dachem z psychopatą, i nawet stary, drogi Remington, dla którego przez tyle lat była oczkiem w głowie wsadził ją na taką minę. Wzięła głębszy wdech, choć czuła, że jeszcze chwila a z nadmiaru wrażeń chyba zabraknie jej tchu. Może to i dobrze, bo kiedy znowu zaczął tytułować się jej mężem, miała cholerną ochotę się histerycznie roześmiać. Pieprzony, pieprzony dupek. Dziwne, że to przepastne pomieszczenie było jeszcze w stanie pomieścić jego tupet.
Uśmiechnęła się tylko ironicznie, przez moment krzyżując ręce na klatce piersiowej. Jedną poderwała, by przez dosłownie kilka sekund obracać w dłoni cieniutki łańcuszek, który zawieszony miała na szyi, i który przez chwilę zaczęła przygryzać, lekko przesuwając nim po ustach. Pozwalało pomyśleć i nie puścić solidnej wiązanki epitetów, w każdym znanym jej języku, pod jego adresem.
- Nie byłeś nawet w stanie mi zaufać, a będziesz mi teraz pieprzył o jakiś przysięgach? - wypaliła w końcu, najwyraźniej żadne praktyki relaksacyjne nie pozwoliły jej ugryźć się w język na tyle, by zachowywać tak zwyczajną dla siebie powściągliwość. Gdzieś na świecie pewnie zaczynał wymierać kolejny gatunek zagrożony, skoro młoda Atwood wyciągała ze swojego słownika taki arsenał, ale w tej chwili nawet nie zarejestrowała do końca w jaki sposób sformułowała swoją wypowiedź.
Spojrzała na niego dłużej. Widziała, że podchodzi i wiedziała, że będzie to robił tak jak zawsze. i że zawsze tyle by wystarczyło, żeby sama rzuciła mu się w ramiona i drogi Boże, jak ona w tym momencie tego pragnęła. Jak chciała się obudzić z tego złego snu, jak bardzo chciała żeby to wszystko okazało się tylko wytworem jej wyobraźni, żeby ją uspokoił, żeby powiedział że tu jest i wszystko będzie dobrze.
Nic nie będzie dobrze.
Obserwowała i pozwoliła mu podejść tak blisko, że nie dzielił ich pewnie metr, może nawet pół. Wyciągnęła swoje ręce, ale nie po to, by uwierzyć w jakikolwiek happy end. Delikatnie złapała go za przedramiona, przesuwając dłonie niżej na jego nadgarstki. O zgrozo, było w tym tyle czułości, że chyba nawet nie podejrzewała, że tyle jej w sobie teraz posiada, nawet kciukami lekko przesunęła po jego skórze, jakby chciała go uspokoić. Może chciała? Tyle, że siebie. Podniosła wzrok tak, by napotkać jego spojrzenie.
- Dick, my się po prostu do tego nie nadajemy - zatrzymała się tutaj, bo musiała uspokoić to coś rosnące w gardle, co nie dawało jej mówić i łzy, które napływały jej do oczu, szkląc je tak jakby miała gorączkę. Ainsley najwyraźniej była bardzo chora, a jej głównym objawem chorobowym miał być człowiek, który do końca życia miał być jej mężem.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy i uzależnień i przemocy seksualnej
Nigdy nie przemyślał w pełni tego czy zakochałby się w niej w innych okolicznościach. W tych normalnych, w których zwyczajnie idą do jednej szkoły i okazuje się, że mają razem matematykę albo inny przedmiot, który sprawiał mu trudności. Pewnie byłby tym samym złym chłopcem, który ciągnie ją za warkocz i usiłuje sprowokować do tego, by zwróciłaby jego uwagę, ale czy to byłoby ostateczne? A może byłoby bardziej jak w życiu i wzajemna relacja spaliłaby się na panewce, bo przecież byli jeszcze za młodzi na zobowiązania? Trzecim scenariuszem byłby zaś fakt, że tak, zakochaliby się w sobie na zabój i nic nie byłoby ich w stanie rozdzielić. Do pierwszego dziecka, bo przecież nie ma bardziej realnych i dorosłych problemów jak te związane z prokreacją.
Tylko w uroczych filmach jest inaczej.
Tymczasem nie uczestniczyli w takim i mogli być nowożeńcami, ale daleko im było w tym momencie do planowania rodziny. Rozmawiali o czymś zgoła innym, a do Dicka wracało to ponure przekonanie, że ktoś tę dziewczynę kilkanaście lat wcześniej zaprogramował na niego. To było działanie z premedytacją, bo przecież jego ojciec wiedział, że będzie sprawiał problemy. Miał to w genach- odziedziczył to po nim i po matce, którą kiedyś ktoś równie bezczelnie mu wpychał dbając o to, by zeszła z rynku matrymonialnego w dobrym czasie. Nikt wtedy jeszcze nie miał pojęcia, że sam Othello epatuje przemocą i stanie się problemem, zanim jeszcze metal na obrączkach zdąży ostygnąć. Nic dziwnego, że tym razem był tak ponuro przewidujący i już kilkuletniego Dicka prowadził za rączkę do Atwoodów licząc na to, że pewnego dnia on i jego serdeczny przyjaciel (równie parszywy jak on) staną się rodziną. Na dodatek taką, którą będą łączyć zbrodnie, które zamiotą pod dywan.
Taka unia była silniejsza niż jakiekolwiek więzy krwi. Pogratulować im tego, skoro Dick teraz odczuwał tak bardzo ciężar tej decyzji. Nie ze względu na siebie- on akurat był twardy i wszstko pokryje kokainą- ale ze względu na swoją żonę, która rozpadała się w jego obecności. To było najgorsze. Brzmiało to niemalże jak pozbawione emocji stwierdzenie faktu, ale mój Boże, Dick miał ich w tym momencie aż nadto i czuł się jak podczas uczuciowej powodzi, podczas której stał i nie miał siły się ruszyć. To nie był pożar, bo ogień nie był do końca wrogiem, a jeśli nawet to jako strażak umiał sobie doskonale z nim poradzić. Z wodą niekoniecznie, więc czuł to właśnie ona go zalewa i wyzwala w nim całe pokłady agresji i przeświadczenia, że gdy Ainsley stąd wyjdzie, skończy się świat.
Jakie jednak on miał wyjście?
- Żadna strona niczego nie straci, chyba że na mnie doniesiesz- zauważył jednak obojętnie, sporo go ta obojętność kosztowała w tym konkretnym przypadku, ale najgorsze co mógł teraz zrobić to dać się porwać emocjom, które powoli- fragment po fragment- budziły w nim potwora. Nie chciał, by go ujrzała. To nie była jedna z tych baśni, w której księżniczka pokocha Bestię, by zauważyć, że jest dobrym człowiekiem. Dick nie był i jeśli Ainsley zamierzała go wydać przed policją, będzie musiał zrobić jej krzywdę.
Jak to ładnie brzmiało, zupełnie jak jakaś łajdacka powinność, którą ktoś wpisał sobie w kodeksie zwyroli. Zupełnie jakby mieli jakieś odgórne prawo.
Zupełnie jakby on miał prawo zaczynać rozmowę od przysięgi, jaką przyszło mu złożyć. Nie dziwił się wcale, że jego żona mu tak dosłownie to wytknęła.
Taki był mądry, prawda?
- Ley, to wcale nie chodzi o zaufanie! Miałem ci powiedzieć, że co, mam przeszłość? TAKĄ? Przecież wtedy byś nigdy do mnie nie wróciła!- wreszcie uniósł głos, by wypowiedzieć na raz wszystkie obawy, które dosłownie go zżerały. Tak bardzo, że nie był w stanie już dłużej udawać. Nie, gdy jego małżeństwo rozpieprzało się w drobny mak, a jemu nareszcie przypadła rola obserwatora. Ile razy oni drwili z takich związków, ile razy bawili się w te reality- show na żywo, by dotrzeć do ściany, którą była prawda. Ktoś kiedyś mu powiedział, że ona wyzwala, ale nie bardzo to widział na swoim przykładzie.
Wręcz przeciwnie, czuł jak ktoś zakuł go w kajdany, choć to może były ręce Ainsley, które mocno oplatały jego nadgarstek. Na sekundę za długo, bo wywrócił je z całym impetem.
- NIE. Nie puszczę cię- i teraz już mogła zacząć bać się własnego męża.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy (w tym seksualnej) i/lub uzależnień
Zatrzymała się w jednym miejscu i stała tam jak wryta, choć każde kolejne słowo jej męża - choć już może oficjalnie człowieka, który tym jej mężem miał być - powinno być wystarczającą czerwoną flagą zachęcającą do ucieczki. I owszem, zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie powinna zajmować głowę co najwyżej tym, w którym miejscu zostawiła kluczyki od samochodu, w zamian za to myśl za myślą, słowo za słowem dochodziła do wniosku, ze złota klatka to nie jest kwestia ostatniego roku. Jej całe pieprzone życie to taka złota klatka, w której była ukryta za kimś. Za ojcem, za wujem, za jednym lub drugim bratem, za Grace, potem za Adamem czy Garym, a i jej mąż miał spektakularny wręcz udział w tym przedstawieniu, tak doskonałym, tak pełnym maestrii, że nie była w stanie wyjść z podziwu. W pierwszej chwili nawet całkiem by ją to pewnie rozczuliło, to dzięki temu w końcu nikt nie zdążył jej tak naprawdę skrzywdzić. Ona nie znała nie dość że żadnej przemocy, to jeszcze nawet żadnych złych intencji. Można śmiało było pójść o krok dalej i postawić sprawę jasno - ona po prostu nie znała życia.
Nagle okazywało się, że to co miało ją przed całym tym złem chronić, skrzywdziło ją tak, że właśnie brakowało jej tchu, a grunt usuwał się spod nóg.
Nie, wróć. To nie było żadne to.
To zrobili oni. W białych rękawiczkach można rzec, bo przecież po całym tym czasie nawet nie byłaby w stanie personalnie w któregokolwiek uderzyć. Stała teraz w tej zimnej kuchni, i złapała się na myśli, że sama jest prawdopodobnie taka zimna. Jak robot. Bez uczuć, bez empatii, bez oczekiwań i wymagań, zaprogramowany na wszystko co podsunie góra. Coś w tym egzemplarzu się jednak w owym programowaniu najwidoczniej zdążyło zepsuć, bo pokochała tego dupka tak mocno, że to wszystko co teraz między nimi zawisło zdawało się jej sprawiać fizyczny wręcz ból.
Obojętność zaczynała być jak plaster. Pieprzony paracetamol XXI wieku.
Nie wytrzymała dopiero, kiedy zasugerował że mogłaby go wydać. Prychnęła krótkim śmiechem, trochę tak jakby tym oskarżeniem ją potężnie obraził, ale trochę też tak było - przecież dobrze wiedział, że czegoś takiego by nie zrobiła. I wcale nie chodziło o żadną lojalność względem własnej rodziny, nazwiska czy ojca, który mógł stracić uprawnienia. Wobec wujka teścia taty Othella i jego aspirującej kariery politycznej. Mogła to zrobić tylko dla niego, mimo wszystko okrasiła to dosyć ironicznym:
- Sprawdź mnie - i było to na tyle mocne, że ktokolwiek inny na jego miejscu mógłby już realnie drżeć o własną reputację. Ainsley bowiem może wyglądała dosyć niepozornie - była niska, malutka, drobniutka, z burzą swoich blond włosów i mocno dziewczęcą urodą była raczej jak jedna z tych uroczych laleczek, niż jakiekolwiek realne zagrożenie. Biada jednak temu, kto zawierzył pierwszemu wrażeniu, bo prawda była taka, że jeśli Ainsley odziedziczyła cokolwiek po swoim drogim ojcu to była to wręcz rozkoszna umiejętność niszczenia ludzi. Kiedy byli młodsi, Grace żartowała że z całej trójki to właśnie ona byłaby najlepszym prawnikiem, i może poczciwina miała trochę racji.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Od kiedy pamiętam do żywego bawiły cię te żony-wydmuszki, które niczego nie wiedzą o swoich mężach i żyją w swojej bańce pełnej szczęścia i tego, że wszystko idzie zawsze po ich myśli. A kiedy przyszło co do czego to potraktowałeś mnie właśnie w dokładnie taki sposób, idiotka, gadżet, coś między Rolexem a Mercedesem. Miałam nie wiedzieć? Okej. Ale jak ty to sobie wyobrażałeś na dłuższą metę? Że tak w kółko znikałabym gdzieś na kolejne tygodnie, nie pytając o nic? - parsknęła ironicznie. - Bo wybacz, nie znam idealnego sposobu na przekazywanie własnej żonie takich informacji. Wiem za to, że ja powinnam to wiedzieć. Prawda daje wybór, wiesz? A ty nie miałeś żadnego prawa mi tego zabierać - skoro on mógł unieść głos to i ona się w końcu odpaliła, choć ton jej głosu był daleki od choćby wzburzonego, za to wyrzucała te słowa z siebie jakby seriami, słowo za słowem, jakby była to jakaś oscarowa mowa, przygotowywana tygodniami w dumnym szale. Urwała jednak w końcu, bo poczuła że pozwoliła sobie na za dużo i że jeszcze bardziej grunt usuwał jej się spod nóg. Pozwalała sobie na takie wycieczki przy człowieku tak naprawdę zdolnym do wszystkiego, pyskata więc z natury Ainsley postanowiła najwyraźniej spocząć na laurach i jedynie westchnęła ciężko. I znowu poczuła się tak, jakby miała się doszczętnie rozlecieć w przeciągu raptem kilku sekund, była jednak tak spięta, w jakimś stanie ciągłej gotowości, że w końcu zaczynała rozumieć czym jest mechanizm ataku bądź ucieczki. Szczególnie kiedy jej dotyk nagle zdawał się być obrócony przeciwko niej, bo realny strach poczuła dopiero, kiedy mocno złapał ją za nadgarstki.
Za mocno. Zdecydowanie za mocno, choć nie wiedziała do końca czy wrażenie to jest potraktowane realnym odczuciem czy po prostu strachem. Przez lata spędzone na wszelkiej maści upadkach z konia jej system nerwowy zdążył się odrobinę przytępić, prawdopodobnie rozkręcając próg bólowy do maksimum, choć najwyraźniej i to dziś było mało, bo w środku panikowała tak bardzo, że na zewnątrz się zauważalnie trzęsła. Szkoda, że nie mogła w ten sposób przytępić reszty odczuć. Tego realnego przerażenia. Świadomości, że przez powypadkowe problemy z krzepliwością, rano będzie miała tego wątpliwie przyjemnego uścisku pamiątkę. Chęci ucieczki. Łez, które napływały do jej oczu, Bóg jeden wie, czy bardziej z żalu czy ze strachu.
Spróbowała szarpnąć się w tył.
- D... - dobre sobie, zderzyła się jedynie biodrami z szafką. Sytuacja nie wyglądała najbardziej kolorowo. Nie można w jedną, można spróbować w drugą? Tym razem szarpnęła tak, że to on znalazł się bliżej niej. Zwykle starczyłoby, żeby za sekundę, maks dwie całowali się jak para wariatów. Zresztą, wcale nie dzieliła ich specjalnie większa odległość niż właśnie taką nadająca się jedynie do całowania. - Dick, mieliśmy raz, drugi, trzeci i... - nam nie wychodzi. - Może nie jesteśmy sobie pisani? Uparliśmy się tylko, że to będzie działać? Kocham cię, ale może to jest po prostu za mało? - urwała, przez co zawisła między nimi tak dotkliwa cisza, że aż przechodziły ją ciarki. Po chwili uniosła głowę drugi raz.
- Proszę. Zostaw. - i Bóg jeden wiedział, czy chodziło o jej ręce czy cały ich związek.
Było coś ujmującego w tym, że zaczynali od uroczego Zostań, a kończyli na Zostaw pełnym strachu.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy i uzależnień i przemocy seksualnej
Tak naprawdę zaiste okrutnym był fakt, że oboje przeżywali to samo. Ona, bo dowiedziała się czegoś, co sprawiło, że już nigdy nie miała na niego spojrzeć w ten sam sposób i on, bo wiedział, że ona wie. Niezależnie od tego jak toczyło się jego życie i jak bardzo się pogrążał, Ainsley była w jego egzystencji jedyną stałą i osobą, której nigdy nie chciał w żaden sposób skrzywdzić. Najwyraźniej i to wyszło mu koślawo.
Chyba w tym momencie jak nigdy zrozumiał swojego ojca, który przez lata tłumaczył mu jak niesfornemu dzieciakowi, że on wcale nie chciał, by tak wyszło z jego matką. To życie zmusiło ich do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Nigdy go w tym względzie nie słuchał uważając to za czcze wymówki człowieka, który nie był w stanie wyciągnąć tej kobiety z nałogu. Nie sądził, że kiedykolwiek stanie tak dosłownie w jego butach i poczuje, że zrobienie w nich kilku kroków jest niemożliwe. Przecież stał jak sparaliżowany nie mogąc wydusić słowa, a przecież powinien. Mógł przekonać ją, że ktoś (jej ojciec) spreparował te dokumenty, że ktoś usiłuje ich rozdzielić i nie może się temu poddać. Nie byłoby to najbardziej uczciwe wobec niej, zapewne znienawidziłby się do końca życia za ten rodzaj kłamstw, ale przynajmniej obeszłoby się bez końca świata i bez przekonania, że oto przyszło im się pożegnać.
Cholera, Dick Remington wiedział o tym od momentu, w którym okazało się, że dziewczyną na klifie jest Desiree. Czuł podskórnie, że iluzja, którą sobie stworzył wierząc w slogan, że miłość wszystko naprawi, rozpadnie się wreszcie w drobny mak i pozostaną po niej zgliszcza. Tyle, że nikt go nie przygotował na to, że będzie wówczas taki bezsilny i będzie próbował nieporadnie zadusić w sobie złość, która wzbierała w nim coraz bardziej. Bo tak, w gruncie rzeczy Richard był rozpieszczonym gówniarzem, któremu kiedyś zamarzyło się posiadanie Atwood i lata mogły minąć, ale nic w tym względzie się nie zmieniło. Teraz też chciał ją mieć, a wiedział, że wymyka mu się z rąk i ten ból nie mógł równać się z niczym innym. Był o krok od złapania jej mocniej, związania i zamknięcia w sypialni na dobre, ale to nie była jakaś pokręcona baśń ze smokiem, któremu przyszło więzić księżniczkę. Nie było szans na to, by to wszystko unieważnić, więc teraz stali naprzeciwko siebie i dyskutowali o możliwości wydania go organom ścigania.
Cudowne małżeństwo, rodzice pewnie by im przyklasnęli, bo zarzekali się przecież tak solennie, że nie będą jak te patologiczne związki, w których partnerzy nawet się nie lubią. Och, jak oni naigrywali się z tego typu relacji, a teraz sami zachowywali się jak jakaś parka w teatrze kukiełkowym, która była całkowicie bezradna, jeśli nie miał kto ciągnąć za sznurki.
Czy tym do tej pory byli- lalkami w rękach swoich rodziców, którzy wiedzieli jak ich przyciągać i odpychać od siebie? A jeśli nie mieli własnej woli i to wszystko (łącznie z zakochaniem) to była jedna wielka ułuda?
- Sprawdź mnie? Serio? Chcesz się mścić?- prychnął i zacisnął pięści w dłoniach. Nie, nie był w stanie jej skrzywdzić, ale prosił wszystkich bogów, by przestała to sprawdzać, bo był czas, w którym mógł się po prostu poddać. W końcu spalili już za sobą wszystkie mosty i nie było odwrotu, więc niewiele miał do stracenia. Przez to mógł okazać się bardziej niebezpieczny niż zazwyczaj. Może dlatego tak ściśle zamykał się i zamykał, gdy z jej ust padały kolejne określenia, na które nie miał żadnej odpowiedzi.
- Czy ty myślałeś, że ja to sobie planowałem?!- krzyknął w końcu. - Wtedy, gdy przyszedłem do ciebie, byłem przekonany, że nawet mi nie otworzysz, a ty wzięłaś ze mną pieprzony ślub na drugiej randce! Nie mogłem, nie chciałem tego zepsuć mówiąc ci o tym. Jak miałem to zrobić? Co powiedzieć? Że jestem psycholem i zrobiłem TO wszystko innym kobietom? Przecież ty byś nawet… - i właściwie teraz to do niego dotarło. Chronił się w ten sposób, bo nie chciał, by od niego odeszła. Potrzebował tej szansy, ale nikt o zdrowych zmysłach by mu jej nie dał. Teraz też właśnie rozpieprzało się jego małżeństwo, bo wiedział, że po odkryciu tych papierów nic nie będzie między nimi takie samo.
Mógł zarzekać się, że się zmienił, że rządziła nim wtedy kokaina jak niepodzielna królowa, ale przecież wiedział, że to tylko zaledwie ułamek prawdy. Nie mógł liczyć na żadną amnestię z jej strony, czasu również nie dało się cofnąć, więc pozostało mu tylko podchodzenie do niej.
I coś, co doszczętnie go złamało, gdy zauważył z jaką odrazą się od niego odsuwa i jak jednocześnie się go boi.
Żadne spojrzenie- ojca, matki, brata czy dziewczyny, którą pobił w ciąży- nie sprawiło mu tyle bólu jak to, jakim obdarzała go własna żona mówiąc mu (o ironio!), że go kocha.
- Przestań pieprzyć o miłości- warknął więc w końcu czując, że traci nad sobą panowanie, ale nie zamierzał jej puścić. Nie, gdy tym razem ona oplatał jej nadgarstki stalowym uściskiem. - Proszę cię, nie mów, że jesteś w stanie kochać mnie po tym wszystkim i jednocześnie mówić, że to między nami nie wyjdzie. Nie mogę cię puścić, bo wtedy wyjdziesz stąd i wszystko się skończy- wyjaśnił jej, ale wiedział, że to tylko on się łudzi.
Ta miłość i ten związek miały swój związek przydatności i właśnie osiągnęły punkt krytyczny i to na dodatek w ich świeżo wyremontowanym domu, gdzie mieli zacząć wszystko od zera.
Najwyraźniej nie było im to dane i ta myśl była tak druzgocąca, że nie przejmował się tym, że robi jej teraz siniaki i trzyma ją zdecydowanie za mocno jak na kochającego męża. W końcu miała go za potwora, więc należało spełnić jej życzenia i pokazać jej kim jest naprawdę.
Na chwilę, bo wreszcie puścił ją i wskazał na drzwi.
- Droga wolna, pani Atwood- czy tak wyglądał koniec?
Teraz chciał zostać sam.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy (w tym seksualnej) i/lub uzależnień
Nie przypuszczała, że kiedykolwiek przyjdzie jej, że przyjdzie im przeprowadzać taką rozmowę, nawet w najczarniejszych i najgorszych snach. Takich miewała zwykle sporo, bo prawda była taka, że spokojnie sypiała wyłącznie kiedy miała u boku swojego męża, co właśnie wydawało się jej przeokrutnym wręcz chichotem losu, bo okazywało się, że tak naprawdę wtedy powinna być czujna jak nigdy. Ta krótka myśl wystarczyła, by na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. A głowę zajęło coś jeszcze innego. Czemu tak właściwie dotarło do niej to tak późno?
Czemu potrzebowała roku w tym małżeństwie, by dotarło do niej, że oni nigdy więcej niż będą tamtymi Ainsley i Dickiem, którzy porzucali swoją przyjaźń na rzecz jakiegoś gówniarskiego zakochania, kiedy mieli po ile? Po piętnaście lat? Nie mogli wrócić do tych najlepszych czasów, kiedy wszystko było pierwsze, wiele rzeczy zakazane, problemy jakby mniejsze. Mniej istotne. Nagle docierało do niej, że te wszystkie lata później wyszła za mąż owszem, za Dicka Remingtona, ale ten Dick Remington był tak naprawdę obcym człowiekiem. Tak, nadal istniał jej Dick i była bardziej niż pewna, że gdyby opowiedziała komukolwiek o tym, jakiego Richarda zna ona, nikt by nie uwierzył nawet w jedno słowo. Czuła się jak skończona idiotka, kiedy odkrywała, że cały fenomen bycia panią Remington polegał jednak na tym, że musiała pokochać człowieka, jakiego znali wszyscy inni, tego którym on stał się przez te wszystkie lata kiedy jej w jego życiu nie było. Czemu więc nawet główny zainteresowany zapomniał jej o tym przypomieć?
Czuła się oszukana.
- O, a to mam za co? - zapytała zdziwiona, trochę po czasie orientując się, że to zdanie opuściło jej usta trochę niekontrolowanie, na pewno zbyt ironicznie, na pewno zbyt zirytowanym tonem. Nie wiedziała tak naprawdę co powinna w tym momencie czuć, nie wiedziała co powinna robić, w jednej chwili czuła się wszystkim sparaliżowana, a jednak tak jakby każdą jedną komórkę jej ciała nosiła jakaś nieznana jej do tej pory wściekłość. Drogi Boże, jaka ona była w tym momencie wściekła. Doszczętnie wręcz wkurwiona, wkurwiona tak, że nie znała chyba do tej pory równie paskudnego uczucia. Aż ją trzęsło. Była wściekła na siebie, że sobie na to wszystko pozwoliła. Była wściekła na niego, że w taki sposób sobie z nią pogrywał. Że stworzył z ich małżeństwa jakiś śmieszny teatr. A potem wszystko rozpieprzył.
I jeszcze miał czelność wiedzieć lepiej, co ona zrobiłaby w danej sytuacji.
Wkurwiła się jeszcze bardziej.
- Przecież ja bym nawet, kurwa, co? - prychnęła, a ton jej głosu zahaczał niebezpiecznie o jakieś histeryczne wręcz roześmianie. Grace kiedyś powiedziała, że mężczyźni jej życia kochają ją za bardzo i najwyraźniej potrzebowała by rozpieprzyło się jej małżeństwo, żeby to zrozumiała. Oni wszyscy, ojciec, Othello, jej bracia, Gary, Adam, trener, a na samym końcu król tego przedstawienia, czyli jej mąż, tak mocno próbowali ochronić ją przed złem tego świata, że w końcu sami tym złem się mieli okazać. Poczuła jak krew odpływa jej z twarzy, bo właśnie zdała sobie sprawę z tego, że w przeciągu tego jednego dnia straciła wszystkich, na których jej kiedykolwiek zależało. - Czemu wy zawsze uważacie, że wiecie lepiej co powinnam zrobic? Co bym zrobiła? - gdyby mogła, usiadłaby z wrażenia, a jedyne co przyszło jej teraz zrobić to zejść z tonu. Wydzieranie się na niego nie było w tym momencie żadnym rozwiązaniem. Odwróciła głowę, próbując zebrać się w sobie. A przy okazji nie rozpłakać.
- Mógłbyś być odpowiedzialny nawet za koniec świata a ja byłabym ostatnią osobą, która wtedy stałaby po twojej stronie - po chwili dotkliwej wręcz ciszy zaczęła cicho, prawie szeptem, głównie dlatego że wtedy nie łamał się jej głos. Urwała, próbując zebrać myśli, a może bardziej samą siebie do kupy, w końcu jednak znowu patrzyła na niego. I dokańczała: - Tak było zawsze. I byłoby zawsze, gdybyś od szczerości ze mną nie wolał ukladzików z najgorszym człowiekiem jakiego znam - owszem, miała na myśli własnego ojca, dla którego nieprzerwanie przez trzydzieści kilka lat życia była największym skarbem i najkochańszą córeczką. Najwyraźniej podwójne standardy trzymały się dobrze nie tylko u Remingtonów.
Kiedy wytknął jej, że nie może mówić o żadnej miłości, po raz kolejny się prawie nie roześmiała. Po raz pierwszy przyznałaby mu dzisiaj rację. To było niepotrzebne. Dramatyczne i pompatyczne, zresztą nigdy przecież nie szarżowali z takimi wyznaniami. Właśnie zdawała sobie jednak sprawę, że na dodatek padło trochę w ramach mydlenia mu oczu, padło ze strachu. Z kalkulacji. Padło, by trochę go ugłaskać, i odwrócić jego uwagę od tego co właśnie się działo. Nie chodziło nawet o to, że trzymał ją tak mocno, że to bolało. Po raz pierwszy w swoim życiu się kogoś realnie bała, i cholera jasna, jak bardzo by chciała by to nie był ich kolejny pierwszy raz.
Żeby pierwszą osobą na świecie, która przerażała Ainsley do żywego, nie był Dick Remington.
- Nie miej do mnie pretensji - dobre sobie. Z pewną podejrzliwością jednak obserwowała jak ją puszczał. I nagle poczuła się rozczarowana. Durna, ona naprawdę liczyła, że w tym wszystkim on teraz powie cokolwiek, zupełnie cokolwiek żeby ona zostala. Że chociaż wciśnie jej jakiś doskonały kit. Zapewni o miłości. O tym, że jej potrzebuje. Że jest dla niego najważniejsza. Nawet teraz jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, że ich związek jest po prostu chory. Że pewnie wybaczyłaby mu dosłownie wszystko, że pewnie nauczyłaby się z tym żyć, byle tylko nie pozwolił jej zabrać sobie siebie, tego że wyłącznie dla niego czuła się jedyna i wyjątkowa. A kiedy tego nie zrobił, poczuła się oszukana. Oszukana i rozczarowana.
- Nie zrobiłeś nic, żeby to skończyło się inaczej - mogła się go może i bać, mogła nadal być przerażona, ale teraz górę wzięło właśnie to, że on nawet nie spróbował o nich zawalczyć. Dick już wcześniej wiedział, że to wszystko między nimi się rozlatuje i zamiast zrobić cokolwiek, by było inaczej, po prostu odpuścił. Odsuwał tylko ten moment w czasie, wysyłając ją na jakiś drugi koniec świata, ale to przecież było rozwiązanie jedynie w chwilę, na dodatek z gatunku tych, które zamiast polepszyć, tylko wszystko pogarszały.
Czuła, że w natłoku wszystkich tych uczuć tonie. Że nie może złapać tchu. Że potrzebuje pomocy.
Że nawet uczucie strachu jest lepsze niż to, że czuła się tak jakby ją porzucił.
Że nigdy nie była tak bliska znienawidzenia własnego męża. A stąd był już tylko mały krok do znienawidzenia samej siebie.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post może zawierać treści dotyczące seksu, przemocy i uzależnień i przemocy seksualnej
Od tamtego zdarzenia na klifie wiedział, że Ainsley kiedyś się dowie. Od tamtej pory skrupulatnie odliczał dni do końca ich małżeństwa, bo zdawał sobie sprawę, że w jej słowniku istnieją rzeczy niewybaczalne. Nie umiał powiedzieć, skąd wzięło się u niego to ponure przeświadczenie i czemu tak bardzo było związane z dziewczyną, którą poznał zaledwie przelotnie, ale musiał odczuwać, że to się zakończy. Nie było na to innej rady oprócz cofnięcia się w czasie, a choć współczesność i ich rodowe pieniądze były potężną bronią, jeszcze nie dało się tego zrobić.
Należało przyjąć na klatę ciężar swoich win i potem z nimi żyć. To była chyba ta doskonała pokuta, o której jeszcze słyszał w kościele. Nie dało się wymazać przeszłości, zrobić kroku w tył, należało przyjąć, że popełniło się błędy i zmierzyć się z ich konsekwencjami. To zabawne, że taką lekcję otrzymywał w wieku trzydziestu lat, gdy wszyscy inni już jako pełnoletni musieli brać odpowiedzialność za swoje czyny. Dick jednak był inny, rozciągał się nad nim parasol ochronny Remingtonów i właśnie on miał doprowadzić do tego, że każdy jego grzeszek zostanie odpowiednio wygładzony i zakopany pod warstewką jego pracy społecznej jako strażak i działalności charytatywnej. A i na dodatek piękną i uznaną żoną, która była sportsmenką. Taki człowiek, otoczony przez takie istoty nie mógł być aż tak zły.
Właśnie pojmował jak bardzo chora to była gra ze strony ich rodzin i jak ochoczo w niej uczestniczył, gdy po wszystkim co w jego życiu podłe, szedł do niej, by wyznawać jej miłość. Nie wiedział wprawdzie, że zakończy się to ślubem i próbą ich wspólnego życia, ale nadal wręcz doskonale nią manipulował nie mówiąc jej całej prawdy.
Miała rację. Wprowadził ją za rękę na minę i czekał tylko aż wybuchnie.
Może dlatego Desiree, której samochód stał na urwisku i czekała tylko na śmierć, wydała mu się tożsama z Ainsley. On jej nie zapewnił fizycznego bólu, nie zrobiłby nigdy jej aż tak niewyobrażalnej krzywdy, ale z łatwością postawił ją na krawędzi i teraz wystarczyło tylko patrzeć jak się rozpędza i spada w dół z niesamowitą prędkością. Nie chodziło przecież nigdy o wcześniejsze ofiary. Nie umiał mieć wyrzutów sumienia i w tej kuchni dochodziło do niego coś, co wiedział już wcześniej.
Liczyła się tylko ona, ta sama ona, która dość lekkomyślnie groziła mu wypaplaniem policji wszystkich jego sekretów. Niesamowite, że nadal jednak oboje byli tak ze sobą związani, że prychnął z równą wściekłością jak ona.
- Widzisz, może myślałem, że zwrócisz uwagę na to, że KOMUŚ zrobiłem krzywdę, ale przecież w tym wszystkim chodzi o to, że ci o tym nie powiedziałem!- wrzasnął wreszcie i mało brakowało, a sam zapytałby ją, kim tak naprawdę jest i co zrobiła z tą uroczą Ainsley, którą kiedyś potraktował zbyt brutalnie piaskiem w ich ulubionej piaskownicy. Płakała wtedy tak nieporadnie i uroczo, że obiecał sobie dość poważnie zawsze traktować ją najlepiej jak umiał. Najwyraźniej rzucał słowa na wiatr w wielu przypadkach, ale w tym konkretnym do tego się dostosował. W końcu w innym wypadku zacząłby spotkanie po latach od spowiedzi, a nie od wyznania jej uczuć. Tak powinien postąpić i pewnie wówczas nie zarzucałaby mu tego, że stał w jednym szeregu z jej ojcem, którym tak gardziła. Pewnie wtedy byliby razem i pomogłaby mu przejść przez to piekło, ale pytanie czy chciałby znać kogoś, kto byłby w stanie tuszować takie sekrety. To wszystko absurdalnie rezonowało w jego głowie i sprawiało, że po raz pierwszy od dawna, a chyba w jej obecności pierwszy raz w ogóle, zamykał się i wcale nie chciał na ten temat z nią rozmawiać.
Czy to był jakiś syndrom rezygnacji?
A może zwyczajnie całe jego życie przebiegało wobec tego określonego schematu upadku i powstania i nie było w tym miejsca na żadne emocje i na żadną, nawet najbardziej wykalkulowaną relację.
Był tylko on i ta potrzeba, która sprawiała, że trzymał ją za mocno i choć chciał temu zapobiec, aż cały trząsł się na myśl o tym, że jedno uderzenie dzieli go od tego, by ją sobie podporządkować i zrobić wszystko, by została.
Przy nim.
Ze strachu, ale to mogło mu wystarczyć. Zbudowałby na tym kruchą podstawę, mogłaby go wówczas nawet nienawidzić, ale nadal byłaby jego, a przecież Remington nie pragnął niczego innego niż jej obecności.
Potrzebował tego i to pragnienie mogło zaprowadzić go znacznie dalej i wówczas nie czułaby tylko strachu przed nim, a nienawiść, która promieniowałaby w niej każdego dnia. Był na to gotów i ta gotowość zdawała się jednocześnie go przerażać, jak i go opanowywać. Na tyle, że puszczenie jej było aktem niemalże odwagi z jego strony i to tak drażniącej, że gdy odpyskowała mu, zamachnął się.
Nie uderzył jednak jej, a blat obok patrząc jak pusta szklanka wzbija się do góry i uderza z mocnym hukiem o drewno. O to cholernie drogie drewno, które miało być początkiem ich domu, a na którym teraz pojawiła się jedna ze znaczących rys. Kogo on właściwie oszukiwał? To nie była rysa, a pęknięcie, które pogłębiało się tak bardzo, że wreszcie spojrzał na nią.
- Idź już. Proszę, idź już- jeszcze moment, a chciałby ją zatrzymać, a przecież wiedział, że to niemożliwe.
Nie, gdy już wszystkie karty wpadły na stół i okazał się oszustem.
ODPOWIEDZ