pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

- Tak, chyba tak - wzruszył lekko ramionami pytany o pamięć fotograficzną. Przypuszczał, że właśnie to mu "dolegało", bo zawsze miał pamięć do twarzy, zawsze też szybko przyswajał materiał, którego musiał się nauczyć na studiach, szybko też szło mu ogarnięcie materiału, który miał potem przedstawić swoim studentom, gdy jeszcze pracował na uczelni. - Nie wiem czy aż tak, że wystarczy mi spojrzeć na kartkę i od razu wszystko widzę i zapamiętuje, ale... no, dość szybko mi to idzie, nawet gdy mam przed sobą dużą ilość tekstu. - uśmiechnął się lekko pod nosem, postanawiając nieco rozwinąć temat. Dobrze mu się z nim rozmawiało, musiał przyznać, że mężczyzna go zainteresował i choć zwykle nie oglądał się jednak za facetami (bo Samuel był jego jedynym), to teraz czuł... hm. Nie był pewien co czuł, ale na pewno dobrze mu się rozmawiało, na pewno czuł się swobodnie i coraz bardziej podobało mu się to, jak przebiegała ich rozmowa. Valentine wyglądał na naprawdę zainteresowanego rozmową, nawet starał się za bardzo nie uciekać wzrokiem, chociaż Arthur zauważyć, że patrzenie w oczy sprawia mu trudność.

- Tak, jeśli chodzi o te epoki, to też mi się podobają, ale jak się dłużej zastanowić, to jednak cieszę się, że żyję w dwudziestym pierwszym wieku. - zgodził się z nim, bo w sumie nie tylko jeśli chodzi o medycynę było wtedy inaczej, ciężej. Można było sobie marzyć i filozofować, ale jednak dobrze było być otoczonym technologią, jakkolwiek by to nie brzmiało.

- Mam tam różne książki, zależy co akurat ludzie chcą czytać. Mam klasyki, mam literaturę piękną, mam powieści bardziej współczesne, ale też to, co akurat się sprzedaje; powiedźmy, że np. fantastykę i tych autorów, których ludzie akurat łakną. Nie jestem chyba aż tak zły w marketingu. - zaśmiał się cicho.

- Przypominasz mi Willa Grahama - stwierdził w końcu, po krótkiej chwili milczenia, uznając, że czuje się już na tyle swobodnie z siedzącym naprzeciwko niego facetem, że może sobie pozwolić na takie uwagi. Napił się piwa, a potem oblizał usta z niechcianych kropelek i odruchowo przygładził kieszonkę z zegarkiem na swojej piersi. - Nie z wyglądu, chociaż... no, trochę też. On też miał takie piękne, czekoladowe oczy - czekaj, co? Czy ja właśnie powiedziałem to na głos?

Odchrząknął, szybko odwracając wzrok i starając się znaleźć jakiś obiekt, na którym mógłby zawiesić spojrzenie na dłużej. Jakiś obiekt, który mu pomoże. Padło na inny stolik, znajdujący się niedaleko tego, przy którym siedzieli, na której stały pozostawione na wpół niedopite kieliszki z winem i płonąca niespokojnym płomieniem świeca.

- Miałem na myśli to, że nie patrzysz za bardzo w oczy, gdy z kimś rozmawiasz. To znaczy... takie mam wrażenie, że patrzysz na twarz, gdzieś w okolice oczu, ale nie w oczy. O to mi chodziło. - doprecyzował chwilę później.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Musiał przyznać, że zaskoczyło go stwierdzenie, że ma piękne, czekoladowe oczy. Przez chwilę siedział nieruchowo, zdębiały, patrząc na mężczyznę z szeroko otwartymi - nomen omen - oczami i nie wiedząc, co ze sobą zrobić i jak na to zareagować. Wcześniejsze stwierdzenie, że przypomina mu Willa Grahama, było już samo w sobie zaskakujące (nie był pewien, jak to odebrać), ale kolejne po prostu zbiło go z pantałyku, a to - trzeba przyznać - nie było przesadnie łatwe. Poprzednie tematy uznał za zakończone, dlatego na nie nie odpowiadał, ale też po prostu ostatnie informacje zupełnie wywiały mu z głowy tę pamięć fotograficzną, szybkie zapamiętywanie tekstu przez jego rozmówcę. Teraz w jego głowie istniał tylko Graham i ten komplement.
- Myślę, że ciężko, żebym przypominał z wyglądu postać fikcyjną - lub jej nie przypominał, jeśli tylko mam jakieś cechy, które zostały opisane przez autora książki - powiedział wreszcie ostrożnie, skubiąc nieświadomie etykietę butelki i patrząc teraz gdzieś obok mężczyzny - Ale... no, nie wiedziałem, że moje oczy są... "piękne"...
Przebiegł szybko wzrokiem po pomieszczeniu, chyba nieco zmieszany. Nigdy nie wiedział, jak reagować na komplementy, a już zwłaszcza - tak nieoczekiwane. Sam zresztą nie umiał ich prawić i w rezultacie albo się wygłupiał, bo nagle powiedział komuś coś, co było społecznie uznawane za nieodpowiednie, albo właśnie prawił tych komplementów za mało i nie wiedział, kiedy należy jakimś rzucić. Mówił po prostu to, co myślał i nie potrafił nagle, na poczekaniu wymyślić żadnego komplementu, kiedy należało, za to czasem nie udawało mu się powstrzymać komplementu cisnącego się na usta w sytuacji, którą inni uznaliby za nieodpowiednią.
Zwykle kiedy ktoś komplementował jego, Val czuł, że powinien się odwdzięczyć również czymś miłym, ale w takich wypadkach jego głowa była pusta.
- Dlaczego przypominam ci Willa Grahama? Znaczy: tylko przez to, że nie patrzę w oczy? - trochę było mu z tego powodu głupio, bo wiedział, że większość ludzi w nie patrzy, że jest to uznawane za coś w rodzaju społecznego wymagania. On jednak nie potrafił i sądził, że wielu ludzi ma o to do niego pretensje - Wielu ludzi tak ma. Dlaczego akurat Graham?
Tak, nie musiał pytać, kto to jest - doskonale znał trylogię o Hannibalu Lecterze. Podejrzewał, że w tym momencie jego rozmówcy raczej chodzi o serial, który powstał na motywach tych książek - ale ten serial również znał. Lubił postać Willa, choć musiał przyznać, że w serialu wydawała mu się nieco zbyt mocno udziwniona.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur też nie prawił komplementów od tak - również nie bardzo umiał, czasem po prostu o czymś myślał i to cisnęło mu się na usta zanim zdążył się nad tym zastanowić i przemyśleć jak zostanie to odebrane, jak właśnie w tej chwili. Po prostu uznał, że mężczyzna ma piękne oczy, zwrócił na nie zresztą uwagę praktycznie od samego początku, a zanim zdążył ugryźć się w język, to już wypowiedział to na głos. Skarcił się za to chwilę później rzecz jasna, bo wiedział, że nie powinien rzucać takich teksów w stronę nieznajomych, ale czasu nie był w stanie cofnąć.

Zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio, gdy Valentine przez jakiś czas siedział nieruchomo, z szeroko otwartymi - pięknymi - oczami, najwidoczniej nie bardzo wiedząc jak zareagować i co zrobić z tym komplementem. Arthur przez moment miał wrażenie, że właśnie go spłoszył albo zdenerwował, ale na szczęście jego rozmówca postanowił nie odejść od stolika, dość szybko się pozbierał po tym niespodziewanym komplemencie i znów się odezwał, co chyba było dobrym znakiem.

- To już wiesz - odpowiedział jakby nigdy nic, siląc się na spokój, gdy Valentine przyznał, że nie wiedział, że ma piękne oczy. Nie chciał się rozwodzić za bardzo nad tematem tych oczu, bo były naprawdę rozpraszające; od jakiegoś czasu Arthur też unikał patrzenia w oczy policjanta, chyba w obawie, że po prostu w nich zatonie. Nie wiedział co mu się stało, skąd się to wszystko bierze, ale... czuł się przy nim po prostu dobrze. Czuł, jakby go znał od lat, mimo że poznali się chwilę temu. Dobrze mu się z nim rozmawiało i w jego obecności nie czuł już aż takiego bólu w sercu, jak jeszcze godzinę wcześniej, gdy jechał do baru. To chyba kolejny dobry znak, nawet jeśli Fell nie do końca wiedział co ten znak zwiastuje.

- Nie, nie tylko dlatego - uśmiechnął się łagodnie słysząc pytanie mężczyzny. Zamyślił się na chwilę, dokładnie analizując to, co chce powiedzieć, żeby przypadkiem nie palnąć czegoś równie głupiego jak przed chwilą. W międzyczasie znów napił się piwa, zauważając przy okazji, że opróżnił już ponad połowę, co nieco go zdziwiło, ale też niespecjalnie zaniepokoiło. Nie czuł się pijany, a przy fajnej rozmowie alkohol jakoś szybciej się kończył, jak właśnie miało to miejsce w tej chwili. Po chwili oderwał więc wzrok od swojego kufla i przyjrzał się znów mężczyźnie, starając się tym razem omijać te dwie studnie bez dna, potocznie zwane oczami.

- Grahama, bo... on też miał taką energię, która jest niejednoznaczna. - stwierdził po chwili, wodząc palcem za drobinkami brokatu na stole, też zupełnie machinalnie. - Odnoszę się teraz głównie do serialowego Grahama, to fakt, bo może ten książkowy był nieco inny, ale... no, mam wrażenie, że jesteście trochę podobni. On też był taki mroczny, tajemniczy, mówił rzeczy, które ludziom wydawały się zbyt szczere lub wręcz nie na miejscu. On też był przez większość... niezrozumiany. - przechylił lekko głowę na bok, znów wlepiając spojrzenie w pierścienie zdobiące dłoń Valentina. - To znaczy... niby nie znamy się za bardzo, poznałem cię przed chwilą, ale mam wrażenie, że macie wiele cech wspólnych. Obaj jesteście też trochę... autystyczni. - przełknął ślinę. - Ale nie zrozum mnie źle, nie próbuję cię obrazić, po prostu odpowiadam na Twoje pytanie. To nie tak, że uważam to za wadę. - ostrożnie podniósł wzrok na jego twarz i uśmiechnął się łagodnie.

Nie patrzeć w oczy. Nie tonąć w oczach. Nie patrzeć.

- Mam nadzieję, że nie uznasz mnie za... jakiegoś wariata czy coś. Nie chcę się wymądrzać, nie chcę, żebyś uznał, że pozjadałem wszystkie rozumy i w ogóle. Jeśli mylę się co do ciebie, to przepraszam.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Musiał przyznać, że stwierdzenie "to już wiesz" go rozbawiło. Parsknął krótko i to chyba nieco rozluźniło atmosferę - przynajmniej z jego punktu widzenia. Zaraz jednak nieco spoważniał, słuchając uważnie wypowiedzi mężczyzny o tym, dlaczego tak bardzo przypominał mu Grahama. Zaciekawiło go użycie słowa "też" przy wymienianiu cech Willa - na dłużej zatrzymał się myślami przy stwierdzeniu, że bohater serialu mówił rzeczy, które innym wydawały się zbyt szczere lub nie na miejscu. Nie wiedział, że u niego ta cecha jest aż tak widoczna, ale cóś: widocznie już mu się to zdarzyło przy nieznajomym, choć on sam tego nawet nie wyłapał. Czasami sam się orientował, że palnął coś - zwykle działo się to wtedy, kiedy jego rozmówca się zapowietrzał, sztywniał, robił wielkie oczy albo wprost zaczynał się irytować. W takich wypadkach Valentine zaczynał tłumaczyć, że nie miał na myśli nic złego, plątał się w tłumaczeniach i czasami niestety pogrążał się jeszcze bardziej, bo niektórzy - zwłaszcza ci, którzy lubili przypisywać innym różne cechy i intencje, i nie chcieli zmienić swojego postrzegania danej sytuacji, bo uważali, że ich racja jest jedyną słuszną, a Val tłumaczy się tylko po to, żeby się wybielić, że zwyczajnie kłamie, bo na pewno miał na myśli dokładnie to, co tamci pomyśleli - nadal się na niego złościli i ostatecznie uznawali go za kogoś fałszywego, zakłamanego, kto robi z siebie ofiarę w razie większych konfliktów. Kiedy już emocje w tamtych ludziach narosną i wybuchną, ponieważ sami nie chcą przyjąć do wiadomości, że ich rozumowanie nie jest jedynie słuszne i ludzie mogą wcale nie mieć złych intencji wtedy, kiedy oni je tak odbiorą. Valentine był wrażliwy na tym punkcie, bo przez tego typu sytuacje przeżył w życiu już wiele konfliktów i często zdarzało się, że inni czuli się jedynymi pokrzywdzonymi w ich wyniku, obrzucając go oskarżeniami o próby zakłamanego wybielania siebie.
- Zdążyłem cię już czymś zdenerwować? - zapytał po chwili - Mimo tego, że tak krótko rozmawiamy, to już zdążyłem powiedzieć coś, co skojarzyło ci się z nieporadnym społecznie Grahamem, który często mówił rzeczy, które dla niego znaczyły coś innego, niż dla innych?
Nie był zły, że mężczyzna wyciągnął to porównanie - raczej zaniepokojony, że znowu mu się to zdarzyło i że ta cecha jest aż tak widoczna.
Opuścił wzrok i skupił go na ulotce leżącej na stole, a reklamującej promocje dla par w dniu świętego Walentego. Wziął ją w dłoń i zaczął obracać w palcach, chyba po to, żeby zyskać na czasie i na pewno po to, żeby ukryć swoje emocje.
- Nie uważam, że jesteś wariatem - powiedział spokojnie i rzeczywiście nie wyglądał na zirytowanego - Co do Grahama, to na tyle, na ile się orientuję w neuroatypowości... a trochę się orientuję, bo interesowałem się tematem... to on jest bardzo autystyczny. Momentami aż "przegięty" - jak postać tworzona przez neurotypowych, którzy coś tam liznęli na ten temat i zdają sobie sprawę z istnienia spektrum, a jednak mimo wszystko postać jest mocno stereotypowa.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur nie był idealny i on również czasem uważał, że ktoś ma konkretne intencje, bo po prostu tak to wybrzmiewało z ich wypowiedzi, natomiast starał się nad tym pracować. On również miewał konflikty z tego powodu, czasem zupełnie bezpodstawnie oskarżając kogoś o coś, co ten rzekomo pomyślał, ale było to jeszcze w okresie studiów. On sam miał wtedy dość mocny okres buntu, był typowym punkiem z kredką na oczach i odzianym w czarne, niekiedy skórzane ciuchy, wydawało mu się wtedy, że wszystko wie najlepiej... Jednak od tego czasu minęło już wiele lat, Arthur przeżył wiele relacji, wiele związków, dwa małżeństwa i... no, chyba po prostu nauczył się, że nic nie jest czarno-białe i nigdy nie jest tak, że w stu procentach wiemy, jakie intencje miała druga osoba, nawet jeśli teoretycznie wszystko na to wskazuje i jesteśmy tego niemal pewni.

- Nie, nie zdenerwowałeś mnie - uśmiechnął się łagodnie słysząc pytanie mężczyzny i pokręcił powoli głową. - Po prostu niektóre z rzeczy można odebrać... jako zarzut, przytyk, ironię. Coś niekoniecznie dobrego, coś, co może... no, zaboleć lub zdenerwować. Ale to wcale nie znaczy, że miałeś to na celu, wiem o tym. I nie, serio, nie zdenerwowałeś mnie niczym; myślę, że byś to zauważył. - jego uśmiech nieco się poszerzył i objął też jasne oczy, które teraz błądziły z zaciekawieniem po twarzy rozmówcy. Starannie jednak omijał jego oczy, nauczony już na własnych błędach. - Ale tak, zdążyłeś mi się już skojarzyć z nieporadnym społecznie Grahamem - zaśmiał się, odbierając jego słowa jako próbę rozluźnienia atmosfery. Nie chciał przecież sprawić mu przykrości swoimi słowami, był ostatnią osobą, która chciałaby świadomie ranić innych. Za bardzo kochał ludzi i zbyt wielką uwagę przywiązywał do ich uczuć i ogólnego samopoczucia.

- Tak, on jest bardzo stereotypowo potraktowaną postacią, trochę w taki sposób, jakby reżyser chciał mieć pewność, że do każdego to dotrze. Nawet do tych mało spostrzegawczych widzów. Ty nie jesteś takim... przegiętym przykładem - wzruszył lekko ramionami. - Podobne uczucia mam na przykład względem Sheldona, denerwował mnie w wielu momentach, zwłaszcza na początku, ale z czasem go pokochałem - znów się zaśmiał. - No i główny bohater serialu "Atypowy" również to ma, ale jego nie byłem w stanie polubić za bardzo, nawet wraz z upływającymi odcinkami. Chociaż i tak znacznie gorsza była jego mamusia - skrzywił się lekko i znów uniósł kufel do swoich ust.

Z zaciekawieniem popatrzył na ulotkę, którą bawił się Valentine, znów pochylając się lekko w stronę blatu, żeby jej się lepiej przyjrzeć.

- Możemy udawać, że jesteśmy parą, to dostaniemy tańszy alkohol - stwierdził w końcu jakby nigdy nic, po czym wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu, gdy tylko pochwycił spojrzenie policjanta. Może to błędne myślenie, ale miał wrażenie, że jest w stanie go rozluźnić i uspokoić, mimo że przecież w ogóle się nie znali. Czuł jednak gdzieś pod skórą, że pomimo różnic się... dopełniają, o ile ma to jakikolwiek sens.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Obserwował mężczyznę uważnie, analizując teraz każde jego słowo (nie, żeby wcześniej tego nie robił - odruchowo - ale teraz był na tym jeszcze bardziej skupiony). A więc jednak coś powiedział. Znów rzucił coś, co dla niego było oczywistością, że nie ma drugiego dna i nie ma w tym żadnego przytyku, a ktoś inny mógłby to odebrać za atak albo przynajmniej - za coś nieprzyjemnego. Cóż - pozostawało pogratulować nieznajomemu, że potrafił przejść nad tym do porządku i wytłumaczyć sobie jego słowa (cokolwiek takiego powiedział) jako coś, czym nie należy się denerwować.
- Hm - rzucił w końcu z mieszaniną zaintrygowania i uznania - A można wiedzieć, co takiego powiedziałem? To ciekawe: wiesz, zauważyłem już, że zdarza mi się wywoływać konflikty różnymi moimi słowami, które nie mają znaczyć nic złego, jednak nigdy nie wiem, jeśli powiem akurat cos takiego, a ludzie często lubią uznać to za atak niezależnie od tego, jak im później tłumaczę, że nie miałem nic złego na myśli. Względnie - znacznie częściej - w ogóle nie wiem, dlaczego są na mnie zirytowani, bo mi nie mówią i dzięki temu nie mam zbyt wielu znajomych. Cóż więc powiedziałem w tej krótkiej bądź co bądź rozmowie?
Nie sądził, żeby udało mu się naprawić tę swoją cechę, ponieważ po prostu każda sytuacja, każde denerwujące słowo czy zdanie wypowiadane przez niego, było w rozmowie z innym człowiekiem i w związku z innymi sytuacjami, więc ciężko by było poprawiać się na przyszłość na podstawie przeszłych doświadczeń; mógł najwyżej tłumaczyć ludziom, że nie miał nic złego na myśli i wie, że czasami rzuca coś takiego i jest źle odbierany. Nie znaczyło to, że nie pracował nad sobą i nie próbował tego zmienić, ale było to chyba niemożliwe, bo zwyczajnie dla niego to, co mówił, było normalną rozmową.
Uśmiechnął się, ponownie unosząc nieznacznie jeden kącik ust, gdy usłyszał, że nie jest przegiętym przykładem - a więc po prostu mężczyzna uznał go za autystyka i był tego pewien lub niemal pewien. Właściwie, im więcej sam Valentine czytał o autyzmie i interesował się tematem, również dochodził do tego wniosku, tylko nie był pewien, czy obecnie diagnoza cokolwiek by mu dała. Był dorosłym człowiekiem, więc ciężko by było teraz terapeutyzować jego zachowania, a diagnoza chyba zresztą najbardziej przydawała się dzieciom, które mogły mieć z tego powodu specjalne dostosowania edukacyjne i ewentualnie chodzić na terapie, póki jeszcze nie były w pełni ukształtowane; a on? Najwyżej by się dowiedział, że jego nauczyciele mieli rację. I tyle. Zresztą Val miał na co wydawać pieniądze, nie musiał jeszcze do tego łazić po diagnostach i dowiadywać się, że to autyzm, zaburzenia osobowości czy jeszcze coś innego. Po co mu to?
- Sheldon rzeczywiście również był przegięty - przyznał - Jednocześnie o żadnych z tych bohaterów nie było powiedziane wprost, że są autystyczni, więc jeśli ktoś nie wie, czym jest spektrum, może i tak się nie zorientować, a jedynie uważać te postacie za zadufane w sobie i denerwujące, nie dostrzegając tego, że to autystycy. Oczywiście czyjś autyzm nie czyni go mniej denerwującym, jednak znając ten aspekt można spojrzeć na postać lub człowieka inaczej, można zacząć samemu analizować, czy faktycznie ktoś miał coś złego na myśli (Sheldon zwykle miał, Will zwykle nie), a nie tylko skupiać się na własnej interpretacji jego słów. A co do Atypowego... Cóż, tam te stereotypy aż wyciekały, były podkręcone tak, jak się tylko dało. Lubiłem ten serial, jednak nie uważam, żeby był dobry jako reprezentacja osób autystycznych w mediach. Nie mnie to jednak oceniać - to tylko moje spostrzeżenia. Nie wiem jednak, czy byłbym zachwycony, mając autyzm i widząc tak skonstruowaną postać, oznaczoną migającym neonem "tak wygląda autyzm". Jego matka też była potraktowana bardzo stereotypowo i przegięta - choć nie mówię, że takie mamusie nie istnieją, bo w swojej karierze policyjnej napatrzyłem się na wiele różnych matek. To z takich rodzin bardzo często wyrastają mordercy.
Nie widział w tym nic dziwnego - jego samego szlag by trafił, gdyby miał taką matkę. Niekoniecznie zacząłby mordować, bo do tego trzeba mieć jeszcze kilka cech, które sprawiają, że człowieka zaczyna ciągnąć do takich rzeczy; jednak wcale się nie dziwił, że niektórzy z takich rodzin reagowali na tego typu wychowanie w ten sposób.
Zerknął na mężczyznę z lekko pochyloną wciąż w stronę ulotki głową, a na jego twarz powoli wypełzł szeroki uśmiech.
- To byłoby oszustwo - powiedział, nie mając nic przeciw temu. No, może nie aż tak, że nic: był gliną nie bez powodu, był praworządny, ale jednak nie aż tak, żeby nie być w stanie się w ten sposób zabawić i zamówić jedną kolejkę z obniżką - Nawet nie wiem, jak masz na imię.
Chwilę później jednak wstał i razem z tą ulotką poszedł do baru po kolejne piwa.
- Zauważyłem właśnie, że macie promocję dla par dzisiaj - powiedział, wyciągając ulotkę w stronę barmana - Poproszę dwa ciemne piwa, w tym jedno z sokiem imbirowym. Jestem tu z moim partnerem.
Przywołał na twarz Uśmiech Numer Osiem: Ten Z Wyszczerzem i czekał na reakcję. Mało brakowało, żeby jeszcze nad jego głową pojawiła się aureola... gustownie oświetlając rogi.
Barman przyjrzał mu się niechętnie i rozejrzał w poszukiwaniu Arthura.
- Przecież widziałem, że poznaliście się przed chwilą - burknął.
- W jaki sposób było to widoczne? Bo stwierdziliśmy, że pieprzone Walentynki? Cóż - zakołysał się na biodrach, przewracając oczami - kłopoty w raju się zdarzają przecież, ale już się pogodziliśmy: alkohol zbliża ludzi.
- Pff! Ta, jasne...

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur uniósł kącik ust w uśmiechu, gdy mężczyzna przyznał, że zdarza mu się wywoływać konflikty swoimi słowami, nawet jeśli nie miał nic złego na myśli. Fell w to nie wątpił, bo jednak ludzie mieli to do siebie, że często oceniali innych przez pryzmat swoich wyobrażeń o nich i swoich wcześniejszych doświadczeń, często też przez pryzmat siebie samych, więc przypisywanie innym negatywnych cech - często: swoich własnych - zdarzało się znacznie częściej, niż moglibyśmy sobie to wyobrazić.

- Nie przetoczę dokładnie słowo w słowo, ale zapytałeś o moją księgarnię i o to jak wygląda. Zapytałeś czy to bardziej ciemny i klimatyczny antykwariat czy nowocześnie umeblowana przestrzeń z meblami rodem z podróby Ikei - uśmiechnął się szeroko, rozbawiony, bo gdy jeszcze powiedział to na głos i przypomniał sobie neutralny, niewinny wręcz ton, którym mężczyzna wypowiadał tamte pytania, to narastała w nim jeszcze większa doza pewności, że jego rozmówca nie miał nic złego na myśli. - Wiesz, gdybym chciał, to doszukałbym się w tym sugestii, mógłbym też strzelić focha albo po prostu zrobiłoby mi się przykro ze względu na to co powiedziałeś.

Nie widział powodu, żeby odmawiać mu odpowiedzi na to pytanie; swoją drogą to miło, że Valentine chciał wiedzieć co zrobił "źle" i dlaczego Arthur ocenił go tak a nie inaczej, dlaczego przypominał mu konkretnie Willa Grahama. Tak naprawdę im dłużej z nim rozmawiał tym bardziej miał skojarzenia z Williamem, bo nawet ten czający się w oczach i kącikach ust uśmieszek był taki... Willowy.

- Chyba nie znam zbyt wielu autystyków, ewentualnie po prostu o tym nie wiem, ale dość łatwo da się zauważyć, że te postacie są... no, przegięte. Niby nie lubię tego słowa, zwłaszcza gdy ktoś używa go w kontekście gejów, ale teraz nie widzę lepszego określenia - parsknął krótko. - I tak, też nie byłbym zachwycony, gdyby ktoś przedstawił jakąś moją cechę w tak wyolbrzymiony sposób. - skinął lekko głową i napił się jeszcze swojego piwa, powoli opróżniając tym samym kufelek. - A co do matki, to tak, też się domyślam, że mimo przegięcia znajdą się i takie mamuśki, zwłaszcza właśnie w momencie, gdy ich dziecko nie wpasowuje się w standardowe ramy.

Przechylił kufel, dopijając piwo już do końca i popatrzył w niego z mieszanką smutku i niezadowolenia, zupełnie jakby chciał powiedzieć, że dostał od barmana pusty kufelek albo że ktoś wypił jego piwo, gdy ten akurat nie patrzył. W sumie byłoby to bardzo podobne do Fella, ale jakimś cudem się przed tym powstrzymał, chyba nie chcąc wyjść na jeszcze większego świra, niż do tej pory. I tak Valentine miał prawo uznać go za dziwaka, nie chciał dokładać mu powodów, by tak o nim myślał.

Zaśmiał się, słysząc, że to byłoby oszustwo, gdyby zamówili drinki udając parę i że mężczyzna nawet nie wiedział jak ten miał na imię.

- Arthur - zdążył mu jeszcze powiedzieć, zanim policjant podniósł się od stolika i ruszył w stronę baru, czemu księgarz przyglądał się z szerokim, rozbawionym uśmiechem na ustach. Dość szybko jednak uznał, ze przyda mu się jakieś wsparcie, więc chwilę później ruszył za nim, akurat docierając do baru w momencie, gdy przyglądający się Sandovalowi barman prychnął coś pod nosem. Arthur nie słyszał za bardzo o czym rozmawiali, ale z samej sytuacji wywnioskował, że barman chyba nie do końca kupił bajeczkę mężczyzny, więc... no, skoro chcieli drinki po niższej cenie, to chyba trzeba było mu trochę pomóc, prawda?

Przygładził więc marynarkę na swojej piersi, podchodząc do Valentine'a i gdy już zbliżył się wystarczająco oparł się o jego ramię, splatając na nim swoje przedramiona, po czym jakby nigdy nic cmoknął go w policzek.

- Co tak długo, Val? - rzucił niemalże zrozpaczony, wyginając usta w podkówkę, po czym posłał spojrzenie w stronę barmana. - Doprawdy, przecież nie ma kolejki, a ja już nie mam co pić...

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zdoła powstrzymać parsknięcie śmiechem w reakcji na to przymilanie się Arthura, któremu oczywiście również przedstawił się, zanim poszedł do baru. Zwykle nie lubił być dotykany, a już zwłaszcza kiedy dotykał go ktoś obcy lub on się tego dotyku nie spodziewał; tu zaszły obie te sytuacje, jednak zdążył chyba na tyle polubić księgarza, że nie sprawiło mu to problemu. Zerknął kątem oka na mężczyznę, po czym przeniósł triumfalne spojrzenie na barmana, uśmiechając się diabelsko i przechylił głowę na ramię z miną mówiącą mniej więcej "i co teraz?"
- Nie wiem, Archie, ale ten pan nam nie wierzy, że przyszliśmy świętować pieprzone Walentynki i nie chce nam sprzedać piwa po niższej cenie.
Barman zmarszczył brwi, patrząc to na jednego, to na drugiego niepewnie. Wreszcie jednak pokręcił głową z rezygnacją, zaśmiał się z całej sytuacji, wyraźnie nadal nie wierząc, ale stwierdził, że nie będzie się kłócił.
- Szczęścia zakochanej parze zatem - stwierdził rozbawiony. Ostatecznie: co się będzie sprzeczał? I tak to nie jego bar, a poza tym przecież trudno wymagać, żeby ludzie udowadniali swoje związki bardziej, niż całusami lub tuleniem. Ci dwaj byli ewidentnie sobie obcy i dopiero zaczęli znajomość, ale w razie gdyby szef czepiał się, że barman sprzedał za dużo promocji, to przecież można na kamerach pokazać, że mężczyźni się do siebie tulili. No, przecież para!
- Serdecznie dziękuję - Valentine dygnął lekko, teraz już uśmiechnięty od ucha do ucha. Również był tym wszystkim rozbawiony i musiał chyba przyznać, że ten wieczór nie zapowiadał się tak paskudnie, jak na początku. Odebrał kufle i wrócił z nimi do stolika, torując sobą drogę Arthurowi.
- Nie miałem nic złego na myśli z tą Ikeą - wrócił do dawnego wątku rozmowy, jakby w ogóle jej nie przerywali - więc cieszę się, że nie odebrałeś tego jako obelgi - rozsiadł się wygodnie, znów bokiem do ławy i stołu, zakładając nogę na nogę. Światło lampy odbiło się od połyskującej powierzchni jego czarnego buta - Rzeczywiście wolę taki wystrój, jaki masz w księgarni, ale to, że jakaś jest urządzona nowocześnie, to nic złego - po prostu nie ma klimatu i jest dla mnie zwykłym sklepem. Może nie aż tak zwykłym, ponieważ są tam książki, ale stanowczo nie jest to pomieszczenie magiczne, gdzie przenosiłbym się do innego świata. Widzę, że jest to po prostu sklep, gdzie mogę nabyć produkt, który dopiero w domu może mi dostarczyć magii. A co do autystyków, to sam chyba też nie znam ich wielu albo o tym nie wiem. Jednak takie matki to zwykle są matki synów: dziewczynki są zwykle inaczej traktowane i matki nie dostają na ich widok takiego kociokwiku. Za nowy związek - uniósł swój kufel, śmiejąc się z tego, że są "parą" na dzisiejszy wieczór.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur również zauważył, że barman najwyraźniej wciąż nie kupił ich bajeczki, ale jego wybuchnięcie śmiechem chwilę później upewniło go, że warto było nieco poobłapiać mężczyznę - ostatecznie udało im się zgarnąć piwo w promocyjnej cenie i mogli spokojnie wrócić do stolika. Docenił torowanie mu drogi, bo on sam niespecjalnie potrafił poruszać się w tłumie, zwłaszcza w zamkniętych miejscach, a z okazji Walentynek lokal naprawdę pękał w szwach. Miał też wrażenie, że jeszcze gdy tu przyszedł nie było aż takich tłumów, a potem za bardzo skupił się na rozmowie z Valentinem, żeby zauważyć przybywających gości. No tak, w sumie było to normalne, im późniejsza godzina, tym większa ilość ludzi miała wolną chwilę, a więc i zakochańców przybywało. Fell nie chciał jednak za bardzo się na tym skupiać, miał teraz lepsze rzeczy do roboty; tym bardziej, że naprawdę wciągnął się w rozmowę z mężczyzną.

On również usiadł podobnie jak poprzednio, nogę zakładając na nogę i opierając przedramię o blat stolika. Nieco zaskoczony przyjął powrót do poprzedniego tematu, ale też nie był w specjalnie dużym szoku - Will Graham również byłby do tego zdolny, prawda? Swoją drogą to zabawne, że obaj byli policjantami... Chociaż Will chyba nie do końca pracował jako detektyw, bo z tego co kojarzył Arthur, to był raczej kimś w rodzaju konsultanta, ale i tak uważał, że to w sumie zabawne. Może miał po prostu dziwne poczucie humoru, hm.

- Wiem, że nie miałeś nic złego na myśli, spokojnie - uśmiechnął się wesoło. - Być może gdybym uznał, że faktycznie próbowałeś mi w jakiś sposób dowalić, to jednak zrobiłoby mi się przykro, ale... no, nie wyczułem w tobie złych intencji w każdym razie.

Zauważył jakieś wibracje na swoim telefonie, który teraz położył w pobliżu swojego kufelka na stoliku, ale jedynie na niego zerknął, nie podświetlając go nawet, żeby zobaczyć kogo niesie. Był zajęty, sprawdzi później, a zapewne i tak nie było to nic ważnego.

- Córki za to często są córeczkami tatusiów. - kontynuował wątek, w pewien sposób jakby podchwycając to, co chwilę wcześniej powiedział Val, zupełnie jakby w tej chwili myśleli dokładnie o tym samym. - Moja matka na szczęście nie była zwariowana na moim punkcie, chociaż... w sumie nie wiem czy na szczęście, bo nie mamy kontaktu. Może gdyby miała świra na punkcie swojego synka, to przynajmniej byśmy rozmawiali - wzruszył lekko ramionami, na moment pochmurniejąc, ale szybko przywołując na usta delikatny uśmiech. - Za związek - zaśmiał się również, także unosząc swój kufel.

Gdy napił się piwa z zaskoczeniem odkrył, że zawierało ono sok imbirowy. Zrobiło mu się jakoś tak... miło na sercu, a jego oczy rozbłysły radośnie, gdy znów spojrzał na mężczyznę, oblizując usta z piwnej pianki.

- Pamiętałeś o imbirze - Arthur prawdę mówiąc nawet nie wiedział, że mężczyzna zwrócił na to jakąś większą uwagę podczas gdy zamawiali poprzednie piwa, więc zaskoczenie było tym milsze. Po jego klatce piersiowej rozlało się takie przyjemne ciepło, którego już od dawna nie czuł, a które odbijało się też w jego oczach, teraz pełnych zachwytu i wlepionych w twarz rozmówcy.

- Swoją drogą... od wieków nie słyszałem, żeby ktoś nazywał mnie "Archie" - opuścił wreszcie wzrok na swój kufel i przez chwilę wodził palcem po brzegach szkła, żeby w końcu namoczyć lekko palec w piance i nabrać jej trochę do ust. Niespecjalnie zastanawiał się nad tym co robi, zupełnie jakby pakowanie palców do piwa a potem do buzi było całkowicie naturalnym zachowaniem.

- A, no i przepraszam za to tulenie i tego buziaka, ale chciałem ci trochę pomóc w potyczce z barmanem - dodał jeszcze po chwili, znów na niego spoglądając. - Poczułem, że trochę się spiąłeś, a... no, nie chciałem. To znaczy nie chodzi mi o to, że nie chciałem cię pocałować, tylko... - czekaj, co? Zamrugał oczami, zdziwiony tym, co właśnie opuściło jego usta, a jego policzki znów zapłonęły rumieńcami. - Dobra, wiem, znów się pogrążam - parsknął w końcu i znowu się napił, żeby zająć czymś usta i tyle nie paplać.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Valentine również miał problem z przechodzeniem przez duży tłum: stresowało go to, nie znosił bycia przypadkowo potrącanym, szturchanym i kiedy ludzie się o niego ocierali. W barach jednak jeszcze był w stanie to znieść, ponieważ idąc tam miał świadomość, jaka będzie atmosfera: jego mózg mógł się przestawić na inne funkcjonowanie, był na to przygotowany i wtedy ten ścisk, brak przestrzeni i dotyk przeszkadzały mu mniej, niż na przykład na ulicy albo gdy musiał się przepychać przez gapiów, którzy przyłazili na miejsca zbrodni. W tych ostatnich sytuacjach miał nieraz wręcz ochotę strzelać (wszystko jedno, czy do ludzi, czy w powietrze, byle się rozeszli).
Tu dał radę przejść do schodów i zajmowanego wcześniej stolika (na górze było znacznie mniej ludzi - większość wolała widocznie mieć bar pod ręką. Prawdopodobnie był to ten sam mechanizm, co tłumy ustawiające się zawsze w wejściu do pojazdów komunikacji zbiorowej), idąc między ludźmi jak czołg, z kuflami nieco w górze, żeby nikt mu ich nie wytrącił z rąk.
Odruchowo również zerknął na telefon Arthura, gdy ten zawibrował, ale nie miał zamiaru sprawdzać jego wiadomości czy zapuszczać żurawia, żeby chociażby zobaczyć powiadomienie, od kogo to: nie jego sprawa, a spojrzał wyłącznie dlatego, że wibracje i światło przyciągnęły jego spojrzenie.
- Prawda - zgodził się ze stwierdzeniem o córeczkach tatusiów - jednak ci inaczej podchodzą do swoich dzieci. Nie otaczają córek tego typu opieką i nawet jeśli bywają nadopiekuńczy, to nie w sposób, który mógłby zrobić z człowieka seryjnego mordercę.
Oczywiście był świadomy, że do zostania kimś takim potrzeba było znacznie więcej, niż dziwna matka, która oplata syna swoimi mackami i czasem jest przesłodka, wręcz do porzygu; a czasami właśnie zbyt ostra i koniecznie chcąca zrobić z syna Prawdziwego Mężczyznę. Wszystko zależało od charakteru matki. Jeden i drugi mógł sprawić, że człowiek zaczynał w końcu mordować, jednak do tego musiał mieć jeszcze predyspozycje psychiczne. Mamusie jednak potrafiły być niezłymi triggerami.
Spojrzał na mężczyznę badawczo, ale i ze współczuciem, gdy ten powiedział, że nie rozmawia z matką. Zastanowił się, czy o to zapytać, ale uznał, że być może to też byłoby za wcześnie. Stuknął się z nim kuflem i napił, a chwilę później kiwnął głową z miną wyrażającą, że pamięć o imbirze była oczywista. Ostatecznie nie tak dawno księgarz zamawiał przy nim poprzednie piwo.
Gdy usłyszał, że nie chodziło o to, że Arthur nie chciał go pocałować, broda Valentine'a powędrowała w dół, a Sandoval przyjrzał się rozmówcy w taki sposób, jakby patrzył na niego znad okularów, unosząc brwi wysoko ku górze.
- Chciałeś mnie pocałować? - zapytał i uśmiechnął się, chyba również lekko się rumieniąc. Nie był przyzwyczajony do takich sytuacji i rozmów.
- Dlaczego nie masz kontaktu z matką? - zapytał po chwili, decydując się w końcu pociągnąć tamten temat - chyba zrobiło mu się głupio i potrzebował zmienić temat, przynajmniej na razie. To nie to, że Arthur mu się nie podobał, ale nie patrzył na niego jeszcze jak na potencjalnego partnera, a stanowczo też nie był typem, który na pierwszym spotkaniu już się całował, a co dopiero przechodził na coś więcej. Potrzebował poznać człowieka, porozmawiać z nim... A z Arthurem rozmawiało mu się wyjątkowo dobrze, więc speszenie tym wyznaniem o całowaniu było tym głębsze, bo uświadomiło mu, że bardzo mu się ten buziak w policzek i to przytulanie spodobały.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur z kolei najgorzej czuł się właśnie w zamkniętych przestrzeniach, jak bary, sklepy czy chociażby hale (choćby jakieś giełdy minerałów, na które chodził, żeby pooglądać świecidełka) - miały ograniczoną przestrzeń, a że przyciągały tłumy, to przepychanie się pomiędzy spieszącymi się ludźmi, często nie patrzącymi na to gdzie idą, bądź też próby wyminięcia innych, tych, którzy stawali jak kołki na środku pomieszczenia tamując ruch, sprawiały mu największą trudność. Ludzie zwykle mieli w dupie innych, może nie było w tym nic odkrywczego, ale często powodowało u niego spory dyskomfort. I niestety nie miało znaczenia to, że próbował się wcześniej nastawić na to, że w tych godzinach w sklepie mogą być kolejki, podobnie też z barami - jego mózg niby to akceptował, ale gdy przychodziło o niechcianego ocierania się o niego i obijania przez przypadkowych, kompletnie obcych mu ludzi, to czuł niemalże dosłownie pieczenie na całej powierzchni ciała. Tym bardziej więc to torowanie mu drogi przez Valentine'a sprawiło, że poczuł ulgę i wdzięczność, które dołączyły po prostu do całej gamy innych, pozytywnych emocji, które w tym momencie nim targały.

Zastanowił się chwilę nad tym o czym rozmawiali, w międzyczasie upijając parę łyków piwa. Tematy dotyczące seryjnych morderców zawsze bardzo go interesowały, poruszał ten temat także w swojej aktualnej książce, więc jego oczy nieco bardziej rozbłysły na wspomnienie o seryjniakach.

- Ostatecznie częściej mężczyźni zostają seryjnymi mordercami - odezwał się po chwili, na moment zawieszając wzrok na pierścieniach na dłoni mężczyzny. Podobały mu się, przyciągały wzrok, a teraz pozwalały skupić uwagę na konkretnym temacie i były jego swego rodzaju kotwicą; dzięki nim czuł się bardziej "obecny" i mniej zmieszany całą sytuacją, całą rozmową, poznawaniem nowego człowieka i swoimi myślami, które wcześniej wybiegły gdzieś, gdzie wybiec raczej nie powinny. - Właściwie jak się nad tym zastanawiam, to faktycznie coś w tym jest, że często przez "mamusie" stają się takimi a nie innymi osobami. Albo przez mamusię, która jest zbyt opiekuńcza, albo przez taką, która ma syna gdzieś i nie jest obecna w jego życiu. - zmrużył lekko oczy, myśląc nad tym przez chwilę. - Chyba muszę o tym jakoś bardziej poczytać, żeby lepiej zrozumieć te psychologiczne aspekty. Mogą mi się przydać do kolejnej książki.

Uśmiechnął się głupkowato, gdy Val zapytał o to, czy księgarz chciał go pocałować i wywrócił oczami. Sposób, w jaki mężczyzna mu się teraz przyglądał, był z jednej strony ciekawym zjawiskiem, z drugiej jednak jeszcze bardziej zawstydzającym. Ostatecznie kiwnął jednak głową, decydując się na chwilę szczerości, skoro już sam zaczął temat (niechcący, ale jednak).

- Przeszło mi to przez myśl.

Arthur nie był osobą, która całowała się na pierwszym spotkaniu, totalnie nie był też człowiekiem, którzy szedł do łóżka z przypadkową osobą; potrzebował czegoś więcej, niż tylko spojrzenia i rzuconego naprędce zaproszenia do toalety. I chodź teraz nie myślał o pójściu do łóżka z nieznajomym, to fakt, że już palnął coś o pocałunku, był dla niego zastanawiający. Nie był pewien skąd mu się to wzięło, ale też nie chciał się nad tym zbyt długo zastanawiać, bo obawiał się, że to temat na dłuższą rozkminę, a teraz miał towarzystwo, którym wolał się zająć zamiast odbiegać myślami gdzieś indziej.

Słysząc pytanie o matkę znów się napił, tym razem biorąc kilka większych łyków, zanim w końcu odstawił kufel na blat stolika i uniósł wzrok na twarz rozmówcy.

- Właściwie nie wiem. Nie stało się nic takiego, nic co sprawiło, że zerwaliśmy kontakt czy coś... To znaczy, hm. Już jakiś czas temu matka i ojciec wyjechali z miasteczka, w momencie, gdy ojciec poszedł na emeryturę. Ja przejąłem po nim księgarnię, dostałem też mieszkanie, a oni wyjechali na jakąś wyspę, uznając, że teraz będą przeżywać drugą młodość - wzruszył delikatnie ramionami. - Nie pokłóciliśmy się ani nic takiego, wcześniej mieliśmy raczej dobry kontakt, ojciec był moim wzorem do naśladowania... Chyba faktycznie teraz przeżywają drugą młodość gdzieś na jakimś Bali czy innej Majorce. Po prostu nasze drogi się rozeszły, o ile można to tak nazwać.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Nie wiem, czy mężczyźni mają jakieś większe predyspozycje do tego, by być seryjnymi, czy to właśnie bardziej kwestia wychowania i tego, że tatusiowie wobec córek nie bywają raczej tacy... nadopiekuńczy albo w taki sposób terrorystyczni, jak matki wobec synów. Możliwe, że jedno i drugie na raz, ale rzeczywiście większość seryjnych miała toksyczne relacje ze swoimi matkami. Wielu było przez nie torturowanych przynajmniej psychicznie... chociaż nadopiekuńczość można chyba również uznać za swojego rodzaju tortury: kiedy matula wyręcza we wszystkim, kontroluje życie synusia, mówi mu, co i jak ma robić i często opowiada o tym, jak to nigdzie nie będzie mu tak dobrze, jak u niej.
Napił się, z radością (choć nie okazywaną) witając temat, w którym czuł się dobrze. Gdy trafił na któryś z nich w rozmowie, zwłaszcza z kimś, kogo nie znał, to natychmiast czuł się znacznie bardziej swobodnie, mógł się rozwinąć... co nieraz również było ostatecznie poczytywane za wadę, bo niektórzy uważali go za zadufanego w sobie, mądrzącego się bufona, a inni za nudziarza.
- Piszesz książkę? O czym? Oprócz tego, że zapewne o jakimś seryjniaku.
Stwierdzenia o chęci pocałunku już nie skomentował, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Wodził palcem po kropli wody na stole, rysując nią różne wzorki. Zdaje się, że ten temat był krępujący dla nich obu, bo chyba żaden nie był typem pakującym się komuś do łóżka przy pierwszym spotkaniu; a poza tym rzeczywiście Arthur coraz bardziej interesował Valentine'a, więc być może temat powróci kiedyś samoistnie.
Wysłuchał mężczyzny w skupieniu, gdy ten opowiadał o swoich relacjach z rodzicami. Nie jemu oceniać, ale miał wrażenie, że mimo wszystko nie były one najlepsze, jakkolwiek księgarz by ich nie przedstawiał.
- Cóż... Trochę dziwne, że w ogóle nie utrzymują z tobą kontaktu: to raczej się rzadko zdarza rodzicom, którzy faktycznie mają dobry kontakt z dzieckiem, ile lat by ono nie miało. Ale może przynajmniej są szczęśliwi... W takim wypadku trzeba żyć dalej i ułożyć sobie życie z rodziną, którą się samemu wybierze.
Sądził, że skoro rodzice Arthura tak łatwo się od niego odcięli, to nieszczególnie go kochali. Może mieli go, bo "trzeba": był punktem do odhaczenia w życiu, jak przysłowiowe zbudowanie domu i zasadzenie drzewa. Smutne, ale wielu jest takich rodziców, którzy nigdy nie powinni zostać rodzicami, a decydują się na to, bo "to naturalna kolej rzeczy".

Arthur C. Fell
ODPOWIEDZ