pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.
002.
Sinkin' under
Think my angel's fallen
{outfit}

Z Arthurem ostatnio nie działo się najlepiej, ale raczej nie było to nic dziwnego w jego aktualnej sytuacji. Słabo sypiał, miał lekko podkrążone oczy, a po pracy zwykle przychodził do baru Moonlight, żeby się trochę odstresować. Czasem kończyło się na kilku kuflach piwa, czasem na czymś mocniejszym, ale bądźmy szczery, do barów nikt raczej nie przychodził, żeby napić się soku. Potrzebował alkoholu, żeby się znieczulić, żeby nie rozpamiętywać, nie myśleć tyle o tym co się stało, kto właściwie co zepsuł i czy może po prostu nigdy nie powinni wchodzić w związek, bo lepiej im było jako przyjaciołom... Nie myśleć. Tak. Miał nie myśleć.

Westchnął pod nosem i pchnął ciężkie drzwi prowadzące do baru. Chwilę wcześniej zaparkował pod budynkiem swoje srebrne auto, które dostał od Samuela jako prezent Mikołajkowy. Dlaczego wciąż nim jeździł...? Prawdopodobnie dlatego, że mu o nim przypominało. Tak, abstrakcja, zwłaszcza jak na człowieka, który stara się o kimś zapomnieć.

Do baru dotarł z niemałym trudem; nie przemyślał tego, absolutnie. Święto zakochanych, cholera. Wybrał sobie świetny dzień na przyjście do knajpy (bo nie to, że przychodził do niej praktycznie codziennie od jakiegoś czasu, wcale nie).

- Pieprzone walentynki - wymamrotał do siebie, siadając na jednym z wolnych krzesełek przy barze. Zakochani zajmowali głównie stoły, więc bar był teraz idealną przestrzenią dla singli. Zwłaszcza dla takich, którym bycie singlem było najwidoczniej przeznaczone. Zwłaszcza patrząc na dwa małżeństwa Arthura i trzecie, zerwane niedawno zaręczyny...

Zamówił dla siebie szklankę whisky z lodem, uznając, że z samym piwem tego nie zdzierży. Miał wrażenie, że wizyta w tym barze była najgorszą z opcji, jakie mój na dzisiaj wybrać, znacznie gorszą, niż choćby spędzenie wieczora na kanapie z miską lodów, oglądając Love, actually. Tak, to zdecydowanie byłby lepszy wybór i miał przeczucie, że po wypiciu szklaneczki, w oczekiwaniu na którą machinalnie dotykał palca, na którym jeszcze niedawno nosił pierścionek zaręczynowy, faktycznie wyląduje na kanapie oglądając tą albo inną komedię romantyczną. Był teraz w takim nastroju, że dobijanie się było chyba jedynym, na co miał siłę.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
stylówka

Czy Val często bywał w barach? Właściwie tak, od kiedy wyzdrowiał (przynajmniej fizycznie) po tym, co się wydarzyło w Canberry, po tym, jak jego partner policyjny zdradził jego i wszystkich innych, jak oszukiwał ich przez lata i z pewnością specjalnie mylił tropy. Po przeanalizowaniu wszystkiego Valentine dostrzegł wszystkie machloje tego typa, poniewczasie zauważył, że jakimś dziwnym trafem czasem znikały dowody, czasami coś się gdzieś zawieruszyło, zamazało, często byli przesłuchiwani niewłaściwi ludzie. Czasem ginęli ci, którzy wydawali się już być jakimś światełkiem w tunelu... Cholera, był idiotą, że wcześniej tego wszystkiego nie dostrzegał i nie mógł sobie tego wybaczyć do tej pory mimo, że minął już ponad rok. Ponad rok rekonwalescencji najpierw fizycznej, a później również psychicznej, podczas której Val chadzał na terapię, która niby coś tam mu dała, ale nie tyle, ile potrzebował. Leczył się więc czasami alkoholem - nie zbyt często, żeby przypadkiem nikt nie stwierdził, że już nie może być gliną, a tym bardziej - szefem policji. A w końcu to było jego życie, coś, co płynęło w jego krwi i było równie ważne, jak tlen. Nie mógł zrezygnować z tej roboty, musiał śledzić, rozpracowywać, analizować; gdyby nie to, to by zwariował.
Ale dziś postanowił się wybrać do baru. Odpowiedzialnie wybrał do tego taksówkę, bo nie chciał zostawiać swojego bentleya w jakiejś szemranej dzielnicy i odbierać dopiero następnego dnia, a przecież nie mógłby wracać do domu jako kierowca po alkoholu.
Zamówił wymyślnego drinka z palemką, mającego dziwnie różowy kolor. Według Valentine'a to coś w kieliszku wyglądało jak jakaś substancja radioaktywna i był pewien, że gdyby tylko zgasić światło, wszystkie takie drinki rozbłysłyby jak jakieś pieprzone walentynkowe gwiazdy. Idealnie. Może się otruje.
Pociągając z dziwnie krótkiej słomeczki usłyszał obok komentarz o pieprzonym dniu świętego Walentego. Zerknął w tamtą stronę kątem oka, unosząc brwi i spojrzał na wygłaszającego ten komentarz mężczyznę.
- Pieprzone imieniny - skomentował.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Fell nie spodziewał się, że będzie dzisiaj z kimkolwiek rozmawiał; z tego też powodu usiadł przy barze, a nie dosiadł się do czyjegoś stolika; niekoniecznie miał ochotę na jakiekolwiek konwersacje, zwłaszcza że sporą część mieszkańców miasteczka znał w taki czy inny sposób - ostatecznie mieszkał tu dość długo, więc nie było to aż takie znowu dziwne, a Arthur miał dość dobrą pamięć do twarzy i nawet jeśli ktoś po prostu przewinął mu się raz czy dwa przez księgarnię albo po prostu minął się z nim na zakupach w pobliskim spożywczaku, to jednak jego obraz w głowie księgarza zostawał. Mógł nie znać imienia, mógł nie kojarzyć osoby, ale jej twarz zapamiętywał. Nie chciał rozmawiać z nikim, kogo znał i prawdę mówiąc nie czuł się też dobrym materiałem do nawiązywania jakichś nowych znajomości, więc w pierwszej chwili, słysząc odpowiedź na swoje słowa, rzuconą przez mężczyznę siedzącego na krzesełku obok niego skrzywił się po prostu lekko, dopiero później przenosząc na niego spojrzenie.

Zmrużył oczy, lustrując go spojrzeniem. Jego raczej nie znał, a przynajmniej nie wydawało mu się, żeby kiedykolwiek przewinął się przez Lorne Bay, chociaż... no, mimo wszystko przysiągłby, że było w nim coś znajomego. Obrócił szklaneczkę z whisky w dłoniach, przez chwilę przyglądając się jego twarzy, po czym przeniósł wzrok na stojącego przed mężczyzną drinka. Jego brwi powędrowały do góry, a kącik ust drgnął lekko; ostatnio rzadko się uśmiechał, z wiadomych doskonale przyczyn, ale jakoś kolor tego napoju go rozbawił. Również od razu skojarzył mu się z jakąś napromieniowaną cieczą rodem z czarnobylskiej elektrowni, więc uznał, że podzieli się tym odkryciem z nieznajomym, bo właściwie - czemu nie?

- Co zawiera ten drink? Poza jakimś radioaktywnym gównem oczywiście? - prychnął krótko, rozbawiony trochę tym dziwnym jak na siebie rozpoczęciem rozmowy. Ale właściwie żadnej rozmowy nie planował, nie chciał przecież zawierać nowych znajomości, tak? I pewnie wróciłby do swojego trunku, gdyby nie to, że mężczyzna zdawał się wbijać w niego spojrzenie swoich czekoladowych oczu, a te oczy jakoś tak... dziwnie go do siebie przyciągały. Podniósł więc wzrok na te oczy, wciąż z lekkim uśmiechem na ustach i dodał po chwili:

- Masz imieniny w Walentynki...? To chyba wszystkiego najlepszego, co? - uniósł lekko szklaneczkę na znak toastu.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Słysząc komentarz dotyczący tego napoju spojrzał na niego, unosząc pod światło i obracając kieliszek w palcach. Kostki czegoś, co chyba było lodem, zakołysały się w środku, a palemka przeturlała się po krawędzi. Valentine oparł łokieć o blat takim gestem, jakby był zupełnie zblazowany i zrezygnowany, obojętny na wszystko.
- Cholera wie, ale to gówno jest całkiem smaczne - odparł po chili namysłu. Przesunął językiem po zębach i wlał w siebie odrobinę tej substancji, po czym postawił kieliszek na barze i znów skierował spojrzenie na mężczyznę. Zastanowił się nad tym, czy rzeczywiście "wszystkiego najlepszego".
- Nah, fuckin' Valentine's Day - stwierdził, zgadzając się z jego pierwszym komentarzem. Nie miał nic dobrego do świętowania w swoje imieniny. Miał to "szczęście", że nie mógł o nich zapomnieć, bo co roku wszystko obsypane było serduszkami na kilka tygodni przedtem, wszystko świeciło i opływało w te paskudne, odrażające symbole komercyjnej miłości, a jemu przypominały się wszelkie ostatecznie nieudane próby nawiązania bliższych relacji. Nawet jako dzieciak nie znosił tego święta, bo denerwowały go wszędobylskie serduszka i słodkości, ale teraz, jako dorosły, nie znosił tego wszystkiego jeszcze bardziej. Obrzydlistwo. Najchętniej spaliłby to wszystko w jasną cholerę i patrzył z fascynacją na płomienie, odbijające się piekielnym blaskiem w jego oczach.
- Jest w tej mieścinie jakieś miejsce, gdzie nie ma tych wszędobylskich serduszek i słodkości? - zapytał po chwili - Chociaż pewnie nie, skoro siedzisz tutaj, gdzie to wszystko wręcz pływa w Walentynkach, które - jak mówisz - pieprzysz. Ja też pieprzę.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Również przyjrzał się napojowi mężczyzny, gdy ten uniósł kieliszek pod światło, upewniając się jeszcze bardziej w jego (napoju, nie mężczyzny) radioaktywności. Z fascynacją obserwował mieniącą się ciecz, mimowolnie zaczynając się zastanawiać, czy w odpowiednim świetle krew mogłaby wyglądać podobnie. Może podobne rozważania zawrze w swojej najnowszej książce...?

- To, że jest smaczne, nie znaczy, że nie jest radioaktywne - kontynuował, nie wiedząc właściwie dlaczego tak się przyczepił do tej toksyczności napoju, ale jakoś tak... najwidoczniej miał odpowiedni humor do tak suchych i pozbawionych polotu żartów, cóż. - Nie miej do nikogo pretensji, jeśli obudzisz się któregoś dnia tracąc włosy. - dodał jeszcze, wzruszając ramionami i upijając łyka whisky ze swojej szklanki.

Zerknął na niego znów kątem oka, uśmiechając się pod nosem, gdy ten podchwycił "pieprzone Walentynki". Cóż, najwidoczniej nie tylko Arthur nie miał szczęścia w miłości, ale właściwie patrząc na dość posępną aurę faceta mógł się domyślić, że tak jest. To znaczy nie, absolutnie nie chodziło o to, że według niego aparycja mężczyzny wykluczała szczęśliwy związek, wręcz przeciwnie (o ile uznamy w ogóle, że aparycja jakkolwiek wpływa na szczęśliwość związku bądź jej brak), po prostu wyglądał raczej na kogoś, kto niekoniecznie ma co świętować w tym dniu. A tu się okazuje, że pozory mylą, bo świętować mógł, tylko chyba coś nieco odmiennego od reszty...

- Cóż, możemy pieprzyć razem - wzruszył lekko ramionami, a gdy po chwili dotarło do niego co powiedział zaczerwienił się lekko, co pewnie mogło być widoczne nawet mimo półmroku i zarostu pokrywającego jego szczękę. - Walentynki, w sensie - dodał po chwili pospieszne, znów sięgając po szklaneczkę i upijając z niej duszkiem kilka łyków, żeby tylko zapić jakoś poczucie wstydu, które go ogarnęło. Powinien jednak zastanawiać się nad tym co mówi, a nie paplać co ślina na język przyniesie, doprawdy. Zawsze musiał robić z siebie idiotę przed ludźmi?

- W mojej księgarni nie ma serduszek. Kilkoro klientów nawet było tym zdziwionych, bo przecież Walentynki, jak to nie ma serduszek i brokatu, ale... no, nie pasowało mi do wystroju, nawet gdybym chciał tam coś takiego zamieścić i nawet gdyby mnie to tak nie brzydziło. - wzruszył lekko ramionami. - A co, masz już dość knajpy? Jeszcze nie skończyłeś drinka.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Nie mówiłem, że to nie jest toksyczne, tylko: że smaczne - orzekł, wodząc palcem po krawędzi kieliszka - Ale gdyby coś miało mi zaszkodzić, to już dawno bym nie żył. Złego diabli nie biorą, najwyraźniej.
Uśmiechnął się połową ust, a jego palec zatrzymał się w momencie, gdy Val usłyszał stwierdzenie, że mogą pieprzyć razem. Walentynki, oczywiście. Tak, oczywiście.
- Pogrążasz się - oznajmił z rozbawieniem, zerkając na mężczyznę kątem oka. Zdaje się, że baj mieli dziś dziwne poczucie humoru. Oczywiście to nie to, że Sandoval nie miałby ochoty pieprzyć, bo nie było mu daleko do takich rzeczy. Po prostu - w tym momencie o tym nie myślał specjalnie. Nie był typem kogoś, kto idzie do łóżka z każdym, kogo zobaczy, gdziekolwiek i jakkolwiek: raczej potrzebował do tego choć trochę poznać człowieka, inaczej nie bardzo nachodziły go nawet takie myśli i wszelkie sugestie - mniej lub bardziej subtelne - sprowadzał do żartu. Nie oznaczało to też, że nie bywał w łóżku z ludźmi, których poznał tego dnia lub nocy, ale to mu się zdarzało raczej rzadko i też: musiał to być ktoś, kto w jakiś sposób mu się spodobał, kogo choć minimalnie poznał, nawet gdyby tym "poznaniem" miała być kilkugodzinna rozmowa o głupotach. Nie był w stanie - jak niektórzy - iść z miejsca do kibla czy w ciemny zaułek, nie zamieniwszy nawet kilku zdań. Sam wygląd to nie wszystko.
- Masz księgarnię? - zainteresował się. Książki! W książkach była wiedza, książki pachniały, książki przyciągały. Książki oczarowywały i wciągały jak narkotyki. Książki były odskocznią, były źródłem - I co: nie urządziłeś marketingu walentynkowego? Nie wystawiłeś na jakiś środkowy stół najlepszych tytułów do zarzynania się w ten jakże piękny, słodki dzień? Do czytania o miłości, która w realu się nigdy nie spełni? Na tym można przecież doskonale zarobić. I nie, nie mam dość baru. Mam dość serduszek.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Uniósł lekko brwi, słysząc, że "złego diabli nie biorą"; mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kogo można było określić mianem "złego", chociaż słowo "mroczny" pasowało do niego idealnie. Nie skomentował tego jednak, uznając, że na razie zostawi ten temat; może później spróbuje z niego wyciągnąć co takiego facet robi, że jest aż tak złowrogi - przynajmniej według siebie.

Wywrócił oczami z niewinnym, niemalże anielskim uśmiechem, gdy ten uznał, że Fell się pogrąża. W sumie miał rację, bo przecież tylko winny się tłumaczy, prawda? Nie chciał jednak ciągnąć tematu pieprzenia i Walentynek - albo pieprzenia Walentynek, jak kto woli, właśnie ze względu na to, że nie chciał się bardziej pogrążać. Zauważył, że ma dzisiaj jakieś dziwne poczucie humoru, ale najwidoczniej mężczyzna miał je bardzo podobne do niego, bo rozmawiało mu się z nim całkiem nieźle. Facet też nie wyglądał na znudzonego albo zirytowanego rozmową, raczej zaciekawionego swoim rozmówcą, co chyba dość dobrze wróżyło na przyszłość tej rozmowy.

Jeśli o pieprzenie chodzi - Arthur stanowczo nie był typem, który znajduje sobie ofiarę w barze czy klubie i zaciąga ją do toalety, żeby tylko sobie ulżyć. Jasne, brakowało mu seksu, ale chyba nie umiałby prowadzić takiego trybu życia. Nie było to coś dla niego, zdecydowanie nie. On potrzebował rozmów, tego czegoś, iskierki w oczach, uśmiechu, wspólnego śmiania się z głupich żartów, oglądania komedii romantycznych z Hugh Grantem, jedzenia lodów i picia kakao. Potrzebował ramienia opierającego się o ramię, woni perfum wdzierającej się do jego mózgu, potrzebował bliskości. Potrzebował uczucia, nawet jeśli niekoniecznie wielkiej miłości, to jakiegokolwiek uczucia, które będzie w nim kiełkowało i które będzie chciał pielęgnować. Nie umiałby umawiać się na seks z przypadkowymi osobami, nie umiałby też pójść po prostu do toalety i zaliczyć kogoś tylko dlatego, że ten się do niego uśmiechnie albo poczęstuje go papierosem. To się chyba nazywa demiseksualność, prawda?

- Tak, mam księgarnię - uśmiechnął się wesoło, widząc zainteresowanie na twarzy mężczyzny i błysk w jego czekoladowych oczach. - Wiesz, myślałem o tym, żeby zrobić jakąś taką "wystawkę" czy jak to tam nazwać, ale uznałem, że jak ktoś będzie chciał poczytać o wielkiej miłości, to pójdzie na dział z literaturą o miłości i tyle. Poza tym miłość trzeba sobie okazywać codziennie, nie tylko w Walentynki, więc... no, po co miałem się wysilać? - przysunął szklaneczkę do ust i napił się odrobinę, po czym znów odruchowo dotknął swojego palca, chcąc obrócić na nim pierścionek zaręczynowy, którego jednak tam przecież nie było już od prawie dwóch miesięcy. Westchnął krótko, zgiął i rozprostował palce, po czym powrócił spojrzeniem do swojego dzisiejszego towarzysza.

- Możemy poszukać jakiejś miejscówki w kącie, ewentualnie zerknąć czy na piętrze nie ma stolika, który nie jest obładowany Walentynkowymi serduszkami tak, jak ten bar - ruchem głowy wskazał na serduszka znajdujące się niemalże wszędzie i oklejające butelki z trunkami. - Swoją drogą, chyba nigdy Cię tu nie widziałem. Dawno przybyłeś do Lorne Bay?

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Marketing - stwierdził jedynie w odpowiedzi na rozważania, po co mężczyzna miałby wystawiać książki miłosne akurat tego dnia, kiedy przecież uczucia należało sobie okazywać cały czas, a nie tylko raz do roku - W ten sposób się więcej zarabia: wystawia się tematyczne towary związane z okolicznościami przyrody i zbiera kaskę od łosi, które w takich momentach biorą nawet rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebują. Tak, jak wszystko się nagle robi tęczowe w czerwcu, nawet miejsca, które normalnie mają wywalone na to, kto jest jakiej orientacji i jakie ma z tym związane problemy. Nagle w czerwcu wszyscy są tak "wspierający" do porzygu, a ludzie to kupują i cieszą mordki. Nie, żebym ja nie był jednym z tych ludzi, bo zdarza mi się wtedy tez kupić jakąś sześciokolorową kredkę do twarzy, jakąś koszulkę czy coś - ale to właśnie jest biznes, tak się zarabia pieniądze.
Uśmiechnął się, wzruszając ramionami i dopił tę różową truciznę: drinki niestety miały to do siebie, że były niewielkie, więc szybko się kończyły. Tak naprawdę się nie opłacały w knajpach, więc kiedy Valowi udało się zwrócić na siebie uwagę barmana, zamówił ciemne irlandzkie piwo.
- Niedługo dzień świętego Patryka - jeśli chcesz zarobić, to wyrzuć na środek wszystko, co zielone i posiadające koniczynki - powiedział rozbawiony, gdy na widok irlandzkiego piwa otworzyła mu się w głowie szufladka z widokiem specjalnego zielonego piwa, sprzedawanego wszędzie w ten szczególny dzień, kiedy każdy był Irlandczykiem.
Słysząc propozycję przejścia w mniej serduszkowe miejsce rozejrzał się wokół i kiwnął głową.
- Można spróbować na górze - uznał i pstryknięciem posłał małe serduszko confetti w stronę barmana. Papierek odbił się od pleców mężczyzny i wpadł do czyjegoś piwa.
- Znasz tu wszystkich? - zapytał, zauważywszy kątem oka, że jego rozmówca co chwilę wędruje palcami do miejsca, gdzie mogła znajdować się kiedyś obrączka. Wyglądało, jakby nie przyzwyczaił się do jej braku - może to dlatego zalewał się dziś w barze, mając wyrobione zdanie na temat dzisiejszego święta? - Przyjechałem jakieś dwa tygodnie temu - odpowiedział, zsuwając się z hokera i kierując w stronę schodków na górę, zerkając, czy mężczyzna idzie tam z nim - Jeszcze się aklimatyzuję i zapoznaję z podwładnymi.
Wypatrzył jakiś stolik przy oknie na pięterku. Rzeczywiście - tu było mniej walentynkowo, choć oczywiście i tak gdzieniegdzie wisiały aniołkowe ozdoby i unosiły się serduszkowe balony. Val strzepnął brokat z blatu, sadowiąc się wygodnie na ławie, ale - jak to bywa z brokatem - ten wcale nie spadł na podłogę, tylko przykleił się do jego dłoni. Sandoval przyjrzał się temu, jak błyszczy, obracając ją przez chwilę tak, by światło padało na drobinki pod różnymi kątami. Ostatecznie uznał, że niech sobie tam będzie i przestał się tym zajmować. Arthur jednak wciąż widział ten pyłek na krawędzi dłoni rozmówcy.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

- Taaak, wiem, że w ten sposób się więcej zarabia, ale nie chciałem robić ze swojej świątyni miejsca, w którym nie będę chciał przebywać ze względu na miłosną otoczkę - machnął ręką w geście świadczącym o tym, że kompletnie nie dbał o marketing w tamtym momencie. Bo to w sumie prawda; znacznie ważniejszym było dla niego to, żeby mieć swoją ostoję, swoje miejsce, w którym mógł po prostu być sobą, patrzeć na książki i cieszyć się ich zapachem. Nie chciał sobie obrzydzać tego miejsca, po prostu.

Spojrzał na ciemne piwo zamówione przez mężczyznę i po chwili wahania dopił swoją whisky i korzystając z obecności barmana zamówił sobie to samo, prosząc jedynie o dolanie soku imbirowego. Tak, bezczeszczenie piwa sokiem byłoby zapewne przez wielu niezrozumiałe, ale Arthur lubił piwo z sokiem i nic na to nie poradzi; mogą mówić, że jest przez to mało męski, ale na podobne uwagi miał po prostu wywalone. Nie należało przyjmować do siebie wszystkiego, co mówili inni dookoła, zwłaszcza jeśli nie chciało się zwariować. To on lepiej wiedział jak powinien pić piwo i nikomu nic do tego.

- Zapamiętam i może to nawet rozważę - zaśmiał się na wzmiankę o Dniu Świętego Patryka; ten dzień był znacznie mniej irytujący niż Walentynki, z całą pewnością. - Znacznie bardziej przemawia do mnie zieleń i koniczynki niż róż i serduszka - prychnął krótko pod nosem, zsuwając się z krzesełka. - Poza tym: zieleń bardziej pasuje do wystroju mojej księgarni.

Ruszył za mężczyzną na górę, zauważając przy okazji, że ten ogląda się za siebie, żeby upewnić się, że wciąż ma towarzystwo. Dobrze było mieć kogoś, kto chce z tobą porozmawiać, nawet o takich z pozoru mało istotnych kwestiach; brakowało mu tego przez ostatnie tygodnie.

- Nie powiedziałbym, że znam wszystkich, ale... no, kojarzę przynajmniej większość twarzy. Mam pamięć do twarzy, więc jeśli ktoś jest tutejszy, to go znam, jeśli przyjechał jakiś czas temu, to też przynajmniej obił mi się o oczy, a ty... cóż, ty mi się o oczy nie obiłeś. Zapamiętałbym.

Uśmiechnął się lekko i usiadł przy stoliku, który mężczyzna nieco bezskutecznie próbował oczyścić z brokatu. Tak, Arthur zauważył odrobinkę brokatu na jego dłoni, teraz wyjątkowo mocno przyciągała ona jego wzrok. Wzrok też przyciągało coś jeszcze: pierścionki, które zdobiły palce mężczyzny. Fell przechylił głowę na ramię i pochylił się lekko w stronę blatu, żeby bardziej się im przyjrzeć.

- Ładne. Podobają mi się - powiedział w końcu, prostując się i opierając plecy o oparcie krzesełka. Założył nogę na nogę i napił się piwa, łokieć wspierając o oparcie za sobą i siedząc teraz odrobinę bokiem do stolika, wciąż jednak zwrócony w stronę rozmówcy. - Zapoznajesz się z podwładnymi, mówisz...? A więc masz jakieś kierownicze stanowisko? - zapytał po chwili, podchwycając temat, zaciekawiony coraz bardziej tym nieco mrocznym i tajemniczym osobnikiem, którego imienia jeszcze nie poznał.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Ze świątyni? - uniósł brwi, przyglądając się mężczyźnie. Właściwie to rozumiał: jego gabinet też był jego świątynią, choć z pewnością w zupełnie innym znaczeniu, niż była nią księgarnia dla jego rozmówcy - Cóż, rozumiem.
Rozstanie musiało nastąpić stanowczo niedawno. I z pewnością było to rozstanie: gdyby osoba, z którą księgarz był związany zmarła, obrączka wciąż tkwiłaby na jego palcu, a on zapewne zachowywałby się inaczej. Raczej nie psioczyłby na Walentynki, tylko raczej chodził przybity i nie komentował wszechobecnych symboli miłości.
Sam właściwie nie wiedział, dlaczego to analizuje, ale był to u niego odruch: często mimowolnie rozpracowywał ludzi, z którymi rozmawiał, sytuacje, zachowania; niezależnie od tego, czy miało to jakikolwiek związek z prowadzonymi przez niego sprawami i czy spotkanie miało charakter służbowy, czy prywatny. Zastanawiał się, czy wreszcie spytać go o to, co przeżywał, czy dać mu spokój: nie znali się, więc mężczyzna mógłby być oburzony tak prywatnymi pytaniami. Z drugiej strony - wyglądał też, jakby potrzebował coś z siebie wyrzucić. Możliwe więc, że Valentine go jednak o to zaczepi, ale raczej później, nie na praktycznie samym wstępie rozmowy i znajomości.
- To miejsce raczej dość ciemne i klimatyczne, ze starymi drewnianymi regałami i urządzone w takim stylu, żeby przypominało antykwariat; czy raczej jasna, przestronna przestrzeń z nowoczesnym umeblowaniem, prostymi regałami rodem z podróby Ikei? - zapytał z właściwym sobie taktem i wyczuciem. Często zdarzało mu się palnąć coś, co dla niego było normalnym pytaniem bądź stwierdzeniem, w czym nie kryło się nic więcej i należało rozpatrywać wyłącznie tę wierzchnią warstwę - a jednak ludzie odruchowo dopisywali do jego wypowiedzi intencje, emocje, dopowiadali sobie, co on o danej sprawie myśli; w związku z czym zdarzało się, że się obrażali lub było im przykro.
Przyjrzał się mężczyźnie, wodząc spojrzeniem po jego stroju, aparycji i ozdobnym zegarku kieszonkowym, którego łańcuszek wystawał mu z kieszonki.
- Nie, to nie jest nowoczesne pomieszczenie - stwierdził, zanim jego rozmówca zdążył odpowiedzieć - Rzeczywiście, zieleń i koniczyny tam pasują. I złoto leprechaunów z końca tęczy.
W odpowiedzi na stwierdzenie, że mężczyzna kojarzy większość ludzi, uśmiechnął się, nieznacznie unosząc kącik ust w górę i świdrując towarzysza wzrokiem. Siedział rozwalony na ławie bokiem, położywszy niedbale jeden łokieć na oparciu, a druga - brokatowa - ręka leżała na stole i wodziła leniwie palcami po butelce z piwem, sprawiając że kropelki wilgoci, osiadającej na zimnym szkle, spływały na stół.
- Zapamiętałbyś? - dopytał cicho, zniżając nieznacznie głos. Mężczyzna wydawał mu się coraz bardziej interesujący. Powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem, gdy ten pochylił się, by przyjrzeć się jego biżuterii i kiwnął głową w podziękowaniu.
- Lubię nosić biżuterię. Mam wrażenie, że ty też - skinął głową w stronę łańcuszka przy marynarce - Chyba też obaj czasem lubimy być... nieco staromodni, sądząc po naszym ubiorze.
Napił się piwa i kiwnął głową w odpowiedzi na kolejne pytanie.
- Właśnie przejąłem stanowisko głównego nadinspektora policji w tej dziu... W tym mieście - uśmiechnął się głupawo.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur nawet nie wiedział, że aż tak widać po nim, że niedawno się z kimś rozstał; być może nie było to widoczne na pierwszy rzut oka dla każdego, może do tego trzeba było mieć zmysł detektywistyczny, którym dysponował Valentine. Nie zastanawiał się nad tym czy to widać, tak szczerze mówiąc. Nad niektórymi gestami - jak choćby właśnie to dotykanie palca, na którym wcześniej miał pierścionek, wykonywał machinalnie. Czasem też zerkał na telefon, zupełnie jakby spodziewał się jakiejś wiadomości od Samuela, ale fakt, że w obecności Valentine'a tego nie robił, bo jakoś nie czuł potrzeby. Był zbyt zajęty rozmową, żeby skupiać się na takich rzeczach. A to, że pałał ewidentną niechęcią do Walentynek, co zauważył Val i co właściwie było początkiem ich znajomości, cóż... kiedyś nie miał nic przeciwko temu "świętu", nawet całkiem je lubił, ale te konkretne Walentynki były dla niego wyjątkowo bolesne, bo był świeżo po rozstaniu z osobą, którą uważał za sens swojego życia i u boku której spędził ćwierć wieku, więc widok świergocących do siebie par sprawiał mu ból, najzwyczajniej w świecie.

Uniósł lekko brew, gdy mężczyzna zapytał o jego księgarnię; druga część zdania faktycznie brzmiała nieco dziwnie i ktoś mógłby odebrać to jako coś w rodzaju ataku, natomiast Fell czuł, że mężczyźnie wcale nie o to chodziło. To było po prostu zwykłe pytanie, może nieco niefortunnie sformułowane, ale nie odebrał tego jako przytyku.

- Dokładnie tak - uśmiechnął się, gdy chwilę później Valentine sam uznał, że jego księgarnia nie jest nowoczesnym pomieszczeniem. - Złoto leprechaunów...? W sumie dobry pomysł, pomyślę nad tym - zaśmiał się i po chwili zastanowienia wyjął z kieszeni telefon, w międzyczasie znów lekko się rumieniąc na dźwięk kolejnego pytania. - Tak, zapamiętałbym - odpowiedział w końcu dość niepewnie, siląc się jednak na odwagę i spoglądając przez chwilę prosto w czekoladowe oczy rozmówcy. Potem przeniósł wzrok na telefon i przez chwilę w nim grzebał, wchodząc w galerię i wyszukując odpowiedniej fotografii.

- Tak, lubię biżuterię. Staromodni...? - zastanowił się chwilę, minimalnie zagryzając dolną wargę. - No, może coś w tym jest. Czasem mam wrażenie, że urodziłem się po prostu w nieodpowiednim wieku. - wzruszył lekko ramionami, posyłając w stronę policjanta ciepły uśmiech. - Główny nadinspektor, no no... szacunek, panie glino. - zaśmiał się, upił kilka łyków ciemnego piwa ze swojego kufla i wreszcie znalazł to, czego szukał, więc podsunął telefon w jego stronę, nieświadomie muskając delikatnie wierzch dłoni mężczyzny, tej leżącej na stole i ozdobionej brokatem.

-To jest moja księgarnia, Angel Wings. Tak ją sobie wyobrażałeś?

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Pamięć fotograficzna? - zapytał z zainteresowaniem, choć prawda była taka, że była to pierwsza myśl, jaka mu przyszła do głowy, gdy mężczyzna powiedział, że kojarzył mniej więcej wszystkich tutaj choćby z widzenia. Ale gdy ten stwierdził, że jego by zapamiętał, to Val odniósł wrażenie, że tutaj mogło chodzić również o coś innego. Zauważył, że jego rozmówca wciągnął się w tę znajomość i poczuł, że to "zapamiętałbym" miało również inny wydźwięk, gdzieś w głębi i mało widoczny. Nie chodziło tu chyba wyłącznie o to, że skojarzyłby Sandovala wyłącznie jako jednego z mieszkańców. Chociaż - być może tu nadinterpretował i wcale nie widział żadnego rumieńca na twarzy rozmówcy. Mężczyzna tez nie patrzył mu w oczy z żadnego konkretnego powodu - ot: utrzymywał kontakt wzrokowy z rozmówcą. Jak Valentine uczył się przez całe życie: tak należało. Jemu samemu sprawiało to pewne trudności, kiedy sam mówił, natomiast faktycznie czasem wpatrywał się w innych być może zbyt intensywnie, potrzebując widzieć ich usta, kiedy coś mówili: w ten sposób lepiej trafiało do niego to, co słyszał i łatwiej mu było to przetworzyć. Starał się jednak czasami hamować przed nazbyt uporczywym spojrzeniem - chyba, że chciał na kimś wywrzeć wrażenie i go speszyć lub w inny sposób podenerwować. To jednak były raczej jego metody przesłuchań, przepchnięcia swojego zdania albo próby przejęcia dominacji w konfliktach.
- Przyznaję, że mnie fascynuje stylistyka dziewiętnastego wieku: romantyzm, epoka wiktoriańska. Jednak cóż: nie zawsze mamy to, czego chcemy. Wtedy z kolei medycyna była znacznie mniej rozwinięta i chyba jednak nie chciałbym wtedy żyć.
Stwierdzenie o szacunku dla pana gliny skwitował jedynie rozbawionym chrząknięciem i napił się piwa, chwilę później zerkając w telefon towarzysza.
- Bardzo ładnie. Mniej więcej tak, jak sobie wyobrażałem. Specjalizujesz się w jakimś konkretnym typie książek, czy masz tam mydło i powidło?

Arthur C. Fell
ODPOWIEDZ