Pierwsza dama LB - Burmistrz — Ratusz
43 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I'm still having difficulty writing about time; it does not appear to be the great healer that all of us say it is.
001.

Zdawał sobie sprawę z tego, że jego życie może ulec zmianie jak już wygra te wybory, ale nie wiedział, że do tej zmiany dojdzie tak szybko. Co prawda zaczęło się już po samym zgłoszeniu swojej kandydatury. Musiał kupić kilka garniturów i wziąć udział w kilku sesjach. Później, i to było dla niego najgorsze, musiał przyzwyczaić się do tego, że jego twarzy widniała w wielu miejscach. Raczej był skromnym człowiekiem, żył poza social media, nie wychylał się. Podczas całej swojej kampanii wyborczej musiał wyjść ze swojej strefy komfortu. Było to spore wyzwanie, ale ostatecznie wszystko się opłaciło.
Jego życie jednak nie zwolniło. A przynajmniej ta część życia, gdzie rzeczywiście zajmował się burmistrzowymi obowiązkami. W sumie to bardzo dużo papierkowej roboty. Spodziewał się, że takie stanowisko w niezbyt wielkim mieście, będzie czymś spokojnym. Czymś co pozwoli mu na kontynuowanie pracy na ranczu rodziców. Niestety na chwilę obecną musiał z tego zrezygnować. Pojawiał się tam tylko w ramach odwiedzin u mamy i taty i żeby zobaczyć się z rodzeństwem, które również, jakimś cudem, spędzało tam każdą swoją wolną chwilę. Dobra, może nie każdą, ale bywali tam często.
Dzisiaj jednak miało być przyjemnie. Nawet bardzo przyjemnie. Carter dostał zaproszenie do Sanktuarium od Parkera Guillebeaux, który dzięki Bogu, nie mógł tutaj być osobiście, ale przygotował całą swoją załogę do tego, żeby należycie przyjęli pana burmistrza. Carter miał sobie porobić fotki ze zwierzętami, miał porozmawiać z ludźmi, a po wszystkim miał rozważyć wnioski o różnego rodzaju dotacje, które Parker złożył krótko po tym jak van Horn objął stanowisko burmistrza. Carter promował się tym, że będzie wspomagał mieszkańców miasta, więc naturalnie zaproszenie przyjął i pojawił się w sanktuarium we wczesnych godzinach porannych.
Przez pierwsze czterdzieści minut rozmawiał z ludźmi, którzy zostali wyznaczeni przez właściciela jako ci, którzy mieli się nim zająć, oprowadzić go i przygotować do tego co go czeka. To ostatnie zabrzmiało tak okropnie, że w pewnym momencie Carter zaczął obawiać się tego, że zostanie zmuszony do pozowania z jakimiś wężami, krokodylami, albo panterami. Kochał zwierzęta, ale były pewne granice, których nie chciał przekraczać. Głównie dlatego, że nie wierzył w to, że dzikie zwierzę można do końca oswoić. W końcu jednak towarzystwo ludzi, które go otaczało nieco się rozrzedziło i pozostał z dwiema osobami, które miały go poprowadzić do "najbardziej uroczego" wybiegu w całym sanktuarium. Niespecjalnie im ufał na tym etapie, bo jak rozmawiał z Parkerem to ten człowiek gadał tylko o krokodylach i nie było tam nic zachwycającego czy uroczego. Grzecznie jednak za nimi szedł i może nawet nie próbował ukrywać swojego stresu, bo samo wykonywanie zawodu burmistrza było stresujące. Także tak czy siak by mu nie wyszło.
Wtedy też dostrzegł . I wcale nie była to żadna kuoka. Chociaż była w otoczeniu kuok. Carter doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w końcu będzie musiało do tego dojść. Miasto było małe. Wymienianie uśmiechów czy pomachanie jej z przeciwnej strony ulicy było czymś naturalnym. Dłuższa rozmowa? Właściwie to jakakolwiek rozmowa... jeżeli myślał, że bycie burmistrzem czy trzymanie krokodyla jest przerażające, to ewidentnie za mało myślał o momencie, w którym będzie musiał z nią porozmawiać. Przez chwilę stał i gapił się nie będąc pewien co powinien zrobić, aż ktoś mu wyszeptał, że nie ma czego się obawiać, bo kuoki nie gryzą. Kiwnął głową, bo to nie samych kuok się obawiał. Jej też się nie obawiał. Obawiał się tego wszystkiego co właśnie działo się w jego głowie i okolicach klatki piersiowej. Zaczął iść w jej stronę dopiero jak ich spojrzenia się skrzyżowały i jak dotarło do niego, że nie może sobie tak stać i się gapić.
- Cześć. - Przywitał się i uścisnął jej dłoń, którą ujął w swoje obie dłonie. - Już się znamy. - Powiedział dosyć uprzejmie do mężczyzny, który zaczął ich sobie przedstawiać jakby w ogóle nie wiedział, że Carter rozpoznałby Sarah z zamkniętymi oczami, w całkowitej ciemności. Po samym dotyku, po zapachu. - Dobrze cię widzieć. - Powiedział z uśmiechem i kątem oka zerknął na mężczyznę, który stał obok i uniemożliwiał mu powiedzenie czegoś więcej. Co za dzban. - Okej... to na co tutaj patrzę? - Zapytał w końcu ją puszczając i spoglądając na kuoki. Oczywiście wiedział czym są kuoki, ale nie wiedział co miałby z nimi zrobić. W sumie to wiedział. Jedną to by sobie chętnie wziął do domu, bo była taka urocza. Swoje pytanie oczywiście kierował już tylko do niej. Każdy inny człowiek na terenie tego sanktuarium przestał istnieć.
OPIEKUNKA KUOK — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Za dnia - przykładna opiekunka kuok w sanktuarium dla dzikich zwierząt. Po godzinach - ekoaktywistka ratująca morskie zwierzęta, która ukrywa przed światem fakt, że wzięła pieniądze za fikcyjny ślub z Bjornem, żeby ten zdobył australijskie obywatelstwo.
/ po grach

Spójrzmy prawdzie w oczy - Sarah kompletnie nie interesowała się polityką. Nie śledziła doniesień medialnych, nie interesowały jej przepychanki o stołki, a na sam dźwięk słowa "ustawa" dostawała wysypki. Wymienienie nazwisk ministów australijskiego rządu sprawiłoby jej ogromny problem, nie miała pojęcia, kto był gubernatorem stanu Queensland, prawdopodobnie nie potrafiłaby wskazać, kto był radnym dzielnicy, w której mieszkała. Być może kiedyś tego pożałuje, jednak to kompletnie nie jej bajka. Brattleby żyła swoją własną, taką, w której główną rolę odgrywały zwierzaki, na punkcie których była totalnie zakręcona.
Mimo wszystko nie była jednak aż tak wielką ignorantką, by nie wiedzieć, kto piastował obecnie stanowisko burmistrza Lorne Bay. Powiedzmy to wprost - nie wynikało to z jej nagłego zainteresowania lokalną polityką. Prawdopodobnie nie zwróciłaby nawet uwagi na listę kandydatów i nie wzięłaby udziału w wyborach, gdyby gdzieś, zupełnym przypadkiem nie dowiedziała się o tym, że Carter postanowił wystartować. Dziś nie była już pewna, czy usłyszała o tym od któregoś z członków rodziny, czy też wypatrzyła jego banner gdzieś w miasteczku. To nie było ważne. Istotne było tylko to, że niemalże natychmiast w jej łowie pojawiła się myśl "Carter będzie wspaniałym burmistrzem". Bo taki właśnie był. Nie miała żadnych wątpliwości: van Horn to cudowny człowiek, fantastyczny facet... Tyle tylko, że nie dla niej. W pewnym momencie ich życiowe plany nieco się rozminęły. On chciał czegoś więcej, ona niekoniecznie była gotowa na to, by dojrzeć do poważnych decyzji. Ani troche nie wpłynęło to jednak na sposób, w jaki wciąż go postrzegała. Dla niej wciąż był idealnym kandydatem do pełnienia tej zaszczytnej funkcji.
Wiedziała o tym, że burmistrz odwiedzi dziś sanktuarium, ale jakoś tak wyszło, że w natłoku codziennych zajęć chwilowo uleciało jej to z pamięci. Nic dziwnego. Miała dziś pod opieką grupkę ciekawskich dzieciaczków z początkowych klas szkoły podstawowej. Było to zadanie o tyle odpowiedzialne, że dzieci w tym wieku zadawały mnóstwo mądrych pytań, na które oczekiwały równie mądrych odpowiedzi. To nie przedszkolaki, którym wystarczyło pokazać kuoki i cokolwiek o nich opowiedzieć. Musiała być w pełni skupiona i przygotowana na wszystko. Tyle dobrego, że zazwyczaj świetnie radziła sobie z tego typu grupkami, a dziś w dość łatwy i przyjemny sposób udało jej się spacyfikować maluchy. W jaki sposób? O tym za moment.
- Carter, cześć - uśmiechnęła się do niego. Przez moment zastanawiała się, czy nie powinna przypadkiem być nieco bardziej formalna i zwracać się do niego "panie burmistrzu", ale uznała, że byłoby to mocno nienaturalne, biorąc pod uwagę to, co kiedyś ich łączyło. Owszem, znali się i chyba nie wypadało nawet robić z tego tajemnicy. - Ciebie też - odparła. - Przepraszam, wiedziałam, że dziś przyjdziesz, ale zajęłam się dziećmi - wskazała na grupkę dzisiejszych odwiedzających, którzy wpatrywali się w najmniejsze kuoczki i namiętnie tworzyli coś na kartkach papieru, które uprzednio dostały od Brattleby.
Przez chwilę milczała, bo była pewna, że piąte koło u wozu zaraz się stąd wytoczy, jednak nic takiego nie miało miejsca. Cóż było robić? Stanęła obok burmistrza, by oboje mogli widzieć to samo, po czym wskazała palcem na zwierzaki.
- To nasze najmłodsze kuoki. Przyszły na świat kilka miesięcy temu. Nie mamy jeszcze dla nich imion, więc teraz prosimy o pomoc wszystkie grupy, które nas odwiedzają. Rozdajemy im kartki oraz kredki, żeby spróbowały narysować maluchy i przy okazji jakoś je nazwać. Chciałabym urządzić potem jakieś głosowanie z nagroda dla dzieci, których propozycje wygrają.
Co prawda nie rozmawiała o tym jeszcze ze swoim szefem, ale na pewno się zgodzi.

Carter van Horn
Pierwsza dama LB - Burmistrz — Ratusz
43 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I'm still having difficulty writing about time; it does not appear to be the great healer that all of us say it is.
Carter oczywiście jak został mianowany burmistrzem to nie do końca mógł uwierzyć w to, że mu się udało. W końcu nie miał za sobą jakiegoś politycznego tła, które dałoby ludziom do zrozumienia, że patrzą na idealnego kandydata. Jedyne co mógł zrobić to promować się rodziną, która w mieście jest od pokoleń i która cały czas udowadniała, że miasto jest dla nich najważniejsze. Później zaczynał rozkminiać, że prawdopodobnie jego kampania chwyciła ludzi za serca. Nigdy nie przeszłoby mu przez myśl, że mógł liczyć na głosy ludzi, których częścią żyć był kiedyś. Oczywiście zakładał, że znajomi, przyjaciele i rodzina na niego głosowali. Ale nie myślał o ludziach, z którymi jego ścieżki się rozeszły. Pewnie jego serce rozpuściłoby się na miejscu, gdyby miał pewność, że pomimo rozstania, Sarah nadal myśli o nim ciepło.
Carter absolutni nie wyobrażał sobie świata, w którym Sarah miałaby się do niego zwracać „panie burmistrzu”. Jasne, brzmiałoby to lepiej, gdyby wisieli nad nim pracownicy z ratusza, który na pewno nie byliby zadowoleni z czegoś takiego. Carter nadal jednak miał zamiar się promować jako „people princess” i nie miał problemu z tym, żeby zwracano się do niego po imieniu, albo po nazwisku. A w przypadku Sarah to już w ogóle. Nie miał zamiaru robić z niej sekretu i udawać, że się nie znają. Nie był takim człowiekiem.
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Nie ma za co przepraszać. – Uśmiechnął się ładnie i spojrzał w stronę dzieci, których wcześniej nie zauważył. Nawet im pomachał, a przynajmniej tym, które nie skupiały się na kartkach, żeby zaadresować ich obecność. Widać jak bardzo widok Sarah przysłaniał mu cały świat. Nawet teraz. – Proszę, śmiało. Kontynuuj. Ja tu jestem, żeby sobie popatrzeć i zrobić kilka zdjęć. – A przynajmniej tak zakładał, że takie jest jego dzisiejsze zadanie. No poza ściskaniem wielu rąk i poznawaniu ludzi. Ale z tym nie miał problemu. Taka praca.
Cofnął się tylko o dwa kroki, żeby „oddać jej scenę”. Wątpił, żeby dzieci interesowało to kim był. W końcu były w otoczeniu cudownych kuok, a jeszcze teraz miały jakieś zajęcie. Gdyby Carter miał mózg bardziej zbudowany i nastawiony na politykę, to przysiadłby się do dzieci i zaczął namiętnie udawać jak to jest zaangażowany w edukację najmłodszych. Ogólnie to chciałby być, ale nie chciałby tego robić na pokaz. Sarah zaraz jednak stanęła obok niego, więc musiał się wysilić dwukrotnie, żeby skupić się na tym co mówiła, a nie na tym, że stała blisko.
- I to są tylko te najmłodsze? – Zapytał i rozejrzał się po kuokach. – Wszystkie wyglądają tak młodo i są takie… zadowolone z życia. – Zaśmiał się cicho widząc ich zadowolone mordki i to jak zabawnie żuły liście, które sobie gdzieś znajdowały. – To fantastyczny pomysł. Wyobraź sobie dorastać wiedząc, że jakaś kuoka w sanktuarium jest nazwana przez ciebie. – On pewnie by się tym szczycił. – Masz już plan na to jak będzie wyglądało głosowanie? Internetowo? Smsowo? Polubienia komentarzy pod zdjęciami? – Był ciekawy, bo jednak każdy z tych systemów miał jakieś plusy, ale pojawiały się również minusy.
Spoiler alert: Szef się zgodzi. Hehe.
OPIEKUNKA KUOK — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Za dnia - przykładna opiekunka kuok w sanktuarium dla dzikich zwierząt. Po godzinach - ekoaktywistka ratująca morskie zwierzęta, która ukrywa przed światem fakt, że wzięła pieniądze za fikcyjny ślub z Bjornem, żeby ten zdobył australijskie obywatelstwo.
Dzieciaczki, zachęcone odpowiednio przez swoją panią nauczycielkę, pomachały burmistrzowi i wróciły do swoich zajęć. Niby takie powitanie nie kosztowało ich zbyt wiele czasu, jednak w ferworze rywalizacji cenna była każda sekunda, co zdecydowanie było po nich widać. Maluchy dzielnie walczyły ze swoimi rysunkami, starając się jednocześnie uważnie słuchać kuoczych opowieści. Sarah i tak wybierała tylko te, które byłyby zrozumiałe dla dzieci, dlatego grupom składającym się z najmłodszych odwiedzających opowiadała głównie o zależności na linii rodzice-dziecko, o jedzeniu, spaniu i zabawie, zostawiając poważniejsze tematy dla starszych grup. Te najbardziej ciekawiła oczywiście jednak kwestia - czy kuoki naprawdę ciskają swoimi dziećmi w kierunku nieprzyjaciela?
O tym w następnym odcinku.
- A... masz już pomysł na to, co miałyby przedstawiać zdjęcia? W przypadku zwierząt nie do końca da się zaaranżować odpowiednie sytuacje, ale gdybyś trochę poczekał albo wrócił tu za jakieś pół godziny, może godzinkę, to trafiłbyś w sam raz na porę karmienia.
No, taką trochę inscenizowaną, bo przecież nie da się przewidzieć, kiedy zwierzaki będą chciały pozrywać sobie liście z gałązek, ale można przecież dostarczyć im wspomniane gałązki o konkretnej godzinie, na przykład już wtedy, kiedy dzieci skończą swoje prace, by i one były świadkami podawania obiadu.
- Te starsze nie do końca przepadają za dziećmi. Znaczy... Za przedszkolakami, za gwarem i tłumami odwiedzających - uśmiechnęła się, by przypadkiem Carter nie wziął tego za potwierdzenie słynnej już tezy o rzucaniu dziećmi. Oczywiście własnymi, nie tymi, które przyszły do sanktuarium. - Ale tak, to chyba właśnie te ich radosne mordki podbiły moje serce.
Nie tylko one. Jej serce było całkiem pojemne, bo wystarczało w nim miejsca również dla Cartera. Nie wyszło im, bywa, tak się zdarza, ale to, że w pewien sposób zawsze będzie dla niej ważny, zdecydowanie się nie zmieni. Gdyby rozstali się gniewie, prawdopodobnie nie byliby w stanie rozmawiać teraz w taki sposób, a ona na pewno nie czułaby, że jej praca, to, co robiła, naprawdę go interesowało.
- Prawda? Byłabym dumna, gdyby któraś z nich miała na imię Sarah - zaśmiała się pod nosem. - Jeszcze o tym nie myślałam, ale chciałabym wybrać formę najbardziej przystępną dla dzieci, żeby czuły, że ich głos jest tak samo ważny, jak głos dorosłego. Może ustawię jakąś skrzynkę obok ich wybiegu i każdy chętny będzie mógł wrzucić tam swój głos?
Zdecydowanie musiała to jeszcze przemyśleć. Wszystkie propozycje Cartera na pewno weźmie pod uwagę i już teraz coś podpowiadało jej, że da mu znać, gdy wybierze którąś z opcji
Najwyraźniej rozmowy o konkursach znudziły nieco ich towarzysza, bo ten rzucił pod nosem coś w stylu "to ja będę przy kolejnym wybiegu" i odszedł nieco dalej.
- Myślałam, że już nigdy sobie nie pójdzie - uśmiechnęła się i kątem oka zerknęła na Cartera. - Wiesz, głosowałam na ciebie.
Po co robić z tego sekret? Jej zdaniem był idealnym kandydatem na idealnego burmistrza.

Carter van Horn
Pierwsza dama LB - Burmistrz — Ratusz
43 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I'm still having difficulty writing about time; it does not appear to be the great healer that all of us say it is.
Nie chciał o tym myśleć, ale to pojawiło się w jego głowie dosyć niespodziewanie. Obecność Sarah i dzieci, które właśnie do niego machały. Właśnie coś takiego chciał mieć kiedyś z nią. Może nie tak sporą gromadę dzieci, ale dziecko, które machałoby do nich kiedy oni, dumni rodzice, będą obserwowali każdy jego czy jej krok. Szybko jednak odpędził od siebie myśli i próbował się skupić na tym, że powinien już dawno zostawić przeszłość za sobą. Było ciężko biorąc pod uwagę, że wszystko przypominało mu o tym co mogło być jego.
- Nie mam zielonego pojęcia. – Odparł zgodnie z prawdą. – To nawet nie był mój pomysł. Mam ludzi, którzy organizują dla mnie takie rzeczy. Ja po prostu mam się stawiać w odpowiednim miejscu i robić to co ludzie mi mówią, że powinienem robić. – Dlatego na takich wyjściach zawsze pojawiał się z grupką osób. Druga grupka osób była podstawiona przez miejsce, do którego się wybierał. Wszyscy dostawali instrukcje jak się nim zajmować, a on nie dostawał nic. Miał się po prostu pojawiać i dostosowywać. Na chwilę obecną nie miał z tym problemu, bo doświadczenia, które miał dotychczas były pozytywne. Ludzie byli zawsze mili. – Myślę, że dałoby się to zorganizować, żebym wrócił za pół godziny, albo godzinę. – Zaproponował. Ona mogłaby w tym czasie skończyć zabawy z dziećmi, a on odbębniłby przytulanie krokodyla czy co tam jego ludzie mu zorganizowali. Chociaż tak sobie myślał, że może jakby dzieci się przewijały na tych zdjęciach, to nie byłoby w tym niczego złego. Może nawet wyglądałoby to lepiej? – Co jedzą kuoki? Śledzie? – Zapytał rozbawiony swoim żartem. Nie wiedząc czemu, ale pasowała mu wizja chodzenia z wiaderkiem i karmienia tych uroczych stworzeń. Pewnie pomylił je trochę z pingwinami.
Pokiwał głową uważnie jej słuchając. – Wcale im się nie dziwie. Gwar i tłumy odwiedzających? Dzień w dzień? To nie brzmi przyjemnie. – Zawsze podziwiał ludzi, którzy decydowali się na pracę z ludźmi w tak dużych grupach. A już w ogóle podział wszystkich nauczycieli i przedszkolanki, którzy decydowali się na pracę z dziećmi. Dzieci były super, Carter był fanem, chciał mieć swoje. Ale jakby miał pięć dni w tygodniu przebywać po kilka godzin dziennie z cudzymi, rozwrzeszczanymi dziećmi, to pewnie zmieniłby nieco swoje podejście do życia. – Wcale ci się nie dziwie. Człowiek na nie patrzy i od razu chce się uśmiechać. – I nawet rzeczywiście uśmiechnął się na widok jakiejś kuoki. Zapewne gdyby miał zły dzień i przychodziłby do pracy z kuokami to od razu zapominałby o swoich troskach i problemach.
- Ja tak samo. To świetna inicjatywa. W Ameryce podobno możesz nazwać karalucha imieniem swojego byłego. Chyba w Ameryce. Nie jestem pewien, ale coś takiego jest. A może to nie były karaluchy? – Teraz to zaczął się zastanawiać kto chciałby trzymać karaluchy, żeby ludzie mogli je nazywać imionami swoich byłych. Miał tylko nadzieję, że nie podsunął Sarah, żadnego pomysłu. – Upewnij się tylko, że system będzie zrobiony tak, że rzeczywiście głosować będą mogły tylko dzieci. Mam znajomą, która pracuje w korporacji. Opowiadała mi, że na dzień kobiet jej firma zrobiła losowanie, że jakaś randomowa osoba wygra jakiś gift bag. No i wygrał mężczyzna. Także było to takie… nieco dziwne i pozostawiło niesmak. – Jak coś to ja jestem tą znajomą i to moja firma zrobiła coś takiego. Śmiesznie, ale też nieco żenująco. – Albo chociaż niech rodzice to robią dla swoich dzieci. – Po prostu niefajnie by było jakby ostatecznie zwycięzcą został jakiś czterdziestoletni mężczyzna, dla którego może nie byłoby to taką frajdą jak dla dziecka. Chociaż Carter był czterdziestoletnim mężczyzną i jemu jak najbardziej sprawiłoby to frajdę. No, ale nie chciałby zabierać radości dzieciom.
Odprowadził wzrokiem mężczyznę, którego znudziło ich towarzystwo. Parsknął słysząc komentarz Sarah. – Wiesz jak ciężko jest czasami pójść do toalety? Chodzą za mną jak cień. – Zażartował sobie, bo oczywiście doceniał pracę tych ludzi. Wiedział, że mają grafik, którego muszą się trzymać. – Dziękuję. – Oczywiście, że to wyznanie roztopiło mu serce. Tak bardzo bolało go serce na myśl, że musieli się rozstać, ale jednocześnie cieszył się tym, że nie rozstali się w kłótni, albo negatywnych relacjach. To tylko potwierdzało mu fakt, że Sarah była miłością jego życia, ale musiał pozwolić jej odejść. – Mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do tego, że będziesz uważała ten głos za zmarnowany. – Kandydował, bo chciał pomagać, chociaż trzeba przyznać, że jego nowa pensja znacznie różniła się od tej, którą otrzymywał kiedy był pilotem wycieczek na statku.
OPIEKUNKA KUOK — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Za dnia - przykładna opiekunka kuok w sanktuarium dla dzikich zwierząt. Po godzinach - ekoaktywistka ratująca morskie zwierzęta, która ukrywa przed światem fakt, że wzięła pieniądze za fikcyjny ślub z Bjornem, żeby ten zdobył australijskie obywatelstwo.
- Nie wiem, czy mogę cokolwiek wam zasugerować, ale po drugiej stronie wybiegu są znacznie ładniejsze widoki. Ta górka, na której teraz jesteśmy, delikatnie się obniża i w pewnym momencie widać stamtąd niemal całe sanktuarium plus kawałek centrum miasta. Gdybyście przyszli tu wieczorem... - uśmiechnęła się pod nosem. Wiele razy zdarzało jej się bywać tu już po zamknięciu ośrodka dla zwiedzających i za każdym razem zdumiewało ją to, jak pięknie Lorne Bay może wyglądać wieczorową porą. Oczywiście nie mogła mieć pojęcia, do jakich celów miały posłużyć nowe zdjęcia burmistrza; prawdopodobnie potrzebował właśnie takich robionych za dnia, jednak Sarah nie mogła się powstrzymać i musiała wspomnieć o swoim ulubionym miejscu.
Oczywiście poza samym wybiegiem dla kuok, bo to jednak ono stanowiło jej miejsce na ziemi.
- Wiesz, jeśli za godzinę... To akurat będę miała przerwę.
Gdyby miał ochotę urwać się swoim współpracownikom i zamknąć się z nią w pokoju socjalnym... Oczywiście na lunch! Wspólne jedzenie stanowiłoby doskonałą okazję do rozmowy, bo teraz... Oboje zajmowali się swoimi zawodowymi sprawami, a gdyby mieli chwilę tylko dla siebie, Sarah wytłumaczyłaby mu, że śledzie lubiła ona sama. Od niedawna, owszem, ale lubiła.
- Lubią liście. Niektóre z nich lubią zrywać je sobie same, ale mamy takie okazy, które niemalże trzeba karmić, bo stały się takie wygodne, że nie zjedzą niczego, czego nie dostaną na tacy - zaśmiała się. O tak, była jedna taka starszawa babcia kuoka, która czekała tylko, aż ktoś coś jej podsunie. - Tak, też o tym słyszałam - odparła z entuzjazmem. - I wiesz, też nie mam pojęcia, gdzie to było, ale wiem, że na pewno nie nazwałabym karalucha twoim imieniem - i znów się uśmiechnęła. No, chyba że chodziłoby o króla karaluchów, jakiegoś ich guru, ale... Nie, porównanie Cartera do burmistrza karaluszego miasta było z lekka nie na miejscu. On zasługiwał na coś więcej. O wiele więcej.
- Właśnie dlatego muszę solidnie to opracować, żeby wszystko wyszło sprawiedliwie.
Nie chciała, żeby jakieś dziecko poczuło się pokrzywdzone lub potem płakało. Zasady muszą być przejrzyste, bez względu na to, czy chodziło tylko o wybieranie imienia dla małej kuoki, czy też urządzanie wyborów na burmistrza Lorne Bay.
Czy zdarzyło jej się kiedykolwiek pomyśleć, jak wyglądałaby obecnie jej przyszłość, gdyby ona i Carter jednak się nie rozstali? Oczywiście. Raz czy dwa przeszło jej przez myśl, że mogłaby być teraz panią burmistrzową, ale zaraz potem dochodziła do wniosku, że nie sprostałaby tej roli, a on... On zasługiwał na kogoś, kto wie, czego chce od życia.
- Żartujesz? Jesteś do tego stworzony i wiem, że będziesz najlepszym burmistrzem w historii tego miasta - odparła z pełnym przekonaniem.

Carter van Horn
Pierwsza dama LB - Burmistrz — Ratusz
43 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I'm still having difficulty writing about time; it does not appear to be the great healer that all of us say it is.
Uniósł brwi z uznaniem słuchając o tym, że nawet takie sanktuarium może mieć piękne widoki. W sumie to nie było co się dziwić. Australia sama w sobie była piękna, więc było naprawdę łatwo o piękne widoki. Nic jednak nie było w stanie równać się do widoku, który miał obecnie Carter. Co mu po górce, widoku na sanktuarium i na miasto, kiedy najpiękniejszy widok miał przed sobą. Mógłby spędzić całe życie patrząc na Sarah. Nawet chciał, ale niestety nie było mu to dane. Czas ewidentnie mu nie sprzyjał.
- Widzisz, gdyby tylko moi ludzie skontaktowali się z tobą w ramach moich odwiedzin, to spotkalibyśmy się przy lepszym widoku. – Chciał przez chwilę pożartować o tym, że ma nadzieję, że chociaż po drugiej stronie sanktuarium zapach był lepszy, ale jednak był to słaby żart. Pachniało jak w każdym ośrodku, w którym znajdowały się zwierzęta. A on powinien być ostatnią osobą, która coś takiego komentuje. Wychował się na ranczu. Był przyzwyczajony do specyficznych zapachów. – Myślisz, że wpuściliby nas tutaj tak późno? – W sumie to bardziej powinien zapytać swoją ekipę czy zechcieliby pracować w jego towarzystwie w godzinach wieczornych. Może mieli plany?
Uśmiechnął się szeroko na jej słowa. Zaraz jednak spoważniał, bo jeszcze ktoś by zobaczył, że się za dobrze bawi. Niedoczekanie. – Wiesz, co? Tak się składa, że właśnie mi się przypomniało, że mam zaplanowane na za godzinę, że będę niesamowicie głodny. A moja ekipa wie, ze głodny burmistrz to bardzo marudny burmistrz. – Oczywiście tak nie było. Carter nie chciał tworzyć toksycznego miejsca pracy, więc nawet jak miał gorszy humor to robił wszystko, żeby nigdy nie odbiło się to na jego współpracownikach. Tym bardziej, że od nich bardzo dużo zależało. To oni szykowali go na różnego rodzaju wyjścia, umawiali takie rzeczy jak na przykład to wyjście do sanktuarium. Nie mógł, a przede wszystkim nie chciał im się narażać.
- Zakładam, że to muszą być jakieś krzaczki, tak? Czy kuoki uprawiają jakąś wspinaczkę? – Spojrzał na te małe pocieszne… sam nie wiedział co to jest, gryzonie? I nie wyglądały na coś co potrafi się wspinać, ale jednak postanowił ich nie oceniać. Może jeszcze go zaskoczą. – A lubią się chociaż w zamian poprzytulać? Bo wtedy myślę, że byłoby to nieco wybaczone. – Jak tak na nie patrzył to w sumie wybaczyłby im wiele. Pewnie nawet jakby takie kuoki zamordowały mu brata, to nie mógłby się na nie gniewać. – Dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony. – Tak bardzo cieszyło go to, że mogli się zachowywać normalnie. Nie musieli ukrywać się z tym, że byli parą, nie było między nimi niezręczności. Przynajmniej w jego mniemaniu. – Ja też nie nazwałbym karalucha twoim imieniem. – Odwzajemnił to wyznanie. Pewnie w tym shipie „nie nazwałbym karalucha twoim imieniem” będzie czymś w stylu „you’re my lobster”.
- Jakbyś potrzebowała pomocy, to chętnie służę pomocą. – Zakładał, że prędzej zapyta kogoś ze współpracowników. W końcu była to sprawa związana z sanktuarium, a nie jakąś prywatną rzeczą. Mimo wszystko postanowił się zaoferować. – W sumie… w razie gdybyście potrzebowali z tym jakiejkolwiek pomocy ze strony ratusza, to też chętnie wesprzemy całą akcję! – To już było bardziej sensowne. Pewnie jego pracownicy będą zadowoleni, że sam wpadł na taki pomysł. No chyba, że się okaże, że zaproponował coś naprawdę debilnego. Chociaż jeszcze nawet nie zaproponował niczego konkretnego.
Uśmiechnął się na jej słowa. – Mam tylko nadzieję, że potrzymam tą pozycję dłużej niż moi poprzednicy. – Zażartował. – I że nie stracę stanowiska przez jakieś dziwne kontrowersje. – Nie planował niczego kontrowersyjnego, ale nigdy nie wiadomo. Może sława mu jednak uderzy do głowy.
ODPOWIEDZ