Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
012.
Parker nie wiedział co jest smutniejsze. To, że poprosił Elaine o bycie jego Walentynką, a ona mu odmówiła (nawet nie odmówiła, po prostu widział, że odczytała wiadomość i go olała). Równie dobrze mogła mu napisać „lol, bitch, you wish”. Czy to, że jak dzisiaj szedł przy ogrodzeniach ze swoimi końmi i jednego zawołał to ten koń na niego parsknął i uciekł do stajni. Było to przykre i raniące, bo jednak konie lubiły sobie pohasać po wybiegu. No, ale cóż. Parker po prostu uznał, że koń wyczuł jego smutek i że po prostu nie miał zamiaru dilować z jego humorkami. Był tak smutny, że nawet magiczne moce konia nie byłyby w stanie tutaj pomóc. A szkoda, bo Parker lubił sobie czasami popłakać przytulając się do konia. Co prawda Guillebeaux najczęściej płakał ze szczęścia. Jak za dużo myślał o krokodylach to doprowadzał się do takiego stanu, że płakał dziękując Bogu za to, że może żyć w tych samych czasach co te piękne stworzenia. Były lepsze od ludzi. One przynajmniej nigdy mu nie odmawiały. Zawsze przychodziły jak wpadał na wybieg z wiaderkiem pełnym podrobów.
Ostatecznie jednak Walentynki nie były aż taką porażką. Po tym jak Elaine mu odmówiła, to zaprosił na randkę jakąś smutną typiarę z sanktuarium. Może nie była ogólnie smutna. Była raczej wkurwiona, że nie widziała panter mglistych. No, a że to nie była wina Parkera, że pantery nie lubią upałów i się chowały, to postanowił ją zaprosić na kolację. Wydawała się samotna i przynajmniej mogli sobie porozmawiać o panterach. Co prawda Guillebeaux wielokrotnie próbował przejść na temat krokodyli, ale skubana się nie dała. Randka czy tam spotkanie było ostatecznie fajne i Parker dobrze się bawił, ale trzeba było wracać do domu. W pojedynkę. Walentynki były beznadziejne i zjebane i ktoś powinien wypierdolić to gówno z kalendarza. Dosłownie jakby cały świat był przeciwko niemu. Masakra.
Przyszedł do domu, wyprysznicował się i zapominając o tym jak go odrzucił jego własny koń postanowił obejrzeć powtórki Kryminalnych Zagadek Miami. Był ciekawy czy jego rudy idol, Horatio Caine rozwiązał sprawę zabójstwa sprzed kilku odcinków. Pewnie się nie dowie, bo tam jeden odcinek to jedna sprawa. Nie wracają do przeszłości, ale Parker nie ogarniał. Zanim się jednak wygodnie rozsiadł to podgrzał sobie jeszcze talerz zupy szczawiowej i bagietkę czosnkową. Na randce chciał się pokazać od ładnej strony (typa, który nie wpierdala) więc zamówił tylko stek i płat żeberek. Musiał teraz dojeść, a wiadomo, że na noc nie można jeść ciężko. Szczawiowa była więc idealnym rozwiązaniem. Machał łyżką w garnku kiedy usłyszał dzwonienie do drzwi. Zestresował się, bo nie wiedział kto by chciał go odwiedzać o tak późnej godzinie. W końcu za dwadzieścia trzy minuty miała być już godzina papieża. To trochę takie niepoważne pukać do ludzi o tej porze.
Wyłączył gaz pod zupą i poszedł w stronę drzwi. Normalnie to by wziął strzelbę, albo kij bejsbolowy, żeby odstraszyć intruza, ale uznał, że jego pidżama jest wystarczająco przerażająca.
- Elaine? – Ostatnia osoba, której się tutaj spodziewał, ale pierwsza o której fantazjował jak był samotny i napalony. – Co ty tutaj robisz? – Normalnie by nie pytał, ale wiedział, że Elaine prędzej by sobie ogoliła nogi na sucho niż wpadła do niego z własnej, niewymuszonej woli.
była pogodynka, altualnie dziennikarka — tha cairns post
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
była twarz wieczornej prognozy pogody, którą przerósł dorosły świat, gdy wplątała się w romans ze swoim szefem
005.

Elaine nie zamierzała spędzać walentynek samotnie. Chciała otrzymać kwiaty, jakieś porządne czekoladki i zjeść kolację w towarzystwie mężczyzny, który mógłby na koniec tego dnia ściągnąć z niej sukienkę. Nie potrzebowała, by to spotkanie przerodziło się w więcej, niż jednorazową przygodę, ale chciała, by ktoś się postarał dla niej tak, jak na to zasługuje. I chociaż dobrze wiedziała, że Parker byłby taką osobą — i może nawet faktycznie postawiłby na kwiaty, a nie balonik w kształcie krokodyla, to nie chciała się z nim widzieć.
Należało w tym miejscu wyjaśnić jednak kilka kwestii. Niechęć do spotkania Elaine nie wiązała się wcale z wyrzutami sumienia, czy jakimkolwiek rozsądkiem. Nie odrzucała go dlatego, że znudziła się wykorzystywaniem mężczyzny wtedy, gdy uważała to za wygodne. Niemy kosz, którym go zaszczyciła, był niczym więcej jak wynikiem odrobinę wyższych wymagań. Chciała spotkać się z kimś nowym.
Jej kręcenie nosem i wymogi nieadekwatne do zachowania samej Elaine, poskutkowały tym, że została żałośnie wystawiona. Piekły ją policzki ze zdenerwowania i wstydu, gdy odstawiona w sukienkę, ze starannie wykonanym makijażem, siedziała przy stoliku sama, popijając martini. I chociaż niedługo później jakiś wyraźnie zdesperowany i odrobinę za stary (jak na jej gust) mężczyzna, zdecydował się ją zaczepić, to pogardziła jego zainteresowaniem. W tamtym momencie uważała nawet, że zwyczajnie nie ma ochoty już na jakiekolwiek randki. Zamiast tego zahaczyła o sklep, w którym kupiła wino i bez cienia wstydu poprosiła mężczyznę, by je jej otworzył, jeszcze zanim wyszła ze sklepu.
Pokonywała uliczki miasteczka, popijając alkohol wprost z butelki. Miała w planach wzięcie czegoś na wynos, zanim wróci taksówką na kanapę do przyjaciółki — tej samej, która miała jakąś cholernie udaną randkę z przeklętym lekarzem, którego durny uśmiech sprawiał, że Eli zarzucała włosami i chichotała. Mimowolnie i jedynie dlatego, że nie przywykła do nieobdarowywania jej należytą uwagą, nic więcej. I na samo wspomnienie Eli poczuła się oburzona do tego stopnia, że jakoś mimowolnie wybrała drogę do domu Parkera — szukając najwidoczniej pocieszenia i naprawienia walentynek. Zadzwoniła do drzwi, pociągnęła z butelki i czknęła na koniec, łapiąc jeszcze ręką za dekolt, by trochę bardziej go obniżyć, eksponując cycki. A przynajmniej ich namiastkę.
— Hej Parker! — przywitała się, wchodząc do środka. Przystanęła z butelką w ręku, mrużąc lekko oczy, bo nie była pewna, czy alkohol nie wpływał na to, co widziała. — Mamy walentynki, a ty… jesteś Chudym — zauważyła zagubiona. Co najmniej, jakby spodziewała się ujrzeć go w garniturze, skoro sama była odstawiona. Odrobinę rozczochrana i pijana — dlatego podała mu butelkę, by mogła ściągnąć ze stóp buty — ale nadal odstawiona odpowiednio.
— To nic, zaraz to zdejmiemy — wygłosiła, nie kryjąc się wcale z tym, że przyszła tutaj na pocieszający seks. I dlatego, że nie miała już za grosz godności i szacunku do samej siebie. A skoro jej go brakło, to mogła sprawdzić, czy i on się go wyrzeknie, zapominając, że tak naprawdę nie był nawet jej trzecim wyborem. Był ostateczną i smutną ewentualnością, jeśli tylko inne plany się nie spełnią.
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
Nie ma co tutaj ukrywać. Parker przez jakiś czas był smutny z powodu tego, że Elaine go odrzuciła. Dosłownie nie potrzebował palców u rąk i nóg, żeby policzyć ile razy Elaine była dla niego miła. Odnosił wrażenie, że nigdy nie była miła. Mimo wszystko coś sprawiało, że to właśnie Henderson była wymarzoną walentynką dla tego człowieka. Może miał jakieś mommy issues, albo po prostu to nie łobuz kochał mocniej, ale to łobuziary kochały mocniej. Może miał zbyt normalne dzieciństwo, zbyt normalnych rodziców i teraz potrzebował miłości i zainteresowania od laski, która… była patologiczna. Aczkolwiek gdyby ktoś tak powiedział o Elaine w jego towarzystwie to pewnie doszłoby do rękoczynów. Może była patologiczna, ale była jego patologią.
- No hej Elaine. – Przywitał się no bo przecież nie był gburem. Był bardzo uprzejmym i przyjaznym człowiekiem. Chociaż jego przywitanie nie było jakieś super entuzjastyczne. Poprawił sobie humor w ciągu dnia. Musiał to zrobić, bo to właśnie ta panienka przed nim go zrujnowała. Przepuścił ją, żeby sobie weszła chociaż obie dobrze wiemy, że jednym machnięciem ręki mógł ją wysłać na festiwal anoreksji w Adelaide. Ale nie zrobił tego, bo tak jak mówię, Parker jest jednym z tych milszych typów, którym po prostu w życiu nie wychodzi. – No jestem. – Mama wiedziała, że to jego ulubiona bajka, więc kupiła mu tą pidżamkę na święta. Była rzeczywiście wygodna. Ukrywała wszystko, wygodnie się w niej spało, no i był szeryfem. A to zawsze było jego marzenie, eh. Tak jak bycie z Elaine. Dobrze chociaż, że jedno z marzeń się spełniło, a drugie zostanie tylko… krótkim filmem, który będzie odtwarzał jak będzie sam we własnym łóżku. I wbrew pozorom nie mówię tutaj o Toy Story.
Wziął od niej tą butelkę, zamknął drzwi i patrzył jak zdejmuje te buty. – Nie będziemy nic ściągać. – Oznajmił chociaż odruchowo już chwycił koszulkę, żeby się jej pozbyć jednym, płynnym ruchem. Tak go wytrenowała. – Założyłem, że jesteś bardzo zajęta na Walentynki skoro nigdy mi nie odpisałaś. – Wyprostował się dumny z tego, że w końcu miał odwagę się postawić i wytknąć jej to, że była dla niego chamska. Biedaczek.
była pogodynka, altualnie dziennikarka — tha cairns post
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
była twarz wieczornej prognozy pogody, którą przerósł dorosły świat, gdy wplątała się w romans ze swoim szefem
Elaine nie mrugnęłaby powieka, gdyby przyznawała, że w większości była to zwyczajnie jego wina. gdyby nie wpadał bez zapowiedzi, zaskakując ją o poranku i nie zaskakiwał jej w inny sposób, gdy zwyczajnie nie miała ochoty na jego towarzystwo, to nie musiałaby szukać sposobu na pozbycie się go. Nie istniało dobre słowo na to, by nazwać relację, którą mieli, ale było skrajnie dalekie od definicji słowa związek. Gdyby szukała przywiązania i kogoś na poważnie, to może by to zakomunikowała — a tak szukała rozrywki, ale często odrobinę bardziej niedostępnej, niż łatwy i poczciwy Parker, który pozostawał wyjściem zapasowym.
I przypomnieniem, że mimo przeprowadzki do Lorne Bay wcale się jeszcze nie roztyła (co stanowiło jej największy lęk) i nie zbrzydła tak, jak brzydcy byli często miejscowi ludzie. Gdyby tak było, to przecież nie zabiegałby o jej uwagę, nie? Nawet Elaine nie wierzyła w żadne zapewnienie o wnętrzu, bo może liczyła się z tym, że swoje posiadała już całkiem przegniłe.
Nawet nie zarejestrowała, że w jego głosie nie kryło się tyle pozytywnego tonu, ile powinno. W końcu mieli święto zakochanych, a ona stała w jego korytarzu w krótkiej sukience, może lekko rozmazanym makijażu i z butelką w dłoni, którą zamierzała się z nim w niedługim czasie podzielić. Uśmiechnęła się za to na jego słowa, traktując je jako żart. Może niekoniecznie śmieszny i niezbyt do niej przemawiający, ale uż wyrobiła w sobie nawyk automatycznego uśmiechania się do Parkera zawsze, gdy wygadywał rzeczy, których nie rozumiała. A te zdarzały się często, bo ani nie słuchała o krokodylach, ani też nie była za bardzo zaznajomiona z tematem, nawet gdy chwilami próbowała wyłapać jakiś sens.
— Możemy nie ściągać, jeśli tak chcesz — rzuciła, jej zdaniem bardzo flirciarsko. Plączący się język i nieudolne szarpanie się z butem zabiło jednak rzekomą nutę uwodzicielstwa. Po prostu była pijana i nachalna, niczym nawalony typ w barze. Kiedy jednak uporała się z butami, ruszyła śmiało w stronę salonu — jak zakładała. — Ja nie lubię pisać, a ty dużo piszesz — zauważyła, nie dopuszczając do siebie w ogóle myśli, że zamierzał jej zrobić jakiś wyrzut. Po prostu myślała, że podejmował temat, bo zwyczajnie sie jej tutaj nie spodziewał.
— Czy mamy jakieś jedzenie? — rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znalazła. Użyła liczby mnogiej całkiem niespodziewanie, ale chyba w pijanej głowie Elaine naprawdę rysowała się wizja, w której Parker będzie czekał na nią z kolacją. Nawet jeśli nie zapowiedziała się w żaden sposób i nie zastrzegła, że chce z nim spędzić walentynki. On jej to proponował, więc powinien się odpowiednio przygotować.

Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
Parker chyba potrzebował właśnie tego, żeby ktoś mu powiedział, że to, że Elaine nie była nim zainteresowana było tylko i wyłącznie jego winą. Był zbyt dostępny. Zbyt dobry. Bywał u niej za często. Przychodził za często. Za często pokazywał, że jest gotowy na wiele poświęceń, żeby ją tylko uszczęśliwić. Ba!, może nie do końca zrobił to dla Elaine, ale to właśnie ona oraz uczucia, które zaczął do niej żywić, doprowadziły do tego, że w końcu wziął się za siebie i postanowił wziąć rozwód z Angie. Trochę oczekiwał tego, że po tym jak się rozwiedzie, będzie mógł wejść w oficjalny związek z Henderson, ale tutaj się przeliczył. Okazało się, że Elaine wcale żadnego związku z nim nie chciała. Oczywiście dla niego to był sygnał, że ona związku z nim nie chciała teraz. Zaczął więc się starać i wychodzić z siebie, żeby jej pokazać, że są dla siebie stworzeni. Przykry człowiek. Ktoś mu chyba musi otworzyć oczy. Myślał, że po Angie nie spotka go już nic złego, a wychodziło na to, że to Angie powinien traktować jak spełnienie marzeń. Trochę mało wymagających, ale nadal marzeń.
- No i nie będziemy. Ale nie w tym kontekście, o którym myślisz. – Wycelował w nią palec, żeby jej pokazać, że nie będzie nawet seksu przez ubranie. Parker był fanem takiego seksownego ocierania się o siebie, ale niestety nie tym razem. Tym razem nie był fanem niczego. A już na pewno nie był fanem takiego nachodzenia go w Walentynki. Oczywiście nie pomyślał o tym, że takie nachodzenie to coś co on jej serwował przez cały czas. Patrzył jak żałośnie siłuje się z tymi butami i nawet miał ochotę paść na kolana i jej pomóc, ale uznał, że ta odmowa walentynkowa to jednak przelanie się szali goryczy. – Jak dzwonię to nie odbierasz. – Wyjaśnił chociaż już wiedział, że pewnie usłyszy, że ona nie lubi gadać, a on gada za dużo. Posmutniał już nawet na zapas. Spuścił wzrok i nogą przesunął te jej buty gdzieś na bok, żeby nikt się o nie nie wyjebał. Chociaż zakładał, że jak ktoś się wyjebie to będzie to ona.
- Mamy? – parsknął śmiechem. Jeszcze dwa dni temu by się tego chwycił jak pojeb i celebrował to, że Elaine w końcu widzi ich jak jedność. – My nie mamy nic. – Odpowiedział, ale poszedł za nią. – Mam zupę. Mogę ci nalać. Zjesz i odwiozę cię do domu. Albo zamówię taksówkę. – Był zbyt urażony tym, żeby pozwolić jej tu zostać. Nie było opcji, żeby tutaj została. Nigdy w życiu. Nie po tym jak mu zrujnowała święto, które w jego oczach było ważniejsze od Bożego Narodzenia.
była pogodynka, altualnie dziennikarka — tha cairns post
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
była twarz wieczornej prognozy pogody, którą przerósł dorosły świat, gdy wplątała się w romans ze swoim szefem
Nie było to nawet do końca nic osobistego. Owszem, Elaine nie chciała wiązać się z Parkerem, ale prawda była taka, że Eli nie chciała po prostu wiązać się ogólnie. Uważała Lorne Bay za chwilowy przystanek w życiu, więc jakiekolwiek zobowiązania byłyby jedynie życiowym utrudnieniem. Po ostatnim, dośc gównianym związku, w którym to ona była ustawiona w roli Parkera, chciała nieco odpocząć — ciesząc się z wolności, którą zyskała. Gdyby mężczyzna był jedynie zainteresowany okazjonalnym seksem, w którym nie ma miejscu an rozmowy, przytulanie się i przesadnym naruszaniem jej granic, może nie musiałaby się zapierać nogami i rękami przed relacją z nim.
A gdy jednego dnia Elaine chciała spędzić z nim trochę czasu (nawet jeśli trochę desperacko i żałośnie), to nagle Parker okazywał się niedostępnym, zimnym draniem. I jak niby miało się im udać? Jeśli nie doceniał jej, gdy była najlepsza i pijana, to może zasługiwał tylko na to, by była najgorsza?
— Bo nie lubię rozmawiać — przypomniała mu. Nie była fanką rozmów, SMSów, ani przypadkowego nachodzenia jej. Lubiła, gdy wszystko pozostawało na jej zasadach — gdy ona mogła dyktować, kiedy była chwila na to, by od siebie odpoczywali i kiedy mogli się rozbierać. Zapominała w tym wszystkim, że Parker nie był lalką i posiadał uczucia, przez które angażował się w to wszystko bardziej, niż ona. Gdyby jednak naprawdę chodziło mu jedynie o seks, wszystko byłoby o stokroć łatwiejsze. Może wtedy nie marudziłaby, nawet gdyby wpadał bez zapowiedzi — tak długo, jak robiłby to tylko po to, by ją rozebrać, zagwarantować miłe chwile i zniknąć. Bez potrzeby rozmawiania o życiu.
— Zupę? — zapytała, marszcząc nos, bo nie brzmiało to jak coś, co byłoby spełnieniem jej pijackich marzeń. Nie do końca rozumiała, o co mu w tej chwili chodziło, ale w pijanej głowie wreszcie pojawiła się myśl, że faktycznie coś nie grało. Dlatego wzięła się pod boki i wydęła usta wyraźnie niezadowolona. — O co ci chodzi, Parker? Wpadłam na walentynkowy seks, a ty co? — zapytała oburzona, bo nie rozumiała, czemu zachowywał się jak kretyn. Sam zapraszał ją na jakieś romantyczne spotkanie. Elaine po prostu skondensowała je do szybkiej wizyty, z której miała wyjść zadowolona i spełniona. Aktualnie jednak nie zapowiadało się, by faktycznie miała osiągnąć cokolwiek z tego.
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
Biedny Parker. W tej całej nie komunikacji z Elaine, musiał przegapić informację o tym, że wybranka jego serca nie była zainteresowana związkiem z nim. Albo jakimkolwiek związkiem. On naprawdę myślał, że typiara padnie na kolana (i to nie w tym celu, ale bardziej z wrażenia) po tym jak jej oznajmi, że to dla niej wziął rozwód z Angie. Co prawda ten rozwód z Angie wydarzyłby się prędzej czy później. Po prostu Elaine. Albo seks z Elaine dał mu do zrozumienia, że może wziąć ten rozwód już teraz. Nie musi czekać kolejnych dziesięciu lat, aż będzie naprawdę nieszczęśliwy. Jak Elaine zaczęła go olewać, to po prostu biedak myślał, że to taka taktyka. Podtrzymanie zainteresowania Parkera. Wiadomo, że jakby została jego dziewczyną od razu po rozwodzie to nie byłoby tak fajnie. Znudziliby się sobą i nawet seks na sianku byłby rutyną, a nie kłującym nieprzyjemnie doświadczeniem. To na pewno sianko, żadne weneryki.
- Fascynujące. – Mruknął pod nosem, bo jak ją oglądał w telewizji to napierdalała jak mała katarynka. Nie obchodziło go to, że gadała o słońcu i opadach i dlatego, że jej za to płacili. Paplała aż miło. Biedny Parker pewnie siedział i sobie wyobrażał, że opowiada o tej pogodzie w zachodniej części Australii tylko jemu. Tak go to jarało, że noce były cieplejsze i zasypiał z uśmiechem na ustach. Teraz to zasypiał z grymasem, bo Elaine już nie prezentowała pogody i Parker miał wyjebane w pogodę. Kiedyś opowiadał ludziom, że pogoda to jego hobby. Teraz? Teraz nawet nie miał termometru. – Czasami odnoszę wrażenie, że nie lubisz rozmawiać tylko ze mną. – Dodał nieco zranionym głosem. Chciał nawet zapytać „Czy ty w ogóle wiesz jak ja mam na nazwisko?”, ale to bardzo podchwytliwe pytanie, bo z tego co wiem to ludzie nienawidzą tego nazwiska i nikt go nie zna. Tylko ja. A szkoda, bo Parker czasami na służbowych fakturach wypisywał w serduszku „Elaine Guillebeaux”. Pasowało.
- Zupę. – Potwierdził bez jakichkolwiek emocji. Chociaż takim zachowaniem to ona nie zasługiwała nawet na jego szczawiową. To była nadzupa. Wyjątkowa, na przełamanie niesmaku, który pozostawiły po sobie ostatnie pocałunki z Elaine. Kiedy one miały miejsce? A no tak, nie pamiętał, bo typa nie chciała go całować, dotykać i w ogóle nic. – Nie chcę uprawiać z tobą walentynkowego seksu. – Kłamał. Jasne, że chciał. Miał ochotę jebnąć ręką na ten garnek ze szczawiową i wziąć ją na palniku, ale wiedział, że są jeszcze trochę gorące te palniki, więc byłoby niebezpiecznie. – Może ty mi powiedz o co tobie chodzi, co? – Zapytał, bo sam jakby jej powiedział to pewnie zacząłby płakać, albo zgodziłby się na ten seks, żeby mieć Elaine chociaż w ten sposób. Chociaż tak nie chciał. Chciał mieć jej serce i czułe słowa i przytulanie. Niestety wiedział, że dwóch pierwszych Elaine po prostu nie miała. A trzecie było dla niej pewnie obcym zjawiskiem.
była pogodynka, altualnie dziennikarka — tha cairns post
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
była twarz wieczornej prognozy pogody, którą przerósł dorosły świat, gdy wplątała się w romans ze swoim szefem
Elaine, jak na osobę z talentem do samowybielania przystało, nie miała sobie zbyt wiele do zarzucenia. I chociaż sytuacja zatoczyła lekkie koło, to tym razem — jednak nie przez wzgląd na rozsądek i naukę na błędach — nie próbowała namówić zajętego mężczyzny do tego, by wziął rozwód. Nie chciała, by Parker zmieniał swoje życie dla niej, chociaż faktycznie — pozbycie się Angie na pewno otwierało jakieś tam możliwości. W końcu Eli, udająca, że posiada pozostałości zasad, nie była nim zainteresowana, gdy nosił obrączkę. A kiedy ją na dobre zdjął, mogła się wplątać w chwilowy, bardzo sporadyczny romans. Na pewno nie w relacje, które pchałyby ją do związku — i nawet wierzyła, że dała mu to do zrozumienia.
Zignorowała jego uwagę, uznając, że nie było już nic, co chciała dodać. Teraz też nie chciała przecież rozmawiać. Pojawiła się po to, by ściągnąć z niego (jak się okazało) piżamę z Toy Story, ale ten zdecydował się to maksymalnie utrudniać, a ona nie do końca rozumiała dlaczego. I może w innych okolicznościach przemknęłoby jej przez myśl, że się nią znudził, ale to był Parker — on ją uwielbiał, a ona nie dała mu podstaw do tego, by poczuł, że miał już trochę za dużo Eli. Przecież mu tak wspaniałomyślnie dawkowała siebie!
— Czy ciebie dziś jakiś kurwa aligator ugryzł? — zapytała już trochę zmęczona jego humorkami. Były walentynki, Elaine się wystroiła i planowała spędzić miły wieczór. W głowie jej szumiało od wypitych drinków, a jej sukienkę można było zsunąć z niej dwoma, zgrabnymi ruchami. Zamiast z tego skorzystać, ten stał naburmuszony, robiąc jej jakieś wyrzuty, na które nie było tu nawet miejsca.
Zmrużyła oczy, gdy usłyszała jego odpowiedź. Oczywiście, że poczuła się zraniona — tak, jak mogła poczuć się nieco natrętna i pijacko nachalna laska, której mężczyzna daje znać, że nie jest nią zainteresowany. Poczuła się wkurwiona niesamowicie, bo zmarnowała wieczór na to, by się tu pojawić, gdy mogła być gdziekolwiek indziej — nawet w swoim mieszkaniu, przeglądając kolekcję wibratorów, bo to zagwarantowałoby jej więcej uniesień w tej chwili, niż Parker, który najwidoczniej postanowił się na nią obrazić. Mylnie zakładając, że to ją ruszy i zachęci do okazania jakichś uczuć chyba.
— Dobrze, to się pierdol — podsumowała tę sytuację, wyraźnie rozgoryczona. Była gotowa ruszyć w stronę drzwi, gdy usłyszała jego kolejne słowa, po których rozumiała jeszcze mniej. — Przyszłam do ciebie, sam mnie zapraszałeś na te pieprzone walentynki. Ale to jest już bardzo mało istotne, mam nadzieję, że udławisz się swoją zupą — zapewniła go, ruszając w stronę drzwi, gdzie przecież zostawiła buty, które zamierzała nałożyć, żeby sobie stąd iść. Nie dostała nic, na co miała ochotę — zamiast tego zebrała jakiegoś nadąsanego Parkera, który zachowywał się, jakby mu jednego z tych jego krokodyli zamordowała w nocy.
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
Patrzył na nią, ale prawie w ogóle jej nie słuchał. Patrzył na to, że jest pijana i wystrojona i jedyne o czym mógł myśleć to to, że prawdopodobnie wystroiła się dla kogoś innego, z kimś innym nie wyszło, widziała się z piętnastoma innymi osobami, aż w końcu dotarła na koniec listy i ogarnęła, że nie ma nikogo innego. Bo przecież do Parkera zaczęło docierać to, że on pewnie nawet nie był na jej liście. Był kimś… kto po prostu wiecznie za nią latał, a ona się na niego godziła, bo co? Chyba nie miała nic lepszego do roboty. A przecież nie o to chodziło. Guillebeaux był pewnie, że nie zasługiwał na coś takiego. Tak, był tragicznym mężem dla Angie, tak, nie powinien nigdy brać z nią ślubu, ale w końcu już za to odpokutował, tak? Był równie nieszczęśliwy co Angie. Starał się, ale no nie wyszło. Teraz zasługiwał na trochę szczęścia. Jak skończony głupiec wierzył, że tym szczęściem będzie właśnie
- Nie. – Parsknął śmiechem i pokręcił głową. – Ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby to zrobił. Byłoby to przyjemniejsze niż oglądanie tego. – Tutaj wskazał na nią. Pijana, nieogarnięta, wyglądająca jak jedno wielkie nieszczęście (żartuje, pewnie i tak wyglądała hot, ale Parker mrużył oczy i udawał, że wyglądała fatalnie). Nie tego chciał. Nie chciał laski, która przychodziła się poruchać. Nie był młodzieniaszkiem, którego coś takiego w ogóle by interesowało. Pragnął związku, intymności, ale przede wszystkim bliskości i zaufania. Elaine nie była osobą, która mogłaby mu dać cokolwiek z tego grona. Pewnie na tym etapie to mogła mu dać tylko choroby weneryczne. A przynajmniej tak sobie wmawiał, żeby jakoś ulżyć swojemu cierpieniu.
- W porządku. – Pewnie by to nawet zrobił, ale w sumie nie miał już humoru. Głównie dlatego, że jakby miał się pierdolić to pewnie zrobiłby to myśląc o Elaine, a jednak nie było teraz sensu o niej myśleć, bo myśląc o niej nie byłby w stanie stanąć na wysokości zadania. A nie miał ochoty myśleć o kimkolwiek innym, bo wtedy czułby się jakby zdradzał Elaine. Ten człowiek bardzo kochał sobie wszystko komplikować. – Zaprosiłem cię na Walentynki. Nie na ostatnie dwie godziny, bo się napierdoliłaś i pewnie nikt inny cię nie chciał. – Warknął chociaż obiecał sobie, że nie będzie wybuchał i pokazywał żadnych negatywnych emocji. – Czy się zadławię czy nie… efekt będzie taki sam. Mam dosyć. Wypisuję się z tego. Nie będę się narzucał jak debil dostając w zamian… – Spojrzał tutaj na nią i gapił się z lekkim obrzydzeniem i nawet nie wiedział jak to skomentować, bo nadal nie chciał jej za bardzo zranić, bo starał się taki nie być. Wystarczyło mu, że Angie robiła z niego najgorszego człowieka na tej planecie. – Ochłapy. – To jedyne co mu przyszło na myśl. Bez słowa wyminął ją, podniósł jej buty, otworzył drzwi i wypierdolił je na zewnątrz. – Mam nadzieję, że żadna taksówka po ciebie nie przyjedzie. – Rzucił i zatrzasnął drzwi. Jak to zrobił to złapał za klamkę i chciał otworzyć drzwi i powiedzieć, że prima aprilis i że wcale nie miał tego na myśli i niech wraca się ruchać, ale w sumie to przypomniało mu się to co kiedyś powiedziała Oprah albo Steve Harvey, że trzeba się szanować. Albo może mama mu to powiedziała. No nie ma to znaczenia. Wiedział tylko, że musiał szanować sam siebie. To był dobry początek. Zamknął drzwi na zamek i poszedł do kuchni gdzie jadł szczawiową i płakał. Był krok od zadławienia się, ale naprawdę miał ochotę na zupę.

/ ztx2
ODPOWIEDZ