echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
wspomnienie samookaleczania
0.2
albatros
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
[listopad 2018]
Australia. Nigdy nie wiedział czy kiedy wspominał jej nazwę, powinien być bardziej dumny, czy może skrępowany. Dla wielu z jego kolegów z Liceum imienia Świętego Grzegorza, ten rejon świata jawił się jedynie jako destynacja wakacyjna i on - jeśliby się uprzeć - też pewnie mógłby określić to miejsce w taki sposób, gdyby nie fakt, że wielogodzinne podróże na ten otoczony oceanami kontynent odbywał względnie regularnie, nie zważywszy zupełnie na porę roku (czy to australijską, czy europejską). Głównie święta - o c z y w i ś c i e - bo te należało przecież spędzać w rodzinnym gronie, a połowa jego rodziny odnajdowała się właśnie tam, w południowej części globu, w krainie tak samemu Klausowi nieprzyjaznej, że kiedy tylko wyobrażał sobie, że miałby kiedykolwiek z własnej woli tam zamieszkać, to brało go na mdłości.
Adalbert Werner, człowiek pragmatyczny i skoncentrowany na zysku, zdawał się wybitnie nieczuły na fakt, że jego jedyny syn znosił australijskie warunki nad wyraz ciężko. Paniczny lęk przed wężami i alergia na słońce zdawały się stanowić jedynie wierzchołek tej góry lodowej, która symbolizować miała doświadczenia Klausa względem obcego sobie, w gruncie rzeczy, kontynentu, do którego nawiedzania zmuszały go nieustannie różne okoliczności. Dlatego też i tym razem, kiedy okryty wieloma warstwami jedwabiu młody Werner wynurzał się z samolotu na grudniowe słońce, przygotowany był już na to, że ten wyjazd nie będzie ani trochę dobry. Wiedział, że ojciec ma do załatwienia parę firmowych spraw (niezwykle naglących), które zapowiadały się dla niego dniami pełnymi nudy, ale też zdawał sobie sprawę, że przy okazji nie będzie mu dane uniknąć spotkania z krewnymi, od którego najchętniej by się wymigał.
Najwybitniej unikał szczególnie jednego szczepu rodziny: Finleyów, którzy od krewnych jego matki odcięli nawet nazwiskiem, a do których Adalbert nieustannie zdawał się żywić przesadną wręcz sympatię. Klaus miał swoje teorie na temat relacji ciotki Amandy i swojego ojca, ale były to wizje zbyt gorszące, żeby dzielić się nimi jakkolwiek, więc obserwował tylko jak na tych zjazdach Werner Senior skacze wokół niej i daje się gasić jak paproch, i krzywił czasem tak mocno, że ktoś musiał kopnąć go pod stołem, żeby dać mu do zrozumienia, że tak nie wypada. Nie było też żadnych wątpliwości, że Adalbert miał słabość do wszystkich chłopców w rodzinie, z wyjątkiem własnego syna, bo syn Amandy był drugim - po kuzynie Gunterze - wrzodem na dupie, którego temat wiecznie powracał w ojcowskim dialogu, aspirującym bardziej na monolog.
I tak właśnie, siedząc przy tym cholernie długim stole, Ulysses za każdym razem mógł cieszyć się niezbitą dozą uwagi swojego wuja - liczne pytania, pochwały, dowcipy (haha, boki zrywać) i anegdoty były czymś, czego Klaus nigdy od niego nie doświadczał i krew go wprost zalewała, kiedy widział, jak jego kuzyn dostaje to wszystko hurtowo. Miał ochotę tylko wstać i krzyknąć, że halo - on też nadal tu jest, ale wiedział jak to by się skończyło: pogadanką o manierach. I wspomnieniem, że Ulysses się tak nie zachowuje. Oczywiście.
Siedział więc nabuzowany i pełen frustracji, wysłuchując o tym, jak kuzyn radzi sobie w szkole i zdawkowo odpowiadając na krótkie pytania którejś z mniej istotnych ciotek (głównie o to, czemu nie je - co podminowywało go tylko jeszcze bardziej, bo od zawsze miał problem z jedzeniem, kiedy tyle osób było wokół niego, a ostatnio było z tym jakby jeszcze gorzej i już doskonale wiedział, że zbierze mu się za to ochrzan od ojca, że nie potrafi zachować się w towarzystwie).
Nie chciał tu być. Wszystkie jego myśli krążyły wokół Maurice’a, który wciąż nie odpisał mu na ostatni list, więc Werner cały był pełen napięcia, obawiając się, że korespondencja przyjdzie do niego w czasie, kiedy on będzie kwitnął na tym australijskim zadupiu. A Maurice przecież nie mógł czekać. Klaus - owszem, nawet jeśli rwał sobie włosy z głowy ze stresu. Wiedział, że DeVilliers był bardzo zapracowany, wielokrotnie przecież mu o tym wspominał. Wiedział, że nie mógł oczekiwać od niego natychmiastowego siadania do listu, co uskuteczniał on sam, często po nocach, frustrując tym swojego współlokatora. Myślał o krwi zasychającej na swoich udach i zastanawiał się, kiedy będzie miał okazję wywinąć się od tych ludzi i powrócić do ukochanego ostrza, w które - jak musiał wierzyć - Maurice zaklął część swojej duszy.
- Chłopcy, może pójdziecie się przejść. Klaus, Ulysses mógłby pouczyć cię trochę włoskiego - zasugerował Adalbert, rozbawiony wciąż jakimś słabym żartem, który sam wypowiedział i sam się z niego zaśmiał. I chociaż jego usta nadal się śmiały, wypowiedział te słowa tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- A może ja mógłbym pouczyć Ulysessa niemieckiego? Chyba, że udawanie, że wcale nie... - nie mógł się powstrzymać i chociaż starał się brzmieć u p r z e j m i e, ojciec musiał usłyszeć w tym pretensję, bo nie pozwolił mu skończyć.
- Nie bądź pretensjonalny - upomniał go tylko i choć udawał, że to było powiedziane pół-żartem, Klaus nie dostrzegł tam tej połowy. Uśmiechnął się więc tylko wymuszenie, żeby podnieść się od stołu i spojrzeć ponaglająco na znienawidzonego kuzyna. Świetnie. Brakowało mu tylko czasu jeden na jeden z tym bucem.

ulysses c. finley
zawód matki, malarz i student — lorne bay
23 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
madness in great ones must not unwatched go
002.
ulysses c. finley & klaus amadeus werner
Nie­zwy­kłe i po­tęż­ne unio­są mnie skrzy­dła,
Mnie, po­etę-ła­bę­dzia w po­wietrz­ne prze­stwo­rze.
Już mnie na tym pa­do­le nic wstrzy­mać nie może,
Lecz po­rwa­ny, gdzie za­wiść nie się­ga obrzy­dła


Tragiczna tułaczka Odysa tylko pozornie dobiegała końca, choć z podekscytowaniem wypatrywał celu własnej podróży, gdy w dłoniach zniecierpliwiony gniótł bilet lotniczy. Wracasz do domu — słowa obijały się chaotycznie wśród innych nic nieznaczących myśli; sylaby malowały się jednakże chłodnymi barwami. Dom wszakże nie istniał dla niego wcale, będąc dla niego wyłącznie piękną ideą, za którą całe swoje — krótkie — życie gonił ze skrywaną głęboko desperacją. I choć mógłby zuchwale rościć sobie przynależność do australijskiej społeczności, to ta nie powitałaby go jak szczęśliwie odnalezionego syna. Nie należał do n i ko g o — w tej prostocie brzmiało to jak wspaniałe założenia, gdy tak bardzo młode serce rwało się w zrywach do wolności; tej niekrepowanej żadnymi więzami przyzwoitości.

A pragnął należeć do matki,

do niego

i przede wszystkim do siebie samego.

Ten przywilej jednakże został wyrwany z dłoni Finley'a przy pierwszym epizodzie manii, który w jego odczuciu zrujnował w s z y s t k o, choć przez dnie wydawało mu się, iż nic nie zdołałoby wyznaczyć mu granic. Wspomnienia jak ze snu zacierały się w jego umyśle prawdziwym upadkiem człowieczeństwa, bo pojawiła się na nim kolejna rysa zbyt wielka do przeoczenia dla najważniejszych dla niego oczu. Opanuj się, opanuj się — powtarzane do zmęczenia w myślach, jakby zdołało nabyć mocy sprawczej — opanuj się dla nich siebie.

Zapewne w ten sposób został zesłany do osobistego czyśćca pełnego gry pozorów, ponieważ do takiej przyrównać najłatwiej dało się koligacje rodzinne. Więzy krwi postrzegał raczej jako więzienne łańcuchy, kiedy z łagodnym uśmiechem wysłuchiwał się w puste słowa oraz pochwały bez polotu. Cierpiał potwornie, rozgniatając ziemniaki widelcem i mechanicznie z wyuczoną grzecznością odpowiadał na płytkie pytania. B e z p i e c z n e — tylko o takich wypadało rozmawiać, a wszelkie kontrowersje zaburzające idealne życie najchętniej zamiatało się pod metaforyczny dywan. Z tego samego powodu pudełka leków młody Finley upchnął na dno walizki i każdego ranka zostawał zmuszany do przekopywania się po nie przez kolejne warstwy niewypakowanych ubrań — och, co byłoby, gdyby ktoś ujrzał kolekcję medykamentów ułożoną na szafeczce nocnej? T r a g e d i a!

Może łatwiej byłoby czuć do kuzyna cokolwiek; nienawiść, irytację czy nawet rozbawienie. Jednak w tym wachlarzu dostępnych emocji pozostawał po prostu obojętny. Nie czuł nic konkretnego podczas spoglądania w kierunku młodszego członka — dalszej niż bliższej dla Ulyssesa — rodziny. Zajmował krzesło przy rodzinnym stole i po prostu b y ł.

Był, był, był...

I miał przeminąć, być może z końcem tego dnia, gdy świąteczny czar nużyć zacząłby nawet i najwytrwalszych w boju. Oczywiście, jak to na malarza przystało, skupiał się na szczegółach, jakie prezentował własnym zachowaniem Klaus. Te drobiazgi jego zdaniem niekiedy przerysowanych uczuć nie zachęcały go do poszukiwania kryjącej się za nimi przyczyny. Zbyt wiele energii na kogoś, kto zniknie niebawem z jego życia na następne miesiące.

A gdy już rozmyślał o marnowaniu czasu, został ponownie niemiło zaskoczony niechcianym podarkiem w formie zbuntowanego nastolatka. Nieśpiesznie uniósł się z krzesła, skinięciem głowy żegnając się ze zebraną rodziną i równie niechętnie podążył za jasnowłosym krewnym. Nie pojmował tego wcale - co właściwie mieli robić? Czy cokolwiek ich łączyło na tyle, by miałoby to jakikolwiek sens?

Wcale nie co, Werner? — Pytanie szeptem opuściło lekko rozchylone zaróżowione wargi, a drzwi dopomogły w tej pełnej konspiracji. Przystanął w połowie korytarza, by ustalić najważniejsze zasady tej przykrej niedogodności. — Posłuchaj, odejdziemy tak daleko jak tylko mogą nas dostrzec, a potem rozplątamy nasze nicie życia, które najwidoczniej nieszczęśliwie się złączyły i rozejdziemy się w swoje strony — Udawane uprzejmości dusiły go do tego stopnia, że nie zamierzał się nimi torturować z dala od uważnych oczu najgorszych katów. Zsunął marynarkę z ramion, nie widząc potrzeby w dalszym gotowaniu się w niewygodnej elegancji.

Taki duży chłopak na pewno będzie umiał o siebie zadbać przez tych parę godzin... może poczytasz komuś Goethe'a w oryginale? — Kąciki ledwo dostrzegalnie drgnęły w prowokacyjnym uśmiechu, kiedy z wolna klepnął stojący nieopodal regał dłonią.



klaus amadeus werner
in your love spell
morana
phineas woodsworth
ODPOWIEDZ