lorne bay — lorne bay
43 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
I feel the lavender haze creepin' up on me
Surreal, I'm damned if I do give a damn what people say
W ciemnościach cyferblat zegara promieniował jak księżycowa łuna, a światło z ulicznych latarni wdzierało się do salonu, stwarzając efekt niepewnego blasku. Dźwięki regularnych uderzeń palców na klawiszach pianina wypełniały przestrzeń. Pianino marki Steinway&Sons, darowane przez dziadków lata temu, było traktowane jak święta relikwia, przypomnienie minionych czasów. Germaine pragnął zachować tę iluzję, silnie tęskniąc za przeszłością i obrazem samego siebie. To może było powodem, dla którego często wracał myślami do tamtych dni. To wspomnienie, jak relikwia niechlubnej przeszłości, było pieczołowicie odnotowane na pożółkłych kartkach kalendarza Germaina, przyozdobionych chaotycznymi zapisami porannych myśli i refleksji. Choć notes nosił ślady zaniedbań, które zadawał mu jego właściciel, to nadal przechowywał w sobie wiele ważnych wspomnień.Nowoczesność w postaci płaszcza i swetrów kontrastowała z zaniedbanym stanem mebli i otoczenia. To, jak Germaine traktował te relacje międzyludzkie, nie było zgodne z troską, jaką inwestował w nowoczesny wygląd swojego ubioru. Zawsze, gdy życie stawało się chaotyczne, Germaine miał tendencję do zaniedbywania ważnych relacji, jakby próbując utrzymać złudne poczucie kontroli nad własnym losem. Stąd też impuls, który skłonił go do wybrania telefonu i zadzwonienia do Revy.
W mroku gabinetu, gdzie whisky opalizowała w szklance, Germaine, zaprosił, więc swą dawną agentkę nieruchomości na niespodziewane spotkanie. Pod pretekstem zakupu nowego domu, ich drogi ponownie miały się skrzyżować. Wspomnienia wracały jak ożywione obrazy, tkwiące w zakamarkach serc, gdzie skryte pragnienia krążyły jak świetliste motyle. W gronie szmerów whisky i stłumionych westchnień mógł odczuć niewypowiedziane słowa, płynące z warg w milczącym tańcu.
Wiedział, że już nic nie będzie tak jak kiedyś. To uczucie, tak intensywne, tak absurdalnie niestosowne jak wtedy, wciąż tkwiło w jego sercu. Jednakże coś w nim kazało mu przyciągnąć jej wzrok, rozpocząć niezręczną konwersację, aby wreszcie wprowadzić w smartfonie zapisany od lat numer. Była z pewnością zaskoczona nagłą propozycją spotkania. I on sam nie mógł wyjść z zadumy, która z biegiem czasu przerodziła się w trwałe zasłuchanie. Co go skłoniło? Była to ta sama siła, która nakłoniła go do wlewu kolejnej porcji alkoholu. Ach, nie spodziewał się zbyt wiele. Zbyt długo utrzymywał złudzenia na wielu poziomach, więc nawet najmniejszy przebłysk kolorów na starych, zbłąkanych fotografiach skrytych w jego pamięci musiał wystarczyć. I wystarczy, na pewno.
-Cieszę się, że znalazłaś dla mnie chwilę - powiedział, z ledwo widocznym uśmiechem, który pojawił się na jego ustach, gdy otworzył jej drzwi. Brunet, widząc jak kasztanowe pukle, okalają na nowo tak dobrze znaną mu twarz, czuje, że w jego sercu burzy się wicher emocji. Jedno spojrzenie wywołuje lawinę wspomnień, które dawno uśpione, teraz budzą się gwałtownie. Wewnętrzna burza rujnuje jego spokój, przypomina mu o żarliwych chwilach, które dzielił z nią, o zakazanym owocu, który smakował tak słodko. Z jednej strony drżąca ekscytacja, z drugiej ból przypominający mu o zdradzie wobec swojej byłej już żony. W jego sercu toczy się walka między pragnieniem a poczuciem winy, między nostalgiczną tęsknotą a rozczarowaniem sobą samym. Wzruszenie i żal miesza się ze wspomnieniami o niedoskonałym małżeńskim szczęściu, które kiedyś wydawało się możliwe, a teraz staje się tylko bolesnym wspomnieniem.
reverie beardsley
powitalny kokos
bewitched.me
brak
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
006.
we can't make any promises now, can we, babe? but you can make me a drink
{outfit}
Jaka cecha najbardziej określa Reverie Beardsley?
Wytrwałość.
To ceniło ją niezawodną w swojej własnej profesji. Potrafiła bezgranicznie, z aż nadto spokojnym podejściem przebrnąć do wyznaczonego przez siebie celu. Lubiła tą grę, kotka w myszkę; walkę z wrogami przeciwnikami - przekomarzanie się, by w ostatecznym rozrachunku doprowadzić do sprzedaży domu. Niegdyś mówiono, że powinna zostać prokuratorem - dzięki zawziętości kobiety każdy potwór, który kiedykolwiek stąpał po ziemi - już dawno znajdowałby się tam gdzie jego miejsce - czyli za kratkami.
Niestety, nigdy nie ciągnęło Verie w tym kierunku; uważała, że nie potrafiłaby się odnaleźć na sali rozpraw - bo choć pięknie potrafiła opowiadać o posiadłościach, z ludźmi bywało troszeczkę gorzej. Nie przepadała za towarzystwem, właściwie to nie posiadała wielu przyjaciół (dzięki Bogu za tych wytrwałych!) - i wcale się temu nie dziwiła, wiecznie pochłonięta pracą - i nieustającym realizowaniem swoich pragnień - nie znalazłaby czasu dla bliskich. Przynajmniej tak próbowała sobie wmówić - albowiem Reverie Beardsley nie należała do miłych osób, ta ciągła irytacja - stres lub brak pohamowań względem wypowiadania słów (nie pierwszy raz kogoś obraziła i nie ostatni) odsuwał ją od społeczeństwa. Wydawać się mogło, że sobie radziła - że umiała współgrać z światem, nie posiadając miliony osób przy sobie.
Kiedyś było inaczej; przed śmiercią Mayi - bezproblemowo odnajdowała się w towarzystwie (a nawet je lubiła!) - umiała rzucić żartem; poplotkować - czy wdać się w jedną z poważniejszych dyskusji. Dziś ograniczała się to suchego „dzień dobry” - gdy w ostatniej chwili dostrzegła znajomą twarz mijaną na ulicy.
Może dlatego telefon od mężczyzny, tak bardzo ją zszokował - może nie była na to gotowa - a Revie musiała być przygotowana na wszystko - to była jej codzienność, własna - nieco ironiczna obsesja. Znali się, oj bardzo za dobrze - co sprawiało, że w pierwszym rozrachunku „za” i „przeciw” nie zamierzała jechać. Odkąd przejęła firmę developerską (a raczej kupiła za pieniądze z rozwodu) - mogła decydować kogo z pracowników wysłać na wyznaczony teren.
Niestety Zbyt mocno ją kusiło, nie przeżyłaby jakby nie poznała prawdziwego powodu zaproszenia - ten którym się zasłonił był wręcz absurdalny. Nie uwierzyła, nawet przez moment - bo choć ich romans trwał na przestrzeni lat króciutko - nauczyła się go czytać.
Wiedziała gdzie jechać, podczas drogi do umysłu szatynki powracały reminiscencje ich wspólnej przygody. Tego jak smakował i jaką minę wykonywał w błogich uniesieniach, to zabawne - miała zaledwie dwadzieścia parę lat, a już słabość do żonatych facetów. W tej kwestii nic się w niej nie zmieniło.
Posiadłość przy Opal Moonlane nadal raziła swoją elegancją, naprawdę dorwał świetny dom - zważywszy na to, jakie w tych czasach wykonują ekipy budowlane (ha tfuu). Widok go po tylu latach - wnioskował jedno: czas go nie oszpecił. Jasne, być może odrobinę się zestarzał - na wyrazistej męskiej twarzy, można było dostrzec z pięć nowych zmarszczek. Broda również wykazywała nieco siwizny - ale nadal posiadał nieokiełznaną charyzmę. - Skoro zadzwoniłeś na służbowy. - skwitowała wchodząc do środka, dom pachniał nim - i wżartą w ściany whisky. Rozejrzała się, wszystko wyglądało tak jak kiedyś. - Nie szkoda Ci go sprzedawać? - mruknęła, plecami opierając się o nieopodal dalej stojący stół. Też umiała kłamać, lub udawać, że uwierzyła w kłamstwo.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
ODPOWIEDZ