olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Przez wszystkie lata ich znajomości, zdążyła w pewien sposób się już przyzwyczaić, już po prostu obyć z tym, że ich przyjaźni jest daleko do takiej typowej, w jakikolwiek sposób dziewczyńskiej. Nie biegły do siebie od razu z każdym nawet najmniejszym sekretem, nie wydzwaniały do siebie godzinami rozmawiając o wszystkim i niczym, nie oceniały namiętnie swoich sercowych (albo i niekoniecznie) wyborów. Wyglądało to raczej tak, że jedna zakopała się w życiu drugiej w jakieś własnej niszy, z której wychylały się głównie na wezwanie zainteresowanej i błyszczały jasną gwiazdą tak długo, jak to było potrzebne, a potem z powrotem wycofywały się do swojego miejsca, w którym znikały. Przecież bywały momenty, że nie dość że się nie widywały to wręcz właściwie nie kontaktowały się ze sobą przez całe tygodnie, a potem wystarczył jeden dzień by wszystko wracało do normy, jak gdyby nigdy nic. Ainsley najwyraźniej jeśli umiała w relacje z ludźmi, musiały być one tak pokręcone, jak tylko mogły.
- Między trochę się posprzeczaliśmy a wróciłam rozdygotana do domu to spora przepaść - zerknęła na nią odrobinę podejrzliwie, ale nie zamierzała naciskać. To też było to, że one się nigdy wzajemnie nie ratowały na siłę, zresztą Julia była już teraz w takim miejscu, że nawet rozdrapywanie tamtych starych ran wydawało się samej Ainsley nie w porządku. Już i tak ostatnio dała popis swoich skrytych głęboko umiejętności, czym powinna być zawstydzona chyba po dziś dzień, bo nawet się nie podejrzewała o to, że ta paskudna część jej charakteru (owszem, była bardziej niż świadoma że ową posiada) z taką łatwością będzie informować jej bliskich o swojej obecności. - Ale cóż, przynajmniej podejrzewam, że wiem - czyli z angielskiego na nasze, krótka informacja o tym, że ona w tym temacie już nie zamierza wymagać choćby słowa dodatkowych wyjaśnień.
Zaśmiała się również, słysząc komentarz przyjaciółki.
- Skarbie, wiele dobrego mogę o tobie powiedzieć, ale nie otworzyłabym tej listy twoim mitycznym rozsądkiem - starała się to mówić poważnie, ale jednak się roześmiała. Serdecznie, nie było w tym grama prześmiewczości. - Będziesz najbardziej seksowną z babć - zawyrokowała, dodatkowo kiwając głową góra - dół, jakby te słowa potrzebowały takiego potwierdzenia. - Boisz się tego? Poznania jego dzieci? - zmieniła temat, no ufała że Diana faktycznie jest na tyle rozsądną dziewczyną, że nie rozpocznie swojego dorosłego życia od macierzyństwa. - Nie wiem czy zdecydowałabym się na związek z kimś, kto ma dzieci. Wymagam dla siebie chyba aż za dużo uwagi, nie wiem czy umiałabym się tym podzielić, oddać jakąś część tej miłości - zamyśliła się chwilę. Nie do końca nad tym co powiedziała, a raczej nad taką ewentualnością, że przecież dziecko, czy dzieci mogłaby mieć ona. Albo jej mąż. Wrócili do siebie jako dorośli ludzie, przez ten czas jedno i drugie mogło doczekać się przecież potomka, czy nawet ich liczby mnogiej. To było dziwne, bo była w stanie wyobrazić sobie moment w którym to oni mieliby mieć dziecko. Za to takiego, gdzie Dick ma dziecko z kimś innym, albo miałby być ojczymem dla jej dzieci - zupełna abstrakcja.
- I jak się czujesz z tym debiutem? - spytała troskliwie, bo dla niej to była chyba nowość. Ona była po drugiej stronie barykady tak bardzo, jak tylko to było możliwe. Ile mieli z Remingtonem lat kiedy zaczęli ze sobą być? Piętnaście, szesnaście? I tak właściwie od wtedy była w związku cały czas. Ainsley prawdopodobnie nie umiałaby już nawet funkcjonować sama. Mocno była więc ciekawa innego punktu widzenia.
Nagle spoważniała. Nie, to nawet nie była powaga, a jakiś rodzaj wewnętrznego niepokoju, który wyciszał ją skutecznie - by jej niewyparzony jęzor nie palnął czegoś bez zastanowienia, ale nadal takiego że nerwowo strzelała właśnie kostkami w palcach. Zamilkła na chwilę, po czym:
- Nie - odpowiedziała krótko i gwałtownie, czym najwidoczniej wywołała na twarzy Julii jakieś zdziwienie. Postanowiła się zatem wytłumaczyć. - Znaczy... Wiem, że to pewnie źle zabrzmi i nienajlepiej świadczy o moim mężu jako człowieku, ale żeby go tego dnia cokolwiek ruszyło, tam na tym klifie to musiałoby... To musiałabym być ja. Ja albo Sophie - ciężko przeszło jej to przez gardło. Rozmawiali przecież o tym, ale nawet i bez tych najbardziej chyba intymnych rozmów ona dobrze wiedziała, że gdyby wtedy Dickowi przyszło w takim stanie znaleźć własną żonę czy siostrę, prawdopodobnie cały świat by zapłonął. W innych okolicznościach był jednak wycofany i brał wszystko na chłodno. Może w tym szaleństwie była jednak metoda?
Coś innego. Owszem, brzmiało przerażająco i owszem, to wręcz spędzało jej sen z powiek. Mogło przecież chodzić o wszystko. O kogoś innego. O to, że ich miłość się wypaliła. Że nie była taka jak kiedyś. Że nie miała czasu. Że zawsze była zajęta, zawsze w pracy. Nikt przy zdrowych zmysłach by pewnie nie wytrzymał takiego tempa.
- Myślałam już chyba o każdej możliwej konfiguracji. I nie wiem. Zawsze myślałam, że znam go jak nikogo, a teraz nie umiem trafić. Po prostu nie wiem. Ale dzieje się coś i to nie jest nic sympatycznego - spojrzała na przyjaciółkę, ściągając usta w ciasną kreskę. Czy ulżyło jej, kiedy mogła się przed kimś otworzyć? Nie wiedziała kto wbijał ludziom do głowy takie bajki, ale ani trochę. Zamiast tego pojawiło się jedynie jeszcze więcej wątpliwości.
A te narastały i narastały, bo na dodatek niepotrzebnie zupełnie wypaliła akurat dzisiaj z tym pytaniem. Ale skoro już powiedziało się a, trzeba powiedzieć b. Do tej pory w jej głowie wręcz huczało pożegnanie Julii z nich ostatniej burzliwej rozmowy kłótni i chyba by ją w końcu skręciło, gdyby nie poprosiła o dalszy ciąg. W końcu jej przyjaciółka miała (prawdopodobnie wątpliwą) przyjemność znać zarówno jej męża, jak i szwagra a i jeszcze teścia do kompletu, więc tak naprawdę mogła mówić o każdym z nich.
- O którym z Remingtonów mówiłaś żegnając się ostatnio ze mną? - wypaliła niecierpliwie, trochę jakby się miała tego pytania wstydzić. Było bowiem tak, jakby mogła nim odpalić jakiś lont.
Który w najgorszej konfiguracji mógł sprawić, że jej małżeństwo przestanie istnieć.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Nie potrzebowała nigdy w swoim życiu kogoś, kto będzie nad nią stał i domagał się na okrągło atencji. Jej niezależność nikogo takiego by nie zniosła, a potrzeba bycia w ruchu zwykle wymuszała na niej ograniczenie się do powierzchownych kontaktów. Już nawet nie chodziło o brak zaufania, który zazwyczaj cechował Julię. Nie potrafiła z nikim związać na tyle swoich losów, by się tłumaczyć z postępowania, które niekoniecznie było wzorcowe. Lubiła to, że Ainsley wcale od niej tego nie wymagała. Obie były na własnej orbicie i tylko czasami ich ścieżki przecinały się, a wówczas za jednym zamachem (trochę tak jak teraz) nadrabiały towarzyskie zaległości. Pewnie ta lojalność sprawiła, że nie zamierzała unikać tematu Dillona, choć jak dla niej już dawne pewne sprawy zostały zamknięte.
Głównie wtedy, gdy prosto w twarz wykrzyczała mu, że się z kimś spotyka.
- Kilka dni przed napaścią Desiree powstrzymałam go przed pobiciem partnera dziewczyny. Potem w szpitalu wykrzyczał mi, że to wszystko to moja wina. Powiedzmy, że od tego czasu się unikamy- przyznała zgodnie z prawdą i zapatrzyła się w punkt przed siebie. Owszem, życzyła mu wszystkiego najlepszego, ale dobrze pamiętała tę noc, gdy siłą musiała odciągać go od mężczyzny, bo zabiłby go w przypływie nieznanej dotąd furii. Tej samej, której się wtedy tak przeraziła, a Julia Crane była osobą, która praktycznie nie bała się niczego. Wiedziała więc, że jest źle i ktoś powinien zwrócić na to uwagę, ale ponownie, nie czuła się odpowiednią dziewczyną do tego zadania. Głównie dlatego, że teraz konsekwentnie budowała swój własny związek, co sprawiało, że była już daleko myślami od tamtej sytuacji.
Oboje z Flannem zasłużyli na to, by te ponure dni zostawić w końcu za sobą, zwłaszcza że wreszcie jego partnerka miała wrócić do domu, a i ona praktycznie już była jedną stopą poza tym szpitalem, który miał jeden plus w osobie doktora Thompsona.
Uśmiechnęła się do tej myśli, bo to było zdecydowanie bardziej kojące niż rozmyślanie nad byciem babcią.
- Nie wiem czy zniosłabym taki zaszczyt jeszcze przed czterdziestką- parsknęła i pokręciła z niedowierzaniem głową. - Pamiętam jak była malutka, miała urocze loczki blond i przypominała swoją matkę, co mnie doprowadzało do szału, ale nie mogłam się na nią gniewać. Nigdy nie umiałam- i było w tym coś faktycznie matczynego, to spojrzenie, pełne tęsknoty, bo przecież Diana nadal przebywała na wolontariacie i nie miały okazji do zbyt długich rozmów czy swojej obecności. Na razie, bo przecież w końcu dziewczyna wróci i jeśli wtedy Aiden będzie nadal jej partnerem, w pierwszej kolejności go jej przedstawi.
Nie wiedziała więc co tak naprawdę odpowiedzieć Ainsley.
- Czy się boję? Nie, ale uważam, że jest jeszcze nieco za wcześnie. Dopiero się określiliśmy jako para, to był kiepski okres, więc powinniśmy zaczekać na lepszy moment- stwierdziła po namyśle i zaśmiała się, gdy kobieta stwierdziła, że nie mogłaby być z kimś, kto ma dzieci. Nie dlatego, że Julia nie rozumiała tego, bo właściwie każdy miał prawo do takich poglądów, ale dlatego, że ona na starcie jako osiemnastolatka została wręcz postawiona przed faktem dokonanym. Teraz Thompson też jakoś naturalnie wspomniał o obecności swoich dzieci, a ona przyjęła to do wiadomości.
- Nie patrzę na to w ten sposób. Jasne, że zawsze będę dla niego w hierarchii nieco niżej niż bliźniacy, ale to nie tak, że zabiera nasz czas i przeznacza ich dla nich. Bycie ojcem to tylko jakiś fragment jego życia, taki, który zdecydowanie go nie określa. Poza tym to są już dorosłe dzieciaki, więc to nie tak, że będę je wychowywać. Ja mam Dianę, oboje jesteśmy po przejściach, więc to było dość oczywiste- wzruszyła ramionami, ale wiedziała, że poniekąd chodzi głównie o jej charakter. Nigdy nie umiała się na kimś bezrefleksyjnie uwiesić, a w roli partnera widziała zawsze kogoś niezależnego i ze swoimi pasjami, więc nie mogło jej przeszkadzać, że musiała się dzielić Aidenem z dziećmi czy z pracą. Jak na razie nie mieli, zresztą, możliwości, by to wszystko przetestować w praktyce poza ostatnimi wydarzeniami, ale o tym akurat Ainsley nie chciała opowiadać.
By nie usłyszeć słodkiego a nie mówiłam.
Może dlatego nadal mimo wszystko była tak bardzo powściągliwa, choć na jej pytanie uśmiechnęła się szerzej. Czuła się całkiem nieźle, gdy wieczorami szli na dach, niekoniecznie by palić, ale by mogli wreszcie się całować bez możliwości nakrycia przez pielęgniarkę. Lubiła te momenty, gdy wpadał na obchód i uśmiechał się do niej czule sprawdzając jej opatrunek na ręce. I wreszcie doceniała fakt, że te kwestie mogła zostawić tylko i wyłącznie dla siebie, więc wreszcie nie odpowiedziała, ale przecież pani Remington wiedziała, że pod tym względem jest dobrze.
Przynajmniej, gdy nie martwiła się o swoją przyjaciółkę, a musiała, gdy wreszcie dokopały się do jej małżeństwa i robiły jego wiwisekcję na dachu tego szpitalnego budynku paląc papierosy.
Dobrze, to Julia paliła, ale nie spodziewała się takich rewelacji, bo owszem, Dicka nienawidziła i życzyła Ainsley, by się ogarnęła i poznała kogoś dla siebie, ale nie mogła zaprzeczyć, że ten skurwysyn świata nie widzi poza jej przyjaciółką. To było jedno z tych chorych uzależnień, które Crane czytała niemal jak Biblię za czasów, gdy była w związku z Adamem. Teraz z perspektywy czasu dostrzegała wyraźnie jak bardzo wyniszczające było to doświadczenie i jak teraz oddychała pełną piersią, gdy była daleka od uzależnienia tego typu. Owszem, zakochiwała się w Aidenie i to lotem błyskawicy, ale po raz pierwszy czuła tę obezwładniającą wzajemność.
- Myślałaś o kokainie?- zapytała wreszcie wprost, bo zdawała sobie sprawę, że Ainsley może nie wiedzieć o tym, że Julia jest świadoma tego problemu. W końcu ona mieszkała w Londynie, ale Crane była tu na miejscu i krążyły różne legendy. - Myślę, że to wyjaśniałoby część problemu- westchnęła, bo gryzła się w język. Nie jej obowiązkiem było pouczanie dziewczyny, że powinna uciec od ćpuna, ale korciło, och, jak korciło.
Zacisnęła wargi na filtrze papierosa i dopiero wtedy się uspokoiła.
Na tyle, by wreszcie zmierzyć się z pytaniem, które padło o kilka lat za późno. Pamiętała przerażonego i wściekłego Flanna, jej ataki paniki i bezsenne noce i wreszcie to uczucie, że może ją stracić. Wolała to przemilczeć.
Wtedy, bo teraz nie miała już niczego do stracenia, skoro mleko się rozlało.
- Clarence. Owszem, z Othello miałam do czynienia i powiedzmy, że na weselu to dzięki niemu wpadłam na Aidena, ale to zawsze chodziło o ukochanego braciszka Dicka- prychnęła i chyba nie doceniła swojego gniewu, bo kopnęła z całej siły o komin zapominając, że nie ma na sobie szpilek.
Krzyknęła z bólu. Czyżby to sławna karma? A jeśli tak, czemu uderza akurat w nią?
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Zawsze uważała, że pewne sprawy raz zamknięte i już zostawione daleko za sobą, są same dla siebie najlepszym komentarzem i wcale nie potrzebują rozgrzebywania ich na nowo. Do tej pory stosowała tą prywatną mądrość głównie w przypadku własnych występków (łatwiej było zapomnieć o tym, jakim musiała być dupkiem by zapomnieć powiedzieć narzeczonemu, że przypadkiem wyszła za mąż, za kogoś innego), ale najwyraźniej mogła mieć ona zastosowanie również w przypadku wszelkich przygód jej przyjaciółki. Owszem, była to również doskonała wręcz wymówka dla tego, że przecież Ainsley żadną specjalistką w wyciąganiu tematów ciężkiego kalibru nie była, czasem więc - tak jak teraz - wystarczyło, że porozumiewawczo kiwała głową. I tak, gdyby przyznała się do tego na głos, pewnie zabrzmiałoby to fatalnie, ale przez to jak cały ten dramat (coś bądź kogoś w końcu trzeba było winić) oddalił ich od siebie z Dickiem, była tym tematem dosyć zmęczona i zwykle drażnił ją już zauważalnie.
Zaśmiała się więc - czując lekką ulgę - kiedy Julia zmieniła temat.
- Zawsze mogłabyś zostać taką nowoczesną babcią. Wnuki mówiłyby ci po imieniu, jak do jakieś wiesz, ulubionej cioci - uśmiechnęła się odrobinę prześmiewczo, po czym w końcu cmoknęła głośno, niewiadomo właściwie czy z pewną dozą uznania czy raczej braku przekonania do pewnych rozwiązań. - Moja matka taka jest. Wymyśliła sobie, że ona żadną babcią nigdy nie będzie i zażyczyła, żeby dzieciaki mojego brata mówiły do niej bezosobowo. Ewentualnie, od biedy, po imieniu - to była prawdopodobnie jedna z tych cudownych rad pt. tak nigdy nie rób, bowiem Julia należała do tego zaufanego i wąskiego kręgu ludzi wtajemniczonych w to, jak fatalnym człowiekiem była Allegra Atwood i że ostatnie czym mogła się dla kogoś stać to wzór do naśladowania. - No już, bo zaraz się mi tu kompletnie rozpłyniesz - szturchnęła przyjaciółkę bardzo delikatnie w bok. Już na końcu języka miała stwierdzenie, że Julia za Dianą okropnie tęskni, ale nie była na tyle nierozsądna, by jeszcze tą tęsknotę wyciągać i wałkować tak, by było jej z nią jeszcze ciężej. Teraz więc uśmiechnęła się do niej tylko lekko, jakby w pewnym uznaniu dla tej relacji matka - córka. Nie wiedziała co mogłaby powiedzieć więcej, zresztą, co ona sama mogła w ogóle wiedzieć w tym temacie, jeśli sama nie znała tego uczucia? Może i owszem, dziecko jakoś coraz śmielej pojawiało się gdzieś w jej wyobraźni, ale to nadal był temat na który zdecydowanie nie była gotowa. Sama nadal była jak dziecko, wymagające zdecydowanie zbyt wiele atencji. Trzeba było dopilnować, żeby nic sobie nie zrobiła - co nie było takie łatwe, żeby pamiętała o posiłkach czy spała wystarczającą liczbę godzin. Mogła pochwalić swojego męża, że odnajdywał się w tej roli bardzo dobrze (wynikało to pewnie z wszystkich lat praktyki), nawet jeśli czasem wymagało to przełożenia jej przez kolano i sprania tyłka.
W ujęciu co prawda zupełnie nieprzystającym do tego, by stać się morałem tej historii (sic!).
Teraz jednak słuchała Julii bardzo wszystkim zaciekawiona.
- To był kiepski okres? - nie, żeby to wszystko miało być dla niej jakąkolwiek nowością, w końcu nie były z gatunku tych śmiesznych przyjaciółek co to wcale się nie znają, albo dosyć na bieżąco (choć czasem jednak z opóźnieniem) nie nadrabiają tego, co słychać u tej drugiej. Tym razem jednak uśmiechnęła się lekko, bo chyba trochę dorastała do tego, że może czas najwyższy mieć podobne doświadczenia co ludzie w jej wieku, a co właściwie ona mogła opowiedzieć? Jak przez całą dorosłość pracować za pięciu, a nie dać się zajechać?
- Wiesz, ja chyba mam tak, że moja głowa pod hasłem dzieci wizualizuje wyłącznie takie małe nieporadne bąble, żądne atencji rodzica. Ostatnio rozmawialiśmy z Garym, ja mówię o jego córce jak o małej dziewczynce, a to już szesnastoletnia panna, która śmiertelnie obraziła się na starych bo nie chcą zorganizować jej quinceañery na Ibizie - rozłożyła pozornie bezradnie ręce i nawet roześmiała się do kompletu. Teraz wydawało się jej to zupełnie abstrakcyjne, ale przecież te prawie dwadzieścia lat temu to ona pewnie wcale dużo mniej wymagających potrzeb względem swoich rodziców nie wysnuwała. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i takie tam.
I, cholera, jak bardzo chciałaby zostać przy temacie dzieci. Wolała nie mieć do powiedzenia nic, niż tak dużo jak w przypadku swojego własnego, prywatnego życia. Kiedy padło pytanie o kokainę, przez chwilę patrzyła na nią zdziwiona. Jak jakiś pieprzony jeleń wpatrzony w światła reflektorów pędzącego prosto na niego auta. Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć. Głupia, skończona, beznadziejna idiotka. Jak w ogóle mogła wierzyć, że przez tyle lat to jest jakakolwiek tajemnica? Jak mogła wierzyć, że z tego nie wynikło nic, co generowałoby problemy? Odwróciła głowę i patrzyła przed siebie milcząc. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy znowu spotkała się ze swoimi myślami na tyle, by nie obrażać siebie samej w każdym możliwym znanym jej języku odpowiedziała.
- Cały czas - i westchnęła ciężko. - Myślę o tym, o niej, cały pieprzony czas. Czasami mam wrażenie, że już obsesyjnie. Pewnie więcej niż sam Dick - nawet się jakoś gorzko roześmiała, ale do śmiechu wcale jej nie było, więc szybko spoważniała znowu. - Chciałabym powiedzieć, że poznałabym, ale nie... pewnie nie poznałabym. Choć nadal, to nie jest to. To jest coś więcej. Głębiej - urwała jeszcze raz i wyciągnęła w stronę Julii rękę, by zabrać jej papierosa na dosłownie jedno zaciągnięcie. Szybko tego pożałowała, bo tyle wystarczyło by wiedziała, że jej płuca to pewnie odchorują, więc oddała zgubę grzecznie i dodała: - Wiesz, im bardziej, im więcej o tym myślę, tym mocniej nabieram przekonania, że ja go nie znam. A nawet jak znam, to nadal są jakieś przestrzenie jego życia, w których mnie nie ma - zamyśliła się, bo miała nadal wrażenie, że nie umie się nawet porządnie wysłowić. - Choć czasem się już b o j ę, że to nie jest kwestia że mnie tam nie ma, a tego, że być mnie tam nie powinno - i spojrzała na nią wzrokiem, z którego - gdyby to tylko było takie proste - mogła jasno wyczytać, jak mocno uderzyło ją ich ostatnie pożegnanie.
Czy ulżyło jej, kiedy zamiast imienia własnego męża usłyszała to należące do szwagra?
Ani trochę.
- Czy on ci coś zrobił? - czy powinna być taka bezpośrednia? Nie. Z jakiegoś jednak dziwnego powodu czuła pod skórą, że teraz potrzebuje tej odpowiedzi jak żadnej innej.
Nagle jednak nie wytrzymała, i może mało było to kulturalne, ale zaśmiała się - jak na wrednego babsztyla, którego wybrała sobie na przyjaciółkę przystało - i wskazała ręką na jej nogę.
- Ja wiem, że masz tu iście doskonałą obsługę, ale może nie przedlużaj pobytu na własną rękę? - czy powinna być jeszcze bardziej wredna i wytknąć, że ortopedia może nie być najbardziej szczęśliwym oddziałem docelowym?
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
trigger warning
post może zawierać wspomnienie przemocy seksualnej i gwałtu
Gdzieś głęboko w Julii czaił się ten smutek i to przekonanie, że pewne drzwi zostały dla niej z hukiem zamknięte. Nie chodziło o bycie babcią, choć rzecz jasna, biologicznie byłoby to niemożliwe, ale o bycie matką, więc westchnęła czując, że tym razem dla niej wchodzą w jeden z tych tematów, które chciałaby zostawić dla siebie. Znała przecież diagnozę lekarza, przyjmowała ją na spokojnie i dopiero po odesłaniu Flanna do domu rozkleiła się na dobre. Teraz oprócz niego świadomy ewentualnych powikłań, związanych z donoszeniem ciąży był Aiden, co też ją uwierało, bo to nie był jeszcze etap związku, w którym w ogóle mieliby sobie zdradzać takie tajemnice, ale przecież miał w ręku całą jej kartotekę. To wszystko było tak cholernie niesprawiedliwe i trudne, że nie bez powodu właśnie wypaliła papierosa i sięgała po kolejnego.
- Nie wiem jak ja bym nazywała swoją matkę, gdyby znowu się objawiła w moim życiu, więc wcale się nie dziwię- wzruszyła ramionami starając się nie dać po sobie poznać jak bardzo śliski był to temat dla niej. - Poza tym to nie tak, że Diana kiedykolwiek nazwała mnie mamo. Jestem na to chyba za młoda- uśmiechnęła się w końcu z trudem. Obiecała sobie, że kiedyś Ainsley opowie jak bardzo bolało ją to ostatnie poronienie i jak bardzo chciała zostać matką, ale nie uważała, że to sprzyjający czas na tego typu rozmowy. Poza tym nie była nigdy w tym dobra, miała wrażenie, że zawsze wpada komuś z butami w życie, a tego nie lubiła, więc większość kwestii pozostawiała dla siebie czując się jednocześnie najlepiej z tym przybranym uśmieszkiem, jaki odziedziczyła po swoich rodzicach.
Chyba właśnie to porównanie sprawiło wreszcie, że postanowiła się przełamać i trochę dać znać Ainsley z czym ostatnio się zmagała. Miała jednak wrażenie, że znacznie prościej byłoby się jej przed nią rozebrać niż zmierzyć z tym prostym pytaniem, które sprawiało, że powracała do momentów, które zdążyła już zakopać głęboko. Głównie dzięki Aidenowi, który wtedy wykazał się prawdziwą cierpliwością i opiekuńczością.
- Nie wiem jak to ująć- stwierdziła więc cicho. - Dla mnie wtedy naturalne było, że muszę pomóc Flannowi, bo przecież ma tylko mnie oprócz Desiree. Tyle, że ja kiedyś… zostałam skrzywdzona trochę jak ona. Ktoś mnie zgwałcił i dlatego uciekłam z domu, więc samo bycie z nim w tym szpitalu przywołało pewien rodzaj traumy- próbowała mówić składnie i bez emocji, ale zapatrzyła się w horyzont o chwilę za długo. - Wtedy właśnie zadzwoniłam do Aidena. Nie pytał o nic, po prostu przyjechał i przez tydzień układał mnie do snu. Myślę, że podejrzewa o co chodzi, ale jeszcze mu tego nie mówiłam- wyjaśniła spokojnie. - I nie chcę, byś drążyła- zastrzegła. - Mówię ci to tylko dlatego, bo wiem, że czujesz, że nie jestem z tobą szczera. To cała historia, dobrze, może jeszcze dorzuć do tego aborcję osiemnastolatki i jej uzależnienie od środków nasennych- uśmiechnęła się smutno i wzruszyła ramionami. Gdy o tym opowiadała, zawsze miała wrażenie, że przeżył to ktoś inny, bo przecież ona potrafiła się pozbierać, śmiać się i kochać po tym wszystkim, choć nie wiedziała zupełnie jak było to możliwe.
Czasami wydawało się jej, że przeżył to ktoś zupełnie inny, a ona zdradza fabułę filmu, który obejrzała z wypiekami na policzkach. To wydawało się jej najtrafniejszym porównaniem, więc machnęła ręką, zupełnie jakby faktycznie chciała zostawić ten temat.
- Nie wiem czy myśli pomogą czy nie przydałyby się badania na obecność narkotyków, jeśli to faktycznie kokaina- dodała dla potwierdzenia swojego gestu zastanawiając się. Dick Remington nie kojarzył się jej z osobą, która posiada jakiekolwiek uczucia, więc raczej celowałaby w strach przed czymś, ale nie wiedziała czy jest odpowiednią osobą, by uświadamiać to Ainsley.
- Wiesz, tak naprawdę to nie, nie znacie się- podjęła. - Długo mi to zajęło przy Adamie. Myślałam, że zawsze będziemy ze sobą blisko, bo oboje zastygliśmy w czasie, a to nieprawda. Ludzie się zmieniają, sporo przeżywają i potem można się spotkać, ale to jest już zupełnie inna osoba- nie chciała powiedzieć, że gorsza. Ba, wierzyła, że Polanski zmienił się na lepsze, ale ona już nie potrafiła na niego spojrzeć tak jak przed laty. Już wyrosła z niego i dowodem na to mógł być pierwszy szczery uśmiech, który posłała w stronę Ainsley, gdy znowu padło jej ulubione imię ostatnio.
- Och, Aiden by mnie zabił, gdybym sobie coś zrobiła. Po tym wszystkim jest dość przewrażliwiony, ale w końcu musiał mi wyjąć nóż z ręki- i tak, nieco świadomie odkładała temat brata Dicka czując, że to jeden z tych kamieni milowych.
Niekoniecznie chciała teraz w to wchodzić, ale wiedziała, że jej złość jasno pokazała pani Remington do czego zdolny jest jej szwagier.
- Pamiętasz tę imprezę u twojego ówczesnego narzeczonego? Próbował mnie zgwałcić- tak, więc padło to. Na jednym wydechu, szybko i zupełnie tak jakby opowiadała o czymś absolutnie nieznaczącym.
Nie brzmiało to zdecydowanie tak jak powinno, ale przecież to nie było tak, że ktoś dawał Julii rady jak się zachować jako ofiara.
Może nie miała tej mentalności, a może cholernie nie chciała wierzyć w to, że jest faktycznie na tyle słaba. Długo zajęło jej uświadamianie sobie tego, że to nie była jej wina i nadal nie była tego taka pewna.
Jak i faktu, że Ainsley nie wyskoczy do niej z tekstem, że kłamie i Clarence na pewno tylko żartował.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Do tej pory jeszcze nie miała sposobności się nad tym zastanawiać, nie chciałaby jednak uznać pompatycznie, że właśnie ją oświeciło, ale fakt - to był bodaj pierwszy raz, kiedy pomyślała że pewien urok ich przyjaźni mógł wynikać z tego, z jak popapranych rodzin pochodziły obie. Mocno doceniała, że Julia nigdy zbyt mocno nie kopała w tym, co stanowi o specyficzności Atwoodów, sama również odwzajemniała się tym, że nie nazbyt intensywnie interesowała się szczegółami dotyczącymi Crane'ów - czy to bezpośrednio od Julii, czy ogólnie w towarzystwie. Tak właściwie to poczuła wręcz pewien rodzaj tej specyficznej niezręczności, kiedy nagle objawił się między nimi ten właśnie temat. Nie zamierzała jednak się jakoś bardzo od niego wykręcać.
- Zawsze możesz zainspirować się moją m... A l l e g r ą i zwracać się wyłącznie po imieniu - wzruszyła przepraszająco ramionami. - Bądź bezosobowo. Na to drugie zasługuje bardziej - dodała i uśmiechnęła się jakoś tak niemrawo. - Niesamowicie wręcz doceniam, że od wesela przestała się starać. Wiesz, że wtedy naskoczyła na mnie, że cały t e n skandal - ujęła konspiracyjnie sugerując, że chodzi o wyjście na jaw zdrady Flanna, lawirując trochę tak jakby ich wesele realnie miało być wysypem takich wydarzeń - spojler: nie było. -To moja wina? Myślałam, że Dick ją wtedy rozszarpie. W każdym razie, tyle wystarczyło, żebyśmy przestali zasługiwać na choćby kartkę na święta - zaśmiała się, choć musiała przyznać, że gdzieś tam głęboko w środku nadal poruszało to wszystko tą jedną strunę, gdzie nadal była maleńką dziewczynką, która atencji i miłości swojej własnej matki pragnęła jak niczego innego. Dobrze jednak już wiedziała i rozumiała, że nie ma już kilku, a nawet kilkunastu lat by wierzyć jeszcze w to, że pewnego pięknego dnia doczeka się miłości czy choćby jakiejkolwiek atencji ze strony swojej matki. Brakowało jej tego tak długo, że w pewnym czasie to ten brak stał się już normą i właśnie przez moment wydawało jej się, o czym może mówić Julia.
Wydawało, bowiem Julia za chwilę zdecydowała się na zapewne najintymniejsze możliwie wyznanie i sama Ainsley miała wrażenie, że tyle wystarczyło by czas wokół nich zwolnił, trochę jakby złośliwie, a trochę tak jakby świat miał się na moment zatrzymać. Nie była jednak naiwna i nie wierzyła nigdy w takie cuda, choć w tym momencie mocno tego żałowała. Jak i tego, że tak naprawdę nikt i nic nie przygotowuje cię w życiu na takie rozmowy. Poczuła się słaba, bo nie do końca wiedziała jak w jednej chwili może okazać jej pełne wsparcie, ale przy tym nie wejść bezczelnie w ten aspekt jej życia i wszystkiego co już potem na takiej traumie zbudowała po prostu nie podeptać? W pierwszym odruchu chciała jej przerwać już w pierwszej chwili, ale chyba ten brak pewności w kontekście swojej wypowiedzi skutecznie usadził ją w kącie i finalnie pozwoliła Julii powiedzieć wszystko do końca. Co pewnie wyglądało tak, że przyglądała się jej zupełnie bez słowa przez co najmniej moment za długo.
O Jezu, Julia. Chciałabym ci teraz powiedzieć cokolwiek mądrego, ale chyba zabrakło mi języka w gębie, a to się często nie zdarza - zaznaczyła, bo tak po prawdzie była właśnie sobą mocno rozczarowana. A raczej tym, że do tej pory dosyć beztrosko bimbała sobie z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. Jak w ogóle mogła myśleć, że przeżyła cokolwiek skoro suma wszystkiego robiła z niej człowieka, któremu brakowało słów w tak kluczowych dla drugiej strony momentach. - To nie jest tak, że pomyślałam choćby o tym, że nie jesteś ze mną szczera. Zresztą, nieważne, poczekaj, najpierw chodź tu, twardzielko - przecież to nie był moment na to by uskuteczniać swoje bycie pępkiem świata. Wyciągnęła się w jej stronę na tyle, by przyciągnąć ją do siebie i mocno przytulić. Julia miała szczęście, że jedyne co uległo urazowi to jej ręka - która teraz póki co funkcjonowała gdzieś luźno na orbicie ich dwóch ciał - bo w innym przypadku mogłaby dość niekomfortowo odczuwać obecność swoich żeber, tak ściśle ściskanych właśnie przez jej przyjaciółkę. - Przepraszam, że wyłaziła że mnie taka zołza, ale po prostu nie wiedziałam. Nie mogłam wiedzieć? Nieważne. I mówisz, że mam nie drążyć - urwała chwilę tak, jakby się zastanawiała czy w ogóle da radę na coś takiego przystać. Owszem, próbowała mocno. Próbowała zapakować to w swojej głowie tak szczelnie, by jak z tych śmiesznych rosyjskich laleczek, nie wychodziły z tego kolejne małe potworki, jeden za drugim, i kolejny, i kolejny, ale wystarczyło to kilka minut? Może nawet sekund, by ocenić, że to nie daje jej spokoju. - I przepraszam, ale chyba się nie da nie drążyć. To wszystko - zamachnęła palcem w powietrzu, tworząc w nim kółko, jakby zbiór w którym mogła zebrać wszystkie jej slowa, wszystkie jej wyznania. - Ta ucieczka z domu, aborcja… to stąd to odcięcie się od rodziny? Jeśli wpraszam się za bardzo z buciorami, przepraszam, dam sobie spokój - sama w końcu nie wiedziała, czy przypadkiem prośba Julii w temacie nie drążenia nie dotyczyła właśnie również takich szczegółow. Przecież - i co wysoce byłoby zrozumiałe - mogła sobie nie życzyć wracania do tego wszystkiego, przeżywania wszystkiego na nowo. Takie było jej prawo, a ona sama - nawet czy tego chciała czy niekoniecznie - musiała to uszanować. Jak i to, że ze wszystkich osób na świecie do uspokojenia swoich rozdygotanych i na nowo nawiedzonych traumą myśli, wybrała Aidena, a nie ją. I tutaj już z pewnością przestać drążyć, choćby i miało ją skręcić.
A próbowało i to już za chwilę, kiedy Julia w tak charakterystyczny dla siebie sposób właściwie w moment zapominała o sobie i o tym, że choćby przez chwilę powinna grać w rozmowie główne skrzypce, i jakby teraz to było najważniejsze na świecie, zajmowała się teraz kryzysem w małżeństwie jej przyjaciółki. Ainsley wypuściła z siebie głośno powietrze, chyba nawet trochę jakby z pewną dozą irytacji? Choć zupełnie niezamierzonej.
Do kompletu z dokumentami rozwodowymi, czy z tymi poczekać chwilę po? - powinna pewnie zacząć od tego, że to byłby chyba największy możliwy przejaw braku zaufania do tej drugiej strony, ale w tym momencie straciła ogólnie parę do roztrząsania akurat tego tematu. Wszystko wydawało się jej jakoś mniej ważne, mniej istotne, do nadrobienia, albo z kategorii tych rzeczy, które wyolbrzymia i hiperbolizuje, albo po prostu sobie wmawia. Bo co, jeśli tak było? Że zachowywała się jak jakaś ostatnia kretynka, wymyślając sobie problemy, których po prostu nie miała? - Przepraszam, po prostu… Nieważne, zresztą, moment, za chwilę - i znowu urwała, by pozwolić mówić Julii. Zakręciła palcem w powietrzu i wbiła go w nią, tak, jak jakiś surowy belfer wybierający ucznia do odpowiedzi ustnej. - Ja wiem o czym mówisz, to nie jest tak, że nie zdążyłam się już spotkać z tą myślą, cz... Poczekaj, wróć, moment, bo czarujesz mnie tak tu analizą mojej relacji z moim mężem - gdzie jednak masz rację, ale spójrz z drugiej strony - znamy się tyle lat, a ja mam wrażenie, że tak właściwie nic o tobie nie wiem. I, hm, nie chcę żebyś odbierała to w tym momencie jako atak… ale, nie wiem nawet właściwie czy mogę, czy wypada o coś takiego pytać, ale czemu przez tyle czasu zostawałaś z tym sama? - o ile swoją wypowiedź zaczęła dość mocno, tak by wbić się odpowiednio w ich konwersację, tak właściwie z każdym słowem trafiła chyba pewność siebie i jakiekolwiek przekonanie co do tego, że zaczyna eksplorować teren, który przeznaczony jest do odkrywania właśnie przez nią, więc te ostatnie powiedziała już prawie szeptem, trochę tak jakby miały być do końca ich dni ich wspólną, największą tajemnicą. - Tym bardziej w takim momencie. Wiem, że jesteś najlepszą przyjaciółką jaką Flann, jaką ja możemy mieć, ale to nie powinno wyglądać tak, że kosztem nas zapominasz o sobie czy zostawiasz to gdzieś hen, hen daleko a potem to odchorowujesz. Rozmowa ze mną nie ucieknie, a Flann… Nie wiem nawet jak to ująć, bo mam wrażenie że to trochę jak w tych tragediach antycznych, że tam nie ma dobrego wyjścia, nie chcę też mówić za kogoś, ale… pomyślałaś, że Flann by zrozumiał, że to - to pozostawanie wtedy w szpitalu - to dla ciebie za dużo? - i znowu, zaczynała z wysokiego c by słowo za słowem, słowo za słowem tracić rozpęd i kończyć niczym jakaś niepewna siebie dziewczynka, która referuje na zupełnie nieznany jej temat przed olbrzymią publicznością. Czuła się zresztą zupełnie dziwnie, z jednej strony dosłownie rozedrgana tym wszystkim, co właśnie usłyszała, i jakąś taką swoją prywatną beznadzieją, kiedy miała okrutne wręcz przekonanie o tym, że wszystko co robi czy co mówi, robi nie tak. Z drugiej jednak, gdzieś głęboko pod skórą był jakiś przerażający rodzaj spokoju, bo choć przez moment jej myśli nie kotłowały się na temacie jej małżeństwa. Z przerażeniem wręcz odkrywała, że to zapewnia jej pewien rodzaj spokoju.
Spokoju, który nie trwał nawet chwilę.
Nagle zamarła. Dosłownie, zastygła w bezruchu, bez śladu oddechu, mrugnięcia czy przełknięcia śliny. Wszelkie wspomnienia przeleciały jej przez głowę, nawet te starsze, głębiej zakopane, przykryte tymi już z małżeństwa. Nagle ją oświeciło.
- Wtedy, w lockdownie? W domu w Notting Hill? - doceniała przykrycie miejsca nazwą dom twojego ówczesnego narzeczonego, ale wręcz czuła jak krew odpływa jej z każdej jednej komórki ciała, bo to już był ich dom. J e j dom. Dom, do którego wpadł Clarence i wydawało mu się, że może tam zupełnie bezkarnie skrzywdzić najbliższą jej przyjaciółkę. Złość zaczęła w niej narastać tak mocno, że nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wstała. Usiadła. Spojrzała na Julię. Nie, przed siebie. W końcu sapnęła głośno powietrzem.
- Pieprzony Harvey Weinstein - ścisnęła usta w mocną kreskę, po czym znowu, emocje jakby z niej zeszły w dosłownie ułamki sekund i spojrzała na Julię z jakąś niespotykaną chyba wręcz dla Ainsley czułością i zapytała cicho: - Czemu mi wtedy nie powiedziałaś? - och, głupia.
Czemu w ogóle zakładasz, że to byłoby takie proste?
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
trigger warning
post może zawierać wspomnienie przemocy seksualnej i gwałtu
Nie dopuszczała myśli o własnej matce. Minęło tak wiele czasu, że z trudem przychodziło jej określenie tej kobiety mamą, choć przecież za każdym razem to szarpało nią doszczętnie. Ta świadomość, że stała się jej największym rozczarowaniem, bo gdy doszło do wyboru, zdecydowała się na sztukę, nie na muzykę. Dziwne, że w imię tego wyrzekła się jej z równą łatwością, gdy doszło do gwałtu. Mogłaby chyba stanowić antywzór postaw rodzicielskich, a przecież to wcale nie było tak, że zrobiła jej jakąkolwiek krzywdę. Po prostu własna córka przestała ją interesować i traktowała ją jak powietrze, choć to brzmiało dość banalnie. Na tyle, że pokręciła głową z niedowierzaniem, bo stać ją było na coś lepszego.
Dało się to jakoś ugładzić, zaokrąglić rogi, doprowadzić do jakiegoś wyjaśnienia. Na pewno mogła to ograć i sprawić, że przestałaby ją tak bardzo nienawidzić. Bzdura, nawet to już zdążyło jej przejść, a ona sama w tym gniewie okrzepnąć (rzecz niespotykana dla Julii) i zwyczajnie być obojętną.
Próbowała zachować ten stan, nawet teraz, gdy Vinnie na dobre rozpanoszył się w jej mieście i czuła, że z każdej strony ścigają ją duchy przeszłości.
- Chciałabym, żeby Diana zawsze wiedziała, że mnie ma, niezależnie od okoliczności. Może i z Adamem byliśmy kiepskimi partnerami, ale kochamy ją najmocniej na świecie- odpowiedziała, nie bez powodu pragnęła skupić się na własnej córce, bo jej matka nie zasługiwała choćby na to, by rozgościć się w jej myślach. Chciała być niegościnna, chciała wyprowadzić ją na bruk i tam zostawić wśród tych wszystkich brudnych i niegodnych rzeczy, których była świadkiem. Wszystko co dobre i właściwe zaś powinno należeć do osób, które stały się jej nieformalną rodziną. To właśnie dlatego odnalazła siłę, by wreszcie podzielić się z Ainsley historią, która w niej tkwiła od siedemnastu lat.
Fizyczny akt trwał jakieś kilka minut, leczenie ran zajęło jej wieki i nawet teraz z perspektywy czasu wiedziała, że nie jest w pełni zdrowa. Właściwie przypominało to jeden z nałogów- zawsze już miała zostać naznaczona tym piętnem. Święci mieli stygmaty, a Julia miała swoją traumę i właściwie samo otwarcie się przed przyjaciółką miało kosztować ją sporo, ale wiedziała, że musi doprecyzować pewne kwestie. Jeszcze przed tym, gdy pewnego dnia zwierzy się ze wszystkiego Aidenowi i będzie oczekiwać w napięciu na jego reakcję. To jednak wydawało się jej tożsame z wycelowaniem broni we własnym kierunku i ufnością, że nie wystrzeli. To był podobny kaliber (nomen omen) zaufania, więc nie mogła się z tym śpieszyć. Była, zresztą, przekonana, że i dla Ainsley stanie się odtąd ofiarą, a to było dla niej wręcz niewyobrażalne.
Może dlatego żachnęła się, gdy ją objęła i próbowała się przed tym bronić. Nie z powodu samego fizycznego kontaktu, ale z faktu, że teraz trudniej było jej udawać tę silną i pewną siebie dziewczynę, gdy łzy napływały jej do oczu. A broniła się przed tym nadal, już i tak straciła nad sobą panowanie wtedy przy Thompsonie i choć było to oczyszczające (a zwłaszcza moment, gdy głaskał ją całą noc po włosach), teraz miała wrażenie, że mogłaby nie przestać płakać.
Za wiele ostatnio się wydarzyło. Doszła do tego jeszcze obawa o dłoń, bez której dopiero stałaby się bezbronna. Te wszystkie akty, szkice, portrety niosły część bólu i choć Julia dorosła na tyle, by wiedzieć, że źródło nie zostanie wyczerpane, przynajmniej z każdym kolejnym dziełem było jej lżej. Ciężar tego wszystkiego zwaliłby ją z nóg, więc i teraz lekko się na nich chwiała, gdy doszły do etapu wyjaśnień. Na jakieś jej przyjaciółka zasługiwała, choć Crane zdała sobie sprawę, że ostatnio pełną wersję tej historii opowiadała Hyde’owi, gdy tłumaczyła mu paniczny lęk przed utratą ciąży. Nie zakończyło się to dobrze.
- To była ciąża z gwałtu. Ten człowiek… Był przyjacielem rodziny, mówiłam mu wujku. Ojciec nigdy w to nie uwierzył, stwierdził, że musiałam go prowokować. Matka załatwiła mi tylko wcześniej dostęp do funduszu powierniczego i ogarnęła klinikę w Perth. Nie chciałam się z nimi więcej widywać- wyjaśniła tak rzeczowo jak się dało, choć i tak wydawało się jej, że przeżył to ktoś inny, że niemożliwe, by stała po tym wszystkim na własnych nogach. Ta historia nie mogła jej dotyczyć.
Julia Crane była już zupełnie inną dziewczyną.
- Wtedy na kolacji zaczęło się od wspomnienia gwałtu, wtedy rozcięłam dłoń. Potem w szpitalu siedziałam praktycznie całą noc z nieprzytomnym z rozpaczy Flannem i próbowałam ogarnąć wściekłego Dillona, który w twarz rzucił mi, że to wszystko to moja wina. Zadzwoniłam po wyjściu do Aidena, który właściwie bez zastanowienia przyjechał do mnie. Nie pytał. Nie powiedziałam mu jeszcze tak naprawdę niczego, ale wie, że o poronieniach i aborcji z karty szpitalnej- westchnęła, bo wiedziała, że prędzej czy później czeka ich jedna z tych trudnych rozmów. Z tego też powodu wolała i tę konwersację przeprowadzić na własnych zasadach. Na tyle zimno, by nigdy już do tego nie wracać i włączając (a jakże!) do tej układanki Dicka Remingtona, choć to nazwisko już na zawsze miało być dla niej synonimem gwałciciela.
Szkoda, że obie (jeszcze) nie wiedziały jak bardzo blisko prawdy się znajduje.
- Nie sądzę, żebyś chciała się z nim rozwieść- zauważyła trzeźwo. - Zawsze uważałaś go za swoją bratnią duszę- stwierdziła fakt i bardzo starała się nie dopuszczać do głosu własnych emocji, które w niej buzowały. Nie teraz, gdy jej przyjaciółka cierpiała i nie zasługiwała na ponurą prawdę. Nie sądziła jednak, że tym sposobem kręci sobie bicz na samą siebie i powrócą do tematu, który nigdy nie był jednym z tych prostych.
- Nie byłam z tym sama- zaprzeczyła. - Poniekąd chyba dlatego tyle lat zeszło nam z Adamem. On spotkał mnie zaraz po tym, miałam siedemnaście lat i byłam uzależniona od leków nasennych, on od seksu. Znaleźliśmy się w tej katastrofie i potem łatwiej mi było funkcjonować w jego obecności. Flann… Nie wiedział do końca, ale wyczuwał, on zawsze potrafił zrozumieć ten smutek i dzięki temu mogłam przetrwać. Nie umiałam o tym rozmawiać, dopiero przełamałam się kilka lat temu na terapii- posłała jej niewyraźny i przepraszający uśmiech i chętnie z hukiem zamknęłaby za sobą drzwi, gdyby nie miały jeszcze jednego tematu do przepracowania.
Brzmiało to niemal jak tortury, jak jedna z tych średniowiecznych i wyszukanych metod na gotowanie jej żywcem, więc już tylko skinęła głową.
- Czemu? Przyłapał go wtedy twój ówczesny narzeczony, który założył, że sama tego chciałam. Bałam się, że stracę przyjaciółkę, gdy zacznę grzebać w tej rodzinie. Przecież twój ojciec by mnie wykończył- przyznała ze smutnym uśmiechem i dopaliła kolejnego papierosa. Pamiętała furię Flanna, jego prośby i groźby, by to zgłosiła i wreszcie jej świadomość, że świat nie jest perfekcyjny i tacy ludzie jak Clarence Remington zawsze znajdą drogę, by się uwolnić od zarzutów. To ona, niewierna żona zostałaby doprowadzona na szafot opinii publicznej.
- Czasami fantazjuję, że go kastruję. Tyle mam- zdobyła się na jeden z tych słabych żartów i spojrzała do góry na słońce. Nie zaszło, nie doszło do przedziwnej apokalipsy, bo była z kimś szczera i pokazała słabość. - Boję się, wiesz? Że stracę w jego oczach, gdy dowie się prawdy, że będę dla niego wybrakowana. Po raz pierwszy w życiu tak cholernie się tego boję- co tylko świadczyło o tym, że zaczyna Aidena traktować poważnie.
A przecież Julia Crane jak dotąd nie należała do takich kobiet. Najwyraźniej czasy i obyczaje się zmieniały.
ODPOWIEDZ