lorne bay — freelance
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oszustka, (nie)wymarzona narzeczona i mama 7-letniego Henry’ego. Wciąż szuka dla siebie miejsca na tym świecie z nadzieją, że nikt nie szuka już jej za to, co zrobiła przed laty.
Była taka zła, że wydawało jej się, że jeśli tylko byłaby postacią z kreskówki, to prawdopodobnie można byłoby rysować ją z czerwoną twarzą i parą buchająca z piskiem z uszu. Próbowała zająć się czyś w domu, rozrysować plan nowego ogrodu dla klientów, ale standardowo, zamiast wyznaczać na planie nowe alejki z roślinami, zaczynała rozpisywać tam drabinkę swojego nowego scenariusza. Postacie, ciemne charaktery i makabryczna zbrodnia. Zawsze, kiedy zaczynało uwierać ją zachowanie narzeczonego, stawała się najbardziej kreatywna. Zarówno w wymyślaniu nowych historii, jak i chowaniu notatek po całym mieszkaniu, żeby, nie daj boże, niczego nie znalazł. Nie chciałaby wysłuchiwać, jak sztampowe czy idiotyczne są jej pomysły. Że powinna zostawić pisanie dla kogoś, kto ma do tego dryg. Nie uważała, że jest najlepsza, ale nie było w niej zgody na zabieranie jej kolejnej rzeczy w życiu, którą naprawdę lubiła.
Z aktorstwem było trochę inaczej. Tu poddała się bez jakiejkolwiek walki i tylko dla jego ego i jako wkład w tę toksyczną grę. Wiedziała, że małe rólki w lokalnych produkcjach to nic, co mogłoby ją zdemaskować, ale i tak było to igranie z ogniem. Cokolwiek więcej, jakakolwiek netfliksowa szmira, w której mógłby zobaczyć ją ktoś z lokalnych stron, byłaby wtedy jak wyrok. A przynajmniej mocno by się do niego przyczyniła. Odegrała więc zbolałą, nadąsaną, kilkukrotnie proponowała jeszcze swoją kandydaturę Clarence’owi do jego produkcji, próbowała przekonać go seksem, ale z ulgą przyjęła negatywną odpowiedź. Rolą jej życia miało pozostać bycie panią Remington. K o c h a ł a go. W sposób, w jaki można go było kochać. Wciąż łączyło ich też podkręcone negatywnymi emocjami pożądanie. Nade wszystko jednak była przywiązana do poczucia bezpieczeństwa, jakie jej dawał. I nie chodziło tu o głaskanie po głowie i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Chodziło o jego koneksje, pieniądze i to, co byli gotowi zrobić inni ludzie w imię przyjaźni z nim. Nie mogła tego stracić. Nie mogła dać ponieść się emocjom, kiedy drobne romanse zaczynały ją przerastać. Nie mogła mu pokazać, że czasem i ją to rusza. Nie pasowało to do jej postaci, nie mogła złamać charakteru n a r z e c z o n e j Laury. Mogła się wściekać, ale nie mogła pokazać, że to ją b o l i.
Próbowała więc sprzątania ogromnego domu, pracy, aż w końcu przebrała się w strój do biegania i po kilku przecznicach zawróciła po samochód, kierując się prosto w stronę domu Ainsley.
Była inna. I do niej też Laura nie pasowała – nie dorównywała jej, jakby to mógł powiedzieć Clarence – ale w jakiś sposób wydawała jej się najbliższą ze wszystkich osób w tym jebanym mieście. Może dlatego, że jak nikt inny rozumiała specyfikę Remingtonów. Ich nastroje, ich charaktery. Potrafiła się w tym odnaleźć i sprawić, że Dick miewał głównie dobrą stronę. Albo tak przynajmniej niesprawiedliwie wydawało się Laurze.
Zaparkowała samochód na podjeździe. Może zamknęła drzwi przy wysiadaniu, a może wcale nie zwróciła na to uwagi. Rozejrzała się tylko dookoła, czy nie ma gdzieś samochodu Dicka. Potem ruszyła do środka w poszukiwaniu interesującej jej blondynki. Kiedy zastała ją w kuchni, przy zlewie, nalewającą sobie wodę do szklanki, mogłaby przysiąc, że na jej twarzy odmalowało się zdziwienie.
– Dick jest w domu? – pyta szybko, nie bawiąc się w żadne przywitania. A kiedy tylko w jej kierunku spływa nieme zaprzeczenie, pozwala sobie…
– KURWAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaa – krzyknąć. Wydrzeć się tak, że aż zgina ją w pół, traci oddech i musi oprzeć się o ich nieziemsko drogi blat kuchenny. Wdech i wydech. Po chwili prostuje się, odgarnia włosy z twarzy i uśmiecha delikatnie.
– Masz jakieś plany na dzisiaj? Może masz ochotę robić obrzydliwie dziewczyńskie rzeczy i obgadywać cały świat? – pierwsze zdania wypowiada dość dziarsko, jak gdyby przed chwilą nie zrobiła sceny w jej domu. – Proszę – dodaje po chwili, nieco przestraszona, że Ainsley mogłaby jej odmówić. A tak bardzo potrzebuje dziś towarzystwa kogoś… n o r m a l n e g o.
powitalny kokos
warren
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Przez trzydzieści kilka lat egzystencji z samą sobą na tym padole łez, zdążyła już całkiem porządnie przywyknąć do tego, że jej głowa działa w sposób kompletnie dziwaczny, i albo kompletuje w środku stosy wiedzy zupełnie bezużytecznej, albo posiada umiejętności całkowicie na codzień nieprzydatne. Bo owszem, przez wydarzenia kilku ostatnich dni może i była całkowicie wręcz nieobecna na miejscu myślami, ale nawet ta wyprawa hen, hen daleko stąd - przynajmniej w swoich własnych wyobrażeniach - nie mogła powstrzymać tego, że żołądek wywracał jej się na lewą stronę. Hasło klucz powinno brzmieć: olimpiada. Sto osiemdziesiąt dni, co daje jakieś cztery tysiące trzysta czterdzieści trzy godziny, albo jeszcze lepiej dwieście sześćdziesiąt tysięcy pięćset osiemdziesiąt minut długiego oczekiwania na moment zero. Tik, tak, tik, tak zdawało się wyznaczać rytm otaczającej ją błogiej ciszy, tik, tak, było głośniejsze niż jej oddech, tik, tak, i przełykana odrobinę za głośno ślina - musiała się za każdym razem upewnić, że to nie są jej własne łzy. Hasło klucz brzmiało bowiem: Richard Remington.
Niezależnie od tego czego się o mnie dowiesz, na niczym nie umiała się skupić dłużej niż dosłownie kilka sekund. To pewnie wcale nie pomagało, ale nie umiała o Dicku nie myśleć. O tym, co padło między nimi podczas ich ostatniej rozmowy. Cokolwiek o mnie usłyszysz, do cholery jasnej, czy usłyszała do tej pory mało? Jego osobiste, prywatne wyznanie tego, jak bardzo skrzywdził Divinę. Ostatnie słowa Julii - zadzwoń, jeśli któryś cię uderzy, Ainsley mogła liczyć że wypowiedziane w czystej złości, ale ile mogła jeszcze udawać że jest głupiutką, naiwną dziewczynką, która nie umie odczytywać sygnałów? Te zdawały się rozbłyskiwać jeden za drugim, wściekłą wręcz czerwienią, i kolejny i kolejny, niczym najpiękniej udekorowana choinka. Czemu więc nadal budziła się każdego ranka w tym samym łóżku, obok tego samego mężczyzny?
Obiecasz mi coś? Proszę.
Obiecała.
Wszelkie sygnały, jak na porządną choinkę przystało, nie niosły za sobą nadziei i radości, ograniczały się jedynie do tego nieznanego jej do tej pory uczucia niepokoju. Nie, inaczej, gdzieś w środku zdawała się być śmiertelnie tym przerażona. I w żaden sposób nie pomogło to, że w jej domu, w jej kuchni pojawił się ktoś. Ktoś, kto coś do niej mówi.
- Jezus, kurwa, Maria - krzyknęła wystraszona, bardziej tak jakby w ciemnym zaułku ktoś wziął ją z zaskoczenia, żądając oddania portfela, niż jakby stała przed nią dziewczyna jej postury, zadająca grzeczne pytanie. Szklanka wypadła jej z rąk, rozbijając się z hukiem o ten ich niedorzecznie drogi, dizajnerski zlew i w pierwszym odruchu zaczęła sprawdzać tym swoim idealnie wymalowanym paznokciem, czy przypadkiem się nie uszczerbił. Zapomniała o tym, że po domu kręcą się przecież fachowcy, którzy ogarniają deski na tarasie/ganku/antresoli/niepotrzebne skreślić, i że przecież nikt nie będzie się przejmował takimi szczegółami jak zamknięcie porządnie drzwi. Cudownie, każdy mógł wejść i wyjść. Jak do siebie. - Znaczy, Laura - poprawiła się, siląc na spokojniejszy już ton, i skinęła najpierw głową góra - dół, w ramach powitania, a potem pokręciła nią na boki, tym samym odpowiadając że nie, jej męża nie ma w domu. Pewnie powinna w tym temacie coś dodać, ale nie czuła się na siłach. Jeszcze? A może w ogóle?
Zakręciła wodę i zaczęła wybierać ze zlewu kawałki potłuczonej szklanki. Powoli i uważnie, co by się nie pozacinać, co i tak zrobiła, kiedy Laura wydarła się w t e n sposób. Zastygła w jednej pozycji i jedynie odwróciła głowę w jej stronę, by wbić w nią całkiem delikatne spojrzenie. Może bardziej pytające? Nie wiedziała czy zapytać. Nie wiedziała, czy bardziej w jej głowie rezonowało, że oboje wiemy, że Clarence to gnida czy że nie chcę wiedzieć, co robi swojej narzeczonej. Czy ona też nie chciała? Musiała być najcudowniejszą z koleżanek.
- Zakładam, że chcesz pogadać? - na tyle, na ile umiała w relacje z ludźmi, na tyle rozumiała że to głośne kurwa to właśnie taka prośba o choćby trochę czasu, trochę zainteresowania, możliwość zrzucenia sobie pewnych rzeczy z wątroby. Obróciła się w końcu w jej stronę, zabierając z blatu jedną ze szmatek i uciskając nią swoje całkiem świeże zacięcie, przecież jej szwagierka - chyba tak nazywało się to fachowo? - nie przybyła tutaj występować w roli pomocy medycznej. Zamiast tego, wystosowana w jej stronę propozycja robienia obrzydliwie dziewczyńskich rzeczy, delikatnie ją rozbawiła.
Nie miała głowy do spotkań towarzyskich. Kompletnie nie czuła się na siłach, żeby dobrze się bawić, tak właściwie nie chciało jej się nawet wychodzić z domu. O mało nie zaśmiała się w głos do myśli, że może to kwestia tego, że sama jest w takiej samej rozsypce? Nawet okoliczności tej rozmowy, ta niewykończona od niewiadomo już jakiego czasu kuchnia, były wymowne. Dick bowiem może i obiecał jej, że będzie najpiękniejsza, ale póki co poukrywana pod stertami folii i innych szmat, tabunami kurzu i wszystkiego, co niesie za sobą niekończący się remont, zdawała się wołać o pomoc. Najwyraźniej może byłoby lepiej, gdyby sobie z Remingtonem przestali w końcu tyle obiecywać?
Musiała jednak najpierw wrócić na ziemię, do Laury.
- Powinnam dzisiaj zaliczyć trening, ale nic się nie stanie, jeśli go ominę - Gary i tak wiecznie ostatnio jedynie się na nią wydziera, teraz więc przynajmniej będzie miał powód. - Masz jakiś konkretny pomysł? Plan? Czy będziemy po prostu leżeć bez większego pomyślunku i odsądzać świat od czci i wiary? Mam szkocką. Dużo szkockiej. I szampana, stoi od mistrzostw świata - czy była lepsza rekomendacja dla spędzenia wspólnego czasu? Pewnie czekałaby grzecznie na odpowiedź, ale w całym tym własnym rozedrgania, pojawiło się kolejne - to o Laurę. Owszem, Ainsley rzadko miewała empatyczne odruchy, ale kiedy już one się pojawiały, oznaczały zwykle kłopoty.
- Wszystko dobrze? - rzuciła w eter, tak właściwie nie wiedząc czy pyta o to swoją aktualną towarzyszkę, czy raczej bardziej siebie.
Cholernie bardzo chciała, żeby odpowiedź na jedno i drugie była twierdząca.
lorne bay — freelance
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oszustka, (nie)wymarzona narzeczona i mama 7-letniego Henry’ego. Wciąż szuka dla siebie miejsca na tym świecie z nadzieją, że nikt nie szuka już jej za to, co zrobiła przed laty.
Może powinna się wycofać i zanieść cały ten bagaż z powrotem do domu, upchnąć go pod łóżkiem albo za zasłonami, wcisnąć twarz w poduszkę i krzyknąć, ile sił w płucach, by w uklepanym pierzu zamknąć cały ten wrzask. Nie wynosić go poza ich dom i coraz bardziej ciasne mury, które wyraźnie i Clarence’a przytłaczały tak, że musiał mieć też mieszkanie na mieście.
Nic nie grało jej na nerwach i emocjach bardziej, niż potrzeba nieustającej zgody. Cichego przyzwolenia. Akceptacji tego j a k ma być. To nie współgrało z jej charakterem, ale z drugiej strony z jakiegoś powodu nie potrafiła w tej relacji postawić na swoim. Może się go obawiała? A może obawiała się, że ją zostawi?
Rosnąca frustracja nie pozwoliła jej zostać w domu i przywiodła prosto do kuchni Ainsley.
Laura patrzy na blondynkę, która zadaje jej asekuracyjne pytanie i ze wszystkich sił zbiera się w sobie, żeby potrząsnąć twierdząco głową. Oczywiście, jest wspaniale – stara się mówić gestem, bo słowa nie przejdą jej przez gardło. Harish przygląda się też w panice ręce jedynej pani Remington w tym mieście. To jej wina? Jeśli tak, Dick ją zamorduje. A Clarence dopilnuje, żeby nikt nigdy nie znalazł jej ciała.
– Gdybym wiedziała, że dokonam mordu… przynajmniej na tej nowej posadce, na pewno bym się tak nie darła – oznajmia, robiąc krok w jej kierunku. Chwyta za szmatkę i odchyla ją nieco, by obejrzeć skaleczenie.
Jest matką. Widok krwi, zranień czy zadrapań nie robi na niej większego wrażenia. Nigdy nie podejrzewała się o takie pokłady troski, ale najwyraźniej syn kilka lat temu obudził w niej coś, z czego nie zdawała sobie sprawy.
Uśmiecha się z lekką ulgą, kiedy widzi draśnięcie, któremu wystarczy plaster.
– Dobrze, że nie musimy jechać tego szyć. Taka wycieczka zniweczyłaby moje plany picia alkoholu na twoim pomoście. Dużo osądzania świata, dużo jebania innych ludzi, zero wstydu, zero wyrzutów sumienia. Nie wiem, czy to wizja d z i e w c z y ń s k i e g o popołudnia w wydaniu zasranych filmowców, ale moim zdaniem ma więcej prawdziwości niż walka na poduszki w różowych piżamkach – szczerzy się ze złośliwością.
– Szkocka brzmi świetnie, ja w bagażniku mam gin i… gdybyście z Richardem nadal nie dorobili się mebli ogrodowych, kupiłam dla Henry’ego dwa ogromne koła do basenu. Zobaczymy, która z nas ma lepszą spirometrię – mówi, ale zaraz udaje zastanowienie. – Biorąc pod uwagę, że ja wciąż wożę w tajemnicy w schowku paczkę fajek… Myślę, że pani sportowiec może mieć nade mną przewagę. To co, widzimy się za moment przy stawie? – całkowity przeskok jej humoru może wydawać się dziwny, ale z drugiej strony… Fala złości wylała razem z soczystą, długą i głośną kurwą wykrzyczaną w kuchni Remingtonów. Najwyraźniej pozbywanie się negatywnych emocji w krótkim czasie było metodą na przetrwanie.
Harish uśmiecha się do Ainsley i znika w drzwiach równie szybko, jak się w nich pojawiła. Zagląda do swojego bagażnika i wyciąga z niego zarówno butelkę jak i wspomniane dmuchane zabawki. Kiedy kobieta dołącza do niej, rzuca w jej kierunku napompowane kółko, żeby miała na czym usiąść. Sama siada na trawie i wyciąga z kieszeni spodni wspomnianą paczkę papierosów.
– Wolę już siedzieć kurwa na ziemi, niż spróbować z kolejnym. Czas na przerwę – dodaje, odpalając papierosa i przesuwając paczkę w kierunku blondynki, gdyby chciała się poczęstować. – Dziewczyńskie popołudnie musi mieć jednak swoją zasadę. Dick i Clarence mogą zapomnieć, że czegokolwiek się dowiedzą. Nie żeby byli jakoś przesadnie ciekawi – przechyla głowę i odwraca się w kierunku kobiety, jakby sprawdzając, czy zgadza się z przyjętym postanowieniem.



CZYNNY ŻAL :(
powitalny kokos
warren
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Obserwowała Laurę od dłuższego czasu - brzmiałoby iście idyllicznie, biorąc pod uwagę że w jakiś skomplikowany, biurokratyczny sposób miały pewnego dnia zostać rodziną. Czas jednak nie był wcale specjalnie dłuższy, a i uwaga samej blondynki dosyć mocno rozproszona. Może inaczej - Ainsley miała bowiem wrażenie, że do tej pory przyszło poznać jej Laury tyle, na ile pozwolił na to Clarence. Na ile dopuszczał swoją narzeczoną do tego świata znajdującego się hen, hen za jego życiem prywatnym, bo przecież Ainsley częścią akurat tego kółeczka wzajemnej adoracji - zwanego najbliższymi młodszego Remingtona - nie czuła się już dawno, ograniczając swoje relacje do okazjonalnego wygrzewania się w blasku tego drugiego. Oni z Dickiem mieli inne życie. Takie na wyłączność, zamknięte i zbudowane jedynie na tym co ich łączyło i co niedorzecznie wręcz w tym wszystkim uwielbiała.- Bez publiczności, konieczności szukania uznania w oczach innych. Życie dla siebie, nie na pokaz. A w ten sposób - tym bardziej biorąc pod uwagę, że ich dom prawdopodobnie zaczynał być ostoją spokoju i dla Laury - zaczynała postrzegać tych drugich, wciąż przyszłych Remingtonów. Miała ochotę wyściskać tą dziewczynę i powiedzieć, że rozumie. Cholernie rozumie.
Albo kazać jej spieprzać jak najdalej od tej popapranej rodziny.
- Och, nie przeszkadza mi to - rzuciła z charakterystyczną dla siebie nonszalancją, która chyba pozwalała jej normalizować również nawet najbardziej niesztampowe zachowania. Uśmiechnęła się lekko i już miała machnąć ręką, sugerując że to takie zupełne nic, kiedy zorientowała się że w ten sposób uszkodziła swój prowizoryczny opatrunek (na dodatek nienajrozsądniej dobrany) i po ręku w najlepsze cieknie jej drobną strużka krwi. Oddała się więc grzecznie w ręce swojej dzisiejszej towarzyszki i jak gdyby nigdy nic kontynuowała: - A panowie pracujący na tarasie i tak już mają nas pewnie za wystarczająco specyficznych - wzruszyła ramionami z pozorną obojętnością. Przez chwilę w milczeniu przyglądała się działaniu doktor Harish, a słysząc jakże fachową opinię co do tego, że nie trzeba tych ran wojennych szyć, dygnęła, jakby w ten sposób mogła jej powiedzieć, że przyjmuje taką informację do wiadomości.
- Nie ma się czym przejmować. To tylko cały świat od zawsze podłe czyha na moje życie - zaśmiała się lekko, tak z wyczuciem, jednym z tych wyuczonych śmiechów damy, którym na salonach okrasza się rzekomo te najlepsze żarty. Z tym, że Remington nie żartowała wcale, bo jej pewnego rodzaju pokraczność (co by nie powiedzieć brak gracji, ale ową jeszcze posiadała) była czymś, czego nikt nigdy nie ukrywał, i z czym przestał walczyć już nawet jej mąż, pozwalając jej jednak robić tyle, by pewnego pięknego dnia się po prostu nie zabiła. Gorzej jak z dzieckiem. - Pasuje mi taki plan na popołudnie. Głównie dlatego, że nie mamy tutaj jeszcze zbyt wielu poduszek. I nie mam też żadnej różowej piżamki - posłała jej całkiem zadziorny uśmieszek, bo pewnie gdyby się człowiek uparł to znalazłby w jej szafie niejedną p i ż a m k ę, pewnie niekoniecznie różową, ale na takie atrakcje była jeszcze za trzeźwa, na dodatek w szczęśliwym (podobno!) związku małżeńskim. Zresztą, Ainsley pewnych rzeczy po prostu nie robiła na pierwszych randkach. Zaśmiała się trochę pod nosem do tej myśli, robiąc przy okazji odrobinę krzywą minę, bo ani trochę nie uśmiechało się jej sprawdzenie czegokolwiek wymagającego do tego nadmiernej aktywności jej płuc. - Nie namówisz mnie na to szaleństwo. Od momentu wypadku moje płuca zapomniały jak się powinno działać do tego stopnia, że musiałam rzucić palenie. Dzieła potem dokończył paskudny covid. Z dwa, trzy razy? Nie, nie, n-nnnnie - mimo tego pozwoliła Laurze startować w tym niepisanym jednoosobowym maratonie, z lekkim rozbawieniem przyglądając się jej działaniom. Omal nie zaklaskała w dłonie w ramach gromkiego brawo, kiedy jednak udało się jej jedno kółko napompować. Kiedy rzuciła drugim w jej stronę - rzucając jej najwyraźniej również wyzwanie - pokręciła głową przecząco. - Daj spokój. Mam w samochodzie jakiś koc, może dwa. Chodź - zaprosiła ją w kierunku własnego auta, a gdy były już przy nim otworzyła bagażnik. Nic nie było w życiu Ainsley Remington mniej uporządkowane niż ten bagażnik. Strażacka kurtka do kompletu z elegancką, męską marynarką (odrobinę wymiętą, ale kto by zwracał uwagę), jeździecki bat, trochę damskich rzeczy... - Tak wiem, to wszystko to mokry sen wielbicieli przebieranek. Nic nie mów - zaśmiała się, urywając to dopiero w momencie, w którym jedną z tych damskich rzeczy okazywała się być wyciągnięta przez Laurę sukienka. Czerwona. Krótka, co by nie powiedzieć kusa. Z mocno wyciętym dekoltem i ramiączkami tak cienkimi, że zerwałby je byle szarpnięciem. Jedna z takich, które większości kojarzą się jako kurewskie i Ainsley znowu omal nie zaśmiała się do tej myśli. Gdyby była tylko choć trochę bardziej pruderyjna, właśnie spłonęłaby dotkliwym pąsem. - ... i nie zadawaj trudnych pytań - zaśmiała się bardziej, po czym wyciągnęła sprawców zamieszania czyli koce, całą resztę gratów upychając w środku w sposób jeszcze bardziej niezorganizowany.
Gestem skierowanym w stronę dziewczyny zaprosiła ją w wybraną wcześniej destynację. Pomost jest szczęśliwie już całkowicie nowy, a sam staw sprawdzony pod każdym kątem, co oczywiście zawdzięczali wykorzystaniu (biednych?) miejscowych strażaków, ale nie wiedziała do końca czy to jedna z tych rzeczy, którymi mogłaby się chwalić, postanowiła więc akurat z tego nie żartować. Zamiast tego zrobiła jedynie przeciągłe:
- Uuuuu - i dopiero kiedy obie wylądowały na trawce, kontynuowała. - Brzmi poważnie. Jak jakiś pakt. Ale nie będziemy sobie nacinać dłoni, ani nic takiego? Choć w sumie ja ten punkt programu mam już zaliczony - i zamachała radośnie tą swoją rączką, w ogóle o zajściu sobie przypominając i przez chwilę przyglądając się samemu śladowi.
Wyciągnęła się na swoim kocu wygodnie, po drodze przez chwilę walcząc z butelką (warto chyba zaznaczyć, że tego dnia pierwszą) alkoholu, którą w końcu otworzyła i podała Laurze. Mało to elegancie, ale bezpieczniejsze niż szklane naczynia plus dwie pijane trzydziestolatki, staw i pomost. Kiedy odzyskała ją, sama wzięła dwa nieduże łyki po czym ułożyła się wygodnie i wgapiając się w niebo, przez chwilę milczała. Może szukała w głowie właściwego pytania? Spojrzała jednak w bok, na Laurę i z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością zapytała:
- Kto, albo co było generatorem tej kurwy, jeszcze tam w kuchni? - no skoro miały rozmawiać, warto było zacząć od samego początku. Nie chciała naciskać na odpowiedź, znowu odwróciła głowę tak że wgapiała się bez większego sensu w niebo. Uśmiechnęła się lekko pod nosem.
Miło było w końcu nie zajmować się wyłącznie swoimi problemami.
ODPOWIEDZ