echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
019.
rozmowa pomiędzy ruinami
Teraz, kosztowny porządek ścian runął; gawrony kraczą
Ponad przerażającą ruiną; w ponurym błysku
Twojego burzliwego oka, magia ucieka
{outfit}
Klaus zdążył już przywyknąć do tego, że dni upływały im w określonym rytmie - że rzadko zdarzało im się wychodzić, że czas spędzany we dwóch był im tak skąpo wytyczony, że Isla stanowiła jeden z filarów ich związku i że była to sytuacja, której w żaden sposób nie mógł podważyć. To, że przywyknął nie znaczyło jednak, że w pełni to zaakceptował - ciągle czuł się tak, jakby coś gwałtownie mu odebrano i chociaż w zamian dostał rzeczy z pewnością dużo bardziej cenne i ważne, i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, nie potrafił wyperswadować na sobie wyciszenia poczucia niespełnienia. Tym bardziej jednak nie miał zamiaru pozwolić mu wypływać, nawet jeśli okazji do porozmawiania z Saulem o wszystkich jego wątpliwościach było co nie miara - on wciąż uparcie wymigiwał się od przyznania, że czuje się uwiązany, nie chcąc go skrzywdzić. Bał się, że Monroe uznałby, że w takim razie z pewnością go nie kocha, a do stworzenia poważnej relacji najwyraźniej się nie nadaje. Kiedy to przecież wcale tak nie było - no, przynajmniej ten pierwszy aspekt z pewnością był fałszywy.
Bo przecież Klaus cały był tą miłością, tryskającą z powierzchni własnej skóry. Gdyby go nie kochał, nie zajmowałby się wcale Islą, nie przesiadywałby w czterech ścianach jego domu niemal nieustannie, nie próbowałby się dostosować do tej nowej sytuacji i z pewnością nie obawiałby tak bardzo skonfrontowania swoich uczuć z rzeczywistością. Gdyby Saul nie był tak istotny, nie zabrałby go ze sobą do Monachium, nie przedstawiłby ojcu i nie przestałby sypiać z każdym, kto tylko oferował mu odrobinę uwagi. Gdyby nie był tak zakochany, z całą pewnością nie starałby się na siłę dopasować swojego nieokiełznanego kształtu w tę ściśle określoną formę, która była teraz od niego wymagana - kogoś odpowiedzialnego, ułożonego, będącego jednocześnie substytutem drugiego rodzica, na którym bycie się nie pisał. Nie było innego sposobu, niż skurczenie własnej osobowości albo brutalne ucięcie jej fragmentów tam, gdzie wychodziły poza ten szablon - a przynajmniej on zupełnie ich nie dostrzegał, bo próby nagięcia tej formy tak, żeby mógł zmieścić w niej więcej siebie, jawiły mu się jako niebezpieczne; bał się, co mógłby na to powiedzieć Saul.
Ten dzień miał być zwyczajnie spokojny. Ten dzień nie różnił się niczym od wczorajszego i jeszcze poprzedniego - może jedynie tym, że Isla zasnęła wyjątkowo bezproblemowo, zatem od dobrej godziny zalegali już na kanapie, z szumem telewizora w tle. Domyślnie plan był chyba taki, że mieli oglądać film i Monroe zdawał się faktycznie próbować to robić, ale Klaus - ułożywszy głowę wygodnie na jego kolanach - siedział z nosem w telefonie, przeglądając przegiętą kolekcję Gucciego dla małych szkrabów i co jakiś czas tylko podsuwał Saulowi ekran telefonu pod sam nos, żeby zasięgnąć jego opinii. Czego by się nie mówiło o relacji Wernera z młodą, widać było, że starał się - jakoś, po swojemu - przestać postrzegać ją jedynie jako przeszkodę, odbierającą mu swobodny dostęp do swojego chłopaka, a nauczyć podchodzić do niej bardziej jak do małego człowieka, który, chcąc nie chcąc, znajdował się ostatnio coraz częściej pod jego samodzielną opieką, co zresztą sam zaproponował, pragnąć tym samym - odrobinę manipulacyjnie - dać Saulowi poczucie, że był w kwestii opieki nad małą niezastąpiony.
- A takie buciki? - odezwał się któryś raz z kolei, znowu przysuwając ekran do twarzy Monroe’a. - Trochę pstrokate, nie wiem czy owady do niej nie będą podlatywać przez to, a poza tym... - zaczął dzielić się swoimi obawami, ale w tym momencie komórka zawibrowała, sygnalizując nową wiadomość. Przysunął więc telefon z powrotem do własnej twarzy, zaraz przewracając oczami. - Boże, a ten czego znowu chce...? To stary - poinformował Saula, zaraz klikając w powiadomienie. Powinieneś to zobaczyć - napisane po niemiecku i nic więcej, bo ojciec miał tendencję do dzielenia jednej wiadomości na dziesięć pomniejszych. Zaraz jednak telefon zawibrował znowu. Jakiś załącznik, chyba filmik. - Matko, on mi znowu pewnie wysłał jakąś kampanię reklamową, żeby się pochwalić. Nigdy mu na to nie odpisuję, naprawdę mógłby już ogarnąć, że mam to gdzieś - mruknął sfrustrowany, ale wyprostował się zaraz do siadu, żeby oprzeć się tym razem o saulowe ramię. - Chcesz zobaczyć? Pośmiejemy się z tych bzdur. Na pewno to będzie ciekawsze niż to coś - machnął ręką w stronę telewizora i, nie czekając na odpowiedź, włączył filmik.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
trigger warning
treści erotyczne, gwałt
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Cóż, nie przypuszczał, że to potoczy się w ten sposób. Nie przypuszczał, że groźba jego ojca okaże się jakkolwiek realna, nie przypuszczał, że okaże się taki zawistny, nie przypuszczał, że naprawdę wynajmie kogoś - bo oczywistym zdawał się fakt, że musiał kogoś do tego wynająć - byle tylko znaleźć na Saula jakieś brudy. I nie przypuszczał, że to będą akurat takie brudy: takie, które można było wyklikać w głębinie internetu, zapisać na telefon i potem przesłać dalej, bez grama wstydu. Gdyby miał na to więcej czasu, z pewnością zdążyłby wyobrazić sobie satysfakcję Adalberta Wernera, będącą zdecydowanie ostatnim uczuciem, jakie normalny człowiek, po natknięciu się na takie znalezisko, byłby w stanie w sobie wskrzesić. Mógłby zwizualizować go sobie w fotele w gabinecie, z papierosem między wargami, pulsującym ego i poczuciem zwycięstwa, podbitym jeszcze zgorszeniem: bo oto odnalazł dowód na te wszystkie rzeczy, o których swojemu synowi opowiadał; na całe to zepsucie, całą zgniliznę. W wizji Adalberta jego dziecko nigdy w życiu nie spojrzałoby na kogoś ponownie w romantycznym kontekście, po zobaczeniu podobnej rzeczy. Ale w wizji Adalberta jego dziecko nie zaangażowałoby się w żaden związek z kimś tak wątpliwej moralności i pochodzenia - czyż nie?
A Klaus wizje Adalberta miał w głębokim poważaniu. Będzie miał jeszcze okazję zapałać do własnego ojca ognistą nienawiścią przez to, że zdecydował się wysłać mu ten pieprzony filmik (nie przez fakt, że wolałby nie wiedzieć, ale przez to, że wolałby, żeby Saul nie wiedział), ale przez pierwsze parę chwil po prostu był w szoku. Najpierw pomyślał, że ojciec wysłał mu bez kontekstu zwykłego pornosa i już miał skomentować to na głos, ale wtedy zwrócił uwagę na człowieka ekranie - a potem zamarł. Przez nieokreślony moment obaj musieli wpatrywać się jak zamurowani w ten obraz i Klaus otrząsnął się dopiero, kiedy Monroe oderwał się od niego i pognał do łazienki - pożałował natychmiast, że nie wyłączył tego gówna od razu, ale zwyczajnie na krótką chwilę zapomniał, że istniała taka funkcja.
Nie czekał długo - zaraz wygasił ekran, odrzucił telefon na kanapę i pomknął w ślad za Saulem do ubikacji, starając się nie myśleć o tym, co przed chwilą zobaczył. To nie jest teraz ważne, Klaus, nie jest. Nie było, oczywiście, że nie było, ale Werner nie mógł nic poradzić na to, że kiedy wpadał do łazienki, drżał już na całym ciele i jemu samemu także było niedobrze. Nie chodziło o to, że się Saula brzydził - nic z tych rzeczy. Ale ten filmik, czy też raczej jego pierwsze kilka aktów, przebudziło w nim uśpione lęki i zbyt żywe wspomnienia własnych doświadczeń, do których wcale nie chciał wracać i na które absolutnie nie było teraz czasu.
- Saul? - odezwał się, tylko po to, żeby zapowiedzieć w jakiś sposób to, że był tuż obok niego - bo zaraz przykucnął też przy nim, żeby położyć mu ostrożnie dłoń na ramieniu. Nie wiedział, co w takich sytuacjach należało mówić; nie wiedział, co mógł zrobić, żeby jednocześnie w jakiś sposób mu teraz nie zaszkodzić. To wszystko wcale nie wyglądało dobrze, Monroe wymiotował, a on po prostu gładził go delikatnie po plecach, gotowy podtrzymać, gdyby zdarzyło mu się stracić na tych klęczkach równowagę. - Jest w porządku, słonko. Ze mną jesteś bezpieczny - wymówił w końcu ostrożnie, wbijając wzrok w jego profil, żeby wreszcie objąć go nieco szczelniej. Nie miał pojęcia czy Monroe potrzebował teraz poczucia bliskości, czy wręcz przeciwnie - przestrzeni, ale nie miał zamiaru go tak zostawić. - Chcesz wody? Albo położyć się? Saul? - dopytywał, bojąc się pozostawiać więcej miejsca na ciszę, a tym samym także na jego potencjalnie bardzo ciemne teraz myśli. Ułożył dłoń na jednym z jego policzku, żeby zachęcić go delikatnie do spojrzenia na siebie. - Jesteś bezpieczny, a mój ojciec to fiut.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Saul drżał na całym ciele, co chwilę wstrząsany torsjami mimo, że po jakimś czasie już nie miał czym wymiotować. Sam nie wiedział, co teraz czuł, ale szumiało mu w uszach, słyszał też jakiś jakby odległy pisk i wszystkie mięśnie miał napięte. Zbladł strasznie, a oczy miał załzawione i przekrwione od wymiotów. Ciężko mu się oddychało przez podrażnione i ściśnięte gardło, ale spojrzał wreszcie na Klausa, gdy ten skłonił go do odwrócenia głowy. Nie był pewien, czy chce teraz jego bliskości, czy przestrzeni, pozostania samemu - jeszcze nie całkiem dotarło do niego to, co zobaczył, ale powoli coraz bardziej uświadamiał sobie, że widział właśnie to, jak był grupowo gwałcony (z pewnością nie po raz pierwszy i jedyny, ale nie wiedział, że coś takiego zostało kiedykolwiek nagrane i krążyło po sieci, a poza tym nie chciał nigdy więcej myśleć o żadnym z takich przypadków). Nie było dla niego zaskoczeniem, że taka sytuacja miała miejsce, oczywiście, ale po prostu wolał o tym nie myśleć, wymazywać te wspomnienia, nie wracać do nich nigdy więcej - a o istnieniu tego konkretnego zajścia nie miał w ogóle pojęcia, bo wyraźnie był tak naćpany i pijany, że nie kontaktował. Do tego dochodził jeszcze fakt, że Klaus również to widział: ta świadomość spływała na niego jako druga, zaraz po uświadomieniu sobie, co właściwie zobaczył. Jego chłopak zobaczył film, na którym nieprzytomny Saul...
- Jezu... - jęknął i znów odwrócił się w stronę muszli, targany kolejnym odruchem, z którego jednak nic nie wynikło. Wczepił się palcami w swoje włosy, opierając łokcie o krawędzie muszli i westchnął ciężko, wciąż drżąc - Nie wiedziałem, że coś takiego... Znaczy, zdarzały się takie rzeczy, ale nie wiedziałem, że kiedyś ktoś to sfilmował. A tam... nie ogarniałem...
Nie był pewien, czy czuje teraz bardziej obrzydzenie do siebie, wstyd, ból, strach...? Najbardziej chyba strach: wszystkie emocje, które odczuwał w takich momentach, nagle uderzyły w niego z potworną siłą, tym bardziej, że tym razem w ogóle nie spodziewał się takiej sytuacji; natychmiast poczuł się, jakby znów znalazł się w tamtym (czy którymkolwiek innym podobnym) pokoju, ze swoimi oprawcami. Znów mieszało mu się to z widokiem tej pieprzonej piwnicy, z więzami, z przerażającą twarzą faceta, który go wtedy porwał - jawiła mu się jak morda jakiegoś koszmarnego potwora, była cieniem na tle bladego, brudnego światła żarówki podwieszonej pod sufitem.
Nawet nie wiedział, że zaczął płakać - jego oddech stawał się coraz bardziej nerwowy, urywany, coraz częściej było w nim słychać szloch. Saul sobie tego nie uświadamiał, próbując odpędzić od siebie te cholerne wspomnienia, ten strach i ból, który zaczął teraz odczuwać w całym ciele. Dotyk Klausa zaczął go palić, ale nie odsuwał się od niego, tylko nie był w stanie teraz na niego spojrzeć, a na każdy ruch chłopaka odruchowo podskakiwał jak oparzony.
- Nie powinieneś tego widzieć... nie powinieneś... - wymamrotał, wciskając nasady dłoni w swoje oczy.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Napięciowe bóle uderzyły w niego tuż przy karku, jakby organizm uparcie starał się przypomnieć mu, że to wszystko działo się naprawdę. Może to i dobrze - bo jego głowa uparcie chciała tylko odciąć się od realności tej sytuacji, zanegować wszystko, a najlepiej cofnąć czas i nigdy nie kliknąć w ten przesłany przez ojca załącznik. Ale to przecież niczego by nie zmieniło - nie sprawiłoby nagle, że to, co przed chwilą zobaczyli, nie wydarzyłoby się, a on w końcu i tak odtworzyłby ten filmik, być może w samotności do mycia zębów, a potem nie miałby pojęcia, co zrobić z tym, co zobaczył. Okłamywanie Saula zdawało się równie okrutne, co powiedzenie mu prawdy - być może powinien być wdzięczny, że oszczędzono mu chociaż jednego dylematu?
Nie, kurwa, nie powinien. Nie potrafił - wdzięczność w tym momencie zdawała się czymś karykaturalnym. Nie był pewien czy bardziej przepełniony jest złością, czy smutkiem - choć słowo smutek też nie do końca mu odpowiadało. Na pewno był poruszony - tak bardzo, że wszystkie mięśnie w ciele spinały mu się nerwowo; tak bardzo, że miał ochotę jednocześnie krzyczeć i nie odzywać się ani słowem. Ale to nie był żaden [/i]smutek[/i]. To było poczucie niesprawiedliwości i współdzielonej krzywdy, które przeżerały się teraz przez kolejne warstwy jego skóry, sięgając do kości.
Starał się słuchać, co Saul próbował mu powiedzieć, ale tak naprawdę miał ochotę kazać mu być cicho. Nie nadwyrężać się, nie marnować słów na tłumaczenie czegoś tak ordynarnego - czegoś, co ani nie było jego winą, ani jego odpowiedzialnością. Klaus chciał zebrać go z tej podłogi, zaprowadzić do łóżka i zrobić mu herbatę, choćby po to, żeby wystygła na nocnym stoliku, a kolejnego dnia nadawała się tylko do wylania. Chciał okryć go szczelnie kołdrą i przytulić mocno, i wierzyć, że to by pomogło. Chciał, żeby jego bliskość okazała się terapeutyczna; chciał być potrzebny. Na razie jednak nic z tego, co robił, nie zdawało się przynosić żadnych pozytywnych efektów - miał wręcz wrażenie, że Saul chciał się z tego objęcia wyślizgnąć, dlatego opuścił ramiona, dając mu więcej swobody.
Kiedy Monroe zaczął płakać, starał się podejść do tego bardziej zadaniowo, choć wszystko przewracało mu się już w środku, bo na widok jego łez sam z trudem powstrzymywał własne. Nie, nie było na to miejsca - nie o to chodziło, żeby obaj teraz siedzieli i płakali. Musiał być wsparciem. Sięgnął po rolkę papieru toaletowego, urwał kawałek i przez chwilę chciał sam otrzeć mu łzy, ale zrezygnował z tego i zamiast tego wsunął mu świstek w dłoń, na krótką chwilę zatrzymując ją w objęciu swoich palców.
Zaraz jednak Saul zakręcił się wokół doprawdy najmniej istotnej rzeczy w całej tej sytuacji i Klaus znowu sięgnął do jego dłoni, żeby skłonić go do odsunięcia ich od twarzy. Nie chciał, żeby sprawiał sobie ból, choć potrafił zrozumieć tę potrzebę. Starał się przy tym zabiegu być delikatnym, ale każdy jego ruch zdawał się teraz działać na Monroe’a drażniąco.
- Ale zobaczyłem. I cieszę się z tego - to było chyba najgorsze słowo, po jakie mógł w tej sytuacji sięgnąć - bo dzięki temu jestem obok i mogę ci pomóc. Mogę? Pozwolisz mi, Saul? - spytał ostrożnie, starając się brzmieć uspokajająco, choć przebitki drżenia rozbrzmiewały w co drugim wypowiadanym przez niego wyrazie. Przez chwilę wpatrywał się w niego uparcie, walcząc z tą wzbierającą ochotą, żeby po prostu zagarnąć go w ramiona. Nie miał pojęcia, co mógł zrobić, żeby jeszcze bardziej mu nie zaszkodził - nie wiedział, jakiej emocji Saul teraz u niego potrzebował. Wsparcia? Złości? Może lepiej podziałałoby, gdyby pozwolił mu się wykrzyczeć i wypłakać, zamiast pacyfikować wszystkie te - naturalne bądź co bądź - odruchy w zarodku?
Ta łazienka wydawała mu się nieprzyjemna od pierwszego momentu, w którym do niej wkroczył. Wcześniej zrzucał to na ewidentnie niesprzyjające okoliczności, ale teraz był już bliski rozwinięcia w sobie zabobonnego przekonania, że ciążyło nad nią jakieś fatum. Światło zdawało się zbyt ostre i drażniące, kolory wypłowiałe, kafelki lodowate. I nagle, w całej tej okropnej sytuacji, w głowie Klausa zaświtała jedna, wyjątkowo pospolita myśl o tym, że będą musieli kiedyś ją wyremontować. Kuriozalne. Nieczułe. Z drugiej strony jednak - dające nadzieję na to, że to, co się teraz działo, kiedyś się skończy i dotrą w swojej relacji do tych koszmarnie nudnych rozstrzygnięć, dotyczących urządzania domu.
- Mogę cię przytulić? Pomóc ci wstać? Wyjdźmy z tej łazienki. Daj się sobą zaopiekować - poprosił, bo nie chciał już robić niczego bez konsultacji z nim, ale po prostu nie był w stanie klęczeć obok i patrzeć na to, jak Monroe jest cały w rozsypce.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Tak roztrzęsiony nie był już dawno - chyba ostatnio w momencie, kiedy bał się o życie swojego rodzeństwa, kiedy Bart wpakował je do szpitala. Nie mógł się uspokoić, trząsł się, trudno mu było złapać oddech, a każda próba powstrzymania płaczu wywoływała dokładnie odwrotny skutek. Było mu wciąż niedobrze, miał ściśnięte gardło i krztusił się własnymi łzami, łapczywie chwytając oddech. Jednocześnie też próbował zracjonalizować sobie tę sytuację, wyjaśnić samemu sobie, dlaczego tak zareagował, dlaczego tak teraz wyglądał i dlaczego tak cholernie potrzebował teraz działki: miał wrażenie, że bez dragów nie da rady się uspokoić. Chciał szprycę, tu i teraz. Natychmiast. Nie był pewien, czy ma coś w domu, ale znając samego siebie sądził, że gdzieś tam jest ukryty wspaniały biały proszek, który pozwoliłby mu na chwilę odlecieć i ogarnąć reakcje swojego organizmu.
Dlaczego tak nim to wstrząsnęło? Przecież to nie był pierwszy, nie jedyny raz, kiedy był w podobnej sytuacji. Czasem był przecież świadomy, wiedział, co się dzieje i - cholera - pamiętał to, co się wydarzyło. Śniło mu się to po nocach, wracało do niego w najgorszych koszmarach - ale nie było niczym niezwykłym w jego życiu. Dlaczego więc w taki sposób zareagował na ten film? Przecież to jedna z wielu takich sytuacji. A że tu akurat powstało nagranie? Że o nim nie wiedział? Że krążyło ono gdzieś po sieci? Że on był wtedy nieprzytomny? No, tak, ale właściwie co to zmieniało? Nic. Było - minęło. Czym tu się tak emocjonować?
Nie potrafił logicznie wytłumaczyć sobie swoich reakcji i jedyne rozwiązanie, jakie mu przychodziło do głowy, to takie, że po prostu teraz się tego zupełnie nie spodziewał, że nie był w żaden sposób przygotowany na coś takiego i dzięki temu ten widok uderzył w niego ze zwielokrotnioną siłą. Nagle wróciło dużo wspomnień, które mieszały się w jego głowie, tworząc korowód obślinionych, paskudnych gąb i łap, które go dotykały, które pchały się tam, gdzie Saul nie chciał, które sprawiały mu ból. Różne pomieszczenia zlewały się w jedno, wszystkie więzy były tymi samymi więzami. Tymi z piwnicy, z dzieciństwa. Tymi, o których chciał zapomnieć, a one nie chciały odejść.
- Cieszysz... - wykrztusił i zakasłał, bo gardło go zadrapało. Wiedział, że nie chodziło tu o nic złego, że to po prostu niefortunny dobór słów, ale zabolało go to stwierdzenie.
Może jednak bracia mieli rację na tej wigilii: był do niczego, był obrzydliwy, był karykaturą człowieka. Skoro dawał sobie robić takie rzeczy, i to nie raz, to nie był warty splunięcia. W dodatku jeśli takich filmów było więcej (a teraz podejrzewał, że może ich być więcej), to jak to o nim świadczy? Co Klaus sobie teraz o nim myśli? On przynajmniej nie miał tak wspaniałych, oskarowych produkcji na koncie, on nie robił tego za pieniądze. On nie ćpał, nie uchlewał się, nie był tak ohydny.
Wziął ten kawałek papieru i przetarł usta, chwiejąc się przy muszli z przymkniętymi oczami: to wszystko wykończyło go zarówno psychicznie, jak fizycznie. Nie wiedział, co ma teraz ze sobą zrobić, chciał zniknąć, zapaść się pod ziemię.
Umrzeć.
- Dasz... Dasz mi chwilę? - zapytał cicho, nie patrząc na Klausa i opierając się wciąż łokciami o krawędzie klozetu. Zastanawiał się, czy gdzieś w łazience nie ma jeszcze resztek swoich dawnych zapasów, gdzieś głęboko ukrytych, tak, żeby nikt nie znalazł.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Nie mógł wiedzieć, jak Saul się teraz czuł, ale mógł sobie wyobrazić:
co by było, gdyby te wszystkie momenty, w których ktoś go wykorzystał, zostały utrwalone na taśmie;
co by było, gdyby nagle powróciły do niego nieproszone, siejąc spustoszenie w życiu, które dopiero co zaczynał sobie układać;
co by było, gdyby osoba, którą kocha, zobaczyła te rzeczy, chociaż wcale nie powinna;
co by było, gdyby miał małe dziecko, wobec którego musiał być silnym i nagle powróciłoby do niego z przeszłości wspomnienie tak żywe i okrutne.
I to było okropne. Jezu, nie mógł oddychać. A to wszystko tylko przez to, że zdarzyło mu się być obok i to współodczuwać; to wszystko przez to, że nałożono na niego przekleństwo empatii tak głębokiej, że cudze rany odczuwał jak własne. Ta przywara jawiła mu się jako klątwa zwłaszcza w takich momentach: kiedy powinien być silny, powinien być wsparciem, powinien być opoką. Czemu musiał czuć się tak, jakby to jego zraniono? Przecież to nie niego ta cała sprawa dotyczyła. To wpędzało go w wyrzuty sumienia. Czy ze wszystkiego musiał zawsze uczynić swój osobisty dramat?
Teraz miał być gestem pocieszenia - to z założenia wydawało się takie proste! Faktycznie jednak - w przyklęku obok Saula, który tylko próbował wymiotować, bo nic sensownego już z tych prób nie wychodziło - czuł, że kurczy się znowu jak małe dziecko. Często nawiedzało go to poczucie; gdy coś szło źle, on natychmiast powracał do momentu, kiedy miał dziesięć albo jedenaście lat i nie potrafił przeboleć tego, co się wokół niego i w stosunku do niego działo. To z pewnością musiało czynić go okropnym partnerem. B i e r n y m . Takim, który nie potrafił tak naprawdę udźwignąć żadnej przeszkody, nie mówiąc nawet o pocieszeniu.
I teraz czuł się podobnie bezradny. Szybko zorientował się, jak okropne było użyte przez niego słowo. Czasem bariera językowa sprawiała, że wyrazy z obcego, jakby nie patrzeć, języka wydawały mu się łagodniejsze niż były w istocie. Dlatego słysząc, jak Saul powtarza po nim do idiotyczne cieszysz, które nigdy nie powinno wymsknąć się spomiędzy jego warg, poczuł jak po jego klatce piersiowej rozciąga się fala paniki.
- Nie, nie cieszę, przepraszam, to nie to chciałem... - zaczął się tłumaczyć, ale w porę zorientował się, że to było zupełnie daremne. Z własnych doświadczeń dobrze wiedział, że tego kalibru słowo użyte w złym kontekście, zawsze już będzie rozbrzmiewało w głowie adresata. Poczuł, jak do oczu cisną mu się łzy. Nienienienie. To nie był dobry moment. To był cholernie z ł y moment. - To nie o to mi chodziło - dokończył po prostu, próbując samego siebie oszukać, że to miało prawo jakkolwiek pomóc.
Cholera. Starał się jak mógł, ale czuł, że nijak nie pomaga. Czuł się bezsilny. Czuł się zbyteczny. Czuł, że być może lepiej byłoby, gdyby wcale nie było go teraz obok Saula. I to było okropne. Zapowietrzał się raz po raz, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała nieregularnie. Nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Na sytuację, w której rodzeństwo Monroe’a znalazło się w szpitalu, miał jakikolwiek pomysł. Ale teraz? Teraz zbyt mocno zdawały się przytłaczać go jego własne ułomności, żeby był w stanie spojrzeć na to trzeźwo. A przecież chciał pomóc - tak bardzo, tak cholernie. Patrzył na Saula i widział przed oczami, jak kruszą się wszystkie obietnice, które kiedykolwiek mu dał - niemo lub ubrane w słowa. Powinien się nim opiekować, powinien o niego dbać. Czemu teraz tak bardzo nie wiedział, co powinien ze sobą począć?
Obserwował w milczeniu i napięciu, jak Monroe ociera usta papierem. Jedną dłoń wciąż trzymał wspartą na jego plecach, choć teraz delikatnie, tak ostrożnie, że z pewnością z trudem było to wyczuwalne. Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić - idąc za instynktem, najchętniej przytuliłby go do siebie bardzo mocno i powiedział, że jest wspaniałym człowiekiem. Ale przecież nie był ślepy - widział doskonale, jak Saul reaguje na jego dotyk; zdawało się, że to wcale nie było dobre pocieszenie. Nie powinien mu się dziwić - w końcu sam był podobnie drażliwy po sytuacji, która wydarzyła się u schyłku października. Powinien to rozumieć.
Teraz jednak dopiero zdał sobie sprawę z tego, w obliczu jak trudnej sytuacji postawił wtedy Monroe’a. I było mu z tym źle. Jednocześnie, było mu także źle z tym, że t e r a z jest mu źle, kiedy to nie on był w tym momencie najważniejszy. Czuł się jak pieprzony egoista. Patrzył na swojego ukochanego i zwyczajnie nie miał pojęcia, jak mu pomóc.
- Chwilę? - powtórzył za nim, zanim jeszcze porządnie dotarło do niego to, o co Saul go prosił. Miał wyjść? Nie, to z pewnością nie było dobrym pomysłem. Gdyby Monroe zostawił go samego choć na moment wtedy, w październiku, to wszystko zakończyłoby się dużo gorzej. - To na pewno dobry pomysł? - zapytał, bo przecież dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszyscy funkcjonowali tak jak on. Może parę minut na osobności naprawdę pomogłoby Saulowi? Wątpił w to. Kurwa, bardzo w to wątpił. - Kocham cię - powiedział, bez żadnego kontekstu, ale czuł się w obowiązku przypomnieć o tym mężczyźnie, na wypadek, gdyby to okazało się mieć kuriozalny wpływ na rozwój wydarzeń.
Po chwili milczenia odezwał się znowu.
- Mogę cię tu zostawić, jeśli bardzo tego chcesz. Ale się boję. Nie zrobisz niczego, czego potem będziesz żałował? - W oczywisty sposób chodziło mu tu o różne formy autoagresji, bo to pewnie byłoby tym, do czego sięgnąłby on sam. Nie przypuszczał nawet, że Saul mógłby mieć jakiś towar w domu. Przecież obiecywał, że z tym skończył, tak? Zresztą, jemu samemu nic takiego nie rzuciło się w oczy, a trzeba w tym momencie przyznać, że czasem nurkował w szafki, do których nie powinien zaglądać, tylko po to, żeby mieć pewność, że Monroe nie ćpał niczego po kryjomu.
Kiedy usłyszał potwierdzenie, że Saul naprawdę chciał zostać sam, niechętnie podniósł się z podłogi. Kocham cię - miał ochotę powiedzieć po raz kolejny, ale nie zrobił tego, bo to brzmiałoby już głupio i na wyrost.
- Zrobię ci herbaty. Ale potem wstaniemy z podłogi, okej? - oznajmił, stojąc już przy futrynie drzwi. Nie miał zamiaru zamykać ich za sobą, pozostawił je otwarte. - Wszystko będzie dobrze, Saul. Jesteś wspaniały - dodał tylko, zanim opuścił wreszcie łazienkę i - dygocząc na całym ciele - skierował się do kuchni.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
trigger warning
samookaleczanie, narkotyki, wspomnienie o przemocy seksualnej
Być może to absurdalne, ale te dwa słowa: "kocham cię", naprawdę mu pomogły i przykleiły kolejny kawałek jego duszy, który właśnie odrywał się z oślizgłym mlaśnięciem, by zaraz spaść, zgniły, na podłogę. Świadomość, że Klaus nadal go kocha, była dla niego bardzo ważna, tym bardziej po niedawnej stracie całej rodziny, gdzie niemal każdy się od niego odwrócił i wyraźnie wyrzucił go - właściwie nie wiadomo, dlaczego. Trochę jeszcze liczył na to, że może ktoś: czy to Sam, czy Amalia, a może chociażby Viper; że się do niego odezwą, że spróbują porozmawiać jak z człowiekiem, może powiedzą, o co im, do diabła, chodziło. Ale coraz bardziej tracił tę nadzieję i czuł się przez to wszystko naprawdę paskudnie - jakby stracił ogromną część siebie (tak zresztą było). A teraz w dodatku jeszcze ten film, który był jak kolejny gwóźdź do trumny, która budowała się wokół niego już od jakiegoś czasu. On tylko myślał, że z niej wyszedł, ale wcale tak nie była - po prostu wieko się podniosło, by on na chwilę mógł spojrzeć na słońce: znalazł miłość, starał się wyjść na prostą, miał córkę, przestał ćpać... Ale to było tylko chwilowe. Ukochany i córka wciąż przy nim byli (mała nie miała wyboru, to prawda), ale rodzina zamknęła mu drzwi przed nosem, a przeszłość wdzierała się do jego życia w najgorszy możliwy sposób. Brzydził się sobą, nienawidził siebie, nie chciał przebywać we własnym towarzystwie i było mu źle z tym, że Klaus jest przy nim, że widział go w tamtym stanie, że widzi go teraz. To obrzydliwe. Potworne. Nie powinien nigdy go takim widzieć. Tak naprawdę pewnie też się nim brzydził teraz, zwłaszcza po tym, co jeszcze usłyszał w wigilię od jego braci i siostry.
- Spokojnie - wychrypiał, kiedy Klaus się wystraszył, że użył tamtego słowa - wiem, że nie chciałeś... że nie miałeś nic złego na myśli. Wiem.
Nie patrzył na niego, tylko w wodę w toalecie. Powinien nią spłynąć razem z własnymi rzygowinami i całym tym gównem płynącym kanałami - tam było jego miejsce. Był takim samym pieprzonym gównem, nie różnił się od niego niczym.
Nie wiedział, że Klaus boi się tego, że Saul coś sobie zrobi złego, ale on o tym nie myślał - w ogóle teraz nie myślał trzeźwo i nie działał w jakkolwiek przemyślany sposób, po prostu potrzebował przez chwilę zostać sam. Tak, chciał zaćpać, ale po pierwsze nie był pewien, czy cokolwiek ma, a po drugie wcale nie był taki pewien, czy rzeczywiście chce to zrobić. Pokiwał jedynie głową w odpowiedzi na pytania Klausa, czy faktycznie ma go zostawić, ale nie patrzył na niego - bał się zobaczyć wyraz jego twarzy, bał się, że to "kocham cię" nie było szczere i będzie to widać w oczach chłopaka. Nie chciał tego zobaczyć, bo to by go już kompletnie załamało.
- Chcę po prostu przez chwilę posiedzieć sam, poukładać to sobie - powiedział cicho. Nie zapewnił Klausa, że nie zrobi nic, czego by potem żałował, bo chociaż nie planował zrobić nic głupiego i nawet w tym konkretnym momencie odpuścił już szukanie działki; to nie był pewien, co będzie dalej. Wolał nie kłamać. Kiedy Klaus go zostawiał, Saul wyglądał jednak spokojniej, niż jeszcze przed chwilą: przestał się trząść, już nie wymiotował i wyglądało na to, że powoli dochodzi do siebie.
Pokiwał znów głową w odpowiedzi na to, że Klaus zrobi herbatę, a potem wstaną z podłogi, a kiedy został sam, jeszcze dłuższy czas siedział nieruchomo, prawie nie oddychając - przez jego rozchylone usta jedynie przeciskały się pojedyncze krótkie oddechy, które niewiele zmieniały w jego organizmie, a jedynie nie dopuszczały do uduszenia. Ale teraz nie był w stanie oddychać bardziej, brać głębszych wdechów. Czuł się w tym momencie jak pusta skorupa, gapiąc się tylko w tę wodę i nie mogąc się pozbyć sprzed oczu widoku siebie samego między tamtymi mężczyznami. Chciał umrzeć. Zdechnąć tu i teraz, przestać istnieć, zmieść siebie samego z powierzchni Ziemi. Nigdy nie powinien był się narodzić, chciałby mieć możliwość wymazania siebie z całej historii - chciał, żeby go nigdy nie było.
Z drugiej strony naprawdę szczerze kochał Klausa i Islę, chciał dla nich obojga jak najlepiej, od wigilii już wyłącznie dla nich żył i powstrzymywał załamanie. Dla nich zbudował w swoim umyśle kolejny mur, odgradzający go od uczuć, które targałyby nim po zerwaniu relacji z rodzeństwem. To dla nich starał się jakoś trzymać, nie załamywać, dla nich udawał, że jest zupełnie normalnie - nawet przed samym sobą. Mur do tej pory działał bez zarzutu, bo jedynie nocami czuł ten cholerny ból, który próbował uśmierzać środkami na uspokojenie. Legalnymi, przepisanymi przez lekarza, do którego Saul udał się od razu po świętach czując, że bez pomocy farmakologii może jednak sobie nie poradzić - a przecież nie chciał być ciężarem dla Klausa. Chciał, żeby było normalnie, chciał pięknego życia z nim i dla niego.
Ale czy to nie było egoistyczne z jego strony? Czy rzeczywiście powinien zawracać mu sobą głowę? Wrak człowieka, który nigdy nie miał szans na normalne życie, na zdrowe relacje po tym, z jakiego domu wyszedł, co przeżył? Nawet Samuel nie miał normalnego, zdrowego życia, wbrew temu, co udawał. Klaus powinien mieć kogoś lepszego i na pewno znalazłby sobie kogoś takiego, gdyby Saul rzeczywiście przestał istnieć. A Isla...? Na pewno Klaus znalazłby dla niej dom.
Klaus nigdy nie chciał jej w swoim życiu, próbował odwieść Saula od zaopiekowania się córką. Miał pretensje do Monroe'a o to, że go nie posłuchał i w ich życie z krzykiem wkroczyło dziecko, na samym początku ich związku. Nawet nie po tych cholernych dziewięciu miesiącach, ale nagle, natychmiast. Klaus nigdy nie miał okazji się do tego przyzwyczaić i nie był jeszcze gotów na dziecko, co było po nim wyraźnie widać. Saul był więc dla niego tylko utrapieniem: ćpun, którego trzeba było pilnować na każdym kroku, nad którym Klaus pewnie nie raz się zastanawiał, czy tym razem kiedy wychodzi gdzieś, to wróci trzeźwy, czy może jednak pozwoli sobie na działkę. Utrapienie, które w dodatku bawiło się w dom i sprowadziło sobie dziecko.
Obrzydlistwo, które ma poważne problemy z psychiką i które jest zwykłą dziwką, co teraz pokazało w pełnej krasie, na tym filmie. Ojciec Klausa miał rację: Saul powinien zostawić chłopaka już wcześniej i pozwolić mu mieć szczęśliwe życie u boku kogoś godnego jego uwagi.
Podniósł się wreszcie z podłogi powoli, podszedł do drzwi i zamknął je tak cicho, jak tylko było to możliwe. Nie zasunął skobelka, bo nie widział takiej potrzeby: nadal nie chciał zrobić nic głupiego, chciał po prostu więcej prywatności. Chciał się jakoś ogarnąć i spróbować porozmawiać z Klausem o tym, co własnie zobaczył; może nawet powiedzieć mu o tym, co przeżył w dzieciństwie...? Ale do tego musiał najpierw ochłonąć, pozbierać się; a nie był pewien, czy zdołałby to zrobić przy otwartych drzwiach.
Spuścił w końcu wodę i podszedł do umywalki. Przemył twarz zimną wodą i oparł się o umywalkę na wyprostowanych rękach, ze spuszczoną głową. Im bardziej jednak starał się uspokoić, tym gorzej mu to szło i coraz bardziej wracały do niego te cholerne emocje, to obrzydzenie, ból, strach i żal - najbardziej chyba za zmarnowanym życiem, na które nigdy nie miał szansy. Wiedział, że to on sam do tego wszystkiego doprowadził, że ten filmik nie był przypadkiem. Był wynikiem jego działań, jego psychiki zwichrowanej porwaniem, widokiem zabójstwa, molestowaniem, latami bicia, strachem przed ojcem i przed sobą samym, poczuciem samotności kiedy starsi bracia się wynieśli, kiedy jego wzór i światełko w tunelu: Sam postanowił zerwać kontakty z patologią i wyjść na prostą. To wszystko sprawiło, że Saul dotarł do punktu, w którym powstał ten film, a być może jeszcze wiele innych. Ile tego jeszcze krążyło po sieci? Czy na pewno żadne już nigdy nie powstaną? Ostatecznie był cholernym śmieciem, jak bardzo nie próbowałby się tego przed sobą wypierać. Dick miał rację: to w człowieku zostaje, nigdy z niego nie wyjdzie. Saul był po prostu gównem, choć przez chwilę może i w ładnym opakowaniu. Nie zasługiwał na szczęście, bo teraz już było na to za późno. Być może dałby radę, gdyby spróbował wcześniej, ale teraz już było na to zdecydowanie za późno. Nigdy nie powinien był zawracać Klausowi głowy swoim istnieniem.
Znów zaczął się trząść, gardło mu się zacisnęło, a do oczu napłynęły łzy. Starał się stłumić narastający szloch, ale nie udało mu się to - rozpłakał się, choć udało mu się powstrzymać choć na tyle, że płakał bardzo cicho, na tyle, że Klaus na pewno nie mógł go usłyszeć. Ten szloch był niemal bezgłośny, gdy przeciskał się między jego zaciśniętymi, wyszczerzonymi z bólu zębami. Saul zacisnął też mocno powieki, ściskając krawędzie umywalki palcami tak mocno, że pobielały mu knykcie. Wreszcie stwierdził, że nie da rady, że musi sobie pomóc - leki tutaj były za słabe, zbyt powolne. Potrzebował czegoś innego, czegoś mocniejszego, znacznie mocniejszego. Ukucnął i włożył rękę do szafki pod umywalką: czasem zdarzało mu się chować narkotyki między umywalką i syfonem, tak, że były praktycznie niewidoczne. Teraz jednak nic tam nie znalazł, więc sprawdził w innym miejscu, gdzie mogło coś być: w spłuczce. Zdjął pokrywę i rzeczywiście znalazł tam mały woreczek z białym proszkiem, wciśnięty w mechanizm tak, żeby ciężko było go dostrzec na pierwszy rzut oka. Spomiędzy spłuczki i ściany wyjął igłę, strzykawkę i łyżeczkę, na którą wysypał proszek. Położył resztę sprzętu na umywalce, wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i zaczął podgrzewać heroinę. Ręce trzęsły mu się tak, że ledwo był w stanie utrzymać to wszystko w rękach.
I co, szlag trafił twoje obietnice, co? - zapytał samego siebie w myślach, patrząc, jak proszek powoli się rozpuszcza pod wpływem ciepła - Obiecywałeś Samowi. Chuj mu w dupę, on i tak nie chce cię już znać, więc obietnice zmiany dla niego w pizdu. Ale Klausowi tez obiecywałeś. Tylko lepiej, żeby Klaus znalazł sobie kogoś normalnego, a ja muszę, m u s z ę zaćpać. Tylko Klaus mówi, że mnie kocha. Kocha. Naprawdę kocha, wierzę mu, a ty chcesz go właśnie zdradzić - bo to byłaby zdrada, gdybyś rzeczywiście wziął. I co z małą? Klaus ma się zajmować twoim dzieckiem, kiedy ty ćpasz w kiblu? Jesteś naprawdę gównem, jeśli to zrobisz, Saul. Gównem!
- Kurwa! - krzyknął łamiącym się głosem, jednocześnie uderzając pięścią w lustro, rozbijając je i rozpryskując wokół heroinę. Łyżeczka upadła gdzieś na podłogę, ale Saul nie zwracał na to uwagi: szybko chwycił kawałek szkła i natychmiast wbił sobie w przedramię, chcąc jak najszybciej zagłuszyć ból psychiczny tym fizycznym. Kawałek srebrnej tafli wszedł głęboko w wewnętrzną stronę przedramienia, mniej więcej w jego połowie, a Saul pociągnął go w górę, otwierając ranę bardziej. Nie trafił w tętnicę - nie miał takiego zamiaru - ale nawet nie bardzo wiedział, co robi. Zalewał się łzami i spazmatycznie chwytał oddech, zalewając podłogę czerwienią. Wszystko to wydarzyło się bardzo szybko, w kilkanaście sekund.
Nie bolało. Monroe patrzył zaskoczony na szkło w ręce, nie rozumiejąc, co się stało. Zachwiał się na nogach.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
wspomnienie samookaleczania
Tu nie było niczego do układania. Klaus już w momencie, w którym usłyszał, jak Saul unika bezpośrednich deklaracji, że nie zrobi niczego głupiego, powinien zatrzymać się i zrezygnować z wychodzenia z łazienki - choćby i Monroe miał go za to do reszty znienawidzić. Powinien skłonić go do wstania, zaprowadzić z powrotem na kanapę i wtedy dopiero go „zostawić” - nie zupełnie samego, tylko tak, że mógłby go widzieć zza kuchennego aneksu. Potem wrócić, pogłaskać go i zaśpiewać mu jedną z tych piosenek, po które sięgał, kiedy Isli nie dało się położyć za żadne skarby do spania.
Ta sytuacja wymagała wdrożenia jakiegoś protokołu awaryjnego, ale to od początku jawiło się jako wyzwanie, bo przecież Werner zdążył już zaufać, że podobne rozwiązania zupełnie nie będą im potrzebne i będą wieść po prostu to swoje płynące jednostajnym torem życie - czasem nieco nudne, ale przynajmniej bezpieczne. Teraz wcale nie było mu bezpiecznie. Saulowi też nie było bezpiecznie - był co do tego przekonany. Teraz nie wiedział zupełnie, co mógł zrobić, żeby jakkolwiek mu pomóc i wyczuwał w tym fakcie własną, okrutną ułomność. To zazwyczaj przebiegało właśnie w ten sposób: wydawało mu się, że robi coś dobrze, że przyczynia się do rozwiązania problemu, ale potem okazywało się, że tak wcale nie było, że tylko pogorszył sytuację - tak było z Larsem, któremu dał raz pieniądze, a ten wydał je na ćpanie i jakiś czas później trzeba było szykować się już na jego pogrzeb. Tak było w zasadzie w całej masie jego relacji - podejmował decyzje, wydawało mu się, że odpowiedzialne, że dobre, ale potem zawsze działo się coś, co udowodniało mu, że okropnie się mylił.
Myślał o tym w krótkiej drodze do kuchni, choć bardzo starał się odpędzić od siebie podobne obawy. Przecież mógł Saulowi ufać, tak? Nie było żadnego powodu, żeby nie dać mu faktycznie chwili spokoju. Sam potrzebował zresztą przestrzeni, żeby móc skrzywić się i odetchnąć bardzo głośno, żeby unormować przepływ powietrza przez płuca - i nie stresować się, że zostanie to przez Monroe’a odebrane jako coś negatywnego w stosunku do niego. Ręce trzęsły mu się cholernie, kiedy wstawiał wodę, a przeszukując półkę w poszukiwaniu herbaty, zrzucił z niej praktycznie wszystko, co było do zrzucenia. Na szczęście nic się nie zbiło, ale narobił przy tym sporo hałasu, także z lękiem zerknął w stronę sypialni, nasłuchując czy Isla przypadkiem się nie przebudziła. Niepotrzebne im było teraz dodatkowe zmartwienie.
Na szczęście zza zamkniętych drzwi docierała do niego tylko cisza. Wierzchami dłoni przetarł oczy - odrobinę za mocno, bo zaraz zaczęły go piec. A może to było zupełnie niezależne; może po prostu zbierało mu się na płacz już od dłuższej chwili, ale powstrzymywał go stanowczo, nie chcąc dać po sobie poznać, że zupełnie go to wszystko rozbijało? Miał ochotę w tej sekundzie napisać ojcu, jak skończonym był śmieciem. Zerknął pospiesznie w stronę kanapy, rozważając czy to było rozsądne, ale zrezygnował z tego niemal natychmiast. Jeszcze bardziej by się zaognił, a nie o to tu chodziło. Powinien teraz dawać Saulowi stabilność, a nie dodatkowe emocje, zupełnie zbędne i możliwe do uniknięcia.
Aż nagle usłyszał krzyk, w akompaniamencie odgłosu tłuczonego szkła. Nie zastanawiał się nawet - zdębiał tylko na ułamek sekundy, a potem natychmiast pobiegł do łazienki. Otworzył drzwi (był pewien, że nie zamykał ich za sobą, kiedy wychodził) na oścież tak mocno, że odbiły się od ściany, ale nagle potencjalne obudzenie Isli zdawało mu się najmniejszym problemem.
Szybki rzut oka na pomieszczenie. Krew - to w zasadzie wszystko, co widział: wżarła mu się w oczy, zalała głowę. Zapomniał o oddychaniu. Saul w tej krwi. Podłoga i umywalka. Kawałek szkła wystający z jego przedramienia, lustro zbite w proch. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku - zawrócił do kuchni, gdzie zaczął otwierać wszystkie szafki, w poszukiwaniu bandaża. Znalezienie go zajęło mu zdecydowanie zbyt dużo czasu - wciąż można było liczyć go w sekundach, ale to i tak było za długo. Zapomniał już doszczętnie o tym, że za ścianą spało dziecko; po raz kolejny porozwalał wszystko, co dało się tylko rozwalić, ale wreszcie mógł zwycięsko wrócić biegiem do łazienki, gdzie dopadł od razu do Monroe’a.
- Co ty narobiłeś, Saul...? - zapytał, tak naprawdę retorycznie, chwytając jego przedramię w swoje drżące palce i starając się przypomnieć sobie czy taki kawałek szkła lepiej było wyciągnąć, czy jednak zostawić. W końcu wysunął go - być może za szybko - z rany, starając się ignorować płynącą wciąż krew, która zalewała mu dłonie i natychmiast przystąpić do okręcania jego ręki bandażem. Starał się nie dygotać, starał się nie płakać - tylko stał i owijał, i gubił przy tym oddech, i wyrzucał sobie, że ruszył się stąd choćby na pół kroku, bo to przecież była w całości jego wina. Nie zostawia się osoby w rozsypce samej, po prostu nie wolno tego robić. Co ty sobie myślałeś, Klaus? Równie dobrze sam mógł wbić mu to szkło w rękę, na jedno by wyszło.
Z którąś z kolei warstwą bandaża, krew przestała wreszcie przebijać przez jego materiał, ale Werner miał wrażenie, że to było jedynie kwestią czasu. Starał się wiązać opatrunek mocno, ale przecież nie był lekarzem, nie miał pojęcia, co właściwie robił - działał intuicyjnie. Nie, nie było opcji, żeby poradził sobie z tym samym. Dopiero kiedy skończył opatrywać ranę, pozwolił sobie na zaczerpnięcie drżącego oddechu i wtedy zorientował się, jak długo musiał go wstrzymywać, bo jego klatka piersiowa nie przestawała gwałtownie unosić się i opadać. Teraz już nie odsuwał się od Saula ani na milimetr, trzymał go za nadgarstek poszkodowanej ręki i w łokciu drugiej, ciągnąc za sobą w kierunku toalety. Opuścił deskę klozetową i posadził na niej mężczyznę, a potem ukucnął naprzeciwko niego, wpatrując się w niego uważnie.
- Muszę zadzwonić po karetkę. Rozumiesz, dlaczego? Sam tego nie naprawię, a poza tym... poza tym potrzebujesz pomocy kogoś, k-kto się na tym zna. Na psychice, Saul, rozumiesz? - starał się brzmieć racjonalnie, starał się nie wypowiadać drżąco i starał się za wszelką cenę nie pozwolić tym pieprzonym łzom, które stały mu już w oczach, na wypłynięcie na policzki. Kurwa, oczywiście, że musiał zostawić ten cholerny telefon na kanapie, a więc znowu musiał opuścić łazienkę. Czemu nie mógł pomyśleć o tym, kiedy szukał bandaża? Czemu musiał być takim pieprzonym kretynem? - Muszę pójść po telefon. Przepraszam, że cię wtedy zostawiłem. N-nie sądziłem, że... - urwał, bo co właściwie miał mu powiedzieć? Że nie sądził, że zrobi sobie krzywdę? Przecież to nie była prawda. Przecież dokładnie takie były jego obawy - obawy, które z własnej woli zignorował. - Przepraszam, nie będzie mnie pięć sekund. A potem już cię nie zostawię ani na chwilę, dopóki nie przyjedzie karetka. Dobrze? - spytał, ale tak naprawdę odpowiedź Saula nie miała w tym momencie żadnego znaczenia. Musiał to zrobić - musiał zadzwonić, więc musiał też zdobyć z powrotem telefon.
Dlatego też podniósł się z kucnięcia i naprawdę starał się nie myśleć o tym, co później - co jak karetka przyjedzie, co jak zabiorą Monroe’a, co jak gdzieś go zamkną, co z Islą, co z nim, co z ich relacją, czy Saul kiedykolwiek wybaczy mu, że wtedy zostawił go samego? Teraz najważniejsze było, żeby dostał pomoc.
Było tak blisko. Tak blisko i nawet by nie zauważył - albo dostrzegłby to dopiero później, podczas sprzątania łazienki, a wtedy nie miałby już Saula pod ręką, miałby czas, żeby przemyśleć swoją reakcję, zrozumieć. Ale to nie było mu dane - bo kiedy stanął już na nogach, zahaczył znowu spojrzeniem o zakrwawioną umywalkę i wtedy zaczął dostrzegać. Zapalniczkę. Potem łyżkę. Potem strunowy woreczek. Zjechał spojrzeniem na podłogę. Jakiś proszek. Właściwie, to nie jakiś, bo przecież dobrze wiedział, co to było - nawet jeśli bardzo nie chciał tego faktu zaakceptować.
To sprawiło, że zatrzymał się, znieruchomiał zupełnie, wpatrując się w te wszystkie dowody skończonego oszustwa i dopiero po chwili oprzytomniał na tyle, żeby wrócić wzrokiem do Saula. Nawet nie wiedział kiedy, zaczął kręcić głową.
- Żartujesz sobie teraz? - W końcu to zrobił: odpuścił, pozwolił pojedynczym łzom wydostać się na wierzch. - Porzuciłem dla ciebie wszystko, co kochałem - zaczął wymieniać drżąco - zamknąłem się w tym domu, opiekowałem się Islą, chociaż nigdy nie chciałem mieć niczego do czynienia z dziećmi, przestałem gdziekolwiek wychodzić, przestałem sypiać z innymi ludźmi, zaakceptowałem, że moje życie będzie teraz tak wyglądać, bo cię, kurwa, kocham, a ty trzymałeś tutaj to gówno przez cały ten czas? - nawet nie zauważył, w którym momencie zaczął podnosić głos. Czuł się oszukany. Czuł się zdradzony. Czuł się upokorzony, wystawiony na pośmiewisko. - To tyle dla ciebie znaczę? W porządku, ale nie masz tylko mnie, kurwa. Twoja córka śpi za ścianą! - dodał z wyrzutem, teraz już trzęsąc się na całym ciele i nagle zwątpił zupełnie we wszystkie podjęte przez siebie dotychczas decyzje. - Jak często to robiłeś? Jak często ćpałeś, Saul? I kiedy? W nocy, jak spałem? Jak byłem u wujostwa, wtedy? - zarzucał go pytaniami, bo zwyczajnie nie potrafił zrozumieć, jak mógł to wszystko przeoczyć. Jak mógł nie zauważyć? Gdzie on to, do cholery, pochował, skoro Klaus nie odnalazł tego, kiedy przeszukiwał szafki? - Obiecałeś mi. Obiecałeś, że mi powiesz, kiedy będziesz chciał wziąć. O-obiecałeś... - i na tym zaciął się kompletnie, nie będąc w stanie wydusić już z siebie niczego więcej.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Był w szoku. Nie wiedział, co się stało, ale powoli zaczynał do niego docierać ból: rosnący, pulsujący ból rozoranej szkłem ręki. Patrzył na tę krew, płynącą z głębokiej rany szybkim strumieniem. Nie sika po suficie, więc to nie tętnica - pomyślał tylko, opadając plecami na ścianę za sobą. Zsunąłby się po niej, gdyby nagle nie usłyszał huku otwieranych drzwi - popatrzył nieprzytomnie na Klausa, trzymając wciąż w palcach to cholerne szkło, a w jego oczach było zaskoczenie i pytanie: co teraz? Co ma z tym zrobić? Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, nie do końca też rozumiał, że sam to sobie zrobił, ale z drugiej strony co mogło się stać? Co innego? Musiał to być on, to na pewno on sam wbił sobie to szkło w łapę. Klausa przy nim nie było, zresztą Klaus by tego nie zrobił. To on sam.
Nie mógł wydobyć z siebie głosu, drżał cały czas i teraz chyba zaczynał się bać. A co, jeśli się właśnie zabił? Nie miał przecież takiego zamiaru, chciał tylko, żeby przestało boleć. Chciał odwrócić od tego bólu swoją uwagę, nie zamierzał się zabijać. Ale co, jeśli tak właśnie się stało? Nie chciał umierać - mimo wszystko. Chciał być z Klausem, chciał żyć z nim, dla niego, dla Isli, chciał być kochany i móc kochać. Chciał mieć życie na tyle wspaniałe, na jakie w ogóle dało się w jego przypadku liczyć.
Patrzył otępiały, jak Klaus obwiązuje mu rękę bandażem - cała ta sytuacja zdawała mu się trwać niesłychanie długo, czas jakby zwolnił od momentu, gdy Saul rozbił to lustro. Teraz każda sekunda wydawała mu się kilkoma minutami: gdy chłopak wybiegł szukać bandaża, trwało to wieczność; gdy obwiązywał mu tę rękę, trwało to dwie wieczności. Nie protestował jednak, nie odzywał się, tylko trząsł na całym ciele i obserwował poczynania Wernera, nie wiedząc, co właściwie ma teraz zrobić. Nie był też pewien, co czuje w tym momencie: strach? Nadzieję? Wdzięczność? Chyba wszystko to naraz. Osiągnął jednak cel: w tym momencie przestał myśleć o tym filmie, o swojej rodzinie, o wszystkim złym, co się wydarzyło, na chwile przeszło mu obrzydzenie do samego siebie, wściekłość, żal i wszystkie inne uczucia, które mu do tej pory towarzyszyły od Wigilii. Teraz myślał wyłącznie o tu i teraz, o tym, co się wydarzyło w tym momencie.
Dał się poprowadzić na toaletę i opadł ciężko na deskę: kolana się po prostu pod nim ugięły. Trzymał się teraz za nadgarstek poranionej ręki, trochę bojąc się poruszyć. Zaczęło już porządnie boleć, a poza tym wciąż czuł ciepłe krople spływające mu po palcach - jeszcze pozostałości sprzed obwiązania rany bandażem. Gdzieś z oddali dobiegał do niego płacz dziecka; chciał do niego iść, przytulić, uspokoić, ale nie był w stanie się podnieść.
- To nie twoja wina - wydukał w odpowiedzi na przeprosiny - to ja. To ja sam. To nie ty mi to zrobiłeś. To ja.
Nie chciał karetki: bał się, że zabiorą mu Islę, że zamkną go na oddziale, że jeśli rodzina się dowie, to już z całą pewnością do niego nigdy nie wrócą. Że straci Klausa.
- Nie chcę o psychice - powiedział jeszcze widząc, że Klaus chce wyjść po telefon.
A później wszystko nagle przyspieszyło. Klaus zobaczył pozostałości po próbie naćpania się i wybuchł, a Saul powiódł półprzytomnym spojrzeniem po bałaganie, którego narobił. Zastanowił się nad tym, co się właściwie zdarzyło, bo w tym momencie całe to zdarzenie umknęło mu z pamięci, musiał je odtworzyć i przypomnieć sobie, dlaczego do diabła tu jest ta łyżeczka i strzykawka. Skąd ten proszek. Przecież nie brał nic od kilku miesięcy, był czysty. Poza kilkoma tabletkami, ale nic więcej - hery nie ruszał. Dlaczego była tu teraz?
- Nie ćpałem - powiedział cicho - Nie ćpałem od kilku miesięcy. Jestem czysty. Obiecałem i nie brałem. Zauważyłbyś, gdybym to robił, nie brałem. Teraz chciałem, ale nie zrobiłem tego - popatrzył na Klausa błagalnie - Chciałem, ale nie zrobiłem.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Powoli, z sekundy na sekundę, czuł jak mu się robi tego wszystkiego d o s y ć. Dosyć miał tych łazienkowych kafelek, które sprawiały, że pomieszczenie zdawało się klaustrofobicznie ciasne, dosyć słów, które cisnęły mu się na usta i dosyć tego, że blokował je uparcie, bo wiedział, że nie powinien. W ogóle - dosyć tych wszystkich powinności. Dosyć tego, że ciągle musiał być silny i wyrozumiały, i wspierający, i tak naprawdę nie było to nigdzie miejsca na jego potrzeby, emocje i obawy. Nie tylko w tej sekundzie, ale ogóle, w ich życiu w ostatnich tygodniach. Wszystko, co robił, to pocieszał, to starał się trzymać Saula w ryzach, to próbował odciążyć go jakoś od tych wszystkich obowiązków, które spadły mu nagle na głowę, to gryzł się w wewnętrzną stronę policzka, kiedy coś w oczywisty sposób mu nie odpowiadało, ale nie wypadało tego przyznać, bo przecież miał być opoką, a nie kolejnym problemem.
Miał dosyć tych sporadycznych okazji, w których faktycznie miał Monroe’a dla siebie i czuł się przez niego jakkolwiek zaopiekowany - bo potem płakał, kiedy Saul zdążył już zasnąć, bo wiedział, że kolejny taki czas będą mieć nie wiadomo kiedy, może nigdy, a następny dzień znowu będzie płynął im tym nieznośnie jednostajnym rytmem, który przytłaczał go swoją szablonowością. Miał dość samego siebie - bo dostał od losu wszystko, o czym tak nieśmiało marzył, a jednocześnie wcale nie potrafił być szczęśliwy; a jednocześnie miał wrażenie, że było mu zbyt spokojnie, że spełniały się właśnie jego najgorsze obawy, co do tego, ze zupełnie się do takiego trybu życia nie nadawał.
Miał dosyć tego, że nie rozumiał charakteru swojej relacji z Islą, że czuł jednocześnie ciepło i odrzut, kiedy Saul parę razy nazwał ją ich córką, że miał wrażenie, że kiedy ją dotyka, to robi jej krzywdę, bo dzieci nie wolno było dotykać, bo potem wyrastały na takie skończone ofiary jak on sam. Miał dosyć tego, że czuł się jak rzep, którego Monroe trzyma przy sobie tylko i wyłącznie dlatego, że bał się zostać sam z małą, a tak naprawdę - niezależnie od tego, ile razy mu to mówił - już go nie kochał, bo nie dotykał go już tak często i z taką pasją jak wcześniej, bo nie wpadł na to, że Klaus czuje się jak w pułapce, bo zapomniał o jego urodzinach, choć Werner każdego dnia czekał na to, aż wreszcie coś skojarzy, bo nie spytał nigdy czy takie życie w ogóle mu odpowiada - tylko podjął decyzję, z którą obaj teraz musieli się mierzyć, bo gdyby tego nie zrobili, wszystko poszłoby się jebać.
Miał dosyć tego, jak wszyscy go traktowali - od jego ojca począwszy i na rodzeństwie Saula skończywszy. Miał dosyć bycia kukłą, którą obarczało się winą za wszystkie nieszczęścia, wszystkie złe emocje, wszystkie nieprawidłowości; mogliby wreszcie utopić go jak Marzannę i przynajmniej wszystkim byłoby wtedy lżej.
I wreszcie - miał dosyć tej sytuacji, bo znowu oczekiwało się od niego wsparcia i głaskania po głowie, chociaż sam był roztrzęsiony i wzburzony, i już był naprawdę gotowy po prostu po raz kolejny to ofiarować, ale potem zobaczył te narkotyki i poczuł się jak skończony kretyn. I pewnie wciąż oczekiwano od niego tego samego - żeby powiedział, że nic się nie stało, że wszystko w porządku, że mu wierzy, że najważniejsze - w takim razie - było to, że faktycznie się tym towarem nie nafurał, że teraz już wszystko będzie dobrze. Tylko, że Klaus wcale tak nie czuł - jakby miało być dobrze. Miał wrażenie, że chociaż przez ten cały czas on wychodził z siebie i starał się jak mógł, to wszystko leciało na łeb na szyję.
- Mam uwierzyć, że to tak po prostu sobie przez cały ten czas leżało, tak? Ukryte w jakimś... kurwa, kanale czy gdzie? Po co, Saul? Po co, skoro niby jesteś czysty? Nie wiem... czekałeś, aż wydarzy się coś takiego, tak? Czekałeś, aż nadarzy się okazja, żeby nie było, że ćpasz bez powodu; żebym nie mógł się o to czepiać? Bo teraz jesteś przecież biedny, teraz jesteś poszkodowany, teraz nie można się do ciebie o to przypierdalać, bo to ja wyjdę na tego złego? - mówił szybko i nawet nie było w tym wszystkim przestrzeni na łzy, choć oczy piekło go przecież nieznośnie. - Ty to po prostu kochasz. Po prostu uwielbiasz, kiedy życie daje ci wymówki, prawda? A teraz to ja powinienem czuć się źle, bo na ciebie najeżdżam, kiedy jesteś w potrzebie. I co, powinienem cię chwalić, że nie wziąłeś? Skoro nie wziąłeś, to po chuj to tu trzymałeś?! - unosił się coraz bardziej, ręce mu drżały, drżały kolana. Głos też drżał, ale nie histerycznie, a załamując się w przerwach między kolejnymi słowami. - I teraz ja mam czuć się źle, przez to, że robię o to aferę, ale to przecież też uwielbiasz, bo możesz wtedy przyjść i mnie uratować. Na pewno byłeś zachwycony wtedy, w październiku, kiedy do ciebie przyszedłem. Bo mogłeś się wykazać, poczuć się przydatny i jeszcze wymóc na mnie jakieś obietnice, co do naszej relacji, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że byłem wtedy kupą gówna i zgodziłbym się, kurwa, na wszystko! - Wrócił ciężki oddech, wróciły łzy. Nie potrafił już się zatrzymać. - I pomyśleć, że miałem potem jebane wyrzuty sumienia. Wtedy, w halloween i później znowu, w listopadzie, jak nie udało mi się... Ja czułem się jak gówno, a ty czekałeś tylko na okazję, żeby zapodać w żyłę to cholerstwo, które trzymasz pochowane na chacie! - głos załamał mu się na kilku ostatnich wyrazach, w głowie miał parno. Oddychanie zdawało się czymś trudnym. Miał wrażenie, że świat wokół niego wiruje.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Patrzył na Klausa oniemiały podczas całego tego potoku słów, nie wiedząc, jak ma na to zareagować. Czuł się niesłusznie oskarżany - słusznie o tyle, że owszem, miał te dragi w domu, ale przecież ich nie tknął. Nie tknął! Teraz je od siebie odrzucił, wywalił na podłogę, powstrzymał się przed ćpaniem, a Klaus mu teraz zarzucał okłamywanie go przez cały ten czas, o robienie z siebie ofiary, co absolutnie nie miało miejsca. W dodatku wyrzucił z siebie rzeczy, których Saul nie spodziewał się usłyszeć.
- Co? - wykrztusił wreszcie, patrząc na niego cały zesztywniały i pobladły - Uważasz, że cokolwiek na tobie wymusiłem? W dodatku wykorzystując moment, kiedy byłeś w rozsypce?
Wstał chwiejnie, wciąż trzymając się za nadgarstek poranionej ręki i stanął tuż przed chłopakiem, patrząc mu w oczy. Jeszcze nie był pewien, co czuje w związku z tym wszystkim, co usłyszał - na razie był w zbyt wielkim szoku.
- Obiecałeś, a jednak się pieprzyłeś z innymi jeszcze w listopadzie? - zapytał cicho, drżącym głosem - Mówiłeś, że nie. Że z tym skończyłeś. I nie, kochany, nie chodziło mi o to, żeby cokolwiek na tobie wymóc: chodziło mi głównie o twoje bezpieczeństwo, dlatego prosiłem z październiku. Do kurwy nędzy, w listopadzie chodziło mi wyłącznie o miłość do ciebie, o to, że chcę, żebyś był mój i żebym ja był twój, dupku jebany! A ty teraz mi zarzucasz, że cię zmanipulowałem, tak?! Otóż nie, słoneczko - ja przynajmniej cię nie okłamywałem! Tak, miałem to gówno w domu, bo jestem jebanym ćpunem, jestem chory i nie mogę się z tego wyleczyć, ale próbuję! Nie brałem nic! Ani wtedy, kiedy ci to obiecałem, ani niedługo wcześniej! Nie brałem! Chcesz się jebać, z kim popadnie?! Dobra, to idź i się pieprz z gwałcicielami, z chujami, może wreszcie ktoś cię zamorduje, bo tylko tak to się może wreszcie skończyć! Brakuje ci chuja w dupie? Nie wiem, może ci zainstalujemy jakiś wibrator na stałe, co?! Chociaż nie, po co, lepiej, jak będziesz dawać dupy każdemu, kto się nawinie, kto cię, kurwa, sponiewiera, kto zrobi wszystko, co będzie tylko chciał, bez pytania, czego ty chcesz!
Był zbyt słaby, żeby ustać na nogach, dlatego zatoczył się i padł znów tyłkiem na deskę klozetową, teraz dysząc ciężko - nie tylko z osłabienia, ale i ze złości.
- Jeśli nie pierdolenie się z kim popadnie to dla ciebie takie wyzwanie, to idź. Idź, znajdź pierwszego lepszego chuja, widocznie ci nie wystarczam.
Zasapał się, więc opuścił głowę, łapiąc duże hausty powietrza i próbując unormować oddech.

klaus amadeus werner
ODPOWIEDZ