lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
pielęgniarka na bezrobociu — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1
W jeepie Zaydena coś stukało i dosyć często nie odpalał za pierwszym razem, ale Velvet w ostatnich dniach miała tyle na głowie, że wizytę u mechanika przerzuciła gdzieś na koniec listy zadań do wykonania. Poza tym nie miała pojęcia, czy brat miał jakiś zaprzyjaźniony warsztat. Coś w aucie szwankowała, od kiedy wsiadła do niego pierwsi raz, więc mogła podejrzewać, że nawet umówił się już na jakiś przegląd, ale nigdzie nie znalazła takiej informacji. Pewnie większość rzeczy zapisywał w telefonie, jak to ludzie w obecnych czasach robili, ale telefon Zaydena chyba nie wrócił albo Velvet go zwyczajnie nie dostała. Dom zdążyła już przeszukać i choć na ścianie w kuchni wisiał kalendarz, w którym zaznaczono kółkiem dwie daty dotyczące jakichś wydarzeń związanych z Tobiasem, to jednak Cavendish podejrzewała, że jest tego więcej. Jakieś kontakty, numery telefonów, informacje na temat dziecka… Tak, na pewno większość z tego była zapisana w telefonie. Albo chociaż w komputerze. Komputera jednak w domu nie było, a miejscem, w którym prawdopodobnie dziewczyna mogła go znaleźć, była firma Zaydena, którą prowadził z przyjacielem. Po cichu liczyła również na to, że znajdzie w biurku analogowy, książkowy kalendarz, a w nim chociaż jakieś numery telefonów czy adresy, choć to pewnie była złudna nadzieja.

Informację o śmierci Zaydena tak naprawdę usłyszała od matki, która dowiedziała się o tym od Adlera. Sama Velvet się z Benedictem nie widziała od czasu jego powrotu z tej wyprawy. I może to dobrze, bo nie wiadomo, jak mogłaby zareagować. Nadal kotłowało się w niej dużo emocji, ale nic dziwnego, bo minęło stosunkowo mało czasu, a na dziewczynę spadło nagle mnóstwo dodatkowych obowiązków i rzeczy to załatwienia. Christina Cavendish trochę się do tego nie nadawała, właściwie to popadła w jakieś dziwne odrętwienie i z jej strony córka nie miała praktycznie żadnej pomocy. Jedynie czasem była w stanie zająć się wnukiem, ale i tak na krótko. Na całe szczęście Tobias chodził do przedszkola.

Trudno więc było ot tak pojechać do firmy i normalnie porozmawiać. Velvet jakoś tak wewnętrznie czuła się niekomfortowo, na co wpływ miały też wspomnienia z nastoletnich czasów i mrzonki, które wtedy tliły jej się w głowie. Głupoty, nieważne. Była równocześnie zła i rozgoryczona, najchętniej weszłaby tam, poszła bezpośrednio do biura, a wiedziała, gdzie się znajduje, wzięła laptopa, przejrzała szuflady, zabrała, co trzeba, i się ewakuowała. Nie mogła jednak ot tak wkroczyć do nie swojej firmy i bez słowa grzebać w nieswoich rzeczach. Czekała ją więc bezpośrednia konfrontacja z Benedictem.

Na szczęście dojechała na miejsce w całości, co nie było wcale takie oczywiste z tym autem. Zaparkowała pod centrum sportowym nieco krzywo, standard. Nie chciała okazywać niepewności, ale i tak nie wkroczyła do środka z wysoko uniesioną głową, tylko trochę jednak niepewnie, jakby mimo wszystko chciała uniknąć spotkania. Na pewno trwały tam jakieś zajęcia, kiedy rozejrzała się po wnętrzu, a dawno tam w sumie nie była. Velvet lubiła biegać i do tego w sumie ograniczała się jej aktywność fizyczna. Wspinanie raczej jej nie wychodziło, a przynajmniej była o tym przekonana, bo tak naprawdę nigdy nie spróbowała, mimo namawiania Zaydena. Ale odbiegła myślami. Ruszyła się trochę, żeby nie sterczeć przy drzwiach, i cały czas się rozglądała, szukając oczywiście właściciela, a kiedy go dojrzała (o co raczej nietrudno, gdy ktoś ma prawie dwa metry) to i tak nie od razu podeszła. Chyba raczej czekała na to, aż sam ją zauważy, bo pewnie podchodził do każdego, kto tylko zawitał w progi centrum wspinaczkowego. Chyba że mieli tam jakąś recepcjonistkę.
Benedict Adler

powitalny kokos
:)
brak multikont
Himalaista, właściciel centrum sportu — Himalaje
29 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
There is competition between every person and this mountain. The last word always belongs to the mountain.
003.
{outfit}
Powrót do pracy nie był dla Benedicta łatwy. Najchętniej sprzedałby to wszystko i zaczał pracować na kasie w sklepie. Wiedział jednak ile serca i czasu włożył jego przyjaciel w otworzenie tego centrum. To byłoby obrzydliwe, gdyby tak zrugał pamięć o nim i sprzdał coś nad czym oboje przez lata pracowali i poświęcali wiele, by to miejsce prosperowało tak dobrze jak to było możliwe. Uważał, że ich centrum było dla nich trochę jak takie wspólne dziecko, o które się troszczyli i chcieli mu zapewnić jak najbardziej świetlaną przyszłość. Dlatego chcieli zorganizować komercyjną wyprawę na Mount Everest, mieli wielkie plany, za które teraz przyszło im odpowiedzieć. Niestety dla Benedicta, to Zayden poniósł większą stratę. Wolałby się zamienić z nim miejcami. On miał do kogo wracac. Benny niby też, bo w końcu miał ukochaną narzeczoną, ale był pewien, że Sadie znalazłaby sobie kogoś lepszego, kogoś kto bardziej do niej pasował, pewnie jakiegoś ordynatora albo prawnika, a nie chłopca z wielkimi marzeniami. Faceta, który nie potrafił nawet uratować własnego przyjaciela.
Przekroczenie progu firmy za każdym razem kosztowało go tyle samo stresu. Odkąd wrócił starał się zachować dobrą twarz, uśmiechac się i nie pokazywać po sobie w jakim tak naprawdę jest stanie. Jego pracownicy potrzebowali szefa, który jest w pełni sprawny psychicznie. Dlatego starał się spinać wszystko, robić dobra minę do złej gry, żeby pokazać im, że wszystko jest w porządku i jakoś przetrwają tą starszną chwilę. Musiał być ich opoką, bo przecież nimi też wstrząsnęła śmierć Zaydena.
Prawda jednak była taka, że nie mógł sobie za bardzo znaleźć miejsca. Nie chciał siedzieć w ich wspólnym gabinecie, bo czuł się tam okropnie. Fizycznie jeszcze nie był do końca na tyle sprawny, by wrócić do prowadzenia zajęć i treningów ze wspinaczki, łaził więc po całym obiekcie próbując jakoś pracować i nikimu nie przeszkadzać. Stał sobie właśnie z lapkiem przy recpecji i rozmawiał ze swoją pracownica, gdy usłyszał, że ktoś wchodzi. Automatycznie odwrócił się w stronę drzwi i poczuł jak serce mu zaczyna walić szybciej z nerwów. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał się spotkac z kimś z rodziny swojego przyjaciela. Chciał przeciez iść na jego pogrzeb, który pewnie niedługo zostanie zorganizownay, nawet jeżeli był to tylko symboliczny pochówek samej trumny, bo ciało zostało w górach. – Velvet – powiedział podchodząc do kobiety. – Cześć – przywitał się, nie za bardzo wiedzieć jak się powinien zachować. Poklepać ją po ramieniu? Przytulić? Nie robić zupełnie nic? Wybrał trzecią opcję, bo wolał nie naruszać jej przestrzeni osobistej. – Mogę Ci jakoś pomóc? – Zapytał, bo nie wpadł na to, że przyszła zabrać rzeczy brata. On jeszcze nie pomyślał, żeby zrobić porządek na jego biurku. Nawet nie ruszał tego co na nim stało.


velvet cavendish
ambitny krab
catlady#7921
zoey - luna - bruno - mira - cece - eric - mei - olgierd - joshua - cat - owen
pielęgniarka na bezrobociu — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie miała żadnych wyobrażeń, oczekiwań. Nie zakładała, że zobaczy zaniedbanego faceta w pogniecionym ubraniu i z podkrążonymi oczami, bo chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że Benedict też swoje przeżył i na pewno mocno go dotknęło to, co się stało, czego był świadkiem, to jednak musiał jakoś funkcjonować, musiał prowadzić firmę i wszystko ogarniać. Velvet nie zakładała też jednak, że zobaczy tryskającego energią i uśmiechniętego mężczyznę. Spodziewała się raczej kogoś, kto funkcjonuje tak jak ona w tym momencie – względnie się ogarnia, bo trzeba i nikt nie powinien widzieć, jak jej trudno, zwłaszcza Tobias, ale równocześnie nie tryskała szczęściem i entuzjazmem. No, u niej może jeszcze było trochę widać zmęczenie, w końcu nagle spadło jej na głowę jeszcze więcej obowiązków, choć w ostatnim czasie i tak zajmowała się bratankiem, skoro Zayden wyjechał.

Nie spodziewała się jednak, że mimo ogólnego kiepskiego nastroju i pewnie jakiegoś tam przygnębienia albo niechęci do wszystkiego i wszystkich Benedict nadal będzie wyglądał tak samo dobrze, jak to zapamiętała.

Co za idiotyczne, żałosne myśli. I to w takim momencie. Powinna się wstydzić, wiedziała o tym.

Rzeczywiście trochę nie na miejscu byłoby witanie się w bardziej poufały sposób, nawet jeśli kiedyś bardzo by ją ucieszyło takie przytulenie. Ale to było kiedyś. Teraz Velvet też się nie kwapiła, nawet żeby choćby wyciągnąć rękę. Samo „cześć” było odpowiednie.

Cześć – odpowiedziała w podobny sposób, zaskakująco neutralnym tonem, unosząc przy tym głowę.

Pewnie powinna po prostu powiedzieć, po co przyszła, bez owijania w bawełnę, bo to nie było nic zadziwiającego albo kontrowersyjnego. Ale kiedy zobaczyła Benedicta, do tego jeszcze właśnie weszła do centrum sportowego, w którego stworzenie Zayden tak bardzo się zaangażował… Jakoś tak żal i rozgoryczenie do niej wróciły, uderzyły w nią zaskakująco mocno.

A wiesz, wpadłam, żeby wykupić lekcje wspinaczki, żeby za jakiś czas móc się wybrać w góry i pójść po Zaydena, skoro ty nie potrafiłeś go sprowadzić – wypaliła.

Przemawiały przez nią nie tylko ten żal i rozgoryczenie, ale też była zła na samą siebie o te wcześniejsze myśli, bo przypomniała sobie, jak bardzo kiedyś, kiedy miała jeszcze to naście lat, Benedict jej się podobał, a teraz dotarło do niej, że już wiedziała dlaczego, bo już wtedy miała dobry gust wizualny. Dopiero po kilku sekundach pojęła, jak bardzo chamskie to było, a już zwłaszcza że powiedziała to, stojąc w zasięgu wzroku i słuchu recepcjonistki.

Przepraszam – zreflektowała się. – Możemy przejść do gabinetu? – zaproponowała, bo tam zdecydowanie będzie się lepiej rozmawiać.

Benedict Adler

powitalny kokos
:)
brak multikont
Himalaista, właściciel centrum sportu — Himalaje
29 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
There is competition between every person and this mountain. The last word always belongs to the mountain.
Może powinien się spodziewać jej wizyty prędzej czy później, nie mógł przecież omijać każdego członka rodziny Zaydena. Łączyła ich wspólna tragedia, za którę Benedict czuł się personalnie odpowiedzialny. Nie dziwił się, że ona może być na niego zła i miała do niego żal, skoro on sam miał sam do siebie dokładnie takie odczucia. Czuł się z tym okropnie i zrestzą było to po nim widac. Nie był już tym samym człowiekiem, którym był zanim w te góry pojechał. Nie kipiała od niego energia, nie był wiecznie uśmichnietym i pełnym wigur chłopakiem. Teraz czuł się tak jakby nagle postarzał się o 30 lat, nie miał ochoty na nic, nie chciał się widzieć z nikim i wolał spędzać wieczory nad kieliszkiem niż na przykład z własną narzeczoną. Na dodatek nałozyły się mu jeszcze problemy rodzinne, związane z ojcem, który wylądował za kratkami i, po którym Benedict teraz odziedziczył cała masę długów.
Pokiwał tylko głowa na jej złośliwy komentarz i uciekł spojrzeniem gdzies w bok, bo nie było to przyjemne. Sam czuł się okropnie z tego powodu nie było potrzeby mu o tym przypominać. Nie miał zamiaru jednak stawać w swojej obronie, ani rzucac jakiś głupim żartem, bo nic, co by powiedział nie miałoby większego znaczenia. Zerknął tylko na recpecjonistkę, której chyba zrobiło się trochę głupio, bo bardzo namiętnie zaczęła patrzeć w ekran komputera.
- Jasne – powiedział starając się zachowac spokój – znasz drogę – dodał wskazując jej ręką na korytarz, który prowadził do gabinetu. Gdy ruszyła to poszedł za nią w bezpiecznej odległości układając w głowie różne scenariusze na rozmowę, którą pewnie zaraz będa musieli przeprowadzić. Nie podobało mu się to, nie był gotowy, ale może lepiej teraz niż gdyby miał z tym zwlekać bóg wie ile. Przynajmniej będzie z głowy. – Potrzebujesz czegoś konkretnego czy chcesz się na mnie wyżyć? – Zapytał, gdy weszli do gabinetu, a on zamknął za nimi drzwi. Nie miał zamiaru się z nią kłocić, mogła tu teraz po nim jeździć, a on będzie grzecznie słuchał i pewnie nawet przyzna jej rację.

velvet cavendish
ambitny krab
catlady#7921
zoey - luna - bruno - mira - cece - eric - mei - olgierd - joshua - cat - owen
pielęgniarka na bezrobociu — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Może się troszkę zapędziła, bo zdecydowanie nie powinna wyskakiwać z głupimi tekstami przy świadkach. I chociaż czuła się tak ogólnie rozgrzeszona z tego, że wyrzuciła z siebie frustrację i negatywne emocje, którym tak naprawdę Benedict nie był winien, to jednak mogła mu mówić takie rzeczy, gdy nikt nie słyszał. Velvet z natury nie była jakaś specjalnie złośliwa, chyba że ktoś jej naprawdę zalazł za skórę. W tym przypadku miała w sobie ogrom żalu, nie wiadomo tylko do kogo. Oczywiście do Zaydena było go najwięcej, ale już nie żył, więc jak miała go zrugać za głupotę, którą odwalił? I chyba tak podświadomie czuła, że Benedict jest w sytuacji podobnej do niej, oczywiście nie pod względem okoliczności, tylko pod względem ciężaru emocjonalnego, więc powinien zrozumieć jej żal i złość. W dodatku w jakiś absurdalny sposób się obwiniał, choć nie powinien, bo przecież nie zaciągnął nikogo na tę górę na siłę. No, ogólnie Velvet po prostu tak wewnętrznie czuła, że może się trochę na Adlerze wyżyć, choć nie w dosłownym znaczeniu tego słowa, a on nie zacznie wielkiej kłótni, tylko przyjmie to względnie spokojnie i może też zrozumie, że nie miała nic złego na myśli, tylko musi wyładować emocje.

Poszła we wskazanym kierunku, choć nie potrzebowała drogowskazu. Czekała jednak na zgodę, bo przecież nie była u siebie. Zdarzyło jej się parę razy zajrzeć do Zaydena, gdy pracował, i kiedy teraz weszła do gabinetu, to miała wrażenie, że brat po prostu sobie wyszedł na lunch i zaraz wróci. Jego rzeczy nie zniknęły z biurka. Valvet potrzebowała komputera, może też warto byłoby przejrzeć jakieś notatki, kalendarz… Podeszła więc do biurka i rozglądała, próbując coś wywnioskować, a odwróciła się dopiero, gdy Benedict się odezwał.

Przez kilka sekund cisnęło jej się na usta „to nie tak…”, jakby skapitulowała i jednak chciała się pokajać za tamten chamski tekst. Tylko że w sumie miał rację, poniekąd chciała się wyżyć, więc trafnie to wywnioskował. W innych okolicznościach może by się nawet uśmiechnęła, że została „przejrzana” (choć wcale się z tym nie ukrywała), teraz jednak nie było jej ani trochę do śmiechu.

I to, i to – oznajmiła. –Potrzebuję komputera i może jakichś notatek, kalendarza, cokolwiek, bo… – urwała, żeby nie powiedzieć „bo mam problemy z papierologią, Tobiasem i ogólnie jestem w czarnej dupie”, bo co go to obchodziło? Nie jego problem. Chociaż w sumie… Może jednak trochę jego. – [/b] …bo przez wasze głupie pomysły zostałam ze wszystkim sama, więc tak, chcę się wyżyć, bo na Zaydenie już nie mogę! – Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że odrobinę uniosła głos, choć daleko jej jeszcze było do krzyków. Po prostu ton się zmienił, stał się bardziej stanowczy i, cóż, emocjonalny. – Zniszczyliście życie i sobie, Zayden to nawet dosłownie, i kilku innym osobom. A najbardziej zniszczyliście je Tobiasowi! Przez to, że wam się zachciało wspinać. I możesz sobie cierpieć teraz, bo pewnie też to wszystko przeżywasz, ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, że mnóstwo problemów, które wynikły z tej wyprawy, tak naprawdę cię ominęło? – Nie chciała marudzić, jak to teraz ma ciężko, bo wiedziała, że mimo wszystko sobie poradzi. Chciała tylko uświadomić jedynej osobie, której jeszcze mogła coś uświadomić, że przez niebezpiecznie hobby zranili ludzi i stworzyli naprawdę masę problemów.
Benedict Adler

powitalny kokos
:)
brak multikont
ODPOWIEDZ