lorne bay — freelance
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oszustka, (nie)wymarzona narzeczona i mama 7-letniego Henry’ego. Wciąż szuka dla siebie miejsca na tym świecie z nadzieją, że nikt nie szuka już jej za to, co zrobiła przed laty.
Czerwone świata zatrzymują ją tuż przed skrętem na ulicę prowadzącą do szpitala. Wpatruje się beznamiętnie w drogę przed sobą, wciąż niepewna, czy powinna z nim rozmawiać. Po pierwsze, nigdy nie wyniknęło z tego nic dobrego, po drugie… Zastanawiała się ostatnio, czy nie ciąży na niej pewna część odpowiedzialności za to, co się z nim stało. W końcu zostawiła go w najmroczniejszym punkcie życia, bez słowa wytłumaczenia. Ratowała siebie i syna. Gdyby miała to zrobić jeszcze raz, znów wyszłaby z domu bez mrugnięcia okiem. Jeśli wizyty policji wzywanej przez m a r t w i ą c y c h się sąsiadów coraz głośniejszymi awanturami i coraz gorszym stanem pana Kempera dziecko wychowywałoby się bez rodziców. Jedno tkwiłoby w więzieniu z dożywotnim wyrokiem, drugie bez praw rodzicielskich zaliczałoby kolejne, przymusowe odwyki. Musiała uciec. Musiała go porzucić. Nie była mu nic winna. To powtarzała sobie, jak mantrę.
Laura kurczowo zaciska palce na kierownicy, kiedy z odrętwienia wyrywają ją klaksony samochodów za nią. Światło zdążyło zmienić się na zielone i znów na czerwone, a ona nie ruszyła z miejsca. Kiedy facet za nią trąbi jeszcze raz, przeciągając ten nieprzyjemny dźwięk, kobieta wystawia dłoń przez okno, żeby pokazać mu środkowy palec. A kiedy kierowca postanawia wysiąść z krzykiem skierowanym w stronę głupiej cipy, Harish rusza z piskiem opon na czerwonym, mamrocząc coś pod nosem, żeby się nie zesrał. Na takie wybryki pozwala sobie tylko, kiedy jest sama. W domu zachowuje się p r z y z w o i c i e, nie ma innego wyjścia.
Nie umówiła się, ale wydaje jej się, że Leander powinien mieć dziś dyżur. Tak naprawdę, nie umówiła się celowo. Nie chciała z nim rozmawiać więcej, niż to konieczne. Chciała to tez zrobić sama, bez Clarence’a, a doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie byłby zadowolony z jej wizyty w szpitalu. Może chciała też zrobić coś na przekór narzeczonemu? Wiek przedchrystusowy to idealna pora na okres spóźnionego buntu.
— Gdzie znajdę doktora Kempera? Jestem z nim umówiona na konsultację — pyta na recepcji, kiedy dociera już na piętro pediatrii. — Kemper? — powtarza, kiedy zostaje o to poproszona przez kobietę w niebieskim uniformie. — K jak Kolorado, E jak Eldorado, M jak Mama, P jak Pier… Pierniczki, E jak Egzekucja i R jak Resuscytacja. KEMPER — irytuje się, kiedy powtarza nazwisko po raz kolejny, a kobieta spokojnie informuje ją, że taki lekarz tu nie pracuje. Przygląda jej się przez chwilę, kiwa głową i odsuwa się bez słowa od lady.
Rusza do windy i w panice opuszcza oddział. Oszukał ją? Czy zdążyli go już wyjebać? Niepotrzebnie tu przychodziła. Niepotrzebnie… Pomysł, który wpada jej do głowy, powstrzymuje ją przed wyjściem z budynku. Skręca w stronę szpitalnej kafeterii, zamawia kawę i zajmuje jeden ze stolików. Wyciąga telefon i wystukuje krótką wiadomość „Jestem w szpitalu, przy okazji. Chciałabym z tobą porozmawiać. Znajdziesz 5 minut?” i wysyła ją do swojego byłego.
Jeśli ją oszukał to i tak zostanie stałym bywalcem tego obiektu – jako duch w kostnicy, kiedy już go zamorduje. Co jej za różnica, podwójne czy potrójne dożywocie.

powitalny kokos
warren
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
006
I made a promise but I break it every day
It's not my fault for I was promised just the same
K jak Kolorado? Co to w ogóle za idiotyczny wybór?
Gdyby on miał przeliterować własne nazwisko, z pewnością zacząłby tę wyliczankę inaczej. K jak koc, powiedziałby. K jak knajpa. K jak kanapka. Było wiele lepszych opcji niż Kolorado - gdyby Leander zdecydował się iść w hasła z kategorii geografia, szybciej wygrzebałby z pamięci pewnie Kingston, jak przystało na kogoś, kto może i uciekał od swojej przeszłości (grunt to wspólne hobby, hm?), ale przynajmniej pozostawał na tym samym kontynencie.
Dobrze, że w n o w y m nazwisku też zmieściło się to przeklęte K, bo inaczej wszystkie te słowa zwyczajnie musiałyby się zmarnować. A on zmarnował już wystarczająco wiele - rzeczy, relacji, a w pewnym momencie był na dobrej drodze, by zmarnować również życie ich syna. Czy się nad sobą użalał? Oczywiście, ale trochę wyrozumiałości: nie miał w swojej przyczepie telewizora i odstawił alkohol, nie pozostało mu zbyt wiele do roboty w wolnym czasie oprócz gapienia się w sufit i rozpamiętywania przeszłości.
Dziś reszta dnia miała wyglądać podobnie. Nie przyzwyczaił się jeszcze do nowego szpitala - do tutejszych pacjentów, ale też, szczerze mówiąc, nie przywykł do samego pracowania po długiej przerwie. To działało w dwie strony: współpracownicy Leandra także nie zdążyli się do niego przyzwyczaić i nigdy nie był pierwszą osobą, którą proszono o pomoc albo chociaż zapraszano na wieczorne wyjście do pubu. Dlatego choć jego dyżur skończył się zaledwie osiem minut temu, doktor - teraz - Burkhart dokończył wiązanie sznurówek i wyprostował się, gotów ruszyć do wyjścia. Gdy wsiadł do windy, zdążył już zapomnieć o tym, że wypadałoby wyczyścić sobie te buty. Telefon wyciągnął z kieszeni raczej z nudów, po to, by uniknąć niezręczności towarzyszącej utknięciu w ciasnej przestrzeni z obcymi ludźmi.
Wszedł do kafeterii zaledwie - aż? - kilkanaście minut po pierwszej wiadomości od Laury: w zwyczajnej koszulce zamiast szpitalnych scrubsów i bez plakietki z nazwiskiem, która mogłaby nieco rozjaśnić dzisiejszą sytuację (albo jeszcze bardziej namieszać kobiecie w głowie). Czy wyglądał jak człowiek, który spędza całe dnie, kręcąc się w pobliżu szpitala, gotów przybiec, gdy ktoś znajomy będzie o krok od zdemaskowania jego kłamstw? Nie jest to wykluczone.
Omiótł wzrokiem pomieszczenie i podszedł do Laury, zamiast powitania pytając po prostu: - Gdzie jest Henry? - był chirurgiem dziecięcym, na miłość boską, wpadł już na co najmniej jedenaście dolegliwości, które mogły nękać ich syna, zmuszając blondynkę do zabrania chłopca do szpitala. Nie przyszło mu nawet do głowy, że to ona mogła się źle czuć - martwił się zdrowiem jedynie tych najważniejszych osób, a Laura przestała do nich należeć.

Laura Harish
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — freelance
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oszustka, (nie)wymarzona narzeczona i mama 7-letniego Henry’ego. Wciąż szuka dla siebie miejsca na tym świecie z nadzieją, że nikt nie szuka już jej za to, co zrobiła przed laty.
Stuka palcami w blat stolika w nerwowym oczekiwaniu. E jak Egzekucja, przypomina sobie to, jak nieudolnie i w irytacji recytowała pielęgniarce nazwisko swojego byłego partnera. Nie podoba jej się to, że wrócił do ich życia, które z takim wysiłkiem udało jej się ułożyć na nowo. Wcześniej zdarzało jej się pytać, czy gdzieś się pojawi, czy mógłby jej z czymś pomóc, ale tylko w kontekście synka. Sama nie pielęgnowała wspomnień o Leandrze. Na początku po to, żeby nie chciała wrócić. Później, by nie żyć zamkniętą już przeszłością. Dziś ograniczała się do krótkiej wymiany zdań, albo zatrzaśnięciem mu drzwi tuż przed nosem. Żadnych ustępstw, żadnej taryfy ulgowej, żadnej wymiany zdań o tym, co u niego słychać i co przeszedł przez ostatnie lata.
Żeby to zrobić, musiałaby przełknąć gorzką gulkę wyrzutów sumienia, która zbierała się w jej gardle za każdym razem, kiedy patrzyła mu w oczy. Tymczasem z trudem w ogóle przechodziła nawet przez te ograniczone do minimum interakcje. Nie miała jednak innego wyjścia, niż w końcu z nim porozmawiać. B a ł a się, że Leander mógłby w końcu pójść do sądu – nigdy przecież prawnie nie ustalili opieki nad dzieckiem. Nigdy nie byli małżeństwem, chłopiec nosił jej nazwisko, ale sprawa nie była aż tak prosta. Oczywiście, mogłaby uzyskać pełne prawa w okresie, kiedy pan Kemper rzadko odzyskiwał przytomność. Ciężko byłoby namierzyć jego stały adres. Mogłaby, gdyby samo zetknięcie z wymiarem sprawiedliwości nie napawało jej przerażeniem.
— Kto by pomyślał, że z ciebie taki konkretny mężczyzna, Leander — zaczyna szorstko, ale zaraz przypomina sobie, z jaką intencją tu przyszła. Przestaje więc rozsiadać się na krześle i cofa rękę bliżej siebie. Skinieniem głowy daje mu do zrozumienia, żeby usiadł naprzeciwko. — Henry jest w szkole. Mają dzisiaj klasową atrakcję plastyczną, która ma polegać na wycinaniu stempli z ziemniaków, więc jak rozumiesz, jest bardzo zajęty. Nie przyszłam na wizytę z Henrym. Przyszłam do ciebie, porozmawiać o nim. Przyznasz chyba, że to najwyższy czas, żebyśmy zaczęli o nim rozmawiać — odpowiada już spokojniej, trochę zbyt nerwowo ściskając swoje dłonie. Chce brzmieć, jakby była wyluzowana, ale nie jest. Jego obecność zawsze ją spina. Usztywnia. Przywołuje do maksimum skupienia.
Nigdy nie miała okazji opowiedzieć mu, dlaczego wtedy uciekła. Nie chciała do tego wracać. Nie chciała pamiętać ani jak przesuwał palcami po jej ogromnym, ciążowym brzuchu i opowiadał dziecku, co fantastycznego będą robić razem, jak już się pojawi, ani tego, jak wyglądały ich awantury, kiedy wracał do domu pijany, a kilkumiesięczne niemowlę wyło w pokoju obok.
Że musiała odejść, żeby H e n r y miał lepsze życie.
Że musiała odejść, chociaż była w nim szalenie zakochana.
Że musiała odejść, bo bała się, że jeśli sprawy zaszłyby za daleko, miałaby na sumieniu trzeciego trupa.
A dziś mruga intensywnie powiekami, próbując oddalić od siebie wszystkie te nawracające lawiną wspomnienia.
— Pozwól, że zaczniemy więc od tego, dlaczego okłamujesz mnie, że pracujesz w tym szpitalu, Lenny.
powitalny kokos
warren
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Nie przyszłoby mu nawet do głowy, by spytać Laurę, dlaczego odeszła. Nie dlatego, że był tchórzem i bał się zmierzyć z prawdą (tą, której on sam często bardziej się domyślał niż faktycznie pamiętał, bo kilkutygodniowe ciągi nieustannego picia nie sprzyjały kolekcjonowaniu wspomnień), choć, rzecz jasna, był nim. Przede wszystkim jednak - przecież wydawało mu się, że on doskonale wie, dlaczego kobieta to zrobiła. I choć wtedy, gdy nagle został sam, bez partnerki i bez syna, był absolutnie wściekły - skupianie się na złości zawsze przychodziło mu łatwiej niż zauważanie własnego smutku - teraz czuł… ciężko to nazwać. Jeszcze ciężej jest powiedzieć na głos coś w stylu: Jestem ci wdzięczny, że odeszłaś i zabrałaś naszego chłopca ode mnie. I może wdzięczność to rzeczywiście zbyt duże słowo - jak na tę sytuację i jak na umiejętności Leandra - ale nie umiał się dziwić jej decyzji. Wręcz przeciwnie: uważał, że wybrała najlepsze wyjście z tej sytuacji.
Może nie dla niego samego - musi minąć pewnie jeszcze trochę czasu (kilka sesji? może kilkanaście?), zanim zaakceptuje w pełni, że sam był sobie winien. Że nie powinien czuć się porzucony, zraniony ani obwiniać Laury o to, jak wyglądało jego życie przez kolejnych pięć lat. Nie zrobiła mu w końcu na złość, z nadzieją, że kiedyś Lenny dostanie za swoje i zarazi się HIV albo zapije na śmierć (jedno trafienie na dwa). Po prostu ratowała siebie i ich syna - dokładnie tak, jak powinna.
I chyba decyzja była słuszna, prawda? Łapał się tego jak ostatniej deski ratunku: tłumaczył sam sobie, że Laura wyglądała dobrze, była w stabilnym związku i miała dobre życie, uparcie ślepy na wszystkie sygnały, które mogłyby rzucić choć odrobinę cienia na to jej idealne życie z Clarencem.
No, a poza tym: Henry. Oczywiście, przecież w ostatecznym rozrachunku wszystko zawsze sprowadzało się do Henry’ego. Prawdopodobnie tylko dlatego, że mieszkał jedynie z Laurą i nie widywał ojca-pijaka w tym najgorszym okresie, wciąż mógł się cieszyć na jego widok.
I właśnie dlatego - dla tego chłopca, który robił właśnie stempelki z głupich ziemniaków - Leander zacisnął dłonie na własnych kolanach i powoli wypuścił powietrze z płuc. Nie pozwolił sobie na podniesienie głosu ani okazanie irytacji, która zaczynała w nim narastać. Coś takiego mógłby zrobić Michael. On, Leander, musiał pamiętać, że zrobił absolutnie wszystko, by zasłużyć sobie na brak zaufania i ciągłe kontrolowanie. - Nie czytam w myślach, Laura - powiedział spokojnie, może tylko odrobinę cierpko. - Musisz mi powiedzieć, dlaczego twoim zdaniem tu nie pracuję, jeśli chcesz, żebym ci to wyjaśnił - zmarszczył lekko czoło i spojrzał na kobietę. - Jak myślisz, długo nam to zajmie? Jeśli tak, może wezmę coś do jedzenia.

Laura Harish
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Nie przyszłoby mu nawet do głowy, by spytać Laurę, dlaczego odeszła. Nie dlatego, że był tchórzem i bał się zmierzyć z prawdą (tą, której on sam często bardziej się domyślał niż faktycznie pamiętał, bo kilkutygodniowe ciągi nieustannego picia nie sprzyjały kolekcjonowaniu wspomnień), choć, rzecz jasna, był nim. Przede wszystkim jednak - przecież wydawało mu się, że on doskonale wie, dlaczego kobieta to zrobiła. I choć wtedy, gdy nagle został sam, bez partnerki i bez syna, był absolutnie wściekły - skupianie się na złości zawsze przychodziło mu łatwiej niż zauważanie własnego smutku - teraz czuł… ciężko to nazwać. Jeszcze ciężej jest powiedzieć na głos coś w stylu: Jestem ci wdzięczny, że odeszłaś i zabrałaś naszego chłopca ode mnie. I może wdzięczność to rzeczywiście zbyt duże słowo - jak na tę sytuację i jak na umiejętności Leandra - ale nie umiał się dziwić jej decyzji. Wręcz przeciwnie: uważał, że wybrała najlepsze wyjście z tej sytuacji.
Może nie dla niego samego - musi minąć pewnie jeszcze trochę czasu (kilka sesji? może kilkanaście?), zanim zaakceptuje w pełni, że sam był sobie winien. Że nie powinien czuć się porzucony, zraniony ani obwiniać Laury o to, jak wyglądało jego życie przez kolejnych pięć lat. Nie zrobiła mu w końcu na złość, z nadzieją, że kiedyś Lenny dostanie za swoje i zarazi się HIV albo zapije na śmierć (jedno trafienie na dwa). Po prostu ratowała siebie i ich syna - dokładnie tak, jak powinna.
I chyba decyzja była słuszna, prawda? Łapał się tego jak ostatniej deski ratunku: tłumaczył sam sobie, że Laura wyglądała dobrze, była w stabilnym związku i miała dobre życie, uparcie ślepy na wszystkie sygnały, które mogłyby rzucić choć odrobinę cienia na to jej idealne życie z Clarencem.
No, a poza tym: Henry. Oczywiście, przecież w ostatecznym rozrachunku wszystko zawsze sprowadzało się do Henry’ego. Prawdopodobnie tylko dlatego, że mieszkał jedynie z Laurą i nie widywał ojca-pijaka w tym najgorszym okresie, wciąż mógł się cieszyć na jego widok.
I właśnie dlatego - dla tego chłopca, który robił właśnie stempelki z głupich ziemniaków - Leander zacisnął dłonie na własnych kolanach i powoli wypuścił powietrze z płuc. Nie pozwolił sobie na podniesienie głosu ani okazanie irytacji, która zaczynała w nim narastać. Coś takiego mógłby zrobić Michael. On, Leander, musiał pamiętać, że zrobił absolutnie wszystko, by zasłużyć sobie na brak zaufania i ciągłe kontrolowanie. - Nie czytam w myślach, Laura - powiedział spokojnie, może tylko odrobinę cierpko. - Musisz mi powiedzieć, dlaczego twoim zdaniem tu nie pracuję, jeśli chcesz, żebym ci to wyjaśnił - zmarszczył lekko czoło i spojrzał na kobietę. - Jak myślisz, długo nam to zajmie? Jeśli tak, może wezmę coś do jedzenia.

Laura Harish
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — freelance
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oszustka, (nie)wymarzona narzeczona i mama 7-letniego Henry’ego. Wciąż szuka dla siebie miejsca na tym świecie z nadzieją, że nikt nie szuka już jej za to, co zrobiła przed laty.
Czasem za nim tęskniła, chociaż nie pozwalała sobie często na to, by jej myśli uciekały w kierunku wspomnień o czasie, który spędzili razem. To przyjemne, rozlewające się po ramionach uczucie beztroski i zakochania. Tak pierwsze dla niej i tak miękko otulające serce. Niekiedy też poszatkowane sceny z ich wspólnego życia wracały do niej, chociaż dalekie było to od jej życzenia. Malowanie dziecięcego pokoju w ciasnym, wynajmowanym mieszkaniu. Gorące noce, które spędzali na malutkim balkoniku, kiedy to ona, w zaawansowanej ciąży nie mogła spać, a on dotrzymywał jej towarzystwa. Czy wcześniej – pijacka pogoń po mieście, która skończyła się kąpielą w motelowym basenie, w ubraniu, a oni nawet nie byli jego gośćmi. Albo popołudnia, w czasie których kazał jej oglądać The Office, a ona, chociaż sama nie była przesadną fanką tego formatu, zanurzała się w kanapie i przyglądała, jak z ekscytacją tłumaczy jej sens żartów i ich genialne nawiązania.
Wyrzucała sobie, że nie zauważyła wcześniej. Kiedy indziej, że miała świadomość, że Leander mierzy się ze swoimi demonami, ale nie chciała ich odkrywać. Zbyt bardzo bała się swoich własnych. Czasem myślała też o tym, że zbudowali swoją relację na niedopowiedzeniach. Ona sprzedała mu bajkę dotyczącą swojego dzieciństwa i pochodzenia, jak zwykle nie wspominając słowem o sekciarskich ciągotach jej rodziny i m o r d e r s t w i e, którego się dopuściła. On wyraźnie nie mówił jej czegoś o swoim życiu, nosząc tajemnicę, która powoli zjadała go żywcem.
Może nie była dobrą partnerką. Może go zawiodła. Może dlatego siedziała teraz i wpatrywała się w niego, z trudem utrzymując zacięty wyraz twarzy, z którym tu przyszła. Nie mogła sobie jednak pozwolić na słabość. Clarence często przypominał jej o tym, że to cecha ludzi żałosnych. Że nigdy nie dostaniesz tego, czego chcesz, jeśli pozwolisz sobie na bycie słabym. A ona musiała chronić siebie i swojego syna. Nawet kosztem tego, że musiała teraz mocniej zaciskać swoje dłonie, splecione na blacie stołówkowego stolika, by nie sięgnąć nimi twarzy Leandra.
Wyglądasz lepiej.
Mam nadzieję, że lepiej się czujesz.
Strasznie cię kochałam, ale nie mogłam ci pomóc, wiesz? Chciałabym, żebyś wiedział. Chciałabym, żebyś wiedział, jakie to trudne siedzieć tu i patrzeć na ciebie, kiedy tylko w przebłyskach przypominasz dawnego siebie. Chciałabym, żebyś był szczęśliwy.
Ale nie potrafię ci już zaufać.
— Byłam na pediatrii. Na tym oddziale nie pracuje żaden doktor Kemper. K jak Kłamca E jak niEobecny , M jak Mitoman, P jak Pieprzyć, E jak Epickie i R jak Rozczarowanie. KEMPER. Nie ma. Wydaje mi się, że mogło to wzbudzić moje wątpliwości. Tak więc możesz zamówić obiad. Nawet zupkę. Mamy kilka tematów do poruszenia, ale pozwól, że ten rozstrzygniemy najpierw, dobrze, panie doktorze?
Wdech i wydech. Zasłużył na to. Zasłużył na to, prawda?
Nie potrafiła poradzić sobie z całą tą złością splątaną ciasno z wyrzutami własnego sumienia. Nigdy w końcu nie miała okazji skonfrontować z nim sytuacji, w jakiej oboje się postawili — on pijaństwem, ona ucieczką. Nigdy nie miała okazji wygarnąć mu, wylistować tych wszystkich rzeczy, tych wszystkich emocji, które się w niej gromadziły. Ciężko mówić do kogoś, kto zapadł się pod ziemię. Może dlatego tak łatwo te zbierane konsekwentnie uczucia zbierały się w niej i wylewały, oplatając inne słowa, przy każdej możliwej okazji.

powitalny kokos
warren
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Posłał jej dość wymowne spojrzenie - gdzieś między e jak nieobecny oraz m jak mitoman (przyganiał kocioł garnkowi…), choć tak naprawdę z każdą chwilą odczuwał ulgę.
Bo Leander nosił w sobie kilka dużych tajemnic. I, oczywiście, jak każdy, kto sekrety trzyma blisko siebie i ma problem z zaufaniem nawet własnemu psychoterapeucie, czasem wręcz panicznie bał się tego, że ktoś je odkryje. Głównie w nocy, gdy leżał w pogrążonej w mroku sypialni i nie mógł zasnąć, a myśli podsuwały mu najgorsze scenariusze. Miał więc co najmniej kilka okazji, by odbyć podobną rozmowę z Laurą. Oczywiście: tylko w swojej głowie. I naprawdę, naprawdę bywało już gorzej. Dlatego nawet jeśli wiedział, że Laura zwyczajnie nie miała prawa wiedzieć pewnych rzeczy, mimowolnie się spiął, podskórnie przekonany, że zaraz przyjdzie mu się tłumaczyć z tego, z czego nie umiał się tłumaczyć.
Na przykład z Michaela, którego wykreślił ze swojego życia jednym zdecydowanym ruchem, jak gdyby złapał się na jakiejś głupiej literówce. Na tyle żenującej, że nie opowiesz o niej nikim oprócz Terry’emu, tworząc z tego coś na kształt tajemnego kodu, do którego nie dopuszczasz nikogo innego.
Albo ze swojego wirusa, o którym nie tylko nie chciał, ale zwyczajnie nie potrafił mówić. W obawie przed konsekwencjami? Być może, ale chyba oprócz tego zwyczajnie brakowało mu słów, jakich mógłby użyć. I argumentów, by się usprawiedliwić, skoro to ostatnie było właściwie niemożliwe.
A może - i to stresowało go najbardziej, ze względu na to, że była matką jego dziecka i mogłaby bez trudu sprzeciwić się im kontaktom - dowiedziała się o jednej z tych rzeczy, które w przeszłości zrobił po pijaku (albo na głodzie…), a które sam Leander pamiętał jak przez mgłę: na tyle słabo, że wystarczyło włożyć tylko trochę wysiłku, by przekonać samego siebie, że to wcale nie był on. Że to, co teraz wraca do niego w snach, nigdy się nie wydarzyło.
Całego zamieszania związanego z ich nazwiskiem nie bał się za to ani trochę. Wręcz cieszył się, że rozmawia teraz z Laurą - kobietą, która porzuciła go, żeby zapił się na śmierć (dramatyzował tylko trochę). Dzięki temu nie czuł teraz, by był jej cokolwiek winien: łącznie z obszernymi wyjaśnieniami.
- Zmieniłem nazwisko - powiedział, lakonicznie i niemal beztrosko, jakby ludzie robili to cały czas. - Już jakiś czas temu - wyjął portfel, a po chwili przesunął na stoliku w stronę Laury swoje prawo jazdy i kartę płatniczą. Na obu było napisane: Leander Burkhart, jak gdyby doktor Kemper nigdy nie istniał. - Następnym razem, jak będziesz chciała się ze mną spotkać i nie będziesz chciała do mnie dzwonić, spytaj o doktora Burkharta - dodał jeszcze, a następnie położył przed kobietą cały portfel. Nie było tam nic ciekawego, trochę drobnych i karta z pieczątkami z ulubionej lodziarni Henry’ego. Jeśli chciała, mogła przejrzeć pozostałe dokumenty, by sama się przekonała, że po Kemperze nie zostało już śladu.
A Leander patrzył na nią teraz nieco wyczekująco, bo nie wiedział, czy może już iść po tę zupkę, czy powinien jeszcze poczekać.

Laura Harish
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — freelance
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oszustka, (nie)wymarzona narzeczona i mama 7-letniego Henry’ego. Wciąż szuka dla siebie miejsca na tym świecie z nadzieją, że nikt nie szuka już jej za to, co zrobiła przed laty.
Nachyla się w stronę portfela, żeby się u p e w n i ć. To, czego nauczył ją Leander zdecydowanie zamykało się we frazie „umiarkowane zaufanie”. Nie reaguje też od razu. Najpierw uśmiecha się trochę złośliwie, potem kręci głową, przyglądając się swoim dłoniom, które trzyma na kolanach. Dopiero po chwili podnosi podbródek, wlepia w niego swoje spojrzenie i splata palce już na blacie, wciąż pustego stołu – czy on czasem nie był śmiertelnie głodny? Wypuszcza powoli powietrze, jakby sama starała się uspokoić, żeby nie nadrzeć się na niego w pomieszczeniu tak ciasto wypełnionym ś w i a d k a m i.
— Widzisz Lenny, problem polega na tym, że nie uznałeś tego za istotne na tyle, by mnie o tym poinformować. Trochę s z k o d a. Dla mnie możesz nazywać się nawet Leonard Cycowski, ale mamy razem s y n a i powinnam wiedzieć o takich twoich fantazjach — stara się powstrzymać od przewracania oczami. — Żadne inne mnie nie interesują, dla porządku tej rozmowy — dodaje od razu z udawanym dystansem.
Gdzieś, w zaledwie kilka chwil, za sprawą jednego zdania, ulatuje cała sympatia i sentyment, które jeszcze przed chwilą zalewały ją, kiedy przyglądała się siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie.
Powinna błogosławić trening cierpliwości, jaki na co dzień fundował jej Clarence, dzięki któremu w tej wysokiej aktualnie irytacji nie drgnęła jej nawet powieka.
Może w ogóle nie chodziło bowiem o złość, ale o kolejną falę… rozczarowania? Nie wiedziała, która z tych obrzydliwie i zbyt często oblepiających ją emocji była gorsza.
Osuwa się więc na krześle, przestaje udawać wysztywnioną panienkę (chociaż przyszła tu na obcasach), rozchyla kolana i pozwala sobie na jeszcze jedno westchnięcie, połączone z przymknięciem powiek.
— Przepraszam? Przepraaaaszam? — zwraca się do przechodzącej obok ich stolika pielęgniarki, posyłając jej uśmiech, może aż nazbyt przyjazny. Robi to absolutnie specjalnie i z pełną premedytacji złośliwością. Najwyraźniej Remington działał na jej zachowanie o wiele bardziej, niż chciałaby się do tego przyznać. Albo to Burkhart (?!) zaledwie swoim oddechem szarpał jej nerwy jak naciągnięte struny. — Czy po zmianie nazwiska rodzica, trzeba zmieniać coś w akcie urodzenia dziecka? — pyta kobiety, która najpierw przygląda się blondynce zdziwiona, a potem odpowiada, że w sumie to nie wie. Laura dziękuje jej tak czy inaczej z wciąż tym samym, nieszczerze przyjaznym grymasem, który znika równie szybko, jak biały kitel mija ich stolik.
— Ja też NIE WIEM, a spodziewam się, że ty nawet o tym nie pomyślałeś. Ale umówmy się, dowiesz i dasz mi znać. Dobrze? — czeka na potwierdzenie z jego strony, świdrując go uporczywym spojrzeniem. Zanim jednak zdążyłby odpowiedzieć jej werbalnie, odzywa się znów. Najwyraźniej to wcale nie było pytanie, a dość konkretne polecenie, albo ona prowadziła swojego rodzaju monolog teatralny i potrzebny był jej słuchacz, a nie rozmówca. — Szczęśliwie Henry nosi m o j e nazwisko. Przynajmniej ten problem wyraźnie mamy z głowy… — pozwala sobie na ostatnią złośliwość. — Idź po obiad, weź dla mnie czarną kawę, musimy porozmawiać — przesuwa w jego stronę portfel, który wyłożył dla prezentacji swoich nowych danych osobowych.
— Burkhart. Mogłeś wybrać wszystko i właśnie to wpadło ci do głowy? mamrocze jeszcze pod nosem.

powitalny kokos
warren
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Zamierzał pozostać spokojny. Nie da się jej przecież sprowokować - byli w jego miejscu pracy, a Leander doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak łatwo mógłby pozbawić samego siebie prawa do regularniejszych spotkań z Henrym. Nie chciał… nie chciał już niczego psuć. Nie zamierzał w nowym miejscu od razu zapracować na opinię furiata, który krzyczy na bogu ducha winne blondynki w szpitalnej kafeterii. Nie chciał być także tym facetem, który podnosi głos na swoją byłą. Mówiąc krótko: nie chciał, by można było na niego spojrzeć i pomyśleć sobie “no tak, genów nie oszukasz”, gdy przyrówna się go do Michaela. Nie wiedział jeszcze, co prawda, czym właściwie zamierzałby to zastąpić - czterdziestka na karku nie sprzyja przymierzaniu się do nowych tożsamości - ale na początek to musiało mu chyba wystarczyć. Będzie sobie w spokoju pracował, wychodził ze szpitala o normalnych godzinach i nie pozwoli, żeby cały jego świat kręcił się wokół tego, że pracuje jako chirurg. Będzie mówił dzień dobry sąsiadom i spędzał czas z synem. Będzie chodził na spotkania z kolegami-pijakami. Będzie utrzymywał normalny kontakt ze swoim rodzeństwem. Może nawet kiedyś zdobędzie się na odwagę, by zgłosić się do lekarza jako pacjent.
Teraz brzmiało to wszystko dość przerażająco, ale taki był plan. Wystarczyło więc trzymać się planu - to nie wydawało mu się jakoś szczególnie trudne.
Jedyne, co musiał robić, to realizować plan.
A zresztą, pies to jebał.
Nie zarejestrował momentu, w którym kopnął w nogę stolika, przy którym siedzieli. Zbyt głośno i zbyt mocno, żeby można było to uznać za przypadek - raczej za danie upustu pulsującej w nim złości, jak wtedy, gdy inni uderzali pięcią w stół. Najpierw usłyszał hałas, a dopiero potem poczuł ból w stopie i uświadomił sobie, że to on to zrobił. Zignorował to jednak i nachylił się w kierunku Laury. - Nawet się, kurwa, nie waż - powiedział nieco zduszonym głosem. - Zabrałaś go. Nie dawałaś mu nawet słuchawki, kiedy próbowałem dzwonić, a teraz nie pozwalasz mi się z nim spotykać, kiedy ja chcę, tylko kiedy ty i Clarence uważacie to za stosowne. Więc nie próbuj teraz wzbudzać we mnie wyrzutów sumienia, mówiąc, że “mamy razem syna”, skoro doskonale wiesz, że tak nie jest. Ale może to i lepiej - bo teraz, gdy rozmawiał z Laurą, wcale nie miał ochoty robić z nią czegokolwiek wspólnie - nawet wychowywać dziecka. Nie czuł też, żeby cokolwiek ich w tym momencie łączyło, co może i było trochę dziwne, ale chyba było też… łatwiejsze.
Oddychał ciężko i odchylił się do tyłu, przylegając plecami do oparcia krzesła. Przyglądał jej się przez chwilę, bez śladu sympatii, po czym powiedział dość oschle: - Ja tu pracuję, Laura. Nie masz prawa tak po prostu wpadać tu, kiedy ci się podoba, żeby urządzić tu szopkę. Jeśli się nudzisz, może pora znaleźć sobie pracę - pozwolił sobie na tę uszczypliwość. - Jeśli chcesz ze mną porozmawiać o Henrym, to zadzwoń do mnie albo napisz i wtedy umówimy termin i miejsce, które pasuje nam obojgu - odsunął krzesło od stołu, gotów wstać - nie po to, żeby przynosić jej kawę, a żeby wyjść.

Laura Harish
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — freelance
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oszustka, (nie)wymarzona narzeczona i mama 7-letniego Henry’ego. Wciąż szuka dla siebie miejsca na tym świecie z nadzieją, że nikt nie szuka już jej za to, co zrobiła przed laty.
Laura karci się w myślach za to, że go sprowokowała. Nie powinna. Nie, jeśli chciała dojść z nim do porozumienia. Nie, jeśli miała w planach poprosić go o… przysługę. Co mogła poradzić jednak na to, że skumulowana w niej od lat złość sączyła się przy każdej lepszej okazji. Obserwuje więc cały wybuch Leandra w lekkiej panice i chociaż stara się zachować spokój, wyraźnie blednie. I na moment, krótką chwilę zaledwie, ściąga brwi w zmartwieniu, żeby zaraz powrócić do twarzy nienagannej-pani-domu-i-partnerki-swojego-odnoszącego-sukcesy-narzeczonego. Najlepsza rola w jej życiu.
Pochyla się powoli nad stolikiem.
— Siadaj. SIADAJ i nie rzucaj we mnie kurwami Lenny — cedzi przez zęby, a pod blatem sięga stopą jego krzesła i nie bez trudu przysuwa go z powrotem, chociaż dość krzywo. Najwyraźniej technik kontynuowania dyskusji, jeśli druga strona sobie tego nie życzy, również nauczyła się od Clarence’a.
— Zabrałam Henry’ego, bo ciągle byłeś pijany. Nie pozwalałam mu trzymać słuchawki, po dzwoniłeś też pijany. Nie pozwoliłam ci się z nim spotykać, bo nie byłam przekonana, czy nie przyszedłbyś zabrać go na sanki w pierdolonej Australii. Możesz się dziwić, że nadal się wściekam, możesz być oburzony, że Remington angażuje się w życie i wychowanie twojego dziecka, ale nie możesz mieć mi za złe, że próbowałam sobie jakoś z tym wszystkim poradzić. Dosyć, mnie to też już kurwa znudziło. Nie masz absolutnie żadnego prawa do tego, żeby stawiać się w roli ofiary. J e d y n ą ofiarą tego, co zrobiłeś ty i tego co zrobiłam ja jest N A S Z syn. Czy ci się to podoba, czy nie, czy zamierzasz się znowu pogniewać, sama tego dziecka nie zrobiłam, a z tego co pamiętam, byłeś w ten proces bardzo zaangażowany. Więc teraz też chciałabym p r o s i ć cię o to, żebyś się zaangażował i przestał mazać, zgoda? — wygłasza w jego kierunku tyradę, chociaż już cicho i tak, żeby trafiła wyłącznie do uszu zainteresowanego.
— Poza tym, pracę? Błagam. Widzę, co masz wypisane na twarzy – puszczam się za utrzymanie — uśmiecha się do niego złośliwie. — Żyjemy w XXI wieku, pora znormalizować sexworking — dodaje i sama podnosi się z krzesła. Chociaż na jej policzkach pojawiają się w końcu rumieńce zdradzające poddenerwowanie, stara się zachowywać pozory wyniosłej i rozbawionej.
— Dziesięć minut. Weź lunch, zjesz w moim samochodzie, chciałam ci coś pokazać. To ważne — naciska i sama na wysokich obcasach powoli kołysze się w stronę automatu z kawą. Jeśli będzie musiała, poczeka, zaklinając swojego ex o to, żeby nie przyszło mu do głowy jedzenie zupy w jej wymuskanym samochodzie. Złość i wieszanie ostatnich psów na ojcu Henry’ego przychodziło jej bowiem łatwiej niż myśl o tym, co musiała mu pokazać. Jemu, bo bała się reakcji Clarence’a. Nie było to może coś okropnego, ale jasno wskazywało na problem. W schowku białego audi znajdowało się bowiem p u d e ł k o ze skarbami, które Henry wyraźnie kolekcjonował od jakiegoś czasu drogą kradzieży.
powitalny kokos
warren
kardiochirurg dziecięcy — cairns hospital
38 yo — 999 cm
Awatar użytkownika
about
Send somebody to me tonight
send somebody bolder
send someone not likely to break
send someone who’s older
send a soldier.
Choć swojego wybuchu zaczął żałować niemal natychmiast - naprawdę, jeszcze zanim skończył wypluwać z siebie słowa, wiedział, że to okropny pomysł, po prostu było już za późno, żeby mógł się zatrzymać - to i teraz nie może się powstrzymać. Wymownie wywraca oczami, na tyle energicznie, że gdyby istniały jakieś mistrzostwa w gimnastyce gałek ocznych, z dużym prawdopodobieństwem ten występ zapewniłby mu podium. Nienawidził takiego gadania. Był zaangażowany w ruchanie, dlatego ma teraz przejmować się swoim synem? Czyli co, gdyby mieli kiepski seks tych osiem lat temu, powinien teraz nie pojawiać się nawet w tym samym stanie, w którym przebywał Henry?
Mógł być teraz beztrosko (i jakże wygodnie) ślepy na to, przez znaczną część życia swojego - ich, niech już Laurze będzie… - dziecka faktycznie był daleko. Ale, jeśli może to stanowić jakieś usprawiedliwienie, był także chory. Przecież trzeźwy Leander rozumiał, że posiadanie dziecka wiązało się z różnymi obowiązkami i naprawdę chciał je wykonywać - szkoda tylko, że jego miejsce zajmował już inny facet i nie wystarczyło po prostu uznać, że nagle chcesz się bardziej zaangażować, by wszyscy zaczęli skakać z radości.
- Nie powiedziałbym, że bardzo, po prostu byłem uprzejmy - burknął jeszcze, w temacie płodzenia tych dzieci. A potem chyba do samego Leandra dotarło, co właśnie powiedział i jak dziecinne to było, bo… nagle się uśmiechnął. - Dobra, ja pierdolę, przepraszam - wyciągnął nawet w jej stronę rękę, choć nie było wiadomo, po co to zrobił: nie dotknął przecież Laury, a dłoń miał ułożoną w taki sposób, że kobiecie ciężko byłoby ją teraz uścisnąć (nawet w tym optymistycznym scenariuszu, gdy założymy, że Laura w ogóle miałaby ochotę ściskać mu dłoń, rzecz jasna).
Nie pozostało mu jednak nic innego jak tylko kupić sobie kanapkę i już chwilę później wsiąść do samochodu Laury, trzaskając przy tym drzwiami nieco zbyt mocno. - Myślisz, że byłbym dobrą dziwką? - spytał na przełamanie lodów. Skoro już miał puszczać się za utrzymanie, chciał przynajmniej wiedzieć, czy powinien traktować to jako komplement.

Laura Harish
you had me at ho ho ho
sekunda
tove, carson
lorne bay — freelance
32 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oszustka, (nie)wymarzona narzeczona i mama 7-letniego Henry’ego. Wciąż szuka dla siebie miejsca na tym świecie z nadzieją, że nikt nie szuka już jej za to, co zrobiła przed laty.
Laura prycha cicho, kiedy słyszy zadane jej pytanie. Przez chwilę udaje zamyśloną, postukuje nawet palcami po ustach, wpatrując się przed siebie i dopiero po całym tym przedstawieniu odwraca się w stronę Leandra i pozwala na delikatny uśmiech.
— Jeśli byłbyś tak samo u p r z e j m y, jak wobec mnie, miałbyś szanse na powodzenie. Jak chcesz spróbować, to nie wiem, wyrwij jakiegoś ordynatora — przekrzywia głowę, przyglądając mu się jeszcze przez moment w lekkim zawieszeniu. Potem kiwa głową w kierunku schowka samochodowego, ale widząc, że tak na pewno się nie dogadają, przewraca tylko oczami i nachyla się, by otworzyć szufladkę i wyciągnąć z niej pudełko po butach sportowych.
— Po prostu je otwórz — nie zamierza mu niczego ułatwiać. Chciałaby, żeby przeżył te same emocje, co ona, kiedy po przeglądaniu rzeczy schowanych pod łóżkiem dotarło do niej, że nie należą do Henry’ego. Mieszanina rozczarowania, strachu, żalu i niezrozumienia, wraz z troską i zmartwieniem.
Pięć i dziesięć dolarów, trochę drobnych.
Kolekcjonerski breloczek od mercedesa.
Mała piłka.
Cztery kolorowe flamastry.
Komiks.
Nowe opakowanie kart z piłkarzami.
Seria innych bzdetów.
I jeden, złoty pierścionek z upiornie wielkim kamieniem, który z pewnością nie należał do niej.
Odczekuje chwilę, kiedy mężczyzna znów wraca do pierwszego wyciągniętego przedmiotu i przygląda się nim, zapewne z myślą, że Harish oszalała i chce, żeby przeglądał jej cenne pamiątki.
— Nasz syn, tzn. mój syn i twoja uprzejmość kradnie. Flamastry ma inne, na komiks jest za młody i rozmawialiśmy o nim z milion razy, o karty nigdy nie prosił, bo nie interesuje się sportem aż tak, breloczek nie należy do Clarence’a, a pierścionek z całą pewnością nie jest mój. I wygląda na taki, który był chuj drogi. B u r k h a r t — pierwszy raz używa jego nowego nazwiska i wypowiada je trochę za wolno, trochę zbyt rozwlekle, jakby sprawdzała, czy to na pewno prawda — boję się, że wysyłam chłopaka do kolegów, a on kradnie rzeczy im i ich rodzicom. I nie wiem, co mam kurwa zrobić. Przecież, jeśli ten pierścionek jest wart tyle, ile myślę, że jest, to mogą mnie za to pozwać — dodaje, upuszczając maskę twardej i zadziornej kobiety, która przyszła mu pokazać, gdzie jest jego miejsce.
Jest zmęczona i naprawdę nie wie, co powinna zrobić.
Z jakiegoś powodu nie zapytała o to jednak Remingtona. Może z obawy przed kolejną awanturą.
powitalny kokos
warren
ODPOWIEDZ