chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Czując na palcach silny uścisk małej rączki trzymała wyciągnięte ramię asystując Oliverowi w ucieczce przed mamą, co miało być świeża formą zabawy w ganianego.
- Chyba się z tobą bawi. – Margo nie była tego pewna, ale sądząc po uśmiechu dziecka i tym jak szybko próbował tupać nogami, najpewniej chciał robić to co widział u innych dzieci. Obserwowanie takiego zachowania zawsze bawiło i rozczulało a zadowolony za ze swych wyczynów mina młodego wskazywała na jego ogromne ambicje co do dalszego szlifowania nowej umiejętności.
Uniosła wzrok na Beverly wyczuwając na ręce zmianę planów Olivera, który zrezygnował z uciekania zainteresowany nagłą zmianą pozycji u swej mamy. Czy ta będzie go gonić czy on miał gonić ją?
- Pamiętasz pacjenta z prętem w ramieniu? Wszystko dobrze się goi a to oznacza, że niedługo będę mogła zrobić drugą operację. Cieszę się, bo to wyglądało naprawdę fatalnie. – Zrobiła jednak co mogła i miała nadzieję, że pomoże Bradowi odzyskać jak największą mobilność w barku. – Czeka go mnóstwo rehabilitacji, ale jestem dobrej myśli. – Zawsze była. Nawet jeśli sytuacja wyglądała źle i dawała tylko dwadzieścia procent szans to Margo wierzyła właśnie w nie. Nie żyła złudzeniami ani cudami z nieba, ale w tym co sama mogła dokonać a wierzyła, że potrafiła wiele. – Mieliśmy też pacjentkę z połamanym palcem w czterech miejscach. Wyglądał jak zigzag. – Palcem wolnej ręki w powietrzu narysowała ów kształt. – I nastolatka z.. – Przerwała czując nagły zryw Olivera, który postanowił puścić się jedynej podpory, którą teraz miał i szybkimi nieśmiałymi krokami ruszył w kierunku mamy, która w porę złapała go przy zamaszystym upadku do przodu. Oliver ani trochę się tym nie przejął. Zaśmiał się będąc już w rękach Beverly. Margo również się zaśmiała z radością patrząc na panią oficer zadowoloną z wyczynów syna.
- Taki mały człowiek a taką radość daje. – Zgarnęła zwiniętą wcześniej brudną pieluchę i wstała z podłogi z zamiarem wyrzucenia śmieci. – Co zamówiłaś na kolację? – Przed wyjazdem z Cairns napisała do Strand uznając, że dzisiaj odpuści sobie gotowanie. Jutro miała wolne, więc będzie miała dużo czasu aby zaszaleć w kuchni i zrobić coś bardziej wymagającego. Chciała tego; dopieścić podniebienie pani oficer i spędzić z nią ten dzień bez konieczności zrywania się bladym świtem.
Czuła się w kuchni coraz swobodniej, więc bez problemu odnalazła szklankę, do której nalała zimnej wody z lodówki i torebki z herbatą, na którą też nabrała ochoty. Wiedziała już co gdzie stało i gdzie powinna odłożyć niektóre rzeczy zarazem zastanawiając się, gdzie było jej miejsce. W szpitalu mówiła o paru dniach spędzonych ze Strand, ale w głównej mierze chodziło jej o odzyskanie przez kobietę pełnej sprawności. Stanu, w którym nie będzie przemęczać się z powodu spaceru ani nie nadwyręży ramienia, bo Oliver kolejny raz chciał być podrzucony. Tak to tłumaczyła sobie Bertinelli i jak uznała w swej głowie, sama oceni kiedy ten stan nadejdzie, nawet jeśli „parę dni” już minęło.
- Rodzeństwo mi odpisało. – Po napiciu się wody nawiązała do rozmowy sprzed trzech dni, w której oznajmiła, że na rodzinnej grupie od jakiegoś czasu reszta Bertinellich planowała wizytę w ramach przedwczesnych wakacji. – Przylecą za trzy tygodnie. Bardzo się cieszę i.. chciałabym, żeby cię poznali. – W jakiejkolwiek wersji Beverly zechce być przedstawiona. Szanowała jej decyzję w kwestii przeczekania okresu rozwodowego zanim obie się ujawnią, dlatego postanowiła, że zgodzi się na wszystko, choć bardzo chciałaby pochwalić się kobietą jako swoją. – Chcą zostać na czternaście dni. Akurat mam wtedy cztery dni wolnego. – Rodzeństwo Bertinelli było dorosłe, więc nie musiała specjalne dla nich brać więcej wolnego. Chciałaby i jeżeli się uda, to poprosi znajomych o zastępstwo, ale wierzyła że mimo to poradzą sobie wypełniając czas wycieczkami i korzystaniem z pięknej pogody.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
To typowe dla małych dzieci, że po porządnej drzemce znów były gotowe do zabawy, dopóki kompletnie nie rozładują energii, w pełni uzupełnianej podczas pełnoprawnego snu. Oliver, pomimo dużego zaangażowania, był grzecznym chłopcem. Brał sobie do serca wszelkie reprymendy i nie nadwyrężał cierpliwości Beverly. Jeśli coś go ciekawiło, starał się przykuć jednocześnie uwagę mamy, aby podsadziła go wyżej, albo opowiedziała o rzeczy, wskazywanej palcem. Nie miała mu nic do zarzucenia… przynajmniej na razie.
Ucieczka była zabawna nie tylko dla samego skrzata, co Beverly obserwowała z lekkim rozbawieniem, zerkając równocześnie na Margo, niecnie wplątaną w tę małą grę. Skoro już postanowiła wziąć stronę Olivera, powinna wspierać go do samego końca, a raczej momentu przełomowego, związanego z podjęciem samodzielnej próby przejścia kolejnych metrów, na własnych, wciąż lekko chwiejnych nogach.
Pręt w ramieniu brzmiał dla niej, jak kompletna abstrakcja. Funkcjonować z czymś takim do momentu operacji to oczywista katorga, wspomagana najpewniej środkami znieczulającymi, bez których pacjenci zemdleliby, albo wyli z bólu.
- To wspaniale - ucieszyła się, nie słysząc o obawach, związanych z przebywaniem na sali operacyjnej. Była z Margo cholernie dumna. Z tego, że stopniowo się przełamywała i zwalczała traumę, zasianą przez kompletnego szaleńca, strzelającego do medycznego personelu. Oby długo posiedział sobie w więzieniu.
- Nastolatka z czym? - zaciekawiła się, po złapaniu rozbawionego Olivera, nieudolnie klaszczącego w dłonie. - Tak, bardzo ładnie. Chodzisz już prawie jak zawodowiec, co? Chyba zasłużyłeś na trochę czekoladowego deseru.
Uśmiechnęła się do syna i dźwignęła go na ręce, używając przede wszystkim prawego ramienia. Lewym jedynie się wspomagała, bez niepotrzebnego opierania na nim większych ciężarów. Chciałaby jak najszybciej wrócić do dawnej sprawności, czego nie zamierzała przedłużać, forsując kończynę.
- Całą masę skrajnych emocji, jak na kolejce górskiej - skomentowała słowa Margo na temat dziecięcej radości, przypominając sobie, jak sama znalazła się na skraju rozpaczy, nie mogąc rozpracować, co działo się płaczącemu w niebogłosy Oliverowi, kiedy Jen zabrakło. Wszystkie, popularne metody na kolkę zawodziły i dopiero po odnalezieniu całodobowej apteki gdzieś na obrzeżach Cairns, udało się dziecko uratować, odciążając od nieprzyjemności, kumulujących ból.
- Cieszę się, że też robisz postępy - dodała, kierując swoje słowa do Margo, którą obdarowała delikatnym uśmiechem. Miała w głowie wiele sposobów na świętowanie jej powrotu do częstszych operacji, niestety część z nich byłaby mało wygodna dla usztywnionego barku. Będą musiały z tym jeszcze trochę poczekać.
Przechodząc w stronę części kuchennej, zgarnęła z blatu kubek z sokiem, aby przekazać go do rąk Olivera. Oprócz odrobiny deseru czekoladowego w nagrodę za przejście kilku kroków, Bev przewidziała dla niego butelkę gorącego mleka oraz drzemkę, zanim zamówione jedzenie zostanie dostarczone.
- Wzięłam pad thai z krewetkami, warzywa w tempurze i trochę pierożków - główne danie mogły zjeść na pół, a resztę nawet zostawić na jutro, jeśli okaże się, że Bev zamówiła za dużo. Chciała spróbować resztę pozycji z menu, zwłaszcza, że przepadała za azjatycką kuchnią oraz masą innych, typowo zagranicznych. Tutejsze, australijskie jedzenie zachwycało ją jakoś mniej.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna - podkreśliła, bo to konkretne jedzenie z bardzo dobrej knajpy było warte czekania oraz wydanych dolarów. Co jak co, ale na jedzenie nigdy nie szkoda było jej pieniędzy.
- Cała ekipa? - dopytała, nie widząc czy powinna spodziewać się całego rodzeństwa czy jedynie części. Skłamałaby również, gdyby powiedziała, że nie stresowała się ich przyjazdem. Co, jeśli uznaliby, że jednak poprzednia partnerka Margo była lepsza, a sama Strand jest zaledwie marnym egzemplarzem, zajmującym się znacznie mniej ambitnymi sprawami codziennymi?
- W porządku - przytaknęła, odbierając od Olivera kubek, który opróżnił do końca. - Za trzy tygodnie będę już wolna od tego ustrojstwa.
Zerknęła na ciemny stabilizator zaczepiony na barku, na czas uzdrowienia wybitej ze stawu kości. Przechodziła przez to już drugi raz, oby trzeci nigdy nie nadszedł.
- Cztery ogólnie, bez weekendu? - dopytała, bo w przypadku lekarzy, pracujących w obłożonych, publicznych szpitalach ciężko było o wolny weekend. Czasami się zdarzał, ale nie stanowił oczywistości, jak w kwestii pozostałych zawodów.
- Pomożesz mi z przygotowaniem mleka dla Olivera? - zapytała, sadzając chłopca na krzesełku do karmienia. Da mu jeszcze dwie łyżki czekoladowego puddingu, zanim zje kolację i szybko po niej zaśnie.
- I masz już pomysł, gdzie ich zabierzemy i co pokażemy? - dopytała jeszcze, odnośnie przyjazdu rodzeństwa Bertinelli, bo to oczywiste, że z chęcią im potowarzyszy i jeśli zajdzie taka potrzeba, ogarnie Oliverowi opiekę na te dni.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Nie od razu zrozumiała, co Beverly miała na myśli mówiąc o jej postępach. Starała się nie wałkować w głowie tego samego i po prostu nie myśleć o czymś, przez co już i tak wylała sporo łez i przeżyła parę dni w głębokim dołku. Dlatego potrzebowała chwili zanim umysł połączył pewne kropki i również się uśmiechnęła, bo była zadowolona z samej siebie. Nie kryła jednak, że podczas operacji wciąż przyłapywała ciało na nadmiernym napinaniu się albo że zwracała uwagę na nietypowe dźwięki w otoczeniu. Jeszcze trochę minie nim tryb ostrożności nieco zelżeje, ale na pewno nie było mowy o wpadaniu w większą panikę. Przynajmniej miała nadzieję, że do tego nie dojdzie.
- Jak wilk, bo dzisiaj nic nie jadłam. – Poza śniadaniem, po którym w pośpiechu zostawiła brudne naczynia. Nie miała dzisiaj czasu na wzięcie choćby gryza kanapki z bufetu. Ba, nie miała go na pójście do bufetu. Ciągle coś się działo albo była zagadywana przez znajomych lekarzy. W pracy czas leciał nieubłaganie i nim się człowiek obejrzał było już po zmianie.
- Cała czwórka z plus jedynkami. – Sama nie spodziewała się takiego zorganizowania, ale z drugiej strony gdy wyjeżdżała rodzeństwo uprzedzało ją, że wpadną całą gromadą. Bertinelli trzymali się razem. – Matteo przyjedzie z żoną. – Najstarszy i jednocześnie najbliższy Margo postanowił zafundować sobie oraz żonie wakacje bez dzieci (bo te zostają z dziadkami). – Niccolò i Francesco będą sami. Chyba, że Scylla zdecyduje się przylecieć. – Scylla siatkarka i jednocześnie dziewczyna Francesca. – Vittoria przyjedzie z narzeczonym. – Najmłodsza z nich doczekała się swego jedynego, z czego cieszyła się tak bardzo, że aż w nadmiarze chwaliła się pierścionkiem (a od zaręczyn minęło pół roku). – Pomieszkają u mnie. – Miała dwie sypialnie i dużą kanapę, więc wszyscy się pomieszczą i przy okazji przyoszczędzą na hotelu. – Ale najpierw chyba trzy dni spędzą w Sydney. – Skoro mieli w nim lądować to szkoda nie wykorzystać okazji i nie zwiedzić słynnego Australijskiego miasta. Później dotrą do Cairns, co sama Margo uważała za świetny plan. Po co się ograniczać, skoro można było zobaczyć wiele ciekawy miejsc? Miała nadzieję, że rodzeństwo stworzy sobie jakiś plan zwiedzania. Oczywiście zamierzała pokazać im co nieco z okolicy Lorne Bay, ale wcale nie miałaby nic przeciwko, gdyby Bertinelli zorganizowali sobie także coś na własną rękę.
- Nie wiadomo – wtrąciła na temat stabilizatora. – Pamiętaj, że masz w domu lekarza a oni są strasznie upierdliwi. – Uśmiechnęła się pod nosem mówiąc o samej sobie, bo oczywiście, że na swoje oko oceni stan barku Beverly. Nie było mowy aby ten nie przeszedł jej kontroli. Nie była też świadoma, jak mogło brzmieć stwierdzenie „masz w domu lekarza”. Powiedziała to naturalnie i wcale nie skłamała, bo w domu naprawdę był lekarz, ale nikt nie dawał pewności, że za trzy tygodnie nadal tu będzie.
- Co to jest weekend? – Zaśmiała się zapominając o tym określeniu w dniu, w którym zaczęła pracować w szpitalu. – Ale ogólnie. Dwa w jednym tygodniu i dwa w drugim. Może uda mi się poprosić kolegę, żeby wziął jedną moją zmianę, to będą trzy pod rząd. – Gdyby znała dokładny termin przyjazdu przed ustalaniem grafiku, to by lepiej to rozplanowała, ale wcale nie czuła się stratna. Poradzi sobie i rodzeństwo także.
Rzuciła krótkie – Jasne – na wzmiankę o mleku i od razu równie sprawnie, co znalazła szklanki, wyjęła butelkę, mleko w proszku i nastawiła wodę w czajniku.
- Bev, masz coś tutaj. – Wskazała palcem na swoją twarz pokazując, w którym miejscu Strand „miała coś na buzi”. – Nadal tam jest. – Westchnęła niepocieszona. – Chodź tutaj. – Sama pozbędzie się tego czegoś, a raczej.. była perfidna, bo cały ten zabieg miał na celu skradnięcie całusa. Jedyne co Beverly miała na twarzy to drugie usta, które obdarowały ją czułym pocałunkiem.
- Na pewno na plażę, nad Barron Falls, rejs nad raflę koralową, oceanarium, sanktuarium i do dzielnicy aborygeńskiej. – Tak naprawdę w Lorne Bay było tego bardzo dużo, ale Bertinellim najbardziej zależało na spotkaniu z siostrą niż na całodniowych wyprawach. Trochę pozwiedzają, ale trochę też odpoczną leżakując na plaży. – Myślałam też o szlaku w lesie, ale.. właśnie wracając do tego nastolatka, to przywieźli go z wielką gulą pod skórką. Wszyscy myśleli, że to guz. – Co innego mogłoby być? – Tylko, że dwa tygodnie wcześniej chłopak był na wycieczce i okazało się, że pod ranę wlazł mu pająk.. one tak robią? Fuj. – Obruszyła się i skrzywiła z niesmakiem. – I się zagnieździł pod skórą.. ohyda. – Chłopak miał ogromnego pecha, bo takie przypadki zdarzały się niezwykle rzadko.
Oliver podłapał minę Margo i spróbował zrobić podobnie, co przy jedzeniu czekoladowego deseru wyglądało zabawnie.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie do końca była zadowolona z małej głodówki Margo, co skomentowała pobłażliwym spojrzeniem. Rozumiała natłok obowiązków oraz udzielanie szybkiej pomocy najgorszym przypadkom na urazówce, ale wypadało, aby Bertinelli zjadła przynajmniej banana, zanim wskoczy w jednorazowy fartuch i zacznie tworzyć medyczne cuda. Następnym razem, jak już będzie mogła swobodnie prowadzić samochód, osobiście odwiedzi Włoszkę w szpitalu i przywiezie jej porządnego fast fooda, którego będą zazdrościć wszyscy lekarze w pobliżu. Przy takiej presji z pewnością znalazłaby czas na parę gryzów.
- To… dużo osób - skwitowała, nieco obawiając się o liczebną przewagę ferajny z Europy. W myślach zaczęła liczyć wspominane rodzeństwo oraz osoby towarzyszące, co dało jej łącznie sześć-siedem osób, w zależności od ostatecznej wersji.
- Czasami zapominam, jak dużo was jest - wymieniła z Margo dłuższe spojrzenie, po wyjęciu z lodówki deseru dla Olivera, bawiącego się przytwierdzonymi do plastikowego blaciku kółkami, przesuwanymi na cienkiej rurce.
Wolałaby, aby reszta Bertinellich ją polubiła. Nastawiała się na ewentualne tysiąc pytań, wyciąganie dodatkowych informacji, albo prowokowanie do rozmowy, w razie ciszy z jej strony. Jeśli tylko będzie taka opcja, z pewnością wypije ze dwa drinki na odwagę, aby nie wypaść na nudziarę, słabo dotrzymująca kroku rodowitym, towarzyskim Włochom.
Sama była w Sydney zaledwie raz, na wyjeździe służbowym. Nie miała okazji zwiedzić miasta w turystycznym stylu, więc pozostawało jej jedynie zerkanie przez okna i odwiedzanie lokalnych sklepików. Lepsze to, niż nic.
- Będą potrzebować trochę odpoczynku do przestawienia się na inną strefę czasową - dodała jeszcze, przypominając sobie o ważnym szczególe. Planowała polecieć razem z OIiverem do Norwegii, do dziadków, jednak rozbieżności w strefach nieco ją od tego odsuwały. Może zdecyduje się na to, kiedy już dokończy sprawy z Jen i nie będzie ich roztrząsać, tkwiąc na drugim końcu świata. Państwo Strand, mieszkający w Europie powitaliby ją z otwartymi rękoma, zwłaszcza, że niemal perfekcyjnie posługiwała się norweskim, przez co była ich (prawie) ulubioną wnuczką.
Oliver szybko oderwał się od zabawy, widząc mały, brązowy kubeczek. Od razu wyciągnął rączkę przed siebie powtarzając sylabę „am”, która w jego slangu oznaczała chęć na zjedzenie czegoś.
- Mają też trochę zalet… - napomknęła wraz z porozumiewawczym mrugnięciem, odnośnie lekarzy, których przedstawicielkę miała w domu. Mogłaby bezczelnie przejść w tym momencie do flirtów, jednak zniecierpliwiony Oliver, domagający się deseru, wiercił się na krześle, nieco przy tym śliniąc, co skłoniło Bev do założenia mu śliniaka.
Całkiem możliwe, że z racji pracy Margo, rodzeństwo zechce gdzieś porwać Beverly, aby dowiedzieć się o niej nieco więcej. Nie powinna od razu zakładać mnóstwa potencjalnych scenariuszy, ale lubiła być przygotowana na różne ewentualności.
Jeszcze przed zanurzeniem łyżki w kubeczku z deserem, podeszła do Margo, wciąż próbując zmyć z twarzy coś, co widocznie na niej tkwiło. No tak. Dała się podejść, czego ani trochę nie żałowała, podkreślając zadowolenie uśmiechem. Nie ważne, jak bardzo przejmowała się spotkaniem z rodzeństwem pani doktor, ta zawsze potrafiła ją uspokoić.
Jeśli brało się pod uwagę naturalne piękno natury, w Lorne Bay rzeczywiście było co robić. Nurkowanie w pobliżu rafy czy nawet wskoczenie na deskę, brzmiało wręcz bajkowo dla ludzi, którzy na co dzień nie mogli doświadczyć takich aktywności. Dodając do tego niepowtarzalną faunę oraz miejscowych Aborygenów, można było przeżyć świetną przygodę.
Poczęstowała Olivera pierwszą łyżką deseru, który pochłonął jednym chapsnięciem, ciamkając z zadowoleniem ustami.
- Możemy też wybrać się na quady. Znam fajne miejsca do mało skomplikowanej jazdy.
Swój sprzęt trzymała zwykle w garażu, przy czym dałaby radę skołować pozostałe czy to z wypożyczalni czy od leśników, również korzystających z tych niezawodnych na trudnym terenie, maszyn.
Oliver również nie przepadał za pająkami. Marudził prawie za każdym razem, gdy widział coś pełzającego, z wieloma odnóżami i nijak nie przypominało to jaszczurki. Pod tym kątem podzielał podejście Margo, której reakcję szybko podchwycił.
Dwa tygodnie z pająkiem pod skórą.. to nie brzmiało najlepiej. Trochę, jak w przypadku bakterii dosłownie zżerającej człowieka od środka.
- Raz słyszałam, że jednego z nastolatków chodzących przy brzegu morza, zabił ślimak - poinformowała, jak gdyby nigdy nic podsuwając Oliverowi kolejną porcję deseru. - Znaczy, nie dosłownie.
Doprecyzowała, na wypadek, gdyby Margo wyobraziła sobie ślimaka, skaczącego z żądzą mordu na jakiegoś gościa. Opisała, jak chłopak rzekomo brodził w wodzie, gdzie skrywały się stożki, odpowiadające za doprowadzenie do agonii. Później wyłączono ów miejsce z dostępu dla osób postronnych i wyczyszczono ze ślimaków, stwarzających śmiertelne zagrożenie. Cóż, Australia nie była najbezpieczniejszym kontynentem do zamieszkania.
- Innym razem, jakaś wyzwolona parka z Niemiec uznała, że weźmie kąpiel przy skupisku meduz i babka została poparzona w nogę. Myślała, że to leczy się sikami - nagle zaśmiała się gromko na wspomnienie o tym incydencie, który wywołał wtedy zdegustowanie na twarzy Lachlana. Były to początki pracy Bev u oficerów terenowych, a akurat w lesie niedaleko plaży natknęli się na turystów, spragnionych wrażeń. Wyglądali na takich co lubili również chodzić po dżungli boso.
- Wolałam już nie dociekać czy użyła swoich płynów czy partnera. Lachlan wymyślił coś na poczekaniu o łapaniu rannego emu, więc mogliśmy się zmyć.
Oboje wyglądali, jakby się z choinki urwali, więc dalsza dyskusja przyniosłaby tylko więcej szkód i traumy, niż pożytku.
Jeszcze tylko nakarmi Olivera zawartością podgrzanej butelki i przeniesie go do łóżeczka, aby razem z Margo mogły skorzystać z odrobiny luzu.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- To bardzo dobry pomysł. Czemu nigdy nie zabrałaś mnie na quady? – zapytała z przekąsem, ale również z wiedzą, że ostatnimi czasy nie miały kiedy się spotkać. Przed wypadkiem Beverly było to prawie niemożliwe przez różnice w zmianach obu pań a wcześniej działy się inne rzeczy, które stały im na przeszkodzie albo po prostu inaczej planowały wspólny czas. A jednak Margo przyczepiła się tego jednego chcąc nieco podroczyć się ze Strand. – Nigdy nie jeździłam na quadach – dodała przyznając się, że czegoś nie umiała. Nie była doskonała. Miała głowę, znała się na medycynie i lubiła się wspinać, ale na pewno nie była mistrzem kierowania różnymi pojazdami, bo nigdy nie próbowała. Nie miała okazji ani też czasu skupiając się na tym, co znała i czego zdążyła nauczyć się na studiach. Później brakowało jej czasu na nowe rzeczy.
- Krokodyle, wielkie pająki, węże, bijące ludzi kangury i mordercze ślimaki.. czy macie tu jakieś zwierzę, które nie stanowi zagrożenia? – Była świadoma tego, gdzie przyleciała. Doskonale wiedziała, że w Australii mają wielkie pająki, a jednak się przemogła i była tutaj. Przetrawiła nietypowy klimat, ruch lewostronny (acz nadal miała pewne odruchy europejskiego kierowcy) i zagryzała zęby, gdy widziała mordercze zwierzęta, bo nie uważała aby te rzeczy naprawdę stały na przeszkodzie jej pobytu w Australii.
Również się zaśmiała na wspomnienie o próbie leczenia poparzenia od meduz i sięgnęła do czajnika, z którego nalała wody do butelki. Dosypała do niego mleka w proszku, potrząsnęła wszystko dokładnie mieszkając i dolała jeszcze letniej wody z butelki, żeby obniżyć temperaturę wrzątku do takiej, która była idealna do picia.
- Mam go ululać? – Mogła zabrać Olivera do pokoju i z pomocą ciepłego mleka uspać. – Chyba, że posiedzi z nami i sam zaśnie. – Po tym Margo mogła go zanieść do łóżeczka, żeby odciążyć Beverly od tego obowiązku zarazem nie narażając Beverly na dodatkowe nadwyrężenia. – Jutro koniecznie musisz nagrać jak on chodzi. – Zauważyła, że z ekscytacji Strand tego nie zrobiła a przecież dziadkowie albo rodzeństwo będzie chciało zobaczyć, jak malec stawia pierwsze kroki. I Jen.. tak, ona też chciałaby to zobaczyć. – Od razu nauczymy go biegać. – Brzmiało ambitnie, ale trzeba przyznać, że Beverly właśnie tak podchodziła do wychowywania chcąc nauczyć syna tego co się dało jak najwcześniej. Bertinelli się nie wtrącała, nie sypała złotymi radami niczym przemądrzała matka. Była pod ręką i mogła podzielić się swoim doświadczeniem jednocześnie nieco uspokajając świeżo upieczoną mamę w niektórych kwestiach, które sama już przerabiała (zwłaszcza w kwestiach zdrowotnych, bo te najbardziej stresowały rodziców).
- Co powiesz na kieliszek wina do kolacji? – Strand niestety nadal brała leki na zapalenie płuc, ale kieliszek wina nikogo nie zabije. To nie czysty spirytus w nie wiadomo jakich ilościach. – Masz moje pozwolenie. – Jako doktora. – Rzekłabym wręcz, że to zalecenie lekarskie. – Uśmiechnęła się do kobiety już nie mogąc doczekać się kolacji i spokojnego wieczoru przed jutrzejszym wolnym dniem. – Ale najpierw przebiorę się w coś wygodniejszego. – Mógłby to być dres i zwykła koszulka, ale nadal czuła potrzebę dobrego prezentowania się przy Beverly. Nie „z przymusu” ani przestrachu, że kobieta uzna ją za brzydką. Po prostu chciała to robić; być dla niej atrakcyjną, miłą dla oka i przede wszystkim taką, która nagle olała kwestię dbania o siebie, bo już cwanie załatwiła sobie wspólne nocowanie. Nie bez powodu pojechała do mieszkania po czyste ubrania, a raczej takie odświeżone, w których jeszcze nie pokazywała się Beverly.
- Bella - Zanim poszła na górę z torbą ze swymi rzeczami zatrzymała się, bo tknęło ją coś, o co w sumie nie zapytała. - Bo mówiłam wcześniej, że chce aby rodzina cię poznała i.. oni wiedzą, że randkujemy. Wiem, że to jeszcze wcześniej, bo nie wszystko u siebie poukładałaś, ale nie spodziewałam się, że oni tak szybko przylecą. - Mówienie komuś na drugim końcu świata, że randkowało się z kobietą, nie uważała za coś złego ani nadmiernie ingerującego w ich relacje, którą ktoś mógł źle oceniać. Bo ktoś taki, nie widząc ich razem, nie miał prawa do oceny, o czym Bertinelli doskonale wiedzieli i jak na razie cieszyli się ze szczęścia siostry. Na pewno jednak nie będą szczędzić oceny i przepytywania Strand, bo od tego było rodzeństwo.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Rzeczywiście, mogła zabiegać o zorganizowanie małego wypadu na quady, niestety, zamieszanie związane z małym dzieckiem, rozwodem oraz ostatnio - wypadkiem, sprawiało, że nie miała jak zgrabnie ogarnąć tego tematu. Wolałaby połączyć to z przyjemnym moczeniem się w gorących źródłach, albo odpoczynkiem w domku z sauną, co zdałoby test przy zimniejszych miesiącach.
- Zabiorę - obiecała, chcąc jednocześnie dotrzymać słowa. Nie ważne czy reszta Bertinellich przystanie na jej propozycję. Jeśli nie, sama porwie Margo na małą przejażdżkę, zwieńczoną wspólnym spędzeniem czasu w miłych okolicznościach. Obie na to zasługiwały, w szczególności po ostatnich wydarzeniach. Gdyby zabrały się we dwójkę, wystarczyłby im jeden, prywatny quad Beverly, na którym ta chętnie nauczyłaby Margo jeździć. To nie było nic wielce skomplikowanego.
Krótkim śmiechem skwitowała pytanie o istnienie w Australii mało śmiercionośnych zwierząt. Jakby się nad tym zastanowić, fauna nie była zbyt sprzyjająca, a mimo to, osadnicy uznali ów teren za warty założenia kolonii. Szkoda tylko, że jednocześnie wybili rdzenną ludność, a część z nich wepchnęli do rezerwatów.
- Dam radę - zapewniła odnośnie uśpienia Olivera, chcąc jednocześnie przyczynić się do zarezerwowania Margo nieco odpoczynku po dniu pracy. Chciała o nią zadbać na tyle, ile mogła, szczególnie, że Włoszka otoczyła ją opieką i wciąż przyjeżdżała (oraz nocowała w tym samym łóżku), chociaż nie była do niczego zobowiązana.
- Zaśnie od razu po wypiciu większości butelki, zaufaj mi - podkreśliła wraz z wymownym uśmiechem, wspominając podobne momenty, kiedy Oliver dosłownie odpływał wkrótce po wypiciu ciepłego mleka. Pod tym względem nie był wymagający i potrafił odpłynąć nawet na kanapie, pomimo większej preferencji, względem własnego łóżeczka, wypełnionego Przytulankami.
- Podejrzewam, że sam będzie chciał zbyt szybko zacząć biegać - zaśmiała się, nawiązując do niedawnego, szybkiego przebierania nogami, w razie ucieczki przed mamą. Dopóki Oliver przejawiał chęci do nauki i nie zniechęcał się, zamierzała wspierać go w zmaganiach oraz odpowiednio motywować, czego przykładem był deser czekoladowy. Za bycie grzecznym oraz zaangażowanym, mały dostawał nagrodę co być może powiążę na swój dziecinny sposób z wykonanymi czynnościami (niekoniecznie załatwieniem się w pampersa).
Po dźwignięciu Olivera z krzesełka oraz po przejęciu ciepłej butelki z mlekiem, zawiesiła na dłużej wzrok na Margo, przypominając sobie, jak bardzo cieszyła się z jej codziennej obecności. Gdyby nie ten przeklęty bark, byłaby w stanie nosić ją na rękach, całować i przytulać, łącznie z zaserwowaniem masażu po męczącym dniu, pełnych zabiegów. Pani doktor zasługiwała na wszystko, co najlepsze, z czego Strand niechybnie zdawała sobie sprawę.
- Nie odmówię - dodała jeszcze w temacie kieliszka wina, będącego lekarskim zaleceniem. Kim była, aby kłócić się ze specjalistą od zdrowia?
Przystanęła przy schodach, trzymając Olivera na ramieniu, chłonąc słowa wypowiedziane przez Margo. Zdawała sobie sprawę z jej szczerości względem rodziny i nie miała o to żalu. Kiedyś już rozmawiała zdalnie z panią Bertinelli i nie zapowiadało się na to, aby ciskała w jej stronę piorunami. Wręcz przeciwnie, a Beverly uznała ją dodatkowo za bardzo sympatyczną kobietę, przypominającą sposobem bycia samą Margartię.
- W porządku, jakoś to ogarniemy - zapewniła zupełnie naturalnie, przygotowując się mentalnie na oficjalne pytania, odnośnie przyszłości, względem potencjalnego związku z Margo. Wprawiało ją to w odrobinę zawstydzenia, bo w jej głowie kłębiło się sporo odważnych wizji, ale nie każde byłaby w stanie wypowiedzieć na głos, wystawiając się na celownik włoskiej rodziny. Powinna ro rozegrać ostrożnie, ale i zgodnie z prawdą.
- To miłe, że się mnie nie wstydzisz - uśmiechnęła się z zadowoleniem i przelotnie musnęła ustami policzek Włoszki, kierując się na górę. Zamierzała położyć Olivera do łóżeczka, po wypiciu mleka, towarzysząc Margo do pewnego momentu, na górnym poziomie. Po drodze wspomniała o odebraniu jedzenia od dostawcy, gdyby odrobinę przedłużyło się usypianie najmłodszego jegomościa. Jedna skierowała się do dziecięcej sypialni, a druga w stronę pokoju gościnnego, przy czym Bev posłała kobiecie tajemniczy uśmiech, skłaniając syna do pomachania w jej stronę. Już za chwilę się zobaczą i nadrobią wszelkie zaległości, korzystając ze zbliżającego się wolnego.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Kontrolnie przyjrzała się sposobowi w jaki Beverly dźwignęła syna. Pilnowała jej w razie, gdyby coś zabolało. Była czujna, ale nie skakała nad nią jak nad jajkiem. Wierzyła w rozsądek kobiety, ale też wiedziała, że była kimś kto długo nie usiedzi w miejscu. Że prędzej pójdzie do pracy niż będzie leżeć w domu z przeziębieniem. To na swój sposób się cieniło; pracowitość, zawziętość, upór i chęć życia. Były jednak momenty, gdy te ambicje należało przyhamować i Margo musiała przyznać, że Strand się spisywała. Możliwe, że robiła to, bo była pod czujnym okiem Bertinelli, ale zarazem nie straciła swego pełnego zapału i potencjału, który już dawno oczarował panią doktor. Kochała ją (między innymi) za to, bo nie była kimś, kto łatwo się poddawał.
- Czemu miałabym się ciebie wstydzić? – zapytała chcąc dowiedzieć się co siedziało w głowie Strand, ale ta przemilczała temat postanawiając zostawić to na później. Najpierw celem było uspanie Olivera, do którego Margo odmachała i posłała buziaka w powietrzu. Nie zastanawiała się, czy to wypadało, bo była tylko kobietą, która randkowała z mamą Olivera. Ani czy przyzwyczajanie chłopca do jej obecności to dobry pomysł. Ba, czy ona powinna przyzwyczajać się do obecności młodego? Uwielbiała dzieci i ich obecność nie była problemem, lecz wciąż tliła się w niej obawa oddania serca kolejnej osobie; tej mniejszej będącej jednak nierozłącznym elementem ukochanej kobiety.
Nałożyła białą koszulkę bez stanika i luźne ogrodniczki, w której zdecydowanie było wygodniej niż w spodniach z wysokim stanem, które uwielbiała, ale niekoniecznie chodzić w nich po domu.
Cicho wyszła z pokoju nasłuchując tego co działo się w dziecięcym. Słysząc jak Beverly coś gaworzy do Olivera, uśmiechnęła się pod nosem i zeszła na dół szykując dwa kieliszki wina. Solidarnie towarzyszyła pani oficer. Przez ostatnie dni nie tknęła alkoholu i teraz też nie zamierzała wypić więcej niż ona. Nie miała takiej potrzeby. Wino dla niej było bardziej kaprysem do degustacji, choć bywały chwile (jak wtedy gdy upiła się z Emmą), że wino wchodziło jak sok i było go zdecydowanie za dużo.
- Jedzenie już przyszło – oznajmiła kątem oka widząc, że Beverly podchodzi coraz bliżej, gdy ona wykładała pad thai na dwa talerze.
Uśmiechnęła się czując jedną rękę, która oplotła ją wokół talii i ciało przyciskające się do pleców. Milczała chłonąć ten moment, którego potrzebowała. Bliskość ze Strand zawsze była czymś, co ciężko jasno określić. Coś, co dawało jej wiele, bo dokładnie to czego w danej chwili potrzebowała. Dłonią pogładziła obejmującą ją rękę i po długiej chwili wzięła głęboki wdech.
- Tutto bene. Va bene.Wszystko dobrze. Jest dobrze; przekazała cicho powoli odwracając się przodem do Beverly, która miała na głowie wiele spraw a zwłaszcza tę najbardziej ciążącą. To, że została samotną matką i musiała rozwieźć się z żoną, co pomimo przekonania, że było słuszne, na pewno należało do ciężkich spraw. To nigdy nie było łatwe. Margo coś o tym wiedziała.
Ujęła twarz Strand w obie dłonie. Kciukami pogładziła policzki i przesunęła twarz łącząc usta w ciepłym i bardzo spokojnym pocałunku. To była chwila przerwy, wzięcia oddechu i uspokojenia tego, o czym nie zawsze się mówiło a co mimo wszystko ciążyło na wątrobie.
- Nie wstydzę się ciebie – stwierdziła z całym przekonaniem, jakie miała. – Cokolwiek masz w tej swojej główce, jesteś wspaniała. Moje rodzeństwo na pewno cię polubi. – Raz jeszcze ucałowała kobietę zanim obie razem z jedzeniem przeniosły się na kanapę. Dzisiejsza kolacja nie przy stole a leniwie i komfortowo przy lecącym w tle dokumencie o najnowszych egipskich wykopaliskach. Bertinelli lubiła jak coś grało w tle. Nie zawsze, ale robienie paru rzeczy jednocześnie miała we krwi zwłaszcza, że przy okazji mogła pochłonąć kawałek jakieś wiedzy.
- Czasami chciałabym żyć w tamtych czasach, ale później przypominam sobie, że ludzie wtedy umierali mając maksymalnie dwadzieścia parę lat. Chyba, że było się facetem i nie umierało na powikłania poporodowe. – Te niestety przez wieki były najczęstszą przyczyną śmierci kobiet. – Bella, bo.. – Zmieniła temat. Mało zgrabnie, ale w byciu razem nie zawsze chodziło o to aby być idealnym. – ..nie pytałam cię o ostatnia wizytę w Brisbane. – Nie miały okazji o tym na spokojnie porozmawiać. Mogły przez telefon, ale to nie to samo a gdy ten jeden raz się spotkały, to spędziły czas przez przywoływała Jen w rozmowie. Później zdarzył się wypadek i tak jakoś zleciało, aż do dziś. Margarita chciała wiedzieć, jak poszła rozmowa z Jennifer. Pokrótce słyszała, że jako tako, ale chciała poznać szczegóły głównie po to, z czym ciągle mierzyła się Beverly. Z czym się zmagała.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie była pewna, w jaki sposób Margo poinformowała rodzeństwo o randkowaniu z kobietą, posiadającą dziecko. Czy w ogóle wspomniała o Oliverze czy wolała nieco pominąć tę kwestię, ze względu na poprzedni związek, który nie skończył się najlepiej, a zawierał w pakiecie córkę, dosłownie od niej odsuniętą. Obecność dziecka nie sprzyjała realizowaniu pewnych konceptów. Spontanicznym wyjazdom, nagłym, cielesnym uciechom, albo pewnej wizji wyłączności, odnośnie uczuć, bycia jedyną osobą, na pierwszym miejscu. Istniały jednostki, które z powodzeniem ignorowały istnienie potomka, czego sama Beverly nie byłaby w stanie praktykować. Oliver miał w sobie cząstkę jej genów, był grzecznym dzieckiem i zdecydowanie nie prosił się o urodzenie w rozbitej rodzinie, naznaczonej przez przestępstwa biologicznej matki. Po prostu się pojawił, a Bev obiecała sobie, że dopilnuje, aby niczego mu nie brakowało. Aby czuł się kochany, zaopiekowany, bezpieczny i szczęśliwy. Nie było idealnie, ale jakoś sobie poradzą, o czym mówiła cicho, w czasie usypiania chłopca, po odstawieniu pustej butelki na jasną komodę z ubrankami. Osobiście przyczyniła się do sprowadzenia tego człowieka na świat, więc była wobec niego zobowiązana. Nie ważne, ile lekkomyślnych decyzji podjęłaby w życiu, zawsze brała za nie odpowiedzialność. Tak było również w przypadku Olivera, szybko zapadającego w błogi sen, podkolorowany projektorem gwiazd na suficie oraz miękkością pluszaków, stróżujących przy szczebelkach łóżeczka.
Zeszła na dół, co zwiastował odgłos bosych stóp, odbijających się od zimnego podłoża, dającego ukojenie podczas upalnych dni. Klimatyzacja pracowała całą dobę, bez wytchnienia. Mimo wszechobecnego gorąca, nie bała się spotęgowania go, poprzez przylgniecie do drugiego ciała, odzianego w świeże ubrania. Trochę żałowała, że nie mogła równie sprawnie podwijać koszulki Margo, ale jakoś to przeżyje, przekonana większym komfortem, związanym z przebranie w luźniejsze ubrania.
Przymknęła oczy pod wpływem przyjemnego pocałunku, łaskoczącego usta. Potrzebowała tego; subtelnego uspokojenia rozbieganych myśli, odzywających się z zakamarków umysłu. Stłumienia obaw, względem narażenia się na mało entuzjastyczną reakcję rodzeństwa Bertinelli, względem powtórki z rozrywki, związanej z kolejną kobietą z dzieckiem. Z pewnością ktoś o tym wspomni i będąc przygotowaną na taką ewentualność, odnajdzie odpowiednie słowa, ułożone wcześniej w myślach. Jeszcze przyjdzie na to czas. Póki co, chciała skupić się na teraźniejszości, podkreślonej przez smak tajskich potraw oraz bliskość ulubionej pani doktor.
Słowa Margo podniosły ją na duchu, o czym świadczył delikatny uśmiech, związany dodatkowo z wdzięcznością co do powstrzymania się z rozgrzebywaniem tematu. Jeszcze zdążą o tym porozmawiać, nieco bliżej terminu przyjazdu reszty Bertinellich.
Z chęcią zjadła zamówione jedzenie i rozsiadła się po wszystkim na kanapie, popijając odrobinę wina. Siedziała tuż obok Margo, nieco przechylając ją w swoją stronę, od zdrowego ramienia, aby również mogła wygodnie się oprzeć.
Słysząc komentarz co do życia w starożytnym Egipicie chciała zapytać czy Bertinelli nie wolałaby bardziej przenieść się w tamte czasy z aktualną wiedzą, co zrobiłoby z niej osobę prawie boską, albo wręcz przeklętego szarlatana, skazanego na zakopanie żywcem na pustyni, albo w prezencie, razem z sarkofagiem któregoś faraona. Temat niestety spłynął w stronę osadzonej Jen, której stan raczej nie ulegał poprawie, o czym przez wszystkie zawirowania nie zdążyła powiedzieć Margo.
- Jen chce się sądzić - to w zasadzie nic zaskakującego. - Pierwotny termin ustalono na za dwa dni, ale zrezygnowano z tego, ze względu na jej stan zdrowia. Mam tam lecieć za dwa tygodnie, wtedy sąd podejmie ostateczną decyzję, po zeznaniach.
Szczególnie po zeznaniach Jen, która najwyraźniej miała wiele do powiedzenia przed podpisaniem papierów. Mogły to rozwiązać szybko i możliwie najmniej boleśnie, niestety współmałżonka nakręciła się na „szukanie sprawiedliwości”, co według jej słownika niechybnie łączyło się ze zgrywaniem ofiary oraz próbą zepchnięcia całej sytuacji na zwyczajne nieporozumienie. Jej zdaniem nie było powodów do rozwodu, dlatego tak bardzo wzbraniała się przed złożeniem podpisu w odpowiednim miejscu.
- Przy okazji, złożyłam wniosek o odebranie jej praw rodzicielskich, więc… zobaczymy, jak zostanie to zinterpretowane - dokumenty złożyła przy wsparciu Gwen oraz jej wiedzy, co powinno zdać wzorowy test. Nie nastawiała się na porażkę, przy czym w jej przypadku porażka oznaczałaby zachowanie przez Jen praw do Olivera oraz uzyskanie praw do połowy majątku (co najpewniej i tak się stanie, przez wzgląd na niepodpisaną intercyzę).

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Oporna Jen i chęć sądzenia się nie były niczym dziwnym. Oczywiście Bertinelli cicho liczyła na to, że kobieta sobie odpuści batalię i po prostu pozwoli Beverly żyć bez dodatkowych nerwów, ale to marzenia ściętej głowy. Walka była nieunikniona, z czego zdawała sobie sprawę i zarazem było jej przykro, że pani oficer musiała przez to przechodzić. Chwilami dostrzegała, gdy ta zamyślała się w trakcie zabaw z Oliverem albo podczas tak prostej czynności jak parzenie herbaty. Z powodu rozwodu miała wiele na głowie i na pewno czuła pewnego rodzaju ciasną smycz, która nie pozwalała jej wziąć głębokiego wdechu. Margo bardzo chciałaby jakoś jej pomóc, ulżyć albo doradzić, ale to było coś z czym Beverly musiała zmierzyć się sama. To była sprawa między nią a Jennifer, więc jedyne co mogła Bertinelii to po prostu zapytać, wysłuchać i w razie potrzeby przytulić. Po prostu być.
Wyprostowała się i odwróciła ciało przodem do kobiety jednocześnie jedną nogę zgiętą w kolanie wsuwając na kanapę.
- Jaki stan zdrowia? – zapytała zaskoczona, bo ani razu choćby jednym słowem Strand nie zasugerowała, że jej prawie ex żona była schorowana. To mogło być wszystko; silna grypa, Chlamydia (khe khe), nowotwór albo dwubiegunówka.
- Zaproponowałabym, że pojadę z tobą, ale to chyba kiepski pomysł. – Mogłaby postarać się o wolne, ale z drugiej strony raczej nie powinna być obecna w sądzie. Mogłaby poczekać aż będzie po sprawie, ale może lepiej aby jej odwiedziny w Brisnabe wiązały się bardziej z miłym odwiedzeniem rodziców Strand. Bo tak, myślała o tym. Ostatnie spotkanie było krótkie i szybkie ani nie wiązało się z oficjalnymi nazwami. Z tym musiała poczekać i była w tej sprawie cierpliwa, choć ze swojej strony nie mogła się powstrzymać i już wszyscy Bertinelli wiedzieli o jej relacji z Beverly. To było wręcz niemożliwe aby przemilczała tak ważną kwestię w swoim życiu ani żeby nikomu słowem nie pisnęła o uczuciach jakim darzyła kobietę.
Przytaknęła na decyzję o prawach rodzicielskich. Każdy, kto w całości znałby sytuację Beverly z Jen uznałby tę kwestię za jednoznaczną. Ba, konieczną do zrealizowania, bo czy ktoś wyobrażałby sobie aby kryminalistka również (w połowie) wychowywała dziecko? Nie żeby Margo nie wierzyła w resocjalizację, ale Jen mogła być patologiczną kłamczuchą, która jedynie negatywnie nastawiałaby syna przeciwko Strand, więc za każdym razem gdy ten wracałby od drugiej mamy byłaby amba. To samo miała Margo, bo jak sądziła Tessa nagadała Amelii wiele złego na jej temat, dlatego córka do niej nie dzwoniła.
- A co z domem? - Pytanie o finanse to kwestia wrażliwa. Grząski grunt, na który Bertinelli nie wchodziła. Była jednak ciekawa, czy dom był kupiony wspólnie, na kredyt i jak wiele z tego, co aktualnie je otaczało należałoby podzielić na pół. Co Beverly straci i czy mocno to odczuje.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Starała się nie martwić Margo swoimi wewnętrznymi rozterkami. Miała ich sporo i czasami potrzebowała wziąć środki nasenne, aby nie przekręcać się przez całą noc, z boku na bok. Leśnicy zapewniali ją, że nie poniesie żadnych kosztów, w związku z wypadkiem, co odrobinę uspokoiło część obaw. Cała reszta była kwestią czasu. Pewnych rzeczy nie przyspieszy, więc musiała uzbroić się w cierpliwość i nie zakładać najgorszych scenariuszy. Obecność Bertinelli bardzo jej w tym pomagała. Nie popadała przez to w paranoję i czuła się bezpieczniej.
Oderwała wzrok od telewizora i zatrzymała go na Margo, domagającej rozwinięcia tematu choroby.
- Coś na tle psychicznym. Chyba nerwica, zaburzenia urojeniowe. Wyglądała gorzej, gdy ostatni raz się z nią widziałam. Nawet Oliver się jej bał, nie chciał, aby go trzymała.
Nie wyglądało to przyjemnie. Chłopiec, który wcześniej chętnie spędzał w objęciach Jen jak najwięcej czasu (będąc noworodkiem), płakał przy samej próbie przekazania go, z czego Bev zrezygnowała, dla dobra dziecięcej psychiki. Nie chciała, aby wyszła z tego trauma. Całkiem możliwe, że po uzmysłowieniu sobie, że nikt nie wyciągnie jej z więzienia, zaczęła wariować, przeczuwając rychłą klęskę. Najpewniej nie wyjdzie na wolność przez kolejne kilka-kilkanaście lat, a dodatkowo straci żonę oraz syna. To nie było coś, co łatwo zaakceptować.
- Miałam ci o tym powiedzieć wcześniej, ale przez to, co ostatnio się działo… - nie wiedziała, jak do tego podejść. Nigdy wcześniej w jej życiu nie działo się tak wiele, co destabilizowało jej pewność siebie oraz męczyło pod kątem psychiczno-fizycznym.
To oczywiste, że towarzystwo Margo w Brisbane dodałby jej otuchy, jednak obecność kochanki sąd mógłby uznać za uwłaczającą całemu procesowi. Strand wolała to mieć jak najszybciej za sobą, aby wreszcie móc oddychać bez zbędnego niepokoju.
- Mam nadzieję, że potrwa to szybko i jeszcze tego samego dnia będę z powrotem w Lorne Bay - podzieliła się nadzieją, którą pragnęła spełnić. - Chciałabym jak najszybciej do ciebie wrócić.
Podkreśliła swoje słowa poprzez sięgniecie do dłoni kobiety. Jak już dopełni się kwestia rozwodu, będą mogły świętować. Niczego bardziej nie wyczekiwała.
- Dom kupili moi rodzice, jeszcze przed ślubem - oznajmiła, bo jeśli chodziło o dach nad głową, o to mogła być spokojnie. Oficjalnie dom należał tylko do niej i nie wliczał się, jako rzecz do podziału majątkowego. Państwo Strand uznali za konieczne posiadanie czterech kątów na własność, co obiecali każdemu dziecku. Cóż, stać ich było. Nie obsypywali się luksusami z najwyższej półki, a raczej gromadzili oszczędności na konkretne cele i jednym z nich był właśnie dom w Lorne Bay, dla Beverly. Szkoda tylko, że wkrótce po odbiorze domu, rodzina zerwała z córką kontakt, działając pod tym względem na zasadzie wzajemności – niechęci w wyciągnięciu ręki na zgodę.
- Razem kupowałyśmy całe wyposażenie domu, samochód… - gdyby wszystko podsumować, nazbierałoby się kilkaset tysięcy dolarów, co musiało ulec podziałowi. Jeśli nie w dosłownej formie mebli, to na zasadzie wypłaty pieniężnej, nadszarpującej oszczędności Strand. Jakoś to będzie.
- Cokolwiek sąd nie stwierdzi, nie znajdzie w tym mojej wyłącznej winy. Jen ma federalnych na karku, a jej udział w przestępstwach jest łatwy do udowodnienia. Nie ma żadnej linii obrony.
Na swój sposób, odrobinę jej współczuła. Jen udało się dorwać całkiem niezłą partię, dobrą pracę, dziecko i duży dom… czego chcieć więcej? Najwyraźniej jednak kobieta celowała wyżej i po prostu musiała coś odwalić, kompromitując się nie tylko przed wymiarem sprawiedliwości, służbami, ale i najbliższą rodziną. Teraz wreszcie odpowiadała za swoje czyny, tak jak powinno to wyglądać w cywilizowanym państwie.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Przykro mi. – Mówiła szczerze na temat Jen. Nawet jeśli kobieta zrobiła dużo złego to nikt nie chciał widzieć w takim stanie kogoś, kogo kochał. W końcu mowa była o żonie Beverly. O kimś, z kim spędziła trzy lata i również o matce Olivera. Wiele złego można było o niej mówić, ale Margo na pewno nigdy nie życzyła jej choroby. Czuła, że podobnie miałaby z Tessą. Gdyby okazało się, że ta była śmiertelnie chora to byłoby jej przykro. Na swój sposób by to przeżyła, bo swego czasu kochała tę kobietę i dzieliła z nią życie. Rozwód nie zmienił tego, że kiedyś darzyła ją ogromnymi uczuciami i dzieliła wieloma doświadczeniami. Ludzie mogli mówić różne rzeczy, ale nie dało się całkowicie odciąć od przeszłości. Powiedzieć, że już niczego się nie czuło. Przynajmniej Margarita tak nie potrafiła.
- To nic – zapewniła w kwestii braku informacji o stanie Jennifer. – Dużo się działo. – To musiała potwierdzić. – Nie chcę abyś czuła presję spowiadania się mi – Wręcz bolesny przymus, który nie byłby przyjemny; nie czegoś takiego chciała Margo. – acz wiedz, że wysłucham wszystkiego co masz mi do powiedzenia. Szczerze, interesuje mnie dosłownie wszystko, nawet rzeczy, które uznasz za bzdurę. Każda twoja myśl i przeżycie jest dla mnie ważne i na pewno.. kiedyś.. chciałabym abyś czuła, że to twoja bezpieczna strefa – Dłonią nakreśliła poziome koło między nimi, które miało być wspomnianą strefą. – Nie obiecuje, że zawsze zareaguje jak należy. Czasami może się zezłoszczę albo za bardzo zasmucę, ale nigdy nie będę cię osądzać. – Jakiś czas temu tak się zadziało. Zezłościła się, ale na Jennifer a nie na Beverly będącej jedynie osobą przekazującą słowa tej pierwszej. Cieszyła się, że jej o tym powiedziano. Przynajmniej wiedziała na czym stała i czego ewentualnie mogłaby się spodziewać; zawistnych telefonów w środku nocy, okrutnych smsów albo dziwnych słów od nieznajomych, którzy okazaliby się być znajomymi Jen.
Ścisnęła dłoń Beverly i wzięła głęboki wdech na znak, że bardzo doceniała jej słowa.
- Jeżeli chcesz, to tego dnia zajmę się Oliverem. – Przynajmniej na tyle mogłaby zrobić, gdyby Strand nie chciała ciągać syna w tę i z powrotem samolotem. Chłopiec i tak pół dnia spędzał w żłobku, więc Margo mogłaby go tam zawieźć, a potem odebrać i spędzić z nim czas aż do powrotu mamy. Nie widziała żadnych przeciwskazań ani nie miała oporów aby zaproponować w tym swój udział, co słychać było w jej luźnym tonie głosu oraz widniało w delikatnym uśmiechu.
Poczuła pewnego rodzaju ulgę na wieść, że dom kupili rodzice Strand. Nie rozchodziło się tylko o rozwód i podział majątku, ale również o odczucia wobec tego miejsca. Na początku sądziła, że Beverly kupiła ten dom razem z Jennifer, co oznaczałoby, że od początku był ich, wspólny. Coś na co razem zainwestowały, pracowały albo zawzięcie wciąż spłacały kredyt. Byłby wtedy naznaczony ich wspólną pracą i podpisami na aktach notarialnych. To sprawiłoby, że Bertinelli nie poczułaby się w tym miejscu swobodnie, bo ciągle myślałaby, że Beverly i Jen wspólnie go wybrały dla siebie – dla swojej rodziny.
- W tym nie ma żadnej twojej winy, Bella. – To nie ona poszła za kratki za przestępstwa wobec kraju i za kłamstwa. Inaczej sprawa miałaby się, gdyby Jennifer była czysta a Strand aż za bardzo uległaby urokowi pani doktor. – Jeśli sąd uzna inaczej, to jest głupi. Możliwe tylko, że Jen nie odpuści, więc jeśli zażąda połowy to się zgódź. Nie przeciągaj tego. Pomogę ci. – Już to mówiła. Wesprze ją finansowo. – Jeżeli będzie trzeba, sprzedaż część mebli. – W taki sposób zbierze pieniądze. – Później kupisz nowe. – Najlepiej nie naznaczone wspólną decyzją z Jen, w czym Margo była nieco samolubna. Gdyby teraz były na etapie zamieszkania razem i jawnego wspólnego decydowania to Bertinelli nie wstydziłaby się powiedzieć wprost, że sprzedałaby wszystko i razem kupiłyby nowe. Tak, Margo była bardzo terytorialna.
Pochyliła się w stronę stolika sięgnąwszy po kieliszek wina, które bardzo powoli spakowała. Raczyła nim swe kubki smakowe, które aż dopraszały się o więcej, choć to tylko chwyt umysłu zachęcającego ją do złego (upicia się), czemu skutecznie potrafiła się oprzeć.
Odstawiła kieliszek i z powrotem oparła się ramieniem o oparcie kanapy cały czas patrząc bezpośrednio na Strand, do której włosów sięgnęła i najpierw zaplotła je sobie wokół palca, a potem zaczesała za ucho.
- Bella, czy przeszkadza ci, że śpimy w gościnnym? – Do tej pory jedynie pytała, czy mogłyby zajmować ów sypialnię, co spotykało się ze zgodą. Nigdy jednak nie śmiała drążyć tematu odczuć Beverly wobec takiego stanu rzeczy, bo bała się usłyszeć odpowiedź. Że być może prosiła o zbyt wiele, ale Strand godziła się na to skoro wstępnie Margo miała zostać tu na parę dni.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Działo się zdecydowanie dużo. Nagły pożar lasu nieźle zamieszał w codzienności Beverly, doprowadzając ją nawet do zatrzymania akcji serca, co dla wielu brzmiało makabrycznie, jak bliskie doświadczenie śmierci. Strand starała się nie myśleć o tym w taki sposób. Czy stało się coś wyjątkowego, kiedy dosłownie odcięto ją od świata zewnętrznego? Nie. Żadnego światełka w tunelu, nagłego oświecenia, albo sugestii wiecznego potępienia. Bardziej opisałaby to, jak sen bez obrazów, zwyczajną, głęboką ciemność, jakby nic nigdy wcześniej nie istniało. W tym stanie nie odczuwa się żadnych emocji; strachu, radości, obojętności. Jest tylko przejmująca ciemność, z której w końcu ją wyciągnięto, a czemu towarzyszyło pikanie szpitalnej aparatury oraz obecność ukochanej osoby.
Mimo wszystkich nieprzyjemnych przygód, szczęście jej dopisywało.
Na jej usta powoli wstępował uśmiech, wraz z kolejnymi, spokojnymi słowami Margo, odnoszącymi się do ich bliskości. Bardzo to doceniała. Bywały momenty, że nie dowierzała własnemu szczęściu, powiązanego z odnalezieniem Włoszki w obcym państwie, podczas tajnej misji.
- Jesteś moją bezpieczną strefą - przytaknęła, nie odwracając spojrzenia od kobiety. - Ale jednocześnie jesteś też osobą, którą bardzo kocham i nie chcę zrzucać na ciebie wszystkiego. Wszystko po kolei, bez pośpiechu.
Cokolwiek zaprzątało jej myśli, w końcu wyjdzie na jaw, bo nie byłaby w stanie ukrywać wszystkiego przed Bertinelli. Ufała jej bardziej niż komukolwiek innemu i ceniła sobie jej podejście, w wielu aspektach życiowych. Nie bez powodu czuły silną więź oraz wewnętrzne przyciąganie, odkąd obie sięgały pamięcią.
- Może też zostać z Taylą, jeśli akurat pracujesz - dodała, w kwestii opieki nad synem, bo nie chciała, aby Margo nadwyrężała się po operacjach w szpitalu. Czuła się trochę tak, jakby wykorzystywała ją do zajmowania się Oliverem , do czego Bertinelli mogłaby nie być przekonana na dłuższą metę. To również wierciło jej niewidzialną dziurę w brzuchu. Samo podejrzenie, że być może syn przeszkadzał w rozwoju ich relacji, kilka razy pojawiło się w jej myślach. Nie powinna przyzwyczajać dziecka do obecności kogoś, kto być może niedługo zmieni zdanie i wróci do Europy, aby pracę podjąć chociażby w Hiszpanii, albo Stanach Zjednoczonych. Nie potrafiła ogarnąć wszystkich myśli na raz, dlatego póki co próbowała wypchnąć te najbardziej pilne, związane z rozwodem oraz pozbawieniem praw rodzicielskich.
Nie była winna przestępstwom żony, ale wciąż sądziła, że zorientowała się za późno. Że przegapiła wiele sygnałów i za bardzo zaufała kobiecie, z którą miała spędzić resztę życia. Oswajała się z tą myślą, przekonana, że nic lepszego już w życiu nie znajdzie. Że mity o bratnich duszach nie były dla niej i powinna się cieszyć z odnalezienia zaangażowanej osoby, darzącej ją romantycznymi uczuciami. Było inne wyjście. Kiedy występki Jen wyszły na jaw, wiedziała już, jak bardzo się pospieszyła, wchodząc w związek z kimś, kto był lepszy, niż nic. Coś potrzasnęło nią porządnie za ramiona i wybudziła się z tego dziwnego letargu, aby sięgnąć wzrokiem nieco dalej; pomyśleć o sobie i nie przejmować się tym, „co wypada”.
Również sięgnęła do kieliszka z winem, aby upić kilka łyków, delikatnie rozgrzewających przełyk. Cieszyła się, że Margo myślała w bardzo podobny sposób, co do kwestii majątkowych oraz samego domostwa.
- Taki mam zamiar - kiwnęła głową, już po odstawieniu szkła z powrotem na stolik. Nie wykluczała również wyprowadzki w zupełnie inne miejsce, po sprzedaniu tego domu, albo zainwestowaniu w większy remont, pozbywający się widma Jen, ukrytego po kątach. Margo widziała ją w tym domu zaledwie raz, przy czym Bev spędziła tu całe trzy lata, pamiętając wiele wspólnych chwil, a także proces ciąży, wiążący się z wieloma emocjami. Nie łatwo wyrzucić tego wszystkiego z głowy, szczególnie, że o tych momentach Strand chciała pamiętać, ze względu na samego Olivera.
Wsparta o oparcie kanapy, lekko przechyliła głowę w stronę Margo, wślizgując na jej udo dłoń, którą łagodnie zacisnęła. Spokojnie wdychała zapach jej świeżych ubrań oraz perfum, żałując w środku, że z pewnymi gestami musiała się jeszcze wstrzymać.
- Hm? - mruknęła, lekko wyrwana z zamyślenia, całą uwagę przenosząc na zadane pytanie. - Nie, dlaczego miałoby mi przeszkadzać?
Raczej wprost powiedziałaby o niechęci, względem nocowania w gościnnym, jeśli tak by czuła.
- Rozumiem, że możesz nie chcieć leżeć w tym samym łóżku, w którym… leżałam z kimś innym. To nic złego. - całkiem możliwe, że na miejscu Bertinelli, miałaby podobne podejście do ów kwestii. Od nagłej wyprowadzki Jen, zdążyła zmienić sypialnię, aby ta nosiła jak najmniej śladów po niej, jednak sama myśl, związana z jej obecnością, mogła uwierać, przekłądając się na odczuwanie dyskomfortu.

ODPOWIEDZ