Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
#16
Land of fire
Beverly & Margo
Nie miała najlepszych wspomnień z wizyty w Brisbane. O ile spotkanie z rodziną przebiegło znośnie, konfrontacja z Jen oraz prawnikiem nie należała do najprzyjemniejszych. Oliver płakał od pierwszych minut, jakby przeczuwał nieprzyjemny wydźwięk negocjacji. Migał się przed przekazywaniem go do rąk Jen, co ta uznała za nastawianie dziecka przeciwko niej. Zdawała się również ignorować prawnika, zalecającego podpisanie dokumentów, bez potrzeby przedłużania całego procesu. Nie miała dowodów, przemawiających za wyłączną winą Beverly, szczególnie, że sama dopuściła się przestępstw, jawnie działających na niekorzyść małżeństwa.
Znów usłyszała niepochlebne opinie względem Margo, która to rzekomo podstępem próbowała ukraść Jen jej życie. Było z nią coraz gorzej.
Po powrocie do Lone Bay skupiała się na powtarzalnych czynnościach, byle nie myśleć nadmiernie o sprawie rozwodowej, naznaczonej wyniszczającym stanem psychicznym ex małżonki.
Trudności w planowaniu spotkań z Bertinelli, ze względu na jej zmiany w szpitalu, skłoniły Bev do łapania nadgodzin w pracy. Przy upałach trawiących lasy przydawała się każda para rąk, szczególnie taka, nastawiona na zostanie godzinę dłużej. Ustaliła to z personelem żłobka, co nie stanowiło większego problemu. Zwykle i tak odbierała Olivera trzy godziny przed zamknięciem placówki, mała zmiana o godzinę dłużej, nie robiła tu zbyt dużej różnicy, a Strand pozwalała na zyskiwanie przychylności przełożonych, co przydatne bywało przy kolejnych awansach.
Dzisiejszego dnia z racji nietypowych godzin zmiany, postanowiła zostawić syna z opiekunką.
Siedząc za kierownicą służbowej terenówki skręciła w stronę ostatniego miejsca do sprawdzenia, pod kątem imprezujących nastolatków, mających w głębokim poważaniu ostrzeżenia o pożarach. W miasteczku było pełno pubów, pustostanów i innych miejscówek sprzyjających gromadzeniu się, więc czemu wybrali akurat tereny za miastem? Któryś z nich próbował odnaleźć w tym gąszczu kangura, którego później poddałby tresurze? Może to chęć przygody skłoniła ich do zgłębienia bliskości z naturą, co zakończyć mogło się tragicznie.
Był już wieczór. Chciała jak najszybciej wrócić do bazy, zdać sprzęt i wyjść do domu, niestety stany związane z zagrożeniem życia i zdrowia, rządziły się swoimi prawami. Oby opiekunka nie zrezygnowała nagle z opieki nad Oliverem, w zderzeniu z wydarzeniem losowym.
Widoczny za przednią szybą dym, nie świadczył o niczym dobrym. Czuła w powietrzu zapach spalenizny, wjeżdżając w nieco gęściejszą część lasu. Musiała przyspieszyć. Każda minuta zwłoki mogła kosztować ją uwięzieniem w dziczy, dopóki na miejsce nie dotrą odpowiednie służby. Nie minęła nawet minuta od wjechania w węższą drogę, kiedy od maski samochodu odbił się jeden z rozjuszonych kazuarów, prowokując do gwałtownego skrętu na bok. Żelazna dłoń zacisnęła się na wnętrznościach, a ramiona napięły za sprawą awaryjnego uruchomienia instynktu.
Nie była w stanie zapanować nad samochodem, mknącym na koleinach, w dół, w stronę spadku terenu, obok wytyczonej drogi. Szacowała w głowie swoje szanse. Nie byłaby w stanie wyskoczyć z auta. Targające terenówką wstrząsy mogłyby z łatwością doprowadzić do poważnego uszkodzenia kręgosłupa, po rozpięciu pasów bezpieczeństwa.
Musiała jakoś to przetrwać. Mocno zacisnąć zęby, dłonie na kierownicy i kurczowo obserwować teren przed maską. Na czymś musiała się zatrzymać. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że pojazd przechyli się na bok po głośnym rąbnięciu przy drzwiach kierowcy, a później zacznie dachować.

Ostrożnie otworzyła oczy, czując na ramieniu ból, związany z mocnym obiciem. Ledwo mogła ruszyć odrętwiałymi stopami, tkwiąc w zawieszeniu, do góry nogami. Musiała się z tego uwolnić; odcięcie dopływu krwi od reszty ciała to mało przyjemny stan. Powoli odpięła pas i boleśnie opadła na usłaną odłamkami szybę (a raczej to, co z niej zostało), przez którą nie szło się wydostać. Była maksymalnie przyciśnięta do podłoża.
Spokojnie, myśl.
Pulsujący ból głowy wcale nie ułatwiał zadania. Panika była największym wrogiem, w podobnych sytuacjach, co zdążyła w pełni przyswoić podczas szkoleń.
Nie zdawała sobie sprawy z przyschniętej przy prawej skroni krwi, sięgającej od linii włosów, poprzez kącik oka, aż do szyi. Ostrożnie dotknęła przez ubranie żeber po dwóch stronach. Nie bolały, więc można było wykluczyć złamania, chyba, że to adrenalina wciąż trzymała ją w stanie gotowości, pomimo poważnych, potencjalnych obrażeń wewnętrznych. W takim przypadku nie miała czasu do stracenia. Woń spalenizny, utrzymująca się w powietrzu wydawała się intensywniejsza, niż przedtem.
Widząc kompletnie roztrzaskane radio służbowe przeszła do poszukiwania telefonu, w zasuwanej kieszeni bojówek.
Był cały. Widoczne na wyświetlaczu kreski zasięgu pozwalały na nawiązanie połączenia, z czego skorzystała od razu, próbując dodzwonić się do Lachlana.
Numer znajduje się poza zasięgiem….
- Kurwa - zaakcentowała ostro, wybierając następnie numer do Miriam. W miarę możliwości rąbnęła buciorami o drzwi pasażera, dostrzegając po sekundzie, że te zostały zasłonięte przez masywny pień. Nie da rady wyjść z tej strony.
Numer znajduje się poza zasięgiem….
- Kurwa mać, myśli Beverly - przymknęła na chwilę oczy i spróbowała wziąć głęboki wdech, przeklinając się, że nie wzięła numeru do nowej funkcjonariuszki.
W takim wypadku musiała chwytać się pozostałych rozwiązań. Straż pożarna, policja, pogotowie… za każdym razem głuchy telefon, albo kolejka, która nie miała końca. Potrzebowała pomocy na już, zanim dotrze do niej ogień, a nocna pora znacznie utrudni dotarcie do odpowiedniego miejsca.
Wykonała znacznik z mapy, dopóki internet działał i zdecydowała się wybrać numer do osoby, której za nic nie chciałaby kłopotać czy niepokoić. Trudne położenie zmusiło ją do podejmowania trudnych decyzji.
Był sygnał w słuchawce.
- Margo, słyszysz mnie? - zapytała dla pewności, na wypadek, gdyby połączenie szwankowało również w tym wypadku. - Potrzebuję pomocy. Jestem… jestem w lesie deszczowym od strony Tingaree, samochód się wywrócił.
Starała się racjonalnie ukazać swoje beznadzieje położenie, w możliwie najbardziej zwięzły sposób.
- Nie mam łączności i muszę jakoś spróbować wyjść na zewnątrz. Drzwi z prawej strony, na całej długości są wgniecione, posłuchaj mnie - zdawała sobie sprawę, że Margo będzie chciała wtrącić coś od siebie, ale nie było na to aktualnie miejsca. - Nie wiem, ile czasu mi zostało, w okolicy jest pożar. Zrobiłam przed chwilą screena ze znacznikiem, prześlę ci go, ok? Spróbuję w tym czasie dostać się do bagażnika, zobaczę czy nie przypomina zgniecionej puszki.
Pozostało jej również mieć nadzieję, że bateria w telefonie, ukazująca całe trzydzieści procent, nie zechce się zbuntować.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Zatrzymała się przed biurem leśników czując się winna za to, że przez ostatnie dwa tygodnie nie miała okazji spotkać się z Beverly. Tylko raz zgrały się na kolacji u Strand w towarzystwie Olivera, ale nie trwała ona długo, bo do domu nagle wrócił Joe wraz z drugim bratem. Nikt nie wygonił Bertinelli, ale jednocześnie kobiety nie miały okazji aby porozmawiać. Przez resztę dni przeszkadzała im praca. Wydłużające się godziny w szpitalu u Margo i nocne zmiany, które dodatkowo nie sprzyjały spotkaniom. Wszystko to sprawiło, że się mijały jedynie wymieniając między sobą sms’y, którego dziś Margo nie napisała. Doprosiła kolegę o przejęcie jej dzisiejszej nocnej zmiany, dzięki czemu w efekcie miała wolne nie dwa a trzy dni. Załatwiła to nagle i postanowiła się wyspać, żeby mieć dużo energii, dlatego nie ingerując w czas pracy Beverly postanowiła zrobić jej niespodziankę zaglądając do biura oficerów leśnych.
Wyjęła z bagażnika butelki z przygotowaną wcześniej włoską lemoniadą, która miała być podarkiem dla leśników. Schłodzona idealnie nadawała się w upalne dni jak ten.
Ledwo dotarła do chatki, gdy drzwi frontowe gwałtownie się otworzyły. Wypadli z nich Lachlan i Miriam zaskoczeni widokiem pani doktor.
- Margarita, pogadalibyśmy, ale musimy lecieć. W rejonie piątym jest pożar.
Na słowa mężczyzny Bertinelli odwróciła się za siebie dopiero z tej perspektywy gdzieś daleko ponad drzewami widząc gęsty dym. Gdy się uważnie wsłuchała w okolicy rozbrzmiewało echo syren strażackich.
Nim zdążyła zapytać o Beverly dwójka oficerów siedziała w samochodach terenowych pędem ruszając w kierunku pożaru. Ogień na leśnym obszarze zwiastował wiele kłopotów zwłaszcza podczas tak okrutnych upałów.
Nieświadomie zrobiła krok w tył zbliżający ją do drzwi. Przypomniała sobie o wybuchu, okropnym paleniu w płucach, drapaniu w gardle i bólu, który ledwie na chwilę wybudził ją po utracie przytomności. Gdzieś wśród tych wspomnieć usłyszała wściekle dzwoniące telefony.. nie, to nie tam. To działo się teraz.
Odwróciła się z powrotem w stronę drzwi, które otworzyła, od razu dostrzegając nową twarz panicznie skaczącą między jednym a drugim telefonem.
- Proszę mnie wysłuchać. Nie wiemy, co..
Reszty Margo nie słuchała wzrokiem szukając Beverly. Młoda funkcjonariuszka nawet nie zwróciła na nią uwagi zbyt zajęta obsługiwaniem telefonów, z czym ewidentnie sobie nie radziła. Bertinelli zrobiła parę kroków, odstawiła torbę z butelkami na jedno z wolnych biurek i poszła w kierunku biura Strand.
Pusto.
Wyciągnęła telefon z zamiarem wybrania numeru kobiety, ale wtedy niespodziewanie nowicjuszka zaczęła uderzać słuchawką o podstawę telefonu. Jęknęła żałośnie i z rezygnacją opadła na krzesło.
- Nie dam rady. Ci ludzie są okropni. Ja nie.. – Znów jęknęła patrząc na Margo, której obecność najwyraźniej zarejestrowała, ale dopiero po dłużej chwili do jej świadomości dotarło, że to nikt z ekipy leśników. – Kim jesteś? – Na zrezygnowanej twarzy pojawiło się zastanowienie.
- Doktor Margarita Bertinelli. Przyjaźnię się z oficer Strand. – Rozejrzała się na boki zastanawiając się, gdzie tutaj była toaleta, w której być może siedziała Beverly. Znów jednak nie zdążyła o nią zapytać, bo Maddison nagle zaczęła płakać.
- Hej, wszystko w porządku. – Podeszła do niej i ukucnęła obok krzesła.
- Nie, nic nie jest w porządku.
- Fakt, ale ty masz wierzyć, że tak jest.
Funkcjonariuszka spojrzała na nią zaskoczonymi zaszklonymi oczami.
- Maddison, tak? – Kojarzyła imię wspomniane w rozmowie albo w sms’ach wymienianych z Beverly. – Teraz nie jesteś dziewczyną, która budzi się rano z przekonaniem, że ten dzień będzie świetny. Masz na sobie mundur i jesteś oficerem. – Tak jak Margo zakładając kitel zamieniała się w lekarza muszącego panować nad emocjami. – Ci ludzie – Kiwnęła głową na dzwoniący telefon. – są przerażeni. Widzą dym, słyszą syreny i boją się o swoje domy, rodziny i o samych siebie. Ty nie możesz się bać. Nie w tym mundurze. Jesteś dla nich jedynym kołem ratunkowym. Jedyną osobą, która może im powiedzieć co się dzieje i być może przekonać ich, żeby wzięli się w garść. – Margo myślała o rozmowach z rodzinami pacjentów. Nie wszystkie one były przyjemne, dlatego istniały pewne zasady, których należało się trzymać.
- Ja nie potrafię..
- Potrafisz. – Bertinelli była co do tego tak bardzo przekonana, że swym podejściem aż uderzyła w Maddison. – Mów to co już wiesz; Straż pożarna jest na miejscu i robią wszystko co w ich mocy aby opanować sytuację. Zasugeruj aby pozamykali okna i jeśli mieszkają blisko to niech przygotują najpotrzebniejsze rzeczy do ewentualnej ewakuacji. - Niech przekują panikę w pracę. Zajęcie czymś rąk i głowy pomagało, a przede wszystkim wtedy nie blokowali linii służbom leśnym. – Nic więcej nie mów. Nie wdawaj się w dyskusje i niczego nie obiecuj, dobrze?
Młoda kiwnęła głową biorąc parę głębokich wdechów.
- Co jeśli znów zadzwonią rodzice tych nastolatków?
- Jakich nastolatków?
- Dostaliśmy zgłoszenie, że jakieś dzieciaki jarają trawkę i Bóg jeden wie co jeszcze. To pewnie oni wywołali pożar.
- Powiedz ich rodzicom, że straż pożarna robi co może aby ich znaleźć. Nic więcej. – Bez dyskutowania i dawania nadziei. – Czy Beverly jest..? – Nie dokończyła pytania, bo młoda od razu się wtrąciła.
- Odebrała zgłoszenie i pojechała do tych dzieciaków.
Czyli jednak. Strand nie było na miejscu. Była tam, wśród drzew, w dymie i u boku strażaków walczących z ogniem.
Bertinelli przegryzła wargę i wstała na równe nogi, kiedy Maddison znów odebrała telefon tym razem lepiej radząc sobie z rozmową. W pierwszym odruchu chciała zadzwonić, ale szybko skarciła się za to w myślach, bo nie powinna przeszkadzać w tak trudnej sytuacji. Zdecydowała się więc napisać krótkiego sms’a, nad którego treścią pojawiło się powiadomienie o połączeniu od Beverly.
Od razu odebrała.
- Hej, przywiozłam lemoniadę a ty ratu.. Słyszę. – Zmarszczyła brwi patrząc w stronę okna, z którego w oddali widać było dym.
Już po pierwszych słowach poczuła gwałtowny ścisk w żołądku. W głowie pojawiło się milion pytań, wątpliwości, nadmiar troski i strach o stan zdrowia Strand. Nagle znalazła się w położeniu tych wszystkich spanikowanych ludzi, ale zarazem była również metaforyczną Maddison, którą niedawno zbierała do kupy.
Czas stanął w miejscu a serce zamarło nie chcąc już bić dopóki ta cała sytuacja się nie rozwiąże. Tylko, że samo z siebie nic się nie stanie. Nie mogła udawać, że nic się nie działo, chociaż bardzo by chciała.
- Wysyłaj – Odpowiedziała po dłużej chwili ciszy, której potrzebowała do zebrania myśli i wzięcia się w garść. – Jestem u was w biurze. – Pomyślała, że skoro dzwoniąc na numer alarmowy pierwszą informacją były dane osobowe oraz lokalizacja, to poinformuje o tym Strand. – Maddison, skontaktuj się z Lachlanem albo Miriam. Strand miała wypadek. Jest uwięziona w aucie niedaleko pożaru.
Młoda dziewczyna aż podskoczyła w miejscu w panice szukając radia, które miała tuż przy sobie.
- Beverly, włącz głośnik i się nie rozłączaj – W połowie poprosiła i w połowie rozkazała z obawy, że to mogło być ich ostatnie połączenie.
Nie. Nie będzie.
Zrobiła to samo co zaleciła Strand i włączyła głośnik.
- Bev, mów do mnie. – Nawet jeśli w tej chwili przeciskała się przez siedzenia w stronę bagażnika. – Jakie masz obrażenia? Co cię boli? – Nie tyle co musiała to wiedzieć a chciała też skupić myśli Strand na rozmowie.
Trzymając telefon w dłoni podeszła do Maddison pokazując jej zrzut ekranu ze znacznikiem. Na gesty dogadały się, że wyślą to do Lachlana, ale wiadomość utknęła w przestrzeni. Nie miał zasięgu, o czym sam oznajmił wreszcie odpowiadając na wezwania przez radio.
- Co jest, młoda?
- Oficer Strand miała wypadek. Utknęła w aucie nieopodal pożaru.
- Gdzie jest?
- Podaje współrzędne. - Maddison zaczęła dyktować dane. Kiedy skończyła Margo się wtrąciła.
- Beverly jest na głośniku.
- Strand, słyszysz mnie?! – Lachlan zawołał głośniej, żeby jego głos z radia przeszedł przez telefon. – Znajdziemy cię mała – zapewnił najpierw musząc skonsultować się ze strażakami zanim sam wyruszy na poszukiwania Strand.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Chętnie napiłaby się lemoniady. Niestety, zamiast tego los zesłał jej stado dzikich zwierząt, wypadek samochodowy i nadciągający pożar. Jakby tego było mało, pojazd wylądował w sposób najgorszy z możliwych, znacznie utrudniając wyjście na zewnątrz. Pozostało jej podjąć próbę przepchnięcia się między fotelami na tylną kanapę, co też uczyniła, pomagając sobie światłem latarki, noszonej zwykle przy pasie.
Nie spodziewała się, że Margo będzie w biurze. Podejrzewała ją prędzej o intensywną pracę w szpitalu i… miło się zaskoczyła. Musiała jednak skupić się na chwili obecnej, aby rzeczywiście nie zaklinować się na amen i nie umrzeć w tej pieprzonej puszce, którą ogień zacząłby podgrzewać do niemożliwie wysokiej temperatury.
Nawet nie przyszło jej do głowy, aby się rozłączać. Potrzebowała słyszeć znajomy głos, uspokajający wewnętrzną panikę, którą pomimo pozorów w sobie nosiła. Trzymała pesymistyczne scenariusze za solidną kurtyną, tak, jak kiedyś ją tego uczyli. Liczyła się jedynie aktualna chwila. Nie potrzebowała emocjonalnych wywodów na temat tego, kto zaopiekuję się Oliverem, kiedy jej zabraknie i czy Margo jakoś sobie poradzi w australijskiej codzienności.
Wdech i wydech, raz jeszcze.
- Jest dobrze - przekazała Margo, po uprzednim włączeniu trybu głośnomówiącego, wyciągając rękę przed siebie, aby chwycić za krawędź tylnej kanapy. - Albo to adrenalina tłumi część doznań. Boli mnie głowa. Mogę poruszyć rękoma i nogami, ale czuję że mam ogromnego siniaka przy ramieniu.
Przy lewym barku również, ze względu na działanie pasów bezpieczeństwa, czego aktualnie nie odczuwała, przez nagromadzenie doznań. Na ból jeszcze przyjdzie czas. Aktualnie musiała zagryźć zęby i jakoś przejść do przodu, choćby miała później dwa tygodnie leżeć w łóżku.
- Trochę szkła wbiło mi się w łokcie i kolana - dodała przez zęby, podciągając się na tył, szorując jednocześnie ramieniem po suficie, stanowiącym podłoże. Nie wiedziała, jak długo będzie mogła jeszcze czerpać tlenu, zanim duszący dym pożarowy przeniknie w powietrze, zacznie utrudniając oddychanie.
- Trochę gryzie mnie w płucach - poskarżyła się z przekąsem, parskając następnie zniecierpliwionym śmiechem. Kto by pomyślał, że podobne atrakcje czekają ją po przejściu na emeryturę ze służb specjalnych.
- Byłoby miło - uśmiechnęła się krótko, słysząc głos Lachlana, dobiegającego ze służbowego radia na posterunku. - Macie współrzędne?
Przytaknęli, co w pewnym stopniu uspokoiło umysł Strand.
- Uważajcie na trasie, zwierzaki wyskakują znikąd - w popłochu przed ogniem, obejmującym coraz większy teren. Oby strażakom wystarczyło wody, chociaż… ciężko przewidzieć czy rzeczywiście byli w stanie zapanować nad żywiołem przy zmarnowaniu tysięcy litrów.
- Bagażnik jest zmiażdżony do połowy - dostrzegła z niepocieszeniem, po wetknięciu głowy w przestrzeń między sufitem, a oparciem kanapy. Musiałaby się siłować z drzwiami co i tak poszłoby na marne, bez odpowiedniego sprzętu.
Istniała jeszcze jedna opcja. Obróciła głowę na bok, dostrzegając, że drzwi od strony tylnego pasażera, po stronie lewej są najmniej uszkodzone. Za oknem czaiła się linia ostrych krzewów, z czym da radę się uporać. Lepiej jest władować się w kłujące krzaki i wpaść na ślepo w kolczatkę, niż spłonąć żywcem w puszce.
- Mogę spróbować wydostać się przez okno po lewej stronie z tyłu o ile dam radę je wybić.
O dziwo, było w całości, co pozwalało na kombinowanie, w miarę możliwości. Niestety, tym razem nie miała przy sobie latarki, zakończonej u dołu kolcem, działającym jak prowizoryczny młotek. Znajdzie coś innego, niech dadzą jej chwilę.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Możesz mieć wstrząśnienie, ale to nic takiego. – Same bóle głowy sugerowały delikatne stadium (przynajmniej na tym etapie). – Gdy wyjdziesz z auta nie wolno ci odpuścić. – Jedna przeszkoda mniej, ale chwilowa ulga da organizmowi sygnał i wtedy.. – Musisz cały czas być w trybie walki, żeby twoje ciało wytwarzało adrenalinę. – Ludzie nie doceniali jej działania, ale była wspaniała. Powstrzymywała ból sprawiając, że człowiek potrafił przejść paręnaście metrów ze złamaną nogą. W tej chwili i później adrenalina bardzo przyda się Strand zwłaszcza do momentu, aż ją odnajdą.
Wolną dłonią przeczesała włosy czując narastający stres, nad którym jednak starała się panować. Nie mogła panikować, bo to nie ona tkwiła w metalowej puszce gdzieś daleko w lesie, kiedy nieopodal panował pożar.
Jak to się w ogóle stało? W którym momencie los zdecydował, że będzie tak a nie inaczej? A gdyby zwierzęta przebiegły trzy sekundy później? Nic by się nie stało. To nie przypadkowość zdarzeń a cholerne zrządzenie losu.
- To od dymu – Beverly na pewno o tym wiedziała. – Zakryj usta i nos kawałkiem materiału. Nadal nosisz przy sobie bandane od dzieciaka, którego psa znalazłaś? – Pamiętała tę historię, którą Beverly opowiadała jej podczas jednego ze spotkań, ale wcześniej nie zauważyła, że wspomniany kawałem materiału leżał na biurku w biurze pani oficer. Skupiła się bardziej na szukaniu kobiety niż na przyglądaniu się ozdobom na blacie. – To nic. – Że nie miała przy sobie bandany. – Znajdziesz coś innego. Na razie się wydostań. – Była dobrej myśli, ale tak naprawdę niczego nie kontrolowała. Mogła tu tylko siedzieć i czekać aż Lachlan jakimś cudem znajdzie Beverly. Że ogień jej nie dopadnie lub nie zatrzyma służb jadących z pomocą. Nie mogła nic poza rozmową a to wcale nie było pocieszające, bo nie znała się na takich akcjach. Nie wiedziała jak wydostać się ze zmiażdżonego auta. Nie była strażakiem a lekarzem i jedyne co zmiażdżonego mogła naprawić to ludzkie ciało, ale przez telefon również byłoby trudno.
Zacisnęła wargi słysząc o bagażniku. Maddison spojrzała na nią z paniką całkowicie ignorując dzwoniące telefony.
Odsunęła się na dwa kroki od dziewczyny jednocześnie słysząc z radia Lachlana, który chyba wciąż negocjował ze strażakami. Cholera, nie było na to czasu.
- Spróbuj gaśnicą. – O ile miała ją w zasięgu ręki, bo w samym aucie na pewno posiadała jeden egzemplarz. Nawet jeśli w Australii nie była ona wymogiem to może w ramach pracy oficerowie byli zaopatrzeni w czerwoną puszkę.
- Zagłówek! – Głos Maddion mocno ją zaskoczył. Dziewczyna wydawała się zagubiona w tej sytuacji, a jednak udało jej się wpaść na dobry pomysł. – Oglądałam z byłym jakiś program i tam próbowali wybić szybę na różne sposoby. Zagłówek zdał test. Znaczy te metalowe pręty, jak się go wyjmie.
- Bev, słyszałaś? – Czekała na potwierdzenie, a potem na efekty. Niecierpliwiła się zwłaszcza nasłuchując co takiego robił Lachlan i czy wreszcie siedział w aucie pędząc przez las sto na godzinie byleby pomóc Strand. Jeżeli nie, to Włoszka potraktuje go swoim gniewem.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Gorszy od wstrząśnienia byłby potencjalny krwiak, którego wolała nie brać pod uwagę. Krwotok pod czaszką załatwiłby ją na amen, szczególnie teraz, kiedy znajdowała się w środku dżungli, z dala od cywilizacji.
- Wydaje mi się, że mam jej aż nadto - wymamrotała, czując wyraźne pobudzenie, widoczne choćby w drżeniu dłoni. Nie było tak silne, jak w przypadku czystego strachu. Przypominało raczej szczyt euforii, pozwalającej na działanie pod presją. Musiała panować jednak nad zbyt gwałtownymi odruchami, skutkującymi dodatkowymi obrażeniami. Nie potrzebowała dodatkowego szkła wbitego w kończyny, ani nadmiernej utraty krwi.
- To nie takie proste - mogłaby spróbować zakryć sobie nos i usta przy pomocy skrawka kołnierzyka od służbowej koszuli, jednak to znacznie ograniczyłoby jej mobilność. Podkurczanie barków nie wchodziło w grę, jeśli chciała w miarę sprawnie wydostać się z potrzasku.
Rozmyślając nad prowizorycznym rozwiązaniem, sięgnęła do rozpinanych nogawek spodni, szybko rezygnując z tego patentu. Materiał był zbyt gęsty, aby używać go w formie kominiarki. Potrzebowała powietrza, a poprzez ograniczenie go szybko opadnie z sił, mdlejąc w metalowej puszce. Do tego dopuścić nie mogła.
Najpierw skupi się na wyjściu na zewnątrz, co również uznała za priorytet.
- Nie widzę gaśnicy - wymamrotała z niepocieszeniem, nigdzie nie dostrzegając charakterystycznej, czerwonej butli. Z jej pomocą raz dwa uwolniłaby się z auta, przy okazji mając narzędzie do walki z ogniem. Marne narzędzie, ale lepsze to, niż nic.
Czuła, jak pot spływał jej po plecach i od boków, przyklejając koszulę do ciała. Powoli obróciła się na wznak, zatrzymując wzrok na wspomnianym przez Maddison zagłówku. Musiała tylko podwadzić dwa mocujące klipsy i wykorzystać szpikulce do rozwalenia szyby.
- Właśnie je wyciągam - poinformowała, mocując się z upartym plastikiem, twardo siedzącym w miejscu. W trakcie rozdrapała sobie skórę przy paznokciach, w końcu wydobywając prowizoryczny rozbijak, który obejrzała wprawnym okiem. Musiała wziąć porządny zamach. Napędzany adrenaliną organizm wkładał w to więcej siły, co sprawiło, że szyba rozbiła się po dwóch uderzeniach stalowych szpikulców. Obróciła głowę na bok, chroniąc się przed kolejnym deszczem odłamków.
- Puściło! - krzyknęła wraz z mocniejszym uderzeniem serca, odrzucając zagłówek na bok. Nie przyda jej się w kolejnych krokach, dążących do wypełznięcia z wnętrza samochodu. Od razu wzięła większy wdech, czego lekko pożałowała, czując nieprzyjemny ucisk w okolicach płuc.
- Będę się czołgać w krzaki - oznajmiła ochryple, chowając telefon do kieszonki w koszuli, dla lepszej wygody. W porę przypomniała sobie również o złożonym w kostkę kocu termicznym, zrobionym z szeleszczącej folii. Postanowiła wyłożyć nim przestrzeń pod rozbitą szybą, aby nie nadziać się na większe kawałki szkła.
Kaszlnęła dwukrotnie, czując nieprzyjemne drapanie w gardle. Z każdą upływającą chwilą ogień zbliżał się coraz bardziej, być może już trawiąc krzewy położone nieco wyżej, ponad obniżeniem terenu, na którym przebywała.
Kopnęła nogami w gumkę przy obrębie okna, pozbywając się pozostałych odłamków, wokół ramki.
- Lachlan! - krzyknęła, próbując rozeznać się w sytuacji pozostałych leśników. - Jadą tu? Są już w drodze?
Wytrwale pełzła przed siebie, prosto w krzaki, nie zwracając uwagi na cisnące się do oczu kosmyki włosów, ozdobione zaschniętą krwią. Dmuchała na wpadające do ust liście i przeklinała ostre kolce, zlokalizowane przy cieńszych gałęziach.
Wyszła na zewnątrz. Najgorsze już miała za sobą. Wciąż słyszała szaleńcze bicie własnego serca, kiedy pokonawszy ścianę krzewów poświeciła przed siebie latarką, aby rozeznać się w sytuacji. W tle słyszała krzyki, których treści nie mogła niestety rozszyfrować. Mogły to być zarówno dzieciaki, palące w buszu trawkę, jak i strażacy, przekrzykujący się w obliczu walki z żywiołem.
- Powietrze jest całe szare od dymu - poskarżyła się Margo i Maddison, unosząc skrawek przepoconej koszuli na wysokość nosa. Była w stanie obejść zarośla i wrócić na drogę, z której wypadła przy czym nie miała pewności czy ta akurat jest przejezdna, w obliczu postępującego pożaru.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Bertinelli raz jeszcze spojrzała w stronę okna widząc coraz to gęstszy dym unoszący się daleko w lesie. Spodziewała się chaosu w przychodni w Lorne Bay, która była bliżej i ewentualnych ciężkich przypadków wiezionych do szpitala w Cairns, gdzie czekali wyspecjalizowani lekarze. Nie ona. Ona myślała tylko o Beverly i o tym jak najszybciej mogłaby się do niej dostać.
Zasłoniła dłonią głośnik w telefonie i spojrzała na Maddison.
- Jak daleko jest Beverly?
- Słucham?
- Jak daleko to stąd jest?
Maddison wciąż wyglądała na zagubioną, ale po chwili się otrząsnęła i wklepała współrzędne do swego telefonu.
- Lachlan już jedzie. – Zapewniła mówiąc do telefonu. – Chyba ze strażą albo sam. Poradzicie sobie. – Mówiąc to tak naprawdę myślała, czy jej samochód zdołałby dojechać w tamto miejsce. Nie był przystosowany do leśnych dróg, których nawigacja mogła nie znać. Nie wszystkie te ścieżki były oznaczane na mapie Google. Jedynie znający teren wiedzieliby gdzie jechać, ale przecież istniały papierowe mapy. Jedna z nich wisiała na tablicy tuż obok biurka, przy którym teraz stała Maddison. Mogłaby ją wykorzystać i spróbować dotrzeć na miejsce, ale przy tym mogła zabłądzić albo wjechać w drzewo nie dostrzegając wybiegających zwierząt tudzież zakrętu w dymie bliżej pożaru. Była lekarzem i wiedziałam, że dodatkowe narażenie swego życia jedynie stworzyłoby kolejny problem (zamiast pomóc).
Podeszła z powrotem do Maddison i znów zasłoniło głośnik w telefonie.
- Czy macie zestaw pierwszej pomocy? – W tego typu placówkach powinni je mieć i choć jeszcze Margo nie zdecydowała, czy spróbuje pojechać tam swoim autem, to wolała się przygotować.
- Tak. Zaraz przy..
Do ich uszu dotarło wycie syren. Bertinelli zabłysły oczy i bez namysłu wybiegła przed budynek energicznie machając do karetki jadącej w kierunku pożarów. Nie znała ekipy z karetki, ale wyjaśniła im, że pracuje w szpitalu i wie gdzie leży jedna z poszkodowanych (akurat ta była po wypadku). Zgodzili się zabrać ją ze sobą a w międzyczasie Maddison, która okazała się być niezwykle domyślna, przekazała jej krótkofalówkę do komunikacji z Lachlanem.
- Bella, słyszysz mnie? – Musiała się upewnić przede wszystkim po to aby wiedzieć, że kobieta nadal była przytomna. – Jadę do ciebie. Razem z karetką. – A raczej w niej na tyłach. – Mam radio. Rozmawiam z Lachlanem. Jest bardzo blisko. – W radiu usłyszała potwierdzenie na swoje słowa i odrobinę odetchnęła z ulgą. Najważniejsze, że ktoś będzie przy Strand i przede wszystkim zabierze ją z dala od pożaru.
- Powoli robi się siwo.
Za sprawą słów ratownika medycznego Margo pochyliła się wyglądając przed przednią szybę. Tak daleko dym jeszcze nie był gesty, ale jego zalążki widać było w powietrzu.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Szary dym gryzł ją w płuca coraz bardziej, prowokując kaszel oraz łzawienie oczu. Przecierała je wierzchem dłoni, co jedynie bardziej je drażniło, na skutek pozostałości po ziemi, w trakcie czołgania prosto w zarośla.
Lachlan już jedzie.
- W porządku - przyswoiła przekazane informacje, kierując światło latarki nieco bardziej w stronę piaszczystego wzniesienia, prowadzącego na górę. Dym gromadził się tam w gęstych kłębach, co świadczyło o ogniu, wznieconym tuż obok. To właśnie stamtąd zdawały się dobiegać głosy, ku którym nie powinna podążać. W aktualnym stanie szybko zatrułaby się spalanymi substancjami i zapewne zemdlała, podstawiając się pod płomienie, jak przygotowany do pieczenia indyk.
Musiała wziąć się w garść, dźwignąć się na nogi i przejść nieco okrężną drogą na tym samym poziomie, aby wyjść od strony wzniesienia, z którego poleciała razem z autem.
Tak też zrobiła. Trzymając uniesione ramię na wysokości oczu, próbowała dociskać je do dróg oddechowych, aby opóźnić obrzęk płuc.
- Jesteś tam? - wymamrotała ledwo do telefonu, włożonego do kieszonki. Głos Margo podnosił ją na duchu. Sprawiał, że odnajdywała więcej sił do walki z żywiołem, bezlitośnie trawiącym leśne tereny, zamieszkiwane przez zwierzęta. Czekała ją mała przeprawa przez powalone drzewo oraz kurtynę z liści, przez które ledwo się przedostała, nadmiernie mrużąc oczy. W końcowej fazie przechodzenia przez pień zawadziła pokaleczonym kolanem o korę, co wysłało bolesny prąd, wzdłuż kości udowej.
W tym samym czasie usłyszała głos Włoszki.
- Słyszę - wymamrotała, kaszląc tak mocno, że prawie zbierało ją na wymioty. - Skąd… skąd masz… karetkę?
Kaszlała coraz bardziej, czując jak w jamie ustnej i gardle gryzie ją samo powietrze. Ciężkie, pylaste i odbierające siły.
Musiała zdjąć koszulę. Pod spodem i tak miała podkoszulkę, co pomagało w ograniczaniu przepuszczalności potu. W aktualnych okolicznościach, ta funkcja była zbędna. Koszula i tak była cała mokra, co w połączeniu ze szkłem oraz brudem, dawało mieszankę wybuchową.
Czuła, że dłużej tak nie wytrzyma.
Pochwycony, kompletnie zdezelowany materiał przytknęła do twarzy, podejmując się wspinaczki na górę, w stronę wytyczonej drogi, z której wcześniej wypadła. Głowa mocno pulsowała bólem, tchawica zdawała się podrażniona, a nogi zaczynały ciążyć, niczym żelazne odważniki. Drżała, czując zimno, pomimo przeważającego gorąca, powstałego na skutek całodniowego nagrzania gruntu.
- A wy, jesteście… blisko? - czuła, jak po policzkach płynęły łzy, wyznaczając czystą ścieżkę na umorusanej na siwo twarzy. Każdy kolejny krok wydawał się spacerem po rozżarzonych węglach. Mięśnie buntowały się, a serce wściekle tłukło o żebra, ostrzegając przed niebezpieczeństwem.
Pociemniało jej przed oczami. Upadając na kolana przyczyniła się go głębszego wbicia odłamków szkła w nogi. Syknęła z bólem i ułożyła się na boku, słysząc w tle trzask łamanych gałęzi, zajmowanych ogniem. Jeszcze chwila. Za moment ktoś się zjawi. Musiała tylko wytrzymać.
- Nie mogę… - słowa utknęły jej w krtani, za sprawą organizmu, domagającego się zaprzestania mówienia. Pożerało to zdecydowanie za dużo energii, którą mogła wykorzystać na samo przytulanie się do podłoża, albo ślepe parcie do przodu.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Coraz bliżej – zapewniła, chociaż tak naprawdę nie miała z tego miejsca wglądu do GPS w karetce. Mówiła jednak to, co sama chciałaby usłyszeć i jak nauczono ją rozmawiać z pacjentami albo ich rodzinami. To samo pokrótce starała się dzisiaj przekazać Maddison i stosowała właśnie na Beverly. Nie kłamała, bo byli coraz bliżej, ale też nie mówiła całej prawdy. Nie oznajmiała jak niepewna była tego, czy zdążą ani, że się stresowała co zauważyła dopiero, gdy uważnie spojrzała na swoje drżące dłonie. To na pewno nie pomoże Strand, która gdzieś tam próbowała odnaleźć się w dymie.
Margo pomyślała, że musiało ją boleć. Że bała się, kiedy straciła kontrolę nad samochodem i potem, gdy odzyskała przytomność wisząc do góry nogami. Pożar w okolicy wcale nie sprzyjał w zachowaniu spokoju, co pogłębiło zmartwienie pani doktor. Poczuła złość, bo jeszcze niedawno jechała do biura z myślą, że zrobi Beverly niespodziankę i zaspokoi jej pragnienie pyszną lemoniadą. Butelki zostały w biurze i jedyne czego teraz pragnęło ciało pani oficer to tlen. To było okrutne. Świat był okrutny. Nie dość, że Strand zmagała się z trudnym rozwodem i samotnie wychowywała dziecko to jeszcze musiało przydarzyć jej się coś takiego. Nie, nie musiało. Przydarzyło się i choć kobieta nie potrzebowała tego w swoim życiu, to coś zadecydowało inaczej.
Bertinelli zamknęła oczy i wzięła dwa głębokie wdechy nasłuchując odgłosów po drugiej stronie telefonu. Nieświadomie lekko uderzała się krótkofalówką w czoło, żeby wybić sobie z głowy złe scenariusze.
- Beverly?! – zareagowała od razu słysząc syk i krótki jęk bólu. – Co się stało? – Zacisnęła palce na radiu. Dzięki wspinaczce miała silne dłoni i łamała nimi ołówki, ale całe szczęście nie była Hulkiem i nie zniszczyła sprzętu służby leśnej.
- Możesz, Bella. – Nie oczekiwała odpowiedzi. Słysząc wcześniej kaszel i ochrypły głos kobiety spodziewała się, że miała coraz więcej trudności z mówieniem i oddychaniem. – Możesz to zrobić, bo jesteś niezwykle silną kobietą. Krok po kroku. – Często słyszała te słowa (w różnej formie, ale z tym samym sensem) od Beverly. – To ja zawsze rwę się do przodu i mówię, że nie jestem cierpliwa, ale ty.. – Uspokajała ją przypominając, że kiedy chciała to potrafiła czekać i że niektóre rzeczy należało czynić powoli. – Krok po kroku, Bambina. Dasz radę. Jeszcze tylko trochę. – Znów pochyliła się chcąc wyjrzeć przed przednią szybę. Dym był coraz gęstszy a karetka nieco zwolniła. Ratownicy medyczni włączyli światła przeciwmgielne a w szarości odbijały się czerwono niebieskie sygnały z dachu. – Oliver będzie dumny, bo ma niezniszczalną mamę. – Uśmiechnęła się starając zażartować na ten temat, ale trzeba przyznać, że z podobnych sytuacji Beverly wychodziła żywa. Może nie cała, bo była poraniona, ale żyła i to było najważniejsze.
W dalszym ciągu wsłuchiwała się w odgłosy z drugiej strony. Znów usłyszała trzask suchych gałęzi świadczących o tym, że Strand ruszyła dalej do przodu. Najpewniej w stronę drogi, co było oczywiste zważając na to, że pośpiech był ważny a szukanie jej w rowach na pewno utrudnione. Ba, gdzieś tam nieopodal mógł zbliżać się ogień, więc tkwienie w miejscu byłoby najgorszym rozwiązaniem.
- Zaraz będziemy. – Ciągle tylko „zaraz”, „blisko”, „za chwilę”. Pocieszające słowa znaczące tyle, że owszem zbliżali się, ale to wcale nie oznaczało, że w przeciągu sekundy będą obok, choć poszkodowana na pewno by tego chciała. – Bella.. – Zamierzała coś powiedzieć, ale nagle usłyszała pisk opon i trzask. Parę uderzeń telefonu o coś twardego. Najpierw pomyślała, że wypadł Beverly z ręki albo z kieszeni, ale biorąc pod uwagę pisk opon..
- Beverly!
Połączenie przerwane.
Co tam się stało?
- Lachlan! Jesteś tam?! Coś się stało Beverly! – wykrzykiwała do krótkofalówki i wbrew zaleceniom odpięła pas. Stanęła tuż za medykami siedzącymi z przodu. – Jeździe ostrożnie. Był wypadek.
- Kolejny?
- Chyba tak..
- Ile osób poszkodowanych?
- Nie wiem. Może jedna. Ta sama.
- To się nazywa pechowy dzień. – Kierowca sapnął czarnym humorem za co Margo nie mogła mieć mu za złe. Widząc na co dzień różne wypadki i choroby każdy potrzebował się czegoś złapać; czarny i kiepski humor był wtedy w cenie.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Brała poprawkę na słowa, wypowiadane przez Margo. Wiedziała, jak działali lekarze, ratownicy oraz pozostałe służby, w przypadku zagrożenia zdrowia i życia. Nikt bezpośrednio nie straszył ich beznadziejną sytuacją. Lepiej oszukiwać w dobrej wierze, albo nie mówić całej prawdy, co pozwalało na utrzymanie spokoju organizmu. To bardzo logiczna procedura. Wywoływanie paniki skutkowało zmianą natężenia oddechu, co mogło doprowadzić do szybszego zatrucia, a tego Strand raczej nie potrzebowała.
- Zachwiałam się - wytłumaczyła swoją nagłą reakcję, słyszalną po drugiej stronie słuchawki. - Już dobrze.
Unikała wypowiadania długich zdań. Już teraz rzęziła jak stary palacz, chociaż w całym swoim życiu wypaliła zaledwie niewielką ilość papierosów, głównie do towarzystwa.
Jeszcze tylko trochę.
Trzymała się tej myśli, przypominając sobie, że w domu czekał na nią Oliver. Nie mogła zostawić go samego. Nie wyobrażała sobie również zniknięcia z życia pani doktor, zawzięcie podtrzymującej ją na duchu. Musiała przez to przebrnąć. Zacisnąć zęby i wytrzymać kolejne fale bólu, które choć były straszne, nie stanowiły ostatecznej granicy, za którą nie byłaby w stanie się wychylić.
Dzielnie parła do przodu, dostrzegając, że dymu na górze było znacznie więcej, niż na dole wzniesienia.
Nie dostrzegła sygnałów świetlnych. Dźwiękowe wyłączono na skutek spontanicznej awarii, mającej miejsce po wjechaniu do zawalonego dymem lasu. Po drodze strażacy musieli usnąć wielką kłodę tamującą ruch, utrudniającą dotarcie do zespołu, pomagającego młodziakom w wydostaniu się z postępującego pożaru. Jednego z nich rzekomo dopadł krokodyl, co postawiło całą jednostkę na nogi.
Coś niewidzialnego zasugerowało odskoczenie do tyłu, działając niczym ukryty, szósty zmysł, albo osławiony instynkt, na którym nauczyła się polegać, podczas szkoleń w dziczy.
Boleśnie zacisnęła zęby, słysząc jednocześnie trzask, związany z kolizją wozu strażackiego z drzewem, momentalnie mknącym w dół. Cudem uniknęła wylądowania pod pniem, w czym pomogło uskoczenie na bok, połączone z bolesnym kontaktem z podłożem. Telefon wypadł jej z ręki. Musiał upaść metr dalej, na co nie zwróciła większej uwagi. Upadając, mocno rąbnęła ręką o wystający pień, przez co krzyknęła z bólu, czując doskonale znany sobie chrzęst, świadczący o przemieszczeniu kości.
Musiała trzymać koszulę przy twarzy, co uskuteczniała przy pomocy tej mobilniejszej, prawej dłoni, czując, jak po policzkach płyną świeżo uwolnione łzy. Znacznie utrudniały obserwowanie otoczenia, na czym mimo wszystko chciała w pełni się skupić. Margo miała być tu lada chwila. Lachlan również. Widziała wyłaniających się z dymu ludzi, ubranych w szczelne skafandry, w nałożonych maskach gazowych. Wyglądali prawie jak kosmonauci, w okutych, ognioodpornych butach, stawiający pierwsze kroki na nowej planecie, skąpanej w płomieniach i gęstym pyle. Jeden z nich ruszył w jej stronę, co odrobinę podniosło ją na duchu. Nie zostawią jej.
- Mój telefon - na oślep sięgnęła ręką do tyłu, napotykając znaczny opór. To znów się działo. Obraz ze zniszczonego wojną syryjskiego miasta nabrał na intensywności, wzbogacony dymem oraz widokiem płomieni, zajmujących wyschnięte połacie drzew, rozciągających się dwadzieścia metrów dalej. Czuła, że ktoś ją dotyka. Szorstkimi, grubymi rękawicami przesuwał po świeżo pokaleczonych przez suche gałęzie ramionach, dysząc przez maskę.
- Zabieraj te łapy, wystarczająco już pomogliście! - głos Lachlana, stłumiony przez maskę przeciął powietrze niczym grzmot, przywołując ją do rzeczywistości.
- Weź mój telefon – zachrypiała, ledwo rozpoznając swój ton. - Margo…
- Wiem, już wszystko wiem - zapewnił leśnik, przenosząc całą swoją uwagę na koleżankę z pracy. Musieli działać jak najszybciej. Zbyt długie przebywanie w otoczeniu doszczętnie przesiąkniętym spalenizną oraz duszącym dymem nikomu nie wyjdzie na zdrowie.
- Przydałby się cholerny tlen! I gdzie te pieprzone gówniarze od trawki, hę?!
Na miejscu mieli zostać jedynie strażacy, odpowiedzialni za walkę z postępującym pożarem. Cała reszta była zbędna, jak już przewiozą poszkodowanych w bezpieczniejsze miejsce. To cud, że Strand wciąż utrzymywała przytomność, pomimo porządnego nawdychania oparów, osiadających na płucach.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Gdzie macie maseczki? – Musiała być gotowa, nawet jeśli ratownicy z początku sceptycznie podeszli do machającej do nich kobiety uchodzącej za lekarza. Nie znali wszystkich chirurgów ze szpitala, dlatego wciąż z lekkim powątpiewaniem pomagali niejakiej Bertinelli w uzyskaniu tego, czego chciała. Nie pokazali, gdzie leżały maseczki tylko jeden z nich (pasażer) wstał i wyjął je z szafki po lewej. Od razu wziął dwie dodatkowe sztuki dla siebie i kolegi. Całkowicie nie uchronią przed dymem, ale nie zamierzali w nim tkwić nie wiadomo ile.
- Widzę światła. – Kierowca zerknął przez ramię czekając na ocenę drugiego ratownika, który zgodził się z nim, że to były światła samochodu. Karetka zwolniła powoli podjeżdżając w tamtym kierunku, aż nagle przed pojazdem pojawił się strażak.
Zatrzymali się łapiąc za swoje torby. Margo nie czekała tylko od razu wysiadła z karetki kierując się w stronę widocznego wcześniej strażaka. Zignorowała dziwne ukłucie z tyłu głowy przypominające o dawnych wydarzeniach. To były jedynie urywki. Migawki przypominające mrugnięcie powiek. Nie miała pełnoprawnych wspomnień. Szybko traciła przytomność aby całkowicie odzyskać ją w prowizorycznej medycznej placówce.
- Proszę schować się w pojeździe. – Strażak widząc kobietę w cywilu zareagował od razu.
- Jestem chirurgiem. Szukam osoby z wypadku. – Mężczyzna ją olał i wskazał kierunek dopiero, gdy tuż obok pojawili się ratownicy.
- Ale pani wróci do karetki – zalecił krzycząc przez maskę. Bertinelli ledwie mogła dostrzec jego twarz. Strażacy mieli pełen sprzęt w tym specjalne maski z tlenem, dzięki którym z łatwością pracowali w takich warunkach. Ona nie miała osłoniętych oczu. Ledwo co widziała przez ten dym, ale nie zamierzała słuchać się strażaka. Rozumiała, że to była jego praca i na pewno nie chciał tu kolejnych poszkodowanych, ale Margo musiała wiedzieć, że Beverly żyła.
Zrobiła krok w tył, jakby faktycznie cofała się do karetki, ale nagle wystrzeliła w bok w dymie słysząc poniesione głosy paru osób.
- Zabieramy ją od razu do karetki. W tym dymie niewiele zrobimy.
Usłyszała słowa jednego z medyków i stłumiony kaszel. Pomyślała, że to dobrze. Że kaszleć mogła Beverly, ale dopóki jej nie zobaczy to.. nagle wpadła na wysokie ciało. Dosłownie wleciała na niego i odbiła się musząc zrobić dwa małe kroki do tyłu aby utrzymać równowagę.
- Margarita? – Głos Lachlana był kolejną rzeczą, która ją uspokoiła. Zapomniała przekazać mu przez radio, że była w karetce.
- Gdzie jest Beverly?
W dymie niewiele widziała, ale wystarczyło przejść trzy kolejne metry aby zauważyć, jak medycy przerzucają kobietę na nosze.
- Już dobrze, Bella. – Doskoczyła do nich w momencie, gdy mężczyźni podnieśli nosze. – Spokojnie. – Położyła rękę na jej klatce piersiowej na znak, żeby nie zmuszała się do mówienia ani do brania głębokich wdechów. Musiała się uspokoić aż dotrą do karetki, do której było ciężej dotrzeć niż jej się wydawało.
- Strasznie kaszle – Lachlan pożalił się swoim spostrzeżeniem. W tym warunkach Bertinelli nie mogła dostrzec jego zasmuconego spojrzenia.
- To normalne. – Biorąc pod uwagę, ile czasu Beverly spędziła w tych warunkach, kaszel był naturalnym odruchem.
- Będzie dobrze? – dopytał wciąż idąc obok.
- Będzie dobrze – powtórzyła chociaż nie wiedziała, jakie obrażenia miała Strand ani co stało się po tym jak usłyszała trzaski w telefonie. – Chodź z nami. Oddam ci krótkofalówkę. – Już jej nie potrzebowała i nie chciała konfiskować sprzętu służb leśnych.
Przyśpieszyła tempo, bo przez dym ratownicy nie zostawili otwartych drzwi od karetki. Postanowiła im pomóc i zrobiła to za nich byleby ci jak najszybciej wnieśli Strand do środka.
Szybko przekazała krótkofalówkę i obiecała Lachlanowi, że da znać co z kobietą. W karetce wreszcie mogła przyjrzeć się ranom i w pierwszym odruchu chciała to zrobić, ale ratownik medyczny stanowczo wcisnął się przed szereg przypominając gdzie jej miejsce.
Miał racje. Nie powinna włazić im w kompetencje.
- Czy coś panią boli? – Nie oczekiwał zwięzłej wypowiedzi zwłaszcza, że przed chwila założył kobiecie maskę z tlenem, po którą Margo (siedząca obok na wysokości klatki piersiowej Beverly) sięgnęła i na moment ją uchyliła.
- Powiedz tylko, gdzie boli cię najbardziej. – Wystarczyło słowo, po którym Bertinelli od razu przyłożyła maseczkę w to samo miejsce. – Oddychaj. Będzie dobrze. – Odpowiedzią był kaszel, na który Margo nie zareagowała tylko zerknęła na ratownika sprawdzając co ten dożylnie podawał kobiecie. Oderwała wzrok dopiero, gdy Strand machnęła ręką. Od razu złapała ją za dłoń i posłała ciepły uśmiech. - Zostań ze mną. Nie odpływaj. - Wiedziała, że to bardzo trudne, ale patrząc na ranę na głowie i zważając na niedotlenienie organizmu utrata przytomności była oczywistym skutkiem, acz bardzo niepożądanym, bo w karetce niewiele mogli na to zaradzić.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Zgrzytała zębami z bólu w trakcie przenoszenia na nosze, obawiając się, że uszkodzone ramię rozszarpie nerwy i straci czucie w górnej kończynie, którą nawet nie mogła poruszać. To byłby absolutny koniec. Z jedną ręką ciężko poradzić sobie przy małym dziecku, nie mówiąc już o próbach gotowania, wykonywania efektownych ćwiczeń, albo pracy w aktualnym charakterze. W najlepszym wypadku zatrzymaliby ją, aby siedziała na cieciówie w sanktuarium i rozwiązywała krzyżówki jedną dłonią.
Musiała zaufać ratownikom oraz Lachlanowi, obserwującym całą sytuację. Była wdzięczna za każdy, w miarę normalny oddech, dziękując samym spojrzeniem za włożenie telefonu do kieszeni spodni.
Jeszcze trochę. Karetka musiała stać niedaleko.
Znajomy głos, w połączeniu z równie znajomą sylwetką przyczynił się do ogromnej ulgi. Automatycznie dotknęła dłoni Bertinelli, koncentrując wzrok na jej twarzy, przysłoniętej maseczką. Nie mogła zbyt długo przebywać w tym okropnym dymie, dosłownie smażącym płuca. Wszyscy powinni się wynosić, przy czym Lachlan uznał, że ma jeszcze siłę, aby przegadać ze strażakami sytuację zgłoszonych nastolatków. Kolejna karetka już była w drodze. Pytanie czy ze względu na bliskość ognia, nie trzeba będzie wyznaczyć innego miejsca „zbiórki”.
Wpatrując się przez cały czas w Margo, trzymała się chęci wyszeptania jej bardzo ważnych słów. Nie chodziło o Olivera. Przynajmniej jeszcze nie, bo temat malca powróci nieco później, ze względu na ograniczony czas pracy opiekunki. W tym zamieszaniu ledwo potrafiła skupić się na jednej rzeczy, co w myślach aktywnie przeklinała, czekając aż wreszcie otrzyma tlen. Podłączono go w pierwszej kolejności, co znacznie usprawniło oddech, przerywany kaszlem oraz mimowolnym wstrzymywaniem powietrza.
Adrenalina tłumiła kłucie, związane z odłamkami szkła, tkwiącymi w kolanach oraz przy łokciach. Bolało ją wiele rzeczy, ale jedna wyraźnie wyróżniała się na tle pozostałych.
Korzystając z okazji odsunięcia parującej maski tlenowej, spojrzała nieco w bok.
- Nie mogę ruszyć… - prawą dłonią wskazała na lewe ramię, obawiając się o powtórkę z Syrii. Wypadanie kości ze stawów było cholernie bolesne i… znów miała przy sobie doktor Bertinelli, co gasiło obawy, związane z lichym udzieleniem pomocy.
Ułożyła następnie dłoń na klatce piersiowej i poklepała delikatnie, wskazując tym samym na bolące oskrzela. Jak nic czeka ją hospitalizacja i odtruwanie organizmu.
Próbowała na nowo przykuć uwagę Włoszki, zerkającej na ratownika, zajętego szperaniem po fiolkach i strzykawkach. Czując na dłoni pewniejszy chwyt, zatrzymała na kobiecie spojrzenie, walcząc ze znużeniem, spowodowanym wyczerpaniem.
- Muszę… - wymamrotała prosto w maskę, robiąc natychmiastową przerwę od wypowiadania słów. Jeszcze trzy wdechy. Była bardzo zdeterminowana do przekazania bardzo ważnej informacji, o której w ostatnich chwilach myślała bardzo intensywnie.
-… powiedzieć.
Próbowała ruchem głowy przesunąć maseczkę z tlenem, aby jej słowa nieco wyraźniej dotarły do Margo. Musiała zamknąć oczy. Przynajmniej na chwilę. Cały ten dym prowokował senność, której niezwykle ciężko się oprzeć.
- Niech leży i nic nie mówi. Jeśli przesunie maskę może zemdleć od tego całego cholerstwa, które ma w płucach - przekazał jeden z ratowników, zatrzymując spojrzenie na Bertinelli. Nie miał pojęcia, co łączyło te dwie kobiety, ale wszelkie rozmowy musiały trochę poczekać. Przed nimi przeprawa aż do Cairns. Zejdzie przynajmniej półtorej godziny.

chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Spojrzała na wskazany bark nie wierząc, że to znów się działo. Ta sama ręka, ale inna jej część. Niewątpliwie pierwsze wydarzenie miało wpływ na powtórkę z rozrywki, ale też dawało Bertinelli pewność, że nie powinno dojść do złamania. Mogło, ale nie musiało. Stawiałaby raczej na wybicie barku, czym z pewnością zajmie się w szpitalu. Teraz nie miała jak i przede wszystkim nikt jej na to nie pozwoli. Gdyby znała się z tymi konkretnymi sanitariuszami wszystko wyglądałoby inaczej, ale w takim wypadku nie chciała nadepnąć im na odcisk. Wkurzenie lekarza to najgorsze co można zrobić, choć gdyby okazało się, że ten planował wstrzyknąć Beverly coś nieodpowiedniego, to od razu by się na niego wydarła.
Ratownik medyczny wyczuł na sobie wzrok kobiety, ale zignorował to musząc skupić się na dobraniu odpowiednich środków. Na chwilę się zawahał i rozchylił wargi chcąc zapytać o coś istotnego, co Bertinelli od razu odczytała.
- Nie ma uczuleń.
Powróciwszy spojrzeniem na Strand starała się ją uspokoić i zapewnić, że nic nie musiała mówić. Trzymała ją mocno za zdrową dłoń, żeby do głowy jej nie przyszło zdejmowanie maski. Dobrze wiedziała, że nie powinno się tego robić, ale też doskonale rozumiała zachowanie poszkodowanej. Miała tak wiele rzeczy na głowie.. na pewno myślała o Oliverze, do którego miała i chciała wrócić. O tym, czy z Lachlanem wszystko było w porządku i być może też, czy pożar nie rozszedł się na dalsze obszary. Margo obiecała sobie, że zajmie się tym pierwszym. Wiedziała z sms’ów, że Oliver był z opiekunką, więc na pewno potrzebna będzie dalsza opieka. Nie pokusiłaby się o kontakt z Joe. Czuła, że to nie on byłby pierwszym wyborem w kwestii całonocnej opieki nad siostrzeńcem. Ostatnio Beverly wspominała bratowej i na końcu języka Margo miała jej imię. Wiedziała też (bo słuchała to co mówiła do niej Strand zwłaszcza na temat rozwodu), że kobieta miała kancelarię, więc łatwo będzie ją znaleźć w sieci. Ile w okolicy mogło być prawniczek o imieniu Gwen? Właśnie – Gwen.
- Wiem. – Trochę za ostro zareagowała na słowa ratownika medycznego. Mogłaby go przeprosić, ale wolała skupić się na Beverly. – Nic nie mów, Bella. – Drugą dłonią pogładziła ją po głowie zgarniając pojedyncze kosmyki włosów ze spoconego czoła. – Mam cię. – Pilnowała jej jak oka w głowie. – Wszystkim się zajmę. – Oliverem, jej barkiem i dopilnuje każdej minuty jej leczenia. – Tylko nie odpływaj, dobrze? – Odczekała na krótkie przytaknięcie i uśmiechnęła się pochylając jeszcze bardziej. Kciukiem przesunęła po czole i znów pogładziła po włosach. – Wiem, że boli – szepnęła ciszej prawie do jej ucha. – Ale jeszcze trochę musisz wytrzymać. – Jak niby miałaby ją tak utrzymać przez drogę aż do Cairns? – Przywiozłam wam bardzo pyszną lemoniadę. Maddison to szczęściara, bo pewnie wszystko weźmie dla siebie. Widać, że jest nowa, ale zaangażowana i kumata. – Postanowiła po prostu do niej mówić. – Chciałam ci zrobić niespodziankę i poczekać aż będziesz wracać do domu. Pojechałabym razem z tobą, uspałabyś Olivera, a potem.. – Zrobiła krótką pauzę jeszcze bardziej ściszając głos a wargami prawie że muskając ucho Beverly. – Założyłam seksowną bieliznę. – Odsunęła się i krótko zaśmiała z zadowoleniem dostrzegając delikatne uniesienie warg pod maską z tlenem. Znów zerknęła na ratownika medycznego, który o dziwo czekał aż Bertinelli się wyprostuje. – Założą ci aparaturę. Nie przejmuj się. To standardowa procedura. – W takich przypadkach, kiedy mogło dojść do niedotlenienia.
Ratownik rozciął podkoszulek Beverly, oczyścił parę miejsc na skórze i przyczepił do niej wspomnianą aparaturę. Jeszcze saturator na palec i można było wszystko monitorować, co Margo od razu zrobiła zerkając na ekran.
- Jest dobrze. – To nie było kłamstwo. Było lepiej niż zakładała, ale na pewno gorzej niż powinno być. Raz jeszcze spojrzała na to co robiła medyk. Mieli czas, więc rozciął nogawki w celu usunięcia odłamków szkła. Zapomniał o głowie, ale Margo zrozumiała, że to z jej winy. Stała tam i zabierała miejsce, dlatego bez słowa na moment puściła dłoń Strand i sięgnęła nią do rany na czole.
- Cii.. tylko sprawdzę. – Docisnęła kciuk w paru miejscach blisko rany. Nie wyczuła pękniętej czaszki ani Beverly nie zareagowała, jakby mocno ją bolało, więc było dobrze. – Jesteś ze stali. – Uśmiechnęła się i z powrotem objęła dłonią tę należącą do Strand.
Nie wiedziała, jak daleko Cairns byli. W karetce czas płynął inaczej, choć Margo miała wrażenie, że ten niemiłosiernie się dłużył. Chciałaby już być w szpitalu, w którym Strand uzyskałaby pełną opiekę, co ją samą nieco by uspokoiło. Teraz, w tej puszcze na kółkach, wszystko mogło się wydarzyć.
- Odpłynęła.
Cholera, zamyśliła się.
Szybko spojrzała na monitor i oceniła saturację. Już nie dbała o grzeczność i prost nakazała medykowi dać jej małą latarkę. Pochyliła się nad Beverly i uchyliła jej powiekę świecąc latarką po oku, a potem to samo zrobiła z drugim. Bała się, że mogło dojść do niedotlenienia i uszkodzenia mózgu, ale źrenice reagowały prawidłowo i nie były niezdrowo rozszerzone. Łatwiej byłoby monitorować stan pacjentki gdyby ta zachowała przytomność, ale nie mogli na siłę jej budzić. Organizm potrzebował odpoczynku i przede wszystkim dotlenienia narządów, bo saturacja.. cóż, nie wyglądała najlepiej.
mistyczny poszukiwacz
Lorde
ODPOWIEDZ