lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Jako, że był przed nimi długi i nużący lot, Sabato postanowił udowodnić Williamowi jak rozsądny potrafi być. Wziął sobie to za punkt honoru. Nudny, przewidywalny i rozsądny. Na lotnisku pojawił się w białej koszuli i czarnym, wąskim krawacie. Włosy idealnie ułożone, a usta połyskiwały pokryte balsamem. Na nosie znów miał te lekko zaokrąglone okulary. Ciemnobrązowe, klasyczne oprawki. Gdyby to była impreza Halloweenowa, można uznać go hybrydę Draco Malfoya z Harrym Potterem. Pewnie erotyczna fantazja wielu fanów. Zachowywał się spokojnie; z uśmiechem. Witał się wręcz nieśmiało ze stewardessą w pierwszej klasie. Fotele, a właściwie cała kajuta samolotowa, były przygotowane dla każdego z gości. Sabato odmówił szampana, tłumacząc (a raczej kłamiąc), że postanowił zostać trzeźwy. Z Williamem pożegnał się, życząc mu udanego lotu. Ze swojego fotela nawet nie miał szans go widzieć. William siedział za nim, po przekątnej. Tym razem to William miał świetny widok na blondyna. Rozsądnego blondyna! Sabato obejrzał dokument o Madagaskarze, a potem otworzył książkę.

Raz tylko wyciągnął coś ze swojej torby, co okazało się olejkiem eterycznymi. Tym razem była to mieszanka wszystkich ziół o uspokajającym działaniu. Odrobina mięty pieprzowej, imbiru, estragonu i fenkuł. Znalazłoby się tam pewnie jeszcze odrobiny nut pietruszki czy anyżu. Skropił tą mieszanka palce, rozcierając na skroniach. Pomagało mu to usnąć.

Był całkiem obojętny nawet na wdzięki przystojnego, wytatuowanego Włocha. Ciemne, figlarnie zmierzwione włosy, szelmowski uśmiech. Próbował wielokrotnie flirtować z Sabato, wisząc nad jego fotelem. Ale blondyn tylko się uśmiechał, dziękował i zasłaniał zmęczeniem.

(…)

Po opuszczeniu budynku lotniska, uderzyło ich wciąż nisko zawieszone, wczesnoporonne włoskie słońce. Mimo wysokiej temperatury powietrze było przyjemnie rześkie. Nadmorski wiatr troszczył się, żeby obłoki puszystych chmur nie zasłaniały tarczy chwalebnego słońca. Błękit nieba był głęboki, gesty. Jakby na wyciągnięcie ręki. Podobny do koloru oczu Williama. To było pierwsze skojarzenie na jakie wpadł blondyn. Dołączył do Williama minutę lub dwie później, pod byle pretekstem wpadł do jednej z lotniskowych toalet. Podążając za trendem z Doliny Krzemowej, Sabato co pewien czas sięgał po mikrodawkowanie psychodelików. Jakim cudem w ogóle przeniósł je przez kontrolę graniczną? Wszystko odbywało się inaczej, gdy lot organizowany był przez jedną z największych firm w Europie. Poczuł przyjemny dreszcz w organizmie, a resztę białego proszku schował gdzieś do kieszeni. Zadbał tym razem, aby dawka była niewielka, by wciąż utrzymywać kontrolę nad własnym ciałem.

Na lotnisku nie czekał na nich zupełnie nikt. Nie mieli góry bagaży, a Sabato przygotował coś specjalnego na powitanie. Poprowadził mężczyznę przez wrzący tłum roześmianych i głośnych Włochów. Minęli młodą dziewczynę o bujnych, ciemnych włosach, która sprzedawała focaccię, połyskującą od świeżej oliwy z oliwek. Starszego mężczyznę z zaokrąglonym brzuchem, który kłócił się przez telefon. Na parkingu tylko jeden samochód rzucał się w oczy. Czarny lakier, bez smugi ani najmniejszego zabrudzenia. Aluminiowe felgi, a przede wszystkim jasna, kremowa skóra foteli. Zabytkowe Lamborghini, wyprodukowane w latach siedemdziesiątych.

– To nasz transport. – wyjaśnił, obracając się i uśmiechając do Williama. Jego oczy były jeszcze wyrazistsze we włoskim świetle. Sabato całkowicie mógłby się utopić w bezkresie tego błękitu. Chłodnego, a jednocześnie wprawiającego jego serce w nieprzyzwoicie szczęśliwe, przyspieszone tętno.

– Dom jest jakieś dwie godziny jazdy od lotniska. Może dwie i pół. Udało Ci się trochę odpocząć podczas lotu? – zapytał radośnie. Sabato wyglądał na bardzo zrelaksowanego, wyraźnie podekscytowanego. Możliwe, że częściowo było to spowodowane upojeniem narkotykowym.

– Chcesz prowadzić? Ja będę nawigował. – zachowywał się niezwykle chłopięco. Jakby nic nie mogło stanowić problemu. – Pomyślałem, że pojedziemy sami. Będziesz miał okazję obejrzeć wybrzeże. Z drogi będziemy widzieć dzikie plaże, małe miasteczka. Będzie cudownie! – Rzucił swoją torbę podróżną za siedzenia i wyciągnął dłoń z kluczykami w stronę Williama. Miał szczerą nadzieję, że samochód przypadnie mu do gustu. W jego przekonaniu, pojazd pasował idealnie do osobowości Lowella. No, może nie tylko do osobowości. Sabato cieszył wzrok bezustannie. Nawet teraz patrzył uważnie na twarz Williama. W jaśniejącym, porannym słońcu jego skóra wydawała się wyrzeźbiona w najczystszym, białym marmurze. Pamiętał doskonale każdy moment, każdą sekundę, gdy byli blisko. Gdy mógł go dotknąć. Wciąż pozostawał nienasycony. Pragnął go bardziej z każdą chwilą. Nawet teraz, chciał podejść bliżej, pocałować go, poczuć ciepło jego skóry. Chciał żeby zamknął go w tych silnych ramionach, w mocnym i zachłannym uścisku. Seks na masce samochodu? Przeszedł niebezpiecznie blisko Williama, kierując się do bagażnika. Ich ciała właściwie otarły się o siebie. Sabato chyba nawet cicho westchnął. Rozkoszny zapach perfum Williama, zapach jego skóry, ciepło jego ciała. Wciąż wprawiał go w trans. Kolana Sabato lekko zadrżały, a serce zabiło mocniej, pompując dodatkową porcję krwi.

– I to rozumiem. – zaśmiał się, gdy otworzył przenośną lodówkę samochodową w bagażniku. W środku, w oceanie kostek lodu, znajdowały się cztery butelki szampana. – Ruszamy? W trasie opowiem Ci dokładnie o wszystkich planach. – zatrzasnął bagażnik i przeskoczył przed drzwi wślizgując się na siedzenie pasażera. Sprawnym ruchem włączył muzykę. Głośno rozbrzmiała piosenka Cuore matto, Little Tony. Oficjalnie rozpaczając włoskie wakacje, włoski sen.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Niemal nie zdążył na ten przeklęty samolot, z powodu przedłużającego się spotkania i taksówkarza, który jechał obrzydliwie przepisowo i raczył go nieziemsko nudną historią na temat swojej rodziny. Nawet nie starał się zapamiętać ciągu zdarzeń i imion, które i tak nie miały dla niego znaczenia. Było widać, że na lotnisko przyjechał prosto z pracy i w pierwszej chwili nawet nie zwrócił uwagi na zachowanie Sabato, skoro ten w końcu prezentował się całkiem zwyczajnie. Gdy zajął miejsce w wygodnym fotelu, postanowił wykorzystać ten czas i dokończyć pracę. Przeglądał dokumenty i odnotowywał uwagi na marginesie. O jego obecności świadczył więc nieustanny szelest kartek i skrobania pióra po papierze.

Dopiero w połowie tej podróży uświadomił sobie, że Sabato próbuje mu coś udowodnić. Cała ta jego manifestowana właśnie odległość w oczach Williama była tylko dowodem słabości, tego że mężczyzna będąc w pobliżu, nie potrafiłby się hamować. A on nie pragnął niczego innego, tylko właśnie tej uroczej bezradności.

Poprosił mężczyznę siedzącego naprzeciw, by zamienili się miejscami. Uprzejmy, starszy pan był nieco zaskoczony jego prośbą, ale nie protestował. Sabato zdążył już jednak przysnąć na swoim miejscu. Pierwszym, co projektant zobaczył po przebudzeniu była albo zbliżająca się ziemia u nich stóp, albo przystojny profil Williama, którego z drzemki również wyrwało drżenie obniżającego lot samolotu.


Od kiedy wylądowali, podążał śladem swojego gospodarza. We Włoszech nie był od dawna. Właściwie od czasów swojej młodzieńczej podróży dookoła świata. Były jednak dokładnie takie jak je zapamiętał, głośne i słoneczne. Wyminął mężczyznę, który zamaszyście gestykulował, tłumacząc coś grupce kobiet. Kupił sobie butelkę wody, a gdy ją pił, zastanawiał się, gdzie zniknęło napięcie, które odczuwał tego poranka, kiedy jeszcze gotów był zrezygnować z tego wyjazdu, uznając go za bezdenną głupotę i dyktowany samotnością albo brakiem celu kaprys, który do niczego nie prowadzi.

Przystanął przed tym szpanerskim, ale bardzo klasycznym samochodem. Przesunął spojrzeniem po eleganckich liniach, które wyraźnie napawały Sabato dumą. Facet próbował go rozpieszczać? Przekupić? Obserwował tę niewspółmierną do wydarzenia ekscytację z naturalnym spokojem, który nie miał w sobie nic z napięcia. William po prostu z natury był człowiekiem statecznym i niezbyt ekspresywnym. Jego pozorny chłód i dystans były po prostu kwestią sposobu bycia, pewnym nawykiem. Nawet pośród wakacyjnej swobody sprawiał wrażenie poważnego, co tylko podkreślał jego strój. Gesty nie były jednak sztywne, po prostu opanowane.

Lot? Od pewnego momentu miałem całkiem niezły widok 一 nawet ten przewrotny komplement wypowiadał bez flirciarskiej przesady, a jednak był on jasną sugestią i swego rodzaju zaproszeniem. Odebrał kluczyki od rozradowanego mężczyzny, obrócił je w dłoni, przesuwając palcem po chropowatych zagłębieniach metalu. Tak. Zdecydowanie lepiej i bezpieczniej, żeby sam poprowadził.

Gdy znaleźli się naprawdę blisko, William nie zostawił niczego przypadkowi. Przysunął się, naparł na jego ciało tak, że dosłownie poczuł to westchnienie na swoim gładko ogolonym policzku. Kącik warg leniwie, delikatnie drgnął mu do góry. Zaraz jednak poszedł w ślady mężczyzny i wsunął walizkę do bagażnika, z rozbawieniem odkrywając, że przez tego szampana za chwilę zabrakłoby miejsca na torby. Nie skomentował tego jednak, tylko skinął głową i zajął miejsce kierowcy. Z przyjemnością wpasował się w miękki fotel, wykreślił jedną dłonią łuk kierownicy, a drugą przekręcił kluczyk w stacyjce. W powietrzu dało się słyszeć przyjemny, mrukliwy dźwięk silnika, gdy pojazd płynnie ruszył po nagrzanej słońcem asfaltowej drodze, wijącej się pośród pagórków i intensywnie zielonych, choć rzadkich krzewów. Zmienił bieg, stopniowo i z wyczuciem przyspieszając. Samochód prowadziło się lekko i przyjemnie. Sabato mógłby robić teraz tyle ciekawszych rzeczy niż nawigować. Wystarczyło, żeby wbił w telefon adres. William nie zamierzał rozpędzać samochodu bardziej. To psułoby całą rozkosz z jazdy, było niepotrzebne. Przesunął dłoń na udo mężczyzny i ścisnął je tuż przy samej pachwinie. Palce zsunęły się lekko na jego wewnętrzną stronę, ale Will nie odrywał spojrzenia od drogi, a jego twarz jak zwykle nie zdradzała wiele emocji, poza skupieniem.

Opowiedz mi o swoich planach. A ja może opowiem, jakie mam zamiary wobec ciebie 一 stwierdził, łagodnie wchodząc w szeroki zakręt. Jego palce wciąż bez pośpiechu błądziły po udzie Sabato, jakby kompletnie bez udziału woli kierowcy. Czasem lekko drapał materiał, innym razem mocno ściskał czy drażnił szew. W tym dotyku nie było nieśmiałości. William dotykał go jak coś swojego, co mu się należy. Z zadowoleniem i pewnością posiadacza. 一 Czy wolisz niespodziankę? 一 w końcu na moment oderwał spojrzenie od wybrzeża mieniącego się w promieniach słońca i skupił je na Sabato. To był zdecydowanie lepszy widok, gdy jego chłopiec próbował zgrywać sztywnego nudziarza, spoglądając na świat zza prostych oprawek. Na złość jemu? Sobie? Próbował coś udowodnić? Nie miało to większego znaczenia. Wyglądał uroczo, choć ta powaga kompletnie mu nie pasowała. Palce Williama mocniej wbiły się w udo mężczyzny, gniotąc materiał spodni. Podziwiał przez sekundę jego reakcję, dopóki nie rozluźnił uścisku, który balansował gdzieś na granicy przyjemności i bólu. Dopiero wtedy wrócił spojrzeniem na drogę, ale nie cofnął ręki z jego uda. Teraz ją po prostu tam trzymał. W końcu czego miał się bać na drugim końcu świata i kompletnie pustej, skąpanej w porannym słońcu drodze?

Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– William? – to nawet nie było pytanie. Coś pomiędzy pytaniem, a stwierdzeniem faktu. Przetarł dłońmi oczy, próbując rozpoznać czy wciąż objęty ramionami Morfeusza tylko śni? Sięgnął po okulary, zakładając je by lepiej widzieć. Rzadko się przyznał do ich noszenia. Czuł się w nich nieswojo, jakby wszyscy uznawali go za radosnego głuptasa. W tym momencie steward, szczupły, nieco kościsty chłopak o ciemnych włosach zakomunikował, że bedą lądować za około dwadzieścia minut.

– Możemy trochę przedłużyć lot? Proszę. – zwrócił się do stewarda, który chyba potraktował to tylko jako uroczy żart. Zaśmiał się, szczerząc zbyt wybielone zęby, zanim ruszył w kierunku pozostałych pasażerów.

– Lubię kiedy podwijasz rękawy koszuli. – zapewne William pozbył się marynarki, rozpiął mankiety. W takim wydaniu wyglądał poważnie, ale to kompletnie mu nie przeszkadzało. Sabato nawet uśmiechnął się do swojej wyobraźni, w której właśnie rozpinał kolejne guziki jego koszuli, odsłaniając twardą, muskularną klatkę piersiową. Znów bezwiednie dawał się zwodzić. Nawet przygryzł dolną wargę, przechylając głowę w bok. Zaliczył już drugą bazę w swojej wyimaginowanej historii.

(…)

– Lubię kiedy na mnie patrzysz. – przyznał, z niepisaną doza satysfakcji. Nie było w tej satysfakcji nic egoistycznego, nic pysznego. Raczej cieszył się, że w oczach Williama wciąż jest atrakcyjny. Starał się go ignorować i stać się grzecznym nudziarzem. Ale William niemal złośliwie napierał na niego, muskał ramieniem o jego ramię lub dłoń. Nienawidził się za tę słabość. Ale zapach perfum Williama, jego włosów i skóry. Sabato aż cicho stęknął. Błagalnie wypuścił powietrze z płuc. Jakby bliski jakiegoś uniesienia, niespodziewanego orgazmu. Chciał się odwrócić i wpić w wargi bruneta. Zatrzymał się jednak w pół kroku, gdy mijali się przed samochodem. Dzieliły ich milimetry, ale Sabato spuścił wzrok.

– Zabrałem ze sobą aparat. Na kliszę. – spojrzał w dół na skórzany futerał. Nie chciał nigdy fotografować swojego życia za pomocą telefonu. To pozwalało na zbyt szybkie obejrzenie zdjęcia, usunięcie go, powtórzenie, edytowanie. Czasami lepiej nie wiedzieć czy zamknęło się oczy, czy usta wygięte są w dziwnym grymasie. Te emocje i chwile były prawdziwe, a ich zatrzymanie było rolą fotografii.

– Nie wiem tylko czy masz coś przeciwko? Jeśli chcesz, na koniec oddam Ci film. Zdecydujesz, które zdjęcia zniszczyć. - rozsądnie. Grzecznie i rozsądnie zapytał o jego zgodę. Nie tyle z poczucia uległości, co szacunku. William chciał utrzymać dystans, oczekiwał że Sabato dostosuje się do jego „rozsądnego” stylu bycia. Ale niech go czort, Sabato naprawdę nienawidził teraz słowa „rozsądny”. Na samym początku uznał, że nawet nie ośmieli się zaproponować fotografowania ich wspólnej podróży. Ale wszystkie małe gesty dawały mu jakąś nadzieję?

Wskoczył na miejsce pasażera. To dobre słowo, wskoczył. Nie otwierał drzwi, a tylko wślizgnął się do samochodu przeskakując nad nimi. Miał w tym niezłą wprawę. Usiadł wygodnie, najpierw jak grzeczny chłopiec. Kolana razem, dłonie ułożone na nich elegancko. Nie trwało to jednak długo. Nie mógł tak całkowicie walczyć ze swoją naturą. Usiadł bokiem, plecami dotykając wewnętrznej strony drzwi. Mógł bez żadnych przeszkód patrzeć na Williama, z jego dłońmi zaciśniętymi na kierownicy, z wiatrem próbującym zmierzwić jego ciemne, falowane włosy. Cassy aż przygryzł delikatnie dolną wargę. Chciał wychylić się w jego stronę, zmierzwił mu włosy. Pogładzić jego policzek. Bądź rozsądny Cassy. Czy to był jego głos w głowie? Czy William jakimś cudem wdarł się tam i zapobiegał absurdalnym pomysłom.

– Wolę niespodziankę. – przyznał. – Zaskocz mnie, proszę. – i nie było to zwykle kurtuazyjne ‘proszę’ rzucone do kelnera w restauracji. Jego głos lekko drżał, był błagalny i uległy, choć pozornie po prostu spokojny. Czuł dłoń Williama, a nawet przesunął się bliżej. Gdy zaciskał palce na jego udzie, Sabato ułożył na nich dłoń. Nie mógł już dłużej czekać, chciał dotknąć choćby jego dłoni. Pogładził ją, choć William coraz mocniej i boleśniej wbijał palce w jego ciało. Napiął się lekko, a zaraz rozluźnił.

– Moje plany chyba nie są ważne? Zmienię je jeśli tylko mi rozkażesz. – wzruszył lekko ramionami. – Ale błagam, nie pozwól mi wstawać z kolan ani na moment. I pozwól mi Cię dotykać. – poprosił, wciąż ściskając jego dłoń. Jakby bał się, że William okaże się tylko wyobrażeniem. Wytworem jego bujnej wyobraźni.

– Jesteś dobrym kierowcą? – zapytał nagle.

– Jak bardzo mogę Cię rozpraszać? – z jednej strony: niewinne pytanie, z drugiej: chciał dobrać się do jego spodni. William z pewnością czuł pod materiałem spodni Sabato, że chłopak nie próbował nawet powstrzymać podniecenia. Uwierało go do, spodnie stawały się coraz ciaśniejsze.

– Uwielbiam ten widok. – uśmiechnął się, a nawet nieco uniósł na fotelu, by spojrzeć w bok. Droga wiodła wzdłuż wzgórza, niemal sąsiadującego z wybrzeżem. Lazur czystej, śródziemnomorskiej wody prawie łączył się z czystym błękitem nieba. Wszystko wydawało się tutaj radośniejsze, oddalone od cywilizacji. Tafla morza, pomarszczona przez wiatr wciąż dawała poczucie spokoju. Morze było bezkresne, niekończące się. Daleko mogli dostrzec tylko dwie białe łodzie. Pewnie rybackie kutry albo jachty milionerów. Trudno było zgadnąć, były zbyt daleko.

– Zatrzymamy się? Na chwilę. Nie pożałujesz. – William zapewne nie mógł skupić uwagi na rozpostartym krajobrazie włoskiego wybrzeża. Prowadził samochód na uporczywie wąskich drogach. Kto im je projektował? Nawet przy dobrej pogodzie te drogi bywały zdradliwe, prawie czekając z zawiścią na kolejną stłuczkę czy wypadek. Ale zasługiwał żeby zobaczyć tę głęboką niebieskość. Sabato bardzo chciał mu ją pokazać. Tak naprawdę, chciał znaleźć zejście na dziką plażę, by wskoczyć do wody. Żeby przypomnieć Williamowi jak dobrze wygląda w wilgotnych ubraniach, ciasno przyklejonych do ciała.


William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Lubisz nie tylko jak patrzę, prawda? 一 Nie potrzebował potwierdzenia, bo właśnie przesuwał wierzchem dłoni po jego nadgarsteku. Obserwował zachwycony, jakie wrażenie robi na Sabato ten lekki dotyk. Blondyn tracił oddech, niemal jakby złapał go mocno za krągłe pośladki i do siebie przyciągnął, ale to muśnięcie nie było bardziej wyczuwalne niż choćby powiew wiatru.

Odruchowo zerknął na aparat, zaciekawiony nieśmiałą prośbą. Wyglądało na to, że blondyn zaczynał rozumieć charakter ich znajomości. A może nawet się z nim godzić? Rozważał przez moment tę propozycję. Dlaczego miałby mu zabronić zachować odrobinę wspomnień z tego wyjazdu? Po co miałby mu je odbierać, dopóki pozostaną jedynie ich wspólną tajemnicą? Poza tym…

I pozwolisz, że zrobię zdjęcia tobie? I je zachował? 一 Nie musiał dodawać, że ubrania nie będą mu potrzebne do tych fotografii. William sam nie wiedział, skąd brało się to pragnienie. Jedni kupowali z wycieczek magnesy, inni przywozili muszelki, a on nie mógł w tej chwili wymyślić lepszej pamiątki z ich wyjazdu. Tym razem nie zdecydował, a zaproponował tę wymianę. Chciał, by Sabato podjął ją na trzeźwo, nie pod wpływem napierającego pożądania, ani namiętnego zamroczenia.

William wiedział, że to jedyna okazja na taki wyjazd. Wakacje, na których znalazł się przede wszystkim z daleka od cudzych spojrzeń i na moment mógł być sobą. Pragnął dobrze wykorzystać te kilka dni wolności. Nawet jeśli w jego przypadku nie oznaczał to wcale robienia spektakularnych głupot, biegania nago po plaży czy picia butelki szampana do śniadania. To próbował przekazać Sabato na ten swój oszczędny sposób, że chce korzystać z tej wolności.

Choćby wtedy gdy gładził jego udo, po raz pierwszy naprawdę dotykając. Nie w formie oficjalnego uścisku dłoni, niecierpliwego szarpnięcia za włosy czy krótkiego, przyjacielskiego uściśnięcia ramienia. Mógł dokładnie poczuć fakturę materiału, z jakiej utkane były jego spodnie czy lekkie napięcie w mięśniach, a nawet drżenie pod wpływem wszystkich tych wrażeń. Poczuł ciężar jego dłoni na swojej, jakby Sabato chciał go tam za wszelką cenę zatrzymać, a może pociągnąć nieco wyżej. William nie wycofał się tym razem. Ważąc na języku słowa, którymi chciał go zachęcić, by pokazał mu, czego chce. Ale mężczyzna go uprzedził.

Niespodziewanie zaśmiał się lekko, doskonale wiedząc jakie nieprzyzwoite myśli chodzą po głowie Sabato. Sam fantazjował o tym przez chwilę, bo właściwie jakie miało znaczenie, że pojadą przez siebie i najwyżej zabłądzą wczesnym porankiem pośród krętych dróg. Było w tej perspektywie coś nawet zwodniczo przyjemnego.

Sprawdźmy, jakim jestem dobrym kierowcą 一 stwierdził w końcu, dając mu swoje przyzwolenie, ale myśli blondyna już przeskoczyły do innego tematu, już coś innego go zajmowało i fascynowało. Sabato tak łatwo tracił zainteresowanie, gubiąc się we własnych myślach i wrażeniach. William jednak był dla niego wyrozumiały.

Tylko na krótko spojrzał na widok, który tak zajął mężczyznę. Był tym sztywnym nudziarzem, który przedkładał życie nad piękno. Poza tym czuł absurdalną odpowiedzialność za dowiezienie ich tyłków bezpiecznie do miejsca docelowego, podczas gdy zachwycony Sabato wychylał się z samochodu niczym mały chłopiec gotów wyciągnąć dłoń i spróbować dotknąć tego, co tak go urzekało.

Uważaj 一 Gdy mężczyzna uniósł się w fotelu, William przesunął dłoń na jego ramię i zdecydowanie usadził go z powrotem na miejscu.

Kolejnej prośby nie spełnił od razu. Wybrał miejsce, w którym nieco przerzedzone krzewy dawały im choćby pozór schronienia przed wścibskim spojrzeniem, ale jednocześnie mogli podziwiać widok, który wprawiał Sabato w taki zachwyt. Było w tym coś po prostu odprężającego. William był nawet gotów poddać się temu wrażeniu wolności. Zatrzymał auto i wyłączył silnik, a następnie wysiadł z samochodu. Poczekał, aż to samo zrobi jego pasażer, a potem podszedł do bagażnika, który otworzył i przez moment szukał czegoś w podręcznej torbie, niczego z początku nie tłumacząc. W końcu wyjął kwadratowe, płaskie pudełeczko, nie większe od dłoni. Kartonik obciągnięty był miękkim, czarnym materiałem. Obszedł pojazd, by położyć podarunek na masce i przywołać do siebie gestem Sabato. Nadal milczał i przez moment po prostu na niego patrzył, zyskując pewność, że warto było tu przyjechać, że to wszystko warte jest ryzyka. Może znajdzie sens albo chociaż zapomnienie w tym zaskakująco nieśmiałym i młodzieńczym uśmiechu.

Opuść głowę 一 polecił, sięgając do pudełka, które otworzył. Wyjął z niego prosty, delikatny wisiorek wykonany z białego złota. Drobno pleciony łańcuszek wieńczyło jedynie niewielkie, proste kółeczko pośrodku. Bardzo subtelne, łatwe do ukrycia pod koszulą. Sabato poczuł chłód drogocennego metalu i palce muskające mu kark podczas zapinania. 一 Tamtej nie mógłbyś nosić cały czas 一 wyjaśnił, ciągnąc jego głowę za brodę do góry i znów spoglądając mu w oczy. To była symboliczna obroża, która cały czas mogła przypominać Sabato, do kogo należy. 一 A tej nie zdejmiesz do końca wyjazdu 一 z rozmysłem potarł kciukiem jego podbródek.

William zamierzał w tych kilku dniach zamknąć coś, na co nigdy nie będzie miejsca w jego perfekcyjnie ułożonym i zaplanowanym życiu. A Sabato mógł poczuć się nawet wyróżniony, że to on na zawsze zostanie wspomnieniem po niespełnionym pragnieniu.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Prawda. – bez namysłu skiną głową.

– Podoba mi się kontrast Twoich gestów. Kiedy uderzyłeś mnie w twarz, a potem przesuwałeś kciukiem po mojej dolnej wardze. Ta brutalność, a potem nagroda. – trudno nazwać uśmiech Sabato, trudno ująć go w słowa. Według definicji uśmiech to tylko wyraz twarzy, grymas powstający przez napięcie mięśni po obu stronach ust. Jego grymas był lekko rozmarzony, jakby nieobecny, ale błogi. Coraz trudniej było mu uwierzyć, że ta sytuacja nie jest tylko snem na jawie. Czystym oszustwem losu.

– Tak. – skiną głową. W blondynie było dużo pogodnej zadziorności. Nie była tym razem wulgarna i głośna, raczej stanowiła podszewkę grzecznego wizerunku. – Ale obiecaj mi, że zrobisz mi zdjęcia przed. W trakcie… – wyliczał spokojnie, z krótką pauzą pomiędzy kolejnymi etapami, – … i po seksie. Chcę żebyś miał je wszystkie. – chciał żeby widział na zdjęciu całe wspomnienie. Od niewinnie bladej, jasnej skóry, przez lekko zamglone pożądaniem spojrzenie, aż po ślady bólu mieszanego z nieopisaną przyjemnością.

Skoro dostał pozwolenie, przez pewien czas majstrował przy aparacie fotograficznym, montując w środku kliszę. Pierwsze zdjęcie, zwykle skazane na porażkę, postanowił wycelować w krajobraz. To wtedy William stanowczym ruchem ściągnął go z powrotem na siedzenie. Sabato ściągnął lekko brwi. Nie groźnie, nawet nie z rozdrażnieniem. Raczej zaskoczeniem. Pokiwał tylko głową, kompletnie nie wiedząc jak ma zareagować. Niezależnie od wszystkiego, William okazał mu troskę? Czuł się jeszcze bardziej zagubiony, niż gdy William zwyczajnie krytykował i dawał mu przysłowiową burę. To było coś nowego.

– Lubię.. – uniósł aparat, robiąc zdjęcie Williamowi. Chciał zapamiętać ten początek. Jak mężczyzna prowadził samochód. Jak wiatr igrał z jego starannie ułożonymi włosami od czasu do czasu. – Lubię tę linię na Twoim policzku, gdy się uśmiechasz. – usiadł grzeczniej, nie chowając aparatu.

Krótki postój, a Sabato wyskoczył z auta i szeroko rozłożył ręce. Przeciągnął się, napełniając płuca świeżym powietrzem. Uśmiechał się, a porcelanowo blada skóra wręcz migotała, odbijając promienie słońca. Jego uśmiech był bardzo czuły, niewinnie radosny. Chłopięcy. Osłonił oczy trapezem dłoni i spojrzał przez ramię na Williama buszującego w bagażniku.

– Pomóc Ci? – zaoferował, choć jego wzrok był skupiony na muskularnym ramieniu, opiętym przez rękaw koszuli. Podszedł bliżej, gdy mężczyzna przywołał go do siebie, a zaraz opuścił lekko głowę.

Kiedy poczuł chłodny, drobno pleciony łańcuszek na swojej szyi, drgnął lekko. Nie zawahał się tym razem, lecz zmniejszył dzielący ich dystans. Ledwie jeden krok do przodu, a ich klatki piersiowe niemal przywarły do siebie ciasno. Zaczął łapczywie całować szyję Williama, niemal smakując jej i kąsając wargami raz za razem. Schodził z pocałunkami niżej, odchylając lewą stronę koszuli. Śmiało wprawnymi ruchami rozpinał kolejne dwa lub trzy guziki, odsłaniając jego mostek. A wszystko to wydarzyło się tylko w jego wyobraźni. Ponad wszystko, nie chciał stracić tej bliskości, przerwać tego momentu. Sabato nie poznawał samego siebie. Zwykle pewny, z łatwością owijający sobie mężczyzn wokół palca. Teraz nie mógł wyklarować w głowie żadnej myśli. Tylko czuł. Jak kciuk Williama powoli sunie po jego podbródku.

– Nie zdejmę go ani na chwilę... – przyznał. Ledwie wykonując pół kroku, by być odrobinę bliżej Williama. Zawahał się, pewnie powinien zaczekać na jego pozwolenie. Choćby na pierwszą reakcję. – Panie Lowell. – dokończył, z lekkim uśmiechem. Zawadiackim, lekko figlarnym.
Jeszcze minutę czy dwie temu, wydawało mu się, że chce napawać wzrok widokiem bezkresnego błękitu morza. Poczuć w płucach słony smak morskiego powietrza, zachłysnąć się promieniami słońca. Teraz tylko pokręcił lekko głowa do swoich durnych, kompletnie nieprawdziwych impresji. Wcale tego nie potrzebował. Nawet tego nie chciał. Błękit śródziemnomorskiego morza kompletnie wyblakł, był nijaki i nieatrakcyjnych, gdy Sabato spojrzał Williamowi w oczy. To jego chciał. Łaknął go niczym spragnione, słabe zwierzę na pustyni.

Po chwili ujął dłoń Williama, zaczekał aż nieco poluzuje uścisk. Zaczął nią przesuwać wyżej, bliżej swoich warg. Ledwo o nie otarł, a potem przez policzek sunął nią na szyję. Chciał aby brunet poczuł na swojej dłoni jego oddech, ruch jabłka Adama, lekkie drżenie mięśni. Ta wędrówka się nie skończyła. Przesunął jego dłoń niżej, na zagłębienie między obojczykami. Przez cały czas patrzył na Williama. Zamiast uśmiechu, jego wargi były lekko rozchylone, łapiąc małe dawki powietrza. Spojrzał na swojego Pana. Było w tym spojrzeniu coś uległego, spokojnego, ale wesołego. Radosnego. Jak mały, grzeczny chłopiec wodzący wzrokiem po niebie, za szybującym samolotem.
Zbliżył się do niego, ale bez nadmiernej pewności siebie. Wciąż bał się, że to tylko Williama rozzłości. Ale nie mógł się dłużej powstrzymać. Zmniejszył dzielący ich dystans, aż poczuł jego ciepły oddech na swoim policzku. Ten ruch był skrupulatny, wyliczony co do milimetra. Nie stykali się ciałami, ale mogli wzajemnie siebie poczuć.

– Weź mnie. Tutaj, na plaży, w samochodzie i domu. – każde słowo wypowiadał nieco ciszej. Szeptem, na przydechu. Lekko obrócił głowę, mógł faktycznie zacząć całować bok jego szyi. Była tak nieprzyzwoicie blisko.

– Jestem cały Twój. Możesz zrobić ze mną co tylko chcesz. Zerżnij mnie. Ukarz, dotykaj. Pragnę Cię. – serce Sabato biło szybciej, było jak zamknięty w klatce kanarek. Uderzający skrzydłami w popłochu i żebra blondyna. Jego skóra była ciepła, nagrzana przez słońce. Czuł zapach jego perfum i jedyne o czym teraz marzył, był seks, bliskość z Williamem. Odcięci od paskudnej rzeczywistości. Sabato tak bardzo się teraz cieszył.

– Chce się dla Ciebie rozebrać. Teraz. Jak najszybciej. – przez zaciśnięte wargi zamruczał, z cichym westchnięciem.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Nie zapanował nad uśmiechem, kiedy niespodziewanie ośmielony Sabato postanowił podzielić się z nim pomysłem na nieprzyzwoity tryptyk. Mężczyzna naprawdę nie znał umiaru, pewnie dlatego mógł tworzyć tak śmiałe kreacje i wpadać na przyprawiające o zawrót głowy pomysły. W łóżku mogło się to sprawdzać, w życiu na krótką chwilę było nawet fascynujące, ale William nie wyobrażał sobie funkcjonować tak ciągle. Szukać granic do przekroczenia, pragnąć do bólu, oddawać się namiętności bez zastanowienia i rozważenia wszystkich za i przeciw. Doświadczanie świata w ten sposób musiało być skrajnie wyczerpujące.

Gdy Sabato robił mu zdjęcie na twarzy Williama, odbił się wraz zaskoczenia, a może nawet czegoś na kształt delikatnego i bardzo dyskretnego zakłopotania. Jak większość mężczyzn nie był przyzwyczajony do podobnych komentarzy na temat swojej urody. A po mężczyźnie spodziewał się raczej kolejnego bezczelnego nawiązania do seksu albo czegoś równie kłopotliwego w stylu „lubię być powodem twojego uśmiechu”. Wciąż jednak nie potrafił nawet w niewielkim stopniu przewidzieć, w którym kierunku zawędrują myśli jego pasażera, a przecież szczycił się tym, że tak łatwo przychodzi mu czytanie ludzi.

Nawet gdy zakładał mu wisiorek, właściwie nie miał pojęcia, w jaki sposób projektant zareaguje. Nie spodziewał się co prawda niezadowolenia czy protestu w jakiejkolwiek formie, ale miał spore obawy o „nadmierny entuzjazm” lub „wyobrażanie sobie zbyt wiele”. Do końca wyjazdu wybrzmiało jednak bardzo wyraźnie, wykreślając moment kończący tę… farsę.

Nacisnął lekko kciukiem jego podbródek, odciągając minimalnie dolną wargę, podczas gdy kąciki filuternie unosiły się do góry. Sabato nie kpił. On się bezczelnie podlizywał, może nawet go prowokował, a William opierał się temu niememu zaproszeniu, jakby naprawdę potrafił się zadowolić jedynie widokiem i własnym wyobrażeniem, co oczywiście było kompletną bzdurą. Po prostu dużo lepiej od blondyna się maskował. Ten zresztą nawet nie próbował ukryć swoich wrażeń. Te niemal natychmiast odbijały się w drgnięciu brwi, płytszym oddechu czy jasnych tęczówkach, zmieniając nie tylko ich wyraz, ale niemal barwę, jak kapryśne niebo nad Europą, raz czyste a raz zasnute chmurami.

Nie napiął mięśni, więc Sabato mógł swobodnie sunąć jego dłonią po swojej twarzy i wykreślić każdą jej linie, a następnie powoli zawędrować nią w dół. Za ruchem instynktownie podążało również spojrzenie Williama, śledząc załamanie światła, połysk balsamu na ustach. Zatrzymał się na moment we wgłębieniu między obojczykami, a potem pewnie ujął bok jego szyi, wbijając palce w kręgi na karku, a kciuk oparł o linię jego szczęki. Pozwolił mu się zbliżyć, wysłuchał nawet naglących próśb, słów przepełnionych pragnieniem. Sabato był tak przekonujący.

Nie pokonał zupełnie odległości ich ciał, choć byli tak blisko, że przy głębszym wdechu ich torsy mogły się ze sobą spotkać, zamiast tego wzmacniając uścisk, otarł się policzkiem o bok jego głowy. Blond pasma łaskotały go w nos i wpadały do oczu, gdy przytulał tak na moment policzek, oddychając głęboko, a słona, morska woń łączyła się z pozostałością usypiających olejków i wonią szamponu. Kącikiem warg musnął nieuważnie jego ucho, wprost do którego wyszeptał kolejne słowa.

Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


William Lowell
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


William Lowell
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
ODPOWIEDZ