lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


William Lowell
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


William Lowell
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


William Lowell
sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.

Sabato był na swój sposób nadzwyczajny, uciekał przed wszystkim co nudne i normalne, potrzebował więcej, mocniej, ładniej. Kto sadza sobie drzewo na dachu? Kto osiąga pełnię z drugą osobą, dopiero bezmyślnie się w niej zatracając? To nie rozsądku nienawidził Sabato, ale umiaru.

Pochylił się nad nim bardziej i sięgnął do jego nadgarstków. Misternie upleciony sznur ustąpił zadziwiająco łatwo od jednego pociągnięcia, ale właśnie na tym polegała sztuka bezpiecznego wiązania. Splot poluźnił się, a William zawinął starannie czarną linę i odłożył ją na poduszkę obok. Nadal donikąd się nie spiesząc. Wciąż był nisko nad nim pochylony. Sabato miał więc nad twoją twarzą rozpięty kołnierzyk białej koszuli i wyraźnie zarysowane jabłko Adama, gdy mężczyzna szorstkim gestem zaczął rozcierać zaróżowioną skórę przy jego dłoniach.

William wciąż był irytujący rozluźniony, co stanowiło wyrazisty kontrast ze stanem, w jakim znajdował się w tej chwili Sabato. Jakby jeszcze przed chwilą nie zabawiał się nim tak bezdusznie. Udowodnił swoją władzę nad nim. Dał mu coś, co ją legitymizowało. Co dowodziło, że warto było się dla niego postarać.

Znów się wyprostował, mocniej siadając na krawędzi materaca, tak że ten bardziej ugiął się pod ciężarem jego sylwetki.

Weźmiesz prysznic i zjemy śniadanie na zewnątrz 一 zdecydował, obserwując go zaskakująco trzeźwo i uważnie. Upewniał się, że wszystko gra. 一 A potem możemy odwalić oficjalną część, zanim pójdziemy na plażę 一 zdecydował, podnosząc się z materaca i skierował do drzwi. Wciąż bosy. Czuł pod stopami ciepłe drewno i było w tym coś przyjemnego. 一 Wszystko w porządku? 一 zapytał ostatecznie wprost, przystając w progu i skupiając jeszcze raz na nim jasne spojrzenie, przed którym tak ciężko było cokolwiek ukryć.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.

– Tak. – odpowiedział krótko. Pieprzysz się z kimś i myślisz już, że będzie tobą razem z tobą, że zlepicie się i będziecie tak na zawsze, głowa w głowę, serce w serce, że w wielkim ognisku miłości spalisz tę samotność, cały tłuszcz życia, druzgocącą ohydę własnego istnienia. Kiedy William był w pobliżu, czuł się tak pełny, silny, żywy. Ale gdy po orgazmie rozchodzili się do pokoi, gdy spędzali czas osobno, ogarniała go ta dojmująca samotność. Jakby miał w środku pusto i uderzony mógł wydać tylko dudniący, matowy dźwięk. Jakby wiał przeze niego wiatr! Bo przecież ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął. I uporczywie go nie ma. Jeszcze przez parę dłuższych chwil leżał w pomiętej, zwiniętej pościeli, patrząc w kierunku drzwi. Tym razem jednak nie analizował detalu. Nie widział zadrapać na drewnie, ani skrupulatnie wyrzeźbionej klamki. Był jak kot w pustym pokoju, czekający na powrót właściciela.

Co działo się w sypialni Sabato podczas nieobecności Williama? Niech to pozostanie słodką tajemnicą blondyna. Znalazł jednak czas na prysznic przy szeroko otwartym oknie. Łazienki w tym domu były specyficzne. Większe i świetliste, z wysokimi oknami. Miały w sobie dużo uroku, choć różniły się od stylu, do którego przywykł w swojej willi w Australii. Stanął przed lustrem, natarł ciało masłem shea, a potem dodał do niego parę kropel specjalnie wymieszanych olejów eterycznych i absolutów. Wydawało mu się, że to miał być świeży, ale wonny początek. Świeże cytrusowe nuty pomelo mieszały się z jagodami jałowca i szafranem z Kaszmiru. Przełamywały się z nieco ciemnych zapachem skóry, pożyczonym od Williama, podkreślonym niemal niewyczuwalną nutą czarnego fiołka. Natarł tym zapachem nadgarstki, węzły za uszami i szyję. Usta jak zawsze pokrył balsamem, który przyjemnie połyskiwał w świetle słońca. Wciąż z lekko wilgotnymi włosami pojawił się na tarasie za domem. Miał na sobie ledwie białą koszulę i bokserki. Co ciekawe, koszula mogła wydawać się Williamowi nieco znajoma.

– Na co masz ochotę? – zapytał, stając przy stole.

– Jesteśmy sami, ale zadbałem żeby lodówka była pełna. Mamy świeżą focacaię, oliwę z oliwek. Nie jestem mistrzem gotowania, ale możemy coś razem wykombinować. – uśmiechnął się, przygryzając lekko dolną wargę. Oparł dłonie na krześle, krzyżując nogi w kostkach. Utkwił wzrok w Williamie. I chociaż przed chwilą dostał wyjątkowo udany orgazm, nie mógł powstrzymać kolejnego napływu zainteresowania. Czystego pożądania. Może William miał rację, to nie rozsądek był problemem, tylko umiar.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Nie próżnował, czekając, aż Sabato dołączy do niego na dole. Nie miał wyboru i musiał zaufać mężczyźnie, gdy ten twierdził, że wszystko jest w porządku. Nie znał go, więc nie był w stanie wyłapać żadnych drobnych sygnałów, które mogłyby sugerować problemy. Zresztą, podobne relacje zawsze opierają się na wierze, że druga strona wie, czego chce.

Zamiast udać się od razu na taras, wszedł do kuchni. Nie zachowywał się jak gość w tym domu, ale gospodarz. Bez wahania przejrzał zawartość lodówki, wysuwając po kolei produkty i szukając inspiracji dla śniadania, które zamierzał przygotować, podczas gdy Sabato będzie doprowadzał się do porządku. Włączył piekarnik, by się rozgrzewał, a następnie podszedł do ekspresu, który na szczęście był podobny do tego w biurze. Już po chwili powietrze wypełniła ciężka woń parzonej kawy, która skłoniła go do uchylenia szeroko drzwi tarasowych i wpuszczenia do środka świeżego powietrza. Pachniało rosnącym wokół sadem, ale lekko słono, przyjemnie chłodne trzeźwiło myśli.

Wrócił do przygotowania bruschetty, układając cztery kromki chleba na ruszcie, by przyjemnie się zarumieniły i nabrały chrupkiej konsystencji. W tym czasie zajął się dokładnym umyciem soczystych, intensywnie czerwonych pomidorów. Wyciął gniazda nasienne, nie chcąc, by całość włoskich kanapeczek spłynęła sokiem, a następnie pokroił je drobno i wrzucił jeszcze na koszyczek do odcedzenia. Nie włączył żadnej muzyki w tle, przez co mógł doskonale słyszeć lejącą się na górze wodę. Zatrzymał się na moment, sięgając po filiżankę, która już wypełniła się ciemną kawą. Upił spory łyk, który podobnie jak świeże powietrze był ucieczką do rzeczywistości. William chciał tymi bodźcami przywołać się do porządku, choć jego myśli niebezpiecznie zboczyły w kierunku tego, co dzieje się pod prysznicem. Z pobłażliwym uśmiechem odłożył filiżankę z cichym stukotem na blat i wrócił do przygotowywania śniadania.

Gdy Sabato zszedł na dół, na tarasie odkrył zastawiony stół. Proste danie w postaci bruschetty z rosnącymi na słońcu pomidorami i prawdziwą mozzarellą, w towarzystwie oliwy i zerwanej przed chwilą bazylii, której intensywna woń aż gryzła w nos, zachwycało mocno nasyconymi kolorami i świeżością. William dopilnował też, by smakowało przyzwoicie dzięki przyprawom i apetycznie prezentowało się na talerzu. Siedział wygodnie na tarasowym krześle, grzejąc się w promieniach słońca. Na nosie miał ciemne okulary przeciwsłoneczne, ułożone starannie kosmyki włosów co jakiś czas przeczesywał łagodny podmuch wiatru. Dopijał właśnie kawę i bez pośpiechu palił papierosa. Leniwie unosił go do ust, a potem pozwalał dłoni niedbale opaść, wydmuchując szary dym daleko przed siebie.

Skierował twarz na Sabato, przyglądając mu się zza ciemnych szkieł.

Smacznego 一 rzucił lekko, spoglądając na zastawiony przez siebie stół. Nie przygotował blondynowi nic do picia, bo nie był pewien, kiedy ten zejdzie. Woda z prysznica przestała przecież lecieć jakiś czas temu. 一 Wspominałeś, że nie masz wielkich zdolności kulinarnych, więc postanowiłem się rozgościć. Nie masz mi za złe? 一 dopytał uprzejmie, a gdy wiatr przyniósł tę nową mieszankę zapachów, którą natarł się Sabato, William zaciągnął się nią głębiej. Zrobił to odruchowo, a woń pomieszała się z gorzkim papierosowym dymem. 一 Ale skoro nie masz talentu do gotowania, to do czego uważasz, że masz? Ty. Nie ludzie 一 podkreślił, bo może wcale nie projektowanie ubrań było tym, w czym Cassy czuł się najlepiej. Może mieszanie zapachów, wypiekanie chleba, fotografowania ulotnych chwil. Cokolwiek.

Przy okazji tych słów, gestem zaprosił go do stolika, zaciągając się po raz ostatni papierosem.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Przygotowane śniadanie kompletnie go zaskoczyło. Zaskoczyło i zauroczyło. Choć trudno powiedzieć czy zauroczenie wynikało z faktu, że przygotował je William? Zupełnie się tego po nim nie spodziewał. Z drugiej strony, powód mógł być prozaiczny i prosty: już od dawien dawna nikt nie przygotował dla niego śniadania. Gosposia, Helena, dbała o lunche, a kolacje zwykle zamawiał. Śniadania? To był niemal nieodkryty ląd. Rutyna, którą przypadkowo pomijał. Zbyt zajęty obowiązkami poranków, zmianami stref czasowych, pokonywaniem porannego marazmu. Zazwyczaj orientował się znacznie później, że jeszcze niczego nie jadł. W ostatnich miesiąca dawały mu się również we znaki narkotyki. Często dozowane w mikro dawkach zaspokajały głód. Oszukiwały mózg i pomagały mu nie tylko zachować szczupłą sylwetkę, a wręcz stracić dodatkowe kilogramy. Zresztą, William świetnie mógł to zauważyć, odliczając kręgi na jego plecach lub śledząc dokładnie linię obojczyków podczas seksu.

– zaśmiał Nie. Oczywiście, że nie. – pokręcił głową, przyglądając się nasyconej, głębokiej czerwieni pomidorów. Skropione złotą oliwą z oliwek przyjemnie błyszczały w pełnym, włoskim słońcu.

– Dziękuję. – przyznał po chwili, sięgając palcami po parę kawałków pomidorów. Chwycił za nie i zjadł, oblizując nawet opuszek kciuka by pozbyć się resztek smaku. Uśmiechał się przy tym i nie odrywał wzroku od Williama. Przyniósł ze sobą nawet aparat fotograficzny. Na całe szczęście, bo w tym wydaniu brunet zasługiwał na zdjęcie. Sabato uniósł obiektyw, skupiając uwagę w małym okienku wizjera. Zrobił jedno, dokładnie jedno zdjęcie. Nie wiedział czy było udane czy nie. Czy wyjdzie w złym kadrze, może odrobine prześwietlone przez słońce w zenicie. Nie ważne, chodziło tylko o utrwalenie chwili. Zapisane tego co teraz czuł w jakimś wizualnym obrazie.

– Mam talent do szczegółów. – powiedział bez chwili namysłu.

– Świat jest dla mnie za duży żebym go ogarnął umysłem. Lepiej skupić się na detalach. – to był jego prawdziwy talent. Zauważał drobne rysy, miniaturowe niedoskonałości. Odnajdował piękno w szczególe. Nawet tym najdrobniejszym.

– Poza tym jestem całkiem niezły w kreowaniu obrazu. Nie fotografii… – pokręcił głową, jakby chciał zapewnić, że nie chodzi mu o malowanie czy fotografię. Chodziło mu o tworzenie sceny. – Pewnie odnalazłbym się w roli scenografa. Albo reżysera. – wzruszył obojętnie ramionami, sięgając po jedną z wypieczonych kanapek. Były wyborne. A może smakowały mu tak bardzo, bo wiedział spod czyich dłoni wyszły?

– Jak chcesz spędzić dzisiejszy dzień? – wciąż nie zajął swojego miejsca. Krzesło pozostawało nieruszone, a on wciąż w białej koszuli przyglądał się Williamowi. Nawet jej nie zapiął. Guziki z masy perłowej były nietknięte, a drobne podmuchy wiatru unosiły bawełnianą połę, odsłaniając ukryte pod spodem bokserki.

– Ty nie jesteś głodny? – zapytał, zabierając niewielki talerz z dwiema opieczonymi kromkami chleba, nasmarowanego czosnkiem i oliwą. Pchnął lekko krzesło, odsuwając je w bok. Wybrał sobie odpowiednie miejsce na zjedzenie śniadania. Usiadł na nagrzanej, kamiennej posadzce tarasu. Oparł się ramieniem o kolana Williama, zaczynając pierwszą bruschettę.

Gdy skończył pierwszą, otarł palcami kącik ust. Przekręcił się, by usiąść bokiem i oprzeć podbródek na kolanie bruneta. Obserwował go z dołu, nie zadzierając zbyt podbródka. Jedna dłonią obejmował łydkę Williama, bawiąc się zapracowanym kantem spodni. Czasami opuszkami palców wygrywał jakieś nieme melodie na jego nodze. Stukał delikatnie, jakby grał na niewidzialnej klawiaturze fortepianu.

– Tańczyłeś kiedyś z mężczyzną? – zapytał, śmiejąc się cicho. A może nawet nie tyle śmiał, co uśmiechał. Nieco szelmowsko, choć niewinnie.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Tym razem nawet nie zorientował się, że Sabato robi mu zdjęcie na moment zbyt pochłonięty przez błękit nieba i własne myśli. W tej jednej sekundzie było coś bliskiego doskonałości. Wszystko tworzyły spójną całość. Wrażenia dopełniały scenerie. William był odprężony, wręcz sprawiał wrażenie zadowolonego. W widoku łagodnych wzgórz pod nimi było coś kojącego, podobnie jak w pewnej prostocie i zwyczajności zaserwowanego śniadania. Rzadko dawał sobie chwilę na zatrzymanie, uciekał od refleksji, jakby przeczuwał, że wnioski z niej cale mu się nie spodobają.

Może dlatego tak chętnie zajął myśli słowami mężczyzny. To pasowało do Sabato. Ta dbałość o drobne elementy, które osobno pozbawione są znaczenia, ale w każdej kompozycji są niezbędne, by dodać jej charakteru i sensu. Nawet teraz jego strój był tylko pozornie niedbały. Zadbał nawet o usta, które William tak uwielbiał, choć nigdy ich nie spróbował. Oszalałby na ich punkcie i gdyby już pocałował, nie odrywałby się od nich przez godziny, aż nabrzmiałyby i napuchły od pieszczot. Nie nerwowego przygryzania. Uśmiechnął się oszczędnie do tej myśli.

To jaką sztukę byś wyreżyserował? 一 zadał mu to podchwytliwe pytanie, nie rezygnując z zamyślonego uśmiechu. Spojrzeniem chciwie sięgnął pod poły niezapiętej koszuli, którą teraz szarpały łagodne podmuchy wiatru. W głowie sam próbował odgadnąć odpowiedź, przerzucając się od klasyki po kompletną ekstrawagancję, od ruchomej i spektakularnej sceny po kompletny minimalizm i wrażenia zupełnie inne niż wizualne. Żaden tytuł nie wydawał mu się jednak odpowiedni. Dość interesujący. Godny.

Zapytam, uniósł spojrzenie na jego twarz. Uświadomił sobie, że pierwszy raz od dawna nie ma żadnych konkretnych planów. Jego kalendarz normalnie zawalony był różnego rodzaju spotkaniami i obowiązkami. Jego matka musiała rezerwować sobie czas na telefon. A teraz mógłby spędzić cały dzień z Sabato w łóżku. Albo kilku innych interesujących miejscach. Przez moment cieszył się tą perspektywą, ale nie znalazła ona odbicia w stonowanej odpowiedzi.

Może odbębnimy oficjalną część, a potem wybierzemy się nad morze? Wykąpałbyś się nagi, jeśli zdążymy na zachód 一 Sabato mógł lubić detale. William lubił widoczki. Gdy blondyn usiadł przytulony do jego nogi, mężczyzna odruchowo przełożył papierosa do drugiej ręki. Z daleka od niego, a wolną teraz dłoń oparł na jego głowie, przyjemnie masując skroń kolistymi ruchami. 一 Zaraz zjem 一 zapewnił obojętnie, bez żadnego pośpiechu.

We wspólnym śniadaniu było coś zaskakująco normalnego. I ta zwyczajność urzekała Williama. Ona oraz spokój. Jakby cały świat przestał na moment istnieć. A przynajmniej zamarł. Zaciągnął się ostatni raz papierosem, a potem zgasił go w popielniczce odłożonej przy nodze krzesła.

Nie tańczyłem z mężczyzną. Po co miałbym to robić? 一 zapytał, w ten prosty sposób dając znać, że nic się nie zmieniło, a to pytanie wydało mu się zabawnie absurdalne. Poza tym dwójka mężczyzn na parkiecie? To wyglądałoby po prostu śmiesznie. Pokręcił głową i sięgnął po swój talerzyk, by w końcu wgryźć się w kanapkę, w której konsystencja miękkiej mozzarelli, soczystych pomidorów i chrupkiego chleba przyjemnie się ze sobą komponowała. Świeżość i naturalności tych składników wystarczyły, żeby uczynić danie smacznym. Kwaśnym, słodkim i wyrazistym. 一 Planujesz zorganizować jakiś bal i potrzebujesz partnera? 一 zażartował, po tym jak przełknął już pierwszy kęs posiłku.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Znalazłbym nawet parę tytułów, nad którymi chętnie popracuje. – przyznał, znów bez ani sekundy zawahania. Zdaje się, że ten pomysł był nie tylko mrzonką, ale długo wyczekiwanym i wypracowanym marzeniem. Niemal zaplanowanym pod blond czupryną, choć w jego mniemaniu, nie miał się ziścić. Może to cecha wspólna wszystkich jego głębokich pasji i fantazji. Reżyserowanie sztuki teatralnej lub filmu pełnometrażowego, szczęśliwe zakończenie włoskiej przygody z Williamem. Poświęcał temu wiele wewnętrznej energii, wiele miejsca we własnej głowie. A żadna z tych historii nie miała doczekać racjonalnie pozytywnego końca.

– Jedną z nich byłaby Kobieta zawiedziona, Simone de Beauvoir. – tyle tylko, że w roli głównej obsadziłby chłopca. Chłopaka. Przemianował tę sztukę na historię ponad płcią. Nieszczęśliwa miłość nie przytrafia się tylko kobietom. – Chciałbym też wyreżyserować Śmierć w Wenecji. – uniósł lekko podbródek, opierając policzek na kolanie Williama. Mógł czuć każdy ruch jego mięśni, zarówno kiedy mówił, jak i przeżuwał. Wciąż kończył pierwszą kanapkę, czując na języku słodko-kwaśny smak pomidorów, gładkość złotej oliwy z oliwek. – A ostatnia, byłaby sztuka o kocie. Kocie w pustym mieszkaniu. – nie byłaby to komedia. Kot, któremu zmarł właściciel. Detale mieszkania: takie same, a jednak inne. Godziny na zegarze pokazują identyczne numery, ale nic się nie zmienia.
Odnosił czasami wrażenie, że urodził się nie w swojej epoce. Za wcześnie lub za późno, nie był pewien. I dlatego wszystko wydawało mu się martwe, zastygłe. Żył w czasie, w którym dla jego gatunku świat się skończył lub jeszcze nie rozpoczął. Niemniej, czas było pozbyć się marazmu marzeń. Oderwał głowę od kolana Williama, by na niego spojrzeć z uśmiechem. Podobało mu się oglądanie bruneta, gdy jadł. Przekręcił się nawet, by siedzieć nieco bardziej zwrócony przodem. Oparł dłonie na jego kolanie, a na splecionych palcach wsparł podbródek.

– Oficjalną część? Masz na myśli bankiet w rezydencji Ambasadora? – roześmiał się jednak, gdy William wspomniał o nagiej kąpieli w morzu. Na moment, na parę sekund Sabato zamknął oczy, gdy William kolistymi ruchami masował mu skroń. Wziął głęboki wdech, gdy w powietrzu wciąż mieszał się jeszcze zapach jego perfum z dymem papierosowym.

– Tak. Ale zdaje się, że nie byłbyś tym partnerem. – wzruszył bezradnie ramionami i jeszcze przez parę chwil trwał w tej samej pozycji. Patrzył Williamowi w oczy, uroczo opierając podbródek na jego kolanach. Po chwili postanowił zostawić temat, gdy świadomość, że William nigdy nie afiszowałby się z jakimkolwiek mężczyzną docierała do niego zbyt mocno. Zaśmiał się tylko, cofając parę kroków. Tuż za tarasem był basen, wypełniony krystalicznie czystą wodą. Lazurowe kafle, którym był wyłożony, odbijały światło równie mocno co lekko poruszająca się tafla wody. Sabato rozpiął ostatni guzik koszuli, rzucając ją w bok. A zaraz potem zsunął bokserki, rzucając je w stronę Williama.

– To nie morze, ale z braku laku… – rozłożył bezradnie ramiona, idąc tyłem w stronę basenu. Stanął na krawędzi, rozłożył szeroko ręce. – Dla Ciebie wskoczę nawet do wulkanu. – puścił mu perskie oczko, po czym bezwładnie wpadł do wody z chłodnym chluśnięciem. Jego ciało opadło bliżej dna, ale on nie wypłynął. Dał sobie parę chwil, by przez filtr wody patrzeć na błękit nieba.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

W skupieniu wysłuchał jego pomysłów, odkrywając, że Sabato wszystko miał już zaplanowane. Wystarczyło zapewne dać mu budżet i aktorów, a gotów byłby choćby zaraz ziścić swoje wizje. Wybór dzieł nie wydał mu się też szczególnie zaskakujący. Zastanawiał się tylko, czy ta pierwsza propozycja podyktowana była przypadkiem, czy może jednak nastrojem między nimi. William wiedział, że nie tylko dla niego ten wyjazd podszyty jest jakimś ostatecznym smutkiem i żalem, które każdej rzeczy nadawały szczególnego wyrazu.

Jadł kanapkę, doceniając cały ten poranek. Widoki, wrażenia, doznania, smak. Chleb chrupał, a słodki sok z pomidorów wypełniał usta, podkreślony przez świeże liście bazylii. Sabato mógł zauważyć, że William posiada ten szczególny dar, dzięki któremu potrafi się nie pobrudzić, nawet spożywając posiłek w niewygodnej pozycji. Oliwa nie otłuściła mu warg, sok nie spłynął po brodzie, a żaden okruszek nie spadł na koszulę. Była w tym ta szczególna elegancja i brak pośpiechu, jakby William wszystko robił z rozmysłem.

Oficjalna część związana z odwiedzeniem showroomów i co tylko jeszcze w niej zaplanowałeś. O dacie przyjęcia u ambasadora nie mogę decydować 一 wyjaśnił, spoglądając na jego szeroki uśmiech. Sabato się cieszył, ale William wątpił, żeby był szczęśliwy. Zresztą, czy ktokolwiek jest? Tylko skończony idiota. Pozostawało czerpać przyjemność z chwil takich jak ta. Drobnych przebłysków w nudnej rzeczywistości. Dla niego takim przebłyskiem było pojawienie się w życiu ekscentrycznego projektanta.

Nie byłbym tym partnerem 一 potwierdził spokojnym i pozbawionym emocji głosem, jakby domysły Sabato potrzebowały jakiegoś werbalnego potwierdzenie, a ono samo nie było dość oczywiste. William w ten sposób odcinał się od podobnych pomysłów i robił to z podziwu godną determinacją, choć może na moment w jego oczach pojawiła się ta sama bezradność, która znajdowała odbicie w błękitnych tęczówkach blondyna. Podobnymi słowami ranił nie tylko jego, choć było jasne, że podobnych fantazji Lowell nigdy nie zdecyduje się zrealizować.

Uniósł lekko brew, gdy Cassy podchwycił pomysł kąpieli i już był w połowie zrzucania z siebie ciuchów, których i tak nie miał zbyt wiele. Pokręcił pobłażliwie głową, gdy męskie bokserki wylądowały na jego kolanach. Spokojnym spojrzeniem dość swobodnie otaksował jego nagą sylwetkę, mogąc podziwiać to ciało w nowych okolicznościach. Wyglądało równie dobrze na tyle zjawiskowego krajobrazu, co rozciągnięte na białej pościeli. Padające od boku słońce nadawało jasnej skórze niemal świetlistej barwy.

Górnolotne wyznanie wywołało tylko zmęczone westchnienie. Sabato przesadzał, co miało swój urok, ale nie czyniło go szczególnie wiarygodnym. Był niestały, ciągle czymś pochłonięty, rozedrgany.

William odłożył niedojedzoną kanapkę na talerz i wstał, by podejść do krawędzi basenu. Przystanął nad nią, by z góry spojrzeć na mężczyznę pod wodą. Blond włosy utworzyły wokół jego głowy coś na kształt aureoli. Przykucnął, dotykając dłonią chłodnej o poranku wody. Czuł zimno pod palcami i wyglądało to trochę tak, jakby wyciągał rękę na pomoc, choć tej Sabato nie potrzebował. Poczekał, aż mężczyzna wynurzy się na powierzchnię, ale nawet wtedy się nie wyprostował.

Co cię tak dręczy, że nie możesz znaleźć chwili spokoju, Cassy? 一 zamyślony zadał to zaskakująco trafne pytanie, nawiązując do tej jego ciągłej potrzeby zmiany. Sabato tkwił w nieustannym stanie pobudzenia, jakby nie potrafił zaznać choćby chwili ukojenia. Usiąść na tyłku w ciszy, bo zaraz atakowały go wszystkie te myśli, których do siebie nie dopuszczał. Do tego wniosku doszedł William, gdy powoli odgarniał mu mokry kosmyk z czoła. 一 A poza tym nie słyszałeś, że nie pływa się po jedzeniu?



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
ODPOWIEDZ