i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
wizualizacja


Banknoty były gładkie, jeszcze sztywne, bo nikt nie zapragnął złożyć ich na kilka kanciastych części albo w rulon, burząc tym samym ich kapryśną materię. Pozbawione marszczeń, pachniały nie przekładanymi je z rąk do rąk palcami, a tą specyficzną świeżością, która Herculesowi nigdy nie przypadła do gustu; kojarzył ją z nieprzyjemnością metalu, ale częściej ze stęchlizną. Wyciągnięte z banku (poza odnalezioną w kieszeni dwudziestką — nie miał pojęcia, przy jakiej okazji tam trafiła, a i nawet nie spostrzegł, że wyrażona była w euro, a nie dolarach australijskich), kiedy wymieniał je na walutę kraju, w którym spędzić miał w formie stróża niecały tydzień, wylegiwały się dotychczas w jego portfelu bezczynnie. Wątpił, by miał je jeszcze wykorzystać; miały raczej zalęgnąć się na dnie szuflady w sypialni, w której lądowały także wszystkie inne niepotrzebne bibeloty. A może zostawiłby je Tammy, może część z nich wrzuciłby do małej puszki na cele charytatywne, którą podsuwano mu pod nos za każdym razem, kiedy opuszczał dowolny supermarket. Nie odczułby ich starty, gdyby zamiast wrócić do jego kieszeni, skończyłyby w materiale spodni pochwyconego dzisiaj spod kół własnego samochodu mężczyzny.
Zamiast tego, w niezgrabnym, niezsynchronizowanym locie, jak podrosłe pisklaki po raz pierwszy opuszczające gniazdo, sfrunęły w szczelinę pod przednią szybą auta; rozłączyły się, setki niemal nie upadły, jedna dwudziestka skurczyła jak uderzony butem pająk, druga uciekła od reszty o kilka milimetrów.
Niedbałość, z jaką się ich pozbył, najdobitniej świadczyła o galaktyce, jaka dzieliła go od ciemnowłosego mężczyzny.
Pieniądze były dla niego raczej nieważne. Lub po prostu — nie najważniejsze, jak to z pewnością nieraz myślał o nich brunet.
Roześmiał się, kiedy stali na podjeździe. Noc napierała ciemnością w okna, gdzieś po bokach pozapalane za oknami lampy przyjmowały postać miejskich gwiazd, a Hercules śmiał się krzywo i z wytchnieniem, bo mężczyzna pozbawiony granic moralnych, przyjaciół i ślepego zaufania w cudzą pomoc, pytał go, czy już przestanie się na niego gniewać. — Nie, nie będę — nie będzie już zły, choć nie był chyba ani przez moment — czuł się raczej upokorzony własną niewiedzą, niemożnością wykazania się rozwagą i sprytem, brakiem decyzyjności i trzeźwym rozsądkiem. Denerwowała go raczej sytuacja, nie nieznajomy.
Czym jest muasaka? — spytał z zagubieniem, choć to wciąż błyszczało na jego zębach rozbawieniem. Było jednak wymuszone; to rozbawienie — niepełne, nieszczere. Silniejsze było zwątpienie i narastający strach — Hercules zamiast wraz z nieznajomym wysunąć się z pojazdu i odblokować im wnętrze siostrzanej rezydencji, pozwolił zniknąć swojej twarzy w debrach dłoni. Bo co, jeśli popełniał ten błąd, przed którym — choć nie wprost — próbowano przestrzegać wszystkie dzieci, bowiem wierzyło się, że dorośli nigdy nie postąpiliby tak lekkomyślnie? Tammy raczej by mu na to nie pozwoliła, Oliver nazwał go niedorzecznie naiwnym, czy jakimś innym wyszukanym, mądrze brzmiącym eufemizmem dla idioty. Narzeczony siostry, Stephen, popadłby w paranoję przeliczania każdego najmniejszego szczegółu ich domu — to ukradł, tego nie ma! krzyczałby z maniakalną paranoją, choć później, jeśli nieznajomy niczego by sobie nie przywłaszczył (a nie istniało na to żadne potwierdzenie, żadna obietnica), odnalazłby to w jakimś zapomnianym kącie rezydencji, albo przypomniał sobie, że kiedyś pożyczył to swojemu przyjacielowi (a może sprzedał lub wyrzucił, sens był taki, że tego nie potrzebował).
W dłoniach ukrywał więc swoją niepewność, długie wahanie przed rzeczywistym wpuszczeniem nieznajomego do majaczącej przed nimi rezydencji, choć w wyobraźni zrobił to już kilka minut temu. Być może odszukałby w sobie w końcu stanowczość, której zwykle mu brakło; odmówiłby mu wkroczenia do domu, do którego sam chwilę wcześniej go zaprosił — ale wtedy mężczyzna powiedział, że ma na imię Hiacynt. I to przesłoniło wszystko wokół.
Hyacinth. Naprawdę? — umysł na zdartej winylowej płycie, choć zgrabniej i gładziej, począł podszeptywać mu tylko: Hyacinth Hyacinth Hyacinth, jakby musiał powtórzyć ów imię tysiące razy, zważyć jego brzmienie na własnym języku, a potem przełknąć potrzebę wypowiedzenia go w pytaniu po raz kolejny (ale jesteś pewien, że Hyacinth?), by naprawdę w nie uwierzyć.
Zaskoczył go fakt, że to właśnie ten zbiór rzekomo nieistotnych liter okazał się przepustką; do wnętrza domu i szczerego herculesowego uśmiechu. Rozdzielając chłodnym powietrzem kontur drzwi od reszty karoserii, pomyślał, że po raz pierwszy odnosi wrażenie, jakoby w Australii było zimno; bo przecież było, jeśli nie zimno, to zimniej niż wewnątrz samochodu. Zwykle działało to odwrotnie.
Koniuszkami palców próbował powtórzyć koncert odgrywanego za pomocą domofonu kodu; zapobiegliwie osłaniając panel zadaszeniem wnętrza swojej dłoni, co i jemu utrudniało ostatecznie widoczność. Oddech rozprzestrzenił się w jego płucach ulgą, kiedy za drugim razem brama odblokowała się, pozwalając im przekroczyć swój próg. — Zapomniałem zapytać. Nie masz chyba alergii na kocią sierść? — kroki stawiane na gresowych płytkach, stanowiących ostentacyjny drogowskaz do drzwi, którymi należało wkroczyć do środka rezydencji (nieraz łatwo było pomylić je z wiązką jednakowych, strzelistych okien, które przysłonięte roletami, traciły swoją i dosłowną i przeznaczeniową przejrzystość), przytłumione zostały jego przesadnie zaniepokojonym pytaniem (jakby faktycznie odpowiedź twierdząca okazać miałaby się tragedią, a wewnątrz kuchennych szafek Tammy nie dałoby odnaleźć się odpowiednich tabletek na tę przypadłość).

Światło rozlało się po podłogach, musnęło każdą ścianę i połać wysoko zawieszonego sufitu; automatyczne czujniki dotrzymywały im kroku, kiedy już przekręcił klucz w zamku i wprowadził ich do rezydencji, której nie oglądał w całym jej krótkim życiu (bo zaledwie dziesięciu miesięcy) wcale tak często. Kot numer jeden (nigdy nie potrafił rozróżnić ich pośród jednakowego, rdzawego umaszczenia i jasnobłękitnych oczu) przecisnął się między nogami Herculesa i zniknął w dalszej części salonu. — Okej, myślę, że… Myślę, że najrozsądniej byłoby zacząć od prysznica? To znaczy ty, ty powinieneś najpierw się umyć, żeby potem nie zmoczyć opatrunku, no ale może najpierw jednak spojrzelibyśmy na ten twój łokieć, bo w sumie nie jestem pewien, czy… — urwawszy, zastanawiał się nad kilkoma końcówkami: zawierały w sobie niepewność dotyczącą nie tylko tego, czy opatrunek w ogóle będzie wymagany, ale też czy Hercules da radę go założyć, czy jednak nie potrzebują pojechać do szpitala (na przykład, jeśli KOŚĆ wystawałaby ponad skórę) i czy mężczyzna na pewno to przeżyje (Beinfield niekoniecznie znał się na medycynie).
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Mógłby wynająć pokój u Sama na kilka nocy, kupić porcję zupy, której ciepło przypominało mu, że jest lato, i te śmieszne ciastka w kształcie księżyca, które pachniały wanilią i masłem. Parę dodatkowych skarpetek i być może nowe buty, jeśli udałoby się znaleźć takie (naturalnie z drugiej ręki) w jednym z barwnych, przepełnionych biednymi rodzinami sklepów, w których zawsze utrzymywała się nieprzyjemna woń brudu, potu i zmęczenia. Wpatrując się przez zaledwie kilka sekund w kartki papieru, strącone tam, gdzie ojciec, kiedy jeszcze mieli samochód, trzymał reklamowe broszury, mandaty, rękawice upstrzone smarem i kilkanaście zabrudzonych, ale czule wygładzonych opakowań po lodach, które matka potem wymieniała na nowe (piętnaście papierków oznaczało darmowy, śmietankowy rożek) nie pomyślał o tym, że popełnił błąd, że jedna dobra noc nie mogła być lepsza niż kilka dni, podczas których nie byłoby idealnie, ale chociaż lepiej.
Zapiekanka. Warzywa, mięso, ser — a więc nic specjalnego, chociaż Cinto nie gotował greckich, matczynych potraw od ośmiu lat i nie wiedział, czy jeszcze potrafi, tak jak ona, prószyć nad potrawą rozmaryn i bazylię. Nie robił jednak tego dla siebie; skoro nie potrafił mu podziękować, nawet jeśli chodziło wyłącznie o jedno wdzięczne słowo, zamierzał podarować jasnowłosemu jakąś skrywaną przed światem część swojego życia.
Nie musiał znać prawdziwej wagi tego czynu.
Hyacinthus — odparł, kiedy był jeszcze w połowie zawieszony między ciepłym samochodem, a chłodną nocą; głos jego zabrzmiał tak, jakby tłumaczył się przyłapany na kłamstwie, bądź przepraszał za to, że wybrano mu właśnie takie imię.

Stał potem dwa, trzy kroki za nieznajomym, z ciekawością wbijając w niego spojrzenie; kiedy chłopak uformował baldachim ze swojej dłoni, cofnął się jeszcze o kilka kroków, zawstydzony i ugodzony myślą, że jasnowłosy wcale tego nie chciał. Że być może liczył na to, że Hyacinth jednak weźmie pieniądze, a on nie będzie zmuszony realizować swojej propozycji. — W Grecji mówili Cinto, a tutaj Napo — dodał wpatrując się już tylko w morze gwiazd, których blask był tutaj słaby i rozmyty za sprawą świateł miasta. Gdyby nie padające pytanie, nie spostrzegłby, że dom, do którego nie powinien mieć wstępu, zaprosił go z niepewnością i obłokiem strachu. — Chyba nie — uśmiechnął się do chłopaka, a potem poszedł za nim, chociaż nie powinien. Wiedział, że to w jego dłoniach leżała odpowiedzialność za ten czyn; jednak wrócę do siebie, należało powiedzieć i być może poprosić o studolarowy banknot; a myślał zamiast tego o tym, że może mówiąc mu, że może być albo Cinto, albo Napo, pozwolił mu traktować się w dowolny sposób. Że zgadzał się na to, bo już za bardzo urzeczony był tym miejscem i nie chciał tak po prostu odejść, a przynajmniej nie od razu.
Nawet jeśli nie pasował. I nie miał pasować nigdy. Do słonecznych promieni padających tylko tam, gdzie stawiało się stopę; do ciepłych ścian i przyjemnych zapachów, przez które Cinto czuł się jak na straganie kwiatów, na który raz zabrała go matka. I nawet nie do kotów, które wyglądały jak zwierzęta z bajek. a nie te, które mijał na ulicach wszystkich miast. Odwrócił się i spostrzegł, że jego buty zostawiają na podłodze błoto i piasek, i że buty chłopaka z jakiegoś powodu nie wniosły do wnętrza ani jednego okrucha miasta. Był zbyt skołowany i przerażony, by odpowiedzieć mu tak, jakby sobie tego życzył; brudny plecak ułożył między kolanami, bojąc się postawić go na ziemi, a potem po prostu zaczął pozbywać się kurtki. — Zobacz — poprosił, wyciągając lekko ugiętą uszkodzoną rękę przed siebie, bo w drugiej trzymał ściągnięty polar, a łokieć więziły jeszcze połacie dwóch swetrów.

you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | monty
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Choć oba tembry dotychczas przepływające przez kanaliki słuchowe zaostrzyły się tym konkretnym, ciężkim, mocnym i surowym dialektem, tak tylko głos nowopoznanego mężczyzny był w stanie wyżłobić sobie swoje własne, unikatowe miejsce w herculesowym zaciekawieniu. Nie było przecież niczym zaskakującym napotkać echo greckich głosek między wargami korepetytorów, od których oczekiwało się znajomości tego konkretnego języka — inaczej jednak było natknąć się na dźwięki spienione szeregiem mórz i oceanów, które kiedyś, pewnie nie tak dawno temu, oddzielały jeszcze ich światy.
Nie jemy mięsa. To znaczy ja i Tammy, i Stephen, jej mąż. Wątpię, żeby jakieś trzymali w zamrażarce — oznajmił mu wrodzonym spokojem swojego głosu, a także zawsze towarzyszącej mu manierze dzielenia się przesadną ilością szczegółów, która wręczona, wysypywała się zwykle z zaskoczonych, obejmujących ją ramion. Hercules wątpił, by ktokolwiek jeszcze zdołał nieść wszystkie tajemnice, którymi nadmierna otwartość nakazała mu się podzielić — mówiąc więcej od innych, zwykle sprawiał, że słuchano go jeszcze rzadziej, a wszystkie poznane szczegóły ulatywały z pamięci po kilku obojętnych oddechach. — Ale być może mają jakieś roślinne zamienniki, wiesz, te wszystkie kurczaki z tofu i ryby z selera — dopowiedział niemal bezzwłocznie, sam także obawiając się momentu, w którym po raz kolejny (był bowiem pewien, że kilka razy już do tego doprowadził) by go rozczarował. To między innymi dlatego nie wspomniał, że ani nie przepada za zapiekankami, ani nie jest głodny.
Hyacinthus — powtórzył za nim jak jego płytkie echo, i z tym wariantem imienia zapoznając się najpierw w myślach. — To bardzo ładne imię. Związane z Apollo a Apollo był słońcem, zabawne, prawda? pragnął dodać, a jednak przemilczał swoją niezdrową fascynację greckimi mitami. W tym zestawieniu, z tymi myślami wydała mu się dziwnie niewłaściwa.
Dlaczego Napo? — niemożność wtrącenia tych czterech liter w pełne brzmienie zdradzonego mu imienia nakazała zawiesić palce w bezruchu i odwrócić spojrzenie od hebanowo-czarnego domofonu, na którym połyskiwały smugi ulicznych świateł. Wpatrując się w mężczyznę zwracającego twarz do gwiazd, po raz kolejny obnażył błysk zębów z dwóch dotychczas złączonych w skupieniu warg, w delikatnym, ale wciąż promiennym uśmiechu.

Odkładając wraz z tym charakterystycznym, stalowym trzaskiem, wejściowy klucz specjalnie dorobiony dla jego rąk, na gładką powierzchnię stojącej niedaleko drzwi szafki, znów zatrzymał spojrzenie na kroczącym niedaleko mężczyźnie. Na H i a c y n c i e. Który, z jakiegoś nieodkrytego jeszcze powodu, spoglądał nie w rewanżu na Herculesa, a na podłogę, z zaniepokojeniem nakazującym Beinfieldowi prześledzić trajektorię jego wzroku i swój także umiejscowić na deskach. — W Anglii prawie ciągle pada, Oliver najchętniej co godzinę dzwoniłby po usługi czystościowe; czasem specjalnie nie wchodzę do jego mieszkania, żeby tylko nie zabrudzić podłogi — kolejny potok słów wylał się z niego tak, jak teraz należało oprawić podłogę strumieniem zapienionej odpowiednim specyfikiem wody. Hercules przygryzł na moment dolną wargę. — Nie przejmuj się tym, naprawdę. Tylko może lepiej będzie, kiedy je ściągniemy. Zapomniałem, że Tammy ma paranoję na punkcie zarazków; to znaczy, jej koty są chorowite, a obuwie roznosi za dużo… czegoś tam — zataczając półokrąg tęczówkami, roześmiał się delikatnie, swobodnie i w sposób odejmujący sytuacji powagi. Zzuwszy buty, ustawił je na wcześniej przekroczonej werandzie i wyciągnął wyprostowaną rękę ku Hiacyntowi; by ten nie musiał pokonywać dokładnie tej samej ścieżki, a odłożenie swojego obuwia oddelegować Herculesowi. Wrócił do niego w kilku sprężystych, upstrzonych rozbawieniem skokach, lawirujących między błotnistymi odciskami, aż w końcu beztroska ustała wraz z krokami. Skóra nad jego jasnymi, podłużnymi brwiami ułożyła się w kształt niepewności, przybierając wygląd zmiętej kartki papieru. — Nie chciałbym ci nic… Będę ostrożny — obiecał, podczas — naruszonego brakiem przekonania — unoszenia dłoni; podkładając ją pod hiacyntowe przedramię, drugą ręką z misterną delikatnością spróbował podwinąć długie, naznaczone ciemnymi plamami rękawy — ale te nie zamierzały zrolować się aż za łokciem, a daleko przed nim. Hercules zerknął na mężczyznę z zakłopotaniem; być może niemym (bo osadzonym w ciemności źrenic) pytaniem o pozwolenie, a dopiero potem odważył się wsunąć ciepłe dłonie pod poszycie sztywnych swetrów; naciągając maksymalnie materiał, by jak najdelikatniej wyswobodzić mężczyznę z jednego rękawa, wstrzymywał za zębami oddech i myślał tylko o tym, że kiedyś, w pokrytych śniegiem feriach w Aspen, Tammy wypadła ze swoich sanek, a jej nowe, białe rajstopy w małe śnieżynki, przylgnęły do ran na jej nogach jak posmarowane klejem; ściągając je krzyczała z bólu i płakała, a Hercules z przestrachu nie był w stanie pobiec nawet po rodziców — ci zresztą zalewali się ostrą wonią alkoholu przy barku na parterze ośrodka.
Jest… o cholera, nie widzę żadnej wystającej kości. Jeśli mamy szczęście, jest tylko obity i przecięty w jednym miejscu. Raczej niegroźnie — podzielił się wątpliwą, nieprzekonującą lekarską opinią, kiedy koniuszki palców ślizgały się na ciemnorubionowej cieczy, okrywającej obłość łokcia. — Tak, chyba faktycznie najlepiej będzie to najpierw obmyć, a dopiero potem zdezynfekować? Tak, z całą pewnością najpierw się myje. Chyba. Chodź, pokażę ci, gdzie jest łazienka — osłabiony przerażeniem głos sukcesywnie wracał do swojego pełnego brzmienia, a jasnowłosy mężczyzna począł już zmierzać w zapowiedzianym kierunku.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Miał to wszystko zapamiętać, nieść przez lata w sercu i żyć z wiedzą, że mieszkająca w tym domu kobieta nie jada mięsa, podobnie jak jej brat i mąż; miał znać imiona ludzi, którzy nie mieli go samego poznać nigdy — wiedział o tym już wtedy, kiedy szeptem powtarzał w myślach Tammy i Stephen, Tammy i Stephen, trochę jakby obawiał się pytania o ich imiona na niezapowiedzianym egzaminie, a trochę tak, jakby zazdrościł, bo przecież nikomu nie miał nigdy opowiadać o Atticusie i jego żonie. — W porządku — odparł lekko, chociaż odcisnęło się to niepewnością w jego ciele; matka mu zawsze mówiła, że tylko bogaci ludzie mogą grymasić nad jedzeniem — mówiła to wtedy, kiedy Cinto płakał nad zabitą przez ojca kurą, której z Attiem nadali imię, a którą potem musieli jeść, choć ich twarze bladły a żołądki zaciskały nieprzyjemnie. — Tammy i Stephen mają wakacje? — odbił tematem w stronę, która mogła zabrzmieć źle, to znaczy: w jego ustach. Gdyby był przyjacielem jasnowłosego, miałby dużo powodów, by o to pytać; z tym swoim wyglądem i oczyma chłonącymi wielkość i majestat tego budynku, brzmiał raczej jak poszukujący okazji złodziej (którym, w zasadzie, był). Ale przecież nie myślał o tym, nie zamierzał mówić o tym domu i jego właścicielach nikomu — posiadał dość przyzwoitości, by skierować się na drugą stronę miasta i okradać ludzi, których imion nigdy nie poznał. — Chodzi mi o ciebie. Dlaczego tu jesteś, a oni nie — wyjaśnił posępnie, świadom uprzedzeń, jakie mimo otwartości mógł posiadać w sobie chłopak. A Hyacinth nie mógł się o to złościć. — Nie lubię mitologii — bo za bardzo wiązała się z domem, dzieciństwem i śmiercią człowieka, o którym nie chciał myśleć już nigdy; bo śmiech nadal dźwięczał w jego uszach, przywołując grymasy rozbawienia innych chłopców, których zmuszało się do wertowania historii uczepionych mitologicznych bohaterów. — Nazwisko. Napioliellio — zawahał się. Wiedział, że były to jedyne ważne rzeczy, coś, co należało tylko do niego i co posiadał na wyłączność, ale może mogło pomóc, zburzyć te ostatnie cegły muru i uzmysłowić nieznajomemu, że Cinto nie mógłby mu zagrozić.

Oliver, Anglia, usługi; zaskoczony wzrok przesunął się z podłogi na chłopięcą twarz, bo Hyacinth nie znał takiego życia, nie zasmakował go nigdy. — Nie mieszkacie razem? — nie wiedział dlaczego chce tę jedną rzecz wiedzieć; może z powodu podziwu dla ludzi, których było stać na osobne mieszkania, domy i zatrudnianie osób, które wykonywały za nich codzienne, proste czynności. Skinąwszy głową (nie miał przecież prawa do jakiegokolwiek protestu) uświadomił sobie wszystkie błędy, pojął niechęć, z jaką początkowo odniósł się do pomysłu jasnowłosego; wstyd zakrapiał jego ciało, zbierał się kroplami rosy na karku.
Nie mógł ściągnąć butów tak, jak on. Szybko. Nieuważnie. Musiał się s c h y l i ć, by zdrową ręką odwiązać sznurowadła; buty były zniszczone i stare, a go nie miało być stać na naprawę — należało traktować je więc z delikatnością i wyczuciem. A potem, kiedy trzymał je między palcami, starał się nie myśleć o przebijającej się, widocznej skórze tam, gdzie skarpetki były przetarte i zniszczone.
Poza tym — mokre, przesiąknięte ulewą, i tak zostawiały ślady tam, gdzie lśniła nieskazitelność tego domu.
Uśmiechnął się jednak, zmuszony do tego przez okoliczności; nie chciał, by chłopak ubolewał nad jego stanem w sposób widoczny, by kierowany odznaczającym się na Cinto wstydem dostrzegał wszystko to, co starał się przed nim ukryć. (Chociaż może nie miał przejąć się tym wcale). Wyciągnięta dłoń była jednak przecież ważniejsza — niż cokolwiek innego — toteż Cinto skinął dwukrotnie głową, zachęcając mężczyznę do tych wstępnych inspekcji. Nie przeszkadzała mu jego bliskość i dotyk; tkwił kurczowo przy nadziei, że to nic, niewielka rana, o której obaj mogliby prędko zapomnieć. — Wiesz — mruknął, kiedy było już po wszystkim; bez wystającej kości i konieczności zmuszenia go, by udali się do szpitala. — Ja naprawdę mogę sobie pójść — choć szedł mimo to za nim, przyciskając znów do piersi plecak i kurtkę, co jakiś czas odwracając się niepewnie — jeden z kotów kroczył za nim z uśmiechem i zaciekawieniem. — One będą przeze mnie chore — zauważył ze zgrozą, kiedy zakończył się już ten ich pochód; Hyacinth z żalem spojrzał na zwierzę, które poczęło ocierać się o jego nogi, nieświadome zagrożenia. Był przecież brudny, mieszkał na ulicy i nie wiedział niczego na temat zarazków; nie chciał mieć na sumieniu należących do siostry chłopaka kotów. — To nie jest miejsce dla mnie — szepnął, wbijając w jasnowłosego spojrzenie. Może nie tylko ten dom, ale cała Australia; może pomylił się w planach i założeniach, egoistycznie przygarniając marzenie Atticusa o tym świecie — to on, nie Cinto, nocami wpatrywał się w zdjęcia lasów i plaż, rafy koralowej i pustynnych równin, a Hyacinth nie widział ich nadal nawet na żywo. A teraz stał w domu zbyt jasnym i czystym, przy człowieku zbyt ufnym i naiwnym, by pojąć, że łączy ich splot nieporozumień, których nie mogliby nikomu wyjaśnić. Wątpił, by Tammy i Stephen byli zadowoleni z jego obecności, że mieli ze spokojem przyjąć do świadomości świat, który chłopak nierozważnie wpuścił do ich życia.

you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | monty
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Mogli odciskać kroki na tej samej wersji podłogi; deski skrzypiałyby pod tym samym kątem i pod podobnym dociskiem stopy; piskliwy dźwięk przeszywałby ciało w ten sam sposób, a oni wciąż byliby od siebie odlegli; z dwóch dalekich sobie światów. Hercules mógł pokazywać zdjęcia, mógł posługiwać się wspomnieniami z dzieciństwa i kilka razy wypowiadać ciąg tych samych imion — a oni wciąż nie staliby na tym samym wykroju posadzki. Bo to wciąż było przecież jego — jego dom, jego życie i jego Tammy i Stephen; ale w tej jednej, niespodziewanej chwili, odsuwająca ich od siebie skorupa rozkruszyła się, bo Hiacynt też — powiedział Tammy i Stephen; jakby należeli i do niego, jakby dzielili już o ile nie ten sam świat, to jego niewielki skrawek. Hesille wiedział, co to wszystko może znaczyć: wszystko albo nic, przyjaźń albo chęć oszustwa; mimo to uśmiechnął się delikatnie, a po chwili milczenia wyjaśnił: — Będą mieć dziecko, dopiero się dowiedzieli. Więc teraz w kilka miesięcy próbują zrealizować plany z kilku najbliższych lat; chyba rzeczywiście można to nazwać wakacjami.

Nieodwzajemniona miłość ukłuła go w serce — jak to miała w zwyczaju; brutalnie i bezlitośnie, nawet jeśli dotyczyła jedynie mitologii. Nikt nie podzielał tej fascynacji; ani Tammy, ani Oliver; a teraz także i on; Hiacynt — choć przecież pochodził z kraju, w którym ta powstała. Nic nie odpowiedział — ani za odepchnięcie jego osobistej fascynacji, ani na dołączenie do ich kruchej znajomości swojego nazwiska; na nie uśmiechnął się tylko kolejnym z tysiąca podobnych, swobodnych grymasów i skinął głową.

To chyba jeszcze nie na tyle poważne — odrzekł niepewny swojego związku i tego, czy kiedykolwiek coś zdoła go uskrzydlić; może dana była im tylko prostota kroków, które już wkrótce — za kilka dni lub kilka lat, miały przestać wieść ich ku sobie.
I wtedy dostrzegł swój błąd — w niewinności zwykłej propozycji, mającej ułatwić im kilka najbliższych sekund; nie z kolei pogłębić kwitnące na twarzy Hiacynta zakłopotanie. Żałował, że nie mógł cofnąć czasu — nie wspominałby o butach, nie zasugerowałby ich ściągnięcia i nie wyciągałby po nie dłoni — przez moment bał się, że te rozsypią się w jego palcach. Odkładając je z ostrożnością na półkę, w oczy zaczęły rzucać mu się ich coraz liczniejsze mankamenty; zastanawiał się, jak mężczyzna dawał radę w nich chodzić — jak ktokolwiek mógł zakładać na nogi coś takiego. Ale Hiacynt nie chciał pozwolić mu na tę troskę, na spojrzenia pełne współczucia i próbę odszukania dla niego rozwiązania, bo uśmiechał się i odsuwał od powagi, wdzierał na twarz niewzruszenie i obojętność, dopiero po chwili łamiąc ów maskę na pół — i to w momencie, w którym Hercules zdołał wmówić już sobie, że jest prawdziwa. — Dlaczego? — spytał z przejęciem, w połowie drogi do gościnnej łazienki — wraz z dotarciem do jej drzwi, padły też kolejne wyjaśnienia. Błądził wzrokiem po jego zszarzałej twarzy, po kocie, wilgotnych odciskach stóp na podłodze, w końcu chwycił za klamkę i gładko uchylił drzwi. — Nie będę cię zatrzymywać. I namawiać. Możesz wyjść, ale naprawdę nie musisz — odrzekł półcicho; kot o nieznanym numerze (a więc nieznanym imieniu) splątał się teraz z herculesowymi nogami, a on pochwycił go do góry i ułożył w swoich objęciach. Nie wiedział, jak bardzo martwił się o ich zdrowie — i czy w ogóle; gładząc kreaturę wolną dłonią, przyglądał jej się tak, jakby próbował ocenić, czy rzeczywiście mogła rozchorować się od kilku błotnistych odbić obcej obecności, aż wreszcie kot syknął i przesunął zaostrzonymi pazurami po gładkości skóry oplatającej nadgarstek. — Myślałem, że to ten miły — poskarżył się, wraz z wypuszczaniem go z przestrzeni swoich ramion. — Nie rozumiem kotów; chciałbym, ale naprawdę nie rozumiem — dodał z cichymi nutami śmiechu, a potem postawił jeszcze jeden krok w kierunku łazienki. — W ścianie jest szafa, zaraz obok prysznica — na najwyżej półce są czyste ręczniki. Gdybyś potrzebował też nowej szczoteczki do zębów, powinni mieć takie za lustrem. Masz ze sobą też inne ubrania? Jeśli nie, mogę dać ci coś swojego. Och, no i mógłbym zamknąć koty na jakiś czas na górze; zadzwoniłbym… U m y ł b y m w tym czasie podłogę i przygotował apteczkę; w końcu obiecałem, że opatrzę ci chociaż tę ranę.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Z fascynacją przyglądał się życiu, którego nigdy nie będzie dane mu mieć; może jeszcze kiedy byli młodzi, Attie i on, matka wyobrażała sobie domy, które zakupią gdzieś w Grecji, żony, które nie przypadną jej do gustu i dzieci, które pokocha bardziej niż własne. Czasem o tym mówiła, przedstawiała im swoje wizje, na co Atticus reagował w tajemniczy, niejasny sposób, a Cinto obiecywał sobie, że kiedy przyjdzie mu założyć rodzinę, dopilnuje, by nie przypominała ona w niczym tej, w której przyszło się mu wychować. A teraz znów pomyślał, że tak bardzo żałuje, że to nie on może komuś powiedzieć: Atticus i jego żona zostaną rodzicami, pojechali do Francji i Portugalii, planują zwiedzić dna oceanów i głębię nieba, nim ich codzienność przesłonią dziecięce łzy i stos pieluszek.
Bo nie tylko Atticus utracił szansę na te wszystkie historie; Hyacinth był pewien, że nigdy nie zbliży się nawet do tego, co jasnowłosy przeżywał z nieznanym mu Oliverem.

Chciał wiedzieć o nich więcej. Oliverze. Chciał poznać szczegóły z życia Tammy, chciał dowiedzieć się, jakim człowiekiem jest Stephen; wiedział jednak, że nie wolno mu o to pytać.

Twoja siostra będzie zła. Nie chcę, żebyś miał problemy — nie był do tego przyzwyczajony. Pamiętał, że czasem koledzy zapraszali go do siebie — wtedy, gdy jeszcze tylko Grecja była jego domem — a kiedy do nich przychodził, ojcowie i matki skakali nad nim, pytali o samopoczucie, oceny w szkole, mówili: a może zjesz z nami obiad, albo: pościelimy ci na strychu, zostań na noc. Potem przestali, naturalnie, przez gniewny charakter Atticusa, ale Cinto niósł to dobro w sercu i nie widział go już nigdy potem, mimo że zmieniał kraje i miasta, napotykając tak wiele różnych od siebie osób. Przyzwyczaił się do ludzkiej podłości, agresji i nikczemności; sympatię można było wyłącznie kupić, sprzedając to, co akurat miało się pod ręką. I chociaż smutek wykrzywiał teraz jego myśli, choć przypominał o bólu niesionym w sercu — bo zdumienie przywoływało wszystkie najgorsze wspomnienia, bo mówiło mu: teraz naprawdę nie musisz uciekać — Cinto wiedział, że nie może się załamać, nie tutaj, nie teraz. Mimo że od tak dawna czuł się zmęczony, nieposiadając nikogo, komu mógłby o tym opowiedzieć.
Jego twarz się rozjaśniła, kiedy chłopak się zaśmiał; i chociaż powinien, nie potrafił zmusić się do odejścia. Zamiast tego, gdy kot odszedł, a jasnowłosy przedstawił mu całą ofertę wsparcia, Hyacinth położył na ziemi kurtkę i plecak, a następnie podszedł do mężczyzny i objął go zdrowym ramieniem, na kilka krótkich chwil, ulotnych sekund, bo wiedział, że i tego nie może, że nie powinien w tak skrajny sposób atakować jego otwartości. — Zamknij je. Wypuścimy jak już będzie bezpieczniej — a więc kiedy zniknie wszystko to, co oblepione było życiem na ulicy, nędzą i szarością codzienności. Światem, w którym żadne z nich by nie przeżyło: ani koty, ani jasnowłosy. — Wydaje mi się… — mruknąwszy powrócił do plecaka, z którego począł wszystko wyjmować na ziemię: zawiniętą w srebrną folię szczoteczkę do zębów, dwie zabrudzone, stare książki, folię z połową chleba, zapasową czapkę, szalik, ubrania; wszystko było mokre. — Że muszę coś pożyczyć. Do ubrania — starał się nie myśleć o palącym wstydzie, o tej potrzebie oszukania go, że jego życie nie spowija tak wielka nędza. Zanim podniósł się z ziemi, wpakował wszystko niestarannie znów do plecaka, pochwycił kurtkę, a potem pomaszerował do łazienki, uśmiechając się przepraszająco.

you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | monty
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Przyjmowanie całonocnych gości w wytwornej i nieco przestarzale dworskiej rezydencji państwa Beinfield nigdy nie przepływało tak gładko, jak to zawsze w zwyczaju miały wsuwać się za mankiety koszuli nieproszone krople angielskiego deszczu, albo te wychodzące spod ażurowego filtra kranowego, kiedy to akurat unosiło się mokre dłonie w krótkiej — ale zawsze niewystarczająco — drodze do puchatego ręcznika zawieszonego obok umywalki, albo urządzenia ziejącego ciepłymi, osuszającymi oddechami. Pani B. mawiała na przykład: nie będą chodzić mi po domu jak jacyś komornicy; przywłaszczą sobie coś, na co ich samych nie byłoby ich stać, i potem przechodź przez te wszystkie nieprzyjemne procesy, trzeba byłoby zadzwonić po policję, znowu ktoś szperałby nam po domu, potem użeraj się w sądzie, albo spotkaj kogoś takiego później na ulicy, tobie wstyd i jemu wstyd, to po prostu nie ma sensu, z kolei mniej paranoiczny, ale za to zawsze skarżący się na niedostatek pan B. tłumaczył w przypadku tych bardziej majętnych odwiedzających: później wyjdą z naszego domu i zaczną rozpowiadać; tu sufit zaczął pękać, tam w rogach ścian zżółkła plama, tutaj kocia sierść wala się na podłodze, a broń boże któryś zajrzałby do pokoju po babci Lynette; jak ja miałbym potem się im pokazać? Hercules nigdy nie dostrzegał problemów wygrzebywanych przez rodziców zza jakiegoś widocznego tylko im jednym cienia — nie rozumiał, do czego którykolwiek z jego kolegów (rzadziej: przyjaciół, bo tych zawsze miał w skąpych ilościach) potrzebowałby ekscentrycznych bibelotów kurzących się w domu, ani dlaczego ci mieliby jak najgorliwsi inspektorzy porównywać odcienie bieli wmieszane w farby — a jednak: na noc zostać kategorycznie nie mogli. Może czasem, kiedy czcigodni państwo Beinfield wybierali się na (jakże zasłużone!) wakacje po drugiej stronie globusa (do którego aż do piętnastego roku życia kurczył się dla chorowitego Hesille’a cały wielki świat), albo w odświętne okazje noworoczne, bożonarodzeniowe, czy karnawałowe, mógł przemycać znajomych w świetle księżycowego światła, a potem skrywać ich przed pomocą domową nad ranem, kiedy zapuchnięte snem powieki rozwierały się, a życie szkolne (to malało do rozmiarów prywatnej sali wbudowanej w jedno z pomieszczeń rodzinnej rezydencji) miało rozpocząć się za niecałą godzinę. U w i e l b i a ł odgrywać pierwszoplanową rolę gospodarza domu, a potem obiektyw kamery i wszystkie reflektory odwracać w kierunku swojego gościa, otrzymującego więcej uwagi i dobrodziejstw niż użyczono ich kiedykolwiek mu samemu. Ale nastoletnie lata się skończyły — a wraz z nimi dziecięca ekscytacja okraszająca cudze długie wizyty; wszyscy mieli swoje mieszkania, swoje codzienne rytuały i pracę, do której najwygodniej było przedostać się ze swoich czterech ścian.
Moja siostra nie jest wcale taka straszna. Zrozumie — zapewnił, w nieśmiałych myślach dodając: k i e d y ś na pewno zrozumie; jak już swoje pokrzyczy. Był rozdarty — wiedział bowiem, że postępuje właściwie i że brunet potrzebuje nie tylko jego pomocy, ale i tego domu; choćby na kwadrans czy kilka godzin; a jednak podszeptywały mu tam słyszalne nie tylko dla niego, a i przecież też dla Hiacynta wątpliwości, że ta wspaniałomyślna decyzja może być tragiczna w skutkach. Koty mogą się pochorować i wcale nie wylizać — ani za pomocą swoich zawsze pracujących, długich i głaszczących futro języków, ani weterynarskich rąk. Z jednej i drugiej strony krążyło wobec tego widmo możliwej śmierci, a Hercules uporczywie odmawiał wejrzenia w ciemne oczy owej zmory, którą pragnął zamknąć poza ścianami budynku — mogła dobijać się do drzwi i okien, ale on pragnął pozostawać ślepy na jej nawoływania.
Przecież nic złego tak od razu się nie stanie.
Tylko że ciemnowłosy mężczyzna zapragnął go o b j ą ć, przyspieszyć tętno w jego żyłach i wyrwać mu z ust wszystkie słowa. Ta krótka, ale przecież intensywna bliskość wcale go nie uspokoiła — Hercules zdał sobie jedynie sprawę z tego, jak łatwo jest go oszukać. Znał te wszystkie historie, słyszał je wypowiadane matczynym głosem: i ta kobieta sama wpuściła go do domu, a on potem uderzył ją, zamknął w piwnicy i okradł, a jej tam nawet nikt nie znalazł, nikt nie odwiedzał jej przez tydzień, ona tam była i nikt jej nie pomógł, albo: jakaś para nastolatków prosiła o schronienie, a w nocy wymordowała w s z y s t k i c h, nawet zwierzęta! Hercules nie chciał stać się jedną z owych opowieści, nie chciał uczynić swojej naiwności przestrogą dla innych łatwowiernych osób, nie chciał umierać w swojej piwnicy tylko dlatego, że nie miał przyjaciół i nie chciał, żeby Hiacynt (jeśli rzeczywiście miał tak na imię) okradł z życia także niczemu winne koty. Ale nie mógł go wyprosić, nie kiedy wykładał na ziemię wszystkie drobiny swojego równie drobnego życia, także owiniętego w zużyty i dziurawy materiał, od którego każdy odwracał wzrok. Boleśnie ścisnęło go serce. Skinął głową: w porządku, przyniesie mu.
W takim razie najpierw zajmę się kotami, później pójdę po walizkę i wprowadzę samochód do garażu. Zostawię je przy drzwiach. Tylko… Hyacinth, ja muszę… Słyszy się różne… Mam na myśli… Sam stwierdziłeś, że jestem okropnie n a i w n y. I ja chyba rzeczywiście nie widzę takich rzeczy i chyba to paradoksalnie sprawia, że ludzie odczuwają jakąś przedziwną potrzebę oszukiwania mnie. A ja chcę ci tylko pomóc i nie wiem, czy ty… Chciałbym ci zaufać, mogę? Naprawdę potrzebuję ci zaufać. Uwierzę we wszystko co powiesz, tylko… Liczę, że to jest ten moment, kiedy możemy być ze sobą całkiem szczerzy — plątał się w słowach i trajektorii, którą zaznaczało jego błądzące spojrzenie; wydusił z siebie tę niepewność w ostatniej chwili, zanim drzwi łazienki zdążyłyby się zamknąć. Może zawsze odczuwać miał niepewność i wiercącą winę, kiedy wpuszczał kogoś do swojego życia i cudzego domu; przez rodziców zawsze wystrzegających go przed kradzieżami, krytyką i skrajnie — morderstwami. A jednak wiedział, że nie potrafiłby przestać; to po prostu kłóciło się z jego naturą.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
W łazienkach wpisanych w plan budynku mieszczącego się przy Draper Street prywatność była chimeryczną gorączką; jedna, na parterze, posiadała komplet zużytych pisuarów, natomiast ta mieszcząca się na piętrze opatrzona została w szereg dziesięciu kabin prysznicowych, w których woda zawsze była zimna i rdzawa. Oddział, z przyczyn wiadomych, był przeznaczony wyłącznie dla mężczyzn, chociaż nikt w zasadzie ani tego nie sprawdzał, ani nie monitorował; mimo to kąpiele były wspólne, nieprzyjemne i podłe, wobec czego wielu pensjonariuszy wybierało publiczne prysznice umiejscowione przy plażach (również Hyacinthus, pewnego dnia, skorzystał z ów rozwiązania, choć został prędko przepędzony przez spacerowiczów). Być może gdyby nie ta szansa — możliwość skorzystania z łazienki będącej oazą komfortu — uciekłby bez konieczności wzajemnych wyjaśnień; wtedy, gdy chłopak spoglądał na niego niepewnie, gdy wahał się mu głos i gdy wreszcie przyznał, że żałuje złożonej tego wieczora propozycji. Nie posiadał niczego, co mógłby wręczyć mu w formie należytego zabezpieczenia; kiepskiej jakości telefon nie był ani cenny, ani ważny w dalszej życiowej przeprawie, a wszystko to, co znajdowało się w plecaku, mogło równie dobrze stać się zawartością brudnego, śmietnikowego kubła. — Możesz. Możemy — przecież: byli. Wcześniejsze obawy wypleniły się z jego serca prędzej niż powinny, wobec czego Cinto nie potrafił się go już obawiać i myśleć, tak jak i on, o tych wszystkich podmiejskich legendach, powtarzanych ku przestrogom. Wszystko co mówił, było szczere i wiedział, że chłopak także jest szczery, że są w zasadzie w sytuacji lepszej, niż byliby będąc przyjaciółmi, bo mogli mówić sobie wszystko, bez obaw i złości; mimo to znowu prawie powiedział to samo, przysięgając, że wyjdzie, powróci do mroku miasta, a on będzie mógł opowiadać tę historię znajomym z dowolnym zabarwieniem fałszu. Dotarli jednak tak daleko! Hyacinth nie chciał opuszczać bezpieczeństwa tego domu, nawet jeśli był to akt egoizmu; nie chciał, ale nie wiedział jak zdobyć ma jego zaufanie, jak mógłby mu udowodnić, że nie zamierza go oszukać. Dlatego w końcu zrzucił plecak, a nieuszkodzoną dłonią zanurkował pod kołnierzem oplatających jego tors materiałów, szarpiąc się z czymś i mocując, aż w końcu wystawił dłoń przed siebie, nakazując w ten niemy sposób, by chłopak zabrał z niej wężykowaty, srebrzysty przedmiot, jakim okazał się medalik z Attykiem, który jego brat otrzymał na dziesiąte urodziny. Inną cenną rzeczą, którą Hyacinth p o s i a d a ł, była bura fotografia — ślubna — jego rodziców, ale czuł się lepiej wiedząc, że spoczywa między stroną pięćdziesiąt osiem a pięćdziesiąt dziewięć w jednej z jego książek.
Weź, oddasz mi na koniec — zaproponował z naciskiem, woląc, by chłopak nie protestował; jeśli potrzebny był im gwarant wzajemnego zaufania, łańcuszek Atticusa mógł sprawdzić się w tej roli najlepiej. — I twoje imię, nie powiedziałeś — uprzytomnił mu, a może sobie, wyciągając kąciki ust ku górze, bo przecież nie mógł i nie powinien nazywać go po prostu chłopcem, tym bardziej jeśli mieli sobie ufać, chroniąc się wzajemnie przed brutalnością świata.

Kiedy został już sam, po domknięciu zdobionych sztukaterią drzwi, uderzyła w niego intymność tej chwili — oto znalazł się w przestronnym, dużym domu, przede wszystkim: domu o b c y m, sam nie tylko w łazience, ale i prawdopodobnie całym budynku; Hesille parkował samochód, może palił przed domem (nie; wyobrażenie jego ust z papierosem było jak oksymoron), dzwonił do siostry albo po prostu czekał, wpatrzony w światła tłumione przez okna, a czekając wciąż ważył swoje błędy i poddawał je surowej ocenie. Hyacinth nie wiedział jak długo już stoi i nasłuchuje, jak wiele minut skradło mu wpatrywanie się w każdy element wyposażenia łazienki; nim w końcu odważył się rozebrać, musiało minąć dość czasu, by Hesille zdążył zrobić wszystkie te rzeczy, o których mu wspomniał. On, zaś, ubrania złożył w kostkę na ziemi; były brudne i wymagały ratunku, ale Cinto nie wiedział, czy może prosić o aż tyle (ostatecznie i tak zamierzał uprać je po prostu w zlewie, posługując się mydłem). Książki, wilgotne od deszczu i kąpieli w błotnistej kałuży, położył pod grzejnikiem. Przez chwilę debatował nad chlebem, ale ostatecznie wyrzucił go do śmieci.
Bywał już w domach bogatych. Z myślą tą wkraczał nie tylko do łazienki, ale i przekraczał próg miejskiej rezydencji; bywał, naturalnie, jako gość, a nie złodziej, kradnący wszystko, co znalazło się pod jego ręką. Ale nigdy wcześniej nie zastał tak wysoce rozwiniętego modernizmu; wchodząc pod prysznic musiał zastanowić się, czy robi to poprawnie, bo nie sądziłby, że tak wyglądać może pochodna niegdysiejszej kabiny. A potem znów — nie wiedział — kiedy należało już włączyć wodę i oblać ciało spragnionym podmuchem ciepła. Coś, co zapewne miało być kranem, nie posiadało baterii w jej klasycznym znaczeniu; usiłował wciskać, przekręcać, podnosić i miażdżyć wszystko to, co wystawało bądź mieniło się blaskiem, ale osadzona nad jego głową dysza pozostawała sucha. (I to wtedy w jego myślach narodził się pomysł, by skorzystać z kranu, by umyć się tak, jak mył się już wielokrotnie, ale nie doczyściłby tym samym rany na łokciu, o którą, jak twierdził Hesille, należało z a d b a ć). W końcu wyszedł: nie tylko z kabiny, ale z łazienki, otulony nieprzyzwoicie miękkim ręcznikiem; przemaszerował na boso przez kilka metrów, nim w końcu odnalazł mężczyznę, przed którym — choć starał się — nie potrafił ukryć zawstydzenia. — Woda nie działa — pożalił się, chociaż wiedział, że to nieprawda, że wszystko d z i a ł a, że to po prostu złośliwość wpisana w struktury takich domów zmuszona wskazywać jest niektórym gościom, że są niechciani.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | monty
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Akceptowalnie niska gramatura gładkiego, śnieżnobiałego papieru drukarskiego; charakterystycznie mdlejącego pośród obejmujących go palców i lekkiego w swojej cienkości na tyle, by wystarczył jedynie przypadkowy podmuch cudzego oddechu, a on już przygotowywał się do improwizowanego lotu; jak świeżo wyplute pisklę uciekające z gniazda, spoczęła w zaledwie jednej, wysuniętej z nieaktywnego urządzenia kartce na błyszczącym parkiecie salonu; w ten sposób nie tylko najszybciej, ale i najskuteczniej, zwoływało się mieszkające tu, kocie pary łap. Te, ostrząc swoje haczykowate paznokcie, nie lubiły naturalnie (jakby koty lubiły cokolwiek wychodzącego z inicjatywy człowieka!) brać udziału w podobnym do przemeblowania przestawianiu swojego spoczynku — kiedy Hercules pochwycił najbardziej kapryśną z bestii, tą o niemal lisim, pąsowym i ognistym futerku, przypłacił nie tylko ramienną tkanką rozdrapaną w kształt długich szponów, ale też odciskiem zwierzęcych zębów siniejącym między kciukiem a wskazującym palcem. Tammy nie pochwalałaby tych przenosin; wolałaby raczej zamknąć Hiacynta niż adoptowane namiastki swoich puchatych (i dużo złośliwszych od ludzkich) dzieci, ale przecież go nie widziała — ani namacalnością swoich zawsze błyszczących niby od powłoki płaczu oczu (co było zdumiewające, zważywszy na fakt, że ze szlochem na twarzy widział ją raptem trzy odległe w przeszłości razy), ani za pośrednictwem telefonicznej kamerki, która zawsze narzucała się przy przychodzących od niej połączeniach, teraz ignorowanych przyciskiem wyłączenia wyświetlacza. — Mogłybyście być trochę milsze — upomniał je tuż przed domknięciem drzwi, zza których już rozbrzmiewała symfonia syków i pojedynczych miauknięć. Jeśli miałby wierzyć hipotezom, jakoby zwierzęta trafnie oceniały charakter ludzki, według tych siostrzanych sierot byłby najgorszym z niegodziwców — a w tej opinii byłyby raczej osamotnione; to znaczy, taką miał płomienną nadzieję.
Przeparkowanie wypożyczonego samochodu poszło szybciej i delikatniej od wcześniej pazurkowej kolizji; wracając do domu wejściem garażowym, zatrzymał się przy gablotce strzegącej komplet kul śnieżnych (dziwny siostrzany nawyk), a teraz także hiacyntowego medalika — kiedy go przyjmował, zażenowany i rozczarowany własną nieufnością, nie ośmielił się ani wsunąć go do kieszeni spodni, ani pozostawić w niedbałości na blacie (nie kiedy tak łatwo mogły pochwycić go futrzane łapy), ale to naprawdę niepotrzebne, wyznał przyjmując go i ostatecznie przystał na ten ckliwy, uroczy gest, głównie z wbitej do manier kurtuazji. A potem zrobił coś, czego nie robił nigdy wcześniej — odnalazł w i a d r o oraz m o p a, a także pachnący specyfik do mycia podłóg (kilka minut wczytywał się w instrukcje odbitą drobnym druczkiem na odwrocie — czy służy także do polerowanych płytek?) i preparat odkażający, który leżał już poza zestawem do czyszczenia i którego, być może, dodał w przesadnych proporcjach; trochę tak, jakby oczyścić miał krwawe miejsce zbrodni. Zmieszana niedbale mikstura jak Wielka Powódź rozlała się na posadzce, tworząc prawdziwe fale i swój własny prąd, w jakim płynęła pod meble i materiał dywanu (och, chyba należało go jednak odsunąć), w jakim tworzyła rozmyślne koryta rzeczne i całą rozbudowaną, skomplikowaną sieć rozmieszczoną w cienkich fugach. Nikt nigdy nie uprzedził go, że bawełniany materiał należało odsączyć przed wyłożeniem go z mydlanego pojemnika na ziemię, nikt nie pokazywał tajników prowadzenia podłużnego uchwytu i nikt nie pouczył, jak często należy przepłukiwać zabrudzenia w pieniącej się wodzie. To właśnie tak — w powodzi i zapłonionymi z przerażenia policzkami — napotkał hiacyntową sylwetkę; i nie wiedział, czy bardziej zakłopotała go własna zdekonspirowana klęska odniesiona w najprostszej czynności (myciu podłogi!), powierzona mu skarga, czy jednak w połowie obnażone, męskie, ogorzałe greckim słońcem ciało, z którego uporczywie odwracał swój nagle niesubordynowany wzrok. — Jak to? Przecież właśnie napełniłem to głupie wiadro — zdumiał się, nie odszukując wystarczającej cierpliwości na wyszukane słownictwo — ta zatonęła bowiem wraz z płytkami podłogowymi; w pachnącej ostrym, mdlącym etanolem pianie najrozmaitszych specyfików. Wystraszyła go ta uwaga, wystraszył brak zaufania do własnej osoby; człapiąc po strumykach zastępujących miejsce do niedawna wyłożonej tam posadzki, już po odłożeniu mopa, bał się, że jakimś sposobem sam odciął przepływ wody w tym obcym domostwie i że Tammy nigdy już nie zaprosi go w odwiedziny, a jedynie na zażarty pojedynek sądowy. Wsuwając się do łazienki, z rytmem zaciekawionych i nagich kroków (otoczonych podwiniętymi, ale i tak przemoczonymi już nogawkami) minął wzrokiem nie tylko pozbawioną drzwi kabinę prysznicową, do której zmierzał, ale i wszystko pośrodku. Brud ubrań rozpostartych na ziemi, złożonych w misterną kostkę bóg wie po co. Powykręcane jak po egzorcyzmach książki niszczące się pod sztucznym ogrzewaniem. Smugi odcisków palców pozostawione już wewnątrz kabiny, naznaczające każdy błysk powierzchni jakby dla zabawy. Zdeprymowała go ta obserwacja, zdeprymowała przepaść światów, w jakich na co dzień żyli.
Myślisz, że muszę zadzwonić po hydraulika? — spytał, nieracjonalnie uruchomiwszy jednym naciskiem palca mechanizm prysznicowy, jaśniejący budzącymi się, migoczącymi światełkami wędrującymi zgrabnie od podłogi i zakręcającymi przez ekscentryczny pierścień (deszczownicę) przywodzący na myśl futurystyczne filmy rozgrywające się pośród otchłani kosmosu. Małe, czarne jak heban bryły kwadratowe, wyglądające raczej jak bezużyteczna ozdoba niżeli reagująca na polecenia gałka, należało teraz już tylko delikatnie przekręcić; odblokowane i gotowe do użytku, a Hesille pochwycił najwyższą z nich — gorący strumień wody splunął w jego włosy i jego twarz, przejrzystość oczu i oddech nosa, skrawki ubrań i na i tak mokre już stopy. — Ach, tak, świetnie, zazwyczaj takie wypadki mi się nie zdarzają — zażartował nie wiedząc czemu, nie wiedząc dlaczego w ten konkretny sposób; nerwowym śmiechem zbył więc własne słowa, dopiero w tej chwili rozumiejąc prawdziwy powód, dla którego woda mu nie działała. — Och, przepraszam, powinienem był cię oprowadzić, wszystko pokazać. Tutaj się go włącza, wystarczy przycisnąć i niczego nie trzeba przekręcać. A ta tutaj gałka… Ta jest od deszczownicy, a te niżej to są takie natryski boczne, bardziej… konkretne, wiesz, na poszczególne partie, na przykład na masaż pleców. A na tym panelu da się wyklikać temperaturę wody, zaraz obok jest regulacja natrysku, może być taki dziwny i… pulsacyjny, albo bardziej prostopadły, tu kontrolujesz ciśnienie — W jego głosie rozbrzmiewał słony wstyd i cierpkie poczucie winy; mieszanina rozczarowania pęczniejącego w klatce piersiowej, pod żebrami i pod osierdziem serca. Starał się jednakże nie okazywać własnego żalu; żalu osoby uprzywilejowanej i zawsze stojącej jakby na wyższym stopniu schodków społecznych, w punkcie obłożonym promieniami słonecznymi, zamiast gęstym i nieprzejrzystym cieniem — a więc nie w miejscu przeznaczonym dla Hyacintha. — Stephen projektuje i produkuje takie cudaczne wyposażenia, sam na początku nie mogłem go rozgryźć — dodał w formie być może bezużytecznego pokrzepienia; tłumaczył się w ten sposób często, szczególnie dzisiaj — kiedy Hyacinth poprosił go o zdradzenie sekretu wpisanego w imię, a on uprzytomnił sobie, że rzeczywiście — poskąpił mu tej wiedzy, zmitygował się prędko i odrzekł: Hesille, jestem Hesille. Moja siostra wykrzykiwała to imię przez głośnik i niemądrze uznałem… No w każdym razie to niegrzeczne, powinienem był przedstawić się samodzielnie, jak należy, często mi się to z nią zdarza, ona często kończy za mnie zdania i generalnie odpowiada za mnie, to takie głupie, taki rodzinny nawyk, przepraszam, znów wypowiadając więcej, niż ktokolwiek chciałby wiedzieć.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Bał się, że zdążył coś zepsuć. Einar, u którego najlepiej było sprzedawać ograbione fanty, zaprosił go raz na obiad (nic wytrawnego; ugotowana puszka fasoli, polędwica z przeceny, pudełko francuskiego makaronu wyniesione ze śmietnika do którego trafiło z powodu przekroczenia daty przydatności; konsumpcjonizm omamia, mawiał Einar, posiadający układ z jedną ekspedientką, która wynosiła mu z supermarketu wszystkie dobre produkty, jakie zmuszeni byli z różnych powodów wyrzucać; brzuch Einara był wielkości nadmorskiego głazu, i, co było najdziwniejsze, mężczyzna nigdy nie chorował z powodu zatrucia) i pokazywał wówczas, co opłaca się wynosić z domów parweniuszy. Zdumiał się, jak wiele z tych sprzętów się psuje po niedługim użyciu, jak prędko trzeba wymieniać ich części bądź od razu skazywać na klęskę; kruchość życia pięknych, błyszczących przedmiotów zdaniem Einara nakręcała gospodarkę, choć Einar, jak Hyacinth, nie ukończył nawet liceum.
Tak powinno być? — spytał ze spojrzeniem wbitym, ze strachem, w oceaniczne kałuże wody świecące się na podłodze; przez ten krótki czas sądził, że to on odpowiadał za każdą możliwą klęskę tego domu, a nawet jeśli nie, i tak zostaną mu przypisane wszelkie powody zepsucia delikatnych, skonstruowanych pod destrukcję produktów. Gdyby tylko wiedział, że Hesille obwinia nie jego, a siebie! Zamiast w dojmującej, szczelnej ciszy, kroczyliby do łazienki ze śmiechem, kładąc zakłady na to, który z nich mógł odpowiadać za możliwą małą katastrofę; ostatecznie wiedzieliby, że żaden z nich nie przyczynił się do tego bardziej od drugiego: Hessie napełniając wiadro, Cinto nieumiejętnie naznaczając dotykiem wyposażenie gościnnej łazienki. — Nie wiem, kiedy wzywa się… — odparł, zmuszony naraz do zaciśnięcia słów w gardle, i z niemym greckim przekleństwem wpatrzony już nie w plecy chłopaka, a przedziwną, niewzbudzającą ufności machinę. Zaśmiał się potem; głośno, niemal z perfidną nutą, jakby zdołał to wszystko zaplanować. — Wytryski boczne. Masaż — kiwał głową, a rozbawienie wciąż trzymało się jego twarzy; potem wystarczyło kilka kroków, jakby znał już układ wszechświata tej jednej, zaskakującej łazienki, i powrócił do jasnowłosego z czystym, świeżym ręcznikiem. Zamiast jednak wręczyć go w jego dłonie, począł dbale ścierać z niego drobiny wody; z policzków, szyi, włosów. — To na pewno tylko prysznic? — wciąż śmiał się, choć już subtelniej, uczepiony wszystkich ekscentrycznych słów, jakie wypowiedział Hesille. — Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem — przyznał, nieśmiało zerkając na mechanizmy określane przez chłopaka; wciąż nie wiedział, w jaki sposób powinien skorzystać z prysznica. — Jeśli chcę się tylko umyć, to co muszę kliknąć? Nie chcę żadnych… nie wiem, czym jest p u l s a c y j n y — przyznał, aż wreszcie puścił trzymany ręcznik, pozwalając, by przejęły go herkulesowe dłonie, choć stał wciąż blisko, zerkając na kabinę ponad jego ramieniem. Wiedział, że Keira zawtórowałaby mu śmiechem, że narzekałaby, że nie zrobił dla niej zdjęć; poszukiwałaby stephenowych wynalazków w internecie, pytałaby o nie obcych ludzi, może nawet zmuszając go do wspólnej wycieczki do jednego z tych sklepowych królestw dla ludzi bogatych, z którego zostaliby wyproszeni, ale nie chciał dzielić się tym wieczorem z nikim, chciał zachować go wyłącznie dla siebie, przechować jego niezwykłość w sercu, jakby przez tych kilka godzin dom ten i Hesille o słonecznych włosach należeli wyłącznie do niego.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | monty
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Ramiona, dotychczas napięte i falujące w ociężałym rytmie: prawo-lewo, lewo-prawo, opadły bezsilnie w zagłębienie łopatek i skradły wysmukłej sylwetce co najmniej kilka milimetrów. Poddał się, a ogłaszający kapitulację ruch zmusił go do zaprzestania dalszych zamaszystych i opatrzonych brakiem rozeznania machnięć plastikowego drążka od mopa, a potem oddech zabrzmiał długim i sposępniałym westchnieniem. — Nie wiem, chyba nie powinno — bezradność sączyła się ze stalowoniebieskich tęczówek niemal tymi samymi strumieniami zagubienia, w których rozpieniona woda pachnąca ostrym detergentem wylewała się na połacie podłogi, nie wiedząc ani dlaczego, ani w jaką stronę powinna się skierować. Ten problem mogli jednak odłożyć na później.
Bo przecież wspólnie udali się do najbliższej łazienki.
A perlący się pośród krótkiego szumu wody, jedwabisty, swobodny i nade wszystko ciepły śmiech mężczyzny (którego nie słyszał nigdy wcześniej, a teraz odnosił złudne wrażenie, jakoby na ów melodyjny dźwięk czekał od kilku długich miesięcy), zsunął z herculesowych ramion gęste pecyny dzisiejszych niepowodzeń i trosk, sprawiając, że na nowo dźwignęły się ku górze.
Natryski — poprawił go niezwłocznie, ze wstydem i z czerwieniejącymi rumieńcem policzkami, w tej krótkiej chwili zapominając o śmiechu, który przed momentem zaplątał się w jego uszach. — Te drugie możemy sobie dzisiaj odpuścić — wymamrotał półgłosem i z niepewnością nietypową dla żartobliwych, przecież nieistotnych słów. Czuł się bowiem niegodziwie.
Nie tylko przez sugestywny, pechowy dobór prysznicowego słownictwa (w momencie najintensywniejszego zakłopotania pragnął wsunąć do hiacyntowych dłoni instrukcję obsługi plującej wodą maszyny i wskazać palcem: widzisz, tutaj też posługują się dokładnie tymi samymi wyrażeniami! albo zadzwonić do wypoczywającego od swojej pracy Stephena, by na głos wyartykułował to zapewnienie) i nawet nie tyle przez zuchwały, trochę za bardzo czuły gest odciskania na jego zroszonej skórze puchatej miękkości śnieżnobiałego ręcznika. Najbardziej podłamały go własne rozkrzyczane myśli i wzrok, który krok za krokiem przeprawiał się przez ciemnobrunatną smugę zasychającą w korycie międzypiersiowym i międzyżebrowym Hiacynta, przez który dopiero za dłuższy moment miała przetoczyć się wartka rzeka płynąca z baterii prysznicowej. Co zdumiewające, nikt z jego otoczenia nie zdołał nigdy ubrudzić się na klatce piersiowej w tak niedbały, obojętny i wyraźny sposób. I to właśnie, wedle nieznanego mu i niezrozumiałego toru myślowego, wydało mu się niedorzecznie pociągające.
Nie ja za niego odpowiadam — bronił się uparcie, całkiem niepotrzebnie; a jednak poczucie winy wciąż chwytało go za żebra i wyciskało z płuc przyspieszone oddechy, karcąc przede wszystkim za wcześniejsze, przeszywające i niemal namacalne spojrzenie, które ściągnął z mężczyzny z nadzwyczajnymi pokładami siły; mając przy tym płomienną nadzieję, że jakimś sposobem Hiacynt je przeoczył.
To jest… Tak właściwie nie wiem, po co jest. Z tych udziwnień korzysta się tylko czasem, to przecież tak okropne marnowanie wody. Wystarczy, jak tu ustawisz temperaturę i będziesz trzymał się tylko pierwszej gałki — objaśnił już lapidarnie, już zważając na słowa. Żadnych natrysków, żadnych masaży, żadnych pulsacyjnych absurdów. — Och, no i możesz włączyć muzykę, jeśli chcesz — wskazując delikatnym ruchem głowy na odpowiedni ekranik, dociskał do klatki piersiowej zbyt kurczowo i zbyt nerwowo podarowany mu ręcznik; pokazał, jak należy wybrać poszukiwaną melodię, a potem oddalił się z wąskości kabiny i nieznośnej bliskości ich ciał, stwierdzając, że ma dość: wmawiania sobie, że ciemnowłosy mężczyzna mógłby być nim zainteresowany (zresztą nawet jeśli by był — Hesille miał przecież Olivera; k o c h a ł Olivera), i okłamywania się, że zdoła uprzątnąć nagromadzony na podłodze bałagan samodzielnie.
Odczytując grubo zapisany długopisowym tuszem numer telefoniczny, doczepiony w niewielkiej żółtej karteczce do lodówki i oprawiony egzotycznym, ciężkim do zapamiętania nazwiskiem, odstąpił problem tonącej w mydlinach podłogi komuś innemu; kobieta sprzątająca w domu jego siostry od kilku miesięcy, miała pojawić się za niecały kwadrans. Hercules obiecał, że sowicie wynagrodzi jej ten kłopot.
Sam natomiast umościł się w siadzie skrzyżnym na miękkim fotelu przy oknie, z błyskiem wyświetlacza w źrenicach i szeregiem niepochlebnych opinii o własnej książce odczytywanych z laptopa — najbrutalniejsze ze słów zapijał ciepłem świeżo przygotowanej kawy orzechowej, a niektóre z zawiłych stwierdzeń oblekał swoim nieśmiałym, próbującym bronić własnych założeń komentarzem, zawsze podpisywanym fikcyjnym, przypadkowym imieniem. Zawsze też kasowanym po kilku niecierpliwych minutach — kiedy docierało do niego, że nie może bronić czegoś, w co sam przecież nie wierzy. Nie miał pojęcia, w co wierzy.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Jeszcze kiedy mieszkał na Lesbos, matka zaganiała go do domowych porządków; Atticus wypływał z ojcem na morze, a Cinto pomagał robić pranie, szorować podłogi, zaganiać kozy z ogrodu. Mieli czerwone wiadro i niemal kolczastą szczotkę, którą oblekało się szmatą i następnie kucając, przemierzyć trzeba było kolanami przestrzenie nierównej krainy podłóg. Zapamiętał z tego wyłącznie ból pleców, jak i czerwone pierścienie odbitej tkaniny spodni; kiedy uciekł z domu, nie miał już nigdy okazji ku temu, by wykonywać niektóre z tych prozaicznych czynności. Zamiast więc pomóc w hesillowym strapieniu, mógł tylko wzruszyć ramionami i przeprosić za swoją nieprzydatność; tak jak i on nie wiedział.
Czym się różni? — s ł o w o. Pytał z uśmiechem, w kącikach jego oczu zbierał się jeszcze śmiech; wesoły, beztroski, prosty. Nie kpił ani z niego, ani z siebie; dziecięca radość dziwacznie kontrastowała z wydźwiękiem seksu, chociaż nie zawarła w sobie krzty niezręczności. Mógł się domyślać i pewnie wiedział; pytanie zawisło niczym prowokacja, może jednak żart, ale nie zdecydował się wycofać jego ułożenia. Poza tym narosło w nich coś na kształt porozumienia, co zdawało się mu tak cenne, że gotów byłby zrezygnować z kilku kolejnych dni, by tylko móc pozostać w tej jednej osobliwej chwili. — Nie, jest w porządku, po prostu śmieszny, prawda? — gdyby nie obawy wiążące się z tym panicznym przeświadczeniem, że mógłby sprawić mu problemy (oddając się destrukcyjnej sile niezdarności), może i wypróbowałby te wszystkie funkcje. Albo gdyby Hesille mógł zostać z nim, kontrolując każdą jego zachciankę, każdą próbę sprawdzenia kolejnej funkcji (czyż nie byłoby, zabawniej, gdyby zostali pod prysznicem razem? Mogąc śmiać się i rozmawiać?), przypominając mu te wszystkie fantazyjne słowa. Nakazał mu jednak powtórzyć krótkie formy instrukcji; temperatura, muzyka, a wreszcie i woda, po czym odprowadził go spojrzeniem i jakimś niemądrym oznajmieniem: nie zamknie drzwi, na wypadek gdyby coś się jednak stało.
Ale było w porządku. Po pierwszych dziesięciu i kolejnych niemal ośmiu minutach; rozgrzał zziębnięte, poobijane ciało, zmył z niego brud miasta i swojego życia, a kiedy nakładał już potem czyste i jasne ubrania czuł się tak, jakby podarowano mu ten nowy świat, jakby miał pozostać jego częścią na dłużej, niż tylko tych kilka kolejnych godzin. Nim wyszedł z łazienki wlał do zlewu wodę, zanurzył w niej własne ubrania, które prędko zabarwiły jej kolor na ciemny. A potem znów na jaw wyszła jego nieznajomość zasad życia, w którego zakamarkach przebywał Hesille.
Masz mydło? — zapytał już z daleka; bezszelestność nadejścia pozwoliła mu przez moment przypatrywać się mężczyźnie, z uśmiechem badać trwogę wpisaną w rysy jego twarzy. Zbliżając się odwrócił ku niemu uszkodzony łokieć, chwaląc się jego czystością i gotowością do dalszych operacji. — Chciałem przemyć ubrania, ale nie masz mydła, takiego normalnego mydła — wyjaśniając podszedł bliżej, niezainteresowany porzuconą w łazience namiastką własnych spraw; spojrzał obojętnie na laptopa, a potem objął wzrokiem pochmurność wpisaną w jego twarz. — Jesteś smutny — zauważył z cichym żalem, nagłą obawą o sprawy, których nie znał i może nie miał poznać nigdy.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | monty
ODPOWIEDZ