dziennikarka — the cairns post
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1

Jaskrawe przebłyski światła, wdzierały się pod zamknięte powieki. Tysiące pozbawionych materii szpilek, wgryzały się w gałkę oczną, za wszelką cenę uniemożliwiając dalszy sen. Pierwsze próby otworzenia oczu, przywołały deszcz meteorytów roztrzaskujących się o jej głowę. Przenikały do czaszki i tworzyły mikro wybuchy. Kolejne próby były skuteczniejsze. Nie bała się bólu. Przeżyła go w wystarczająco dużej dawce, żeby się uodpornić. Zresztą to nie ten fizyczny był najgorszy, a na ten drugi nie było żadnego remedium. Wyciszała go długimi, głębokimi oddechami. Szybkimi przebieżkami po lesie, a kiedy to nie pomagało, sięgała po większy kaliber. Mocniejszy. Zamknięty w kolorowych butelkach. Prawdopodobnie to on sprowadził ją tutaj.

Próbowała rozejrzeć się po zaciemnionym pomieszczeniu. Ktoś postarał się o jej komfort i zaciągnął zasłony. Mimo to, słońce wdzierało się do pokoju, bezlitośnie każąc ją za poprzedni wieczór. Niewiele pamiętała. W głowie miała deszcz meteorytów i czarne, powypalane dziury. Tak naprawdę wcale nie chciała pamiętać. Ani wczorajszego wieczoru, ani każdego poprzedniego dnia. Mówiła, że wszystko jest w porządku, że to minęło. Kłamała. Wciąż czuła uścisk w klatce piersiowej, jakby przygniatał ją betonowy blok. Czasami malał. Bywały dni, kiedy w ogóle się nie pojawiał, a potem znowu wracał i nie sposób było się go pozbyć.

Przez kilka dobrych minut nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie - gdzie jest. Mogła być tak naprawdę wszędzie. Po odpowiedniej dawce alkoholu, nie było rzeczy niemożliwych, ani pytań na które odpowiadało się nie. Dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w półmrok, dotarło do niej gdzie się znajduje i dopiero wtedy zaczęła się bać. Spod szpary między drzwiami wydobywał się zapach jajecznicy. Przyprawiał ją o mdłości. Czuła jak wnętrzności skręcają się w supły i próbują wydostać się na zewnątrz wraz z mieszaniną dań instant, które wrzuciła w siebie naprędce poprzedniego wieczora.

Delikatnie opuściła stopy na drewniane panele i próbując utrzymać pion, zarzuciła na siebie wczorajsze ubrania. Nie pachniały, ani nie wyglądały najlepiej. Tak samo jak jej twarz, ozdobiona wielkimi sińcami pod oczami, które odkrywały prawdziwe zmęczenie. Nie mogła go w tym stanie ukryć. Po cichu uchyliła drzwi pokoju gościnnego, jakby w obawie, że głośniejsze skrzypnięcie, zbudzi wszystkie lęki świata, a te rzucą się na pożarcie. W kuchni stała jej starsza siostra. Obiekt podziwu i przerażenia zamknięty w zaledwie stu sześćdziesięciu sześciu centymetrach. Odruchowo przylgnęła do ściany, a nogi zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa.

- Um... - z jej ust wypadł bliżej nieartykułowany dźwięk. Skrzywiła się, kiedy kolejna fala mdłości uderzyła w jej żołądek. Jeśli Reverie postanowiła zrobić jajecznicę, to tylko dlatego, że wiedziała, jak ten zapach będzie na nią działał. Prawdopodobnie w odwrotnej sytuacji, zrobiłaby tak samo. - Dzięki, że mnie przenocowałaś. Hm, będę... Chyba już się zwijać do domu, co? - zaryzykowała, licząc na to, że być może ten jeden raz, coś pójdzie po jej myśli. Z każdą sekundą wypełnioną ciszą, szanse na powodzenie malały. Za wszelką cenę nie chciała teraz patrzeć na jej twarz. Wyobrażała sobie te ściągnięte wąsko usta i zmarszczone brwi. To jej w zupełności wystarczyło.

reverie beardsley

powitalny kokos
pochmurnica
adria, navy
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
005.
i don't need your help... or anybody's
{outfit}
Ostatnie czego sobie życzyła w piątkowy wieczór, to zwiedzanie wszystkich spelun jakie istnieją w Lorne Bay, bo tylko tam mogłaby zawitać jej młodsza siostra. Opita zapita - zanurzona głową w przeróżnych alkoholowych drinkach; w towarzystwie innych, podobnych (jak te drinki) zwyroli. Okłamałaby ją (jak i samą siebie), że nie była do tego przyzwyczajona, takie zachowanie było wręcz godne oczywiste dla samej Clancy Beardsley - zdążyła nauczyć wszystkich bliskich z kim mają do czynienia. Przykro się na to patrzyło, widok ukochanej siostrzyczki rozsypującej się na tysiące kawałków - niekiedy dla Verie był nie do wytrzymania. Nie rozumiała jej, nie potrafiła pojąć z czym się zmaga - co właściwie doprowadziło do kompletnego załamania kobiety. Nie otwierała się - a niestety to akurat miały rodzinnie.
Nie pierwszy raz próbowała jej pomóc, wyciągnąć pomocną dłoń; niekiedy zastanawiając się czy jest za późno. Szczególnie po stracie Mayi, sama posiadała wiele czynników skłonnych do depresji - być może strach, że Clancy podzieli losy jej córki - wciągał Reverie w schemat bezgranicznej odpowiedzialności za młodszą siostrę. Martwiła się, bała o nią - wielokrotnie dostrzegała, że młoda Beardsley zagubiła się we własnej rzeczywistości, odcięła od siebie rodzinę - bliskich przyjaciół, zamknęła całkowicie na świat. Wiedziała, że potrzebowała terapii - albo głębokiego wstrząsu, który miałby sprawić, że otrzeźwieje dosłownie.
Z głębokiego snu wyrwał ją oddźwięk budzika - równo 6:15; jak co dzień, w każdym dniu tygodnia. Nie miało znaczenia, że była sobota - a słońce dopiero co zaczęło świecić nad horyzontem - to była jej rutyna, jej własna obsesja - aby nie oszaleć. Posiadłość, w której zamieszkiwała - a którą zakupili wraz z współexmałżonkiem od wielu lat świeciła pustkami, właściwie jak nikt jej nie odwiedzał (a było to raczej na porządku dziennym) - zawsze przesiadywała w niej sama. Gdyby nie obecność Clancy, po niecałej godzinnie zniknęłaby z niej - pod pretekstem pracy kto do cholery pracuję w sobotę? - lub innego, mniej ważnego spotkania - aby tylko tu się nie zasiedzieć, aby nic nie przypominało kobiecie o tej nieustannej samotności.
Od śmierci Mayi, niczego tu nie zmieniała - pokój córki, który znajdował się na samej górze - po prawej stronie od schodów, wciąż pozostawał w takim samym stanie - co przed tragedią. Nigdy tam nie wchodziła, jakby z obawy - że to mogłoby oznaczać, że się z tym pogodziła. Zawsze miał lekko odchylone drzwi, zaledwie odrobinę - niczym jakby miał za zadanie zapraszać do środka.
Od dwóch godzin była na nogach gdy usłyszała ciche stepujące na dół, po drewnianych schodach kroki. Nie odwróciła się, doskonale wiedziała - kto zaraz tutaj zawita. - Nie przenocowałabym Cię, gdybyśmy przez dwie godziny nie mogły znaleźć Twoich kluczy. - skwitowała głośnym i charakterystycznym oddźwiękiem przerzucając jajecznicę na dwa, osobne talerze. - A też nie chciałam dawać Ci znów kasy, bo i tak byś ją przechlała. - opryskliwość w tonie jakim się wypowiadała był wręcz namacalny. W końcu gwałtownie się odwróciła, automatycznie krzyżując ręce na piersiach. Zmarszczenie brwi oraz głośne westchnięcie było oznaką narastającej w szatynce irytacji. - Nie jestem naszą matką. - trochę jednak nią była. - Kiedy sobie smacznie chrapałaś... - wypowiedziała tym razem starając się zejść z tak mocnego tonu. - Udało mi się dodzwonić do kliniki uzależnień, tak wiem że o tym rozmawiałyśmy... - całkowicie zignorowała temat wyjścia siostry. - Ale mogą tu być za czterdzieści minut, wystarczy że się zgodzisz... - rzecz jasna, Reverie planowała za wszystko zapłacić.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
dziennikarka — the cairns post
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

W jej głowie od dłuższego czasu rozkwitała czerń, powoli chwytając swoimi długimi, lepkimi palcami za jej duszę. Ilekroć próbowała wyrwać się z otchłani nad którą zawisło jej ciało, niewidzialna moc ściągała ją w dół. Czasami wydawało jej się, że to kosztuje zbyt dużo energii i czasu, ale przede wszystkim głównym czynnikiem była siła, którą demonstrowała tylko pozornie, przywdziewając na twarz dumny, jasny uśmiech, który miał odwrócić uwagę od smutku spoglądającego z jej oczu. Nie miała siły na dalszą walkę. Łatwiej było płynąć z nurtem. Poddać się rzece, która rwała ją w niezbadane strony, sprowadzając na zmurszałe, lepkie od alkoholu barowe deski, do których niejednokrotnie przyklejała twarz. Dopiero wtedy pozwalała noszonej na co dzień masce opaść, ukazując prawdziwe, popękane oblicze.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że miała świadomość tego, że swoim zachowaniem rani bliskich. Mimo to, nie umiała się otworzyć, w obawie, że gdy wreszcie to zrobi, wszystkie demony kłębiące się wewnątrz jej duszy, rozpierzchną się we wszystkie strony, niszcząc to co stanie na ich drodze. Było ich zbyt wiele, żeby potrafiła nad nimi zapanować i były zbyt silne, żeby wypuszczać je jeden po drugim.

Alkohol sprawiał, że schodziły na drugi plan. Stłumione przez cienką, mglistą powłokę, otulającą jej ciało i wzrok. W ten prosty, kontrowersyjny i równocześnie wyniszczający sposób, umiała sobie z nimi radzić. Żadne leki, ani terapie nie przynosiły skutku. Nawet codzienne próby medytacji, które przez bardzo krótki moment dawały złudzenie, że coś zmienia się na lepsze. Ale nic się nie zmieniało.

Przez głowę przemknęła jej krótka myśl, że może uda jej się wymknąć niepostrzeżenie. Ominęła wzrokiem na wpół otwarte drzwi do pokoju Mayi, które za sobą skrywały kolejną traumę kobiet z rodziny Beardsley. Czasami wydawało jej się, że suma koszmarów krążących w jej głowie, nigdy nie będzie w stanie równać się z tym, co przeszła jej starsza siostra. W tych kruchych, trwających kilka sekund momentach, czuła że da radę, że potrafi być silna za nie obie. Ale to było tylko kolejne złudzenie.

Trzask desek na schodach, zdradził jej obecność. Drgnęła, czując jak jej plecy zalewają się zimnym potem. Znów miała wrażenie, że ma zaledwie naście lat i zaraz będzie musiała tłumaczyć się przed rodzicami, dlaczego tak późno wróciła, w dodatku w takim stanie. Skrzywiła się na to wspomnienie, ale spróbowała przywołać na twarz mętny uśmiech.

- Och - to zmieniało postać rzeczy. Jej twarz nie wyrażała niczego poza głębokim zafrapowaniem i poczuciem winy. Nie musiała sobie niczego przypominać, żeby wiedzieć, jaki był przebieg poprzedniego wieczoru. Odruchowo sięgnęła dłońmi do kieszeni, w których nie odnalazła niczego co wskazywałoby na obecność kluczy. - Ale... Znalazłyśmy je w końcu? - zapytała z nadzieją, licząc się z tym, że po raz kolejny będzie musiała wyrabiać nowe klucze, a w najgorszym wypadku zamawiać ślusarza. Powinna już mieć stały rabat na takie usługi.

- Że co? - wieść o klinice sprawiła, że Clancy poczuła, jakby dostała w głowę jakimś tępym, ostrym narzędziem. Nieświadomie zaczęła masować dłonią potylicę. Ciemne włosy zaczęły się kłębić i plątać, sprawiając, że wyglądała jeszcze marniej niż kilka sekund wcześniej. - Verie, doceniam twoją troskę, ale to nie jest konieczne - odpowiedziała sucho, a cała ta sytuacja doprowadziła ją do wcześniejszego otrzeźwienia. Zamroczenie wewnątrz ustępowało narastającej złości, ale i przerażeniu, bo niczego bardziej się nie bała, jak po raz kolejny zostać zamkniętą gdzieś, skąd nie było drogi ucieczki.

- Rzeczywiście, wczoraj nieco przegięłam, ale mam dobrą pracę - powiedzmy. - I całkiem nieźle sobie w niej radzę... Możesz się zapytać mojego szefa - dodała, spoglądając na siostrę z niemym wyzwaniem. Plusem tej pracy był fakt, że jej przełożonego cechowała wyjątkowa pobłażliwość, dlatego niejednokrotnie przymykał oczy na błędy które występowały odkąd zaczęła z nim współpracę.

reverie beardsley

powitalny kokos
pochmurnica
adria, navy
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Trudno było zrozumieć Clancy Beardsley bo nie przeżyło się tego co Clancy Beardsley; wszystkie jej wybory, decyzję - ucieczki w alkohol; były dla Reverie niepojęte. Kiedyś (przed wszystkimi tragediami, bólem i żalem, który zgotował im Wszechświat) - tak dobrze się dogadywały. Były jak prawdziwe siostry dzielące się przemyśleniami, zdaniami - absolutnie każdym napływającym do ich umysłów bodźcem. Teraz były tak jakby obce; niby żyjące w tym samym mieście, każda obok drugiej prawie tuż za rogiem, a jednak ich rozmowy tyczyły się zaledwie mniejszych lub większych błahostek, które praktycznie nie wpływały na ich egzystencję.
Tęskniła za starą Clancy; za Clancy przed wyjazdem, tą która usilnie wyciągała ją z domu, z tą którą - jako jedyną potrafiła przeszaleć cały wieczór, wlewając w siebie kilka drinków i tańcząc do białego rana. Ta Clancy z dzisiaj w niczym nie przypominała jej Clancy; była jak zjawa, duch obijający się o ściany - ledwie widoczny, niezauważalny - nijaki. Bała się o nią, o te notoryczne imprezy, nawet w środę popołudniu. Bezustanne znikanie, wyjazdy w samym środku nocy - brak odzewu przez kilka miesięcy - za każdym razem gdy młodsza Beardsley nie odbierała telefonów, starszej stawało serce.
Nie wiedziała jak pomóc, nie wiedziała też co zrobić - pogubiła się, nie rozpoznawała własnej siostry. Było to dziwne, niespotykane uczucie - ale chyba nadchodził czas, że starała się przywyknąć. Może dlatego kolejny ratunek był irytujący, bo widok nieporadnej brunetki wprawiał kobietę w ciągłe zaniepokojenie. Nie była jej matką (nie była już nikogo matką); traktowanie Clancy jak Mayi - nie wchodziło w rachubę, byłoby to zbyt chore - dla innych (jak i samej Reverie) niepokojące.
Stąd pomysł, stąd odwyk - w umyśle Verie była to jedyna droga dla ratunku pijaczki dziennikarki; być może zamknięcie, odizolowanie od społeczeństwa oraz (co najważniejsze!) barów - sprawiłoby, że powróciłaby do swojej starszej wersji, a przynajmniej Revie chciała w to wierzyć.
- Mhm... - mruknęła, nawet na moment nie odwracając wzroku od towarzyszki. Skrzyżowane ręce, mocniej zacisnęły się na klatce piersiowej szatynki. Obserwowała ją, jej ruchy - niepewność w spojrzeniu, bladą - aż niezdrową od ciągłych trunków cerę, i smutek który chyba na zawsze zagościł na jej twarzy. Obie posiadały traumy, obie dusiły się we własnych ciałach, lecz w tym przypadku to Reverie znalazła o wiele lepszą drogę ucieczki - tuż w ramiona pracy. Niestety, też nie dostrzegała, że pracoholizm to nienajlepsze wyjście - widocznie wszystkie Beardsley'ówny miały to we krwi; choć to każdej z nich najbardziej co było potrzebne to terapia. - Są w mojej torbie, nie zaufałam Ci na tyle, aby je wczoraj oddać. - obawiała się, że rankiem Clancy po kryjomu wydostanie się z jej posiadłości i widząc po zachowaniu siostry - miała rację.
- Nie tylko wczoraj. - wtrąciła się, przez ostatni miesiąc takie sytuacje zdarzały się niemal co drugi dzień. - Nie potrzebuję dzwonić do Twojego szefa, żeby wiedzieć, że coś się z Tobą dzieje. - skwitowała, obiema dłońmi odpychając się od blatu. - Nie chcesz rozmawiać, szanuję to i nie pytam. - złapała talerze, by chwilę później postawić je na stole. - Jesteś dorosła, ale widać, że nie aż tak. - dodała, do szklanek nalewając świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy, postawiła obok talerzy - a koło szklanki aspirynę - na kaca; widać że miała ogromnego. - To Twój wybór, nie jestem w stanie Cię do tego zmusić. - przecież nie miała nad nią kontroli, choć zapewne w tym momencie bardzo by chciała ją posiadać - gdyby tak było Clancy już od dawna znajdowałaby się w klinice. - Myślałam, aby zadzwonić do matki, ale wiem że wtedy od razu byś uciekła. - a Verie nie miała siły, aby się z nią siłować. - Mam nadzieje, że dokonasz właściwej decyzji. - wskazała dłonią na krzesło na przeciwko siebie. - Siadaj i jedz. - brzmiało jak rozkaz.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
dziennikarka — the cairns post
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Okruchy minionej Clancy były obecne na jej ciele, w jej głowie i w ciężkim, gęstniejącym powietrzu wokół. Były niezbitym dowodem na to, że kiedyś istniało jakieś życie sprzed wyjazdu, a krucha, ciemnowłosa sylwetka, miała w sobie więcej życia niż dotychczas. Teraz, choć ślady były ledwie widoczne gołym okiem, jej twarz przeważnie była pozbawiona wyrazu, a jeśli już malowały się na niej jakieś emocje, były dalekie od szerokiego uśmiechu, który niegdyś nie schodził z jej twarzy. Bywały krótkie, porwane chwile, w których rzeczywiście można było odnaleźć wspomnienie młodszej Beardsley, ale urywały się tak szybko jak się pojawiały. Nawet sama Clancy nie wierzyła, że jeszcze kiedyś uda jej się przybrać poprzednią postać i zapomnieć o serii przeżyć, które katowały ją w snach niemalże każdej nocy.

Mimo to, gdzieś podświadomie kryła się nadzieja, że wśród zgliczy ktoś usłyszy wołanie o pomoc. Że Reverie, jej druga połowa, choć nie dane im było zostać bliźniaczkami, odnajdzie ją i ocali przed samą sobą. Ale... Czy to wołanie nie było zbyt ciche? Czy nie zrobiła już wystarczająco dużo żeby się unicestwić? Z każdym nieodebranym telefonem, zapadnięciem się pod ziemię na kilka dni, sukcesywnie się oddalała od siostry i wszystkich bliskich. Udając, że kiedy alkohol podwyższał jej tętno i wibrował w żyłach, wszystko było w porządku.

Czasami sama w to wierzyła, dopóki nie zderzyła się z pulsującą rzeczywistością, brutalnie przywoływaną o porankach, w rytmicznych uderzeniach w czaszkę. Kac nie miał litości. Zawsze w ten sam sposób przypominał jej, jak bardzo stoczyła się w ciągu ostatnich miesięcy. Niemniej słysząc o odwyku, poczuła jak całe jej ciało tężeje. Nie. To nie wchodziło w grę. Jej umysł uparcie się przed tym bronił, jakby przyznanie się do klęski, mogło w jednej chwili zniszczyć wszystko to, co już i tak od dawna leżało w gruzach.

- Aha - krótka fraza opuściła jej usta wraz ze wzruszeniem ramion. Z jednej strony cieszyła się, że nie musi wyrabiać po raz kolejny kluczy, a z drugiej... Wbrew pozorom dorobienie nowego kompletu zdawało się być o wiele łatwiejsze w obliczu jej aktualnego położenia. - To... Możesz mi je już oddać. Dziękuję za przetrzymanie - zaryzykowała, wysuwając brodę do przodu, jakby znowu miała kilka lat i kłóciła się ze starszą siostrą o to czy musi odrabiać pracę domową, czy nie. Reverie miała rację. Z nich dwóch to ona miała więcej wspólnego z dorosłością niż Clancy, zalewająca się wieczorami w trupa, żeby uciec od problemów.

- Verie... - tylko na tyle potrafiła się zdobyć. Nagle opuściła ją chęć dalszej walki i posłusznie oklapła na krześle przy stole, wbijając wzrok w szklankę wody. Sięgnęła po nią, a aspirynę umieściła w ustach. Doceniała to, że mimo cyrków które jej przysporzyła, starsza siostra nie miała zamiaru się nad nią znęcać.

- To nie tak, że nie chcę o tym rozmawiać. Po prostu... Nie umiem. Nie wiem jak. Jak myślę o tym wszystkim... Nie chcę tego od nowa przeżywać. Chcę to pogrzebać. Zapomnieć. Rozumiesz? - akurat w tej kwestii Reverie potrafiła ją zrozumieć jak nikt inny. Nawet jeśli nie uciekała się do tak podłych środków unicestwienia. Wbiła błagalny wzrok w siostrę. Chciała bez słów poprosić ją, żeby ta, jeszcze jej nie przekreślała. Ten ostatni raz.

- Nie wyjadę do żadnej kliniki odwykowej. Ale... Może jest inny sposób? - nie chciała sugerować w ten sposób, że najlepiej byłoby gdyby to starsza Beardsley przejęła obowiązki takiego miejsca. Miała wystarczająco dużo problemów na głowie, ale Clancy najbardziej przerażała myśl skończenia w takim miejscu samotnie i zmierzenia się ze swoją przeszłością wśród obcych, którzy nie rozumieli jej traumy.

reverie beardsley

powitalny kokos
pochmurnica
adria, navy
ODPOWIEDZ