głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Ulżyło mu, kiedy usiadła. Niby więcej szkód narobiłaby sobie niż jemu; aczkolwiek mimo niechęci względem rozmówczyni Albert wolał nie robić wokół nich zbyt wiele szumu. Natomiast gdyby chciał już dawno zadzwoniłby na policję. Skoro jeszcze tego nie zrobił miał względem szatynki inne plany.
Zaciśnięta na sukience dłoń zwróciła uwagę na dyskomfort z jakim zmagała się kobieta w obliczu konsekwencji instynktownego, impulsywnego wstania z miejsca. Odpowiadając na pytanie Alby zaczął kręcić się na krześle w machinalnym odruchu zsuwając z ramion marynarkę. - Dopóki nie dostałem telefonu od notariusza. Wtedy przestały bawić, ale pewnie nie ze względów jakie mogłyby przyjść Ci na myśl... - koniec końców zachęcająco przysunął marynarkę w kierunku dziewczyny, lecz brak natychmiastowej reakcji zmusił go do wstania i lekkiego rzucenia ubrania na odsłonięte ciało tak; żeby Carrie nie musiała przejmować się pokazywaniem wszystkim wokół swoich wdzięków.
Kolejne słowa znowu zmieniły nastrój. Usiadłszy na krześle mężczyzna zwrócił ku pannie Beardsley zirytowane spojrzenie. - Żartujesz? - nie dowierzał. Jak ktoś może być równie pewny siebie i niedoinformowany. - Przyjaźniłem się z Robertem od niemal czterech lat. Byłem z nim każdego dnia. Podczas spokojnych dni graliśmy w bingo i oglądaliśmy mecze; podczas najgorszych próbowałem przypomnieć mu gdzie jest, jak się nazywa i podcierałem tyłek. - bacznie obserwował Revie. - Do dzisiejszego dnia nie wiedziałem nawet, że jest w posiadaniu majątku. Nigdy nie rozmawialiśmy o jego przeszłości czy rodzinie. Nie chciał o niej rozmawiać. Założyłem; że jest biednym, zapomnianym starcem. Jakich wiele... - automatycznie zmarszczył brwi. - Skoro odpowiedziałem to teraz odwdzięcz się tym samym... Gdzie byłaś, kiedy tkwił w domu opieki...? - nigdy jej tam nie widział. Ani razu.
Ignorował flirt. Skupiał się na żarliwej dyskusji. Na oskarżeniu, które kryło się gdzieś pod woalką sztucznej uprzejmości. Oskarżeniu o manipulację staruszkiem. - Skarbie, nie potrzebuję niczyich pieniędzy. Jestem jednym z inwestorów i głównych darczyńców Oak Tree. Właśnie tak poznałem Roberta. - sugestywnie uniósł brew dając do zrozumienia, iż Reverie nie rozmawia z żadną płotką a finansowym rekinem. Stern z natury nienawidził gadać o pieniądzach, więc nie zatrzymał się przy tym na długo. - Zakumplowaliśmy się. Bywam tam często. Częściej niż w domu. Stało się... Był dla mnie jak... - ...ojciec, którego dawno straciłem. Czy to dlatego? Czy podświadomie szukał w nim ojcowskiego wzorca...? Berty pokręcił głową odganiając te psychologiczne dyrdymały. - Był fantastyczną osobą. Łatwo go polubić. Było... Łatwo było go... Cholera... - ręka Alberta pomknęła do butelki. Dolał sobie wina i wypił na raz. Dolał powtórnie.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Z natury była nieufna - jak przyczajone zwierzę, rudawy-zwinny lis znajdujący się pośrodku łąki, zza krzaka czujnie obserwując pełzające po jasnozielonej trawie kury. Za to, daleko jej było do płochliwości - z uniesioną głową powolnie wstępowała tuż na drogę swoich przeciwników. Potrafiła igrać z ogniem - zwyciężać - i chełpić się w wygranej. Wielokrotnie jej powtarzano, że powinna zostać prawnikiem lub kierować się na podobne ścieżki kariery; obdzierałaby przestępców ze skóry, a niewiernych mężów do suchej nitki. Może rzeczywiście byłaby w tym dobra, może potrafiłaby rozdzielić pracę od życia prywatnego - może gdyby poszła tą drogą całe zło które ją owładnęło - nie miałoby miejsca bytu.
Zarzucenie marynarki na nagie ramiona oraz głębsze rozcięcie na udzie było dobrym posunięciem, przykuło uwagę Revie - początkowe zaskoczenie zastąpiło widoczną na bladej twarzy ulgę. Koniec z ekshibicjonizmem. Czy Albert Stern zawsze bywał taki bohaterski?
Wtedy zaczął mówić.
Opowiadać, wspominać - wypowiadać imię dziadka, w taki sposób jakby również dla niego oznaczało wiele, zbyt wiele. Zmarszczone brwi i milczenie wskazywało jedno - Beardsley chłonęła słowa towarzysza niczym największą świętość. Każde zdanie, napomknięcie o Robercie - niepewny, nieco krzywy uśmiech na twarzy Sterna stanowiło jego obraz - osiemdziesięcioparoletniego mężczyzny, który poświęcił całe życie (a także rodzinę...) dla tego jednego miejsca, baru o które kłóciła się ta dwójka. Znał go; prawdopodobnie o wiele bardziej niż ona, w przeciągu kilku lat wiedział o życiu Boba więcej, niż Reverie podczas całego swojego życia. To bolesne, lecz niezmiernie prawdziwe. Nie interesowała się, zachłyśnięta prowadzeniem własnej firmy oraz nielicznymi próbami wykrzesania się z żałoby (jak dotąd szło jej fatalnie); zupełnie zapomniała, że na świecie żyli jeszcze ludzie dla których znaczyła tak wiele... Robert był jedną z nich.
- J-a... N-ie wiedziałam. - odpowiedziała na jednym wydechu, tym razem koncentrując spojrzenie na swym pustym kieliszku. Złapała opuszkami palców za butelkę i przechyliła ją napełniając szkło do pełna. Wzięła potężnego łyka. - Przepraszam. - To wcale nie tak, że zmieniła nagle zdanie - że przestała widzieć wykładowcę jako człowieka czyhającego na darmową gotówkę; jednak w tym wyznaniu, było coś osobistego - coś czego sama nie potrafiła pojąć. - Nie miałam pojęcia, że tyle dla Ciebie znaczył. - wyszeptała, a prawą dłonią nakryła lekko wysuniętą mężczyzny. Był to ruch bezwarunkowy, nie przewidziała go - dlatego po kilku sekundach zabrała rękę jakby ta intymna bliskość z Albym ją poparzyła. - Wybacz... - niezręczność w wypowiedzianym słowie podmarszczyła czoło szatynki. Mimochodem zerknęła w bok - drewniane drzwi wciąż znajdowały się na miejscu - chciała do nich pobiec, a skoro wszystko sobie wyjaśnili, czy miała teraz na to szansę?

Koniec.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
ODPOWIEDZ