Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl
006.
search, and you will find
knock, and the door will be opened for you
{outfit}

William otrzymał adres Sabato od jego asystenta. Mógł to załatwić przez kogokolwiek. Najłatwiej, a przede wszystkim zupełnie niezobowiązująco byłoby poprosić Ann, by przesłała pierścionek pocztą. Gdy jednak okazało się, że mężczyzna mieszka całkiem niedaleko, podobny gest wydał mu się zwyczajnie śmieszny i zbyt ostentacyjny. Poza tymi mieli razem współpracować przy poważnym, atrakcyjnym i przede wszystkim kosztownym przedsięwzięciu, wypadało, by zaczęli zachowywać się jak dorośli.

Nadusił przycisk domofonu, cierpliwie czekając na odpowiedź.

Dochodziła dopiero dziewiąta, pora była dość wczesna na odwiedziny, ale William liczył na to, że uda mu się załatwić tę sprawę przed pracą. Mimo godziny słońce grzało już porządnie, dlatego zsunął z ramion jasną marynarkę i przewiesił ją sobie przez przedramię. W wewnętrznej kieszonce znalazł się cudem odnaleziony pierścionek oraz złożona w pół karta tarota, przewrotna pamiątka z tamtego wieczora. Do tej pory nie spojrzał na obrazek, jaki zawierała i nie zamierzał tego zrobić. Chciał po prostu wszystko to zwrócić Sabato, a następnie zaproponować, by zapomnieli o tamtym wieczorze i skupili się na pracy.

Słońce nieprzyjemnie paliło go w kark, by rozejrzał się po dzielnicy. Zabawne, że nigdy do tej pory na siebie nie wpadli, mieszkając tak blisko, a teraz w krótkim czasie spotkali się już dwa razy i zapewne czekały ich kolejne, jeśli uda im się dopiąć współpracę.

Okazało się, że mylnie odczytał zachowanie przedstawicieli Courreges, bo proces przedstawiania kolejnych dokumentów, zamiast zwolnić tylko nabrał rozpędu. Nie wyglądało na to, by Blackaller zamierzał szkodzić ich współpracy. Może właśnie dlatego William postanowił zwrócić pierścionek osobiście, by nie robić z siebie idioty albo tchórza, który chowa się za plecami listonosza lub asystentki.

Poza tym to świetna okazja, żeby porozmawiać poza biurem, wyjaśnić wszystko i zająć interesami. Jeszcze raz nadusił domofon, poprawiając marynarkę na przedramieniu i pocierając szyję. Miał nadzieję, że uda mu się załatwić dziś tę jedną rzecz, na zawsze zamknąć tamten epizod w prostym „przepraszam, byłem pijany, oboje zapewne żałujemy tego, co się wtedy wydarzyło” lub czymś podobnym, co zabrzmi nieco delikatniej i z mniejszym poczuciem winy, ale sens zamknie się w prostym zapomnijmy.

Szukał w głowie właściwych słów, odwrócony plecami do słońca spoglądał na ładną willę, nabierając przekonania, że uda się to rozsądnie załatwić.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
003.
I wear my sunglasses at night
knock, and the door will be opened for you
{outfit}

Do głównych, podwójnych drzwi domu prowadziła szutrowa ulica. Każdy detal był skrupulatnie, wręcz nachalnie przemyślany. Dom wydawał się duży. Ogrodzony niewysokim murem porośniętym szczelnie jakimś miejscowym pnączem. Przypominał bluszcz, ale liście zdawały się znacznie bardziej mięsiste. Brama pozostawała otwarta, z wysypanym żwirem podjazdem. Centralnym punktem nieskazitelnie wysprzątanego podwórka był okazałe drzewo. Kształtem przypominało dąb, którego liście skarlały z jakiegoś powodu i przybrały niemal formę igieł.

Budynek był brutalnie surowy, łączący drewno i beton. Zamknięty w mocnych, stanowczych liniach. Głównym elementem, z którego Sabato był szczególnie dumny, był taras na dachu. Zajmował olbrzymią przestrzeń, a na samym środku rosła sosna. Surowa w swojej naturalnej formie. Nie była sztucznie przycinana, wyginała się w różnych kierunkach, rozrzucając na boki szyszki i opadające igliwie.

– Dzień dobry. – podwójne, drewniane drzwi otworzyła kobieta w średnim wieku. Jej skóra miała oliwkowy odcień. Twarz naznaczona kilkoma zmarszczkami mimicznymi wciąż pozostawała promienna i pełna blasku. Miała na sobie prostą, białą koszulę i czarne spodnie. Opiekowała się domem, a może także samym Sabato. Musiała pochodzić z Lorne Bay lub okolicznej miejscowości. Rozpoznała Williama i z szerokim uśmiechem wpuściła do środka. Sabato ma za sobą dość długą noc, ale sprawdzę czy dam radę go ściągnąć. Długą noc? Nie chodziło bynajmniej o pracę.

Przez cały wieczór próbował skupić się na obowiązkach. Ale brakowało mu weny? Natchnienia? Sam nie potrafił znaleźć odpowiedzi czego mu brakuje. To zawsze skutkowało tym samym: zabawą. W sypialniach gościnnych spały jego przyjaciółki i przyjaciele. Alkohol lał się strumieniami, a narkotyki przekazywane były z rąk do rąk. Sabato zasnął zaledwie parę godzin temu. Gdy gosposia próbowała do niego mówić, ledwo wyłapywał sens zdań.

Trudno było dostrzec jakieś ślady całonocnej libacji. Opiekunka domu (tak ją zwykle nazywał) była nad zwyczajnie skuteczna. W salonie roznosił się przyjemny zapach, przypominał baśnie tysiąca i jednej nocy. Kadzidła powoli wypalały się, unosząc w powietrze stróżki delikatnego, aromatycznego dymu. Podwójne drzwi na taras, szeroko otwarte, prowadziły do minimalistycznego ogrodu z widokiem na wybrzeże.

– Dzień dobry. – wymamrotał, schodząc szerokimi schodami do salonu.

– To dość niespodziewana wizyta. Coś złego dzieje się z naszym kontraktem? – zapytał, bo to chyba pierwsza myśl jaką wyłuskał z zaćmionego bałaganu w swojej głowie.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Potraktował gosposię serdecznym uśmiechem na powitanie, w porę też oparł się tchórzliwej pokusie, by po prostu wręczyć jej oba przedmioty i poprosić, by przekazała je właścicielowi domu. Zamierzał jednak dziś po męsku wyjaśnić kłopotliwą sytuację. Może nawet wysiliłby się na jakieś oficjalne przeprosiny za swoje ostatnie słowa. William wyjątkowo chętnie poczucie winy, wynikające z pragnień obudzonych tamtego wieczoru, przekuwał w to zakłopotanie zupełnie innego rodzaju, które mógł sobie racjonalnie wyjaśnić.

Przekroczył próg domu, rozglądając się po nim dyskretnie. Sam nie wiedział do końca, czego się spodziewał. Może czegoś jeszcze bardziej ekstrawaganckiego, co odzwierciedlałoby to kreatywne rozbuchanie? Mniej klasy a nieco więcej szaleństwa? W tym wnętrzu czuł się jednak dobrze, całkiem komfortowo, dlatego przystanął na środku pomieszczenie, ponownie skupiając spojrzenie na kobiecie.

To nic pilnego, jeśli to jakiś kłopot, mogę wrócić innym razem.

Szczerze wątpił, by rzeczywiście miał jeszcze raz się tu wybrać. Pewnie jednak poprosiłby Ann o załatwienie tej sprawy. Gospodyni mimo to ruszyła na górę. William stał więc dokładnie tam, gdzie go pozostawiła, nie odczuwając pokusy, by rozejrzeć się po wnętrzu. Byłoby wyjątkowo niefortunnie dać się przyłapać na wścibstwie. Poza tym naprawdę zamierzał to szybko załatwić i wrócić do swoich obowiązków.

Odwrócił się lekko w kierunku mężczyzny, gdy usłyszał jego głos dobiegający od strony schodów.

Stan salonu mógł nie wskazywać na wczorajszą zabawę, za to Sabato widocznie nosił jej wczorajsze ślady. To dobrze. W tym stanie facet powinien zdecydowanie lepiej zrozumieć, że o skutkach imprez najlepiej jak najszybciej zapomnieć. Bo czy krępujące wspomnienia nie były po prostu takim kacem dla mózgu lub serca?

Dzień dobry, panie Blackaller 一 powitał go, od razu ustawiając tę sytuację na właściwych i oficjalnych torach, jakby przyszedł tutaj służbowo. Zaraz jednak lekko pokręcił głową, a na jego usta wpłynął mimowolny uśmiech, świadczący o zadowoleniu. 一 Z kontraktem wszystko idzie w znakomitym tempie 一 zapewnił, jednocześnie sięgając do marynarki. Wsunął dłoń do wewnętrznej kieszonki, wyciągając srebrny pierścionek oraz zgiętą na pół kartę tarota.

Obie te rzeczy odłożył na stolik i na moment nakrył dłonią. Przeciągnął palcami po chłodnym metalu i ręcznie zdobionym papierze. Pod opuszkami mógł najpierw poczuć zdobienia sygnetu, a potem płytkie wyżłobienia, jakie stalówka zostawiła na karcie.

Przepraszam za kłopot o tak wczesnej porze. Chciałem panu osobiście zwrócić pierścionek, a przy okazji podziękować, że mimo trudnego początku, nasza współpraca tak doskonale się układa 一 cofnął dłoń, znów się prostując i układając starannie materiał marynarki. Zlustrował spokojnie mężczyznę, starając się nie oceniać jego stroju, ani stanu, w jakim się obecnie znajdował. 一 Cieszę się, że zostawiliśmy tamten niefortunny wieczór za nami. Obydwoje byliśmy pijani 一 dodał, znów pozwalając sobie na ten czarująco przepraszający uśmiech. Nawet nie próbował ukrywać ulgi, jaką sprawiło mu to stwierdzenie, nawet jeśli w oczach jego rozmówcy to znów była próba zakłamania rzeczywistości. William okłamywał się od tak dawna, że właściwie przychodziło mu to całkiem naturalnie. 一 Wybiera się pan jutro wraz z ekipą techniczną wybrać odpowiednie miejsce na wybrzeżu? 一 zapytał, natychmiast wracając do swoich ulubionych interesów.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Pan Blackaller brzmi nienaturalnie. – powiedział spokojnie. Sabato miał dość duże doświadczenie na stanowisku party animal. Bawił się w podłych klubach Berlina, przez najelegantsze lokale Paryża, aż po luksusowe, prywatne loże Nowego Jorku. Potrafił w mgnieniu oka doprowadzić się do pozornego stanu używalności. I tak też było tym razem. Jedwabny szyfon, skrupulatnie udrapowany na jego ciele. Przeźroczysty, delikatny materiał tylko nadawał cień jego klatce piersiowej, wyrzeźbionym ramionom. Spodnie miały niezaprzeczalnie ostry, zaprasowany kant. Lekko podkrążone oczy, wilgotne wargi. Pewnie chwilę temu pochłonął łapczywie sporą ilość wody.

– Poprosiłem Marco żeby nie stwarzał Ci żadnych problemów. – przyznał, gdy William napomknął o świetne tempo pracy nad projektem. Dodatkowo Sabato zażądał, że będzie komunikował projekt wyłącznie z zastępcą burmistrza. Użył jakiegoś bezsensownego, nielogicznego argumentu. Pani burmistrz nieposjawiła się na spotkaniu, nie rozumiała przedsięwzięcia. Jednym słowem zagrał rozkapryszoną diwę, która ma swoich predestynowanych współpracowników. Wszystkie decyzje, wszystkie rozmowy toczyły się teraz w obecności Williama. Nawet nota prasowa, którą pewnie dostał e-mailem dzisiaj rano do zapoznania się, wspominała świetną współpracę. Ten krótki opis projektu miał zostać rozesłany do najważniejszych wydawnictw, najpopularniejszych tytułów z branży. Conde Nast, Womenswear Daily, Dazed czy i-D. Wszyscy mieli usłyszeć nazwisko Williama.

– Napijesz… napije się Pan czegoś? – Sabato obrócił się przez ramię w poszukiwaniu gosposi, ale ta niczym medium, przewidując jego potrzeby stała w pogotowiu z wysoką szklanką wypełnioną wodą. Chłopak podziękował uśmiechem, wypijając niemal połowę za jednym razem. Kilka kropel wręcz niefortunnie spadło na materiał bluzki.

”Nie zostawiłem niczego za sobą. Doskonale pamiętam cały ten wieczór i niczego nie żałuje.” odparł pogodnie, w swoich myślach. Nie śmiał się zwerbalizować tego zdania, a tylko przyglądał się koszuli na ciele mężczyzny. W głowie słyszał dziwny szum, nie pozwalający się skupić. Trochę jakby ktoś próbował go utopić, zaniżając jego głowę głęboko pod wodą.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, przyjadę razem z nimi. – odpowiedział.

– I to ja powinienem przeprosić. – wskazał na salon, by mogli przejść głębiej do środka. Na samym środku znajdowała się kompozycja sofy, kilka pikowanych elementów zaprojektowanych przez Mario Belliniego. Obite w ciemnozielony welur. Na jednej ze ścian wisiało czerwone płótno, z nacięciem na samym środku. Fontana pozostawał ulubionym artystą Sabato. W całym domu roiło się od dzieł sztuki, egzemplarzy świetnego wzornictwa. Było też parę wielkoformatowych wydruków, bardzo erotycznych, czarnobiałych zdjęć.

– Chcielibyśmy, jako firma… – zaczął, lekko niepewnie. – … zaprosić Cię do Włoch. W przyszłym tygodniu. Żeby obejrzeć siedzibę firmy, atelier. – wyliczał spokojnie. Stanął tuż przy sofie, jakby miał zaraz zająć na niej miejsce. W ostatniej chwili zawahał się.

– Mogę mieć prośbę? – w napływie kolejnej fali uległości, postanowił zająć wygodne miejsce na podłodze. Oparł plecy o siedzisko olbrzymiej sofy, oglądając się na Williama. Uśmiechem zachęcił go, by podszedł bliżej i zajął miejsce na kanapie.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Czy to zaproszenie, żebyśmy przeszli na ty? 一 zagadnął niezobowiązująco, kiedy mężczyzna wyraził niezadowolenie ze sposobu, w jaki się do niego zwracał. Uczynił to wciąż trybie całkiem przyjemnej, biznesowej konwersacji. Bardzo chciał, żeby na niej pozostali. Może gdyby zrezygnowali z oficjalnych tytułów, obydwoje poczuliby się nieco bardziej swobodnie i rzeczywiście przeszli do porządku dziennego nad tą w gruncie rzeczy pozbawioną znaczenia historią jednego wieczoru.

William tego dnia wyglądał mniej elegancko niż podczas ich drugiego spotkania. Był ubrany na tyle wygodnie, na ile wypadało zastępcy burmistrza małego miasteczka, który na ten dzień nie ma zaplanowanych żadnych spotkań, za to musi przetrwać w tym piekielnym upale. Kilka pierwszych guzików całkiem zwyczajnej, bawełnianej koszulki było rozpiętych, odsłaniając fragment szerokiej i twardej piersi.

Spojrzał na mężczyznę zaciekawiony wzmianką o Marco. Widać całkiem słusznie nazywał go imieniem niezrozumiałej wieszczki. Nie potrafił odgadnąć motywacji Sabato. Po co mężczyzna miałby się za niego wstawić? Teraz stawało się jasne, dlaczego od ich spotkania właściwie nic „nie było problemem” i „wszystko dało się załatwić”. Podziękował mu skinieniem głowy, choć tak naprawdę powinien zapytać „dlaczego?”. Darował sobie jednak dociekania, ponieważ spodziewał się, że wcale nie chce usłyszeć odpowiedzi.

Równie uprzejmie podziękował za wodę, jeszcze raz śląc kobiecie serdeczny uśmiech, a następnie wbrew swojej woli obserwując, jak kropla czystej wody spływa z podbródka mężczyzny na przezroczystą koszulę, co uświadomiło Williamowi, że de facto Sabato był w tej chwili pół nogi. Ta myśl niemal wytrąciła go z równowagi, ale szybko opanował się i wrócił do ignorowania tego faktu. Czysty przypadek. Podobnie ten specyficzny sposób, w jaki mężczyzna wypowiadał słowo „pan”, jakby nie było jedynie grzecznością formułką.

Nie mam nic przeciwko 一 zapewnił obojętnie, wciąż tym koleżeńskim tonem, który zabijał jakąkolwiek poufałość.

Ruszył za nim w głąb gustownie urządzonego salonu, po którym rozejrzał się z dużo większym zainteresowaniem, choć to nie niecenzuralne grafiki budziły w nim największą ciekawość. Całość sprawiała wrażenie przemyślanego, użytkowego dzieła sztuki. Sabato wyraźnie lubił otaczać się ładnymi rzeczami i to upodobanie dzielili obydwoje.

Zaskoczony zaproszeniem William, przerwał na moment podziwianie salonu, skupiając z powrotem spojrzenie na gospodarzu. To była kusząca propozycja, która otwierała spore perspektywy, ale jednocześnie podejrzanie niespodziewana i niezasłużona. Wyglądała jednak na podróż służbową, co właściwie uspokajało Lowella.

Chętnie odwiedziłbym Włochy ponownie, ale najpierw musiałbym się upewnić, że pozwala na to mój kalendarz 一 odpowiedział, potrzebując chwili, by zastanowić się nad podjęciem tej decyzji. Dużo ułatwiłoby mu, gdyby poznał motywy mężczyzny. Świadomie usiadł na sofie w pewnej odległości od Sabato, który mógł czuć się swobodnie, bo był u siebie w domu. William odłożył starannie marynarkę obok, mimo woli przesuwając dłonią po obiciu kanapy. Kilkukrotnie z zaskakującą przyjemnością przygładził materiał, a ten łaskotał lekko wnętrze jego dłoni.

Zaśmiał się cicho, słysząc to ostatnie pytanie. Zrobił to odruchowo i przez sekundę wyglądał na szczerze rozbawionego. Z jego twarzy ustąpiło napięcie, łagodząc nieco rysy i czyniąc na moment spojrzenie przychylnym i jasnym.

Ostatnim razem podobna prośba w pańskim wykonaniu była dość specyficzna 一 zdradził powód swojej wesołości już bez tego sztywnego zakłopotania. Naprawdę chciał, by ich relacja zeszła na zwyczajne tory, które nie zmuszały go do kwestionowania wszystkiego. 一 Ale zaryzykuję. Proś.

Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Tak. – skinął głową.

– Choć “Cassy” również bardzo mi się podoba. – wspomniał, a gdy niesforny kosmyk włosów opadł na twarz, łaskocząc na czole, potrząsnął głową. Jednym ruchem dłoni przeczesał włosy, odgarniając je z powrotem.

– Jeśli może Pan zwracać się do mnie chociaż Sabato, będzie mi bardzo miło. – z jednej strony, wyglądało to jak niewinna, całkiem neutralna konwersacja. Wręcz biznesowa i przyjacielska. W rzeczywistości, gdyby rozłożyć ją na czynniki pierwsze: oczekiwał, że William zwróci się do niego po imieniu, gdy on będzie tytułował go “Panie Lowell”? Lub inną wersją “Pan”. Spojrzał na niego, wciąż siedząc wygodnie na podłodze, z plecami opartymi o miękkie siedzisko.

Przez pewien czas skupił wzrok na cienkich stróżkach aromatycznego dymu unoszącego się w powietrzu. Żarzące się kadzidła miały hipnotyzującą moc. Za każdym razem przywoził świeżą, nową porcję z Włoch, z niewielkiej pracowni we Florencji. Od niemal dwustu lat, zakonnice przy Klasztorze św. Klary wyrabiały świece, kadzidła i mydła. Uwielbiał to miejsce, ich mistyczną pracownię ukrytą między ścianami z piaskowca. Nawet teraz pamiętał zapach suszonych ziół i kwiatów, falujący w powietrzu, tańczący z promieniami włoskiego słońca. Na dziedzińcu zwykle suszyły pomidory, zalane w gęstej, złotej oliwie z oliwek. Ta chwilowa hipnoza była tylko spotęgowana alkoholem buzującym wciąż w jego krwiobiegu. Uśmiechnął się, a nawet bezgłośnie zaśmiał, odchylając głowę do tyłu. Wziął głęboki wdech i otworzył oczy, próbując zebrać skołatane myśli.

– Wciąż chciałbym coś dla Pana zrobić. W ramach przeprosin. – powiedział spokojnie. To była ta prośba. Prośba, by umożliwił mu zrobienie czegoś, wykonanie jakiegoś polecenia. Tym razem jednak nie było to tak ostentacyjne i prostolinijne. Nie zadał pytania wprost, jak to zrobił w klubie. Choć rdzeń tej wypowiedzi pozostawał ten sam. Mówiąc to, nie patrzył na Williama. Te krótkie, stanowcze “Proś.” Zadziałało na niego niesamowicie mocno. Policzki lekko się zarumieniły od przyśpieszonego tętna. Przygryzł dolną wargę, w bardzo niewinny sposób.

– Masz coś przeciwko muzyce? – zapytał, ale nie zaczekał na pozwolenie. Przekręcił się na jedną stronę, by niemal na czworakach pokonać dwa metry dzielące go od gramofonu stojącego na podłodze. Sięgnął po stary krążek z kilkoma zadrapaniami, układając delikatnie igłę odtwarzacza. Chwila ciszy z kilkoma zgrzytnięciami, zanim przebój “Cry to me” w wykonaniu Solomona Burke rozbrzmiał po pomieszczeniu.

– Podobała się Panu nasza nota prasowa? Powinna dojść dzisiaj rano, e-mailem. – zapytał. Jego usta wciąż pozostawały lekko zwilżone. Zarys był wyraźny, niczym dobrze namalowany portret.

– I będzie nam… – w rozumieniu “firmy” – … bardzo miło jeśli znajdzie Pan czas. Polecielibyśmy najpierw do Mediolanu, a później do Florencji? Mamy tam fundację wspierającą włoskie rzemiosło. – wyjaśnił krótko. Przez niemal cały czas ‘oglądał’ Williama. Nie tyle tępo na niego patrzył, co podziwiał. W jego tęczówkach połyskiwały iskierki ekscytacji. Jakby właśnie odkrywał nowe dzieło sztuki.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Nic nie odpowiedział na jego prośbę w sprawie przejścia na ty. Powoli zaczynało do niego docierać, o co w tym wszystkim chodzi. A może raczej wiedział od początku, tylko teraz przestał udawać przed samym sobą. Zastanawiał się tylko, jak Sabato zgrywając kulturalnego faceta jednocześnie tak bezczelnie i niemal wprost zwierzał mu się ze swoich niewłaściwych pragnień. William je doskonale rozumiał, był pod wrażeniem jego subtelnej bezpośredniości, może nawet gotów je zrealizować, gdyby nie jeden, wcale nie tak drobny i na dodatek niemożliwie istotny szczegół, który zawierał się w zawartości jego spodni.

W pierwszym odruchu zignorował jego prośbę, gotów ponawiać uporczywe próby nadania temu spotkaniu biznesowego lub choćby koleżeńskiego charakteru. Lubił określać rzeczy, zamykać rzeczywistość w jasnych, wyrazistych ramach, ale Sabato mu na to nie pozwalał. Ciągle się wymykał i gdy William już zyskiwał nadzieję, że uda mu się wydostać z tej kłopotliwej sytuacji, znów w niej tonął. Zaczynało do niego docierać, że przyjście tutaj było błędem i mogło wysłać niestosowny sygnał.

Pochłonięty przez myśli jedynie nieuważnie skinął głową, godząc się na muzykę. Była mu w tej chwili kompletnie obojętna. Miał wrażenie, że intensywne zapachy i temperatura nieprzyjemnie go otumaniały, utrudniając zebranie myśli. Odruchowo powiódł spojrzeniem za mężczyzną, który miękkim, kocim ruchem, nie wstając z kolan, przeszedł w kierunku gramofonu, szorując eleganckimi, zaprasowanymi spodniami po podłodze. Przesunął wzrokiem po całej jego sylwetce, gdy mężczyzna w tej pozycji eksponował seksowną krzywiznę mięśni ramion, której nie ukrywała przezroczysta tkanina, łagodny łuk pleców i pośladki, opięte czarnym materiałem.

William zabrał dłoń z kanapy i oparł ją na swoich kolanach, jakby zamierzał wstać i wyjść. Uciec, jak ostatni tchórz, ale nie zrobił tego. Wpatrywał się w niego, czując, że zamiast obrzydzenia, budzi w nim fantazje.

Nie sprawdzałem jeszcze maila 一 odparł obojętnie, bo jego myśli pochłaniało teraz coś innego. Fakt, jak wszystko składało się w kompletną całość. Nie wątpił, że nota prasowa okaże się pochlebna. Sabato tym pytaniem prosił o choć drobną pochwałę, był dumny, chciał mu się przypodobać, schlebiać… zadowolić.

A potem planował biznesowy wyjazd, jakby to były wspólne wakacje. To również William był gotów po prostu zignorować

Wygładził materiał spodni i się zrelaksował, siadając wygodniej na kanapie. Nieco szerzej rozstawił kolana i rozluźnił spięte mięśnie barków. Oparł łokcie na udach i wychylił się do przodu, w kierunku Sabato. Już nie uśmiechał się przyjaźnie, ani czarująco, jakby odsunął na bok wizerunek charyzmatycznego polityka, bo wyraźnie nie chodziło tu o interesy. Zignorował wszelkie inne wątki rozmowy.

Podejdź bliżej 一 stwierdził spokojnym, neutralnym tonem, w którym nie pojawiły się szorstkie czy twarde nuty. Właściwie brzmiało to, jak zaproszenie. 一 Nie wstawaj, Cassy 一 doprecyzował swoje życzenie, zmiękczając je pieszczotliwym zwrotem. Chciał sprawdzić, czy Sabato posłucha polecenia, które w swojej wymowie było niemal erotyczne. Nawet nie drgnął, tylko czekał na reakcję mężczyzny, przekonany, że będzie nią natychmiastowe posłuszeństwo. William w końcu go rozgryzł.

To ci się podoba, prawda? 一 zapytał mrukliwie, nieco niżej i z mroczną satysfakcją, która tak nie pasowała do ciepłego poranka i ładnego salonu rozświetlonego promieniami porannego słońca, wypełnionego muzyką i wonią kadzidełka. 一 Spełnianie moich życzeń?

Do Williama dotarła ta prosta prawda. Dla Sabato samo otrzymanie rozkazu było już nagrodę. Nie chciał nic innego w zamian. Potrzebował tylko potwierdzenia. Mężczyzna swoją gotowością odwoływał się do najniższych instynktów, które kotłowały się na samym dnie duszy.

Osobiście dopilnowałeś napisania noty prasowej? Dbałeś, żeby spodobało mi się jej każde słowo?



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Muzyka wypełniała wnętrze, a młody blondyn usiadł na biodrze. Podpierał się jedną dłonią, bezwarunkowo uderzając palcami o podłogę, podążając za rytmem muzyki. Jedwabna tkanina ledwo zakrywająca jego tors miękko układała się na ciele. Pionowe plisowania otwierały się lekko, tworząc cienisty woal.

– Oczywiście. Jest niemal nieprzyzwoicie wcześnie. – przyznał, rozumiejąc dlaczego William jeszcze nie sprawdził swojej skrzynki e-mailowej.

– Jeśli będzie tam coś do zmiany, daj tylko znać. – dodał.

Od świata zewnętrznego oddziały ich olbrzymie, przesuwane drzwi prowadzące do minimalistycznego, zadbanego ogrodu. Skrupulatnie przystrzyżony trawnik niemal emanował zielonością. W basenie migały drobne fale, przypominające ożywione obrazy Davida Hockney. Brakowało tylko umięśnionego mężczyzny w retro kąpielówkach, wskazującego do basenu. Nad tym chyba pracował Sabato.

Szeroko otwarte okna wpuszczały ciepłe, świeże powietrze do wnętrza domu. Słońce niemal bezczelnie, bez pozwolenia, kładło się złotymi smugami na ciemnej podłodze. Wypolerowane, lakierowane ciemne drewno odbijało promienie światła w bardzo wyrafinowany sposób. Jakby ledwie nim łaskotane. William miał wiele długich momentów by zapoznać się z wnętrzem. Sabato delektował się jego obecnością. Miał ochotę pożreć ją w całości. Szybko i łapczywie. Niczym wygłodniały i spragniony. Nie miał jednak takiej możliwości. Rezerwa z jaką zachowywał się William zmuszała go do cieszenia się z najdrobniejszych gestów. Obserwował jak układa dłonie, jak odkładał marynarkę. W jaki sposób układa się materiał koszuli na plisie zapięcia, gdy mężczyzna nabiera oddechu. Bóg istnieje. Przyznał w myślach. Tylko bóg, niezależnie czy był to Zeus czy Ozyrys, Bóg judaizmu czy katolików, mógł stworzyć kogoś tak idealnego jak William. Przez moment zastanawiał się, że może William jest zwyczajnie personifikacją Boga. Ten filozoficzny bałagan krzątający się w jego głowie był pewnie spowodowany resztką alkoholu i narkotyków.

– Mogę? – to zaproszenie chyba wyraźnie go zaskoczyło. Nie w negatywny sposób. To było niemal jak spełnienie marzeń, tych najbardziej abstrakcyjnych i nierealnych.

Wzrokiem niemal dotykał twarzy Williama. Schodząc niżej, na odsłonięty odrobinę mostek, na pasek od spodni, aż do butów. Sposób w jaki układał stopy, jak poprawiał się na sofie. Wszystko otępiało niewinnego Sabato. Nie zarejestrował nawet gdy znów figlarnie przygryzł dolną wargę. Choć niestety nie była to najwstydliwsza oznaka. Nie zorientował się, gdy spodnie zrobiły się zbyt ciasne, w odpowiedzi na jego bogatą fantazje.

– Tak. – skinął głową.

– Choćby najmniejszych. – dodał tylko. Chciał spełniać każde jego palenie. Każde życzenie, nawet te niewerbalne. Sabato przekręcił się z boku, by powolnymi ruchami zbliżyć się do Williama. Wciąż nisko, na podłodze. Lekki materiał bluzki opływał każdy mięsień jego torsu. Tylko podkreślał wyrafinowane, niemal kocie ruchy. Pochylił nieco głowę, potrząsnął nią, a nawet cicho się zaśmiał.

– Doprowadzasz mnie do szaleństwa. – pokręcił głową, ale uniósł podbródek. Spojrzał na Williama z dołu. Dzielił ich ostatni metr. Sabato wysunął ramię do przodu, z zamiarem kolejnego kroku. Zastanawiał się jak blisko może podejść.

– Sam ją zredagowałem. Poprawiłem tysiące razy, zastanawiając się co Ci się spodoba. I co wciąż pozostaje przyzwoite. Na początku wychodziły mi tylko hymny pochwalne. – przyznał. Chyba alkohol i to krótkie zaproszenie rozwiązały mu język. Wciąż stał na czworakach, tuż przed Williamem. Plecy układające się w lekki łuk, uniesione wyżej biodra opięte w ciemnych, eleganckich spodniach.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Skinął oszczędnie głową, ponawiając pozwolenie. Reakcja Sabato była satysfakcjonującym potwierdzeniem jego domysłów. William nie potrafił opanować zadowolenia, gdy mężczyzna niemal bezwiednie przyznał, że czerpie z tego przyjemność. Wzrok w końcu uciekł mu na usta, teraz kusząco wilgotne i lekko zaczerwienione od przygryzania. Odruchowo rozchylił własne, gdy jego ciało reagowało bez udziału myśli, nie tak uległe wobec żelaznej woli, jak klęczący przed nim mężczyzna. W chwili, gdy sytuacja stała się tak bezwzględnie jasna, William mógł znów poczuć się w niej pewnie i niepokojąco komfortowo.

To Sabato mógł odczytać bez trudu z przystojnej twarzy, którą teraz mógł podziwiać z bliska. I niemal naprawdę dotknąć. Nie pierwszy raz ktoś klęczał przed Williamem, ten zbyt szybko odnalazł się w tej sytuacji. Zabawne, że widział w tym coś dużo mniej niestosownego niż w fakcie, że facet podrywał go w klubie. Wciąż sprawiał wrażenie odprężonego, choć może teraz również bardziej skupionego. Pozwolił sobie nawet na ciekawość.

Doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Bezwiedny komentarz zadziałał elektryzująco, znów przede wszystkim ze względu na jego śmiałość i otwartość. William nie obracał się w towarzystwie, w którym ludzie pozwalali sobie na taką bezpośredniość. Sabato również w ubraniach od projektantów i luksusowym domu wyglądał na kogoś dobrze ułożonego. A jednak podarował mu to zadziwiająco szczere pochlebstwo, które potrafiło sprawić przyjemność nie mniejszą niż pieszczota.

Dość 一 stwierdził miękko, gdy dłoń mężczyzny znalazła się w pobliżu czystych, zadbanych butów zwieńczonych równą kokardką z cienkich sznurówek. Metr był stosowną i bezpieczną odległością, która skutecznie wstrzymywała przed pokusą dotknięcia. Gdyby uprzedzenia Lowella miały im nie wystarczyć.
Nie tylko Sabato czerpał jednak przyjemność z tej gry, dlatego William ciągnął ją dalej dla własnej przyjemności. Teraz, gdy już znał jej zasady, wydawało się to po prostu dziecinnie łatwe. Zdawał sobie sprawę, że kusiła go perspektywa kontroli. Upajał się władzą, którą dawało stanowisko, nazwisko czy pieniądze. Dziecinnie łatwo wpadał w tę pułapkę własnych pragnień ze swobodą człowieka, któremu los nigdy nie podstawił nogi. I właśnie ta przyjemność na moment przesłoniła mu wszystkie oczywiste przeszkody.

Stąd te cienie pod oczami? 一 zażartował znów z tą towarzyską lekkością. Nie sądził, by Sabato naprawdę spędził całą tę noc na próbach ułożenia w kilka zgrabnych słówek o ich współpracy. Ten komentarz dowiódł jednak, jak uważnie przyglądał się jego twarzy i jak niewiele mogło umknąć bystremu spojrzeniu barwy oceanu.

Nie wyprostował się, wciąż siedział lekko pochylony. Blisko, ale jednak zdecydowanie zbyt daleko dla dobra ich obojga. W pewnej chwili po prostu pobłażliwie pokręcił głową i tym razem ten ładny, przepraszający uśmiech na jego ustach wydawał się zdumiewająco szczery.

Cassy, co ja mam z tobą zrobić 一 jeszcze raz otaksował go spojrzeniem, jakby szukał odpowiedzi, wyjścia z tej sytuacji, sensownego rozwiązania. 一 Nie mogę dać ci tego, czego chcesz i o co tak ładnie prosisz 一 jego głos wyrażał autentyczny żal, a spojrzenie zsunęło się między jego nogi, jednoznacznie precyzując, co dokładnie miał na myśli.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Zupełnie abstrakcyjny detal całej tej scenerii, mała pliszka. Drobny ptak o kruchej budowie. Smukły, czarny ogon i głęboko siwe skrzydła, które w świetle pełnego słońca niemal nabierały srebrzystego blasku. Niewielkie stworzenie, mniejsze od wróbla. Bacznie przyglądało się całej sytuacji, stojąc na skraju salonu, w drzwiach prowadzących do ogrodu. Kilka raptownych potrząśnięć małą główką, parę skoków. Nie trwało to długo, gdy przestraszone stworzenie zerwało się do lotu i zniknęło gdzieś w ogrodzie. Ta sytuacja, a raczej możliwe jej następstwa pewnie powinny budzić instynkt do szybkiego odwrotu.

– Nie. – zaprzeczył.

– Chociaż pośrednio, cienie pod oczami są z Twojego powodu. – przyznał bez skrupułów. Czy był świadom tego gdzie Will patrzy? Co sprawia mu przyjemność? Z każdą sekundą można było odnieść wrażenie, że tak. Skrupulatnie dbał o wypowiadane słowa, tak aby jego wargi niemal je rzeźbiły w przestrzeni. Tak pełne, z wyraźnie zarysowanym konturem. Lekko zaróżowione od przygryzania. Co pewien czas lekko oblizywał dolną wargę. Bardzo dyskretnie, by tylko zostawić na niej lekki połysk.

Czuł narastające podniecenie. Ekscytacja, wymieszana i poruszona stresem. Chciał zrobić wszystko, by tylko nie stracić szansy na przebywanie blisko Williama. A jednocześnie z trudem kontrolował jakiekolwiek ruchy. Czuł potrzebę żeby chłonąć go wszystkimi zmysłami. Dotknąć go, poczuć jaki zapach dzisiaj wybrał, jak mieszał się z naturalnym zapachem jego skóry. Ja pachniały jego skrupulatnie ułożone włosy. Chciał poczuć miękki dotyk jego skóry. Ta fala chciwości próbowała się z niego wyrwać niczym głęboko zakopany demon. Panie, wiemy, czym jesteśmy, lecz nie wiemy, czym możemy być. Przypomniał sobie w myślach słowa Ofelii do Króla, z IV aktu Hamleta.

– Dość, tak. – przyznał mu rację, zatrzymując się tuż przed nim. Wciąż na czworakach, uniósł głowę wyżej by na niego spojrzeć. Z tej perspektywy William wydawał mu się jeszcze “silniejszy”. Niczym mitologiczny Bóg, na piedestale. Sabato aż bezgłośnie jęknął, czując rosnącą temperaturę swojego ciała.

– Nie musisz mi nic dawać. – pokręcił głową.

– Nie potrafię tego wyjaśnić. Ani nawet zrozumieć. – powiedział z lekką nutą nonszalancki gwiazdy rocka. – Ale zrobię cokolwiek zechcesz, nawet bez dobierania Ci się do rozporka. – wyjaśnił. Tak bardzo łaknął jego obecności, że był w stanie zrezygnować z stricte seksualnych doświadczeń. A przynajmniej tak mu się teraz wydawało. Przecież to całkiem niewinne, prawda? Choć w rzeczywistości chyba bardziej niebezpieczne niż przypadkowy, szybki seks.

Przekręcił się, usiadł na jednym biodrze podpierając się dłonią. Po chwili opadł niżej. Leżał na podłodze, przed Williamem. Na boku, prezentując się niczym na wystawie. Lekko oblizał dolną wargę. Miał wyraźnie zaczerwienione policzki. Krew buzowała w jego żyłach bez sekundy wytchnienia.

– Czujesz się nieco swobodniej? – z jednej strony było to pytanie, choć niemal brzmiące jak stwierdzenie faktu.

– Mam nadzieję, że nie potrafisz czytać w myślach? – zapytał, śmiejąc się uroczo. Niewinnie i w bardzo chłopięcy sposób. Gdy się śmiał, przy kącikach oczu pojawiały się drobne trzy zmarszczki. Był niemal jak narysowana zabawka, czekająca na swojego właściciela.

William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
Zastępca burmistrza — Ratusz
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Underneath it all, we're just savages
Hidden behind shirts, ties, and marriages
How can we expect anything at all?
We're just animals still learning how to crawl

Cała ta sytuacja była przede wszystkim nierealna. Widzieli się po raz trzeci, a Sabato nie miał żadnych zahamowani. William zastanawiał się, czy po prostu leżało to w jego osobowości i mimo uległej natury nie brakowało mu śmiałości, czy jednak zależało mu tak bardzo, że postępował wbrew wrodzonemu charakterowi i przyzwyczajeniom? Bez wątpienia prezentujący się przed nim bezwstydnie mężczyzna był po prostu nieprzyzwoity w ten piękny i zadziwiająco elegancki sposób. Nie do przesady, może odrobinę zmanierowany, ale całkiem ujmujący. Nagle towarzystwo Sabato wydało się po prostu odświeżające.

Zabawne, bo w tej chwili mężczyzna nawet nie próbował ukryć swojego podniecenia. Całe jego mocne, męskie ciało o tym po prostu krzyczało. Zdradzała go czerwień na policzkach, język łakomie sunący po wilgotnych wargach, wyczekujących pocałunku, czy jakże jednoznaczna wypukłość na perfekcyjnie wyprasowanych spodniach. Gdy jednak wszystko było oczywiste i nazwane wydawało się bezpieczniejsze.

Poczułbym się pewnie swobodniej, gdybyś był bardziej ubrany, mniej bezczelny i nie wylegiwał się przede mną na podłodze, zachowując, jakbyś myślał, że jednak uda ci się mnie poderwać 一 stwierdził bez wahania. Zwyczajni ludzie i sytuacje nie onieśmielali Williama, po Sabato jednak nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać. Ta nieprzewidywalność drażniła go i fascynowała. Właściwie cały jego stosunek do mężczyzny zamykał się w tej chwili w tych dwóch słowach. 一 Ale zostań 一 zapewnił łagodnie, nie chcąc, by ten pomyślał, że robi na nim wrażenie.

William również nie zmienił pozycji i jakby wbrew własnym słowom po prostu go oglądał, bo przy każdej zmianie pozycji koszula układała się inaczej, coś innego odkrywając i ukrywając. A jednak jego spojrzenie zawsze i uporczywie wracało do ust. Widział, jak różowy koniuszek zwinnego języka wsuwa się między wargi, by pieszczotliwie po nich przesunąć. Ignorował go jednak, bo przecież nie był zainteresowany.

Na szczęście dla nas oboje nie potrafię czytać w myślach. Chociaż sam je zdradzasz 一 upomniał go, a następnie zawtórował mu śmiechem nieco niższym, przyjemnym w brzmieniu i znów całkiem szczerym. Chętnie uciekał w luźny, niezobowiązujący i koleżeński żart. Postawa Sabato dość dawała oglądu na jego fantazje.

Wyprostował się w końcu na kanapie, sunąc dużymi dłońmi po udach. Na jego palcach nie pobłyskiwał żaden pierścionek. Rozluźnił kark, przechylając na moment głowę do ramienia, a koszula napięła się wyraźnie na szerokiej klatce piersiowej, gdy na koniec lekko odchylił się do tyłu w poszukiwaniu ulgi po źle przespanej nocy. Westchnął głęboko z cichym zadowoleniem.

Prześlij Ann szczegóły wyjazdu. I przestań pożerać mnie wzrokiem. Mam nadzieję, że chociaż publicznie potrafisz się zachowywać 一 wyglądało na to, że ostatecznie William zamierzał wszystko to sprowadzić do wygodnego żartu, nieco spłycić, a dzięki dowcipowi po prostu odrzeć z intymności. Drwił, ale wciąż w ten koleżeński sposób. 一 Udowodnij mi to jutro na spotkaniu, a na poważnie rozważę te Włochy.



Sabato Blackaller
przyjazna koala
unHolly
brak multikont
lorne bay — lorne bay
32 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

– Bardziej ubrany? – powtórzył, spuszczając wzrok na to co miał na sobie. Chyba nawet nie zarejestrował ubrań, które zakładał. Nie widział nic niewłaściwego, a wręcz uznałby siebie za całkiem ubranego. W pierwszej chwili chciał przywitać gościa jedynie w bieliźnie. Teraz przynajmniej wiedział, że to pewnie tylko niepotrzebnie zniesmaczyło lub spłoszyłoby Williama. Powoli uczył się jakiego języka używać, jakich gestów i zachowań, by trzymać się w bezpiecznej i komfortowej pozycji.

– Dziękuję. – padło w odpowiedzi na “Ale zostań”. Te słowa znaczyły dla niego więcej niż jakikolwiek gest. Sabato chyba nawet nie dał rady ukryć delikatnego, radosnego uśmiechu. Nie było w nim bezczelnej satysfakcji, ani nawet pewności siebie. Raczej prostolinijna, niewinna wdzięczność.

– Uwierz mi, staram się jak najmocniej ich nie zdradzać. Sam się chyba wstydzę tych wszystkich myśli. – pokręcił głową. Sięgnął po swoją szklankę z wodą. Musiał obrócić się za siebie, napiąć całe ciało niczym strunę. Jedwabny materiał zadarł się odrobinę, odsłaniając gładką skórę na brzuchu mężczyzny z wyraźnie zaznaczoną kością miednicy. Trzymając szklankę wody, wrócił do poprzedniej pozycji. Nie był spragniony, tylko wyciągnął kostkę lodu między palcami. Zaczął nią przesuwać po delikatnej skórze pod oczami. Potrzebował tego. Parę razy zahaczył też o usta, które pod wpływem zimna szybko nabrały intensywnie malinowego koloru.

– Nie chcę wyglądać przed Tobą jak upiór. – usprawiedliwił swoje obecne poczynania. Faktycznie skóra pod oczami zaczęła łagodnieć. Błyszczała o lodowato zimnej wody. Po paru seriach, Sabato nonszalancko włożył kostkę lodu między wargi.

– Bolą Cię ramiona? Kark? – zauważył.

– Oczywiście prześlę wszystkie informacje do Ann. I obiecuję, że dam z siebie wszystko. Nie zawiedziesz się. – obiecał, choć nie miał najmniejszego, nawet cienia pomysłu jak może powstrzymać się przed fantazjami na jego temat. Nawet teraz, gdy koszula tak przypadkowo napięła się na jego mięśniach ramion, gdy guziki lekko się rozchyliły ukazując ledwie cień koloru jego skóry, Sabato chyba wstrzymał oddech. Oczami wyobraźni przeniósł ich już do Włoch, na południe. William leżący na białym, płóciennym leżaku i on, podający mu coś do picia, a potem dbający o krem w filtrem. Dotykając jego silnych ramion. Nim się zorientował, nie tyle dotykał ciała Williama, co je całował. Chłonął każdym zmysłem. Opanuj się.

– Zaczekasz chwilę? Pan. – poprawił się.

– Potrzebuje świeżej wody. – czekał chyba na pozwolenie, że może znaleźć gosposię gdzieś w kuchni.

Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


William Lowell

sumienny żółwik
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ