malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Gdzieś, kiedyś, prawdopodobnie w jednym z tych niedorzecznych wątpliwej jakości dzieł dzisiejszej kinematografii, usłyszał zdanie o tym, że człowiek jest w stanie się przyzwyczaić nawet do najgorszych niedogodności. Pewnie na dodatek po drodze trochę to przeinaczył, ale aktualnie i tak zepchnąłby to na karb zmęczenia. Bo owszem, Flann Rohrbach czuł się zmęczony jak nigdy dotąd. Do cna wręcz wyssany z jakichkolwiek sił witalnych, niczym jakiś duch przemykający tymi szpitalnymi korytarzami, co najwyżej opakowany w ludzkie ciało. I owszem, przyzwyczaił się. Choć nie przyznałby się pewnie do tego nikomu, nawet Julii - a ta umiała wszak wyciągnąć z niego nawet najgłębiej skrywane tajemnice - w jakiś pokręcony sposób to ślizganie się po egzystencji, ta wyższa ekwilibrystyka z jego życiem, jakiej wymagał od niego ostatni czas, całkiem wygodnie rozsiadły się w jego życiu a on bez cienia sprzeciwu im przytaknął i pozwolił rozgościć w najlepsze. Nie miał ochoty na jakikolwiek sprzeciw, nie kiedy sprawa dotyczyła Desiree. W końcu to troska o nią doprowadzała do tego, że spędzał tutaj każdą jedną minutę. I spędzałby każdą następną, gdyby tylko zaszła taka konieczność.
Musiał jednak przyznać, że odrobinę spokojniejszy stał się w momencie przeniesienia jego ulubionej blondynki na mniej niepokojący odcinek oddziału, ten bardziej otwarty, gdzie rytmu dnia nie wyznaczały ustalone zmiany Dillon - Flann - Dillon - Flann, wszystko stało się naturalniejsze a i najwyraźniej samej Desiree zrobiło się jakby odrobinę lepiej, bo po raz kolejny robiła podejście do tego, aby jej chłopak (właśnie gdzieś w środku szeroko uśmiechał się do tego określenia) zjadł/wyspał się/zajął sobą/niepotrzebne skreślić. Cała Desiree, zawsze przejmowała się wszystkimi wokół bardziej niż samą sobą i nawet pewnie nie zdawała sobie sprawy, jak mocno go to w niej zawsze ujmowało. Zawsze - zapewne do teraz - bo miał ochotę z uporem maniaka powtarzać jej, że teraz to on będzie zajmował się nią, a rolami zamienia się co najwyżej za kilka ładnych lat, kiedy on już będzie stary i będzie mógł pozwolić sobie na to, żeby przestało mu do chcieć. Teraz jednak nadal c h c i a ł. Jak niczego innego na świecie chciał, by ta dziewczyna, ta jedną dziewczyna na której mu tak cholernie zależy, wracała do zdrowia jak najszybciej, żeby znowu poczuła się zupełnie bezpieczna i zupełnie spokojna. Na nic innego nie było więc czasu, ani chęci. Kochał tą kobietę do szaleństwa, gdyby tylko było to możliwe z całą pewnością wziąłby na siebie całą jej krzywdę, cały ból który w ostatnich dniach toczył jej ciało czy psychikę, ulżyłby jej na każdej możliwej i wymagającej tego płaszczyźnie. Rzeczywistość jednak nie zapewniała takich luksusów, a jedyne na co mógł sobie w tym momencie pozwolić to obecność. I wsparcie. I w całym wszechświecie nie było takiej siły, która by go od tego wykurzyła.
Musiał jednak przyznać, że jej upór był godzien podziwu. Jak tak dalej pójdzie, zacznie te jej nieśmiałe (acz, coraz śmielsze) podchody odznaczać w jakimś mało widocznym miejscu, kolekcjonując je jak małe, prywatne bingo. Mimo wszystko nie mógł nic poradzić na to, że kąciki ust jakoś mimowolnie, leciutko podjeżdżały mu do góry, kiedy słyszał jak się stara.
- Kochanie - przerwał jej w końcu, pewien tego, że jeśli tylko pozwoli jej rozkręcić się za bardzo, jeszcze przekabaci go i biedny zacznie faktycznie robić to, o co go prosi. - Spójrz, ja nadal bardzo dobrze wyglądam - poklepał się nawet po ciele w kilku miejscach, tak by podkreślić, że jeszcze nie jest z nim tak tragicznie. Między Bogiem a prawdą chyba jednak sam nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, że trochę wychudł, i nawet pomimo ubrań, szczelnie otulających jego ciało, było to widoczne. Najwyraźniej nie spotkał się jeszcze z myślą o tym, że nerwy w ostatnim czasie zaczynały już zżerać go żywcem. To też przecież była jakaś nowość w idealnym życiu Rohrbacha, złotego dziecka. - Trochę jeszcze ci się ponarzucam - dodał uśmiechając się lekko i dla większego efektu ponownie klapnął na kawałek jakiegoś krzesła, które zajmował do tej pory. Szybko się z niego jednak zerwał znowu na równe nogi i spytał: - Chyba, że panienka czegoś potrzebuje? - i nawet dygnął niczym jakiś uniżony sługa. Nie mógł przecież zapomnieć, że nadal jest tu dla n i e j. A musiała wiedzieć, że był gotów nawet zorganizować jej gwiazdkę z nieba. Gdyby oczywiście wyraziła tylko taką chęć.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Zazwyczaj nawet wśród jej pacjentów pojawiało się coś na wzór ekscytacji, gdy zbliżał się termin planowanej operacji. Były one wyniszczające kompletnie, więc nie do końca rozumiała ten owczy pęd za potraktowaniem skalpelem, ale zawsze słyszała jedno zdanie. To, że potem z każdym dniem będzie już lżej i że najgorsze było oczekiwanie na cierpienie, które miało nadejść. Ci bardziej odważniejsi dodawali jeszcze potem, że sam strach jest gorszy i ma większe oczy, zaś rzeczywistość jest materią, do której można się przyzwyczaić. Nie umiała się do tego odnieść odpowiednio, bo Desiree daleko było do szaleńca, który rości sobie prawa do empatii w kierunku osób, które przyszło jej leczyć.
Do momentu, w którym nie zmierzyła się z rakiem, nie mogła szarżować z tym, że wie, co oni wszyscy przeżywają. Nie wiedziała i kompletnie nie rozumiała tego wyścigu z czasem ku najgorszemu. Po zabiegu zwykle przychodził bowiem niewyobrażalny ból i żmudna droga, która jeszcze na dodatek była okupiona często chemią.
Czuła się jak tchórz, bo pewnie ona w takich okolicznościach z ludzkiego punktu widzenia odciągałaby operację w nieskończoność. Owszem, jako lekarz pewnie przemówiłaby sobie do rozsądku, ale jako człowiek i osoba chora miałaby z tym problem.
A potem ktoś (jego imię nadal sprawiało jej niewyobrażalną wręcz krzywdę) postawił ją przed faktem dokonanym i rzucił na głęboką wodę rekonwalescencji. To było jedno z tych podłych słów, które nadal były dla niej obce. Bo faktycznie, fizycznie dochodziła do siebie, a zadane rany czy wewnętrzne obrażenia goiły się w dość zaskakującym tempie. Zapewne z powodu jej młodego organizmu i wyjątkowej opieki personelu szpitala oraz Flanna, który wręcz stawał na rzęsach, by jej pomóc. Pod tym względem nie miała sobie nic do zarzucenia, bo nawet jeśli lekarze byli najgorszymi pacjentami, Desiree zrobiła absolutnie wszystko, by powrócić do pełnej sprawności. Nie dla siebie, ale dla ludzi, którzy codziennie meldowali się przy jej łóżku. Tylko dla nich wręcz boleśnie zaciskała zęby i się starała.
Fizycznie, bo psychicznie nadal była w rozsypce i nawet jeśli sądziła, że z czasem wszystko się poukłada, okazywało się, że niekoniecznie. Nie, gdy nadal nie była w stanie bez leków przespać spokojnie jednej nocy, a wspomnienia wyryte w jej czaszce wracały w najmniej oczekiwanym momencie. Ostatnio podczas badania tomografem. Jakimś cudem uprosiła Dillona, by Flann się o tym nie dowiedział i żeby jej mały (to zawsze były rzeczy drobne) atak paniki został między nimi. Potem jednak i tak zabrakło jej powietrza, gdy spojrzała na siebie w lustrze i jej chłopak musiał ją godzinami uspakajać.
Nie, nawet nie chodziło jeszcze o niewygojone rany, ale o to, że miała wrażenie, że Gordon stoi za nią i znowu przykłada jej nóż do szyi. Coraz częściej wydawało się jej, że nie jest w stanie samodzielnie egzystować, ale na przekór temu musiała przekonać swojego ulubionego malarza do tego, by ja zostawił. Nie omieszkała przecież zauważyć jak bardzo zmienił go ten szpitalny czas i z tego też powodu ostatnio poprosiła samą Julię, by o niego dbała. I choć ta rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych- głównie dlatego, że dziewczyna okazała się być taką jak myślała- to i tak odetchnęła z ulgą widząc, że przynajmniej Flann dzięki temu je. Nie zmieniło to jednak jego podejścia do spędzania całych dni i nocy w szpitalu, co właśnie próbowała wybić mu z głowy.
- Kochanie - i na jej twarzy pojawił się pierwszy uśmiech, bo przypomniała sobie jak tygodnie temu droczyli się tak ze sobą w ich domu. - Nie wyglądasz dobrze. Schudłeś, zmarniałeś. Masz pewnie masę zaległości. Telefon ci zawsze wariuje, gdy tu jesteś - zauważyła, bo przecież dobrze zdawała sobie sprawę z faktu, że świat nie poczeka tylko dlatego, że ona, nieznana i anonimowa ona miała wypadek.
A świat potrzebował swojego malarza, celebrytę, kimkolwiek jej chłopak był przed wypadkiem, choć teraz sama go nie poznawała. I on uśmiechał się rzadziej, głównie tylko do niej i tylko wtedy, gdy miała dobry dzień. Podczas tych złych trzymał ją za rękę i nie opuszczał.
- Dobrze wiesz, czego panienka sobie życzy - westchnęła. - Flann, ty musisz żyć normalnie. Nie wiemy ile jeszcze to potrwa, rekonwalescencja to też kwestia miesięcy. Nie możecie z Dillonem udawać, że świat stanął w miejscu, bo ja tu leżę - i wyciągnęła powoli dłoń w jego kierunku. Była w stanie już go przytulić, ale najczęściej właśnie splatała dość niewinnie ich dłonie nie śpiesząc się jeszcze z całą resztą.
Fizycznie była niegotowa, psychicznie martwa, choć teraz zaciskała palce mocniej próbując mu pokazać jak bardzo jest dzielna i że sobie ze wszystkim poradzi.
Kiepska z niej była aktorka.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Tak naprawdę nigdy nie uważał siebie samego za człowieka szczególnie sentymentalnego, albo przynajmniej takiego któremu jakoś bardziej w pamięć zapadają pewne mniejsze lub większe wspomnienia. Zwykle po prostu jego głowę zajmowało tyle spraw, że nie było jeszcze dodatkowego miejsca na takie fajerwerki, zarezerwowane raczej dla ckliwych osobników. Teraz jednak wystarczyło jedno jej słowo, by jego głowa odnalazła w szufladce ze wspomnieniami ten jeden konkretny moment, kiedy to na samym początku cieszenia się ich domem, leżeli razem w ich łóżku, kochaniując sobie w najlepsze. Moment zupełnej beztroski, najzwyklejszego szczęścia. Coś, na co zasłużyli jak nikt. Miesiące życia, kiedy ich związek był jedynie romansem były wystarczająco męczące, mieli więc w końcu odpocząć. I po prostu cieszyć się sobą.
Na samą tą myśl jednak coś wręcz zabolało go w środku. Trochę jak w tej bajce o Królowej Śniegu, gdzie ten biedny chłopiec zaczynał funkcjonować z lodową drzazgą w sercu, tak teraz i on czuł że gdzieś głęboko w środku została mu taka sama zadra, która odzywa się w najmniej oczekiwanym momencie. Nadal w końcu czuł się rozczarowany sobą, rozczarowany tym że mógł ją aż tak dotkliwie zawieść. Tym, że nie był w stanie przeskoczyć niewykonalnego i jakkolwiek ulżyć w jej cierpieniu. Beznadzieja zdawała stawać się jego nową najlepszą przyjaciółką i brała go sobie takim szturmem, że przy tym nawet huragan w wykonaniu Julii Crane wydawał się być niezobowiązującą pieszczotą.
Nie, nie mógł się nad sobą użalać w takiej chwili. Nie, kiedy na jej ślicznej twarzy pojawiał się nieśmiały uśmiech, uśmiech który powinien być nieodłączną częścią jej osobowości, a nie czymś czego musiał wypatrywać niczym spadającej gwiazdy. Mówią, że te przynoszą szczęście.
- Kochanie - skoro sprawiał jej tym chociaż minimalną radość, mógł tak rozpoczynać każde wypowiadane przez siebie zdanie. Dożywotnio. - Nie doceniasz mnie. A co jeśli ja po prostu zmieniam image? Teraz będę takim posępnym, anorektycznym artystą który nurza się w depresyjnej twórczości, malując tylko dystopię i ostateczną apokalipsę. Aha. Beksiński to przy moim nowym anturażu jednorożec na końcu tęczy - pokiwał głową góra - dół, twierdząco, jakby potrzebował w dodatkowy sposób potwierdzić swoje słowa, a cały ten monolog toczył tak poważnie, że gdyby Desi znała go odrobinę mniej, mogłaby być w stanie uwierzyć w jego nowe ja. Flann jednak wiedział, że na takie fikołki zapewne brakuje mu talentu, a i Julia suszyłaby mu głowę, że jej nowe obrazy wcale a wcale nie pasują do wyposażenia jej wnętrz i ma się ogarnąć. Gdzieś głęboko w środku uśmiechał się sam do siebie na wspomnienie swojej przyjaciółki i zaczynał chyba żałować, że nie było w życiu takiej opcji, by ta mądra dziewczyna mogła zamieszkać w jego głowie i w takich sytuacjach jak ta podpowiadać, co mądrego mógł powiedzieć. Czuł się bowiem jak ostatni idiota, prawiąc takie banialuki, ale nadal był trochę jak dziecko we mgle i wszystkiego jeszcze się uczył.
- Desi - żarty, żartami, ale trzeba przejść do konkretów. - Światu naprawdę nic złego się nie stanie, jeśli wytrzyma sezon, dwa czy trzy dłużej bez mojej nowej twórczości. Od mojej pracy nie zależy czyjeś zdrowie, życie czy bezpieczeństwo albo przynajmniej komfort tego, że mieszkańcy miasteczka każdego dnia rano będą mieli świeży chleb. Moje normalne życie jest z tobą. Wszędzie. A dopóki mam ten komfort, że... Jak to ujęłaś? Świat poczeka? To niech czeka tak długo, jak to będzie konieczne - odpowiedział zgodnie z prawdą, choć musiał przyznać że mocno gryzł się w język by nie używać w tym momencie liczby mnogiej, mówiąc za siebie, i za Dillona jednocześnie. Nie wiedział jednak czy brat wtajemniczył ich ulubioną blondynkę w aspekty jego spektakularnego zawieszenia, wolał więc nie stąpać po kruchym lodzie i finalnie wycofał się do tego, by mówić wyłącznie o samym sobie.
Uśmiechnął się jednak szelmowsko i wskazał na zupełnie zapewne przypadkową serwetkę, zsuniętą odrobinę za bardzo ze stolika znajdującego się przy jej łóżku.
- Ewentualnie mogę rysować. Dla ciebie. Na takich, jakiś o - wyciągnął się tak, by tą przeklętą serwetkę wziąć do ręki i zamachał nią nawet niczym panienka żegnająca swojego kochanka. - Przedmiotach użyteczności. Może to będzie dzieło mojego życia? - spojrzał na nią pytająco, licząc że się nie zorientuje, że w ten sposób odsuwa temat od tego, by wziął się w garść i w końcu o siebie zadbał.
Dobre sobie. Przed państwem Flann Rohrbach, człowiek małej wiary.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Codziennie robiła postępy. Tak twierdzili wszyscy i pewnie, gdyby była swoim własnym lekarzem to przyznałaby ogółowi rację i byłaby szczęśliwa z tej codziennej walki. Jednak jeśli chodzi o samą siebie, musiała dostrzec jak bardzo była niecierpliwa, a same efekty według niej mocno niezadowalające. Przynajmniej nie na tyle, by wypisać ją do domu, a to była jedna z największych jej bolączek. Kochała ten szpital, jego otoczenie, lekarzy, ale bycie pacjentem w tym miejscu doprowadzało ją do szału. Miała tu określoną renomę, ludzie znali ją jako panią doktor, a musiała występować wobec nich jako ofiara. Wszyscy patrzyli na nią przez pryzmat tego ataku i zdawała sobie sprawę, że i Flann nie jest wolny od tego wzroku, choć zarzekał się, że przecież wcale tak nie jest.
Widziała jednak jak chodził wokół niej na palcach, nie podnosił głosu ani też nie złościł się. Gdzieś z ich związku odjechała przyspieszonym kursem normalność, co irytowało ją do żywego, bo nie było już enklawy, w której czułaby się sobą. Tylko ten pieprzony, psychiczny ból, który przezwyciężała próbując się do niego uśmiechać i wgryźć się w cokolwiek co do niej mówił. Nie, żeby nie słuchała go bardzo wnikliwie, gdy opowiadał jej o swoich malarskich idolach, ale wciąż opierała się tylko na nim nie mając dotąd czasu, by zobaczyć galerię.
Obecnie zaś miała wrażenie, że czas by może znalazła, ale jej przeciążony umysł skupiał się głównie na przetrwaniu tej traumy, więc nawet medycyna wypadła z obiegu. Najwyraźniej miała trafić się mu w spadku jeszcze głupia ignorantka.
Momentami sobie z tego żartowała, a momentami czuła się absurdalnie wręcz rozczarowana sobie i nie miała pojęcia które uczucie wygra oprócz tej miłości do niego. To ona- i troska- trzymała Desiree w jednym kawałku, więc skrzywiła się momentalnie, gdy zapewniał ją, że świetnie sobie radzi. To był poniekąd policzek w jej kierunku, taki, z którym może poradziłaby sobie wcześniej, ale obecnie raczej się rozlatywała na skutek kilku rzuconych pochopnie słów.
- Nie wiem, kto to Beksiński - odpowiedziała więc cicho. - I nie mam pojęcia, czemu sobie z tego żartujesz, gdy ja się martwię - a to było jedna z tych podłych emocji, którą najchętniej by zagrzebała w tej pościeli na dobre. Najwyraźniej nie było jej to dane i targało nią to tak, że nie mogła znieść samej siebie. Nie mogła jednak nic poradzić na to jak bardzo rozchwiana była i jak drobnostki w jej przypadku urastały do rangi dramatu. Tak wielkiego, że w jej oczach pojawiły się łzy.
Otarła je jednak niecierpliwie starając się powrócić do tematu, który przecież był jej obcy, ale wiedziała jedno- cisza w eterze nigdy nie była czymś dobrym i prędzej czy później jego kariera mogła zostać zrujnowana, a tego nie chciała sobie dokładać do listy win. Już i tak obwiniała się praktycznie za wszystko, więc nie mogła znieść myśli, że skończy się to tak, że przestanie malować, bo jego nieudolna dziewczyna nie potrafi sobie poradzić z życiem po napaści.
- Nie chcę, by tak było - prychnęła wreszcie. - Nie możesz brać sobie wolnego, by tu przesiadywać. To nie jest dobre dla ciebie. Nie chcę, żebyś kiedyś obudził się i stwierdził, że ci wszystko zniszczyłam - dodała cicho, bo chyba tego obawiała się najbardziej. Tego, że obecnie Flann patrzy na nią przez pryzmat uczucia, jakim ją darzy, ale przecież nic jest dane raz na zawsze i kiedyś może poczuć zmęczenie, zniechęcenie albo rozpacz na tyle silną, że zdecyduje się odejść. Tego bała się chyba najmocniej i próbowała za wszelką cenę skłonić go do tej normalności, która sprawi, że nareszcie będzie dawnym artystą.
Przynajmniej jego miała szansę ocalić, bo sama czuła się nieswojo jak nigdy, zwłaszcza gdy przez jej ciało przetaczała się ta nieznana dotąd fala złości i zwykłego rozczarowania sobą.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Nie było też do końca tak, że Flann zdążył się już zupełnie i ostatecznie pogodzić z tym nurzaniem w bajorku własnego żalu, przełamywanym dodatkowo brakiem troski o samego siebie. Przez blisko czterdzieści lat swojego życia najpierw wychowywany był na człowieka mocno skupionego na sobie, a potem po prostu jedynie te wzorce powtarzał, był więc raczej bardziej niż nawet przyzwyczajony do tego, że wszystko kręciło się wokół niego. Że to on miał zawsze mieć ostatnie słowo, największą decyzyjność kiedy przychodziło co do czego. I najwyraźniej przez całe lata to wszystko działało. Owszem, żył mocno w świecie flannocentrycznym, gdzie to jemu należały się wszelkie przyjemności i ogrom uznania, ale nadal był tym, który mimo całego teamu ludzi łypiącego na to, by był medialnie atrakcyjny, zachował swój image takim jakim chciał. I jaki pewnie był dość mocno daleki, od tego co od kilku dni? Tygodni? Bo przestał już liczyć, prezentował tutaj w tym szpitalu.
Nie myślał jednak o tym. Wróć, ten temat przeciął jego myśli może raz, ale poczuł się na tyle samym sobą rozczarowany, a wręcz zdegustowany - w końcu brzmiało to tak, jakby zaczynał obwiniać Desiree, że śmiała stać się ofiarą napaści i rozpieprzyć mu tym jego życie - że szybko te wizje porzucił, powracając karnie do swojej nowej codzienności, która tak właściwie wymagała przeprowadzki do szpitala. I szukania w tym całym bajzlu jakiegoś choćby cienia nowej normalności, w końcu wiedział, że przyjdzie ten moment, kiedy oboje stąd wyjdą i wszystko będzie normalnie. Czy jednak aby napewno?
Po raz kolejny poczuł się jak idiota, kiedy zrozumiał, że świat nie jest tak urządzony, by każdy napotkany na nim człowiek właściwie z marszu mógł z nim dyskutować godzinami o sztuce, malarstwie, malarzach czy ich inspiracjach. Miał wrażenie, że pod tym względem był tak rozpieszczony przez Julkę że zwykł się już zapędzać wszędzie indziej, i aż zrobiło mu się głupio. Idiota, zadzierający nosa idiota. Omal nie westchnął, ale nie był też przecież żadną divą, żeby robić tutaj sceny. Kiwnął więc jedynie lekko głową i zupełnie neutralnie oznajmił Desi:
- Pokażę ci - lekko urwał, bo znowu miał wrażenie, że stawia ją lekko pod ścianą i zmusza do ogarniania rzeczy, których przecież tak właściwie nawet ogarniać nie musi. Przecież nie musiało być tak, że przez to że on jest tym wielkim malarzem, ona ma nagle porzucić wszystkie swoje pasje i być wielką pasjonatką sztuki. - I opowiem. Oczywiście, jeśli będziesz miała ochotę - dodał więc już trochę bardziej ciepło, a i nawet odpowiedni uśmiech dorzucił do kompletu. Po czym tak jak niczego chciał, by mogli zmienić temat na jakiś bardziej neutralny, a przynajmniej taki, w którym nie zrobi tak spektakularnej klapy.
No ale może nie od razu na j e g o temat?
Tutaj stał się dziwnie drażliwy. Pewnie to kwestia tego, że z jednej strony gdzieś tam głęboko pod skórą trochę za tym zupełnie hedonistycznym Flannem tęsknił, a z drugiej nadal miał wrażenie, że czegokolwiek teraz dla swojej ulubionej blondynki nie zrobi, to będzie za mało. Najchętniej przecież wziąłby cały ten jej ból i przeniósł na siebie, ale pechowo to po prostu było niewykonalne. Na chwilę więc zamilkł, chyba próbując ułożyć sobie w głowie cokolwiek za czym szły by jakiekolwiek racjonalne argumenty. Tylko, czy tak na kolanie mógł to w ogóle ogarnąć? Postanowił więc raczej zagrać kartą tego, jak jest. Bo kiedy mówi, że nie ma się o co martwić, naprawdę nie ma się o co martwić. A przynajmniej chciał, by oboje mogli w to wierzyć.
- Kochanie, ja wiem, że się martwisz. Ale musisz mi uwierzyć na słowo, że nie mam zamiaru ci w tym umartwianiu się dokładać żadnego powodu. Jem regularne posiłki. Sypiam jakieś sześć godzin na dobę, to nawet więcej niż zwykle. Widuję się z innymi ludźmi i nawet poznałem już tą nową asystentkę, którą z piekielnych chyba odmętów wyciągnęła Julia. Ja po prostu chcę tu z tobą być. Lubię być obok, czy jest w tym coś złego? - czuł, że zagrał odrobinę nieczystą kartą, wyciągniętą gdzieś w kupki 'wyznania, które robią ciepło na sercu', ale wyjątkowo nie chciał jej jedynie czarować, a mówił prawdę.
Zresztą, do tego że lubi z nią być powinna być już przyzwyczajona.
Miał całą resztę monologu wręcz na końcu języka, kiedy Desi przerwała mu kilkoma wypowiedzianymi przez siebie zdaniami. I nagle go coś uderzyło, i tak jak przez wszystkie minuty spędzone przy jej boku był naprawdę chodzącą oazą spokoju, tak teraz zaczął dość szorstko:
- Stop - chciał jej przerwać w pół zdania i nawet nie dać sobie możliwości usłyszenia reszty, ale nie wytrzymał. - Desiree, czemu uważasz, że to wszystko tam jest ważniejsze od ciebie? - zapytał w końcu, bo poczuł się tym realnie zirytowany. Żeby jeszcze chociaż robił coś pożytecznego dla ludzkości. Wynajdował leki. Walczył o pokój na świecie, albo przynajmniej segregację śmieci. Albo żeby faktycznie, od jego działalności zależało, czy ludzie rano zjedzą świeży chleb. Nie, on malował jakieś bohomazy, które dla zdecydowanej większości ludzkości były poza zasięgiem, bo inna grupa równych jemu snobów zrobiła ze sztuki zamknięte kółeczko wzajemnej adoracji z napisem jedynie dla bogaczy. I to pieprzone kółeczko zdecydowanie mogło poczekać na jego kolejne dzieło nawet kolejną połowę jego życia. - Nic nie jest i nie będzie ważniejsze od ciebie - dopowiedział jej jeszcze, tak, żeby z góry mieli jasność.
I dopowiadać mógł jej to nawet każdego następnego dnia, aż do momentu aż przyjdzie jej to zaakceptować.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Do tej pory myślała, że po tej napaści będzie musiała zdefiniować siebie na nowo. Nauczyć się żyć z obrażeniami fizycznymi, które goiły się w swoim tempie i co gorsza, z tymi psychicznymi, które mogły już nigdy nie zniknąć. Dopiero po słowach Flanna powoli zaczynała zdawać sobie sprawę, że myślała dość egoistycznie, bo tak naprawdę nie tylko ona została poszkodowana. Był jeszcze on, który przez tygodnie zmagał się z obawą o jej życie, próbował pozbierać ją z kawałków i wreszcie cierpliwie oczekiwał na tę poprawę, która czasami trwała jedynie kilka dobrych godzin, a niekiedy ograniczała się do nieśmiałego uśmiechu. Tego, który posłała mu też teraz, gdy wspomniał o tym, że mógłby jej opowiadać o sztuce.
- Bardzo bym chciała, skarbie- bo to wcale nie było tak, że ją do czegokolwiek zmuszał. Już wcześniej była zaintrygowana tym, co robi i jak to wygląda z tej artystycznej perspektywy, więc zdecydowanie mogłaby poświęcić temu swój czas. A tak z prozaicznego punktu widzenia- niewiele innych rzeczy miała do roboty siedząc tutaj i próbując odnaleźć coś, co zabiłoby pewne wspomnienia. Tych miała bez liku i dopadały ją znienacka sprawiając, że jeszcze mocniej zaciskała palce na jego ramieniu. Nadal wierzyła, że może uchronić ją przed wszystkim i pokładała w nim największą ufność. Dlatego teraz też wreszcie wtuliła się w niego. - Ale musisz mi wybaczyć, bo nikt nigdy nie pokazywał mi sztuki, więc moja edukacja w tym temacie jest na poziomie jakiejś podłej uczennicy - wyjaśniła cicho pozwalając sobie na śmiech, bo nagle histerycznie przypomniała sobie te beztroskie czasy, w których największym jej problemem była zażyłość z Julią Crane. Teraz mogła już tylko wspominać to z rozrzewnieniem, godnym politowania, bo okazywało się, że na świecie są gorsze zmartwienia niż ten jednooki potwór, zwany zazdrością.
Zresztą może i nie darzyła kobiety zbytnią sympatią, ale musiała być jej wdzięczna za to, że nareszcie zadbała odpowiednio o Flanna, który zaperzał się niemożliwie, gdy temat schodził na niego. Budziło w niej to zdziwienie tak okrutne, że gdyby nie te pieprzone łzy w jej oczach, patrzyłaby na niego dłużej i bardziej wnikliwie.
- Schudłeś. W innych okolicznościach już robiłabym ci komplet badań, więc ty mi tu nie wciskaj kitu o tym jak wspaniale się odżywiasz i wysypiasz - zauważyła trochę jak dawna Desiree, która przecież była uparta jak osioł, czego zdążył już kilka razy doświadczyć. - Poza tym spotkanie z asystentką to nie jest spotkanie towarzyskie - wypomniała mu, ale właściwie nie miała nawet pojęcia o kim on mówi, bo ostatnio cały świat (jego) kręcił się wokół jej osoby i musiała przyznać z wstydem, że była zacofana i nawet nie wiedziała na jakim poziomie są te jego szumnie nazywane interesy.
Te same, od których się teraz odżegnywał podnosząc głos i sprawiając, że nieco zadrżała. Musiał jej to wybaczyć, ale organizm nagle zwariował i ten lekko zirytowany ton poruszał w niej strunę, którą usiłowała zagrzebać. Bezskutecznie, co było widać na załączonym obrazku. Złapała się za szafkę i delikatnie wyprostowała próbując oddychać spokojnie. On jej nie skrzywdzi, to było tylko jedno z tych skojarzeń, które wskazywały na to, że nigdy nie wyjdzie na prostą.
- Flann, to nie chodzi o to, że jest ważniejsze - starała się jednak powrócić do tematu, choć cała się trzęsła. - Ty powinieneś żyć, bo inaczej kiedyś się obudzisz i będziesz na mnie wściekły, że to wszystko… Ja nawet nie wiem, do cholery czy kiedykolwiek pójdziemy do łóżka! Myślisz, że zbudujemy na tym trwałą relację? - nie wytrzymała jednak i wypowiedziała jedno z nieskończonej ilości rzeczy, które dręczyły ją bez końca i sprawiały jej ból.
A przecież to był dopiero wierzchołek góry lodowej, bo fizyczność to było jedno, ale czy ona komukolwiek jeszcze będzie w stanie zaufać?
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Wiedział, że ledwo ostatnio zdążył obiecać Julii, że naprawdę weźmie się za siebie (albo weźmie do siebie jej słowa - jedno z dwóch, między Bogiem a prawdą naobiecywał dziewczynie wiele) i przestanie w kółko obwiniać się i biczować za coś, na co nie miał wpływu. Tak jak teraz, kiedy poczuł się niczym przyłapany na gorącym uczynku, bo okazało się że normalizuje rzeczy, które dla przeciętnego zjadacza chleba normalne nie są. Nie chciał przecież postawić Desiree w jakimkolwiek niekorzystnym świetle czy doprowadzić do tego, by poczuła się głupia. To, że on miał ten przywilej obcowania ze sztuką i często jej twórcami od maleńkiego, nie oznaczało że każdy jeden człowiek miał tyle samo szczęścia. Tym bardziej, że niczym jakiś magik z kapelusza, wyciągał naprawdę potężny arsenał, bo przecież nie jedno z tych popularnych, chwytliwych i uznanych nazwisk w typie Picasso, Warhol czy chociażby Rothko czy już zupełnie mainstreamowy Banksy, a Beksińskiego, którego nazwisko z tym swoim ekskluzywnym amerykańskim akcentem pewnie kaleczył niemożliwie.
- A za co miałbym się gniewać? - postanowił więc podzielić się z nią obserwacją, która właśnie zaszła w jego głowie. - Nie masz mnie zupełnie za co przepraszać. Prawda jest taka, że większość ludzi swoją wiedzę na temat sztuki zamknęło na omawianiu Mony Lisy jeszcze w, zapewne ogólniaku. Albo internetowych czy medialnych wrzutkach o tym, że Banksy pomalował jakiś znak stop gdzieś pośrodku niczego w Oxfordshire - wzruszył delikatnie i potencjalnie obojętnie ramionami. Tak właściwie to wszystko budziło w nim pewien rodzaj sprzeciwu, ale nie chciał przecież wychodzić na ostatniego marudera, tak mocno żyjącego swoją pasją, że najchętniej zrobiłby z historii sztuki przedmiot obowiązkowy na każdym etapie edukacji. - Więc jeśli tylko będziesz miała taką ochotę to, podła uczennico - aż urwał, odrobinę tym akurat rozbawiony, bo biorąc pod uwagę z jak cholernie wykształconą kobietą miał do czynienia - a przecież medycyna to wcale nie przelewki - była to raczej dosyć poważna obelga co do jej dokonań. - pokażę ci i opowiem, jak najlepiej umiem, o wszystkich o których będziesz tylko chciała słuchać - i uśmiechnął się lekko w jej stronę. Przez chwilę łapał się na tym, że może i gdzieś pod skórą odrobinę panikuje, znowu zaczyna się - zapewnie niepotrzebnie - nakręcać ale koniec końców z tego przypadkowego wspomnienia wyszło coś, co chociaż na moment dało im jakiś taki erzac normalności. Zwyczajności.
Przynajmniej dopóki znowu nie przyszło mu wysłuchiwać jaki to jest zabiedzony. Zupełnie tak, jakby Desi chciała w ten sposób odwrócić uwagę od samej siebie. Co - i tutaj najdoskonalej odbijał piłeczkę jak mógł - irytowało go do żywego.
- Nawet jeśli na to nie wygląda, albo ciężko w to uwierzyć, naprawdę nic złego mi się nie dzieje. Czuję się dobrze. Na siłach, by spędzać tutaj z tobą tyle czasu, ile spędzam - i prawie się rozkręcił w tym tłumaczeniu po raz kolejny, kolejnej kobiecie, że tak, jest dobrze tak jak jest, a gdy przestanie być to na pewno jej o tym powie, ale wtedy zrozumiał, że tym swoim uniesieniem się narobił więcej szkody niż pożytku. Omal nie zerwał się z miejsca by wręcz podbiec do niej z przeprosinami, wziął jednak na wstrzymanie i zrobił to powoli. Tak by widziała każdy jego ruch i by wiedziała, że intencje ma naprawdę dobre.
- Przepraszam, nie powinienem podnosić głosu. To było zupełnie niepotrzebne - zaczął spokojnie. - Po prostu... Desi, ja teraz właśnie żyję. Będąc z tobą. Niezależnie od tego, czy jesteśmy w naszym domu, na rajskich wakacjach, w szpitalu czy masz mnie kompletnie dosyć, bo mnie nie widujesz bo w artystycznym uniesieniu nie wychodzę z pracowni. Aby do tej ostatniej wchodzić muszę mieć warunki. Wenę. Spokój ducha. Pomysł. Cokolwiek. A jak wyobrażasz sobie jakikolwiek proces twórczy, kiedy jedyną myślą jaką mam w głowie jesteś ty? Martwię się o ciebie i będę martwił nawet jak już będziesz całkiem zdrowa. Malowanie nie jest ważniejsze niż to. I myślę, że na razie powinnaś się skupić na dochodzeniu do siebie, a nie dodatkowym zamartwianiu o to co będzie jutro, za miesiąc czy za dziesięć lat - urwał, bo akurat dość po omacku próbował siąść na brzegu łóżka. - I wiesz, możesz mieć rację z tym, że nie wierzę że uda się nam zbudować trwałą relację - urwał dramatycznie - w czym był bardzo dobry - po czym pozwolił sobie delikatnie ująć jej dłoń i niczym w zwolnionym tempie przysunąć ją do swoich ust by czule cmoknąć jej knykcie. - Ja wierzę, że my ją cały czas mamy. I możesz teraz obrzucać mnie tym, że serwuję ci podłe klisze. Trzy, dwa, jeden, start - odłożył jej dłoń na miejsce, z którego ledwo chwilę temu ją zabrał, po czym skrzyżował ręce na piersi i obserwował ją sobie z przebiegłym uśmieszkiem.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
To chyba była pierwsza z ich rozmów, która nie dotyczyła bezpośrednio napaści na nią i musiała przyznać, że to było miłe doświadczenie. Wreszcie okazało się, że życie toczy się dalej i choć ona sama była mocno pokiereszowana, dawało to nadzieję, że kiedyś będzie normalnie. Mały jej okruch, ale chwyciła się go jak tonący chwyta się brzytwy i nawet jeśli faktycznie jej wiedza na temat sztuki zawierała się w podstawowym kursie (którego nie kontynuowała, bo nigdy jej bazgroły nie interesowały) to wolała przeciągnąć tę dyskusję.
Głównie z powodu Flanna, który zapalał się najpiękniej, gdy chodziło o sztukę. Dobrze było widać, że nadal ma w sobie ten ogień, który James Gordon próbował w nich ugasić. To była jak ta pierwsza jaskółka, która może i nie czyniła wiosny, ale niosła jakąś dobrą wróżbę.
- Nie lubiłam tego obrazu nigdy. Może dlatego, że kiedyś zobaczyłam podczas jakiegoś reportażu, że jest niewielki i przestałam marzyć o Luwrze. A ty lubisz chodzić po galeriach i oglądać dzieła innych czy te wszystkie wernisaże ci mierzną po jakimś czasie?- zapytała z zaintrygowaniem i lekko roześmiała się na pewnego rodzaju nonszalancję z jaką wypowiadał się o ignorancji ludzi na temat sztuki. Musiałaby go nie znać, by nie dostrzec, że kiepsko ją udaje, bo przecież Flann cały był swoim malarstwem i być może on sam tego nie dostrzegał, ale ona widziała w jego anturażu wpływ całej tej elegancji i estetyki, jaką się otacza na co dzień.
- Jak znam ciebie, a myślę, że trochę cię znam- zaczęła z uśmiechem. - To wcale nie jesteś taki obojętny na stan wykształcenia młodzieży w tej kwestii. Mój, zresztą, też- ale kiwnęła głową, gdy wyzwał ją od podłych uczennic (akurat miała same piątki) i musiał to uznać za zgodę na wszystkie wykłady, dotyczące malarstwa.
Może powinna kontynuować tę rozmowę, a nie wyskakiwać na niego, że o siebie nie dba, bo nagle jego krzyk sprawił, że zabolało ją do żywego i przed oczami znowu pojawiły się obrazy, których Desiree nie chciała wskrzesić. Chwilę zajęło, by doszła do siebie i zrozumiała, że przecież nie chodzi wcale o Flanna i to jego zdenerwowanie nigdy nie odbije się na niej w ten sam sposób co wcześniej w przypadku Jamesa Gordona.
On nim nie był i naprawdę ją kochał.
- Nie możesz mnie przepraszać za każdym razem, gdy będziesz sobą. To nie ma najmniejszego sensu- odpowiedziała spokojnie, ale nadal cała się gotowała, więc tym razem ona podle udawała, że wszystko jest w porządku i nie będzie wcale tak źle. Praktycznie sama w to uwierzyła.
- Po prostu ja wiem, że spędzę tu, w takim zawieszeniu jeszcze sporo czasu, Flann- zaczęła próbując wytłumaczyć mu swój punkt widzenia. - I nie wiem na ile to jest zdrowe, byś siedział tutaj cały czas. Wiem, że malowanie to jest ostatnie o czym teraz myślisz, ale może byłaby to jakaś terapia dla ciebie? Nie wiem jak to działa… - i pewnie długo by na ten temat debatowała, gdyby nie to, że zabrał jej dłoń i zawiesił się w tej dramatycznej pauzie, która sprawiła, że poczuła się nagle nieswojo.
Spanikowana.
I to było dobre uczucie, bo nagle na czymś zaczęło jej zależeć i ten ktoś, ta najważniejsza osoba siedziała u jej boku i na dodatek powoli całowała jej dłoń.
- Kocham cię, wiesz?- dawno mu tego nie mówiła i dawno tak stanowczo nie łapała z powrotem jego dłoni, by wreszcie się nią objąć. - Jesteś jedynym powodem, dla którego jeszcze się staram- przyznała całkiem szczerze, bo jasne, kochała medycynę i wiedziała, że kiedyś chciałaby do niej wrócić, ale nic nie równało się walce o siebie dla Flanna. Dla tego samego mężczyzny, który kiedyś tak bezczelnie ją uwiódł i wyrwał z marazmu. - I dobrze, jeśli chcesz, możesz siedzieć tu całymi dniami i nocami, ale późniejszych reklamacji nie przyjmuję- zastrzegła. - Możesz mi pokazywać jak to wygląda u ciebie- sztuka, wernisaż Julii, cokolwiek zechcesz- i choć wiedziała, że to niczego nie naprawi ani nie załagodzi tej obrzydliwej przepaści w jej duszy, musiała przynajmniej postarać się częściowo o niej zapomnieć.
To był pierwszy i bodaj najtrudniejszy krok.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Miał wrażenie, że nie funkcjonował tak już od dawna, ale w tym momencie coś go podkusiło i zaczął analizować to, o czym właśnie mówił. Nie pokazał tego w żaden sposób, ale odrobinę się wewnętrznie skrzywił, lekko zdegustowany samym sobą. Wiedział, nie raz wszak spotkał się z tą opinią, że jest odklejony. Że nosi głowę zadartą wysoko w chmurach i, że jak ten pieprzony bożek jest niedostępny dla zwykłych śmiertelników. Zwykle starał się z ową walczyć, pokazując wszystkim swoją najbardziej przystępną stronę - uśmiechniętą, zabawną, skupioną na tu i teraz. Zwykle było jednak słowem kluczem, bo zdarzały się takie przypadki jak ten, kiedy nie powstrzymał się i znowu pozwolił się samemu sobie rozkręcić w temacie sztuki. Sztuki która przecież dla większości jego potencjalnych rozmówców była rzeczą tak abstrakcyjną jak fizyka kwantowa, a on prawił sobie o niej luźno niczym nie niepokojony. Jak ten idiota, który nic innego nie miał do powiedzenia, nawet kiedy jego dziewczyna, kobieta jego życia znajdowała się w szpitalu. Był maksymalnie sobą w tym momencie rozczarowany. I nawet to nie wystarczyło, by był w stanie się wycofać.
- Wiesz, że lubię? Choć szczerze mówiąc już niespecjalnie po tych największych. Te szybko się człowiekowi opatrują i za każdym następnym razem wydaje ci się, że jesteś na spacerze w muzeum. Ale nie takim atrakcyjnym, a co najwyżej tym nudnym i paskudnym, prosto z wycieczki w szkole średniej - uśmiechnął się wyraźnie tym rozbawiony i lekko wzruszył ramionami. - Lubię Gagosian. Lisson. Pace. Gladstone. Będzie tego trochę. A Luwr sam w sobie jest piękny i ma do zaoferowania więcej niż, jak to nazwałaś, niewielka Mona Lisa. Jeśli będziesz miała nadal ochotę, kiedy już całkiem wydobrzejesz, z chęcią cię tam zabiorę - uśmiechnął się zachęcająco, bo mimo że wcale największym fanem starego kontynentu a tym bardziej Francji nie był, dla Desiree gotowy był na wszelkie możliwe ustępstwa. I gdyby to tylko było możliwe, organizowałby im tą wycieczkę już - teraz - zaraz, taki był w tym ich wspólnym życiu niecierpliwy. Teraz jednak przyglądał jej się z uwagą, ciekawy mocno jej reakcji.
- Nie będę cię przepraszać za każdym razem - oburzył się niczym uczeń przyłapany na popełnianiu błędu. - Teraz to po prostu naprawdę było niepotrzebne. Po prostu... okropnie mnie - urwał, szukając w głowie odpowiedniego słowa. - wkurwia, że to siedzenie tutaj dniami i nocami to tak naprawdę jedyne co mogę zrobić. A kiedy znowu zaczynamy rozmowę o tym, żebym tu nie siedział, czuję się tak jakbyś chciała się mnie stąd pozbyć i jestem jeszcze bardziej zły. Ja wiem, że to wszystko dlatego, że się o mnie troszczysz, ale ja teraz nie umiem funkcjonować nie troszcząc się o ciebie. To jest moja najlepsza terapia - czy to nie pewnego rodzaju postęp, kiedy przyznawał się do tego w tak otwarty sposób? - Żeby malować potrzebuję czasu. Weny. Nie mam ani jednego, ani drugiego, więc odpada - rozłożył ręce w pozornie bezradnym geście. Uśmiechnął się jednak naprawdę szeroko, kiedy Desi wyznała mu miłość i przyciągnęła do siebie tak by ją objął. Zatrzymał się w tym położeniu na dłużej, nie poruszając się i nic nie mówiąc. Cholernie brakowało mu jej bliskości, nawet takiej na chwilę, takiej ukrywanej, będącej co najwyżej obietnicą tego, że przyjdzie taki czas i wszystko wróci do normy.
- Ja ciebie też. Potrzebuję cię, Desi, ja cię potrzebuję jak nikogo - wyszeptał jej, ciągle się od niej nie odsuwając. I pewnie wydałoby się to komuś śmieszne, w końcu był dorosłym i podobno dojrzałym mężczyzną, który swoje emocje powinien umieć utrzymywać na wodzy, ale w tym momencie czuł, wręcz fizycznie odczuwał jak wszystkie jego zahamowania puszczają, a wraz z nimi jego usta opuszcza potok nie do końca kontrolowanych słów. - Nigdy o nikogo się tak cholernie nie bałem jak o ciebie. Od kiedy tylko mi o tym powiedzieli do momentu w którym się obudziłaś, miałem wrażenie że jeszcze tylko kilka sekund i zwariuję - urwał, bo pieprzył tak chaotycznie że sam siebie nie poznawał i zamiast dalej gadać, pocałował ją delikatnie we włosy.
Jak on cholernie za tym tęsknił.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Nie byłaby w stanie skupiać uwagi wyłącznie na sobie. Owszem, przez ostatnie dni tak naprawdę trudno było jej poruszać jakikolwiek temat, nie tylko związany z nim, co z medycyną i ze światem zewnętrznym, ale gdy urazy powoli się goiły, powracała. Jeszcze nie w pełni, bo nie zadawała sobie niedorzecznych pytań czy będzie w stanie utrzymać swoich pacjentów, ale już powoli korciło ją, by zobaczyć co ma do zaoferowania świat za oknem. Przecież to nie było tak, że nagle się skończył, bo jej życie sprowadziło się do tej klimatyzowanej sali. Słyszała, że na zewnątrz lato było w tym roku wykańczające i powoli już szykowała się do tego, że pewnego dnia zobaczy to bardziej niż przez okno szpitalnej sali na końcu korytarza. O to już zadbał Sawyer, by nie była tutaj przez nikogo niepokojona i właściwie oprócz personelu widywała jedynie Dillona, Flanna oraz Constance.
Cała reszta zdawała się nie istnieć i bardzo chciała wierzyć, że na zewnątrz nie czeka jej nic złego, choć dotąd nie znaleźli Jamesa Gordona i był to jeszcze jeden powód do niepokoju, który przeszywał ją podczas bezsennych nocy. Nie chciała jednak o tym myśleć skupiając się na Flannie, który wreszcie na moment odzyskiwał kolory i zamieniał się w tego samego pasjonata, w którym zakochała się już ponad rok temu.
- Muszę przyznać, że te nazwiska kompletnie nic mi nie mówią. Malują abstrakcję jak ty? W ogóle skąd na nią pomysł?- i można było popukać się w czoło, że dopiero między nimi padały takie pytania, ale wcześniej jakoś zawsze brakowało im czasu. Ten urwany romans rządził się swoimi prawami i głównie opierał się na fizycznej i utęsknionej bliskości, a teraz wreszcie mieli czas poczuć coś innego i też inaczej do tego podchodzić. - Nigdy nie byłam w Europie, wiesz? Właściwie nie byłam nigdzie poza Australią. Lubisz oglądać dzieła sztuki?- była ciekawa jak to u niego wygląda i czy naprawdę czuje spokój spędzając kilkadziesiąt minut przed swoimi ulubionymi obrazami. Dla niej to wciąż było nie do pomyślenia, ale bardzo chciała poznać jego perspektywę i zanurzyć się w niej do końca, może to był sposób na to, by na chwilę zapomniała, że jest właśnie tutaj?
I że nadal nie do końca zgadzają się im wizje z jej opieki, ale po raz pierwszy nie protestowała, a dała mu powiedzieć i zrozumiała, że to nie chodzi o jego lekkomyślność, ale bardziej o bezsilność, która ją również rozsadzała.
- Nie potrzebuję, żebyś robił więcej- zaczęła więc ostrożnie starając się zabrzmieć przekonująco, a gdy wreszcie objął ją, wtuliła się w niego, choć nadal przychodziło jej z dużym trudem. - Jesteś jedynym powodem, dla którego jeszcze tutaj nie zwariowałam i ja wiem, że ostatnie dni były szalone i czuję się różnie, ale chcę tylko, byś przy mnie był- i oderwała się, żeby parsknąć delikatnie. - Zastrzegam, że nie cały czas, bo niedługo mnie znikniesz i nie będę miała do czego się przytulać- zauważyła, ale spoważniała, gdy powrócił pamięcią do tego dnia, w którym ją tutaj przywieźli. - Prosiłam Dillona, żeby nie mówił ci od razu, ale nie posłuchał. Potem… Niewiele pamiętasz, wiesz? Nie wiem nawet jak się tam znalazłam. Wiem przez kogo i wiem co potem… Jak mnie traktował, ale pamiętam tylko tyle, że jechałam do szpitala- wyjaśniła i właściwie nie rozumiała po co mu o tym opowiada, ale być może to też była jakaś forma terapii. Im więcej o tym mówiła, tym bardziej oswajała się z tym, co się stało i jakie to niesie konsekwencje. W końcu dalej nie wiedziała czy pewnego dnia ocknie się na tyle, by wreszcie pewnie stanąć na nogach i poradzić ze wszystkim. Jak na razie miała wrażenie, że sama taka rozmowa wymaga od niej wręcz nadludzkiego wysiłku, a przecież to był dopiero początek.
Nie wiedziała czy poradzi sobie z dalszymi etapami, ale gdy tak ją tulił, wiedziała, że dla niego zniesie absolutnie wszystko i zaciśnie zęby, jeśli tylko będzie trzeba.
- A ty jakie jeszcze masz marzenia? Sprowadziłeś się tu z powodu rafy koralowej? Słyszałam, że ta australijska jest przepiękna, ale nigdy nie nurkowałam- i właśnie powoli odkrywała, ile jeszcze przed nią takich momentów.
Może tego powinna się trzymać?
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Nie przyznałby się jej do tego, pewnie nawet pod najgorszą z możliwych gróźb, ale było coś w tym, że odrobinę miał właśnie popukać się w sam środek czoła i solidnie zastanowić nad tym, czy on w ogóle jest poważnym człowiekiem. Wszyscy mocniej stąpający po ziemi bowiem pewnie non stop próbowaliby dochodzić się tego, jak można pomóc samej Desi wrócić do siebie, ustalać już jakieś rehabilitacje, planować jej powrót do domu. A oni co? Jak gdyby nigdy nic prawili sobie o sztuce tak, jakby był to najbardziej przyziemny z możliwych tematów. Dobre sobie. I pewnie dlatego, że daleko temu było do choćby jakieś użyteczności publicznej, już dawno by tą dyskusję przerwał. Przerwałby, gdyby nie reakcja samej Desi, która w tym momencie wydawała się tak tym wszystkim zaaferowana, że nie miał serca jej tego zabierać. Wolał więc zaspokoić jej ciekawość i po prostu mówił.
- Och, to były tylko nazwy galerii. Wyjdę pewnie na maksymalnego próżniaka, ale niespecjalnie przywiązuję uwagę do tego co robią inni artyści. A już na pewno nie na tyle, by pamiętać że wtedy a wtedy spodobał mi się obraz tej albo tamtego - i to też powinno zostać zapisane w annałach dla potomnych, bowiem Flann Rohrbach się właśnie zmieszał. Co więcej, poczuł się nagle trochę zniesmaczony samym sobą, oto on wielki mistrz, jeszcze większy malarz i artysta nie jest w stanie wymienić choćby jednego nazwiska innego artysty. Tak, jakby pozostałe towarzystwo było co najwyżej nieszkodliwymi czeladnikami. Postanowił więc, bezpiecznie, tego nie roztrząsać i kontynuował, dalej odpowiadając na jej pytanie. - Szczerze mówiąc, niespecjalnie przepadam za abstrakcją w wykonaniu innych artystów. A u mnie? Skąd na to pomysł? Pewnie stąd, że tak naprawdę to nawet nie za bardzo umiem zgrabnie rysować - uśmiechnął się lekko. - A tak całkiem serio, ciężko jest mi to wytłumaczyć. Nie idzie za tym żadna wielka historia w stylu tego, że w taki a nie inny sposób postrzegam rzeczywistość, więc te obrazki podrzuca mi wyobraźnia. Z moim malowaniem jest trochę tak jakbym szedł do pracy. Wchodzę do pracowni i stoję przed płótnem tak długo, aż te wszystkie układy się po prostu nie pojawią. Czasem to kwestia kilku godzin, czasem dni... Mój rekord to blisko trzy miesiące - pokiwał głową twierdząco, tak jakby ta teza potrzebowała dodatkowego potwierdzenia. Łapał się właśnie na tym, że ostatnią osobą, która była tak po prostu po ludzku ciekawa j e g o była Julia i to jakoś dodatkowo go rozczuliło. Najwyraźniej bowiem miał szczęście do ludzi, a szczególnie do kobiet, tych które pokładały w nim prawdziwe uczucia. To było lepsze niż najdroższy skarb i zamierzał się za to swojej Desi odwdzięczać każdego jednego dnia.
- Zabiorę cię wszędzie, gdzie będziesz tylko chciała - zaczął delikatnie, a potem się trochę zasępił. O tym czy lubił oglądać dzieła sztuki powiedział jej już trochę przed chwilą, ale czy miał na to jakąkolwiek argumentację? - I znowu pewnie wyjdę na nadętego bubka, ale z tymi dziełami sztuki to bywa bardzo różnie... Uwielbiam oglądać wielkich mistrzów, takie zupełne klasyki, nawet te banały które były miliony razy przedrukowane w podręcznikach. Godzinami mogę się na to gapić i mi się nie nudzą, zawsze znajdę sobie tam jakiś temat. XX wiek jest jeszcze do przebrnięcia, szczególnie ten mocno surrealistyczny nurt. Ale to co wyprawia się teraz... Mam wrażenie, że tego jest za dużo, wszystko jest zbyt głośne i przekombinowane, przeładowane, za bardzo do przodu. Że z miejsca wpycha się teraz obserwatora czy widza w buty tej sztuki niegodnego, tego który choćby stanął na rzęsach i tak tego nie zrozumie. To męczące - musiał urwać, bo wiedział że jak się rozgada to przerwie mu dopiero pojawienie się w drzwiach Dillona a z tego pewnie nie byłby specjalnie ukontentowany. Miał w końcu do omówienia ze swoją ulubioną blondynką kilka konkretnych tematów i nie zamierzał się z tego wycofywać.
Najpierw jednak zamierzał korzystać ile wlezie z jej bliskości i tym razem dać mówić jej. Cmokał ją jedynie przelotnie to we włosy, to w ramię, to w dłoń i dopiero kiedy skończyła delikatnie się odsunął by cokolwiek odpowiedzieć.
- Jesteś już bezpieczna, nie musisz się o nic martwić. Ja się nigdzie nie wybieram, a i nie zniknę, bo cały czas trochę zostało - i nawet próbował się jakoś uszczypnąć na tyle, by pokazać jej, że nie jest jeszcze z nim tak źle by stawał się synonimem określenia skóra i kości, ale nieszczęśliwie jedynie złapał za materiał ubrania, cwanie więc wycofał się z tego tematu rakiem.- Choć... - urwał, bo w jednej chwili spoważniał. - Nie wiem czy to najwłaściwszy moment, jeśli będzie cię to stresowało za bardzo, przełożymy tą rozmowę na później, ale... Po prostu chciałem coś z tobą przedyskutować - zatrzymał się na chwilę, chyba jedynie po to by głośno przełknąć ślinę. - Wiem, że poinformowano cię że ten gość... Że on cały czas jest nieujęty. I wiem, że tutaj na korytarzu cały czas jest policjant, w budynku szpitala co najmniej kilku i że ich zadaniem jest ochrona cię, ale pomyślałem... Pomyślałem, że chociaż na te najbliższe kilka tygodni przydałaby ci dodatkowa, profesjonalna ochrona. Chciałem kogoś zatrudnić - czytane jako: skonsultować to z tobą, byś czuła się z tym komfortowo. Spojrzał na nią pytająco, do końca nie wiedząc jakiej reakcji może się spodziewać. Co prawda sam pomysł podsunęła mu Julia, a Dillon przyznał że jest dobry - co jak na jego wylewność było i tak sporym postępem, ale bał się, że Desi nie będzie specjalnie ukontentowana obecnością innego, obcego mężczyzny w swoim towarzystwie. Czekał więc, a w międzyczasie postanowił znowu snuć opowieść w odpowiedzi na jej pytanie.
- Nie zastanawiałem się chyba nad tym, czy mam jakieś marzenia. Bo czy święty spokój można wciągnąć na listę? - zaśmiał się trochę. - Szczerze mówiąc to sądziłem, że przeprowadzka tutaj jest tylko na chwilę. Taką chwilę, że nie przykładałem specjalnie wagi do jakieś, nawet najbardziej spektakularnej, rady koralowej. Chwilę. Sezon, dwa, może trzy. Aż się znudzi i wrócimy do Nowego Jorku. I pewnie by tak było, gdybym nie poznał ciebie - uśmiechnął się szerzej na samo wspomnienie. - Będziesz mieć zatem teraz specjalne zadanie zawracania mi głowy tak skutecznie, żeby nie nosiło mnie nigdzie po świecie - zaśmiał się odrobinę głośniej, co dosyć gwałtownie przerwał, jakby karcąc się samemu za to, że nie jest to odpowiednie miejsce, ani czas na takie reakcje. - A nurkować nie umiem, ale mówię ci to w tajemnicy - jednej z wielu, które zamierzał jej powierzyć.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Tęskniła za rozmowami, za śmiechem, za byciem z nim tak zwyczajnie. Zdawała sobie sprawę, że w innym świecie pewnie nie miałaby nawet szansy tego docenić i to, co działo się teraz, wymagało od niej tak okrutnego bólu, że aż niewypowiedzianego. Wiedziała doskonale, że nigdy ta rana się nie zagoi i że z każdym dniem przeżycie będzie tylko jedynie kompromisem, na który będzie musiała przystać dla niego, ale cholera, tak bardzo się starała. Codziennie podejmowała ten wysiłek wierząc, że pewnego razu ból przynajmniej będzie do zniesienia. Jeśli miały temu służyć nawet najbardziej abstrakcyjne dla niej rozmowy o sztuce, postanowiła i tego spróbować.
Niezależnie od tego jak bardzo zielona okazywała się być w temacie, co jej delikatnie wytknął.
- Widzisz, nawet nie mam o tym bladego pojęcia- uśmiechnęła się przepraszająco, bo cóż, Desiree była kobietą, która uwielbiała się uczyć nowych rzeczy i zdobywać wiedzę. Nie bez powodu wybrała karierę medyczną i na studiach radziła sobie lepiej od niepokornego Dillona. Jeśli miała jednak wyjść ze swojego medycznego kokonu, chciała to zrobić właśnie dla niego i mogła się doktoryzować nawet w dziedzinie sztuki, choć dotąd ta wydawała się jej jedynie marnotrawieniem pieniędzy, które dałoby się spożytkować na bardziej zbożny cel niż jakieś przeklęte malowidło na ścianie za kilkaset tysięcy.
Cóż, punkt widzenia najwyraźniej ulegał zmianie, gdy twoim chłopakiem zostawał malarz tworzący takie obrazy.
- I nie sądzę, by brak znajomości innych artystów robił z ciebie próżnego. Myślę, że u mnie jest tak samo. Nie znam każdego onkologa, choć pasjonuję się badaniami i próbami klinicznymi. Mam nadzieję, że kiedyś to zmieni zupełnie oblicze tej choroby- i to też był pierwszy raz, gdy Desiree wspomniała o byciu lekarzem po tej napaści. Dotąd zawsze zmieniała temat. Teraz postanowiła go pociągnąć, choć wiedziała, że jeszcze nie jest pewna swojego powrotu. Robiła jednak sobie furtkę i o dziwo, nie było to takie złe, więc jedynie zanotowała ten fakt z uśmiechem i spojrzała na niego uważnie, gdy opowiadał o swojej abstrakcji.
- I co robiłeś przez te trzy miesiące? Stałeś przed płótnem i czekałeś aż coś się pojawi?- dopytała, bo pomimo faktu, że tak żarliwie przedstawiał jej wizję pracy malarza jako zwykłego rzemieślnika jawiło się jej to zupełnie inaczej. Może dlatego, że dotąd niewiele miała do czynienia z obserwowaniem jego warsztatu, a z tego środowiska znała jedynie jego i pobieżnie Julię, która wydawała się być bardziej uduchowiona. - Nie do końca rozumiem to, co chcesz przekazać przez te kreski i plamy, ale widzę w tym jakąś konsekwencję- zaśmiała się cicho i znowu łapała się na tym, że to możliwe, że jeszcze przyjdzie czas, gdy nie będzie czuła się tak obco zachowując się beztrosko. Nagle nie będzie nad nią tego cienia byłego partnera i wszystko wróci do normy. Zaciskała wręcz kciuki wypowiadając te słowa jak zaklęcie- by wszystko znowu było jak dawniej.
Może dlatego pozwoliła mu się do reszty rozgadać, a może dobrze było go wreszcie widzieć w tym starym wydaniu, gdzie nareszcie w jego żyłach płonęła jakaś pasja, a nie tylko troska, którą wręcz przedawkował przy niej.
- Mogę być kiepskim towarzyszem, bo nie wiem czy rozpoznałabym epokę- przyznała cicho i kiwnęła głową. - Wtedy na twoim wernisażu miałam to samo wrażenie, wiesz? Nie do końca rozumiałam, dlaczego akurat tym miałabym się zachwycać- odrzekła niby poważnie, ale w jej jasnych oczach tańczyły ogniki, które miały wskazywać na to, że nieco się z nim droczy. W końcu uwielbiała go z całym inwentarzem, nawet jeśli tworzył sztukę, która dla niej jako zwykłego śmiertelnika była niedostępna. - A skoro ty jesteś tak bardzo anty to dlaczego z uporem maniaka promujesz Julię?- musiała o to zapytać, bo nadal uważała, że ten układ prędzej czy później doprowadzi ją do szału, choć przecież jak dotąd żadne z nich nie dało jej po napaści powodów do zazdrości.
Z tego też powodu ufała mu całkowicie i czuła się z nim blisko jak nigdy, gdy tak całkiem niewinnie trzymał ją w swoich ramionach i całował jej włosy. Westchnęła jednak, gdy się odsunął i podjął decyzję, że jest to czas na tak poważne rozmowy. Chyba wolałaby zostać w świecie sztuki niż ponownie rozpatrywać takie decyzje. O dziwo jednak od razu skinęła głową, bo nie czuła się bezpiecznie, fakt, ale głównie chodziło o Flanna, którego mimo wszystko nie chciała tu zatrzymywać. Nie, gdy miał na głowie karierę i własne interesy, wymagające podróży. To w czasie powrotu z jednej z nich poznał ją i przez moment przecięła jej głowę nieprzyjemna myśl, że historia lubi się powtarzać. To było dość przykre, więc wolała skupić się na teraźniejszości, która była już wystarczająco pogmatwana.
- Dobrze, zatrudnij kogoś, ale z moich pieniędzy- zdecydowała i po jej spojrzeniu mógł stwierdzić, że ta sprawa nie podlega dyskusji. Mimo swoich niewielkich gabarytów i twarzy anioła lekarka umiała dość konsekwentnie stawiać na swoim.
Musiała jednak zgodzić z nim, że święty spokój to absolutnie wszystko, czego oboje w tej chwili potrzebowali.
- Czasami myślę, że ta napaść… że to była kara za to wszystko, co zrobiłam źle w związku z nami. Że miałeś żonę, że nie zaczekałam, że chciałam cię mieć od razu- przyznała cicho. - I jednocześnie cieszę się, że nie skończyłeś gdzieś w Nowym Jorku- uśmiechnęła się lekko i sama delikatnie musnęła jego wargi, niemal niedostrzegalnie, ale metoda małych kroczków dotąd się sprawdzała. - Nie? Myślałam, że to jest taka rozrywka dla bogatych chłopców- jacht i piękne kobiety. Znasz ich sporo, więc… - i jednak ta zazdrość w niej się przelewała, ale wiedziała, że to kwestia tygodni aż fizycznie wróci do siebie.
Ufała mu, kochała go jak nikogo, ale wciąż chciała być dla niego najpiękniejsza, a potem łapała się na tym, że przecież to płytkie i powinna mieć inne priorytety. Tak czy siak- obwiniała się znacznie i to nie było najbardziej rozsądne w jej stanie, ale nie potrafiła nadal inaczej.
ODPOWIEDZ