echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus nigdy nie chciał okłamywać Saula, ale sam fakt tego niechcenia nie chronił ich przecież przed fałszem. Tak naprawdę, wystarczyła mu reakcja Monroe’a na jego wyrażenie wątpliwości, co do zabrania do siebie córki - i już od razu pożałował, że zdecydował się w ogóle odezwać. Do tej pory przy spotkaniach z ludźmi, którzy byli mu raczej dalsi niż bliżsi, obnażał się jedynie fizycznie, całą osobowość budując na drobnych niedopowiedzeniach, hiperbolach często nachalnej wręcz poetyckości, ale czasem miał wrażenie, że tak bardzo przyzwyczaił się do właśnie takiego stylu bycia, że nie potrafił wrócić na prawidłowe tory przy osobach, na których faktycznie mu zależało. Z Saulem uczył się powoli odkrywania także tych swoich przywar, które były typowo człowiecze, a zatem - w jego osobistym mniemaniu - także odejmowały mu na atrakcyjności. To była jednak długa i mozolna przeprawa, na którą w dodatku spakował się jakoś po łebkach, bo przecież ciągle i nieustannie popełniał jakieś drobne błędy, które któregoś dnia miały rozlać się po ich ciałach piekącą żółcią.
Tyle razy próbował powiedzieć mu o tamtej nocy spędzonej z Homerem! T y l e razy - a jednak, to wciąż pozostawało sekretem, w dodatku tak bardzo wstydliwym, że bał się do niego przyznać nawet Amo. Bo przecież do popełnienia tak haniebnego czynu skłoniło go nic innego niż wewnętrzne żądze, których nadal nie nauczył się odpowiednio kontrolować. Próbował usprawiedliwiać się przed samym sobą tym, że tak naprawdę nie obiecał wcale Saulowi wyłączności, a jedynie, że spróbują i faktycznie próbował, a to, że raz nie wyszło... no właśnie. Miał wrażenie, że dla Monroe’a to byłby o jeden raz za dużo i że gdyby odważył się powiedzieć mu prawdę, wszystkie wysiłki, jakie w czasie bieżącym wkładał w to, żeby podobna pomyłka już nigdy nie miała miejsca, nie miałyby dla niego zupełnie żadnego znaczenia. A najgorsze w tym wszystkim było to, że przecież nie mógłby w żaden sposób go za to winić - bo to on nawalił i dobitnie zdawał sobie z tego sprawę.
Dlatego właśnie, słysząc słowa Di Fiore, zwątpił znowu w to, czy na pewno dla niego i Saula było pisane szczęśliwe zakończenie. To był scenariusz, którego obawiał się tak mocno, jak niczego innego, bo szczerze nie wiedział, jak by to przetrwał. Zwłaszcza, że w tym momencie był już bardziej niż pewien tego, że go kocha - tak mocno, jak do tej pory nie kochał nikogo innego. Co jednak, jeśli jego własne ułomności okażą się zbyt duże, żeby mogli żyć tak, jak wymarzył sobie we własnych, wstydliwych snach?
Obawiał się, że znowu się zagubi, tak jak miało to miejsce z Mauricem. Że zapomni zaraz, kim tak naprawdę był, czego potrzebował, czego oczekiwał i do czego dążył. Że zatraci się całkowicie, tak jak zatracało się w najbardziej gorzkich i absorbujących uczuciach, oddając wszystko na poczet tego, żeby Saulowi było dobrze, żeby czuł się wspierany i adorowany. Jednocześnie, można by było pokusić się o stwierdzenie, że godził się powoli z takim losem, zwyczajnie nie nazywając go wprost. Czy było mu dobrze, kiedy oddalał się od ludzi, miejsc i zachowań, które tak uwielbiał? Nie. Ale przecież kochał Saula bardziej niż swój własny komfort. Przecież bycie w związku wymagało ustępstw. Szkoda tylko, że nikt nie potrafił wyjaśnić mu dokładnie, łopatologicznie, jak daleko powinny sięgać te ustępstwa. Na razie był po prostu zdeterminowany, żeby nie pozwolić tej części swojej natury, która perspektywą posiadania dziecka była wręcz przerażona, nie dać przeważyć nad tym głosem, który chciał walczyć. Prawdziwa miłość powinna przecież móc nawet przenosić góry. Tak? Nie? Czy to kolejne poetyckie powiedzenie, któremu miał zamiar zawierzyć zanadto?
Pewnym było, że był szczęśliwy - jedynie, w tym momencie, odrobinę zagubiony. I pomimo całego tego zagubienia, i tak życzył Amo, żeby mógł doświadczyć tego, co on. Po raz kolejny, a może po raz pierwszy, bo nie wiedział przecież, czy to uczucie, które wiązało jego przyjaciela z Saulem, było tak mocno i prawdziwe, jak to, czego teraz doświadczał on sam. Szczerze kochał Di Fiore, więc logicznym zdawało się, że pragnął dla niego jak najlepiej i gdyby tylko miał w sobie nadal tę pewność - którą podczas tej rozmowy zaczynał stopniowo tracić - że Amo był w pełni szczęśliwy z życiem, jakie wiódł i nie potrzebował zupełnie niczego więcej, to wspierałby go z całych sił. Ale teraz w to zwątpił. Może Amo tak naprawdę nosił w sobie to, co sam Klaus, jeszcze do niedawna? Przekonanie, że był niewystarczający, żeby ktokolwiek szczerze go pokochał? Kolejne słowa przyjaciela zdawały się potwierdzał tę teorię, więc w czasie, kiedy Włoch jeszcze mówił, Werner już zaczynał kręcić głową.
- Amo - zaczął powoli, sięgając dłonią do jego miękkiego policzka - ja też tak kiedyś myślałem - przyznał, ostrożnie ważąc słowa. - Że nie zasługuję na nic więcej, tylko na sypianie z ludźmi po kątach i wymyślanie sobie w głowie, że... - urwał, jakby zmieszawszy się nagle; nie był pewien, czy to nie była rzecz zbyt intymna, żeby dzielić się nią z kimkolwiek, choćby z najukochańszym przyjacielem -... że te osoby to wielkie miłości mojego życia, a ten stan rzeczy jest tylko tymczasowy - dokończył po chwili zawahania, uciekając spojrzeniem gdzieś na bok. Zaraz jednak powrócił wzrokiem do oczu Di Fiore, uznając, że w ten sposób będzie brzmiał bardziej przekonująco. - Ale zobacz na mnie teraz. Jestem zakochany i jestem szczęśliwy. I jeśli ja mogę mieć coś tak pięknego, to ty też możesz. Możesz, okej? - zrobił kolejną krótką pauzę, jakby upewniając się, że jego słowa docierają do Amo. - Jeśli tylko chcesz. Gdy znajdziesz odpowiednią osobę, to wszystko wokół... te wszystkie rzeczy nie będą miały najmniejszego znaczenia - zapewnił go, być może nieco naiwnie, ale przecież zupełnie szczerze wierzył w każdy swoje słowo. Cóż, przynajmniej w odniesieniu do Di Fiore, bo do własnego serca jakoś ciężej aplikowało się swoje rady.
Trzymając go znowu w ramionach, myślał tylko o tym, jak bardzo cieszył się, że jednak przyszedł. Że nie pozwolił temu lękowi, który trawił jego trzewia, rozrosnąć się tak mocno, żeby oddalić go od Amo - człowieka, który zawsze był dla niego bezpiecznym schronieniem. A ten pocałunek... Klaus nie mógł myśleć o nim jak o czymkolwiek grzesznym. Przez chwilę - ułamek sekundy, pierwszy moment czystego zaskoczenia, wyrzut wątpliwości - owszem, ale ta chwila już minęła. Wierzył w to, że potrafią trwać ze sobą, nawet jeśli ich relacja od tej pory miała przyjąć zupełnie inny wymiar, porzucając tę jednoznaczną fizyczność, na rzecz takiej niewinnej i uproszczonej. Bo nawet jeśli okoliczności się zmieniło, Di Fiore wciąż był przecież sobą, podobnie jak Klaus pozostawał Klausem - może starającym się działać nieco moralniej, może próbującym swoich sił w wiedzeniu stabilnego, porządnego życia, może odrobinę bardziej konserwatywnym, ale wciąż równie mocno łaknącym jego bliskości i wsparcia, i wszelkich okazji do tego, żeby jemu również móc je okazywać.

[ k o n i e c ]

Amo Di Fiore
ODPOWIEDZ