echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
W Dubaju było gorąco (w każdym znaczeniu tego słowa), szybko i przyjemnie, i nawet jeśli, kiedy tam dolecieli, Klaus wciąż był nieco zaspany i zaczynały dawać mu o sobie znać pierwsze sygnały kaca, to z pomocą Saula oraz bąbelków w jacuzzi dość prędko zapomniał o wszelkich niedogodnościach. Zanim powrócili na pokład (kolejnego już) samolotu, przypomniał jeszcze Monroe’owi o chorych, doprawdy, temperaturach, które będą ich czekać na miejscu, zachęcając tym samym, żeby wziął ze sobą do kabiny rzeczy na przebranie, bo nie widziało mu się przez następne dni leczyć przeziębienia tego nieprzyzwyczajonego do ujemnych temperatur Australijczyka. Ostatni etap podróży minął im - a przynajmniej Wernerowi - względnie szybko i bezboleśnie, choć naturalnie mniej więcej w połowie zapragnął gorzko już być we własnym łóżku i być tam z Saulem. Mieli dolecieć do Monachium wieczorem, więc miał nadzieję, że mężczyzna odpuści mu już zwiedzanie tego dnia. Zwłaszcza, że na miejscu z pewnością będzie czekał Werner senior, który z pewnością nie odpuści im wspólnej kolacji i do Klausa powoli zaczynał docierać stres z tym związany. Wiedział jednak, że nie mógł dać tego po sobie poznać - powinien być radosny i pewny siebie, żeby jednocześnie jakoś podnieść Saula na duchu. Liczył na to, że po tym jednym wieczorze Adalbert da im święty spokój, wszak Werner zapowiedział, że przyjeżdża z wyjątkową osobą po to, żeby pokazać jej miasto i spędzić trochę czasu razem. Miał nadzieję, że ojciec - po raz, chyba, pierwszy w życiu - okaże szacunek jego decyzji.
Gdy samolot wylądował, a stewardessa poinformowała lekko, że temperatura na zewnątrz wynosi dwa stopnie Celsjusza (odczuwalna: zero), spojrzał znacząco na Saula, zanim sięgnął po zimową kurtkę i zaczął się ubierać. Przy kontroli paszportowej miła kobieta z okienka rzuciła do niego lekkim willkommen zuhause, na co uśmiechnął się w odpowiedzi, żeby zaraz podziękować jej, również po niemiecku. Gdy tylko przebrnęli przez wszystkie stanowiska kontroli bezpieczeństwa i wyszli do miejsca odbioru bagaży, zaczął rozglądać się za Rudolfem (zarówno przez ojca, jak i niego nazywanego pieszczotliwie „Ralphem”), który miał odebrać ich i przewieźć do domu. Pierwszy dostrzegł go Saul, bo sam Klaus akurat mocował się z jedną z walizek, której kółko zahaczyło o taśmociąg.
- O, doskonale - odparł, zaraz machając do mężczyzny, który wreszcie ich zauważył i podszedł, wciskając ozdobną (bo jakżeby inaczej) tabliczkę pod pachę. W pierwszej kolejności, zanim jeszcze się przywitał, wyręczył Wernera w potyczce z walizką, która już na szczęście była ostatnia (nie omieszkał o to dopytać) i dopiero później przeniósł spojrzenie na Saula - właściwie to po tym, jak Klaus zwrócił się do niego bezpośrednio, dając tym samym Ralphowi do zrozumienia, że owszem, to z nim właśnie przyjechał. Ralph, który oprócz bycia prywatnym kierowcą jego ojca, zajmował się domem od długich lat i był mu jak stryj, obrzucił Monroe’a szybkim spojrzeniem i, szczerze mówiąc, nie wydawał się jakoś przesadnie zaskoczony.
- Witamy - powiedział tylko, jak zwykle oszczędny w słowach i choć zbędnym było doszukiwać się w tym jakiegokolwiek ciepła, nie brzmiało to również ani pretensjonalnie, ani zdystansowanie. - Jak minęła podróż?
W lekkim przygrywkach tego small-talku, Ralph odbierał od nich walizki, aby ułożyć je na specjalnie do tego przeznaczonym wózku, a potem - wciąż zadając grzecznościowe pytania o pogodę w Australii, jakość obsługi na lotniskach czy dobry sen - poprowadził ich za sobą na parking, do samochodu. Zanim zaczął pakować do niego bagaże, upewnił się, aby otworzyć im obu drzwi, a Klaus uśmiechnął się serdecznie do Saula, kiedy już usiedli obok siebie na tylnym siedzeniu.
- To kierowca ojca, ale czasem robił za moją niańkę. Udaje, że tego nie lubi, ale myślę, że prawda jest inna - poinformował półszeptem, chcąc wtajemniczyć Monroe’a w początek zawiłości swoich rodzinnych relacji. Potem zacisnął mu w pokrzepiającym geście palce na kolanie. - Będzie dobrze - dodał tylko, zupełnie jakby naprawdę wierzył w to, że te dwa słowa będą w stanie sprawić, że z powietrza wyparuje całe napięcie i stres. - Więc... mieszkam w Bogenhausen, to jakieś trzydzieści minut autem. No, z Ralphem może dwadzieścia - poinformował jeszcze, czując się w obowiązku przekazać Saulowi, jak długo będą kisić się w samochodzie, w ciszy przerywanej tylko rytmami muzyki klasycznej, z umiłowaniem puszczanej przez Rudolfa przy każdej możliwej okazji.
Podróż minęła im dokładnie w takich warunkach, jakie przewidział Werner; aby jakoś znieczulić panujący w aucie (pomimo włączonego ogrzewania) chłód, Klaus wyciągnął do Monroe’a rękę i w ten sposób właśnie zajechali pod rodzinną posiadłość Niemca, wychylającą się śmiało spomiędzy innych luksusowych zabudowań tej okolicy. Ralph wysiadł pierwszy, żeby - oczywiście - otworzyć im drzwi, a kiedy wszyscy opuścili już samochód, mężczyzna ułożył dłoń na ramieniu Klausa, chcąc najwyraźniej podkreślić, że miał zamiar zadać mu dyskretne pytanie.
- Pokój gościnny? - mruknął tylko po niemiecku, upewniając się, że Saul tego nie słyszy, ale Werner zaraz pokręcił głową.
- Nie, ze mną - odparł po angielsku, żeby Monroe wiedział o czym mówią i Ralph tylko spojrzał na niego znacząco, ale nie powiedział już w temacie niczego więcej.
- Proszę iść przodem, zajmę się bagażami. Pan Adalbert spodziewa się was na uroczystej kolacji za kwadrans - poinformował, zerkając jeszcze szybko na zegarek i wyraźnie podkreślając słowo „uroczysta”. Klaus odpowiedział mu uśmiechem i pociągnął za sobą Saula w kierunku wejścia.
- Za budynkiem jest basen, ale raczej z niego nie skorzystamy w tej temperaturze - poinformował, starając się brzmieć lekko. - Mojej mamy nie będzie na kolacji. - To wydawało się warte podkreślenia, choć nie czuł się jeszcze na siłach, żeby zdradzać powód jej nieobecności. Szarpnął za klamkę wejściowych drzwi i, wciąż z Monroem u boku, wślizgnął się do środka, gdzie panowało przyjemne ciepło.
- Tutaj możesz zostawić kurtkę. I buty, o tam - wskazał mu odpowiednie miejsca. Wewnątrz posiadłość panowała mdła cisza i każde słowo zdawało się odbijać echem od wysokich ścian. Kiedy w końcu się rozebrali, Klaus poprowadził swojego gościa za sobą na górę, po schodach, a potem do swojego pokoju, który rozmiarami dwukrotnie przewyższał ten u wujostwa w Lorne Bay. Poza tym jednak był równie klausowy - ściany przykrywały obrazy i plakaty, w kącie stała sztaluga, za nią nawet para skrzypiec. Różnicą był porządek - widać było, że gosposia dbała o to miejsce, bo łóżko było starannie posłane, kurze starte, a pomieszczenie wywietrzone przed jego powrotem.
Klaus nie zdążył nawet się odezwać, kiedy do drzwi rozległo się pukanie i okazało się, że to Ralph z walizkami.
- Cóż, to jest ten moment, w którym ubierasz garnitur - oznajmił tylko, podziękował Rudolfowi, który - zanim zniknął znowu za drzwiami - przypomniał im o czasie (dwanaście minut!) i sam przeszedł do drzwi od garderoby, bo przecież takich wyświechtanych wdzianek na podobne okazje miał całą masę, nie musiał targać ich w walizce.


podkreślenia - niemiecki, bo nie będę udawać, że go znam lol

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Saul grzecznie przywitał się z Ralphem, uśmiechając się, podając mu dłoń i przedstawiając się. Po drodze starał się odpowiadać krótko, ale miło na zdawkowe pytania (był pewien, że mężczyzny te odpowiedzi nie interesują, ale przecież nie można było pominąć ich milczeniem) i ogólnie wychodził z siebie, żeby tylko pokazać się z jak najlepszej strony. Czuł się coraz bardziej koszmarnie: stres teraz urastał do rangi przerażenia, chociaż próbował tego po sobie nie pokazywać i zachowywać się swobodnie - efekt był wręcz żenujący, bo ten strach było widać w jego oczach i sztywnych mięśniach, widać było po nim, że jest nieco zagubiony, że niewiele widzi ze stresu. Nawet zimno nie bardzo przez to wszystko odczuwał, dlatego szedł w zimowej kurtce, ale rozpiętej, bo było mu za gorąco.
W samochodzie ochoczo chwycił mocno dłoń Klausa, gdy tylko chłopak go dotknął. Uśmiechnął się do niego krótko i natychmiast spojrzał za okno, z jednej strony dlatego, że był ciekawy miasta, z drugiej - żeby jakoś ukryć ten strach i odciągnąć od niego swoje myśli. Nie udało się - i tak im bliżej byli posiadłości Wernerów, tym bardziej to przerażenie w nim narastało, wraz z przekonaniem, że to nie był najlepszy pomysł, żeby tu przyjeżdżać. Przecież rodzice Klausa go nie zaakceptują, nie ma takiej możliwości. Takiego wypłosza? Starszego od ich syna? Kogoś, kto był zupełnie nikim?
Nagle wyobraził sobie, jak senior pyta go przy stole o zajęcie, o wykształcenie, oczekując z pewnością wymienienia nazw najlepszych szkół w Australii, a może i w Europie. A on? Co on sobą reprezentował? Nie miał nic do zaoferowania jego synowi, poza swoimi szczerymi uczuciami.
Gdy wysiedli przed tym ogromnym budynkiem wyglądającym raczej jak zamek, żołądek Saula podjechał do gardła. Nie wiedział, jak się zachować, więc chciał pomóc Ralphowi wyciągnąć walizki z auta, za co został zgromiony spojrzeniem.
- Przepraszam - wymamrotał i cofnął się, wbijając spojrzenie w chodnik.
Jego żołądek wykonał fikołka gdzieś w gardle, gdy usłyszał najpierw jakieś dyskretne pytanie, chyba po niemiecku, ale nie był pewien, bo nie dosłyszał żadnych słów; a później głośniejszą odpowiedź Klausa. Aha, czyli ma spać w jego pokoju. Mieli spać razem! Nogi prawie się pod nim ugięły, bo może i było to oczywiste, ale do tej pory jakoś się nad tym nie zastanawiał, a teraz uświadomił sobie, że naprawdę będzie z nim zasypiał i się budził! I to pod dachem jego rodziców, więc Klaus chciał przedstawić go jako swojego partnera, jako kogoś, o kim myśli poważnie!
Wchodząc do środka rozglądał się dyskretnie, czując się tu mały i zupełnie nie na miejscu. Wszystko spływało bielą i złotem, wszędzie było widać bogactwo, utrzymane w stylu przypominającym barok (którego Saul serdecznie nie znosił). Dopiero w pokoju Klausa poczuł się trochę bardziej jak w domu - znał podobne wnętrze z Australii i podświadomie kojarzyło mu się ono z bezpieczeństwem, azylem, z czymś dobrym. Po wyjściu Ralpha, Saul usiadł ciężko na łóżku i popatrzył żałośnie na swojego chłopaka.
- Na tej uroczystej kolacji zapewne będzie mnóstwo widelczyków, nie? - zapytał z głupawym, niepewnym uśmiechem - Zrobię ci wstyd, bo nie wiem, jak tego wszystkiego używać.
Zaraz jednak podniósł się i wyjął garnitur z pokrowca - całą podróż spędził oczywiście poza walizką, żeby się nie pogniótł. Saul ubrał się w niego, milion razy poprawiając każde zagięcie - chciał być idealny przynajmniej z wyglądu. Nadal wyraźnie było po nim widać przerażenie, nawet kiedy Klaus już poprowadził go do jadalni - Saul szedł pół kroku za nim, zaciskając nerwowo szczęki i wewnętrznie umierając.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Widział doskonale, że Saul się stresował i nie mógł się temu dziwić. On sam cały był spięty z nerwów, choć przecież postanowił sobie, że tym razem nie da się ojcu przegadać, że udowodni mu, że owszem - mógł być gejem i być szczęśliwym, i mieć kogoś wartościowego w swoim życiu, i nie tkwić w wiecznej samotności, tak jak Ernst. Szczerze chciał wierzyć w to, że to było właśnie głównym źródłem postawy jego ojca - zwykła, dobrotliwa troska, wyrażana w niepoprawny sposób. Czasem jednak miał podejrzenie, że to wcale nie o nią chodziło, tylko o to, co ludzie będą gadać i jak to wpłynie na wizerunek firmy (choć Klaus uważał - nie, żeby go to specjalnie interesowało - że nijak, bo w końcu biznes ojca udawał niezwykle inkluzywny; w innej formie by się nie sprzedał). Nie miał pojęcia czy Ralph zdążył już poinformować Adalberta, że wyjątkowa osoba to mężczyzna, że miał spać z jego synem w jednym łóżku, że to wszystko było jakieś wybitnie dwuznaczne - i tym bardziej nie miał pojęcia, że Ralph w istocie o niczym nie musiał mówić, bo Werner senior przecież wiedział doskonale już o wszystkim.
Zaśmiał się krótko na wspomnienie o widelczykach; czuł, że potrzebują w tym wszystkim odrobiny humory, żeby nie odejść całkiem od zdrowych zmysłów.
- Przestań. Kolacja jest uroczysta, jak ojciec chce się pochwalić nowym garniturem i zjeść trzydaniowy posiłek o głupiej porze. Nie będzie widelczyków - obiecał, jednocześnie podskakując na jednej nodze, bo akurat wciskał się w spodnie. - Ale w razie czego, zawsze od zewnętrznej - poinformował jeszcze, skoro to miało jakoś Saula uspokoić i sprawić, że będzie się czuł lepiej przygotowany na to spotkanie. A potem, na krótki moment, zajął się tylko i wyłącznie sobą, oglądając się z każdej strony przed lustrem, żeby sprawdzić czy nie ma w jego wyglądzie żadnych nieprawidłowości, które zaraz zwróciłyby na siebie uwagę ojca. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, garnitur był prasowany złotymi i spracowanymi z pewnością dłońmi Berty, krawat równo zawiązany, włosy ułożone; na koniec tylko jeszcze spryskał się jedną z tych perfum, których Adalbert szczerze nienawidził, bo zbyt przypominały te używane za życia przez matkę.
A później odwrócił się w stronę Monroe’a i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Podszedł do niego, żeby złożyć na jego policzku krótki, ale czuły pocałunek.
- Będzie dobrze, słonko - powtórzył z przekonaniem, patrząc mu w oczy i trzymając mocno za dłonie. To pieszczotliwe zdrobnienie wymsknęło mu się przez usta, niemal niezauważone. - Wyglądasz przepięknie - dodał jeszcze, oczywiście, że szczerze, bo Saul w istocie podobał mu się niezwykle taki szarmancki i galowy. Nie wymieniłby wprawdzie na niego nigdy w życiu tego codziennego Monroe’a, ale takie oficjalne wydanie też potrafił docenić. - Chodźmy - zawyrokował zaraz, ostatni raz spoglądając na niego pokrzepiająco i zaciskając palce na jego nadgarstkach, żeby za moment puścić je i otworzyć mu drzwi, wskazując wyjście ręką w przeteatralizowanym geście. Skoro już bawili się w dżentelmenów, to mogli mieć z tego odrobinę frajdy.
Gdy już pokonywali kilka ostatnich schodków na dół, do ich uszu mógł dobiec podniesiony głos Wernera seniora, który wyjątkowo żywiołowo rozmawiał z kimś przez telefon po francusku. Klaus rzucił Saulowi porozumiewawcze spojrzenie i tylko przewrócił oczami, ruszając zaraz w stronę jadalni. Mężczyzna - na pierwszy rzut oka z pewnością wysoki postury zgoła innej niż jego jedyny syn, z siwizną przykrytą ciemną farbą, okularami na nosie, dłonią przy czole i prawdziwie sfrustrowaną miną - z początku nawet ich nie zauważył, pochłonięty rozmową. Dopiero kiedy stanęli tak - głupio, jeden przy drugim - u szczytu stołu, a Klaus odchrząknął znacząco, Adalbert był łaskaw podnieść na nich wzrok. Palcem wskazał, że muszą chwilę poczekać, więc młodszy z tego jakże szlachetnego rodu spojrzał znowu na Monroe’a przepraszająco, ale to oczekiwanie nie trwało na szczęście długo.
Po chwili Werner senior rozłączył się i, odrobinę zbyt stanowczo, odłożył komórkę na blat stołu.
- Wykończą mnie, cholera, ci pieprzeni oszuści - burknął pod nosem w ojczystym języku, wciąż uparcie wpatrując się w wygaszony ekran telefonu.
- Tato? - Teraz dopiero mężczyzna podniósł wzrok i w ułamku sekundy poderwał się z siedzenia, zapinając guzik marynarki i podchodząc do nich. - To jest Saul, mój... - próbował kontynuować Klaus, ale nie było mu dane dokończyć.
- Saul Monroe, zgadza się? Serdecznie witamy na niemieckiej ziemi. - W tej serdeczności, która towarzyszyła wyciągnięcie ręki do pewnego, jakże męskiego, uścisku, kryło się coś podejrzanego i młodszy Werner dostrzegł to od razu, ale nie miał zamiaru tego komentować. - Usiądźcie, śmiało. Tutaj, bliżej, Klaus - zarządził, widząc już, jak syn wybiera sobie miejsce po drugiej stronie stołu. Klaus nie miał najmniejszego zamiaru dyskutować z nim w takim temacie, więc usiadł posłusznie po prawicy ojca, wskazując Monroe’owi miejsce na przeciwko. Na blacie stała już waza zupy, a z kuchni za ścianą dobijały się do nozdrzy inne, równie przyjemne zapachy.
Przez krótką chwilę siedzieli niezręcznie w milczeniu, więc chłopak wziął na siebie odpowiedzialność za zagajenie rozmowy.
- Więc tak... Saul miał niedawno urodziny i wręcz marzył o tym, żeby cię poznać, prawda? - zerknął na mężczyznę porozumiewawczo. - Więc uznałem, że to całkiem niezła okazja. Zwłaszcza, że, wiesz, my jesteśmy...
- Ach, wszystkiego najlepszego zatem, Saul! - zakrzyknął Adalbert, nieco przesadnie entuzjastycznie. Tak, coś zdecydowanie tutaj śmierdziało. - A które to urodziny, jeśli można zapytać?
Oho, więc się zaczęło.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Trochę go uspokoił tym trzymaniem za ręce i stwierdzeniem, że nie będzie widelczyków. Mimo to Saul powtarzał przez chwilę w myślach, że zawsze od zewnętrznej. Miał nadzieję, że w razie czego się nie pomyli i nie zacznie jeść jakiegoś dania niewłaściwymi sztućcami - w domu nie musiał się przejmować takimi rzeczami, bo zawsze miał po prostu nóż i widelec, ewentualnie łyżkę do zupy. Czasami też nie kłopotał się braniem noża, nadziewał kotleta na widelec i obgryzał. Ta myśl sprawiła, że poczuł się jeszcze bardziej niewłaściwie w tym domu i w relacji z kimś tak wytwornym, jak Klaus. Odetchnął jednak głęboko na rozluźnienie i ruszył za nim, w drzwiach jeszcze muskając jego dłoń palcami, w czułym geście.
Widząc pana Wernera, zesztywniał jeszcze bardziej, a serce podjechało mu do gardła. Kiedy Klaus zwrócił ojcu uwagę, Saul miał ochotę go przed tym powstrzymać, żeby nie przeszkadzać seniorowi (to opóźniłoby konfrontację), ale nie zdołał nic zrobić, tylko stał jak kołek, zestresowany do granic możliwości i starając się nie pocić - chociaż na to oczywiście nie miał żadnego wpływu.
Przełknął z trudem ślinę, gdy wreszcie Adalbert postanowił powitać go i uścisnąć mu rękę. Saul odwzajemnił uścisk równie mocno, mając wrażenie, że nie pamięta, jak się oddycha, ale póki co, mężczyzna wydawał się być serdeczny - może postanowił być miły dla wybranka swojego syna i pokazać się z jak najlepszej strony mimo, że nie akceptował orientacji Klausa...? Być może uznał, że i tak tego nie zmieni, a należy się zachowywać? Albo też obawy ich obu były bezzasadne...?
- Bardzo mi miło pana poznać - odpowiedział - i dziękuję za zaproszenie.
Ruszył za Klausem do stołu, chcąc usiąść obok niego, ale chłopak wskazał mu miejsce naprzeciw siebie. Saul popatrzył na to puste krzesło, tak daleko (całe kilometry!) od ukochanego, przy którym czułby się znacznie bezpieczniej, jednak usiadł tam posłusznie, omiatając wzrokiem zastawę i próbując się jakoś w tym odnaleźć. Żeby tylko nie popełnić żadnego głupiego błędu! W końcu chwycił szklankę z wodą i napił się, teraz uświadomiwszy sobie, jak bardzo zaschło mu w gardle; akurat przełykał, gdy usłyszał słowa Klausa mówiącego, że Saul marzył o poznaniu jego ojca. Monroe zakrztusił się, ale jego pierwszą myślą było "Jezu, żeby tylko nie wypluć, żeby nie pociekło po brodzie!" Kaszlał więc przez chwilę ze szklanką przy ustach, a gdy udało mu się przełknąć, odstawił naczynie i na siłę wziął wdech przez zaciśnięte gardło, zwracając się z uśmiechem do seniora, próbując udawać, że nic się nie dzieje. Poczerwieniał trochę i łzy napłynęły mu do oczu, bo woda wciąż uwierała w miejscu, gdzie nie powinna się znaleźć, a on usilnie starał się nie zacząć kaszleć bardziej - i tak już się zbłaźnił.
- Dziękuję panu serdecznie - jego głos był cichy i skrzypiący. Nie wytrzymał, odwrócił się w drugą stronę i zaczął kaszleć w swoją pięść, próbując pozbyć się resztek wody z tchawicy, czy gdzie ona się tam dostała. - Najmocniej przepraszam - powiedział zawstydzony, gdy udało mu się już opanować, a czerwień powoli schodziła mu z twarzy. Miał ochotę jakoś zetrzeć łzy z oczu, ale nie był pewien, czym i czy mu wolno - jednak jeśli będzie rozmawiał załzawiony, to chyba jeszcze gorzej, więc wyjął serwetkę spod sztućców i otarł dolne powieki - Zupełnie nie wiem, co się wydarzyło, przepraszam za moje zachowanie. Cóż, proszę pana, nie były to już osiemnaste urodziny, hehe - zaśmiał się i poczuł, jak czerwień wraca na jego twarz; tym razem ze wstydu. Czuł, że właśnie zrujnował sobie doszczętnie reputację, którą miał szansę zbudować. Był cholernym wieśniakiem i nie potrafił się zachować mimo, że bardzo się starał, więc wcisnął serwetkę z powrotem pod sztućce, starając się ułożyć je tak, jak leżały przedtem. Nie chciał mówić, ile ma lat, bo podejrzewał, że to nie zostanie najlepiej przyjęte - wystarczyło, że był starszy od Klausa, Adalbert nie musiał wiedzieć, o ile dokładnie. Sam uważał, że wiek nie ma aż takiego znaczenia, jeśli ludziom było ze sobą dobrze i jeśli dobrze się czuli w swoim towarzystwie, ale jednocześnie miał kompleksy z powodu tego, jak duża różnica wieku dzieliła go z Klausem - nie dlatego, żeby czuł się staro, tylko dlatego, że wiedział, że wielu uznałoby to za niewłaściwe. A jemu było wszystko jedno, czy Klaus był młodszy, starszy, czy w jego wieku: kochał go jako człowieka, po prostu. Nie czuł tej różnicy.
Spojrzał żałośnie na swojego chłopaka, mimowolnie podziwiając to, jak pięknie się prezentował w garniturze. Nie powiedział mu tego, bo był tak zestresowany, że nie przyszło mu do głowy odwzajemnić komplement - po prostu dla niego było oczywiste, że Klaus był przystojny i bardzo mu się podobał we wszystkim, a teraz wręcz go olśniewał. W tym momencie jednak pomyślał, że to źle, że mu tego nie powiedział - powinien.
Jak dotąd wszystko szło źle, w jego ocenie.
- Khm! Mają państwo bardzo ładny dom - powiedział, chcąc dać teściowi jakiś komplement, żeby jakoś złagodzić sytuację. Nie wpadł na to, że senior zapewne pomyśli przez to (lub wręcz upewni się w przypuszczeniach), że Saul jest z Klausem wyłącznie dla pieniędzy.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Wiele można było powiedzieć o Adalbercie Wernerze: że miał łeb do interesów - to na pewno, że był zapobiegawczy - jak najbardziej i że chronił uparcie to, co do niego należało - bez żadnych wątpliwości. A przecież rzeczy posiadał całkiem sporo: rezydencję w Monachium, dwa letnie domki - we Francji i w Hiszpanii, doskonale prosperującą firmę, majątek własny i ten, który pozostał mu po żonie. No i syna. Syna też posiadał i też pragnął chronić - zwłaszcza teraz, kiedy wiedział już doskonale, że przez zbyt długi czas przymykał oko na jego wybryki. Przyznanie się do błędu, nawet przed sobą samym, wiele go kosztowało, ale przecież było niezbędne do tego, aby przestawić w umyśle młodego Klausa tę jedną zastawkę, która wskoczyła na niewłaściwe miejsce i generowała tylko problem na problemie. W rozwiązywaniu problemów natomiast, Adalbert był wyjątkowo bezkompromisowy. Ale był też człowiekiem wychowanym: kulturalnym, który dużą uwagę przywiązywał do manier; poza tym oddanym gospodarzem, który dbał zawsze o to, żeby wszyscy czuli się w jego domu mile widziani. Nawet, jeśli wcale nie byli. Nawet, jeśli patrząc na nich, miał ochotę tylko nakazać im zniknąć sobie z oczu i więcej się nie pokazywać.
Klaus tymczasem z całej siły starał się zachowywać swobodnie, żeby w ten sposób ośmielić być może jakoś Saula. Ledwie zajął to miejsce przy stole i zaraz złapał za kieliszek z winem, nic sobie nie robiąc z surowości spojrzenia ojca, bo nieobyczajnym przecież było alkoholu przed jedzeniem. W tym samym czasie, Monroe najwidoczniej postanowił napić się wody, co okazało się czynnością dużo bardziej niebezpieczną niż na to wyglądało.
- Wszystko dobrze? Pomóc ci jakoś? - wyrzucił z siebie szybko, już podnosząc się z krzesła, żeby jakoś zainterweniować, ale w tym momencie poczuł rękę ojca dociskającą jego dłoń do blatu. Został więc na miejscu, przyglądając się Saulowi z niepokojem, a gdy ten postanowił się odezwać, miał ochotę kazać mu przestać mówić i odkaszlnąć, kurwa, porządnie, bo plany Klausa na ten wyjazd nie zawierały w sobie powrotu ze zwłokami swojego chłopaka, zamiast jego żywej wersji. W końcu jednak sytuacja zdała się opanowana, bo Saul odpowiedział na pytanie i choć ten żart nie był ani trochę śmieszny, młodszy z Wernerów zaśmiał się krótko razem z nim, żeby dodać mu jakoś otuchy. Sam Adalbert też uśmiechnął się na to stwierdzenie, ale z lekkim przekąsem; Klaus nie mógł powstrzymać się od ciągłego zerkania na lico ojca, w celu kontrolowania jego reakcji.
- No tak, z całą pewnością nie osiemnaste... - rzucił tylko mężczyzna (ewidentnie ignorując skomplementowanie domu), wciąż unosząc kąciki ust w ten specyficzny sposób i przyglądając mu się uważnie, zanim chwycił łyżkę w dłoń, żeby przymierzyć się do skosztowania zupy. - Das Alter ist kein Honiglecken - wyrecytował jeszcze, na co Klaus posłał mu znaczące spojrzenie. Adalbert podłapał je, wrócił wzrokiem do Saula i najwyraźniej starał się udawać zaskoczonego. - Wybacz, Saul, czyżbyś nie znał niemieckiego?
- Nie każdy musi znać niemiecki - odparł młodszy z Wernerów, przesadnie miłym tonem, zanim upił kolejny łyk wina.
- Nie musi, oczywiście, że nie - brzmiał trochę, jakby jednocześnie chciał go przedrzeźniać i zatuszować, że to robi. - Każdy język jest równie wartościowy. W jakich czujesz się biegle?
- A jakie to ma znaczenie? - teraz Klaus już pozwolił odrobinie poirytowania wypłynąć na wierzch, kiedy torpedował ojca spojrzeniem, ale surowy wzrok, który padł na niego w odpowiedzi, utemperował go nieco.
- Rozmawiamy, tak? Chcę poznać lepiej twojego... przyjaciela.
- Chłopaka. - Czy on naprawdę w końcu dał radę to powiedzieć? Adalbert posłał mu wymuszony uśmiech.
- C h ł o p a k a - powtórzył za nim, robiąc przerwę w rozmowie na wpakowanie do ust kolejnej łyżki zupy.
Jego syn poszedł w jego ślady, choć zamiast od razu wsunąć jedzenie do buzi, przyglądał się przez chwilę temu, co nabrał łyżką.
- To na mięsie? - zapytał, zerkając na ojca.
- Musisz spytać Berty - odparł po prostu Adalbert, widocznie niezbyt przejęty tym pytaniem. Korzystając z tego, że ojciec bardziej był teraz zaaferowany swoją zupą, niż patrzeniem na niego, Klaus przewrócił oczami.
- Gdzie jest?
- Musisz poszukać, synu, nie mam pojęcia.
Młodszy z Wernerów przesunął spojrzeniem od ojca do Saula i z powrotem.
- Dobrze, w takim razie za chwilę wrócimy - poinformował, podnosząc się z krzesła i dopiero wtedy Adalbert podniósł na niego wzrok.
- Po co chcesz ze sobą gościa ciągać? Pewnie jest zmęczony po podróży, daj mu się w spokoju najeść i napić. Zgaduję, że Saul je normalniej niż ty. - Oczywiście, nie mógł przegapić takiej okazji, żeby wytknąć synowi jego wybredność żywieniową.
Klaus spojrzał na Monroe’a pytająco i pokrzepiająco zarazem.
- Za chwilkę wrócę, dobrze? Dosłownie moment - oznajmił, zasuwając już krzesło i ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia, ale w połowie zatrzymał się, żeby zawrócić, podejść do Saula i - z pewnością nieco demonstracyjnie - pocałować go w policzek.
Adalbert mocniej ścisnął dzierżoną w dłoni łyżkę, ale nic nie powiedział w tym temacie. Obserwował, jak syn wychodzi z jadalni i zerknął na zegarek. Zgadywał, że zanim młody zorientuje się, że Berty wcale już nie było w posiadłości, bo odesłał ją do domu wcześniej, kiedy tylko przygotowała całą kolację, minie trochę czasu. Liczne były atuty posiadania sporej wielkości domu. Odczekał jeszcze moment, upewniając się, że echo jego słów nie dotrze do nieproszonych uszu, zanim odłożył łyżkę i spojrzał na gościa znacząco.
- Tak więc, Saul - zaczął poważnie, zupełnie jakby na moment zapomniał o uprzejmym tonie głosu, ale zaraz się poprawił i kontynuował już bardziej przyjaźnie: - Liczę na to, że podczas twojego pobytu uda nam się porozmawiać prywatnie. Raczej szybciej niż później. Chodzi o Klausa - tutaj zrobił pauzę, żeby dać temu wyjątkowo zestresowanemu i z pewnością nieobytemu w towarzystwie mężczyźnie moment na przeprocesowanie tych słów. - I z racji na to, że to o niego chodzi, wolałbym, żeby o tym nie wiedział. Stąd proszę cię o dyskretność. Rozumiesz chyba, że zależy mi na jego dobru, prawda? - Kolejna pauza, rzeczowe spojrzenie w oczy. - Dziś o jedenastej? Domyślam się, że obaj jesteście zmęczeni podróżą, ale jutro nie trzeba nigdzie wstawać, prawda? To takie wakacje. - Znowu się uśmiechnął, odrobinę pobłażliwie. - Połóż mojego syna spać o sensownej porze i porozmawiamy przy szklaneczce brandy w pokoju z kominkiem. Drugie drzwi po prawej, na górze. Trafisz na pewno. Pijasz brandy, Saul?

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
O ile jeszcze na początku tej kolacji Saul był w stanie mówić sobie, że obaj z Klausem przesadzali i Adalbert nie jest taki znów zły, tak teraz z każdym jego słowem czuł się coraz bardziej jak gówno wymieszane z pomyjami i polane zgnilizną. Nie był pewien, czy odpowiadać na pytanie, czy nie zna niemieckiego - nie, nie znał. Nie czuł, że powinien, ale widział, że w tym pytaniu i w zwrocie w tym języku chodziło o to, żeby go poniżyć, więc wbił spojrzenie w swój talerz, straciwszy całą ochotę na jedzenie, ale tez nie chciał zachować się jak burak i nie zjeść nic.
- W angielskim - wymamrotał, nie patrząc na mężczyznę - nie znał innych języków, więc czuł się teraz jak idiota i doskonale wiedział, że o to właśnie chodziło. Mężczyzna wyraźnie chciał go poniżyć i pokazać im obu, jak bardzo Saul jest nieodpowiedni dla jego syna - jest to język uważany za międzynarodowy, więc wszędzie jestem w stanie się w nim porozumieć, a nie byłbym w stanie nauczyć się języka każdego z narodów, które odwiedziłem, przykro mi. Być może po długim czasie spędzonym z Klausem nauczę się niemieckiego.
Zerknął na swojego chłopaka czując, że faktycznie chciałby się nauczyć jego języka, choć podejrzewał, że byłby w nim fatalny. Ale może po jakimś czasie mu się uda...?
Spojrzał na Adalberta kątem oka, gdy ten stwierdził, że on pewnie je "normalniej", niż Klaus. Do tej pory co prawda nie wiedział, że jego chłopak jest wegetarianinem, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało i miał gdzieś, co kto je, byle nikt nikomu nie zaglądał do talerza i tego nie komentował - a to właśnie robił ojciec Wernera. To zirytowało Saula, który ścisnął mocniej w palcach złapaną wcześniej łyżkę.
- Myślę, że każdy je normalnie - rzucił, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Zaraz tego jednak pożałował: miał się przecież pokazać z jak najlepszej strony, tak? Więc powinien uważać na słowa i ignorować niektóre rzeczy, a nie rzucać się jak "za młodu". Spojrzał na Klausa i kiwnął nieznacznie głową na znak, że da radę zostać tu sam z seniorem. Nabrał trochę zupy na łyżkę i przełknął, choć jego gardło było teraz ściśnięte i ciężko mu było cokolwiek przez nie przecisnąć.
Odprowadził swojego chłopaka wzrokiem do drzwi, mając ogromną ochotę iść za nim i nie wracać już do jadalni, ale wiedział, że to byłoby nieuprzejme, a poza tym nie mógł latać za nim jak jakiś dzieciak, trzymający się kurczowo rączki brata czy przyjaciela, bo sam sobie z niczym nie poradzi. Ale atmosfera przy stole zrobiła się w jego odczuciu strasznie ciężka i trudno mu było ją znieść.
Spojrzał na seniora, gdy ten się do niego odezwał, wysłuchał go, nieświadomie zaciskając szczęki coraz bardziej i mając ochotę odmówić, bo spodziewał się, czego ta rozmowa będzie dotyczyć: że ma się odczepić od Klausa, bo jest dla niego nieodpowiedni pod wieloma względami.
- Oczywiście, że zależy panu na jego dobru, rozumiem to - powiedział równie poważnie, jak mężczyzna zaczął - ale proszę mi wierzyć, że mnie też. Żywię do niego szczere uczucia i zamiary i cieszę się, że postanowił mnie przedstawić rodzinie, mam nadzieję, że niedługo również poznam panią Werner i że będzie to co najmniej równie miłe spotkanie, jak z panem. Dziękuję za gościnę i cieszę się, że pozwolili mi państwo się tutaj zatrzymać. Jak najbardziej pijam brandy i dziękuję za zaproszenie do rozmowy - liczę, że chodzi o to, że mam o niego dbać i dobrze się nim opiekować, co oczywiście zamierzam uczynić. Sądzę, że do tej pory dobrze mi się to udawało i mam nadzieję, że nadal będzie mi szło tak dobrze, jak teraz.
Wszystkie te słowa wymawiał z nieznacznym naciskiem, ledwo wyczuwalnym, ale jednak dało się go zauważyć.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Adalbert, który uśmiechnął się tylko krzywo na stwierdzenie, że każdy je normalnie, nie mógłby zaprzeczyć, że był tego człowieka ciekawy. Prześwietlił go wprawdzie od stóp do głów, a jego zamiary zdawały mu się oczywiste (nie śmiałby przecież posądzać osoby tego pokroju o jakieś przesadnie przebiegłe sztuczki), ale w obliczu takich sytuacji, uwielbiał zbierać kolejne szczątki informacji, budując tym samym swoją linię ataku. Właściwie, traktować musiał tego całego Monroe’a jak wyzwanie i próbę jednocześnie - wyzwanie dla własnej zapobiegliwości i próbę swojej miłości do syna, tak często, z pewnością, niedocenianej przez samego zainteresowanego. Dlatego też z uwagą wsłuchiwał się w każde wypowiadane przez mężczyznę słowo - zupełnie, jakby próbował zapamiętać je wszystkie, aby potem wykorzystać w sprzyjającej sobie intencji. Kiedy jednak usłyszał o pani Werner, uderzyła w niego krótka fala rozbicia, trwająca raptem ułamek sekundy.
A potem się uśmiechnął. To było zbyt proste.
- Ach tak, Louise Krause-Werner z pewnością nie może się już doczekać spotkania - wtrącił się, gdzieś w połowie tego wywodu, celowo używając pełnych personaliów małżonki. Można było uznać, że w ten sposób sprawdzał dwie rzeczy jednocześnie: znajomość sztuki współczesnej i jej twórców przez tego kawalera oraz stan wiedzy wspomnianego na temat ich rodziny. Fakt, że Klaus nie wspomniał komuś, kogo uważał za tak wyjątkową osobę o rzeczy tak istotnej, jak śmierć własnej matki, w jego poglądzie znacząco podważała wszystkie te słowa o szczerych intencjach i o jakimkolwiek dbaniu, o którym jego nieproszony gość nadmienił wcześniej. Zwłaszcza, że wiedział dobrze, jak syn był związany z kobietą, która uczyniła go zbyt wcześnie wdowcem. To był dla niego ostateczny dowód na to, że ten mężczyzna - pijący jego drogie wino, jedzący zupę z bio-składników, przymierzający się zaraz do pieczeni z indyka - miał w głębokim poważaniu życie rodzinne jego jedynego dziedzica. Wsunął tego nowego asa do metaforycznego rękawa.
- Nie jesteś chyba człowiekiem skromnym, Saul, prawda? To dobrze, mężczyzna musi znać swoją wartość - skwitował jeszcze całe to podsumowanie o tym, jak doskonale rzekomo Monroe radził sobie z Klausem, na koniec oczarowując je tym jakże-wcale-nie ironicznym komplementem. Na koniec, całkiem zresztą dosłownie, bo ledwie wymówił te słowa, do ich uszu mogło dobiec echo pospiesznie i jakby w biegu stawianych na schodach kroków.
- Nie ma jej nigdzie - oznajmił młodszy z Wernerów, wkraczając do pomieszczenia i choć nie zatrzymał się ani na chwilę, udając się do swojego krzesła, zdążył wzrokiem omieść zarówno swojego ojca, jak i chłopaka - zupełnie, jakby chciał upewnić się, że wszyscy żyją, nikomu nie stała się krzywda, żadna katastrofa nie zburzyła pozornego spokoju, panującego dotychczas w jadalni. Z pojednawczym uśmiechem usadowił się z powrotem przy stole, żeby zaraz odstawić talerz z odrobiną zupy na bok. - Spasuję - poinformował, znowu chwytając za wino, ale odchrząknięcie ojca zwróciło na siebie jego uwagę.
- Nie rób mi wstydu w moim własnym domu - odezwał się Adalbert, miło i miękko, jakby liczył na to, że nierozumiejący niemieckiego gość nie zorientuje się, że to, co powiedział miało surowy wydźwięk - zdradzało go tylko jego spojrzenie, wbijające się w twarz Klausa uparcie i paląco.
- Przepraszam, tato, czy to nie ty zawsze mówisz, że nie przystoi wypowiadać się w języku, którego ktoś w towarzystwie nie zna? - Dobrze, najpewniej odrobinę igrał z ogniem, ale chyba dopiął swego, bo choć ojciec na moment znieruchomiał zupełnie (i Klaus wtedy już wiedział doskonale, że czekała go najpewniej jedna z tych poważnych rozmów, które Werner senior urządzał zawsze w pokoju z kominkiem), w końcu uśmiechnął się, równie sztucznie, co wcześniej, zaraz zwracając głowę w stronę Saula.
- Proszę wybaczyć, przyzwyczajenie - oznajmił fałszywie, choć kątem oka wciąż błyskał spojrzeniem w Klausa - nieopuszczającego wzroku i z rozmysłem upijającego z kieliszka kolejne łyki wina, patrząc ojcu prosto w oczy. Kiedy dotarł do dna, zaraz chwycił za butelkę, żeby dolać sobie więcej.
- Saul? - spytał, bo skoro już trzymał tę flaszkę w ręce, równie dobrze mógł zadbać o napojenie wszystkich zgromadzonych. Po odpowiedzi Saula, zerknął pytająco także na ojca, który skinął głową, z odrobiną przekąsu.
- Nie smakuje ci zupa, Saul? - zagadnął zaraz Adalbert, bo samemu sięgał już po indyka, podczas gdy Klaus nakładał sobie kawałek cytrynowej babki, skoro to i wino były najwyraźniej jedyny rzeczami, przewidzianymi dla niego w tym jadłospisie. Młodszy z Wernerów miał solidną ochotę się odezwać, ale na język cisnęły mu się same nieprzyjemne słowa - a przecież mieli udawać, że uczestniczyli właśnie w cywilizowanym wieczorku zapoznawczym ojca z wybrankiem swojego dziecka.
Kiedy indyk znalazł się już na adalbertowym talerzu, mężczyzna znowu zabrał głos.
- Jak twój kurs biznesowy, Klausie? - spytał, dokładnie wymawiając każde słowo i podkreślając konkretnie słowo „kurs”. Klaus był wybitnie przygotowany na to pytanie, więc odłożył zaraz widelczyk, którym dziobał gadkę, żeby wypluć z siebie całą kolekcję związanych z marketingiem pojęć, ale ojciec nie zdecydował się mu na to pozwolić. - Wyobraźcie sobie, że ostatnio napisałem do tej firmy, która go organizuje - zaczął mówić, a Werner junior poczuł od razu, jak z twarzy odpływa mu krew - i, co za niespodzianka! - Adalbert zaśmiał się krótko, ale sztucznie, wzrokiem hacząc o spojrzenie Saula, żeby powrócić do twarzy swojego potomka. - Podobno żaden Klaus Werner nie widnieje na liście kursantów - zakończył, żeby zaraz wepchnąć kawałek indyka do ust, piorunując wciąż syna spojrzeniem.
- To faktycznie niespodzianka - powtórzył za nim tępo Klaus, kiwając głową i siląc się na mimikę wyrażającą głęboki szok. - Jeszcze tydzień temu byłem na zajęciach i normalnie czytano mnie na liście, musiał wkraść się jakiś błąd - postawił na improwizację, choć w głębi duszy był przekonany, że Adalbert już i tak musiał wiedzieć o wszystkim. Biedny Saul, niewtajemniczony zupełnie w przykrywkę w postaci biznesowego kursu, musiał czuć się naprawdę zbity z tropu. Klaus jakoś zapomniał mu o tym powiedzieć. Marzył, żeby być w stanie magicznie przeniknąć do jego umysłu i wszystko mu wyjaśnić, a przy okazji nadmienić, że był dumny z tego, jak poradził sobie z pytaniem o języki i jeszcze bardziej dumny, że ten wciąż próbował dogadać się z jego ojcem. Nie posiadł jednak jak na razie takich umiejętności, więc uśmiechnął się tylko do Monroe’a porozumiewawczo.
- Możliwe, to prawda. Sprawdzę to po weekendzie - zapowiedział mężczyzna, a Klaus poczuł, jak wstępuje w niego złudne, bo chwilowe, poczucie ulgi.
- Wiesz, Saul zna się na biznesie. - Postanowił zmienić nagle bieg rozmowy. - Prowadzi sklep jubilerski, bardzo świetny i robi przepiękne rzeczy. Spodobałyby ci się, może podeślę ci link potem? Pooglądasz sobie; najśliczniejsze są te ze srebra - zachwycał się, z jednej strony uznając, że to mogłoby być coś, co ugłaska trochę Adalberta, a z drugiej chcąc po prostu pochwalić się talentem Monroe’a. Nie wiedział jeszcze, że to wyznanie było jednym z całej gromady gwoździ do trumny.
- Po co mam wchodzić w jakiś link, skoro możesz mi pokazać to, co ty dostałeś? Pochwal się, co tam zrobił dla ciebie - zachęcił rozmyślnie ojciec, a Klausa na moment zatkało i musiał odrobinę zarumienić się ze wstydu. To jednak był raptem ułamek sekundy, zaraz jednak uśmiechnął się znowu, gotowy łgać w najlepsze.
- Całą masę rzeczy. Naprawdę. Części nie wziąłem ze sobą, żeby przypadkiem nie zagubić w podróży, a to, co zabrałem, akurat nie pasowało mi dzisiaj do garnituru, ale z pewnością jeszcze będziesz miał okazję wszystko zobaczyć - kłamał, jak z nut, jednocześnie kiwając głową i nie ośmielając się choćby zerknąć na Saula, bo to kłamstwo, które teraz uskuteczniał, wydawało mu się wyjątkowo żenujące.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Saul nie znał się na sztuce współczesnej - słyszał o zaledwie kilku malarzach, żyjących i tworzących w ostatnich latach, ale niestety matka Klausa nie znajdowała się wśród nich (wtedy Monroe wiedziałby, że nie żyje). Nazwisko nie zrobiło więc na nim wrażenia, a jedynie stwierdzenie o tym, jak to kobieta nie może się doczekać spotkania, wywołało lekki, uprzejmy uśmiech na jego twarzy. Miał szczerą nadzieję, że matka jego wybranka nie okaże się taką heterą, jak jej czcigodny mąż. Chwilę szoku na twarzy mężczyzny Saul odczytał raczej jako zaskoczenie, że Monroe o niej w ogóle wspomina i zauważył jej nieobecność - nie pomyślał nawet o tym, że mogło chodzić o to, że ona nie żyje, tym bardziej, że żaden z Wernerów tego nie powiedział.
Powrót Klausa powitał z ulgą, którą jednak starał się ukryć - zaraz jednak pożałował, że ucieszył się na jego widok, bo spięcie i pioruny latające między ojcem i synem były wręcz widoczne i namacalne. Saul czuł, że wszystko go boli już od tego spotkania i miał ochotę się stąd ulotnić, jednak siedział twardo przy tym cholernym stole, marząc o wbiciu widelca w dłoń seniora.
- Oczywiście, rozumiem przyzwyczajenie - powiedział z równie fałszywym uśmiechem - jestem przekonany, że gdyby moim językiem ojczystym był inny, niż angielski, to również zwracałbym się w tym języku do ludzi, którzy mnie rozumieją, zapominając, że są w towarzystwie również ci, którzy mogą mnie nie rozumieć. Nie myślałbym pewnie wtedy o grzeczności, ponieważ to naturalne, że mówi się w języku, który zna się najlepiej i który najczęściej się człowiek posługuje - to dla mnie całkowicie jasne, że angielski nie jest takim językiem dla pana, a ja jestem jedynie gościem, który powinien się dostosować do otoczenia, skoro już przebywam w pańskim domu i na pańskiej ziemi.
Miał nadzieję, że nie przeholował, ale był rzeczywiście coraz bardziej wściekły o całą tę sytuację, o takie traktowanie go przez starego Wernera. Co prawda spodziewał się tego, ale co innego - spodziewać się i nastawiać psychicznie, a co innego: zderzyć się z taką sytuacją w rzeczywistości.
- Oczywiście, że zupa mi smakuje, jest wyborna - odpowiedział na kolejne pytanie, znów zanurzając łyżkę w talerzu - Uczono mnie jednak, że nie mówi się z pełnymi ustami, a skoro rozmawialiśmy, to starałem się nie jeść, by nie musieć pospiesznie przełykać, gdy zada mi pan pytanie. Pozwoli pan więc, że dokończę to, co mam na talerzu i poczęstuję się indykiem.
Zerknął na Klausa i pokręcił głową w odpowiedzi na jego pytanie o wino - sam swojego jeszcze nie ruszył, ale miał wielką ochotę zabrać kilka butelek do pokoju i wypić je spokojnie z Klausem, próbując się uspokoić. Zabrał się za jedzenie, tym razem wciągając cały talerz w dość szybkim tempie. Odstawił go być może nieco zbyt głośno, po czym sięgnął po indyka.
- Mogę, prawda? - zapytał i odkroił sobie kawałek, nie czekając na odpowiedź. Dorzucił na talerz trochę ziemniaków i sałatki, po czym zajął się znów jedzeniem udając, że nie dociera do niego cała ta rozmowa o kursie biznesowym - rzeczywiście nie wiedział, o co chodzi, ale domyślał się, że o kolejny konflikt z ojcem. Najwyraźniej Klaus miał być na jakimś kursie i na niego nie poszedł - Saul był w stanie to zrozumieć. Uśmiechnął się jednak mimowolnie, gdy usłyszał, że robi przepiękne rzeczy - to był miód na jego serce, bo naprawdę się starał i cieszył, gdy komuś się jego wyroby podobały. Zwłaszcza jeśli tym kimś był jego ukochany. Zamarł jednak, gdy senior powiedział, że chce zobaczyć, co Saul zrobił dla jego syna, a Klaus się zaczerwienił, po czym zaczął opowiadać o "mnóstwie rzeczy". Prawdę mówiąc, Saul zrobił już kilka rzeczy specjalnie dla niego, ale nie miał odwagi mu tego dać, bo wydawały mu się zbyt trywialne lub zbyt osobiste. Być może to było za wcześnie? Może nie powinien? A może to zbyt dziecinne, takie smarkaczowskie...? Jednak wziął to ze sobą z myślą, że być może będzie okazja mu coś z tego wręczyć. Teraz chyba był więc idealny moment.
- Prawdę mówiąc, panie Werner, to nie dałem mu jeszcze nic - zaczął, odkładając nóż i widelec (zjadł połowę tego, co miał na talerzu) - ponieważ nie miałem jeszcze okazji: mam sklep od bardzo niedawna, a wcześniej przez lata nie miałem dostępu do narzędzi i pracowni jubilerskiej, dlatego nie tworzyłem. Przywiozłem jednak ze sobą to, co chciałbym dać pańskiemu synowi, tylko czekałem na odpowiednią okazję - zdaję się, że taka nastąpiła właśnie teraz. Pan wybaczy, ale dla pana i małżonki nic nie przywiozłem, ponieważ Klaus poinformował mnie o wyjeździe dwie godziny przed wylotem, nie miałem możliwości nic dla państwa przygotować. Proszę mi jednak wierzyć, że naprawię ten błąd, gdy tylko wrócimy do Australii - wykonam coś specjalnie dla drogich rodziców mojego partnera i prześlę niezwłocznie pocztą. A teraz, jeśli mi panowie wybaczą, pójdę po tę biżuterię, by mógł pan przy okazji ocenić, czy jestem cokolwiek warty jako jubiler.
Uśmiechnął się uroczo, a chwilę później otarł usta serwetką, wstał i zniknął za drzwiami. Nie był do końca pewien, jak wrócić do pokoju Klausa, ale idąc przypominał sobie, że to tędy kierowali się w odwrotną stronę. Teraz trzeba było skręcić tutaj, potem schodami na górę... To chyba były te drzwi. W ten sposób odnalazł toaletę - również przydatny punkt tego domu. Kolejne drzwi okazały się jednak być właściwymi. Wpadł szybko do pokoju i zaczął przetrząsać swoją torbę podróżną, by wreszcie wydobyć z niej zawiniątko, w którym faktycznie miał kilka błyskotek dla Klausa. Przyjrzał im się niepewnie, zastanawiając się, czy wszystko mu teraz dać - zwłaszcza jedna z bransoletek wydawała mu się być może zbyt śmiałym posunięciem, ale jednocześnie uznał, że w świetle tego, co Adalbert sobie o nim myśli, być może trzeba było posunąć się do radykalnych kroków. Ostatecznie wziął wszystko, zapakowane w ozdobny welurowy woreczek i zaniósł z powrotem do jadalni. Podszedł do Klausa, położył dłoń na jego ramieniu i podał mu pakunek, chwilę później całując go w skroń.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba - powiedział cicho, z niepewnym uśmiechem, teraz najbardziej zestresowany tym, czy nie przesadził i czy trafił w gust swojego chłopaka. Oprócz tamtej bransoletki była tam jeszcze spinka do kołnierza i druga bransoletka. Wręczywszy chłopakowi podarunek usiadł na swoim miejscu i zajął się znów indykiem, starając się nie patrzyć na seniora, ale nie mógł się powstrzymać przed zerkaniem na reakcję Klausa.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Był w istocie zauroczony Saulem. Na co dzień, owszem, to nie ulegały żadnym wątpliwościom, ale teraz nawet bardziej - może dlatego, że obawiał się, że jego ojciec swoimi uszczypliwościami zbije go jakoś z tropu, zawstydzi lub stłamsi, a tymczasem okazywało się, że Monroe (choć z pewnością niezwykle zestresowany; Klaus znał go już wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że ta cała kolacja z pewnością odbija się na nim emocjonalnie) potrafił w niezwykle umiejętny sposób wybronić swój wizerunek przed Wernerem seniorem, nie tracąc przy tym ani szyku ani manier. To go zachwycało. Zwłaszcza, że sam był niezwykle skonfundowany i lekko przygaszony - tą burkniętą po niemiecku przestrogą, całokształtem postawy ojca wobec Saula, tym pytaniem o nieistniejący kurs biznesowy, tą gadką o biżuterii. To ostatnie skrępowało go najbardziej, bo pierwsze o czym pomyślał to fakt, że Monroe’owi z pewnością zrobi się głupio, słysząc to i może jeszcze będzie miał wyrzuty sumienia przez to, że faktycznie niczego mu nie dał. Zupełnie bez sensu - przecież Klaus zupełnie o tym nie myślał, a przynajmniej nie na tyle intensywnie, żeby było to jakąś niezwykle przeważającą kwestią. Dla jego ojca najwyraźniej było.
Szczerze liczył na to, że Saul zdecyduje się wesprzeć jego kłamstwo, ale kiedy mężczyzna oznajmił, że nie dał mu jeszcze nic, Klaus poczuł, jak kawałek cytrynowej babki (czy ona na pewno nie była robiona na krowim mleku?) staje mu w gardle. Podniósł szybko na Monroe’a spojrzenie znad talerza, ale nie kryła się w nim żadna reprymenda - bardziej raczej niedowierzanie. Choć jego chłopak zwracał się teraz bezpośrednio do Adalberta, zdawało się, że młodszy z Wernerów zapomniał zupełnie o ojcowskiej obecności (co było całkiem niebywałe), bo wpatrywał się teraz centralnie, tylko i wyłącznie w Saula, z podbródkiem głupio wysuniętym do przodu i widelczykiem do ciasta, który zawisnął gdzieś w okolicy ust, bo Niemiec nagle zdawał się zapomnieć zupełnie o tym, że dzierżył go w ręce.
Nie zdążył nawet jeszcze uspokoić podekscytowanych drgań serca po informacji, że naprawdę coś dla niego miał, bo zaraz do jego uszu dotarły te słowa: m a ł ż o n k i , rodziców. Znieruchomiał, ale tym razem w zupełnie negatywny sposób. Poczuł jak kart sztywnieje mu nieprzyjemnie, a dzierżąca widelczyk słoń zaczyna dygotać. Starał się z całej siły to opanować, ale odruchowego zerknięcia na ojca już nie był w stanie powstrzymać. Adalbert jednak zdawał się zupełnie nieprzejęty faktem, że Saul właśnie wypowiedział się o Louise tak, jakby żyła - Klaus nie był pewien, co to zwiastowało.
Kiedy Monroe podniósł się z krzesła, odprowadził go wzrokiem do wyjścia i wtedy dopiero zdał sobie sprawę z dwóch faktów: po pierwsze, w żaden sposób nie ustosunkował się werbalnie do tego całego szaleństwa, a po drugie, został sam na sam z ojcem, co w tym momencie wydawało mu się karą równą smażeniu w dziewiątym kręgu piekła.
- Nie masz w sobie ani krzty szacunku. Ani do mnie, ani do swojej matki - oznajmił Adalbert, nie siląc się już wcale na to, żeby brzmieć miło - tymczasowo został w końcu pozbawiony publiczki. Klaus zacisnął mocno usta, odkładając wreszcie ten widelczyk na talerzyk i wpatrując się pustym wzrokiem gdzieś w środek stołu.
- Mam zamiar mu powie...
- Nie interesuje mnie to, Klaus. Naprawdę. Nie powiedziałeś do tej pory. Powinieneś zastanowić się poważnie nad tym, co to oznacza - ojciec wypowiadał swoje rady, mające bardziej charakter reprymendy, opanowanym głosem, dłonią już sięgając po kieliszek z winem i wciąż świdrując syna spojrzeniem. - Bo to nie ma znaczenia, ile pierdół tu zaraz przeniesie. Nie wie o tobie najważniejszych rzeczy.
- Nawet nie masz pojęcia, o jak wielu rzeczach, o których ty nie masz bladego pojęcia, on wie - odparł surowo i odrobinę sycząco, wyczuwając w słowach ojca bezpośrednie podważenie uczuć, które żywili do siebie wzajemnie z Saulem.
- Jestem twoim ojcem. Nie muszę wiedzieć, co robicie w łóżku.
To zdanie padło tak bardzo bez jakiegokolwiek kontekstu, powodu i naprowadzenia, że Klaus, który już od paru chwil drżał niekontrolowanie, pod wpływem emocji i wspominania o matce, wydał z siebie krótki, gardłowy odgłos, sygnalizujący zupełnie zbicie z tropu.
- Naprawdę myślisz, że o to chodzi? Kurwa, naprawdę? - Słowa z trudem przeciskały mu się przez gardło. Automatycznie stracił na cokolwiek apetyt.
- Wyrażaj się - upomniał go surowo ojciec i nie zdążył powiedzieć niczego więcej, bo w tym momencie Saul znowu pojawił się na widoku, a Klaus musiał włożyć niezwykłe pokłady wysiłku w to, żeby pozbyć się z powierzchowności najbardziej widocznych sygnałów rozbicia i sfrustrowania.
Uśmiechnął się do Monroe’a, kiedy ten do niego podchodził i zorientował się, że ojciec w tym jednym momencie odebrał mu całą tę euforię, którą czułby normalnie w tym momencie. Teraz nie potrafił wyzbyć się z siebie złości. Nie mógł przestać wyobrażać sobie, że Adalbert w ułamku sekundy znika, że zwyczajnie go tu nie ma. On jednak siedział uparcie, wyprostowany, na krześle i przypatrywał się tylko tej scenie z uniesionymi brwiami. Nie wierzył w nią. Klaus zdawał sobie z tego sprawę tak mocno i tak cieleśnie, że sam przestawał w nią wierzyć. I przez to nienawidził ojca jeszcze bardziej. To mogło być chwilowe, to z pewnością minie - jego ojciec nie był przecież złym człowiekiem - ale teraz wydawało się do bólu prawdziwe i szczere.
Mimo wszystko, ten pocałunek w skroń był jak cień pocieszenia. Odbierając od Saula prezent, poszukał jego spojrzenia, próbując odnaleźć w nim choć odrobinę uspokojenia. Nie chciał siedzieć na tym krześle. Chciał przytulić go i pocałować. Chciał podziękować mu rzewnie i się popłakać. Chciał wyrzucić z siebie wszystkie te uczucia, które do niego żywił - to wszystko po wpływem tej chwili. Ale teraz coś go blokowało. Przez krótki moment obracał woreczek w palcach.
- Dziękuję - powiedział szczerze, odkładając nieotwarty podarunek na blat stołu - ale otworzę, kiedy będziemy sami. Są tu ludzie, którzy nie zasługują na to, żeby to oglądać - dokończył gorzko, nawet nie spoglądając na ojca, po czym zwyczajnie podniósł się z krzesła, zabierając prezent ze sobą. - Nie jestem już głodny. Saul, chcesz dokończyć jeść w moim pokoju? Nie musimy tu siedzieć - oznajmił, całkiem oschle, jak na siebie, w dalszym ciągu nie szukając nawet spojrzeniem swojego ojca, ale ten odezwał się i tak.
- Daj mu zjeść w spokoju. Nie mieszaj go w swoje...
- Dam mu zjeść w spokoju. Ze mną. Do jutra, tato - odparł, kierując się już w stronę wyjścia i - o dziwo - na to już Adalbert nijak nie zareagował. To nie było w jego stylu. Klaus powinien od razu zorientować się, że ojciec musiał mieć coś w zanadrzu. Teraz jednak był zbyt nabuzowany. Bardzo chciał już być sam na sam z Saulem. Wyjść z tej jadalni. Przestać się dusić.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Saul nie był świadomy tej wymiany zdań, oczywiście, chociaż po dotychczasowym zachowaniu Adalberta domyślał się już, że kiedy tylko opuści jadalnię, ojciec naskoczy na Klausa i powie mu coś nieprzyjemnego. Był na niego wściekły, bo zdawał się być takim Bartem, tylko w białych rękawiczkach. Być może nie bił swojego syna, ale go tłamsił, znęcał się nad nim psychicznie, a Saul miał ochotę zrobić mu za to krzywdę. Wracając usłyszał rozmowę po niemiecku, chyba w ostrym tonie, ale nie był tego do końca pewien, bo ten język sam w sobie brzmiał dość agresywnie. Tak czy inaczej widział po swoim chłopaku, że jest mocno przygaszony i spięty, a Saul automatycznie zaczął się zastanawiać, co tam właściwie zaszło.
Było mu jednak trochę przykro, że Klaus nie otworzył prezentu teraz - może wcale nie chciał nic dostać? Może to jednak była przesada? To jak w końcu otworzy i zobaczy tę jedną bransoletkę z napisem, to pewnie uzna ja za śmieszną i dziecinną; Saul zapragnął mu ją odebrać, ale teraz już nie mógł. Cholera. Powiódł niepewnym (ale i wciąż pełnym złości) spojrzeniem po jednym i drugim Wernerze, po czym wrócił do jedzenia - rodzice zawsze tłukli mu w głowę, że to, co na talerzu, musi zostać zjedzone. "Tłukli", to zresztą odpowiednie określenie. Powtarzali też, że nie mają pieniędzy na wyrzucanie, więc dzieciaki mają jeść to, co dostają i w takiej ilości, w jakiej dostają albo nie będą jeść w ogóle. Trudno mu się było tego wyzbyć i bardzo często nawet teraz, nie mieszkając z rodzicami już tyle lat, zmuszał się do jedzenia do końca rzeczy, które mu nie smakowały albo na które nie miał już siły. Ten indyk co prawda był bardzo dobry, a on był głodny, ale nasycił się na tyle, że był w stanie odejść od stołu; nie był tylko pewien, czy rzeczywiście może. Czy wolno mu wziąć talerz do pokoju?
Popatrzył za wychodzącym Klausem, odłożył sztućce i oparł łokieć o stół, zakrywając usta dłonią. Nie miał pojęcia, co robić, co powinien zrobić w tej sytuacji. Wreszcie jednak skierował wzrok na pana Wernera i sięgnął w końcu po wino.
- Zdaje się, że nie muszę go nawet kłaść spać, żebyśmy zostali sami - powiedział - zresztą nie chcę go okłamywać i ukradkiem wymykać się z jego pokoju, żeby rozmawiać za jego plecami; równie dobrze możemy to zrobić teraz, skoro sam wyszedł i nie ma zamiaru wrócić. Pójdę do niego za chwilę. O czym chciał pan ze mną rozmawiać?

klaus amadeus werner
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Adalbert był wściekły. Czuł się publicznie (bo nawet jedną osobą spoza rodzinnego grona uważał już za publikę) upokorzony przez własnego syna, który wychodząc z jadalni, równocześnie zagwarantował sobie kompletne obcięcie kieszonkowego na co najmniej dwa miesiące. Jednakże, skoro Adalbert równocześnie należał do ludzi światłych, porządnych i wychowanych, nie miał zamiaru swojej złości rozbijać o ściany. Siedział uparcie i prosto na tym krześle, z zaciśniętymi ustami, wpatrując się w tego obcego sobie mężczyznę, którego nie podejrzewał o to, że zdecyduje się teraz z nim zostać.
Przez chwilę po prostu pozostawiał jego pytanie bez odpowiedzi, aż w końcu sięgnął do kieszeni marynarki, aby wydobyć z niej papierosy i zapalniczkę. Rzadko zdarzało mu się palić w domu; do tej pory pamiętał, jak bardzo nie znosiła tego jako zmarła małżonka. Zresztą, tytoniowy osad ostawał się na białych ścianach i płótnach - tak, Louise miała absolutną słuszność w swoim konserwatywnym podejściu do tematu. Ale Louise już nie było, a tym samym nie było ostatniego powodu, dla którego miałby tego nie robić. Dlatego też wsunął jeden z papierosów między wargi, odpalił go, a potem ułożył paczkę razem z zapalniczką na blacie i podsunął w stronę Monroe’a.
- Powiedz mi, Saul - podjął w końcu, chwilę po wypuszczeniu spomiędzy ust chmurki tytoniowego dymu - wiesz, ile warty jest ten dom? - Dał mu moment na zastanowienie, choć to pytanie było przecież w oczywisty sposób retoryczne. - Z całym dziedzictwem architektonicznym - z pewnością dobre dwa miliony euro. Z obrazami, które tu wiszą? Pewnie trzy. Widziałeś kiedyś takie pieniądze na oczy? - To już było faktycznie pytanie, nawet jeśli dobrze znał na nie odpowiedź i nie dał Saulowi czasu, aby na nie odpowiedział; zadawał je, wpatrując się w niego uważnie. Zrobił przerwę na poluzowanie nieco krawatu i upicie łyka wina. - Zgaduję, że nie, panie Monroe - z rozmysłem użył jego nazwiska, po raz kolejny już popisując się faktem, że je znał. - Jak miałbyś - z ojcem-pijakiem, który siedzi w areszcie i matką, która przez lata nie potrafiła z tym nic zrobić? Wyrazy współczucia, swoją drogą - wtrącił, zupełnie jakby faktycznie je odczuwał. Prawda jednak była taka, że uważał, że patologia przeżera się w genach i skłonnościach; że wykluwa się na podłożu nieróbstwa, że rozprzestrzenia się jak zaraza. A potem tacy ludzie żądali od państwa zasiłków. - Jak miałbyś, z podobnymi korzeniami, móc dojść do czegokolwiek znaczącego? Ten sklep... to musi być wyraz czystej determinacji. Jak dzieciaka ze slumsów mogłoby być na to stać? To dopiero fascynujące - zatrzymał się w tym miejscu, wciąż świdrując go spojrzeniem, choć ciągle wypowiadał się spokojnie i wyważenie.

Saul Monroe
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Spojrzał na podsuniętą w swoją stronę papierośnicę i po chwili wahania sięgnął po papierosa. Zapalił, zaciągnął się i odchylił również na krześle, opierając wyprostowane ręce o stół. Zastanowił się nad odpowiedzią na pierwsze pytanie, ale gdy już miał odpowiedzieć, że nie wie, Adalbert podjął swoją wypowiedź, nie dając mu szansy na odpowiedź. Podobnie było z drugim pytaniem, więc Saul już nie wysilał się, żeby próbować odpowiadać, tylko słuchał, coraz bardziej rozeźlony. Gdy usłyszał o swoich rodzicach, jego nozdrza zadrgały lekko, a mięśnie szczęki napięły się - starał się nie pokazać po sobie złości, ale nie wychodziło mu to. Wewnętrznie płonął, miał ochotę wrzeszczeć na tego człowieka, wściekać się i uderzać pięściami - w niego albo w rzeczy wokół. Opanował się jednak na tyle, że tylko siedział sztywno, patrząc na mężczyznę pociemniałymi ze wściekłości oczami, próbując nie wybuchnąć.
- Fascynujące, rzeczywiście - odpowiedział niskim, wibrującym głosem. Nie modulował go z rozmysłem - po prostu był tak zły, że kiedy próbował mówić spokojnie, jego głos sam się tak ułożył - ale cóż: niezbadane są wyroki boskie. Fascynujące też, jak dużo pan o mnie wie, a jednocześnie - jak mało. Sugeruje pan ewidentnie, że jestem tu dla pieniędzy, że z Klausem jestem dla pieniędzy. Nietrudno to zgadnąć po pańskich pytaniach, ile to wszystko jest warte - machnął ręką, wskazując ogół tego, co się wokół nich znajdowało, po czym zaciągnął się papierosem i rozejrzał za popielniczką - Gdzie mogę się pozbyć popiołu? Bo wolałbym nie na talerz, chyba, że chciałby pan zobaczyć, jak wielkim wieśniakiem w istocie jestem. Mogę to pokazać, utwierdzając pana w swoich przekonaniach, których chyba już i tak nie zdołam nijak pokonać, bo uważa się pan za kogoś lepszego ode mnie. Ale chciał pan rozmawiać o dobru swojego syna, więc słucham: cóż takiego mogę dla niego zrobić?
Powstrzymywał wiele komentarzy, które cisnęły mu się na usta - nawet sam siebie zadziwiał teraz, jak bardzo był opanowany, nie znał siebie z takiej strony. Być może był to wpływ Sama i Klausa, a może to, że naprawdę starał się nie żreć ze swoim teściem: chciał żyć z nim w zgodzie albo przynajmniej tolerancji. Chciał się porozumieć. Obawiał się jednak, że to nie będzie możliwe.

klaus amadeus werner
ODPOWIEDZ