może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Mógłby mu skłamać, a w kłamstwie tym opowiadać o szczodrości ludzkiej, przyjemności wynikającej z życia i tułaczki. O odkrywanych lądach rozprawiałby godzinami, ukazując w fantazyjnym globusie własnych wojaży te miejsca, w których było naprawdę dobrze. Mówiłby z uśmiechem, powtarzając niektóre słowa bez przerwy; kłamałby tak długo, aż sam zasnąłby wierząc, że wszystko inne się mu nie przydarzyło, a — wyobraziło. Gdyby tylko mógł zachować w nim ten uśmiech, tę chłopięcą pewność, że żadne miasto nie posiada ciemnych zaułków, a ludzie nie umierają z głodu i nieleczonych chorób. Gdyby wiedział, że jasnowłosy mu uwierzy, skłamałby, i kłamałby do rana; pozwoliłby mu żyć w świecie ułudy, bo zbyt wiele było już ludzi mu podobnych, a za mało takich, jak Hesille.
Ostatniej klasy, nie. Mój brat został zamknięty, więc nie mogłem tracić czasu na szkołę — wyjaśnił bez wstydu, bez pewności, że wobec tego jest gorszy; ludzie mieli te swoje uczelnie, studia, licea, czasem nawet ekskluzywne przedszkola, ale Cinto nie uważał, że są od niego lepsi, że posiadana przez nich wiedza gwarantuje im prawo do drwin i szerzącej się pogardy.
Nauczył się nie czuć tego wstydu.

Ja lubię — chociaż oficjalnie nie posiadał ani samochodu, ani prawa jazdy; nawet w Mithymnie nie jeździł przepisowo, bo uczył go ojciec, bo kiedy Attie był jeszcze w domu, uczył go także on; nikt nigdy nie wymagał dokumentów, życie funkcjonowało tam w inny sposób. Teraz niewiele miał szans na władanie samochodem; kilkakrotnie kazano mu pełnić rolę kierowcy podczas kilku włamań, ale Cinto otrzymywał za to niezadowalającą działkę, by z uporem trzymać się tej najmniej obarczającej winą funkcji. — Lepiej — bo bijące od nich ciepło dało się uchwycić między dłonie, choć krępowała go ta nagła fascynacja cudzym blaskiem.

Nie. Pomagasz mi, jesteś miły, każdy czegoś chce — mruknąwszy w czerń zapadającej nocy, żałował tych wszystkich niewypowiedzianych kłamstw. Przyjemnie było być przez chwilę lepszą, mieszczącą się w idealnym świecie idealnego chłopca karykaturą bezdomności; wymagającym ratunku stworzeniem, które było jednocześnie zbyt głupie, naiwne i płochliwe, by mogło choćby zbliżyć się do nikczemności ludzi upadłych. Wszyscy ci, którzy wcześniej także w to wierzyli, zmieniali zdanie; dostrzegając w Cinto desperata, proponowali mu układy, na które zgadzać się musiał — dlatego początkowo nie uwierzył w niechęć, jaka rozbrzmiała w głosie chłopaka. — Każdy zawsze kogoś ma. Ale mnie to nie obchodzi — wymamrotał, wciąż niepewny, czy raczej: przekonany o tym, do czego miało dojść w zaciszu obcego domu, należącego nie do jasnowłosego, a jego siostry. Mówił za dużo, mówił chaotycznie, mówił jak mężczyźni, którzy potem kładli mu dłoń na kolanie i wzdychając żalili się, że kochane przez nich żony nie rozumieją, nie wiedzą, ale z pewnością by im wybaczyły. — Możesz. Może to ma sens, nie wiem; nie kochałem żadnej kobiety — wzruszył tylko ramionami, nie przyznając się do zagubienia w jego opowieści, nie uchwycenia niektórych ze słów; jakie miało to jednak znaczenie, skoro jasnowłosy nie chciał — ponoć, a Cinto mimo wszystko musiał zachować czujność, naiwnie wciąż dopisując mu cechy, które nie musiały być prawdą. Pomyślał jednak, że ktoś, kto tak wiele i ciepło mówi o miłości, nie mógłby okazać się sadystą. Dlatego, mimo wiedzy o niebezpieczeństwie, nie zamierzał odtrącać złożonej mu propozycji. — Nie boję się ciebie — on także się zaśmiał, mknąc w sam środek wszelkich niedorzeczności. Kusiła go wygoda miękkiego łóżka, ciepły strumień wody, posiłek o smaku różnym od tekturowych, tanich i często nieświeżych produktów; wolał wmusić w siebie tę ufność niż wyobrazić sobie kolejną zimną i pustą noc. — Nie myślisz o tym, że to ty powinieneś bać się mnie? — mimo złości i niechęci, pomyślał, że martwi go tak wielka i bezpodstawna ufność; spojrzał na niego z potulnością, z ciepłem tym samym, które czuł przed kilkoma minutami; jakby znów zasłużył na wszystkie kłamstwa, na opowieści o świecie, w którym nie występuje zło. Dopiero wówczas pojął, w jak wielkim zakłopotaniu znajduje się mężczyzna. — Jak nie chcesz, to nie. Jak kochasz tego Olivera, to w porządku. Ale jak zmienisz zdanie, to ja mu nic nie powiem — uśmiechnął się, chociaż nie rozumiał i nie wierzył; jeśli jednak naprawdę miało chodzić o samą pomoc, nie zamierzał nią wzgardzać. — Potrzebujesz tego? Dać mi jedną noc, kawałek łóżka i jedzenie, żeby potem się lepiej czuć? Wyobrażać sobie, że to cokolwiek zmieniło? Jeśli chodzi o ego, uspokojenie siebie, to możesz zamknąć oczy, a ja sobie pójdę. Bo u mnie to niczego nie zmieni. Jutro, pojutrze może być tylko gorzej — bolały go te słowa, bolała wrogość, jaka mogła z nich wypłynąć; nie mógł mieć za złe mu tej próby rycerskości, zaangażowania się tylko po to, by ukoić własną dobroć. Ale czuł, że musi podkreślić bezsensowność tej pomocy: nawet jeśli tak wiele dla niego znaczyła. — Musisz wiedzieć, że to trochę jak wykorzystanie. Z mojej strony. Masz tę swoją naiwność, a ja ma okazję. Ale nie będę dziękować ci na kolanach, nie będę udawać, że to najlepsze co mnie spotkało, bo nienawidzę, kiedy ludzie to robią, kiedy dają mi dolara i myślą, że zmieniają nim moje życie — a jeśli jasnowłosy spodziewał się łez wzruszenia, jeśli liczył, że budząc się w innym miejscu za tydzień, czuć wciąż będzie dumę za pochylenie się nad tak beznadziejnym przypadkiem, Cinto wolałby odejść i jednak wrócić do schroniska bądź na dworzec. Wolałby, gdyby chłopak miał te swoje wymagania, w których zawarłby się seks; łatwiej byłoby uznać to wtedy za sprawiedliwą transakcję.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | rome
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Przez moment — tak krótki, że nie można było nazwać go ani chwilą, ani choćby sekundą; ulatujący szybciej, niż powieka zdążyła drgnąć w mrugnięciu, a serce uderzyć w pompowaniu krwi — pomyślał: to może dlatego skończyłeś w ten sposób. Przez to, że nie ukończyłeś szkoły.
Tak z pewnością próbowaliby przekonać go wszyscy nauczyciele, a także właśni rodzice, kiedy sam chodził do takowej placówki.
Nie ośmielił się jednak podzielić surowym spostrzeżeniem z nieznajomym. Nie odważył się nawet trącić tematu brata, który już w młodości osłonił swoją twarz przed greckim słońcem więziennymi kratami.

I choć początkowo przemknęła mu przez głowę myśl: skoro lubisz, w takim razie ty prowadź, i od tych słów się powstrzymał — bo przecież, skoro mężczyzna nie miał obywatelstwa, nie miał też prawa jazdy; auto było zapożyczone od Tammy (a ona już dość miała problemów, jakich dostarczał jej młodszy brat), a nieznajomy doznał uszkodzeń ciała (nie wiadomo, jak poważnych i nie wiadomo, kiedy te miały objawić się w swojej najostrzejszej postaci). Poza tym Hesille nie powinien ufać mu tak bardzo. A przynajmniej — powinien udawać, że nie ufa mu tak bezgranicznie.
Nawet jeśli mężczyzna twierdził, że włosy Herculesa są lepsze od całego słońca.

Nie znasz żadnych miłych osób? — zapytał. W jego głosie zadźwięczało zdumienie, zastanawiające się jeszcze, czy przeistoczyć się w troskę, czy tylko zwykły smutek. Im więcej obrotów samochodowych kół dzieliło ich od miejsca wypadku, tym więcej przestrzeni dzieliło ich także od siebie samych. Hesille nie wiedział już, kim ma być i jak ma się tym kimś stać.
Gdyby nie nagła niechęć, uprzedzenie i posądzanie o najgorsze (zabawne; jakby seks za obopólną zgodą, choć przypieczętowany odpowiednią kwotą, faktycznie mógł być czymś najgorszym w całym świecie), nieustannie zakładałby na twarz uśmiech, wymieniając tylko jego natężenie. Teraz jednak, zamiast żartobliwie zapytać “nie kochałeś żadnej kobiety, nawet swojej matki?”, po prostu milczał, a cisza ta drapała go w przełyk. Trochę tak, jak bywało tuż przed płaczem, choć przecież Hesille nie zamierzał i nawet nie chciał płakać, prawda? — Tammy ma w domu monitoring, mieszka w tak bezpiecznej dzielnicy, że wezwana alarmem policja pojawiłaby się w nadzwyczaj krótkim czasie — odrzekł jako odpowiedź na wyzwanie: nie boisz się mnie? Nie bał. Wierzył, że nie musi się bać, bo każdy człowiek w końcu by się opamiętał, a jeśli nawet nie, świat, w który inwestował tak wiele, by czuć się bezpiecznym — z sukcesem by go ochronił. — Powiedziałbym tak każdemu obcemu człowiekowi. Nie tylko tobie — zaręczył.

Ja bym wiedział — żachnął się tak, jakby stał z ulotką udekorowaną w chrześcijańskie krzyże obok kościoła, zachęcającą do wpuszczenia jezusa do swojego serca, a ktoś niegodziwy (zwabiający go w pułapkę rzekomą chęcią przeczytania maleńkiego nawoływania do nawrócenia się) namawiałby go do najgorszego grzechu, o którym przed ślubem ten wcale nie chciałby słyszeć; na tyle bardzo, że jego policzki zapiekłyby rumieńcami, a wewnątrz serca zapłonąłby gniew o to, że teraz jego myśli są zbrukane. — Póki co to tylko ty mówisz i mówisz o tym seksie, jakby to tobie na nim zależało — wskazał mu nieco wbrew sobie — nie tylko dlatego, że nigdy nie słynął z tak bezpośrednich, śmiałych uwag, ale też przez to, że właśnie insynuował komuś, że bardzo chciałby się z nim przespać. Idiotyzm. — Przepraszam — zreflektował się niezwłocznie.
Oliver wściekłby się w ten sytuacji dużo bardziej (o ile w ogóle, w przypadku Herculesa, można było mówić o złości) — oznajmiłby na przykład, swoim silnym, wyraźnym głosem, że nie będzie rozmawiać na ten temat w samochodzie; kiedy prowadzi i kiedy musi się skupić. Tammy zapewne podniosłaby głos jak aktorka hiszpańskiej telenoweli, sprawiając wrażenie, jakby chciała cię uderzyć i krzycząc tak donośnie, jakby prowadziła pojedynek na to, kogo słychać najbardziej (wygrany automatycznie wygrałby też sprzeczkę). Hercules jednak, ponownie — tylko milczał.
Kiedy wyolbrzymiono jego ego, kiedy zmiażdżono jego dobroduszność, kiedy po raz kolejny (w zgodzie z krytykami wydającymi opinię o jego książce) nazwano go naiwnym.
Może powinien był się tego spodziewać — byli w końcu w Australii; kraju, w którym na boże narodzenie, pod ściętym leśnym drzewkiem, zamiast obtoczonych w kolorowy papier prezentów, odnajdywało się upadające z gałązek insekty lub pająki. Poczuł się, jakby i mu ktoś sprezentował teraz takiego stawonoga; w postaci wszystkich tych brzydkich słow.
Zatrzymując się już pod domem (przecież mówił, że to już za zakrętem) nie wyłączał jeszcze przez moment światła, ani nie wysiadł na świeże powietrze. — Czasem brak zmiany jest lepszy, nie wiesz tego? Gdybym wysadził cię na dworcu, a ty jednak zignorowałbyś wszystkie te rany, mogłoby wdać się do nich zakażenie. A na to potrzebowałbyś leków, które wypisuje się na receptę. I może nawet nie miałbyś siły szukać kogoś, kto sprzedaje je nielegalnie; miałbyś gorączkę i kręciłoby ci się w głowie, nie mógłbyś normalnie chodzić. Nie wierzę przecież, że wyratuję cię dzisiaj raz na zawsze z bezdomności. Na ten moment wystarcza mi to, że pomógłbym ci chociaż teraz. A potem możemy pomyśleć — odrzekł, nawet nie próbując przybrać poważnego, w pewien sposób chłodnego (jak to mu się zdawało — idącego w parze z rozsądkiem) tonu. Nie wiedział, czy przewiduje słusznie i nie chciał szperać w tej niechcianej, dotychczas zamkniętej na jego oczy szufladzie dalej; prognozowane sytuacje były dla niego zbyt straszne, zbyt ciemne, śliskie i zniechęcające. — I ja naprawdę… Chciałbym, żeby było inaczej, ale chyba w każdej chęci pomocy nie ma nic z czystej bezinteresowności. A na pewno tej dotyczącej obcych ludzi. Bo ja przecież nie znam nawet twojego imienia — wypowiadał słowa dyktowane mu nie przez własne usposobienie, a przez instrukcje innych, choć teraz wymyślonych sobie tylko ludzi. Nie patrzył nawet na ciemnowłosego — wzrok zakotwiczony miał na górnym rancie kierownicy, którą wciąż obejmował obiema dłońmi.
Oczywiście, że chciał mu pomóc dlatego, że był mu to winny — ale nie tylko. Bo kiedy dostrzegał na trawniku otaczającym trotuar czyjąś nieprzytomną sylwetkę, nawet ostro pachnącą alkoholem i naznaczoną nędzą — budził ją, pomagał jej przejść na ławkę, kupował kubek ciepłej kawy i pytał, czy zadzwonić po karetkę. Albo kiedy był świadkiem sytuacji, podczas której coś (jakiś mniej lub bardziej cenny przedmiot, a nawet pieniądze) wypadało z czyjeś torby lub kieszeni, biegł do tego kogoś i wręczał mu jego zgubę, nie licząc na nic w zamian. A teraz — jeśli miał do dyspozycji ciepłe łóżko, dużą łazienkę i świeży posiłek — czyli coś, czego na co dzień nie miał brunet, oczywiście, że tak po prostu gotów był się tym podzielić. Bo dlaczego nie? W żaden sposób nie miało mu to przecież zniszczyć życia.
Jak już wspomniałem, przypadkowy seks jest dla mnie bezwartościowy. Więc twoje ciało też jest dla mnie bezwartościowe. Nie chcę go, nie interesuje mnie. Jeśli potrzebujesz mieć jakieś potwierdzenie tego, że dochodzi dzisiaj do jakiejś wzajemnej transakcji, możesz uznać, że ty wykorzystujesz tę moją żenującą naiwność, a ja zdejmuje z siebie poczucie winy. Nie musisz mi dziękować, jesteśmy kwita — westchnąwszy, zastukał wskazującymi palcami trzykrotnie w kierownicę, a potem wysunął z kieszeni spodni portfel i odnalazł w nim kilka banknotów, kierując je ku ciemnowłosemu mężczyźnie. — W gotówce mam tylko trzysta dwadzieścia, nie — urwawszy, z drugiej kieszeni wysunął kolejne dwadzieścia. — Trzysta czterdzieści dolarów. Jeśli chcesz, możesz je wziąć, wyjść i tym razem nie będę cię zatrzymywać. Ale nie musisz. Bo bym tego nie chciał. I wcale bym nie uważał, że zmieniłem twoje życie; może jedynie na gorsze. Ta krew nie zapowiada raczej nic dobrego — dodał, tym razem w końcu na niego zerkając.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Utrzymująca się w niemal nienaturalny, bezkształtny sposób cisza, będąca jedyną wyraźną formą odpowiedzi — czy znał kogoś m i ł e g o — pchnęła go znów w ramiona Francji, Portugalii, chorwackich i bułgarskich krain; zaprowadziła do Grecji, w której matka była miła zawsze w czwartki, ojciec w niedziele, a Atticus wtedy, kiedy nikt nie patrzył. Ale może tylko w domu faktycznie doświadczał tej uprzejmości, za którą nie musiał płacić; w domu, który skończył kwitnąć szczęściem w granicach jego dziesiątych urodzin. — Nie znam przyjaciół — odparł w końcu, z wyraźnym zagubieniem wyrysowanym na twarzy; bo przecież ludzie bywali mili, ale w tak szybki i płaski sposób, że Cinto nie potrafiłby tej ich bezinteresowności zapamiętać. Kiara powiedziała mu kiedyś, że jest za ładny, że dlatego omijają go wszelkie zwyczajne, przyjemne historie; zawsze czegoś chcieli, co, Napo? I nic się w tej kwestii nie zmieni, mówiła, kiedy dopiero ją poznawał, kiedy stawiał pierwsze kroki w Cairns, a ona służyła mu za przewodnika.
Uśmiechając się krótko, strząsnął z siebie wszelkie nawarstwiające się obawy; to dobrze, że jasnowłosy wiedział, jak wywalczyć sobie bezpieczeństwo (choć Cinto znał ludzi, których nie powstrzymałyby wymienione przez niego hasła), to dobrze, że on sam mógł uspokoić własną niepewność. Powiedział, że się go nie boi, ale nie było to prawdą.

Nie posiadał przecież podstaw ku temu, by mu wierzyć. Doświadczył w życiu zbyt wiele; jego wspomnienia oblepiały cudze, niechciane dotyki, słowa, których nie chciało się słyszeć, myśli zbyt śmiało wystawiane na światło dzienne. Nauczono go chłodu, choć nie wiedział kto i kiedy dokładnie wdarł się w ten sposób do jego serca; sam zaś spostrzegł, że jeśli od samego początku będzie kontrolować przebieg znajomości, łatwiej będzie mu utrzymać się na powierzchni. — Nie to nie — mruknąwszy powstrzymał kolejne słowa; wszyscy zmieniają zdanie, chciał powiedzieć, albo: niektórzy nie wszystko kategoryzują jako seks, ale chyba chciał wierzyć w te jego deklaracje, poglądy, wierność komuś, kogo sam nigdy nie miał poznać.

Dom był piękny. Inny od francuskiej dzielnicy i stojących przed domami posągów, bujnych żywopłotów i kamieni mieniących się brokatem; Cinto zapomniał już, że się kłócą, że są w trakcie poważnej rozmowy — zgarbił się lekko, kiedy wpatrywał się w majestat budynku przez szybę, robiąc przerwę tylko na moment: kiedy posłał jasnowłosemu nieme pytanie, czy to na pewno właściwy adres. Być może — choć sam był chłodny i zbyt nieczuły w wytoczonych słowach — wcale nie traktował, jednak, tej ich rozmowy jako k ł ó t n i. Dlatego nie wzdrygał się, kiedy nieznajomy bronił się, kiedy mówił rzeczy, w które Cinto pragnął kiedyś komuś uwierzyć; uśmiechnął się szeroko, kiedy między nieśmiałymi oddechami ich obu padła prośba o jego imię, którego i tak nie zdradził.
Chciał wierzyć w to wszystko. Że z nim miało być mu lepiej, nawet jeśli tylko dzisiaj, nawet jeśli w sposób, do którego nie przywykł. Zbyt wiele jednak podobnych historii go już spotkało; istniały kliniki, które za odpowiednią opłatą pomagały takim, jak on, no i istnieli Alec, Keira i Tom, którzy mimo wszystko (choć musiałby potem się im odwdzięczyć) by mu pomogli. Zdobyliby dla niego leki, nawet te na receptę; poskładaliby uszkodzone kości, wtoczyliby do środa utraconą krew, choć nie byłyby to zabiegi przeprowadzane z precyzją i nakazaną dbałością. Ale nie chciał mu o tym mówić. Bo może jednak sam pragnął, by chłopak się nim zaopiekował.
Nie chcę tego — odparł niemal od razu, wpatrzony w twarz unikającą jak dotąd jakiegokolwiek kontaktu; być może popełniał błąd, którego skutki miał odczuć za kilka dni, kiedy znów nie byłoby go stać na jedzenie, ale nie wziąłby od chłopaka niczego ponad to, o czym dyskutowali. — Nie będziesz już na mnie zły, eh? — uśmiechnął się przepraszająco, choć niczego to nie rozwiązywało; Cinto wciąż nie zamierzał mu dziękować, wciąż nie zamierzał poszukiwać w jego zachowaniu nadziei i szczerości. Nawet jeśli miło byłoby uwierzyć w to, że ta jedna, wyjątkowa noc, nie będzie jedyną.
Będę miły. Ugotuję ci musakę, skoro nie chcesz seksu — zaśmiał się, jedną dłonią już otwierając drzwi; rześkie powietrze strąciło resztki ukropu oblepiającego wnętrze samochodu, choć Cinto nie odczuwał go w tym samym, co chłopak natężeniu. Odwrócił się, kiedy już niemal wysiadł, ściskając swój brudny plecak przy piersi.
Hyacinth. Mam na imię Hyacinth.

koniec
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | rome
ODPOWIEDZ